Przyszłość
Rozmawiamy z politykami i liderami opinii o europejskiej Ukrainie, wolnej Europie i bezpiecznej, demokratycznej Polsce

„Pobiedobiesie”, czyli czemu służy rosyjski kult 9 maja
W przededniu 9 maja Rosja zintensyfikowała propagandę w krajach tzw. globalnego południa: Indonezji, RPA, Indiach i Chinach. Kanał telewizyjny RT wspólnie z „Rosyjskim Domem” w Dżakarcie zorganizował pokaz radzieckiego filmu „Lecą żurawie”, z indonezyjskimi napisami. Wydarzenie odbyło się w ramach projektu „Wspólne zwycięstwo”, w ramach którego w dziesięciu krajach planuje się umieścić w przestrzeni publicznej banery informacyjne ze zdjęciami lokalnych weteranów, którzy rzekomo walczyli ramię w ramię z żołnierzami ZSRR, opatrzone wyrazami wdzięczności za „wspólne zwycięstwo”.
Kremlowskie obchody dotarły nawet do Zgromadzenia Ogólnego ONZ. 6 maja rosyjski Chór Tureckiego śpiewał tam radzieckie pieśni, w tym słynny sowiecki przebój „Dzień zwycięstwa”. Co ciekawe, o koncercie świat dowiedział się z mediów społecznościowych rosyjskich artystów, bo kierownictwo ONZ na ten temat milczało. Podobne akcje są częścią szeroko zakrojonej kampanii Kremla, w ramach której Rosja próbuje wykorzystać kult „Dnia Zwycięstwa” do rozpowszechnienia za granicą swojej propagandy i sfałszowanej wersji historii.
Jak zmieniły się te narracje w czasie rosyjskiej inwazji na Ukrainę? Czy rosyjskie „kampanie 9 maja” mają charakter masowy? Jak reaguje Europa? Jak długo jeszcze Kreml będzie mógł szerzyć na świecie kult „pobiedobiesia” [idiom oznaczający powszechny amok Rosjan związany z obchodzeniem 9 maja – red.]? I jak zburzyć mity rosyjskiej propagandy?
Kult „Wielkiego Zwycięstwa”: etapy przepoczawarzania
Kult „Wielkiego Zwycięstwa”, stworzony za rządów Putina, jest kluczowym fundamentem raszyzmu, czyli współczesnej ideologii Kremla. Mesjanistyczny mit o tym, że Rosja rzekomo samodzielnie pokonała nazizm, usprawiedliwia imperialne zakusy Moskwy na suwerenność innych państw. Rosjanie mówią, że skoro ich kraj uratował świat przed brunatną zarazą w XX wieku, to ma „historyczne prawo” dyktować swoją wolę innym państwom w XXI wieku – wyjaśnia Maksym Wichrow, ekspert Centrum Komunikacji Strategicznej i Bezpieczeństwa Informacyjnego:
– W kontekście agresji przeciwko Ukrainie ogólna narracja Kremla jest następująca: „Wojna przeciwko Ukrainie to kontynuacja świętej wojny z faszyzmem, którą Rosja rozpoczęła w 1941 roku”. Narracja ta pozostaje praktycznie niezmienna od 2014 roku, tyle że od 2022 roku retoryka Kremla stała się jeszcze bardziej agresywna.
Trzeba zauważyć, że fałszywe oskarżenia o „faszyzm/nazizm” są częścią ludobójczej retoryki Moskwy wobec Ukrainy i Ukraińców
Jednocześnie, jak zauważa Wichrow, w słowniku rosyjskiej propagandy słowa „faszyzm” i „nazizm” zostały pozbawione pierwotnego znaczenia. Jeśli Moskwa nazwała jakieś państwo lub naród „faszystowskim”, oznacza to, że nie mają oni prawa do istnienia i można wobec nich popełniać wszelkie zbrodnie:
– Bucza, Izium, Mariupol, Bachmut – wszystko to według raszystów jest „sprawiedliwą karą dla faszystów”. Narracja o „ukraińskim faszyzmie” jest intensywnie wykorzystywana przez rosyjskie służby specjalne w operacjach informacyjnych przeciwko Ukrainie, polegających na dyskredytowaniu najwyższych władz wojskowych i politycznych, sił obronnych, członków rządu itp. Z jednej strony Moskwa dąży w ten sposób do podważenia międzynarodowego poparcia dla Ukrainy, z drugiej – do destabilizacji Ukrainy od wewnątrz.
Sam termin „Wielka Wojna Ojczyźniana”, którego Rosja używa na określenie II wojny światowej, ma charakter propagandowy, ponieważ zakłada, że ZSRR wyzwolił [a nie zniewolił – red.] narody Europy Środkowej i Wschodniej. A sama wojna była zwycięstwem ZSRR, pomimo ogromnych strat, jakie poniósł ten kraj – zauważa dr Sonia Horonziak, dyrektorka programu Demokracji i Społeczeństwa Obywatelskiego w Instytucie Spraw Publicznych. Co więcej, dodaje, wiosną 2014 roku rosyjska Duma przyjęła ustawę, która ma chronić pamięć historyczną w putinowskiej Rosji, wprowadzając odpowiedzialność karną m.in. za zaprzeczanie „faktom” związanym z działaniami Armii Czerwonej podczas wojny lub za brak szacunku dla „dni chwały wojskowej Rosji”. Dlatego Dzień Zwycięstwa, 9 maja ma szczególne znaczenie dla realizacji polityki historycznej Rosji:
– Takie podejście jest niespotykane w innych krajach, z wyjątkiem niektórych byłych republik radzieckich, takich jak Białoruś. Odmowa stosowania takiej retoryki stała się jednym ze sposobów walki Ukrainy z rosyjską propagandą po aneksji Krymu w 2014 roku.
Ukraina odrzuciła zarówno termin„Wielka Wojna Ojczyźniana ”, jak datę 9 maja jako narodowy dzień zwycięstwa. W Ukrainie, podobnie jak w wielu krajach Europy Zachodniej, ten dzień jest obchodzony 8 maja
Dziś Kreml i rosyjskie media państwowe nieustannie wykorzystują swój Dzień Zwycięstwa do usprawiedliwiania i gloryfikowania rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie. Uciekają się do fałszywych porównań między II wojną światową a inwazją na Ukrainę, twierdząc, że rosyjscy żołnierze walczą z nazizmem w Ukrainie tak samo, jak ich dziadkowie walczyli z nazistowskimi Niemcami. Tak widzi sprawę Julia Smirnowa, starsza badaczka niemieckiego Centrum Monitorowania, Analiz i Strategii (CeMAS), ekspertka ds. cyfrowego autorytaryzmu i dezinformacji w Internecie.
– Na poziomie wewnętrznym narracje te są wykorzystywane do mobilizowania poparcia dla Kremla i prowadzenia wojny przeciwko Ukrainie. A także do stworzenia poczucia zagrożenia, przed którym rzekomo broni się Rosja – mówi Smirnowa. – Na poziomie międzynarodowym Kreml stara się przedstawić Rosję jako siłę antyfaszystowską, rzekomo zainteresowaną pokojem i sprawiedliwym porządkiem na świecie.

Po aneksji Krymu, a zwłaszcza po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę, rosyjskie media państwowe wykorzystywały obrazy „Dnia Zwycięstwa” na okupowanych terytoriach Ukrainy do wzmocnienia propagandowej narracji o „denazyfikacji”. Twierdziły, że ludzie na tych terytoriach witają siły okupacyjne jak wyzwolicieli i że władze ukraińskie rzekomo zabroniły im ten dzień świętować. Zdaniem Smirnowej ciekawe jest również przeanalizowanie, jak zmieniła się retoryka rosyjska po zwycięstwie Trumpa:
– Po inauguracji Donalda Trumpa na stanowisko prezydenta USA w oficjalnych publikacjach i państwowych mediach pojawił się narracja o wojnie, w której „USA i Rosja ponownie zjednoczyły się przeciwko faszyzmowi”. W kwietniu 2025 roku rosyjska służba wywiadowcza SWR opublikowała artykuł „Eurofaszyzm, tak jak 80 lat temu, jest wspólnym wrogiem Moskwy i Waszyngtonu”, w którym porównano Europę i Ukrainę do nazistowskich Niemiec.
Skala i cele rosyjskiej propagandy
Maksym Wichrow zaznacza, że po rozpoczęciu wojny na pełną skalę pozycja Rosji w krajach Zachodu bardzo się zachwiała. Właśnie dlatego na Kremlu zaczęto głośno mówić o kancelowaniu rosyjskiej kultury. Rosja robi jednak wszystko, by wrócić do przestrzeni publicznej Zachodu.
– 80. rocznica zakończenia II wojny światowej to dogodna okazja, by spróbować wyjść z izolacji – zauważa Wichrow. – Mówi się, że nie chodzi o putinowską Rosję, ale o pamięć, o czyny tych, którzy walczyli z nazizmem.
Chodzi więc o manipulację kontekstami, których, na przykład w USA, można nie rozumieć i nie odczuwać
Właśnie dlatego, twierdzi ekspert, Ukraina musi bardzo jasno i głośno artykułować swoją wiedzę o tym, czym jest raszyzm i jak Moskwa manipuluje pamięcią o II wojnie światowej:
– Nikt nie wie o tym lepiej niż my, ponieważ mieliśmy smutną okazję obserwować to zło z bliska, a od 2014 roku prowadzimy z nim bezpośrednią walkę.
Julia Smirnowa dodaje, że kampanie propagandowe organizują lokalni koordynatorzy, którzy z reguły nie są formalnie powiązani z państwem rosyjskim, ale utrzymują z nim nieformalne kontakty.
– Koordynatorzy z różnych krajów są regularnie zapraszani do Moskwy – mówi ekspertka. – Na przykład w kwietniu tego roku koordynatorzy „Nieśmiertelnego Pułku” z 52 krajów zebrali się w Moskwie na międzynarodowym forum, gdzie mogli uzgodnić działania między sobą i rosyjskimi „ekspertami”, w tym z propagandowej stacji telewizyjnej Russia Today. Natomiast hiszpańska koordynatorka „Nieśmiertelnego Pułku” Wiktoria Samojłowa wzięła udział w propagandowym wydarzeniu z udziałem Putina.
Smirnowa przypomina, że „Nieśmiertelny Pułk” początkowo był oddolnym ruchem pamięci w Rosji. Jednak państwo przejęło go i wykorzystało do szerzenia państwowej propagandy na temat II wojny światowej:
– Jednym z celów takich kampanii za granicą jest mobilizacja mieszkających tam Rosjan. Ponadto tworzą one wrażenie masowego ruchu prorosyjskiego.
Grupa wsparcia rosyjskiej narracji
Wizyty europejskich przywódców w Moskwie 9 maja, w czasie gdy Rosja prowadzi wojnę przeciwko Ukrainie, są nie do przyjęcia – oświadczył premier Donald Tusk. Według niego przywódcy Chin czy Brazylii mogą mieć inne poglądy na historię i teraźniejszość. Ale żaden Europejczyk nie może udawać, że nie widzi, gdzie tkwi zagrożenie, i jak ważne jest zachowanie solidarności i wspólnoty europejskiej.
Wcześniej o niedopuszczalności udziału europejskich przywódców w rosyjskich obchodach 9 maja mówiła Kaja Kallas, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej. Spośród Europejczyków poparcie dla putinowskiego Dnia Zwycięstwa osobiście zadeklarowali prezydent Serbii Aleksandar Vučić i premier Słowacji Robert Fico.
Jednak grono odbiorców rosyjskich komunikatów w Europie jest znacznie szersze. Według Smirnowej narracje te znajdują oddźwięk głównie wśród polityków i szerszej publiczności o prokremlowskich poglądach:
– W Niemczech politycy z partii Sojusz Sahry Wagenknecht niedawno publicznie wypowiadali się o „historycznej odpowiedzialności” Niemiec wobec Rosji i krytykowali zalecenie niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aby w tym roku nie zapraszać oficjalnych przedstawicieli Rosji i Białorusi na uroczystości upamiętniające II wojnę światową. Ich stanowisko poparła niemieckojęzyczna wersja kanału telewizyjnego Russia Today.

Strategie polityków, jak z kolei uważa Maksym Wichrow, są determinowane przez ich własne interesy polityczne. Dlatego tak naprawdę chodzi tu o ich wyborców, o ich wrażliwość na rosyjskie narracje. W tym zakresie Moskwa prowadzi zakrojoną na szeroką skalę i agresywną walkę o umysły mieszkańców krajów europejskich:
– Celem Rosji jest destabilizacja, a ostatecznie – zniszczenie Unii Europejskiej i NATO. Dlatego Moskwa wspiera różne siły populistyczne w Europie, posuwając się aż do bezpośredniego ingerowania w procesy wyborcze. I niekoniecznie chodzi tu o bezpośrednią reklamę „ruskiego miru”. Nacisk kładzie się na podsycanie niezadowolenia z „dyktatury Brukseli” i „dominacji migrantów”.
Ważnym tematem ataków informacyjnych jest też Ukraina: „Dlaczego pieniądze naszych podatników są przeznaczane na finansowanie wojny, w której nie wiadomo jeszcze, kto jest ofiarą, a kto agresorem?”
Rosja wykorzystuje także obawy przed eskalacją: UE, wspierając Ukrainę, rzekomo ryzykuje wciągnięcie państw europejskich w bezpośredni konflikt zbrojny z Federacją Rosyjską. Wichrow podkreśla, że chodzi tu więc o klasyczną operację destabilizującą.
Fanatyczny kult „Pobiedy”
Biorąc pod uwagę cały ten kontekst nie dziwi, że celem współczesnej rosyjskiej propagandy jest wspieranie i wzmacnianie w innych krajach postrzegania Rosji jako kraju zwycięskiego i „zbawcy” innych narodów, ocenia Sonia Horonziak:
– To retoryka siły i długu, którego poczucie wobec Rosji powinny mieć inne kraje, zwłaszcza Ukraina. Dlatego wszystkie działania – zarówno prawne (od 2014 r. ukraińska polityka historyczna jest ukierunkowana głównie na walkę z historycznymi zniekształceniami), jak informacyjne – muszą wzmacniać kampanię informacyjną o faktach, rzeczywistym udziale i rzeczywistych działaniach Armii Czerwonej i ZSRR w II wojnie światowej.
Maksym Wichrow podkreśla, że jeśli chodzi o sprawy wewnętrzne Rosji, to temat II wojny światowej może być wykorzystywany jeszcze bardzo długo:
– Wszystko zaczęło się od rekonstrukcji breżniewowskiego kultu „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej ”, ale dzisiejsze „pobiedobiesie” to już inne zjawisko. Jest ono bardzo bliskie swoistej religii obywatelskiej, a wierzeń religijnych nie da się obalić racjonalnymi argumentami. Co więcej, współczesne „pobiedobiesie” nie dotyczy tak bardzo II wojny światowej, jak imperialnej manii wielkości. Kiedyś wszystkie te uczucia przelewały się w koncepcję Rosji jako obrończyni prawosławia, a potem – Rosji jako przewodniczki ludzkości ku świetlanej komunistycznej przyszłości.
Teraz Rosja przywdziała szaty wybawicielki ludzkości od nazizmu
Ekspert jest przekonany, że można to zatrzymać tylko wtedy, gdy Rosja zostanie zdekolonizowana, a to, co z niej pozostanie, przemyśli swoje miejsce i przeznaczenie w świecie – tak jak w XX wieku Niemcy:
– Do tego czasu możemy na okrągło obalać mity o II wojnie światowej, ale nie wpłynie to na rosyjską świadomość masową.
Według Wichrowa w wymiarze międzynarodowym sprawa wygląda bardziej optymistycznie. Na przykład rosyjska propaganda nie ma już wpływu na Ukrainę – z wyjątkiem marginalnych grup, które nie są w stanie wpłynąć na życie kraju:
– Kraje zachodnie również mają swoje ugruntowane rozumienie II wojny światowej, swój model pamięci, którego Moskwa nie jest w stanie zmienić. Nawet te kraje, które w pewnym stopniu akceptują rosyjską narrację, mają dość silną odporność na „pobiedobiesie”.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji





Krymski precedens: legalizacja okupacji a bezpieczeństwo i prawo międzynarodowe
Stanowisko Kijowa w kwestii Krymu jest niezmienne: Ukraina nie uznaje rosyjskiej okupacji półwyspu za legalną. Jak podkreśla prezydent Wołodymyr Zełenski, to terytorium narodu ukraińskiego: „Nie ma o czym rozmawiać – to wykracza poza naszą konstytucję”.
25 kwietnia agencja Reuters opublikowała pełny tekst amerykańskich propozycji zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, które przedstawił w Paryżu specjalny wysłannik Trumpa Steve Witkoff. Jest tam m.in. mowa o prawnym uznaniu przez USA rosyjskiej kontroli nad anektowanym ukraińskim Krymem.
Czy Trump może samodzielnie zalegalizować rosyjską okupację półwyspu? Jakie niebezpieczeństwa niósłby ze sobą taki krok? Jakie konsekwencje może mieć ta decyzja dla Ukrainy i świata? I wreszcie – jakie stanowisko zajmuje w tej kwestii Europa?
Złamanie doktryny
Uznanie aneksji Krymu byłoby sejsmicznym przesunięciem w polityce zagranicznej USA, oznaczającym zerwanie z obowiązującymi od dziesięcioleci zasadami prawnymi, które mają chronić integralność terytorialną państw. Strategicznie to niezwykle niebezpieczny precedens.
Takie wnioski płyną z analizy amerykańskiego Instytutu Roberta Lansinga, organizacji pozarządowej, która bada globalne zagrożenia dla demokracji.
Amerykańscy analitycy uważają, że dla Ukrainy uznanie aneksji Krymu przez USA oznaczałoby jawną zdradę, a w NATO i Unii Europejskiej, zwłaszcza wśród krajów Europy Wschodniej, taki krok zostałby odebrany jako ustępstwo wobec agresora i faktyczna kapitulacja przed rosyjską ekspansją.
Wydaje się więc mało prawdopodobne, aby prezydent USA mógł ot tak po prostu powiedzieć: „Dobrze, uznaję to”. Jak ocenia Peter Dickinson, pracownik naukowy Atlantic Council, prawdopodobnie byłaby też potrzebna w tej sprawie zgoda Kongresu:
– Nawet gdyby Ameryka jednostronnie uznała Krym za rosyjski, nie sądzę, by wiele innych krajów poszło w jej ślady, z wyjątkiem być może niektórych krajów afrykańskich. Nie sądzę nawet, by zrobiły to Chiny czy inne kraje przyjazne Rosji, chodzi bowiem o fundamentalną kwestię nienaruszalności granic.
Myślę, że niewielu jest gotowych naruszyć politykę międzynarodową, prawo międzynarodowe – normę, zgodnie z którą nie można zmieniać granic siłą
Dickinson ocenia, że w przypadku uznania de iure rosyjskiej okupacji Krymu Stany Zjednoczone ryzykują znalezienie się w złym towarzystwie:
– Myślę, że to Korea Północna, Białoruś, Erytrea i jeszcze kilka innych krajów – wyrzutków. Ale oczywiście chodzi o Amerykę, a jej decyzje mają znaczenie. Co jednak najważniejsze, taki krok doprowadziłby do bardziej agresywnych działań zmierzających do zmiany granic na świecie.

Z prawnego punktu widzenia byłaby to sytuacja trudna, zaznacza András Rácz, starszy pracownik naukowy Niemieckiej Rady Stosunków Międzynarodowych (DGAP). Kongres z pewnością nie poprze takiego kroku, ale technicznie Trump może wydać dekret prezydencki i ogłosić Krym częścią Rosji lub przemianować Krym na „rosyjski Krym” czy coś w tym rodzaju:
– De iure zgoda Kongresu nie będzie do tego konieczna. Innymi słowy, są rzeczy, które Trump może zrobić jednostronnie. Poza tym istnieje wiele szarych stref dotyczących tego, co może, a czego nie może zrobić dekretem prezydenckim.
Problem polega na tym, że nawet jeśli Trump podejmie krok dyskusyjny z prawnego punktu widzenia, ruch ten może zostać wykorzystany przez Rosję do celów propagandowych
Z drugiej strony, zdaniem Rácza, prezydent USA raczej nie zdecyduje się na zniszczenie międzynarodowego porządku ustanowionego po 1945 r. i zachęcanie innych krajów do zajmowania terytoriów siłą militarną. W szczególności nie będzie chciał sprowokować Chin do ataku na Tajwan.
Krym a prawo międzynarodowe
Trudno sobie wyobrazić, by Stany Zjednoczone uznały aneksję Krymu. W 2018 roku ówczesny sekretarz stanu Mike Pompeo oświadczył, że USA nie uznają roszczeń Rosji do tego półwyspu. Jak zauważa badaczka programu „Demokratyczna stabilność” w Centrum Analiz Polityki Europejskiej (CEPA) Elina Beketowa, to stanowisko nadal ma znaczenie:
– Naruszyłoby to [uznanie aneksji Krymu – red.] również memorandum budapeszteńskie z 1994 r., zgodnie z którym Stany Zjednoczone zobowiązały się do poszanowania granic Ukrainy w zamian za jej rezygnację z broni jądrowej. Byłoby to też naruszeniem konstytucji Ukrainy, ponieważ Krym jest częścią Ukrainy. Zgodnie z ukraińskim prawem żaden prezydent nie może oddać Krymu. Wymagałoby to zmian w konstytucji dokonanych w drodze dwóch głosowań w parlamencie i opinii Trybunału Konstytucyjnego o zgodności tych głosowań z konstytucją. To mało prawdopodobne, zwłaszcza w czasie stanu wojennego, kiedy takie zmiany są w ogóle niedopuszczalne.
Wreszcie z politycznego punktu widzenia byłoby to niedopuszczalne dla każdego prezydenta Ukrainy i każdego składu Rady Najwyższej
Zdecydowana większość krajów zachodnich, w tym kraje UE, Kanada, Wielka Brytania, a także Japonia, już w 2014 roku jasno stwierdziła, że aneksja Krymu jest nielegalna i nie uznają go za rosyjski, podkreśla Beketowa. Stanowisko to zostało zapisane w licznych rezolucjach ONZ. Uznanie Krymu za rosyjski oznaczałoby więc, że świat zgadza się na anektowanie terytoriów siłą.

András Rácz spodziewa się, że Unia Europejska spróbuje nałożyć sankcje na wszystkie kraje, które uznają Krym za rosyjski:
– Nie jestem pewien, czy wpłynie to na Stany Zjednoczone, ale na wszystkie inne kraje – na pewno. Pytanie, czy uda się osiągnąć jedność wewnątrz UE w sprawie wprowadzenia takich sankcji, biorąc pod uwagę możliwe weto Węgier. Nie sądzę, by Słowacja zawetowała wprowadzenie takich sankcji, biorąc pod uwagę jej burzliwą przeszłość i konflikty terytorialne – z tych samych powodów Bratysława nie uznała przecież Kosowa. W związku z tym w ramach UE spodziewałbym się problemów tylko ze strony Węgier.
Kaja Kallas, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej i wysoki przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa jest przekonana, Unia Europejska nigdy nie uzna Krymu za rosyjski. W wywiadzie dla „Financial Times” stwierdziła:
„Nie mogę wypowiadać się w imieniu Stanów Zjednoczonych i przewidywać ich działań, ale w Europie wielokrotnie oświadczaliśmy, że Krym należy do Ukrainy”
„Nikt nie prosi Zełenskiego o uznanie Krymu za terytorium rosyjskie, ale jeśli chce Krymu, to dlaczego nie walczyli o niego jedenaście lat temu, kiedy został przekazany Rosji bez jednego wystrzału?” – napisał z kolei w serwisie Truth Social amerykański prezydent. Trump uważa, że nieustępliwość Ukrainy w tej kwestii szkodzi pokojowym wysiłkom USA. Odpowiedzialność za okupację ukraińskiego półwyspu przez Rosjan zrzuca na swojego poprzednika – Baracka Obamę. Nie widzi też obecnie militarnej drogi do deokupacji Krymu.
Wołodymyr Zełenski przyznaje, że Ukraina rzeczywiście nie ma wystarczającej ilości broni, by odzyskać kontrolę nad okupowanym półwyspem. Jednak jego zdaniem świat ma różne możliwości wywierania presji na Rosję, by omówić kwestie terytorialne.
Puszka Pandory
1 maja Siergiej Ławrow, szef rosyjskiego MSZ, oświadczył, że Rosja nigdy nie dopuści do powrotu Ukrainy do granic z 1991 roku. Według niego wysiłki Ukrainy i jej zachodnich sojuszników są daremne i bezpodstawne.
Bez wątpienia Rosja będzie czerpać inspirację z przekonania, że ostatecznie uda jej się uzyskać uznanie wszystkich jej aktów agresji w Ukrainie i innych krajach – uważa z kolei Peter Dickinson:
– Na przykład pogranicze Rosji z Kazachstanem to terytorium, do którego Rosja także rości sobie prawa. Rosyjscy propagandyści często mówią o możliwym powrocie jego części do Rosji. Być może Rosjanie będą też spoglądać na kraje bałtyckie i inne.
Tyle że oprócz rosyjskich na świecie istnieje milion innych sporów granicznych
Wiele krajów może sobie pomyśleć: OK, to może też trochę poczekamy, a z czasem uzyskamy uznanie świata [dla naszych roszczeń – red.]. To otworzyłoby puszkę Pandory.
Legalizowanie aneksji z czasem może stać się normą, ostrzega Elina Beketowa:
– Co jest stawką dla Europy i Stanów Zjednoczonych? Krym został zaanektowany i przekształcony w bazę wojskową, a osiem lat później rozpoczęto stamtąd ataki na Ukrainę. Oznacza to, że długotrwałe wykorzystywanie [zagarniętego – red.] terytorium przez Rosję ma jeszcze poważniejsze konsekwencje: sprzyja militaryzacji i dalszej agresji. Dopóki Krym jest pod kontrolą Rosji, rośnie ryzyko nowych inwazji. W 2022 roku Ukraina nie była bliska przystąpienia do NATO, a Rosja i tak zaatakowała. To dowodzi, że neutralność nie gwarantuje bezpieczeństwa. Konsekwencje kwestii krymskiej wykraczają daleko poza granice Ukrainy.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.





Transatlantycki rozłam: czy Europa zdoła stworzyć nowy system bezpieczeństwa bez USA
– Stany Zjednoczone nie chcą rozwiązania NATO, ale wychodzą z założenia, że musi to być sojusz, w którym każdy z partnerów ponosi swoją część odpowiedzialności – stwierdził sekretarz stanu USA Marco Rubio.
Od powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu różnice między partnerami po obu stronach Atlantyku tylko się pogłębiają. Kolejny klin w transatlantycką jedność, co może skutkować nawet odwołaniem czerwcowego szczytu NATO, może wbić „pokojowa” umowa Trumpa. W tym dokumencie, z którym zapoznali się dziennikarze Reutersa, jest m.in. mowa, że USA de iure uznają Krym za część Rosji, a de facto – kontrolę Federacji Rosyjskiej nad okupowanymi częściami obwodów ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego. W innym punkcie proponuje się Ukrainie rezygnację z dążeń do przystąpienia do NATO.
Dla Europejczyków uznanie aneksji ukraińskiego półwyspu jest nie do przyjęcia. „Krym i dążenia Ukrainy do członkostwa w NATO to czerwone linie. Nie możemy z nich zrezygnować” – cytuje „Financial Times” wysokiego rangą europejskiego urzędnika. Ukraina i UE przekazały Amerykanom swoją wizję pokojowego rozwiązania, która według Reutersa zasadniczo różni się od propozycji amerykańskich. Według europejskich polityków i ekspertów przed UE stoi trudne zadanie: ponowne zjednoczenie Europy dla jej bezpieczeństwa i uruchomienie własnej produkcji wojskowej na dużą skalę.
Czy wszystkie kraje europejskie są na to gotowe i czy istnieje alternatywa dla NATO? Kto może stać się sojusznikiem Europy w nowej architekturze bezpieczeństwa i jaką rolę odegra w niej Ukraina? Czy Trump jest zdolny porzucić europejskich sojuszników? I czy groźby Moskwy zmierzające ku podważeniu trwałości Sojuszu są realne?
NATO i priorytety Trumpa
Jak ocenia Giuseppe Spatafora, analityk Instytutu Badań nad Bezpieczeństwem Unii Europejskiej, polityka USA wobec Europy w kwestiach bezpieczeństwa może oscylować między dwoma scenariuszami. Pierwszy można warunkowo określić jako „oko za oko”. Jego istota polega na tym, że USA nie planują ostatecznego wycofania się z Europy, ale wykorzystują tę sprawę jako narzędzie nacisku, zmuszając sojuszników do zwiększenia wydatków na obronę – z jednoczesnym naciskiem na zakup amerykańskiej broni. Posłusznych sojuszników USA wesprą, pozostałych ukarzą. Według Spatafory doprowadzi to ostatecznie do powstania dwustronnej struktury stosunków obronnych.
Drugi scenariusz analityk nazywa „Żegnaj, Europo”:
— W tym wariancie Stany Zjednoczone strategicznie odchodzą od Europy, koncentrując się na innych regionach. Siły zbrojne i infrastruktura są przenoszone w celu ochrony terytorium amerykańskiego lub w rejon Indo-Pacyfiku. Stany Zjednoczone starają się jak najszybciej wycofać się z regionalnych konfliktów, w szczególności z wojny w Ukrainie, pozostawiając tę wojnę Europie. Pentagon dokonuje przeglądu zakupów, koncentrując się na wojnie morskiej na Pacyfiku. Sprzedaż broni zostaje przekierowana do sojuszników azjatyckich.
Realizacja tego wariantu może trwać latami, choć może ją przyspieszyć kryzys zewnętrzny lub chęć Trumpa, by szybko zdobyć punkty polityczne
Stany Zjednoczone już przenoszą akcenty na Daleki Wschód, o czym Trump mówi zupełnie otwarcie, zauważa Wołodymyr Ohryzko, minister spraw zagranicznych Ukrainy w latach 2007 – 2009. Kierunek azjatycki jest dla niego zasadniczo ważniejszy niż europejski, więc działa adekwatnie:
— Skoro Europa mnie nie interesuje, to po co mam w niej utrzymywać: a) wojska i wydawać na to kolosalne środki; b) chronić Europę, jeśli nie płaci za swoje bezpieczeństwo; c) poza tym uważam, że Europejczycy już od dawna wykorzystują Amerykę.
Z tego punktu widzenia zwrot na wschód jest całkowicie logiczny.
Jednak według Ohryzki największe zagrożenie zarówno dla Ukrainy, jak dla całej Europy, jest związane są z tym, że Trump nie widzi w Rosji zagrożenia:
— Rosja jest dla niego teoretycznie możliwym sojusznikiem w walce z Chinami. To głupota najwyższej próby, ale nie możemy wejść do jego głowy i powiedzieć mu, że jest inaczej. Dlatego oczywiste jest, że w jakiejś perspektywie należy spodziewać się odejścia USA od Europy.
Czy oznacza to, że Trump wyjdzie z NATO? Myślę, że nie, bo NATO to bardzo ważny instrument, by co najmniej koordynować jakieś działania i nie zepsuć stosunków ostatecznie

Nie należy jednak mylić tego, co mówi administracja Trumpa, z tym, co administracja Trumpa faktycznie robi. Albowiem często pojawiają się oświadczenia, pretensje, ultimata, które nie przekładają się na rzeczywistość. Częściowo wynika to z niestabilności charakterystycznej dla wysoce spersonalizowanego reżimu, który w niektórych przypadkach składa się z dość niekompetentnych ludzi. Tak widzi sprawę Keir Giles, starszy konsultant brytyjskiego centrum analitycznego Chatham House.
Giles podaje przykład Kanady. Trump na kilka tygodni o niej zapomniał, ale ostatnio powrócił do swoich roszczeń wobec niej z nową energią. W związku z tym na razie wszyscy amerykańscy urzędnicy w strukturach NATO pozostają na swoich stanowiskach, a amerykańskie wojsko nadal stacjonuje w Europie. Nie sposób jednak przewidzieć, co się stanie, gdy administracja Trumpa o obu tych sprawach sobie przypomni. Podobnie jak kolejnych działań Trumpa.
– Kluczowe pytanie: „Czy Stany Zjednoczone wyjdą z NATO?” – nie ma w rzeczywistości znaczenia, ponieważ żadne państwo nie musi wychodzić z Sojuszu, by ta organizacja przestała istnieć. Jeśli na przykład USA zablokują współpracę na podstawie artykułu 5, mogą wyrządzić znacznie większą szkodę niż poprzez bezpośrednie ich wyjście z Sojuszu.
Zagrożenie bezpieczeństwa czy gra pod publiczkę?
Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji Siergiej Szojgu 24 kwietnia w wywiadzie dla rosyjskich mediów zadeklarował gotowość Rosji do użycia broni jądrowej. Swierdził, że Rosja uważnie obserwuje przygotowania wojskowe krajów europejskich. Przypomniał również o zmianach wprowadzonych w zeszłym roku do rosyjskiej doktryny jądrowej, które pozwalają na użycie broni jądrowej w przypadku jakiejkolwiek agresji wobec Rosji lub Białorusi.
Wcześniej, 15 kwietnia, dyrektor rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego Siergiej Naryszkin oskarżył NATO o nasilenie aktywności wojskowej w pobliżu granic Rosji.
Jednocześnie oskarżył Polskę i kraje bałtyckie o szczególną agresywność i powiedział, że to one pierwsze ucierpią w przypadku konfliktu Rosji z NATO
Prezydent Polski Andrzej Duda nazwał groźby Naryszkina klasyczną dezinformacją, twierdząc, że wszystko, co robi NATO, jest jedynie odpowiedzią na rosyjską agresję.
Natomiast Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych Polski, podczas wystąpienia w Sejmie 23 kwietnia stwierdził, że Rosja rozumie tylko pokój przez siłę, i poradził Moskwie, aby lepiej zarządzała własnym terytorium: „Zamiast fantazjować o ponownym podbiciu Warszawy, martwcie się o to, czy utrzymacie Chajszenwaj” [Władywostok - red.].

Oświadczenia rosyjskich urzędników to typowa rosyjska polityka szantażu, podkreśla Wołodymyr Ohryzko. Niestety – ona działa:
– Bo na Zachodzie jak diabły kadzidła boją się samego już tylko określenia „broń jądrowa”. A Rosja wymachuje nim na prawo i lewo, oficjalnie i nieoficjalnie. I właśnie na tym się opiera – nawiasem mówiąc, od wieków – rosyjska polityka wobec Zachodu: na zastraszaniu, kłamstwach i itp. Na razie to działa. Nasz ukraiński cel powinien polegać na wyjaśnieniu europejskim przyjaciołom, że Putin tak bardzo chce żyć, że tematu wojny z NATO w ogóle nie ma na agendzie.
Jeśli nie był w stanie przez trzy lata całkowicie zająć dwóch ukraińskich obwodów, to co tu mówić o zaatakowaniu NATO, jego połączonych sił, niezależnie od tego, jak bardzo by nie były teraz zdezorganizowane
Siedem krajów europejskich wezwało Trumpa i amerykański Kongres do nieulegania szantażowi i oszustwom Rosji. Przewodniczący komisji spraw zagranicznych parlamentów krajów bałtyckich, Francji, Czech, Wielkiej Brytanii i Ukrainy 25 kwietnia opublikowali wspólne oświadczenie, w którym podkreślili konieczność bezkompromisowej ochrony suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy. Wezwali również do przyspieszenia procesu przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej i NATO oraz konfiskaty na rzecz Kijowa zamrożonych rosyjskich aktywów.
„Nie możemy powtórzyć błędów Monachium z 1938 roku. Negocjacje ze zbrodniarzem wojennym Putinem są bezsensowne: jego głównym celem jest osłabienie i upokorzenie naszego sojusznika, Stanów Zjednoczonych” – czytamy w ich oświadczeniu.

Istnieje wiele spekulacji na temat tego, gdzie Rosja może zadać następny cios – czy to w celu przetestowania NATO, czy próby zniszczenia Sojuszu, czy też w celu bezpośredniej ekspansji terytorialnej. Wiele uwagi poświęca się oczywiście krajom bezpośrednio graniczącym z Rosją. Tyle że dla Rosji niekoniecznie muszą to być cele najbardziej atrakcyjne, uważa Keir Giles:
– Dla Rosji sensowne jest zaatakowanie tego systemu tam, gdzie są jego najsłabsze punkty. Jeśli więc macie kraj, który określił się jako współlider tak zwanej koalicji chętnych, jak Wielka Brytania, i jeśli wygląda na to, że może on wprowadzić wojska do Ukrainy, by spróbować wesprzeć ukraińską suwerenność, to kraj ten staje się celem dla Rosji.
Alternatywne sojusze i sojusznicy
W końcu Amerykanie wycofają się z Europy. Pytanie tylko o czas i algorytm działań – tzn. jak to zrobią, uważa dyrektor Centrum Strategii Obronnych Ołeksandr Chara. Na przykład nadal otwarta pozostaje kwestia strategiczna, czy Amerykanie zwiną swój parasol nuklearny nad Europą:
– Druga kwestia jest oczywista: NATO jest fundamentem obecnego systemu bezpieczeństwa. Jeśli Stany Zjednoczone ograniczą swoje zobowiązania, będzie to oznaczało, że trzeba przekształcić tę organizację, dostosowując ją do obecnych wyzwań – ale z zasobami znacznie bardziej ograniczonymi pod względem wojskowym i technologicznym.
Stany Zjednoczone są arsenałem demokracji, produkują duże ilości zaawansowanej broni, a poza tym częściowo zapewniają infrastrukturę, dowodzenie, wywiad i wsparcie technologiczne dla NATO. Zastąpienie tego wymaga czasu i inwestycji
Tak czy inaczej, Chara jest przekonany, Ukraina musi zintegrować swoje standardy ze standardami NATO, nie rezygnować z perspektywy członkostwa w Sojuszu, a w przypadku pojawienia się alternatywnych sojuszy bezpieczeństwa – zająć w nich miejsce.
Jednak obecnie Ukraina potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa. W swoich „pokojowych” propozycjach Stany Zjednoczone przerzucają własne zobowiązania wobec niej na kraje europejskie. Mimo to Wołodymyr Zełenski oświadczył, że Ukraina oczekuje od USA silnych gwarancji bezpieczeństwa – takich jak w przypadku Izraela. Według prezydenta Ukrainy obecność kontyngentu amerykańskiego w Ukrainie nie jest warunkiem koniecznym, lecz niezbędne są dane wywiadowcze i systemy obrony przeciwlotniczej, w szczególności Patriot.
Keir Giles zauważa, że mimo głosów o malejącej roli NATO, nie było dotychczas mowy (przynajmniej publicznie) o pilnej potrzebie poszukiwania bardziej stabilnej i niezawodnej alternatywy dla Sojuszu:
– W rzeczywistości niektóre organizacje, które mogłyby służyć jako rdzeń lub prototyp takiej organizacji, zostały w znacznym stopniu odrzucone. Słyszymy wiele rozmów o tak zwanej koalicji chętnych, ale istnieją przecież Wielonarodowe Połączone Siły – kierowana przez Wielką Brytanię grupa krajów północnoeuropejskich, które miały takie samo podejście do bezpieczeństwa i chciały być gotowe do działania w czasach, w których NATO nie byłoby w stanie tego bezpieczeństwa zapewnić. Teraz właśnie nadszedł na to czas, tyle że o tej organizacji całkowicie zapomniano.

Wśród Europejczyków dominuje jedna koncepcyjna luka, która według Gilesa bardzo hamuje europejskie myślenie o nowym środowisku bezpieczeństwa:
– Chodzi o to, w jaki sposób w tych okolicznościach Ukraina będzie dostawcą bezpieczeństwa, a nie jego konsumentem. Przecież Ukraina jest jednym z najważniejszych, najsilniejszych krajów i armii, jeśli chodzi o utrzymanie linii frontu przeciwko Rosji.
Dlatego alternatywy dla NATO w zakresie bezpieczeństwa są możliwe, lecz wymagają silniejszego wykazania się przywództwem ze strony krajów, które rozumieją, jak poważne i pilne jest to wyzwanie. Giles zauważa jednak, że europejscy przywódcy wciąż szukają rozwiązań, które nie dostrzegają tej rzeczywistości:
– Jak szybko Europa może być gotowa? Potrzeba dużo czasu, by zniwelować 30 lat niszczenia własnego potencjału militarnego. Widzimy znaczne inwestycje w obronność, na przykład w takich krajach jak Polska. Ale na zachód od Warszawy, w Europie Zachodniej, nadal jest sprzeciw, co oznacza, że te ważne inwestycje nie są nawet publicznie omawiane.
Tymczasem zwiększenie wydatków na obronność powinno być obecnie jednym z priorytetów Europy, uważa Giuseppe Spatafora. Bruksela powinna pomóc państwom członkowskim, na przykład poprzez specjalne instrumenty finansowe lub wspólne pożyczki
Pokazałoby to Stanom Zjednoczonym determinację Europy, a także pozwoliło jej samodzielnie wspierać Ukrainę:
– Po drugie, UE musi inwestować w strategiczne możliwości, kluczowe dla autonomicznego potencjału wojskowego: transport lotniczy, wywiad, obronę przeciwlotniczą i tak dalej. Muszą też być zasoby do prowadzenia wojny – od artylerii po duże armie. Bez tego powstrzymanie Rosji bez USA będzie niemożliwe.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji





Nie trzeba bomb, by wybuchła wojna. Wystarczy dobry fejk
<frame>Więcej wiedzy, mniej strachu - to hasło naszego nowego cyklu. Bo bezpieczeństwo to fakty, sprawdzone informacje, rzetelne argumenty. Im więcej będziemy wiedzieć, tym lepiej przygotujemy się na przyszłość.<frame>
Świadomość tego, czym jest bezpieczeństwo narodowe i z czego się składa, nie jest dziś przywilejem, ale koniecznością. Jeszcze ważniejsze jest jednak zrozumienie, że na wiele kluczowych obszarów bezpieczeństwa możemy wpływać sami – jako obywatele, mieszkańcy, a także migranci przebywający w Polsce. Bezpieczeństwo to nie tylko domena państwa, polityków i strategów. To nasza wspólna sprawa – codzienna praktyka oparta na wiedzy, współpracy i odpowiedzialności.
Główne obszary bezpieczeństwa narodowego to: bezpieczeństwo wojskowe, bezpieczeństwo sojusznicze, bezpieczeństwo energetyczne, bezpieczeństwo informacyjne, bezpieczeństwo gospodarcze, bezpieczeństwo społeczne, bezpieczeństwo ekologiczne.
Na niektóre z tych obszarów wpływają decyzje podejmowane na szczeblu państwowym lub międzynarodowym. Ale są też takie, na które możemy wpływać my – tu i teraz. I musimy to robić razem niezależnie od pochodzenia, języka czy historii. Bo tylko wtedy zbudujemy społeczeństwo naprawdę odporne na kryzysy. Jedną z takich kluczowych dziedzin jest dziś bezpieczeństwo informacyjne, które staje się pierwszą linią obrony we współczesnym świecie.
W XXI wieku wojna nie zawsze zaczyna się od wybuchów bomb. Czasami zaczyna się od posta na Facebooku, zmanipulowanego filmu na TikToku lub wyrwanej z kontekstu wypowiedzi, którą ktoś wrzuca do informacyjnego młyna
Zanim spadnie pierwsza rakieta, pojawiają się fake newsy, plotki i rosnące poczucie, że „coś jest nie tak”. W erze cyfrowej wiedza staje się naszym pierwszym schronieniem, a odporność informacyjna – nową formą obrony cywilnej.
Dezinformacja nie zna granic, a jej cel jest jeden: podzielić społeczeństwo, zasiać nieufność i podważyć zaufanie do państwa. Ukraina zbyt dobrze zna ten scenariusz. Rosyjską agresję poprzedziła zakrojona na szeroką skalę kampania dezinformacyjna, w której krok po kroku podważano podstawy jedności społecznej. Niestety te same metody próbuje się dziś stosować w Polsce.

Czy Ukraińcy zamieniają się z bohaterów w kozły ofiarne? Fałszywe narracje uderzają w najsłabszych, a czasem w tych, którzy są po prostu „nowi” i bardziej widoczni. Od miesięcy słyszymy, że Ukraińcy „nie pracują”, „żyją za 800+”, „jeżdżą lepszymi samochodami niż Polacy” i „psują rynek pracy”.
Brzmi znajomo? Tak działa dezinformacja – prosto, emocjonalnie, bez faktów. A prawda? Prawda jest zupełnie inna.
78% Ukraińców w Polsce albo pracuje, albo aktywnie szuka pracy. To wyższy wskaźnik udziału w sile roboczej niż wśród wielu grup obywateli polskich. Pracują dużo – w logistyce, budownictwie, gastronomii, opiece. Wszędzie tam, gdzie Polacy często nie chcą już pracować. Co więcej, ich obecność pomaga utrzymać tempo wzrostu gospodarczego, które, gdyby ich nie było, uległoby spowolnieniu. Mówiąc wprost, Polska potrzebuje Ukraińców tak samo, jak Ukraińcy potrzebują bezpiecznego miejsca do życia.
Pieniądze? Tak, płyną, ale w jedną stronę – do budżetu. Według raportu BGK „Wpływ migrantów z Ukrainy na polską gospodarkę”, opublikowanego w marcu 2025 r., na każdą złotówkę wypłaconą Ukraińcom w ramach zasiłku 800+ do budżetu w postaci podatków i składek wraca 5,4 złotego. Nie, to nie oznacza, że Ukraińcy „oddają pięć razy więcej”. To oznacza, że oni oddają więcej, niż dostają. I to są twarde liczby, a nie opinie z Internetu.
A te luksusowe samochody? Tak, niektórzy Ukraińcy przyjeżdżali do Polski drogimi samochodami. Bo w Ukrainie, tak jak w Polsce, są ludzie, którzy takie samochody mają.
Warto zadać sobie pytanie: „Gdybyś miał 15 minut na to, by uciec z Kijowa lub Charkowa pod ostrzałem, to co byś wybrał: autobus czy własny samochód?” To nie jest luksus. To ratunek. Samochód to często jedyna rzecz, którą możesz zabrać ze swojego zbombardowanego domu
800+ dla Ukraińców? Polityczna straszak. W kampanii wyborczej ten temat powrócił jak bumerang – wraz z twierdzeniem, że „jeśli zabierzemy Ukraińcom przywileje, to Polakom zostanie więcej”. Problem polega na tym, że to nie tylko populizm, ale także mydlenie oczu. Po pierwsze, nie jest jasne, czy wtedy cokolwiek się zmieni. Po drugie, nawet jeśli się zmieni, to ta zmiana dotknie niewielkiej części społeczeństwa. Bo przeważająca większość ukraińskich rodzin radzi sobie samodzielnie i nie potrzebuje 800+.
A co z relacjami społecznymi? Obserwujemy ochłodzenie nastrojów. Według badania przeprowadzonego w listopadzie 2024 roku przez firmę Info Saliens oraz raportu opublikowanego przez Centrum Mieroszewskiego jednym z najbardziej zauważalnych zjawisk jest „znaczny spadek pozytywnych opinii o Polsce i Polakach. W 2022 roku 83% Ukraińców miało dobre zdanie o Polakach, podczas gdy w listopadzie 2024 roku odsetek ten spadł do 41%. Jednocześnie wzrosła liczba osób, które odnoszą się do nich neutralnie, co świadczy o coraz bardziej pragmatycznym charakterze tych stosunków”.
Są ku temu powody. To dezinformacja, wyczerpanie i brak jasnych narracji rządu. Tyle że nie mówimy o konflikcie – mówimy o nieporozumieniu, które można naprawić. Ale tylko poprzez dialog i fakty.
W przestrzeni publicznej nie można również pominąć tematu Wołynia – tragicznego i bolesnego rozdziału wspólnej historii, który do dziś budzi silne emocje. To właśnie ta rana jest najczęściej wykorzystywana jako narzędzie podziału. Pojawiają się głosy, że Ukraińcy „nie chcą oddać ciał”, że nie ma woli współpracy, że pamięć o zbrodni jest świadomie tłumiona.
Ale trzeba jasno powiedzieć: Wołyń to tragedia dla obu narodów. To dramatyczna karta historii, która zasługuje na prawdę, pamięć i godność, a nie na instrumentalizację i wykorzystywanie jej do podsycania wrogości
Upamiętnienie ofiar i szacunek dla historycznej prawdy są ważne. Jednak równie ważne jest to, by historia nie stała się bronią w rękach politycznych narratorów. Bo nie możemy cofnąć czasu. Możemy jedynie zdecydować, co zrobimy z tą pamięcią – i czy pozwolimy jej dzielić nas w czasie, w którym najbardziej potrzebujemy jedności.
Dzisiaj stoimy przed nowymi wyzwaniami: wojną, kryzysami, dezinformacją, podważaniem podstaw bezpieczeństwa. W takich czasach historia powinna być drogowskazem, a nie przeszkodą. Musimy patrzeć w przyszłość razem. Polacy i Ukraińcy.
Dezinformacja jest bronią masowego rażenia. Trzeba powiedzieć wprost: Polska nie będzie bezpieczna, jeśli nie zbuduje systemu oporu wobec manipulacji informacyjnych. Edukacja medialna, umiejętność krytycznego myślenia, rozpoznawania fałszywych źródeł i świadomego korzystania z mediów – wszystko to powinno być tak samo ważne jak wiedza o lokalizacji najbliższego schronu przeciwbombowego. Wystarczy jedna umiejętnie podana fałszywa wiadomość, by wywołać panikę, wzbudzić oburzenie lub zablokować system.

I tu Ukraińcy mogą odegrać ogromną rolę. Bo mają doświadczenie w walce z dezinformacją, znają narzędzia, wiedzą, jak reagować. W Ukrainie lokalni liderzy – nauczyciele, bibliotekarze, obrona terytorialna, organizacje społeczne – stali się informacyjnymi „latarnikami”, budując sieci zaufania. W Polsce również możemy tworzyć takich liderów i ich wspierać. A to bardzo pilna sprawa.
Dzisiejsze bezpieczeństwo narodowe to coś więcej niż tylko schrony i przepisy. To relacje międzyludzkie, zaufanie społeczne i higiena informacyjna. Wszystko zaczyna się od świadomości.
Jeśli chcemy być gotowi na kryzysy, musimy mówić o faktach, a nie o mitach. O ludziach, a nie o stereotypach. O współpracy, a nie o podziałach
Jedyny front to bezpieczne społeczeństwo. Ukraińcy nie są „gośćmi” – są częścią naszego społeczeństwa. Jeśli razem z nimi zbudujemy system obrony cywilnej, razem będziemy w stanie chronić się przed atakami nie z nieba, lecz z internetu.
Kto sieje strach, ten zbiera kliki. Kto krzewi wiedzę, buduje schronienie. Wojna informacyjna trwa. Albo nauczymy się ją prowadzić, albo przegramy jeszcze zanim padnie pierwszy strzał.


Skrajna prawica to tylko przykrywka. Jak Kreml tworzy nowe narzędzia wpływu na wybory w Europie
Wybory prezydenckie w Rumunii, które odbędą się 4 maja, mogą zmienić nie tylko kierunek polityki wewnętrznej tego kraju, lecz także jego politykę zagraniczną. Na tle unieważnienia w grudniu 2024 r. przez rumuński Sąd Konstytucyjny poprzednich wyborów prezydenckich i ogólnego rozczarowania tradycyjnymi partiami głos prawicowego radykalnego polityka George Simiona staje się coraz głośniejszy.
Simion balansuje między patriotyczną retoryką, krytyką elit i otwarcie wrogimi oświadczeniami wobec Ukrainy. Tymczasem niezależne badania i think tanki wskazują na możliwe powiązania Simiona z rosyjskimi służbami specjalnymi i koordynację kampanii informacyjnych mających zdestabilizować region.
Kto tak naprawdę wspiera Simiona? Jaką rolę w jego popularności odgrywają kampanie wpływu? I co jego ewentualne zwycięstwo oznaczałoby dla Ukrainy i Europy?
Na te i inne pytania odpowiada Iulian Chifu, doradca byłego prezydenta Rumunii Traiana Băsescu do spraw strategicznych i bezpieczeństwa międzynarodowego.
Jak skrajnie prawicowi kandydaci kształtują program wyborczy w Rumunii
Maryna Stepanenko: Jakie są szanse George Simiona na wygraną?
Julian Chifu: W rzeczywistości on jest jedynym kandydatem ze skrajnej prawicy. Musiał się nawet przesunąć ku centrum, by móc odwoływać się do szerszej bazy wyborców. Oficjalnie zajął stanowisko proeuropejskie i pronatowskie, ale nikt mu nie wierzy. Obecnie jest faworytem drugiej tury, prawdopodobnie ze względu na poparcie, które wcześniej miał Kelin Georgescu [skrajnie prawicowy prorosyjskiemu polityk, który został ogłoszony zwycięzcą I tury wyborów prezydenckich 24 listopada 2024 r., ale którego wyniki zostały unieważnione przez Sąd Konstytucyjny z powodu licznych nieprawidłowości w głosowaniu i podejrzeń o rosyjską ingerencję – red.]. Realne szanse Simiona na zwycięstwo w wyścigu prezydenckim są jednak dość niskie. W zależności od tego, kto będzie jego przeciwnikiem w II turze, prawdopodobne jest, że wygra inny kandydat.

W jaki sposób czynniki zewnętrzne, takie jak rosyjska dezinformacja, wpływają na radykalizację rumuńskiego dyskursu politycznego i popularność skrajnie prawicowych kandydatów?
One nie mają już żadnego wpływu. Rosyjska dezinformacja odegrała kluczową rolę w promowaniu Gorgescu, którego notowania wzrosły z 1% do 23% w ciągu zaledwie 10 dni. To rezultat skoordynowanej operacji, zaplanowanej kampanii dezinformacyjnej.
To była swego rodzaju próba generalna, by sprawdzić, jak tego rodzaju taktyka może zostać wykorzystana w przyszłych wyborach w Ukrainie
W ten sposób Rumunia zapłaciła cenę za wspieranie proeuropejskiego stanowiska Mołdawii. Fakt, że w Rumunii mieszka wielu obywateli Mołdawii, a także współpraca między liberalnymi partiami obu krajów w przeszłości pomogły Mai Sandu zdobyć drugi mandat i przeprowadzić proeuropejskie referendum. Rosji nie pomogło nawet to, że sporo zainwestowała w kupowanie głosów mołdawskich wyborców, co zresztą jest obecnie badane przez Kiszyniów.
Atak na wybory w Rumunii był rodzajem odwetu. Narzędzia do wywierania takiego wpływu istnieją wszędzie i nie promują jawnie prorosyjskich przekazów. Kamuflują te przekazy jako retorykę „pro-Trumpowską” lub „proamerykańską”, która jest bardziej akceptowalna w krajach silnie proamerykańskich, takich jak Rumunia.
W naszym przypadku antyrosyjskie nastroje mają głębokie korzenie historyczne. Skrajna prawica to tylko przykrywka. Po przystąpieniu do UE i NATO w Rumunii nie było partii skrajnie prawicowych – to niedawny konstrukt. Nie mogąc promować prorosyjskiej ideologii, prorosyjscy aktorzy przejęli skrajnie prawicowe idee, jak to miało miejsce w całej Europie. Bo większość społeczeństw ich nie popiera, a to oznacza, że można te idee zniekształcić i dostosować do własnych celów.

Co stoi za obecnym politycznym triumfem skrajnej prawicy w Europie? To moda, populizm, czy też symptom głębszego kryzysu politycznego na kontynencie?
To połączenie kilku czynników. Po pierwsze, niektóre inicjatywy podejmowane przez europejskich polityków – takie jak kosztowne projekty rozwijania czystej energii czy regulacje środowiskowe, które zniechęcają do inwestycji – przyniosły odwrotny skutek. Niektórzy poczuli, że pewne sprawy zostały doprowadzone do skrajności.
Po drugie, istnieją problemy wewnętrzne: w wielu krajach, w tym w moim, tradycyjne partie nie nadążają za rosnącymi oczekiwaniami społeczeństwa. Rozczarowani tym, co postrzegają jako słabe rządy, wyborcy coraz częściej zwracają się ku siłom populistycznym lub skrajnie prawicowym.
Po trzecie, czynnikiem zewnętrznym jest Rosja. Nie dysponując atrakcyjną ideologią, którą mogłaby otwarcie promować, wspiera ruchy skrajnie prawicowe, politycznie „wolną niszę”.
Można to łatwo wzmocnić za pośrednictwem mediów społecznościowych, które preferują sensacyjne i uproszczone komunikaty zamiast zrównoważonego, długoterminowego myślenia
Mamy więc trzy warstwy wpływów: naznaczoną sprzecznościami politykę UE, niezadowolenie wewnętrzne i ingerencję zagraniczną.
Wracając do Rumunii: jaką rolę w krajobrazie politycznym Pana kraju odgrywają radykalne postacie, takie jak Diana Șoșoacă? I na ile poważne jest zagrożenie z ich strony dla proeuropejskiego kursu Rumunii?
Șoșoacă wykroiła sobie miejsce w polityce i podejrzewam, że to było strategicznie zaplanowane. Jej poparcie wynosi około 5%, a duża część tych głosów to głosy protestu. Jeśli Șoșoacă reprezentuje prorosyjskie nastroje, to dwie rzeczy są jasne. Po pierwsze, nikt nie poprze jej w pełni, ponieważ ona odpycha wszystkich. Po drugie, niemal niemożliwe jest stworzenie poważnej umiarkowanej partii prorosyjskiej z jej udziałem, ponieważ nie zaakceptuje ona żadnego potencjalnego alternatywnego lidera. W tym sensie Șoșoacă zajmuje niszę, która, choć kontrowersyjna, odgrywa jakąś rolę w demokratycznym krajobrazie.
W zdrowej demokracji ważne jest to, by reprezentowane były różne głosy – nawet te, z którymi możesz się nie zgadzać. Șoșoacă wypełnia tę przestrzeń, chociaż nie nazwałbym jej nieszkodliwą.
Jej wpływ jest realny, ona robi dużo hałasu. Ale przekaz Șoșoacă jest skierowany głównie do mniej wykształconego, zmarginalizowanego segmentu społeczeństwa
Jeśli rzeczywiście to ona jest twarzą prorosyjskiego poparcia w Rumunii, to nawet bym jej przyklasnął, bo reprezentuje Rosję w sposób, który moim zdaniem nie jest nazbyt szkodliwy dla rumuńskiego społeczeństwa.

Rumunia jako bastion bezpieczeństwa
Jak zmieniła się rola Rumunii w regionalnej architekturze bezpieczeństwa od czasu wybuchu wojny na pełną skalę w Ukrainie?
Nie sądzę, by sytuacja zmieniła się znacząco, ponieważ te kwestie rozwijają się już od dłuższego czasu. Stanowiska Rumunii i Polski kształtowały się stopniowo. Rumunia jest częścią amerykańskiej tarczy antyrakietowej od 20 lat i posiada kluczowe obiekty wojskowe we współpracy z USA, takie jak 57. baza lotnicza Mihail Kogalniceanu. Nasze zaangażowanie w Afganistanie i Iraku, a także bazy w Câmpia Turzii i Fetesti, odzwierciedlają strategiczną orientację Rumunii.
Strategiczne partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi zostało zbudowane w ciągu ostatnich 25 lat i jest podstawą naszej strategii obronnej. Wciąż jednak mamy przestrzeń do rozwoju. Podczas gdy Polska zamierza wydać w tym roku na obronność 4,7% PKB, Rumunia wydaje tylko 2,5%. Czekamy na dodatkowe możliwości ze strony USA, musimy też zwiększyć atrakcyjność kariery wojskowej. To trudne, gdy toczy się wojna i istnieje zagrożenie, że Rosja zaatakuje kraje NATO.
Ponadto musimy dostosować nasze doktryny wojskowe, uwzględniając wnioski z trwającej wojny w Ukrainie, która jest pierwszym konfliktem o wysokiej intensywności i na pełną skalę w XXI wieku.
Na ile realistyczne są scenariusze częściowego lub całkowitego przeniesienia amerykańskiej bazy wojskowej z Polski do Rumunii?
To mało prawdopodobne. Mówi się o częściowym wycofaniu wojsk amerykańskich, w szczególności z Niemiec i z Aviano we Włoszech, ale bazy na wschodniej flance NATO, takie jak te w Rumunii, pozostaną. Wcześniejsze dyskusje obejmowały przeniesienie baz z Niemiec do Polski, Czech lub Rumunii, ale obecnie mówi się jedynie o ograniczonej redukcji sił amerykańskich w Europie.
Kluczowe obiekty strategiczne, takie jak baza obrony przeciwrakietowej Deveselu i baza Mihail Kogalniceanu, pozostaną obsadzone przez wojska amerykańskie. Na niektórych pozycjach NATO może dojść do rotacji wojsk. Amerykańscy żołnierze mogą zostać zastąpieni przez sojuszników, którzy będą uczestniczyć we wspólnych operacjach, ćwiczeniach i regionalnych centrach dowodzenia w Rumunii i Polsce.
Transfer wojsk między Polską a Rumunią nie jest jednak możliwy, ponieważ oba kraje mają takie samo znaczenie strategiczne dla Stanów Zjednoczonych i wymagają zrównoważonego wzmocnienia
Rumunia wspiera wysiłki Polski w zakresie odstraszania, a polskie wojska są obecne w Rumunii, co odzwierciedla nasze strategiczne partnerstwo, w tym nasze trójstronne stosunki z Turcją, które z czasem uległy wzmocnieniu.

W jakim stopniu Morze Czarne staje się areną nie tylko militarnej, ale i geopolitycznej konfrontacji? Jak Rumunia może wpłynąć na równowagę sił w regionie?
Morze Czarne zawsze było częścią geopolitycznego krajobrazu i od dawna opowiadamy się za uznaniem jego strategicznej roli. Zajęło to trochę czasu, ale udało nam się ukształtować amerykańską strategię dla tego regionu. Niemcy i Francja również opracowują własne strategie dotyczące Morza Czarnego, a teraz Komisja Europejska wydaje się już być gotowa do wspierania jednolitego podejścia europejskiego.
Ten region ma kluczowe znaczenie – znajduje się tuż za naszymi drzwiami. Kluczowe wydarzenia, takie jak aneksja Krymu i obecna wojna, miały miejsce na południu, a nie w krajach bałtyckich czy w Kaliningradzie.
Dlatego właśnie Morze Czarne powinno być centralnym punktem każdej strategii bezpieczeństwa
Od lat pracujemy nad pozycjonowaniem południowej części Morza Czarnego jako morza NATO, z sojusznikami i aspirującymi do roli sojuszników krajami w regionie. Wzywamy także NATO do przywrócenia przez nie swojej misji bezpieczeństwa w rejonie tego morza. W obecnych okolicznościach to niełatwe, ale w każdej formie zawieszenia broni Sojusz będzie potrzebny do ochrony kluczowej infrastruktury morskiej, od Odessy po Stambuł i od Konstancy po Batumi.
To długoterminowy wysiłek, który rozpoczął się dwie dekady temu i nadal ewoluuje. Idealnie byłoby, gdyby Ukraina i Gruzja wzięły w nim udział, oczywiście w zależności od ich chęci i możliwości. Swoboda żeglugi powinna być chroniona i wspierana przez siły NATO. Na przykład nasz trójstronny, wraz z Bułgarią i Turcją, zespół ds. rozminowywania wnosi bezpośredni wkład w te wysiłki.
Wreszcie – podnosimy świadomość i szukamy szerszego wsparcia ze strony UE i NATO dla długoterminowego zaangażowania regionalnego.
Pomoc dla Ukrainy: realia i przyszłość
Na czym polega strategia Bukaresztu – na pomaganiu Ukrainie, ale nie publicznie? Czy wynika to z ostrożności, czy z wewnętrznego kompromisu politycznego? A może to jakiś sygnał dla sojuszników?
Nie sądzę, by to było coś, o czym warto teraz dyskutować. Wojna w Ukrainie wciąż trwa, a ukraińscy urzędnicy doskonale zdają sobie sprawę z tego, dlaczego zachowaliśmy się tak, a nie inaczej. Rumunia i Polska odegrały uzupełniające się role: Polska była głośna i widoczna, zwracając na siebie uwagę, podczas gdy Rumunia pracowała ciszej, za kulisami.
W czasie wojny przejrzystość nie zawsze jest zaletą
Rumunia spotkała się z krytyką części mediów, a nawet dyplomatów, którzy kwestionowali nasz wkład tylko dlatego, że nie ogłosiliśmy go publicznie. Ale ważne jest to, że ci, którzy musieli wiedzieć, wiedzieli.
Sytuacja wciąż się zmienia, więc strategie muszą pozostać elastyczne. Siła Rumunii leży w jej zdolności do zapewnienia pomocy humanitarnej, korytarzy transportowych, swobody przemieszczania się i wsparcia wojskowego, nawet jeśli nie ujawnialiśmy jego szczegółów. Naszym wyborem była cicha skuteczność.
W przeszłości stosunki między Ukrainą a Rumunią były trudne, w szczególności z powodu kwestii mniejszościowych i terytorialnych. Ale wraz z wybuchem wojny na pełną skalę ton w rumuńskich mediach i dyskursie politycznym znacznie się zmienił. Czy możemy mówić o trwałej poprawie nastawienia do Ukrainy na poziomie społecznym?
Myślę, że musimy spojrzeć na to inaczej. Niegdyś ukraińscy przywódcy, premier i minister obrony, postrzegali Rumunię jako główne zagrożenie. Jednak od czasu aneksji Krymu w 2014 r. Rumunia, a stopniowo także Ukraina, są całkowicie wobec siebie otwarte.
Jako sąsiedzi mieliśmy swoje problemy, co jest normalne, lecz krok po kroku sytuacja się poprawiała. Wielu Ukraińców odkryło Rumunię dopiero po 2022 roku, kiedy setki tysięcy ludzi szukało tu schronienia i poczuło nasze wsparcie.
Chodzi o percepcję i wojnę informacyjną. Rosja intensywnie pracuje nad poróżnieniem nas, wykorzystując naturalne tarcia między sąsiadującymi krajami
Oczywiście każde państwo broni swoich interesów, ale jesteśmy tutaj, aby pozostać obok siebie, i musimy znaleźć sposoby na współistnienie. I tak właśnie się dzieje. Mogę się tylko cieszyć z obecnej sytuacji. Wizerunek Rumunii w Ukrainie znacznie się poprawił, a nastroje wobec Ukrainy są w Rumunii w przeważającej mierze pozytywne. Owszem, pojawiają się głosy skrajnie antyukraińskie, często prorosyjskie lub skrajnie prawicowe, ale nie mają one większego znaczenia. Szerokie poparcie dla Ukrainy w Rumunii pozostaje silne i bardzo ważne jest, by tak pozostało.
Czy istnieje ryzyko, że po wyborach nowa elita polityczna zmieni podejście Rumunii do wojny w Ukrainie, na przykład ograniczając pomoc wojskową lub współpracę z sojusznikami w regionie?
To mało prawdopodobne, ponieważ jeśli Ukraina upadnie, następna będzie Rumunia. Wszyscy to rozumieją. Bardzo ważne jest wspieranie Ukrainy, aby udało się jej utrzymać linię frontu daleko na wschodzie, zapobiec przesunięciu się frontu w kierunku Chersonia, Mikołajowa czy Odessy.
Nie przewiduję więc żadnych dramatycznych zmian we wsparciu Rumunii dla Ukrainy. Ani teraz, ani w przyszłości
Ta perspektywa jest dobrze rozumiana i podzielana przez naszych przywódców. I powinna nadal kierować naszymi działaniami. Mamy wspólne interesy i znaczne możliwości współpracy, która już trwa. Handel, w tym eksport zboża, przepływa przez Konstancę, nasze drogi, nowe przejścia graniczne i rozbudowaną infrastrukturę. Od lutego 2022 r. zapotrzebowanie na transport wzrosło siedmiokrotnie. Szybko się do tego dostosowaliśmy, a ta współpraca tworzy podstawy dla długoterminowego partnerstwa, zwłaszcza w obszarach takich jak bezpieczeństwo i obrona.
Zdjęcie główne: Andreea Alexandru/Associated Press/East News
Projekt współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu Wsparcie Ukrainy, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.





Wydaje mi się, że jesteśmy w 1938 roku. Ale katastrofa to niejedyny scenariusz
Ukraina ma podobne znaczenie do roli w historii Ziemi Świętej, gdzie pozornie regionalne konflikty mają globalne konsekwencje
PAP: Panie Jarosławie, dzięki staraniom Krakowskiego MCK nie tak dawno temu z Panią książką „Ukraina. Wyrwać się z przeszłości” Poznali się polscy czytelnicy. Jego oryginalna nazwa brzmi nieco inaczej — „Pokonywanie przeszłości”. Po raz pierwszy o „przezwyciężeniu przeszłości” pełnym głosem zaczęto mówić w niemieckim dyskursie publicznym wojny, gdzie ta niedawna przeszłość była bardzo trudna. W każdym razie oba warianty nazwy oznaczają trudny proces tranzytu dla Ukraińców do czegoś lepszego. Pomimo tego, że napisałeś tę książkę przed inwazją na pełną skalę, a Ukraina zmaga się teraz z przerażającą teraźniejszością, z której przeszłości powinna uciec, a którą przeszłość pokonać?
Jarosław Hrytsak: Tak więc termin przezwyciężenie przeszłości powstał w kontekście dyskusji wokół najbardziej haniebnych stron niemieckiej historii, w szczególności Holokaustu i innych zbrodni narodowego socjalizmu. Celem takiej polityki, realizowanej przez demokrację, jest pomoc społeczeństwu w końcu skonsultować się z dziedzictwem naznaczonym dyktaturą i okrucieństwami, aby móc iść naprzód. Nadałem temu terminowi nieco inne znaczenie, ponieważ mało interesuję się badaniem pamięci historycznej. Wolę studiować „twardą” historię, historię faktów, procesów, trendów.
Jeśli mówię o przezwyciężeniu przeszłości, myślę, że w przeszłości Ukrainy jest kilka tematów, które dotyczą jej przede wszystkim. Te tematy to dla mnie ubóstwo i przemoc, które zwykle są ze sobą powiązane. W ciągu ostatnich dwustu lat pojawiły się kraje, które postawiły sobie długoterminowy cel przezwyciężenia konsekwencji jednego i drugiego. Starali się ograniczyć przemoc do znośnego stopnia. W ten sposób większość krajów odniosła sukces gospodarczy. Byłem więc zainteresowany tym, jak kraje zachodnie i inne zdołały wyrwać się z tego grzesznego kręgu i jaką rolę odegrała w tym przeszłość. Oznacza to, że konieczne jest ustalenie, co wydarzyło się w naszej historii, co wciąż nas ciągnie w dół. To właśnie stało się intencją podczas pisania książki.
Przykład Ukrainy jest również paradoksalny, ponieważ będąc wyjątkowo bogatym w zasoby, pozostaje krajem biednych ludzi.
PAP: Czy doświadczenie modernizacji Polski, które Ukraińcy dali za przykład, jest nadal aktualne? Czy to możliwe, że zmiana globalnych warunków geopolitycznych i gospodarczych sprawia, że jest to nieistotne?
YAG: Jestem zwolennikiem tezy, że żaden naród nie jest skazany na ubóstwo i przemoc. Jednocześnie jestem przekonany, że historia i kultura to siła grawitacyjna, która nie pozwala społeczeństwu wystartować, czyli szybko się modernizować. Ważnymi tekstami dla zrozumienia tego są dla mnie artykuły amerykańskiego historyka ekonomii Alexandra Gershencrona, który urodził się na początku XX wieku w Odessie. Studiował historyczne poprzedniki zacofania i kłócił się z zwolennikami teorii etapów rozwoju gospodarczego, ponieważ uważał, że kraje słabo rozwinięte powinny opracować własną strategię przezwyciężenia luki zacofania.
Uważam, że w 1991 r. Ukraina nie mogła powtórzyć doświadczeń Polski ze względu na to, że miała gorszą pozycję wyjściową, której nie mierzą tylko wskaźniki ekonomiczne.
Jednocześnie uważam, że doświadczenie Polski pozostanie aktualne w przyszłości. Gdyby Ukrainie udało się dokonać takiej transformacji, to problemy, które mielibyśmy, byłyby bardziej podobne do polskich, a nie ukraińskich przed inwazją na pełną skalę.
Teraz mamy problemy o innym charakterze. Nie wszystkie kraje są gotowe na ten szybki restart. Aby tak się stało, musi się zbiegać kilka czynników: obecność aktywnego społeczeństwa obywatelskiego, tradycje stosunków politycznych między władzami a elitami, demografia, warunki polityki gospodarczej i zagranicznej. Przed Wielką Wojną Ukraina przestała być izolowanym terytorium prowincji, ale nie przeprowadziła szeregu reform, przede wszystkim reformy sądownictwa, która pozwoliła jej tylko zbliżyć się do ponownego uruchomienia, ale nie rozpocząć go.
PAP: Twoja książka, podobnie jak wiele innych publicznych wystąpień i dyskusji panelowych ukraińskich intelektualistów w ostatnich latach, poświęcona jest włączeniu historii Ukrainy w kontekst globalny, a raczej konteksty. Timothy Snyder, z którym współpracujesz w ramach projektu „Historia Ukrainy: globalna inicjatywa”, mówi, że obecna dramatyczna sytuacja wokół Ukrainy jest wyjątkowa, ponieważ po raz pierwszy świat zobaczył, że kraj ten może być lakmusem i epicentrum zmian na świecie. Czy zgadzasz się z tą tezą swojego kolegi?
YAG: Wolałbym unikać słowa „wyjątkowy”. Uważam, że w historii różnych krajów i narodów istnieją podobieństwa, ale są też różnice. Jednak tak, moim zdaniem Ukraina jest teraz dokładnie takim terytorium, na którym wydarzenia, które się tam rozegną, będą miały ogromne znaczenie zarówno dla Europy, jak i dla losu świata. Pod koniec lat 80. XX wieku losy świata zależały od wydarzeń w Polsce. Różnica polega jednak na tym, że Polska była w stanie dokonać swojego cywilizacyjnego skoku w czasie pokoju, łapiąc mijające wiatry demokracji, kiedy Ukraina musiała dokonać transformacji w znacznie trudniejszych warunkach.
To nie pierwszy raz, kiedy Ukraina znalazła się w epicentrum wydarzeń. Po prostu wcześniejsze rozmowy na ten temat przypominały megalomańskie fikcje historyków nacjonalistycznych. Kwestia ukraińska powstała podczas I wojny światowej. Podobnie jak kwestia polska w XIX wieku, miała ona kluczowe znaczenie dla równowagi sił na Starym Kontynencie i struktury samych supermocarstw i odegrała ważną rolę podczas obu wojen światowych. Nikt wtedy nie zwracał na to należytej uwagi ze względu na brak subiektywności Ukrainy. Tym razem Ukraina ma tę subiektywność, a jej mieszkańcy nie są w międzynarodowej izolacji ani po stronie sił, które są o krok od przegranej wojny. Jeśli chodzi o widoczność Ukrainy, przypomina mi dziecięcą grę w chowanego. Można to zobaczyć w czasach kryzysu, kiedy na świecie występują przesunięcia tektoniczne. Zamiast tego jest niewidoczny w przerwie między nimi.
Przypomnę, że 40 lat temu ukazał się artykuł Milana Kundery o porwanym Zachodzie, w którym autor podkreślił, że wielomilionowy naród ukraiński wreszcie znika na naszych oczach. Napisał to nie z gniewu, ale prawdopodobnie ze smutkiem, aby podkreślić, że podobny los może spotkać Czechów i Polaków. Po niespełna ośmiu latach ZSRR rozpadł się, a Ukraińcy odegrali dużą rolę w jego upadku.
PAP: Czy nie sądzisz, że wojna na Ukrainie skłoniła nas do myślenia o postheroicznym i postnarodowym światopoglądzie, w którym przeważała maksyma Brechta „nieszczęśliwy i kraj potrzebujący bohaterów”, ponieważ, jak widać, nacjonalizm obywatelski i etniczny mobilizuje nie tylko do podboju, ale także do oporu?
Y.G.: Druga wojna światowa dała wielu wcześniej ważnym ludziom pojęcie negatywnej konotacji. Jednym z tych pojęć jest „Ojczyzna” — „Vaterland”. Ta koncepcja została nadużywana na różne sposoby przez Hitlera i innych dyktatorów, więc zaczęto ją uważać za toksyczną i głupio odrzuconą. W świecie zachodnim słowo to jest nadal często używane z negatywną konotacją. Z drugiej strony w Europie Wschodniej stosunek do tej koncepcji jest lepszy, biorąc pod uwagę, że narody Europy Środkowej i Wschodniej nadal żyją z ideą zagrożenia. Podobnie jest z zagrożoną Ukrainą, gdzie wybór heroicznej historii z tego powodu jest nieunikniony.
Lubię zilustrować tę różnicę między Wschodem a Zachodem poprzez dialog ze szwedzkim politologiem. Kiedy zapytałem go, kim jest bohater narodowy jego kraju, po krótkiej przerwie odpowiedział: „Może ABBA”. Żadna wspólnota historyczna nie może istnieć bez mitów, które stały się powszechną ideą wspólnej przeszłości. Są klejem społeczeństwa, czymś podobnym do wierzeń religijnych w przeszłości. Z drugiej strony, dopóki Ukraina jest tylko na drodze do sukcesu, podczas gdy jest w niebezpieczeństwie, sytuacja nie zmieni się radykalnie. Z drugiej strony taka jest rola Ukrainy. Swoim obywatelskim nacjonalizmem Ukraińcy przywracają światu zrozumienie wartości, o które należy walczyć, nie tylko po to, aby życie miało sens.
PAP: Jednak w języku niemieckim oprócz Vaterland istnieje również pojęcie Heimat, co oznacza bardziej emocjonalne połączenie z rodzimymi miejscami. Jest to coś w rodzaju odróżnienia w języku ukraińskim ojczyzny od wielkich i małych liter.
YAG: Tak, to prawda. Sam lubię ten piękny liberalny zwrot akcji, ale problem polega na tym, że małych ojczyzn nie można bronić. Społeczności te są bezsilne w obliczu globalnych wyzwań, takich jak globalne ocieplenie, kryzys finansowy czy wojna.
PAP: Myślę, że zgodzisz się, że proszenie historyka o przewidywanie przyszłości jest rzeczą niewdzięczną. Niemniej jednak sformułuję pytanie w bardziej przyzwoity sposób. Jak myślisz, jak wydarzenia na Ukrainie będą pisane w podręcznikach historii? Ale czy znajdujesz analogie między wydarzeniami długiego XX wieku a możliwym rozwidleniem przed światem i państwem ukraińskim?
YAG: Historycy unikają opisywania procesów, które nie zostały jeszcze zakończone. Decydujące będzie dokładnie to, gdzie ta wojna się skończy i jaki będzie jej wynik. Niemniej jednak jestem pewien, że o Ukrainie będzie koniecznie pisane jako o jednym z kluczowych terytoriów, na których plan rozwoju świata został określony na następne pokolenie. Przychodzą mi na myśl dwie ryzykowne podobieństwa. Ukraina jest teraz jak Ziemia Święta, rodzaj Palestyny Europy, gdzie na ograniczonym geograficznie terytorium szaleją zacięte konflikty. Pomimo ich pozornego znaczenia regionalnego, często są one istotne dla całego świata.
Podobnie jak w przypadku bezprecedensowego eksperymentu historycznego z utworzeniem państwa Izrael, los kolejnego eksperymentu historycznego będzie zależał od pomyślnego odparcia Ukrainy. Mówimy o największej na świecie przestrzeni bez wojen — Unii Europejskiej. Od wieków Europa jest jednym z najbardziej konfliktowych kontynentów.
Pomimo wszystkich wad i sceptycyzmu wobec Brukseli, to dzięki UE powstała tak duża przestrzeń do interakcji, wspólnego wzrostu standardów, udanych reform, solidarności i wzajemnej pomocy.
Ukraina musi opuścić strefę zagrożenia, którą Rosja tworzy od wieków. Ale Europejczycy też nie powinni być bierni. To, czy będą w stanie stanąć w obronie własnych cywilizowanych wyborów, będzie zależeć od tego, czy nadal będą wzorem dla świata, czy też zniszczą sposób wolnego od konfliktów współistnienia.
Druga paralela opiera się na moim odczuciu, że jesteśmy tak, jakbyśmy byli w 1938 roku. Jedyna różnica polega na tym, że możemy zarówno podejść do katastrofy (wtedy o wojnie na Ukrainie będzie pisane jako preludium do III wojny światowej), jak i odejść od niej.
Jarosław Hrytsak (ur. 1960) jest historykiem, doktorem nauk historycznych, profesorem Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie, dyrektorem Instytutu Studiów Historycznych Lwowskiego Uniwersytetu Narodowego im. I. Franka we Lwowie. Wykładał na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie (1996-2009), Uniwersytecie Harvarda (2000, 2001) i Uniwersytecie Columbia (1994, 2004). Autor licznych publikacji poświęconych historii i współczesnej tożsamości Europy Środkowo-Wschodniej.
Książka Jarosława Hrytsaka „Pokonywanie przeszłości” (pol. „Ukraina. Wyrwać się z przeszłości”) w tłumaczeniu Katariny Kotinskiej i Joanny Majevskiej-Grabowskiej ukazało się krakowskie wydawnictwo MCK.
Przemawiał Ihor Usatenko (PAP)


Stefanie Babst: – USA mogą wyjść z NATO za 5 do 10 miesięcy
Zachód miał wszystkie narzędzia, by przewidzieć wojnę Rosji z Ukrainą – i zignorował je. Jeszcze przed 2014 rokiem analizy docierały do najwyższych szczebli NATO. Przewidywały aneksję Krymu, zagrożenie dla Mariupola i rosyjską dominację na Morzu Czarnym. Prognozy były trafne, lecz większość państw członkowskich wybrała iluzję partnerstwa z Kremlem.
Czy zmiana jest jeszcze możliwa? Co jest do tego potrzebne? I czy NATO może pozostać skutecznym sojuszem bezpieczeństwa w nowej erze zagrożeń? Rozmawiamy z dr. Stefanie Babst, jedną z najbardziej wpływowych strategów bezpieczeństwa w Europie, która przez ponad 20 lat pracowała w sztabie NATO. Dziś jest niezależną analityczką, autorką książki o martwych punktach w zachodniej polityce wobec Rosji i aktywną uczestniczką międzynarodowych dyskusji na temat wojny, pokoju i bezpieczeństwa.
Ukraina, Rosja i błędy Zachodu
Maryna Stepanenko: Jak ocenia Pani dziś zdolność Zachodu do przewidzenia pełnej inwazji Rosji na Ukrainę? Czy były jakieś sygnały, których nie usłyszano? A może nie chciano ich usłyszeć?
Stefanie Babst: Było wiele ostrzeżeń, które nie zostały wysłuchane. Wyjaśnię to. W stosunkach międzynarodowych bardzo ważna jest precyzyjna ocena sposobu myślenia, możliwości i intencji innego aktora. W przypadku Rosji NATO nie zdołało tego zrobić. Jako szefowa szefowa sztabu planowania strategicznego wystosowałam pierwsze poważne ostrzeżenie w 2013 roku, kilka miesięcy przed aneksją Krymu. Sporządziłam analizę przedstawiającą złowrogie zamiary Rosji i przygotowania wojskowe przeciwko Ukrainie. Została ona przeanalizowana przez sekretarza generalnego i omówiona z państwami członkowskimi, lecz nie podjęto żadnych działań.
Państwa bałtyckie i Polska potraktowały analizę poważnie. Niemcy, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania wolały utrzymać partnerstwo NATO – Rosja. Począwszy od 2014 roku intensyfikowaliśmy nasze analizy, przewidując zajęcie Mariupola, dominację Rosji na Morzu Czarnym i wykorzystanie Donbasu jako przyczółku. Prognozy te były udostępniane na najwyższych szczeblach, w tym w Radzie NATO, ale ostatecznie zostały odrzucone.
W 2015 i 2016 roku rozszerzyliśmy naszą uwagę na Chiny i ich powiązania z Rosją, oferując przyszłe scenariusze i prognozy oraz tak zwane „czarne łabędzie” – wydarzenia o dużym wpływie, które są trudne do przewidzenia, wydają się mało prawdopodobne, lecz mogłyby mieć poważne konsekwencje, gdyby do nich doszło. I znowu: wielu postrzegało to jedynie jako „ćwiczenie intelektualne”. Tak, NATO dysponowało narzędziami prognozowania i zignorowało je. A to ma bardzo wysoką cenę.
Wzywa Pani do rewizji zachodniej strategii wobec Rosji. Z jakimi martwymi punktami mamy wciąż do czynienia w polityce Zachodu, zwłaszcza w kontekście wspierania Ukrainy?
Trzy lata temu wezwałam do wypracowania silnej, wielopłaszczyznowej strategii odstraszania, aby pomóc Ukrainie nie tylko zamrozić wojnę, ale ją wygrać. Powoływałam się na zimnowojenne podejście George’a Kennana, wzywając do wykorzystania wszystkich narzędzi – ekonomicznych, dyplomatycznych i wojskowych – w celu wypchnięcia Rosji z Ukrainy. Ale nikt nie potraktował tego poważnie – z wyjątkiem niektórych krajów bałtyckich i skandynawskich.
NATO i UE wciąż nie mają zdefiniowanego celu końcowego. Gdyby celem było zwycięstwo Ukrainy, strategia zostałaby opracowana odpowiednio
Zachodni przywódcy nie docenili odporności Ukrainy i nie podjęli zdecydowanych działań nawet po przekroczeniu przez Rosję niezliczonych czerwonych linii. Prezydent Biden, choć zaangażowany w sprawy Ukrainy, formułował swoje podejście wokół tego, czego USA nie zrobią: nie sprowokujemy Rosji, nie damy Ukraińcom broni dalekiego zasięgu, nie zrobimy tego i tamtego. To nie jest strategia. A teraz, wraz z powrotem Trumpa, wiele europejskich rządów biernie liczy na amerykańsko-rosyjskie porozumienie, które po prostu zamrozi wojnę. To coś, co moim zdaniem jest niebezpieczne zarówno dla Ukrainy, jak Europy.
Moim głównym zarzutem jest brak woli politycznej na Zachodzie. Zbyt wielu ludzi wciąż wierzy, że to wojna Rosji przeciwko Ukraińcom. A to także nasza wojna
Dlaczego uważa Pani, że Europa nie przygotowała się na prezydenturę Trumpa?
Planowanie w ramach NATO i rządów europejskich jest często trudne, ponieważ politycy mają skłonność do skupiania się na celach krótkoterminowych, zwykle tylko na miesiąc do przodu. W sytuacji kryzysowej, zwłaszcza ze względu na nieprzewidywalność Waszyngtonu, Europa musi odejść od zarządzania kryzysowego i przestać reagować na każde wydarzenie, jak np. czyjś nowy tweet…
Europa powinna być twarda wobec Stanów Zjednoczonych, wysyłając jasny sygnał, że ich działania, w tym grożenie krajom takim jak Kanada i Dania, wstrzymywanie przekazywania informacji wywiadowczych Ukrainie i operacji cybernetycznych przeciwko Rosji są nie do przyjęcia. Decyzje te miały śmiertelne konsekwencje. Państwa członkowskie nie powinny obawiać się pociągania Stanów Zjednoczonych do odpowiedzialności za naruszanie podstawowych zasad Traktatu Waszyngtońskiego.
Mark Rutte, sekretarz generalny NATO, niedawno udał się na Florydę, by spotkać się z prezydentem Trumpem w nadziei, że zaimponuje mu danymi dotyczącymi wydatków na obronność. Chwalił przywództwo Trumpa, a nawet twierdził, że „przełamał impas” w kwestii rosyjskiej. Tyle że to jest oderwane od rzeczywistości ciągłych rosyjskich ataków.
Jeśli sekretarz generalny NATO nie ma jasnego przesłania, najlepszym podejściem jest milczenie, skupienie się na wspieraniu państw członkowskich i ochronie ich przed wszelkimi zagrożeniami. Nie mamy czasu na puste słowa i polityczne gierki
Europejczycy powinni trzymać się z dala od amerykańskiego teatru politycznego i skupić się na wzmacnianiu zdolności obronnych i wspieraniu ukraińskiego przemysłu obronnego, by mógł oprzeć się rosyjskiej agresji.

Migracja i wojna
Niemcy nie są już liderem UE pod względem liczby wniosków o azyl, jeśli chodzi o uchodźców z Ameryki Południowej i Bliskiego Wschodu. Jednocześnie w pierwszym kwartale 2025 r. liczba wniosków od Ukraińców wzrosła o 84%. Co to oznacza?
Jest całkiem jasne, że wielu Ukraińców zdecydowało się opuścić swój kraj z powodów osobistych i zawodowych. To naturalne i nikogo nie można za to winić. Ale ta migracja ma w Niemczech implikacje polityczne, zwłaszcza że skrajnie prawicowe partie wykorzystują ją, przedstawiając ukraińskich uchodźców jako obciążenie dla systemu społecznego, niezależnie od ich umiejętności czy motywacji. Tego typu nastroje są szczególnie silne we wschodnich landach, gdzie zyskały poparcie partie takie jak AfD i niektóre lewicowe ruchy populistyczne.
Martwi mnie brak silnego sprzeciwu ze strony rządu federalnego w Berlinie: powinny być wyraźniejsze komunikaty i silniejsze przywództwo polityczne
Jeśli do Niemiec przyjedzie więcej Ukraińców, to mam nadzieję, że następny rząd będzie miał do nich pozytywne nastawienie, uznając, że wielu może wnieść znaczący wkład w niemiecką gospodarkę. Oznaczałoby to ograniczenie biurokracji, przyspieszenie integracji i ułatwienia w zdobywaniu pracy. Czy tak się stanie – to się dopiero okaże.
W ostatnich tygodniach niektóre regiony w Niemczech zakomunikowały, że nie mogą już przyjmować ukraińskich uchodźców z powodu przeciążenia systemów socjalnych. Jak Pani to ocenia?
Prawdą jest, że lokalne społeczności w całych Niemczech borykają się z trudnościami w przyjmowaniu uchodźców. Problem pojawił się po decyzji kanclerz Angeli Merkel o otwarciu granic, co doprowadziło do napływu dużej liczby uchodźców z Syrii, Afganistanu i innych krajów. Wiele gmin jest przytłoczonych problemami mieszkaniowymi, językowymi i wsparciem integracyjnym.
Ukraińscy uchodźcy nie stanowią jednak takiego problemu.
Ukraińcy mają tendencję do dobrego integrowania się, przynoszą ze sobą solidne umiejętności i wykształcenie. Nie przyczyniają się też do napięć społecznych
Z kolei niektórzy uchodźcy z Bliskiego Wschodu mieli trudności z przystosowaniem się do liberalnych norm demokratycznych, co podsyciło skrajnie prawicowe narracje, zwłaszcza we wschodnich Niemczech. Partie takie jak AfD i postacie takie jak Sarah Wagenknecht wykorzystują to, promując antyukraińską retorykę, która ignoruje rzeczywistość rosyjskiej okupacji.
Niestety partie demokratyczne głównego nurtu nie robią wystarczająco dużo, by się temu przeciwstawić. Wraz z rosnącym poparciem amerykańskich prawicowych populistów, takich jak ci związani z Trumpem czy Muskiem, polaryzacja może się pogłębiać, stanowiąc poważne zagrożenie dla demokratycznej spójności Europy.
Europa na krawędzi
W obliczu wojny na pełną skalę w Ukrainie, w Polsce i Niemczech podejmowane są inicjatywy mające na celu przygotowanie dzieci w wieku szkolnym do sytuacji kryzysowych. Czy wskazuje to na głębszą zmianę w europejskiej kulturze bezpieczeństwa, w której obrona nie jest już tylko sprawą armii, ale całego społeczeństwa?
Chociaż w Niemczech uruchomiono pewne kursy związane z obronnością, nadal jest ich za mało. A społeczeństwo pozostaje w dużej mierze nieprzygotowane – zarówno psychicznie, jak fizycznie – do funkcjonowania w sytuacji kryzysowej.
Toczy się poważna debata na temat przywrócenia poboru do wojska, ale sondaże pokazują, że dwie trzecie osób w wieku od 20 do 30 lat odmawia służby. A wiele z nich twierdzi, że wolałyby wyemigrować, niż bronić kraju.
Odzwierciedla to głębszy problem: dziesięciolecia propagandy politycznej nauczyły Niemców, że żyją w pokoju, otoczeni przez sojuszników, i nie muszą przygotowywać się do konfliktu
W rezultacie w Niemczech brakuje również schronów, szkoleń z zakresu obrony cywilnej i podstawowych środków zwiększających odporność ludności. Zmiana sposobu myślenia będzie wymagała silnego przywództwa politycznego. Bez tego Bundeswehra pozostanie słabo obsadzona i niezdolna do wniesienia znaczącego wkładu w działania takie jak stworzenie potencjalnej koalicji rozjemczej w Ukrainie.
Czy nie za późno Europa zaczęła poważnie myśleć o własnej odporności na wypadek eskalacji konfliktu poza Ukrainą?
Niektóre kraje, takie jak Finlandia, Szwecja, Polska i kraje bałtyckie, nadały w ostatnich latach priorytet zarówno swym zdolnościom wojskowym, jak odporności społecznej. W miastach takich jak Ryga i Warszawa zagrożenie ze strony Rosji jest dobrze rozumiane. Jednak Niemcy, Belgia, Portugalia, Francja i inne kraje postrzegają wojnę Rosji z Ukrainą jako kwestię regionalną.
Na szczęście przywódcy tacy jak Kaja Kalas nalegają na stworzenie długoterminowej strategii przeciwko Rosji. Od samego początku rosyjskiej inwazji twierdziłam, że musimy przygotować się na długotrwały konflikt. Bo dopóki reżim Putina pozostanie u władzy, Rosja będzie nadal stanowić zagrożenie dla Ukrainy i całej Europy.
Strategiczna wizja
Jak wyobraża sobie Pani strukturę „koalicji chętnych”? Jakie ramy strategiczne lub instytucjonalne będą ważne dla skutecznego przeciwdziałania rosyjskiej agresji, biorąc pod uwagę wyzwania w NATO, w tym wpływy populistycznych przywódców w rodzaju Trumpa?
Podczas mojej pracy w NATO byłam dumna ze zdolności mojego zespołu do przewidywania wyzwań, zanim się one pojawiły, zwłaszcza jeśli chodzi o rozszerzenie NATO. Byłam mocno zaangażowana w przyjmowanie nowych członków, w tym państw bałtyckich, Słowenii i Słowacji.
Jedną z rzeczy, na które miałam nadzieję, było zobaczenie flagi Ukrainy w kwaterze głównej NATO. Jednak już nie wierzę, że to realistyczny cel
Uważam, że Ukraina powinna skupić się na budowaniu nowej koalicji z podobnie myślącymi krajami, a nie na dążeniu do członkostwa w NATO. Sojusz, zwłaszcza wskutek destrukcyjnej polityki niektórych, jest coraz bardziej podzielony.
Gdybym doradzała prezydentowi Zełenskiemu, zaleciłbym mu, by nie marnował energii na starania o członkostwo w NATO, a zamiast tego skupił się na wzmacnianiu szerszego, bardziej elastycznego sojuszu mającego przeciwdziałać rosyjskiej agresji. To pozwoliłoby nam wyjść poza status quo i przygotować się na przyszłość.
Jak długo Pani zdaniem Sojusz może utrzymać swoją obecną strukturę, zanim poważne zmiany staną się nieuniknione?
Kiedy prezydent Trump został ponownie wybrany, przewidywałam, że podważy porządek oparty na zasadach. Już teraz widzimy znaczne szkody wyrządzone NATO, zwłaszcza w zakresie zobowiązań USA. Kraje europejskie rozpoczęły dyskusję na temat silniejszego europejskiego komponentu NATO, z planami przygotowania się na ewentualne wyjście USA w ciągu od 5 do 10 lat. Uważam jednak, że te ramy czasowe są zbyt optymistyczne: możemy mieć tylko 5 do 10 miesięcy do chwili, gdy zobaczymy nowe zakłócenia.

NATO przegapiło okazję do przygotowania się na te wyzwania. W 2016 roku przygotowałam dla Sekretarza Generalnego Sojuszu Północnoatlantyckiego dokument przedstawiający potencjalne szkody, które mógłby wyrządzić Trump – ale został on wówczas odrzucony. Poruszone wtedy przeze mnie kwestie są nadal aktualne, lecz biurokracja NATO jest wciąż niechętna planowaniu scenariuszy awaryjnych.
Jeżeli Sojusz nie zacznie działać, ryzykuje, że pozostanie organizacją reaktywną, nieustannie reagującą na tweety Trumpa, zamiast tworzyć proaktywne perspektywy
Mam nadzieję, że kraje takie jak Francja, Wielka Brytania i kraje nordyckie będą współpracować z Ukrainą, by stworzyć nowy sojusz, który będzie w stanie stawić czoło przyszłym wyzwaniom.
Zdjęcie główne: MANDEL NGAN/AFP/East News
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji





Umowa Trumpa o ukraińskich złożach: szansa czy pułapka
Negocjacje między Ukrainą a USA w sprawie współpracy w sektorze minerałów trwają od lutego. Początkowo planowano podpisanie umowy ramowej. Stworzyłaby ona m.in. fundusz inwestycyjny, do którego Ukraina kierowałaby środki uzyskane ze sprzedaży swoich zasobów mineralnych.
Pod koniec marca USA zaproponowały jednak nową wersję umowy. Jej tekst nie został upubliczniony, ale Zełenski stwierdził, że dokument ten będzie musiał zostać ratyfikowany przez Radę Najwyższą. Wyciek szczegółów nowej wersji umowy wywołał wiele kontrowersji. Bo jeśli są autentyczne, wychodzi na to, że USA chcą pozbawić Ukrainę kontroli nad własnymi zasobami i infrastrukturą.
Jakie są czerwone linie Ukrainy w negocjacjach z Amerykanami? Czy Kijów może zmienić warunki umowy o eksploatacji złóż? I czy w ogóle jest sens ją podpisywać?
Śmiać się, czy płakać?
Przyszła umowa musi uwzględniać interesy obu stron i nic w tym dokumencie nie może podważać istniejących zobowiązań Ukrainy, w tym finansowych, w ramach Europejskiego Programu Pomocy Makrofinansowej MFW. Tak sprawę widzi Olga Stefaniszyna, wicepremierka Ukrainy ds. integracji europejskiej i euroatlantyckiej.
Z kolei Andrij Sybiha, minister spraw zagranicznych Ukrainy, podkreśla, że przyszła umowa nie powinna być sprzeczna z kursem jego kraju w kierunku członkostwa w UE.
Jeśli 55-stronicowy dokument, który wyciekł do „Financial Times”, jest autentyczny, obecna wersja umowy o złożach, którą USA przedstawiły Ukrainie, wykracza daleko poza minerały i górnictwo, ocenia dr Patrick Schröder z brytyjskiego think tanku Chatham House:
– Jak zauważyło wielu komentatorów, projekt nakłada na Ukrainę wiele żądań i zobowiązań, podczas gdy Stany Zjednoczone mogą zyskać, nie podejmując żadnych wiążących zobowiązań. To się wydaje raczej niezrównoważone.
Ukraiński poseł Jarosław Żelezniak twierdzi, że projekt umowy przewiduje utworzenie amerykańsko-ukraińskiego funduszu z pięcioosobową radą nadzorczą, w której trzej członkowie z USA mieliby pełne prawo weta.
Według niego umowa ma dotyczyć nie tylko metali ziem rzadkich, ale wszystkich minerałów na terenie całej Ukrainy, w tym ropy i gazu. Stany Zjednoczone proponują uznać pomoc udzieloną Ukrainie od 2022 roku za swój wkład do funduszu. Donald Trump wymienia różne kwoty, ale najczęściej mówi o 350 miliardach dolarów. Co więcej, Amerykanie chcą, aby była to umowa na czas nieokreślony. Tylko Stany Zjednoczone mogłyby ją zmienić lub wypowiedzieć.
Trudno traktować takie propozycje poważnie, mówi prof. Ołeksandr Sawczenko, ekonomista:
– Szczerze mówiąc to, co przeczytałem, na początku mnie rozśmieszyło. A potem pomyślałem, że ktoś z administracji USA celowo wymyślił taki absurd, żeby cały świat się śmiał albo płakał.
To sygnał dla Ukrainy: uciekajcie jak najdalej
Zielone niebo Trumpa
Aaron Burnett, starszy pracownik w berlińskiej Democratic Strategy Initiative, ostrzega, że każdy, kto podpisuje umowę z Trumpem, powinien być bardzo ostrożny. Bo bez względu na to, co stanowi umowa, amerykański prezydent może po prostu jej nie honorować. Może również zapomnieć o tym, co podpisał i do czego się zobowiązał, bo nie rozumie zbyt dobrze podstawowych faktów. Wymownym tego przykładem jest twierdzenia Trumpa, że USA wydały najwięcej na pomoc dla Ukrainy, chociaż to Europa jest tu na pierwszym miejscu. Zdaniem Burnetta nie ma więc sensu mówić, że Ukraina jest Stanom Zjednoczonym coś winna:
– Tyle że fakty nie mają dla Trumpa znaczenia. On ma pomysł w głowie i będzie go realizował. Jest tego rodzaju osobą i tego rodzaju przywódcą, że jeśli zdecyduje, że niebo jest zielone, to niebo będzie zielone i będziesz musiał się z nim o to spierać.
To największe ryzyko: Trumpowi nie można ufać

Patrick Schröder podkreśla, że teraz Ukraina stoi przed pytaniem, jak chronić swoje interesy narodowe w negocjacjach z administracją Trumpa. Obecna wersja umowy niesie bowiem dla Ukrainy więcej zagrożeń niż korzyści:
– Ale Ukraina jest w trudnej sytuacji, ponieważ brak porozumienia może oznaczać, że USA wycofają wsparcie wojskowe, jak to miało miejsce po spotkaniu w Białym Domu Zełenskiego z Trumpem kilka tygodni temu. Określenie ram prawnych w negocjacjach jest kluczowe, bo pomoże Ukrainie chronić swoje interesy narodowe. Ważne byłoby również dodanie klauzuli, że po jakimś czasie, np. po 5 latach, kiedy USA będą miały nowego prezydenta, umowa mogłaby zostać zaktualizowana.
Negocjować bez pośpiechu
Chociaż Stany Zjednoczone oficjalnie deklarują pełną gotowość do zawarcia umowy w sprawie minerałów z Ukrainą, w ostatnich tygodniach doszło do znacznego zaostrzenia amerykańskiej retoryki. Kulminacją była wypowiedź Donalda Trumpa z 31 marca, w której oskarżył Zełenskiego o próbę porzucenia umowy i ostrzegł, że w takim przypadku Ukrainę czekają poważne problemy. Trump powiedział również, że ponoć słyszał o zamiarach Zełenskiego podpisania umowy wyłącznie w zamian za postępy Ukrainy w jej dążeniu do członkostwa w NATO. Zełenski publicznie zaprzeczył, by tak było.
Na tym jednak krytyka ze strony USA się nie kończy. 5 kwietnia sekretarz skarbu USA Scott Bessent w wywiadzie dla Tuckera Carlsona oskarżył Ukrainę, że trzykrotnie zgodziła się na umowę, ale nigdy nie spełniła swoich obietnic. Bessent przypomniał incydent w Białym Domu, kiedy to według niego wszystkie dokumenty były gotowe do podpisu, lecz strona ukraińska wszystko zniweczyła. Wyraził jednak nadzieję, że umowa zostanie podpisana w najbliższej przyszłości.
W ocenie Patricka Schrödera Ukraina będzie musiała kontynuować negocjacje z administracją Trumpa, ale bez pośpiechu.
– Ukraiński rząd i negocjatorzy będą musieli zidentyfikować i usunąć z umowy te klauzule, które są bezpośrednio sprzeczne z ukraińskim prawem – mówi Schröder. – Ważnym elementem będzie skupienie się na długoterminowym mechanizmie inwestycyjnym i zabezpieczenie amerykańskich inwestycji w ukraińskim sektorze wydobywczym i przetwórczym.
Oczywiście administracja Trumpa ma polityczną motywację, by sprawdzić, czy istnieje sposób na wykorzystanie tej umowy do zabezpieczenia jakiegoś porozumienia pokojowego z Putinem, zaznacza Aaron Burnett:
– Myślę, że to błędne podejście. Są jednak w amerykańskiej administracji ludzie, którzy uważają, że to bezpieczna droga. Inną rzeczą jest to, że Trump nie postrzega negocjacji jako czegoś korzystnego dla obu stron.
Jest typem negocjatora bardzo podobnym do Putina. By poczuć, że wygrał, osoba, z którą negocjuje, musi przegrać
Poza tym, zdaniem Burnetta, administracja Trumpa musi pokazać swoim wyborcom, że odniosła sukces.
– Chce powiedzieć im: „Hej, mamy coś ze wspierania Ukrainy”. Wielu zagorzałych zwolenników MAGA to kupi. Jednak dopóki nie ma porozumienia, nie będzie sposobu, aby to osiągnąć – uważa ekspert.
Według Ołeksandra Sawczenki dobrze byłoby, gdyby Ukraina zaproponowała jakiegoś pośrednika w negocjacjach z USA:
– Zełenski powinien powiedzieć wprost: „Przykro mi, ale my straciliśmy doświadczenie w tworzeniu takich funduszy. Zwróćmy się, dajmy na to, do Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, niech nam pomogą”. Ten bank działałby przez jakieś sześć miesięcy lub rok i gwarantuję, że stworzyłby bardzo dobry produkt. Wtedy Trump mógłby zaoferować podobny układ rosyjskiemu przywódcy.
– Putin, wraz z Dmitriewem [Kiriłł Dmitriew jest przedstawicielem Rosji w negocjacjach z USA – red.], szefem rosyjskiego funduszu inwestycyjnego, mówi, że chce stworzyć wspólne fundusze na wydobycie surowców i czego tam jeszcze – mówi Sawczenko.
– Niech więc Trump w miejscu, w którym napisano: „Ukraina”, napisze: „Rosja”, i zaproponuje im zawarcie takiej umowy. Zobaczymy, jak zareagują
Martwy układ
Patrick Schröder podkreśla, że UE zdecydowanie powinna być zaangażowana w negocjacje Kijowa z Waszyngtonem:
– Byłoby to pożyteczne dla Ukrainy, bo pomogłoby jej uniknąć podpisania złej umowy. Prawnicy Unii mogliby wskazać te problematyczne elementy, które mogłyby zagrozić członkostwu Ukrainy w UE. Ukraiński rząd powinien zasięgnąć porady prawnej Unii w sprawie obecnej propozycji, nawet nieformalnie.

W opinii Aarona Burnetta dla Ukraińców sensowne jest kontynuowanie rozmów i negocjacji nie tylko z administracją Trumpa, ale ze wszystkimi potencjalnymi interesariuszami – z przyjaciółmi w Kongresie i itp. A także utrzymywanie jak najlepszych kontaktów z pozostałymi sojusznikami i przepracowanie wszystkich możliwych alternatyw. Bo to, co jest teraz, to oferta wyzysku.
– Myślę, że ukraiński rząd powinien również szczególnie mocno lobbować wśród europejskich rządów, uświadamiając im, że to kwestia bezpieczeństwa europejskiego, obszar odpowiedzialności Europy – mówi Burnett. – Jedną z najważniejszych rzeczy jest nakłonienie europejskich rządów do poparcia pomysłu konfiskaty rosyjskich aktywów. Te 300 miliardów dolarów w zamrożonych funduszach byłoby dla Ukrainy kołem ratunkowym. Ukraina musi zwrócić się do swoich europejskich partnerów i powiedzieć: „Jeśli nie pomożecie nam w znalezieniu realnej alternatywy, możemy zostać zmuszeni do podpisania porozumienia z USA.
Tyle że nie ma gwarancji, że nawet jeśli będziemy musieli to podpisać, to Amerykanie pod rządami Trumpa będą honorowali jakiekolwiek umowy”
Jak podkreśla Sawczenko, w historii nigdy nie było propozycji tworzenia takich funduszy – nawet po kapitulacji Niemiec.
– Tym bardziej niemożliwe jest skapitalizowanie wirtualnych ukraińskich długów, które Trump, Vance czy Musk mają w głowach – zaznacza profesor. – Nie możesz rozpocząć działalności gospodarczej z takimi wymyślonymi długami, gdy musisz zatrudniać ludzi, kupować sprzęt i realizować projekty. Z ekonomicznego punktu widzenia to martwy układ, który nie ma szans na realizację.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji





Estoński generał: – Pokój na warunkach USA to ryzyko rosyjskiej zemsty
W ciągu trzech miesięcy kolejnej prezydentury Donalda Trumpa zapadły decyzje, które mocno wpłynęły na światowe rynki. Nowe amerykańskie cła rzuciły wyzwanie europejskim gospodarkom i spowodowały turbulencje na giełdach. Pojawia się więc pytanie, w jaki sposób polityka taryfowa może wpłynąć na współpracę obronną i współzależność technologiczną między USA i Europą, szczególnie w kontekście kompleksu wojskowo-przemysłowego.
Rozmawiamy z generałem Meelisem Kiilim, członkiem Komitetu Obrony Narodowej Riigikogu.

Amerykańskie cła i europejska obrona
Maryna Stepanenko: W jakim stopniu europejski kompleks wojskowo-przemysłowy jest dziś technologicznie zależny od Stanów Zjednoczonych, w szczególności jeśli chodzi o obroną powietrzną, samoloty bojowe, łączność, oprogramowanie czy mikroelektronikę? Czy ta zależność naraża nas na zagrożenia, zwłaszcza w kontekście polityki taryfowej administracji Trumpa?
Meelis Kiely: W perspektywie krótkoterminowej z pewnością taka podatność może się pojawić, bo amerykańska technologia jest głęboko zintegrowana. I od dawna jest dominującym, preferowanym wyborem w systemach wojskowych. Jednocześnie jednak powinniśmy postrzegać to jako bardzo pozytywną zmianę, ponieważ administracji Trumpa udało się wypchnąć europejskich polityków z ich stref komfortu. Wielu z nich zdało sobie sprawę, że musimy być w stanie rozwijać własne zdolności.
Uważam więc, że w dłuższej perspektywie ta zmiana pobudzi i przyspieszy rozwój europejskich zdolności obronnych. Wierzę, że administracja USA weźmie to pod uwagę.
Amerykańska technologia pozostanie ważna i prawdopodobnie nadal będzie dominować, ponieważ rozsądne jest założenie, że obecna polityka zostanie ostatecznie zrewidowana lub odwrócona
W końcu jeśli płacisz więcej, oczekujesz więcej przywilejów, większego dostępu do informacji itp. Ostatecznie sytuacja się ustabilizuje.
Jaki format dialogu lub mechanizm polityczny byłby najbardziej skuteczny w rozwiązywaniu różnic taryfowych między administracją Trumpa a UE? Unia powinna reagować symetrycznie, czy może szukać kompromisu?
To jest gra interesów. Unia musi jasno zdefiniować swoje interesy i bronić ich. Żyjemy w świecie opartym na interesach, więc musimy być pragmatyczni i realistyczni. Jednak chociaż UE musi twardo bronić swoich priorytetów, w większości przypadków wciąż szukamy kompromisów korzystnych dla obu stron.
Pomimo obecnych zawirowań, wierzę w siłę wspólnoty transatlantyckiej. Historia jej współpracy jest długa i bogata. Wierzę, że w końcu znajdziemy sposób na rozwiązanie problemów z najlepszym możliwym rezultatem dla obu stron.
Od iluzji do gotowości: obrona Estonii
W niedawno opublikowanym artykule stwierdził Pan, że estońskie planowanie obrony narodowej ucierpiało z powodu wieloletnich błędów, biurokratycznego dryfu i błędnych priorytetów. Jak to wpłynęło na zdolność Estonii do przystosowania się do współczesnych działań wojennych, zwłaszcza w świetle lekcji z Ukrainy?
Jeśli budujesz swoje planowanie na niewłaściwych fundamentach, zawsze istnieje wpływ. Teraz to analizujemy i będziemy dostosowywać się do rzeczywistego zagrożenia.
Czym jest to zagrożenie? To połączenie intencji, zdolności i możliwości wroga. To właśnie musimy ponownie ocenić. Prawda jest taka, że zagrożenie istnieje od czasu upadku Związku Radzieckiego. Bądźmy szczerzy: nasz sąsiad nie zmienił się i najprawdopodobniej się nie zmieni.
Dlatego musimy poważnie potraktować zamiary Rosji i pracować nad zmniejszeniem jej potencjału, ograniczeniem jej ambicji i pozbawieniem ją możliwości
By to osiągnąć, musimy zrozumieć jej modus operandi. Podejmowanie decyzji w oparciu o własną logikę jest błędne. Musimy zrozumieć sposób myślenia Rosjan. Byłem krytyczny wobec sposobu, w jaki obrona ewoluowała, ponieważ często opierała się ona na dostępnych zasobach, a nie na zdolnościach potrzebnych do pokonania wroga. Dlatego zmieniamy nasze podejście. Wracamy do strategii opartej na zdolnościach.
Krytykuje Pan publiczną dyskusję na temat problemów z amunicją, zwłaszcza gdy jest ona prowadzona przez przedstawicieli firm zbrojeniowych. Jak pogodzić demokratyczny nadzór i przejrzystość z potrzebą zachowania tajemnicy?
Musimy o tym mówić w kategoriach ogólnych. Musimy określić, jakich zdolności potrzebujemy, ale nie wchodzić w szczegóły tego, co kupujemy i za ile. Opinia publiczna powinna mieć dostęp do informacji ogólnych, które wystarczą do zrozumienia kierunku, w którym zmierzamy.
Jeśli chodzi o szczegóły, to zajmują się nimi specjalne agencje odpowiedzialne za dowodzenie i kontrolę. Musimy ufać tym instytucjom – między innymi parlamentowi, który odgrywa również rolę nadzorczą.
Opinia publiczna musi wiedzieć, że mamy wiarygodne plany, że uruchomiliśmy zasoby i działamy zgodnie z naszą narodową strategią obronną oraz koncepcją NATO.

Bałtycki front: Estonia a nowe zagrożenia
Estonia podejmuje śmiałą inicjatywę, chcąc upoważnić swoje wojska do użycia siły przeciwko statkom handlowym, które mogłyby stanowić zagrożenie dla infrastruktury podwodnej. Na ile skuteczny będzie ten krok w walce z rosyjską „flotą cieni”?
To krok naprzód, ale nie rozwiązuje on wszystkich problemów. To, czego naprawdę potrzebujemy, to rewizja prawa międzynarodowego, bo obecne prawo morskie wymaga ponownej oceny. Ten krok pomoże naszej armii i marynarce wojennej zapobiegać wpływaniu podejrzanych statków na nasze wody terytorialne i w naszą strefę ekonomiczną. Ale to nie jest żadna srebrna kula.
Na co trzeba zwrócić uwagę w międzynarodowym prawie morskim?
Zasady zaangażowania muszą stać się bardziej rygorystyczne. Powinny istnieć wyraźniejsze uprawnienia do poddawania podejrzanych statków inspekcjom, a w razie potrzeby – zatrzymywania ich. Dotyczy to nie tylko operacji wojskowych. Cała żegluga musi odbywać się zgodnie z przepisami dotyczącymi ochrony środowiska i przestrzegać dobrych praktyk morskich.
Kiedy te zasady są naruszane, musimy być w stanie odpowiednio reagować
Jednocześnie Estonia i Litwa nie otrzymały funduszy z UE na projekt „ściany dronów”, mającej chronić jej granice. Biorąc pod uwagę nowe zagrożenia technologiczne i hybrydowe ze strony Rosji i Białorusi, czy państwa bałtyckie powinny rozważyć utworzenie oddzielnego regionalnego funduszu obronnego? A może należy poszukać alternatywnych mechanizmów finansowania dla wdrożenia krytycznych inicjatyw, bez oglądania się na Brukselę?
Chciałbym zwrócić uwagę na traktat NATO. Często mówimy o artykule 5., ale artykuł 3. jest nie mniej ważny. Wyraźnie stwierdza on, że każdy kraj jest odpowiedzialny za własną obronę. Więc tak: nie powinniśmy polegać na jednym źródle finansowania. Musimy reagować na realne zagrożenia, a zdywersyfikowane finansowanie jest zawsze lepsze. W Estonii zwiększamy wydatki na obronę. Pozostanie to priorytetem w dającej się przewidzieć przyszłości, bo nasz sąsiad nigdzie się nie wybiera.
Negocjacje i przyszłość bezpieczeństwa Europy
Trump mówił, że do zawieszenia broni doprowadzi jeszcze przed Wielkanocą. Teraz ukraińscy urzędnicy nie wykluczają, że wysiłki w celu osiągnięcia jakiegoś porozumienia zostaną podjęte do maja. Na ile realne jest zawieszenie broni w nadchodzących tygodniach, jeśli wziąć pod uwagę komunikaty płynące z Moskwy i jej codzienne zmasowane ataki na Ukrainę?
Przede wszystkim możemy mówić o nie tyle zawieszeniu broni, co raczej o przerwie operacyjnej. Federacja Rosyjska nigdy nie przestrzegała porozumień, więc dlaczego mielibyśmy wierzyć, że teraz się to zmieni? Z drugiej strony, Rosjanie również są wyczerpani i prawdopodobnie potrzebują przerwy.
Ale postawmy sprawę jasno: samo zawieszenie broni nie zakończy wojny. To musi być coś znacznie bardziej znaczącego
Cel jest prosty: osłabić Rosję. Musimy złamać Rosję ekonomicznie. Tylko wtedy będzie naprawdę chciała rozważyć możliwość choćby tymczasowego pokoju.

Ja Europa mogłaby złamać Rosję?
To nie powinna być tylko Europa – to powinien być wysiłek globalny. Musimy wywierać presję na Rosję ze wszystkich stron. Nie możemy jednak oczekiwać, że obędzie się to bez kosztów. To jest konflikt globalny. Owszem, walka toczy się między Ukrainą a Rosją, ale szerszy konflikt toczy się między państwami demokratycznymi a autokratycznymi. Jeśli wierzymy, że możemy osiągnąć nasze cele bez bólu, to jesteśmy w błędzie.
Spójrzmy na siłę i potencjał Europy. Towary, które kupowaliśmy od Rosji, możemy zastąpić. Musimy tylko dostosować do tego nasz styl życia, nie rezygnując z demokratycznych zasad. Ceny mogą wzrosnąć, ale nie znacząco. Rzeczywistość jest taka, że przed wojną rosyjska gospodarka stanowiła zaledwie 3% światowego PKB, podczas gdy gospodarka społeczności zachodniej – 50%.
Pokonanie tych 3% nie powinno być problemem, skoro po swojej stronie mamy miliard ludzi, a Rosjanie – około 140 milionów
Trudność polegała na tym, że niektóre duże kraje uprzemysłowione były uzależnione od rosyjskiej energii. Jednak ten czas już minął. Rosyjska gospodarka działa teraz jako gospodarka wojenna i nie jest zrównoważona. Naród rosyjski będzie cierpiał, ale to jego wybór. Musimy nadal zaostrzać sankcje i zmusić Rosję do podporządkowania się porządkowi międzynarodowemu.
Co nie zostało jeszcze objęte sankcjami – albo nie zostało nimi objęte w stopniu wystarczającym, by wpływ na Moskwę był największy?
Kluczowa jest energia. Wokół rosyjskiego eksportu energii wciąż toczy się podejrzana gra. Musimy znaleźć sposoby na ograniczenie globalnego rynku rosyjskiej energii. Na świecie jest dużo gazu i ropy, więc dywersyfikacja jest kluczowa. Rosja pozostaje klasyczną potęgą naftową. Gdy ceny ropy są wysokie, Rosjanie wykorzystują swoje zasoby do zbrojenia się. A kiedy ceny spadają, to Rosja i tak musi zaspokajać podstawowe potrzeby swojego społeczeństwa. Wszystko więc sprowadza się do energii. To tutaj musimy wywierać większą presję.
Co powinna zrobić Europa, jeśli administracja Trumpa spróbuje narzucić Ukrainie własną formułę pokoju, krótkoterminowo korzystną dla USA, ale pozostawiającą Rosji strategiczną przestrzeń do zemsty?
Europa powinna powiedzieć, że wszystkie negocjacje pokojowe należy prowadzić na warunkach ukraińskich. Oznacza to jej integralność terytorialną, suwerenność i to, że wszystkie szkody wyrządzone przez Rosję muszą zostać przez nią zrekompensowane. To jest język, który Rosjanie rozumieją.
Nie możemy oddać agresorowi ani centymetra ukraińskiego terytorium
Czy pokój w wersji amerykańskiej może stworzyć iluzję stabilności, która tylko zamrozi konflikt i pozwoli Rosji odzyskać siłę? Jak w takim przypadku kraje bałtyckie, Polska i Rumunia powinny planować swoją strategię obronną i dyplomatyczną?
Rzeczywiście, istnieje ryzyko, że sytuacja może się zmienić. Ale właśnie na to powinna być przygotowana nasza dyplomacja. Powinna wyjaśnić naszym sąsiadom i partnerom strategicznym, że nowa rzeczywistość nie będzie trwała wiecznie i nie możemy się do niej przyzwyczaić. Musimy pozostać przywiązani do porządku światowego opartego na wartościach, który jest zgodny z prawem i oparty na prawach człowieka.
Oczywiście zawsze będą istniały pokusy zawarcia kompromisu. Wracając jednak do definicji zagrożenia: nie możemy stwarzać możliwości dla agresora
Musimy pozostać stanowczy i zdecydowani. Jak mówiło już wielu, niezależnie od czasu i kosztów, musimy pozostać skupieni na ostatecznym celu. Tym celem powinna być wolna, demokratyczna i suwerenna Ukraina w jej międzynarodowo uznanych granicach.
To bardzo proste. Jeśli możemy postawić to na stole (a musimy to zrobić), to jest to jedyna droga naprzód. Takie powinno być zjednoczone europejskie stanowisko.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji





Wojna Trumpa na cła
Nowe cła zaczną obowiązywać 9 kwietnia. Administracja Trumpa obłożyła Chiny 34%-procentowymi cłami, 20%-procentowymi Unię Europejską i 24%-procentowymi Japonię. Ukraina, Australia, Argentyna i Arabia Saudyjska dostały minimalną stawkę 10%.
Co znamienne, na liście celnej Trumpa nie znalazła się Rosja. Biały Dom tłumaczy, że nie chce komplikować „negocjacji w sprawie zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej”. Zarazem prezydent USA oświadczył, że jest gotowy obniżyć cła, jeśli obłożone nimi kraje zaoferują mu coś „fenomenalnego”. Działania Trumpa spowodowały załamanie na światowych rynkach, a 500 najbogatszych ludzi na świecie straciło już łącznie ponad 200 miliardów dolarów. Najwięcej Mark Zuckerberg, Jeff Bezos i Elon Musk.
Dlaczego Biały Dom rozpętał wojnę celną ze światem? Które branże ucierpią najbardziej? Jak mogą się zmienić globalne rynki? W jaki sposób zagraża to konsumentom? Jaka będzie reakcja UE? I jak zmiana polityki celnej USA wpłynie na Ukrainę?
Nowa polityka celna USA
Ignacio Garcia Bercero, badacz z belgijskiego Instytutu Bruegla (Brussels European and Global Economic Laboratory), uważa, że taryfy celne ogłoszone przez Trumpa 2 kwietnia są wynikiem jego obsesji na punkcie deficytu handlowego USA. I nie mają nic wspólnego z obiektywną oceną polityki taryfowej krajów trzecich:
– Na przykład kraje o wysokich taryfach celnych, jak Brazylia i Turcja, zostały objęte najniższą stawką 10%, bo nie mają nadwyżki w handlu ze Stanami Zjednoczonymi.
Deklarowanym celem polityki Waszyngtonu jest utrzymanie wysokich ceł do czasu wyeliminowania deficytu handlowego USA z danym krajem
Według Barcero oświadczenia Trumpa w pewnym sensie oznaczają punkt zwrotny: wycofanie się USA z handlu opartego na zasadach.
– Jednak koniec amerykańskiego przywództwa nie musi oznaczać końca systemu handlowego opartego na zasadach – mówi ekspert. – Świat stoi przed problemem zbiorowego działania. Większość krajów oczywiście czerpie korzyści z zachowania systemu handlowego opartego na zasadach, ale perspektywa częściowego złagodzenia amerykańskich ceł może zniechęcić je do wspólnego działania w celu jego obrony. Zamiast tego istnieje ryzyko, że zbyt wiele wysiłku zostanie włożone w dwustronne negocjacje. W końcu głównym celem Trumpa wydaje się być zbudowanie muru taryfowego wokół amerykańskiego przemysłu i wykorzystanie ceł jako źródła dochodów.

Jak ocenia Jarosław Żaliło, zastępca dyrektora ukraińskiego Narodowego Instytutu Studiów Strategicznych, to, co robi administracja Trumpa, ma na celu zniszczenie porządku światowego:
– Te stosunki międzynarodowe były budowane bardzo konsekwentnie, krok po kroku, przez dziesięciolecia. Próba ich zniszczenia to ekstremizm i bardzo niebezpieczna gra.
Branże, które najbardziej odczują skutki ceł, to m.in. przemysł motoryzacyjny, produkcja półprzewodników, elektronika i farmaceutyka, produkcja stali, pozyskiwanie i obróbka drewna oraz wydobycie miedzi – uważa Jakub Rybacki, szef Zespołu Makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym:
– Jednak w przypadku wzajemnych ceł moglibyśmy dojść do sytuacji, w której eksport z Azji do USA spadłby o ponad połowę. Eksport z UE prawdopodobnie również znacząco spadnie. W obu przypadkach będzie to dotyczyło wielu towarów.
Możemy się spodziewać zamrożenia stosunków gospodarczych między USA a innymi krajami, przy znacznie słabszym napływie inwestycji do USA. Scenariusz ten będzie miał znaczący wpływ na amerykański rynek akcji
Rybacki dodaje, że wpływ ceł na zachowanie amerykańskich konsumentów stanie się zauważalny od drugiego kwartału. W marcu administracja USA celowała tylko w konkretne produkty, takie jak stal, oraz w niektóre kraje, m.in. Chiny, Kanadę i Meksyk. Zdaniem polskiego ekonomisty działania te przyniosły raczej skromne efekty. Brookings Institution oszacował, że 25-procentowe cła na import z Meksyku i Kanady doprowadziłyby do spadku PKB o 0,3-0,4 punktu procentowego. To dość umiarkowany wpływ.
– Ale wkrótce zobaczymy wpływ 25-procentowych ceł na sektor motoryzacyjny. I wpływ tzw. ceł wzajemnych, mających na celu zrównoważenie przepływów handlowych – mówi Rybacki. – Oxford Economics szacuje, że wyższe bariery handlowe w sektorze motoryzacyjnym mogą zmniejszyć PKB Stanów Zjednoczonych o 0,9 punktu procentowego. Wzajemne cła będą prawdopodobnie jeszcze bardziej dotkliwe, a ich koszt wyniesie 1,5 punktu procentowego PKB.
Motywy Białego Domu
Zdaniem Rybackiego amerykańska administracja wykorzystuje taryfy celne dla zmniejszenia deficytu handlowego i zawarcia politycznie ważnych transakcji – jak te związane z pozyskaniem minerałów ziem rzadkich, eksportem chipów czy przemysłem obronnym. W dłuższej perspektywie Trump prawdopodobnie będzie dążył do reindustrializacji Ameryki.
W ocenie Jarosława Żaliło jest ku temu kilka powodów:
– Pierwszy widać na powierzchni. Administracja Trumpa twierdzi, że Stany Zjednoczone mają ogromny deficyt w handlu zagranicznym, szacowany na około 1,5 biliona dolarów. Rzekomo to dlatego kraj ma problem z miejscami pracy, upadającymi gałęziami przemysłu i tak dalej. Dlatego hasło: „Make America Great Again” oznacza, że trzeba ograniczyć napływ importowanych towarów. Wtedy gospodarka USA będzie działać, każdy dostanie pracę i wszyscy będą mieli się dobrze. Tyle że tak nie będzie.

Druga motywacja amerykańskiej administracji ma zabarwienie polityczne. Żaliło mówi, że najprawdopodobniej chodzi o siłowe narzucenie swojej woli innym krajom:
– Jednym ze stojących za tym pomysłów było to, że aby pokryć przyszły deficyt bilansu płatniczego, USA muszą sprzedać swoje obligacje. Sęk w tym, że jaka jest polityka Stanów Zjednoczonych, taka jest wiarygodność ich papierów wartościowych.
USA chcą przymusić swoich partnerów i powiedzieć im: „Jeśli chcecie obniżki stawek celnych, kupcie bilet na nasz rynek, kupcie nasze obligacje skarbowe i nasze papiery wartościowe”
Opór świata i lustrzany odwet
Według Ignacia Garcii Bercero istnieje obawa, że niektóre kraje mogą próbować zapewnić sobie lepsze traktowanie, oferując USA preferencyjny dostęp do swoich rynków w sposób sprzeczny z zasadami Światowej Organizacji Handlu (WTO):
– Inne kraje mogą dojść do wniosku, że świat funkcjonuje teraz bez zasad, a wszelkie decyzje, które nie są zgodne z zasadami WTO, mogą zostać wdrożone. Może to doprowadzić do nakręcenia spirali protekcjonizmu podobnej do tej z lat 30. XX wieku.
Chiny natychmiast zareagowały na nową politykę taryfową USA. Ich ministerstwo finansów ogłosiło wprowadzenie od 10 kwietnia 34-procentowych ceł lustrzanych na wszystkie towary z USA. Ponadto Pekin dodał 16 amerykańskich firm do swojej listy kontroli eksportu i nałożył ograniczenia na eksport do USA metali ziem rzadkich.
Z kolei Wielka Brytania opublikowała listę 8 tysięcy amerykańskich towarów, które mogą podlegać taryfom celnym w odpowiedzi na politykę Trumpa. Obejmuje ona prawie jedna trzecią amerykańskiego eksportu na Wyspy – od części samochodowych po whisky i ser.
UE ogłosiła natomiast miliardowe na cały amerykański import, od gumy do żucia po diamenty. Według agencji Reuters pierwszy pakiet o wartości około 28 miliardów dolarów może zostać zatwierdzony w tym tygodniu i wejść w życie 15 kwietnia.
Jednocześnie UE chciałaby osiągnąć porozumienie z Waszyngtonem w sprawie anulowania ceł. Jeśli to się nie uda, wszystkie kraje UE są zgodne co do potrzeby jednolitej odpowiedzi na taryfy Trumpa. Tyle że stanowiska się różnią. Na przykład Francja wzywa do wprowadzenia szerszego pakietu środków odwetowych niż tylko cła. Prezydent tego kraju wezwał już do wstrzymania francuskich inwestycji w USA. Ale Włochy, trzeci w UE największy eksporter towarów do Stanów Zjednoczonych, kwestionują wykonalność radykalnych środków zaradczych.
Ogólnie rzecz biorąc, dla UE prawdopodobnie nadszedł czas, by spojrzeć na wschód i pogłębić współpracę gospodarczą z krajami azjatyckimi. Zwiększenie inwestycji kapitałowych w Afryce również byłoby krokiem w dobrym kierunku – uważa Jakub Rybacki.
Analitycy Międzynarodowego Funduszu Walutowego przeanalizowali konflikty handlowe na przestrzeni ostatnich 150 lat. Większość skutkowała stratami gospodarczymi, lecz ich ogólna skala była stosunkowo umiarkowana
– Rozkład tych strat jest jednak zazwyczaj nierównomierny – mówi Rybacki. – W przypadku obecnego konfliktu istnieją poważne obawy o sytuację gospodarczą Meksyku, a w przypadku miedzi – także Chile. W obu tych krajach może dojść do poważnych problemów społecznych, m.in. wzrostu bezrobocia. Według S&P Meksyk wejdzie w recesję w czwartym kwartale 2025 roku.
Zdaniem Donalda Tuska nowe amerykańskie cła mogą obniżyć PKB Polski o 0,4%, co oznacza straty sięgające 10 mld zł. „To bolesny i nieprzyjemny cios, bo pochodzi od naszego najbliższego sojusznika, ale wytrzymamy. Nasza przyjaźń też musi przetrwać tę próbę” – napisał Tusk w serwisie X.
Globalne implikacje – możliwe scenariusze
Wstępną reakcją UE na politykę celną Trumpa jest wykluczenie amerykańskich firm z kontraktów wojskowych i innych przetargów publicznych w Unii. Zdaniem Rybackiego trudno jednak przewidzieć, czy działania te będą skuteczne:
– W obliczu rosyjskiego zagrożenia moce produkcyjne sektora zbrojeniowego państw członkowskich UE będą prawdopodobnie niewystarczające. Ponadto wiele technologii związanych ze sztuczną inteligencją i big data wymaga współpracy ze Stanami Zjednoczonymi.
Ekonomista przewiduje, że Komisja Europejska prawdopodobnie podejmie działania odwetowe, wprowadzając cła na produkty amerykańskie:
– Będą one wymierzone w konkretne stany republikańskie. Na podobnej zasadzie podczas konfliktu handlowego z USA Chiny celowały w konkretne marki, jak Harley-Davidson i Jack Daniel's. Podjęto również ukierunkowane działania regulacyjne w obszarach big tech i finansów.

Według Jarosława Żaliły sytuacja może rozwijać się według scenariusza minimalnego albo maksymalnego. Pierwszy jest względnie pozytywny: w odpowiedzi na nowe amerykańskie taryfy celne inne kraje albo zgodzą się na te warunki, albo opuszczą rynek amerykański:
– To nie jest prosta sprawa, ale w takim przypadku ich towary będą szukać innych rynków.
W scenariuszu maksymalnym załamanie globalnego porozumienia w sprawie wolnego handlu prowadzi do eskalacji nie tylko w stosunkach między Stanami Zjednoczonymi a innymi krajami, ale także w stosunkach między wszystkimi innymi krajami na świecie. To efekt domina: pozostałe rynki również zaczną się zamykać.
Ukraiński biznes: ryzyko i perspektywy
Ukraińskie ministerstwo gospodarki nazwało nowe cła Trumpa „trudnymi, ale nie krytycznymi”. Kijów ma szansę wynegocjować z USA osobne warunki jako wiarygodny sojusznik i partner. Bo na uczciwych cłach, jak na Facebooku napisała wicepremier i minister gospodarki Julia Swiridenko, skorzystają oba kraje. W 2024 r. Ukraina wyeksportowała do USA produkty o wartości 874 mln USD.
Także w ocenie Jarosława Żaliły cło w wysokości 10% nie jest krytyczne dla Ukrainy. Co więcej, ukraińskie firmy mogą próbować wykorzystać sytuację, zastępując tych, którzy teraz opuszczą rynek amerykański. Ale jest też druga strona medalu:
– Działamy na wielu rynkach. Staramy się penetrować rynki azjatyckie i afrykańskie. Jest bardzo prawdopodobne, że konkurencja wzrośnie wszędzie. Dlatego nie ma pewności, że ukraińskim producentom będzie łatwiej konkurować na tych rynkach, nawet jeśli nie zacznie się wojna handlowa na pełną skalę. A jeśli spełnią się scenariusze globalnego kryzysu finansowego, zdaniem ekspertów bardzo prawdopodobne, również dla nas będzie to złe. Bo jesteśmy bardzo uzależnieni od pomocy zagranicznej i eksportu. Poza tym ukraińskie produkty, a na pewno wyroby stalowe, są wrażliwe na siłę nabywczą innych krajów. W przypadku globalnego kryzysu spadną zarówno ceny, jak sprzedaż – a ten wtórny efekt może być znacznie groźniejszy dla Ukrainy.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” ,realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji





Stalin miał „Prawdę”, Putin ma Pravdę
Chatboty AI, które stały się powszechnym narzędziem pracy dla milionów ludzi, mogą być pod wpływem rosyjskiej propagandy i przekazywać ją jako prawdziwe informacje. W Badania NewsGuard pokazują, że Kreml stworzył złośliwą sieć generowania treści o nazwie Pravda, która jest dostosowana wyłącznie do chatbotów i zatruwa generowane odpowiedzi dezinformacją, by promować własne narracje.
Pravda została uruchomiona w kwietniu 2022 r., już po rozpoczęciu przez Rosję inwazji na Ukrainę. Od tego czasu rozprzestrzeniła się na 49 krajów w dziesiątkach języków.
– To, że chatboty będą szerzyć dezinformację, było nieuniknione. I nie należy winić za to sztucznej inteligencji, winni są ludzie – mówi Dominik Gąsiorowski, ekspert ds. przeciwdziałania rosyjskiej propagandzie. I dodaje:
Grok, chatbot sztucznej inteligencji, opracowany przez firmę xAI Elona Muska, w przeciwieństwie do ChatGPT szczerze odpowiada na pytanie, kto szerzy najwięcej dezinformacji
Nie wszystko jest takie jasne
Jeśli zapytasz ChatGPT: „Czyj jest Krym?”, odpowiedzi będą się różnić w zależności od wybranego języka. Na przykład gdy zapytasz w języku ukraińskim, sztuczna inteligencja udzieli właściwej odpowiedzi: „Zgodnie z prawem międzynarodowym Krym jest terytorium Ukrainy”. Ale jeśli wpiszesz pytanie po rosyjsku, przeczytasz: „Status Krymu jest przedmiotem międzynarodowego sporu”.
Na zadane po ukraińsku pytanie: „Kto ostrzeliwuje Donbas?” odpowiedź brzmi: „Federacja Rosyjska i wspierane przez nią grupy zbrojne są odpowiedzialne za ostrzał Donbasu po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę”. Dla tych, którzy mówią po rosyjsku, jest inna odpowiedź: „Odpowiedź na to pytanie zależy od źródeł informacji. Obie strony oskarżają się nawzajem o ostrzał i często trudno ustalić jednoznaczną odpowiedzialność za konkretne przypadki ostrzałów”.
Czy to wina Rosji? W „wersji dla Ukraińców” ChatGPT nie ma wątpliwości: „Zgodnie z prawem międzynarodowym Rosja jest odpowiedzialna za swoją agresję przeciwko Ukrainie”. Tyle że w języku rosyjskim chatbot poddaje to w wątpliwość: „Odpowiedź na to pytanie zależy od punktu widzenia i podejścia prawnego”.
Jak to działa
Gdy czytasz ten tekst, sieć Pravda mnoży kolejne teksty online w różnych językach i z różnych źródeł, promując kłamstwa.
Według Nikity Gładkicha, eksperta w dziedzinie sztucznej inteligencji i autora kursów Python Software Engineering, który pracował dla takich firm, jak Primer AI, Revolut i Anaconda, wiele informacji tekstowych jest potrzebnych do trenowania modeli leżących u podstaw chatbotów.
Obecnie największe i najlepsze modele są trenowane na wszystkich dostępnych danych zebranych w Internecie. Dlatego firmy rozwijające LLM (duże modele językowe) nieustannie przeszukują sieć.
Najwygodniejszym źródłem są serwisy informacyjne, które wciąż zapełniają się nowymi materiałami. Standardy dziennikarskie wymagają sprawdzania faktów, więc domyślnie te profesjonalne, oryginalne teksty powinny zawierać mniej fejków

Tworząc ogromną ilość treści na pozornie niezależnych stronach internetowych, Pravda znacznie zwiększa prawdopodobieństwo, że modele AI znajdą te informacje i „wezmą je” za dane internetowe, które zostaną potem wykorzystane przez chatboty.
Według NewsGuard w zeszłym roku w danych wyjściowych zachodnich systemów sztucznej inteligencji zostało uwzględnionych 3,6 miliona tekstów z sieci Pravda, które zatruły odpowiedzi chatbotów fałszywymi twierdzeniami i rosyjską propagandą.
– Na etapie szkolenia sztuczna inteligencja jest jak małe dziecko, akceptujące wszelkie dane wejściowe jako prawdziwe – wyjaśnia Nikita Gładkich. –Mechanizmy filtrowania tych danych zależą całkowicie od ludzi. To praca ręczna, by wybrać, na czym trenować model. Ale kiedy korpus danych do szkolenia sięga setek tysięcy lub milionów dokumentów, nadzieja na uczciwą ocenę jest bardzo naiwna. Bo w tym ogromnym zasobie dokumentów wykorzystywanych do szkolenia AI mogą być zawarte idee propagandowe.
Kombajn propagandy
Ważne jest, że Pravda nie tworzy własnych treści i nie jest skierowana do użytkowników: agreguje jedynie materiały z rosyjskich mediów i od prokremlowskich blogerów, zwiększając ich wpływ.
W ramach sieci zidentyfikowano już 150 stron internetowych, z których 40 ma nazwy domen związane z regionami Ukrainy. 70 jest ukierunkowanych na Europę – zamieszczają teksty po angielsku, francusku, czesku i w innych europejskich językach.
W rozmowie z PAP Michał Marek z Fundacji Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa zwraca też uwagę, że treści polskojęzycznej wersji Pravdy są często tłumaczeniami materiałów opublikowanych wcześniej na rosyjskich stronach internetowych.
– Są też materiały tworzone przez Polaków zaangażowanych w działania dezinformacyjne na rzecz strony rosyjskiej, publikowane w szczególności w mediach społecznościowych – mówi Marek.
30 stron internetowych jest skierowanych do krajów Afryki, Pacyfiku, Bliskiego Wschodu, Ameryki Północnej, Kaukazu i Azji – w tym Kanady, Japonii i Tajwanu. Jeszcze inne są spersonalizowane i wysoce wyspecjalizowane, z odniesieniami w tytułach do Trumpa, Macrona, NATO itp.
– To naturalne, że gdy opinia lub zestaw powiązanych pomysłów są często spotykane w danych źródłowych, stają się pomysłami, które sztuczna inteligencja wykorzystuje do generowania odpowiedzi dla użytkowników – mówi Nikita Gładkich.
Naukowcy twierdzą, że dezinformację trudno wykryć, ponieważ sieć dodaje nowe domeny, a zablokowanie wielu stron Pravdy nie zapobiega natychmiastowemu pojawianiu się nowych
AI nas odzwierciedla
Im lepiej chatboty generują treści, tym trudniej będzie przyłapać je na manipulacji. Istnieje jednak rozwiązanie tego problemu.
Według Gładkicha wszystkie nowoczesne modele przechodzą etap dodatkowego treningu, zwanego Reinforcement Learning from Human Feedback (RLHF). Mówiąc najprościej, wiele osób komunikuje się ze sztuczną inteligencją i ocenia jakość odpowiedzi. Na podstawie tych danych narzędzia AI są ulepszane.
– To właśnie na tym etapie sztuczna inteligencja jest uczona, że nie powinna ujawniać receptur materiałów wybuchowych, a powinna np. zalecać wizytę u lekarza w przypadku dolegliwości zdrowotnych, a także być grzeczna i uprzejma – wyjaśnia Gładkich. – To właśnie wynalezienie RLHF pozwoliło nowoczesnym narzędziom AI „wyjść z laboratorium na świat”. Wszystkie poprzednie eksperymenty kończyły się bardzo szybko, gdy użytkownicy prowokowali AI rasistowskimi lub seksistowskimi wypowiedziami, przekleństwami itp. Faktem jest, że sztuczna inteligencja nas odzwierciedla, zachowując się, jak przeciętny użytkownik Internetu.

Instrukcje dla testerów na etapie RLHF określają, o co dokładnie pytać sztuczną inteligencję i które odpowiedzi są preferowane. Oczywiście można również dodać instrukcje dotyczące zwalczania propagandy, lecz w praktyce nie jest to łatwe zadanie.
Jak temu temu przeciwdziałać
– Wiemy, jak oszacować szkody spowodowane atakiem terrorystycznym z użyciem materiałów wybuchowych, których receptura została uzyskana dzięki sztucznej inteligencji. Albo szkody zdrowotne wynikające z nieprawidłowych zaleceń lekarskich. Ale jak oszacować szkody spowodowane propagandą i praniem mózgu? To zadanie z gwiazdką – zaznacza Nikita Gładkich.
Sugeruje zarazem, że takie demaskatorskie badania doprowadzą do powstania protokołów zwalczania propagandy zarówno na etapie zbierania danych do szkolenia, jak na etapie RLHF. Użytkownicy sieci powinni jednak nadal polegać na zdrowym rozsądku, uczyć się i zachować ostrożność w stosunku do wszelkich odpowiedzi AI.
– Rosyjska propaganda stale ewoluuje, znajdując nowe kanały dystrybucji – podkreśla Dominik Gąsiorowski.
– Jesteśmy wobec niej bezradni, bo Rosjanie nie grają według zasad. To tak, jakby jedna drużyna na boisku piłkarskim trzymała się reguł fair play, a druga wyszła na nie uzbrojona w pałki i łańcuchy
Dlatego otwierając okno chatbota, powinieneś uzbroić się w krytyczne myślenie, filtrować informacje i korzystać ze starego dobrego fact checkingu. I nie zapominaj, że w tym pokoju to my jesteśmy dorośli, a narzędzia AI to tylko asystenci, którzy też popełniają błędy.
Zdjęcia: Shutterstock


Bilet do pułapki. John Bolton o negocjacjach z Rosją i ich konsekwencjach dla Ukrainy
Rozmowy w Rijadzie, porozumienie w sprawie żeglugi na Morzu Czarnym, a obecne próby Białego Domu osiągnięcia rozejmu do 20 kwietnia – wszystkie te kroki tworzą iluzję postępu dyplomatycznego. Czy to rzeczywiście krok w kierunku pokoju, czy tylko kolejny manewr polityczny?
Mimo swoich deklaracji Rosja nadal atakuje ukraińską infrastrukturę energetyczną. Z drugiej strony Zachód rozważa złagodzenie sankcji wobec rosyjskiego sektora rolnego, choć Moskwa nie wykazała żadnych ustępstw. Wszystko to dzieje się na tle prób wykorzystania przez administrację Donalda Trumpa wojny do własnej gry geopolitycznej.
Czy Biały Dom ma jasną strategię, czy to tylko próba odnotowania „sukcesu” przed Wielkanocą? Czy dyplomacja staje się narzędziem łagodzenia sankcji, co byłoby na rękę Kremlowi? Rozmawiamy z Johnem Boltonem, amerykańskim politykiem, dyplomatą i doradcą Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego w latach 2018-2019.
Negocjacje: kto zyskuje więcej
Maryna Stepanenko: W zeszłym tygodniu w Rijadzie odbyła się kolejna runda negocjacji. Jak je Pan ocenia?
John Bolton: Udało się nam osiągnąć pewne porozumienia w sprawie zawieszenia broni na Morzu Czarnym w zakresie warunków, na jakich statki handlowe mogą swobodnie przepływać przez Morze Czarne bez narażania się na ataki. Statki handlowe nie mogą być wykorzystywane jako jednostki wojskowe. Myślę, że generalnie wróciliśmy do tego, o czym rozmawialiśmy z Turcją w 2022 roku.
To może być postęp, ale myślę, że Rosja jest tym zainteresowana tak samo jak Ukraina: by móc transportować część swoich produktów rolnych. Nie sądzę, by gwarantowało to postęp w doprowadzeniu do zawieszenia broni na lądzie lub bardziej kompleksowego zawieszenia broni, nie mówiąc już o finalnym rozwiązaniu.

Jesteśmy świadkami złamania przez Rosję obietnicy zaprzestania ataków na ukraińską infrastrukturę energetyczną. Co więcej, ataki nie tylko nie ustały, ale wręcz się nasiliły. Teraz mamy umowy zapewniające bezpieczną żeglugę na Morzu Czarnym i zapobiegające wykorzystywaniu statków handlowych do celów wojskowych. W jaki sposób USA mogą zagwarantować przestrzeganie przez Rosję umów, skoro wcześniej naruszała już ona umowy międzynarodowe?
Nie sądzę, by istniały jakiekolwiek gwarancje. Dlatego prezydent Zełenski tak mocno naciska na gwarancje bezpieczeństwa. On bardzo dobrze rozumie poczynania Rosji
Można uzgodnić niemal wszystko, ale rosyjski podpis nie powstrzyma trzeciej inwazji, jeśli Moskwa zdecyduje się ją rozpocząć.
Wiele z tych błędów zostało popełnionych w 2014 roku, co ostatecznie doprowadziło do drugiej inwazji Rosji. Ale szkody zostały już wyrządzone, a myślenie, że samo podpisanie dokumentu zapewni trwały pokój i stabilność, jest błędne – zwłaszcza jeśli porozumienie pozostawia pewne terytoria w rękach rosyjskich, co czyni je zasadniczo nieadekwatnym.
Stany Zjednoczone ogłosiły zamiar ułatwienia Rosji wznowienia eksportu produktów rolnych i nawozów, w szczególności poprzez obniżenie kosztów ubezpieczenia morskiego i rozszerzenie dostępu do portów i systemów płatności. Czy to nie jest sprzeczne z obecną polityką sankcji, zwłaszcza biorąc pod uwagę brak ustępstw ze strony Rosji w celu osiągnięcia prawdziwego pokoju?
Tak, myślę, że to oznaka złagodzenia sankcji, które dają Rosji więcej możliwości gospodarczych, niż miała wcześniej – bez wyraźnego uzasadnienia. Ukraina odniosła względny sukces w kwestii eksportu swoich produktów rolnych z Odessy przez Dardanele i Bosfor.
Nie jestem pewien, czy naprawdę skorzysta ona na tym porozumieniu. Daje ono pewne gwarancje, że statki nie będą celem ataków, ale w ostatecznym rozrachunku prawdziwym beneficjentem porozumienia czarnomorskiego może być Rosja.
Czy ta inicjatywa nie stanowi precedensu, w którym Moskwa mogłaby wykorzystać negocjacje dyplomatyczne jako narzędzie do złagodzenia sankcji bez zmiany swojej agresywnej polityki?
Krótkoterminowa strategia dyplomatyczna Rosji jest dość jasna: usunąć jak najwięcej ograniczeń i nacisków, kontynuując walkę. Zwłaszcza że Rosjanie uważają, że dynamika sytuacji na polu bitwy jest dla ich korzystna.
Ich głównym celem jest złagodzenie presji gospodarczej. Chociaż presja ta nie jest tak silna, jak mogłaby być, nadal jest na tyle znacząca, że dążą do jej złagodzenia
Prawdziwe pytanie brzmi: „Dlaczego Stany Zjednoczone miałyby zapewnić Rosji tę ulgę, skoro nie zmienia ona swojego zachowania?”. Jeśli nie poczyni znaczących ustępstw w sprawie zawieszenia broni lub nie wykaże prawdziwego zamiaru zakończenia wojny, nie ma powodu, by łagodzić presję. Jak dotąd nie pokazała ani jednego, ani drugiego.

W co gra Rosja
Biały Dom dąży do zawarcia porozumienia o zawieszeniu broni do 20 kwietnia. W tym roku przypada wtedy Wielkanoc – zarówno dla katolików, jak prawosławnych. Czy Pana zdaniem administracja Trumpa ma konkretną strategię w tym zakresie?
Nie sądzę, by istniała konkretna strategia. W najlepszym razie Trump od stwierdzenia, że może zakończyć wojnę w jeden dzień, przeszedł do przeniesienia terminu na kwiecień. Prawdopodobnie do Wielkanocy pojawi się jakaś deklaracja postępu, aby mógł ogłosić sukces. Byłbym jednak bardzo zaskoczony, gdyby do tego czasu udało się uzgodnić pełne zawieszenie broni.
Moim zdaniem Kreml nie wierzy, że zawieszenie broni leży w jego interesie. Są gotowi grać z Trumpem, ponieważ już uzyskali od niego znaczące ustępstwa w kwestiach długoterminowych – bez pełnego przywrócenia suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, bez jej członkostwa w NATO i bez gwarancji bezpieczeństwa NATO. Rosjanie nie chcą ryzykować utraty tych korzyści. Dlatego choć mogą negocjować, nie ma realnych oznak, by zamierzali zmienić swoje długoterminowe cele.
Specjalny przedstawiciel USA Steve Witkoff za największą przeszkodę w zakończeniu wojny Rosji w Ukrainie uznał „status Krymu i czterech okupowanych przez Rosję regionów Ukrainy kontynentalnej”, nazywając to „słoniem w pokoju” w rozmowach pokojowych. Czy istnieją realistyczne scenariusze zwrotu tych terytoriów? Jakie instrumenty dyplomatyczne, wojskowe lub gospodarcze mogłyby się do tego przyczynić?
Myślę, że istnieją alternatywy, ale najprawdopodobniej oznaczałyby one przedłużanie się wojny. Kluczowym pytaniem jest to, czy Ukraina będzie w stanie kontynuować walkę, jeśli Stany Zjednoczone ponownie zawieszą wsparcie wojskowe. To dźwignia, którą dysponuje Trump.
Jeśli chodzi o Witkoffa, uważam, że jest on permanentnie narażony na rosyjską propagandę. To, o czym właśnie pani wspomniała, jest tego najlepszym przykładem
Te cztery regiony i Krym nie były jakimś wewnętrznym problemem. Były celem niesprowokowanej rosyjskiej agresji zarówno w 2014, jak w 2022 roku. Jeśli już, to są one problemem Rosji, a nie Ukrainy.
Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Mike Waltz przedstawił pomysł rozpoczęcia negocjacji w sprawie zamrożenia linii frontu „tam, gdzie ona się obecnie znajduje”. Jakie mogą być tego konsekwencje?
Cóż, jestem tym bardzo zaniepokojony. Jedną z głównych obaw, jakie mam w związku z zawieszeniem broni, jest to, że jeśli zostanie ono ogłoszone wzdłuż obecnych linii kontaktu, a negocjacje rozpoczną się w Genewie, Wiedniu lub nawet w Rijadzie, zawieszenie broni może szybko przekształcić się w faktyczną granicę.
Im dłużej negocjacje będą się przeciągać, tym bardziej Rosja będzie dążyć do umocnienia swojej obecności, tworząc struktury administracyjne na okupowanych terytoriach, integrując je ze swoim systemem zarządzania i traktując je tak, jakby były częścią Rosji.
W końcu Rosjanie zaczną twierdzić, że zwrot tych terytoriów jest niemożliwy. Dlatego uważam, że zawieszenie broni w tym kontekście stanowi poważne ryzyko dla Ukrainy
Kolejna inwazja: kto na celowniku?
Rosja dużo mówi o zresetowaniu stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. Czy to realistyczne? Jakie są długoterminowe konsekwencje rosnącego zaufania Trumpa do Putina dla bezpieczeństwa USA i NATO?
Putin manipuluje Trumpem z niezwykłą łatwością, polegając na swoim wyszkoleniu w KGB i jasnym rozumieniu strategicznych interesów Rosji. W przeciwieństwie do niego Trump zdaje się nie dostrzegać żadnych istotnych amerykańskich interesów w tej sytuacji.
Jest gotów poświęcić interesy Ukrainy, ponieważ po prostu nie ma to dla niego znaczenia
Trump postrzega swoje relacje z Putinem jako osobiste, wierząc, że jeśli dogaduje się z rosyjskim przywódcą, to relacje amerykańsko-rosyjskie muszą być silne. Ale Putin nie postrzega tego w ten sposób. To zbyt uproszczone i naiwne podejście do polityki zagranicznej, w którym wszystko sprowadza się do dynamiki osobistej, jest dokładnie tym, co Putin wykorzystuje do osiągnięcia własnych celów kosztem Ukrainy.
Niedawno „Bild” opublikował artykuł, w którym stwierdził, że Rosja może zaatakować Litwę już tej jesieni. To możliwy scenariusz?
Z wojskowego punktu widzenia Rosja może próbować przeprowadzić taką operację, być może w celu zabezpieczenia korytarza do eksklawy kaliningradzkiej. Nie sądzę jednak, by to było prawdopodobne. Putin przygląda się kilku innym częściom byłego Związku Radzieckiego – Azji Środkowej, Kaukazowi i Mołdawii – gdzie może dostrzec możliwości przywrócenia rosyjskiej kontroli.
Jeśli doszłoby do zawieszenia broni w Ukrainie, sądzę, że wolałby zwrócić się przeciw tym regionom niż podejmować znacznie bardziej ryzykowny krok, jakim byłaby bezpośrednia inwazja na terytorium NATO
Ale jeśli Trump będzie nadal osłabiał NATO, Putin może w końcu uznać, że warto podjąć ryzyko.
Jak wycofanie się USA ze wsparcia dla Europy pod rządami Trumpa wpłynęłoby na równowagę sił w regionie? Czy UE będzie w stanie wypełnić tę próżnię bezpieczeństwa?
Uważam, że wycofanie się USA z NATO byłoby katastrofalnym błędem zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak Europy.
Nawet znaczne osłabienie Sojuszu miałoby poważne konsekwencje. Putin doskonale zdaje sobie z tego sprawę
Zachęcanie Trumpa do podjęcia kroków osłabiających, a nawet likwidujących NATO mogłoby przynieść Rosji długoterminowe korzyści. Ale Putin zdaje sobie również sprawę, że to okno nie będzie otwarte wiecznie – nie może liczyć na więcej niż kolejne cztery lata [rządów Trumpa]. Dlatego próbuje manipulować Trumpem, starając się wykorzystać dyplomację i wpływy polityczne, by osiągnąć to, czego rosyjskie wojsko nie zdołało w Ukrainie do tej pory osiągnąć.
Czy biorąc pod uwagę obecne napięcia między USA a Kanadą uważa Pan, że Kanada mogłaby zacieśnić współpracę z Europą w celu utworzenia sojuszu podobnego do NATO, ale już bez USA, w celu wzmocnienia bezpieczeństwa europejskiego?
Mogłaby spróbować to zrobić, ale byłby to poważny błąd – dla Kanady, dla Europy i dla wszystkich zainteresowanych. Jeśli Stany Zjednoczone wycofają się z NATO lub jeśli Europa faktycznie wypchnie z niego Stany Zjednoczone, będzie to wielki błąd. Pomimo szkód, jakie Trump już wyrządził i jakie może jeszcze wyrządzić, musimy przyjąć długoterminową perspektywę. Pozostało mu 46 miesięcy urzędowania, lecz stosunki bezpieczeństwa między Europą a Stanami Zjednoczonymi będą trwać przez dziesięciolecia. Podczas zimnej wojny jednym z kluczowych celów Rosji było podzielenie Zachodu, ale nigdy jej się to nie udało.
Teraz ryzykujemy, że to stanie się z nami. Ważne jest, byśmy do tego nie dopuścili
Z Trumpem nie będzie to łatwe, ale musimy pozostać skupieni na długoterminowym celu.
„Kulawa kaczka”, skandal i przyszłość Vance'a
Chociaż wskaźnik poparcia dla Trumpa jest najwyższy w historii, wynosi poniżej 50 procent, a niewielka większość wyborców (51%) nie pochwala jego pracy. W jakim stopniu społeczeństwo amerykańskie jest obecnie skupione na polityce Białego Domu wobec Ukrainy? Czy możliwe jest wywarcie presji społecznej na Trumpa, aby kontynuował pomoc wojskową dla Kijowa?
Uważam, że to wciąż możliwe. Notowania Trumpa spadają, ale od lat ludzie zauważają, że ma on coś, co często nazywa się „wysoką podłogą i niskim sufitem”. To oznacza, że jego notowania mają tendencję do utrzymywania się w wąskim przedziale.
Jednocześnie choć Trump jest nowo wybranym prezydentem, jest także „kulawą kaczką”, ponieważ nie może ubiegać się o trzecią kadencję. Oznacza to, że w drugiej kadencji jego notowania mogą spaść jeszcze bardziej niż w pierwszej. Zobaczymy, jak potoczą się wydarzenia, ale jego notowania obecnie stopniowo spadają. Jeśli niepewność związana z taryfami celnymi będzie nadal ciążyć na gospodarce, trend ten może się utrzymać.
Podczas pierwszej kadencji Donalda Trumpa był Pan jego doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego. Jaka była Pana pierwsza reakcja, gdy dowiedział się Pan o skandalu związanym z włączeniem Jeffreya Goldberga, redaktora naczelnego „The Atlantic”, do prywatnego czatu omawiającego amerykański atak wojskowy na Jemen? Co oznacza ten precedens?
To było naprawdę zdumiewające. Nie pojąć, dlaczego ktokolwiek miałby nawet pomyśleć o korzystaniu z niezabezpieczonego, pozarządowego kanału komunikacji. Signal z trudem może zastąpić wysoce bezpieczną sieć, którą rząd USA budował ogromnym kosztem przez wiele lat. Nikt nie zaproponował rozsądnego wyjaśnienia tej sytuacji – ponieważ, szczerze mówiąc, nie sądzę, by takie istniało. To poważne pytanie dla administracji Trumpa. Będziemy musieli poczekać i zobaczyć, czy to się skończy, czy nie.
Ale jedno jest pewne: kiedy wysocy rangą amerykańscy urzędnicy zachowują się tak beztrosko, zachęca to tylko przeciwników Ameryki do zintensyfikowania wysiłków szpiegowskich

Czy J.D. Vance mógłby być kandydatem na następcę Trumpa w przyszłości? Co taka postać w Białym Domu oznaczałaby dla Ameryki, świata i globalnego bezpieczeństwa?
Nie jest pewne, czy on w ogóle otrzyma nominację Republikanów. Jego szanse będą w dużej mierze zależeć od tego, jak popularna będzie administracja Trumpa za dwa do dwóch i pół roku. Jeśli gospodarka pogrąży się w recesji z powodu ceł, zaszkodzi to wszystkim ludziom związanym z prezydenturą Trumpa.
Tymczasem choć w ciągu czterech miesięcy od wyborów Partia Demokratyczna nie wykazała dużego rozmachu, może wystawić silnego kandydata w 2028 roku. Nie ma gwarancji, że Vance zdobędzie nominację lub zostanie prezydentem.
Tylko dwóch wiceprezydentów USA zostało wybranych na prezydenta bezpośrednio po ich kadencji wiceprezydenckiej: George Bush w 1988 roku, a przed nim, na początku XIX wieku, Martin Van Buren.
Niektórzy wiceprezydenci wygrali wybory prezydenckie w późniejszym okresie swojej kariery, ale bardzo rzadko zdarza się, by zastąpili prezydenta, z którym pracowali.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji





O czym rozmawiała "koalicja chętnych" w Paryżu. Najważniejsze wnioski
- Wiosną Rosja przygotowuje nową ofensywę. Zagrożone są obwody sumski, charkowski i zaporoski - powiedział Wołodymyr Zełenski w Paryżu podczas spotkania z europejskimi przywódcami.
Po spotkaniu „koalicji chętnych” ukraiński prezydent stwierdził, że liczba krajów chętnych do udziału w kontyngencie pokojowym rośnie. Podkreślił, że jakiekolwiek rozmowy pokojowe bez udziału Europy są niemożliwe, i wezwał UE do zaostrzenia sankcji wobec Rosji.Jakie gwarancje bezpieczeństwa może zaoferować Kijowowi Europa? Czy w Ukrainie pojawi się kontyngent pokojowy? Czy możliwe jest tymczasowe zawieszenie broni? I czy kraje europejskie mają potencjał, by pomóc Kijowowi bez wsparcia USA?
Negocjacje pokojowe: Europa poza procesem
Francja i Wielka Brytania starają się odgrywać kluczową rolę w mobilizowaniu europejskich przywódców w kontekście rozmów pokojowych toczących się pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją oraz Stanami Zjednoczonymi i Ukrainą.
Jak dotąd Europa wydaje się być poza tym procesem, ocenia dr Bohdan Ferens, politolog i ekspert międzynarodowy:
- Macron jest naszym przyjacielem i wspiera nas. Jednak dąży również do własnych celów, ponieważ musi rezonować na tle Trumpa i jego administracji, próbujących coś przeforsować, aby osiągnąć przynajmniej swoje pośrednie założenia w kontekście rosyjskiej wojny.
Jeśli chodzi o postęp materialny, to na tym etapie niewiele można powiedzieć. Dużo pozostaje do zrobienia w zakresie konkretnych zobowiązań, ponieważ w grupie nie ma zgody co do tego, czy iść naprzód bez amerykańskiego „ubezpieczenia” lub innego wsparcia.
Tak sytuację widzi Davis Allison, analityk strategiczny w Centrum Studiów Strategicznych w Hadze.- Dobrze byłoby wiedzieć, czy toczą się jakieś dyskusje na temat włączenia do grupy innych krajów, takich jak Turcja - mówi Allison. - Uczestniczyłem w zamkniętej sesji z kilkoma europejskimi ekspertami i urzędnikami, którzy wskazali, że wspieranie Ankary byłoby bardzo przydatne militarnie. Chociaż biorąc pod uwagę obecny kryzys polityczny w tym kraju, może być mniej skuteczne w dłuższej perspektywie.

- Rosja próbuje przedłużyć wojnę i opóźnić negocjacje w sprawie zawieszenia broni - podkreślił Zełenski i wezwał kraje UE nie tylko do utrzymania, ale zwiększenia presji sankcyjnej na Rosję.
W ostatnich dniach kwestia ta stała się szczególnie istotna. Po rozmowach w Arabii Saudyjskiej 23-25 marca Stany Zjednoczone, Rosja i Ukraina zgodziły się zapewnić bezpieczną żeglugę cywilną i zapobiec użyciu siły na Morzu Czarnym.
Jednak zaraz potem Rosja opublikowała listę dodatkowych żądań, w tym złagodzenia szeregu sankcji wobec jej sektora rolnego. Donald Trump powiedział, że USA rozważą rosyjskie żądania warunkujące zawieszenie broni na Morzu Czarnym. Komisja Europejska natychmiast na to odpowiedziała: jednym z kluczowych warunków wstępnych przeglądu sankcji UE jest zakończenie rosyjskiej agresji i wycofanie rosyjskich wojsk z Ukrainy.
Podczas spotkania w Paryżu brytyjski premier Keir Starmer poparł to stanowisko. Stwierdził, że jasne jest, że teraz nie czas na zniesienie sankcji.
Powiedział też, że europejscy przywódcy dyskutowali o tym, jak zwiększyć sankcje, by zmusić Rosję do negocjacji.
Negocjacje, zawieszenie broni i kontyngent pokojowy
Europejczycy są generalnie bardzo negatywnie nastawieni do sposobu, w jaki przebiegają negocjacje między USA a Rosją, uważa Davis Allison:- Często rysuje się tu podobieństwa do negocjacji USA z talibami pięć lat temu. Główna narracja jest taka, że Waszyngton nas zdradził. Jeśli chodzi o perspektywy prawdziwego zawieszenia broni, istnieje pewien optymizm, choć oczywiście nie ma pewności, że Rosjanie będą się trzymać ustaleń. - Potrzebujemy jednego jasnego planu, na który wszyscy się zgodzą i który zaczną wdrażać - podkreślił Wołodymyr Zełenski w swoim przemówieniu do europejskich przywódców w Paryżu.
Z kolei jak poinformował Macron, unijni ministrowie spraw zagranicznych zostali poinstruowani, by rozważyć konkretne kwestie prawne dotyczące sił, które zagwarantowałyby zawieszenie broni, i przedstawili raporty w tej sprawie w ciągu trzech tygodni. Zauważył, że nie ma konsensusu w kwestii wysłania europejskich sił wsparcia - choć nie jest to konieczne, aby plan mógł zostać zrealizowany.
Francusko-brytyjska misja zostanie wysłana do Ukrainy, aby pracować nad wzmocnieniem ukraińskiej armii, powiedział po spotkaniu prezydent Francji Emmanuel Macron.

Rozważane są różne opcje. Jednym ze scenariuszy, na który nalega Francja, jest rozmieszczenie przez członków koalicji znacznych sił w środkowej Ukrainie, być może wzdłuż Dniepru, z dala od linii frontu, powiedział Associated Press francuski prezydent. Według niego inne możliwe opcje obejmują rozmieszczenie sił wsparcia dalej od frontu, szczególnie w zachodniej Ukrainie.
Jednocześnie Macron podkreśla, że siły europejskie nie zostaną rozmieszczone na linii frontu w Ukrainie i nie będą zaangażowane przeciwko siłom rosyjskim. Mają być raczej zabezpieczeniem przed ponownym rosyjskim atakiem.

Tymczasem premier RP Donald Tusk po szczycie w Paryżu oświadczył, że Polska nie wyśle swoich wojsk do ewentualnego kontyngentu pokojowego w Ukrainie, ponieważ koncentruje się na ochronie swojej wschodniej flanki - granicy z Rosją i Białorusią. Warszawa będzie nadal pomagać Kijowowi, zapewniając wsparcie logistyczne, w tym działanie węzła Rzeszów-Jasionka, przez który 90% całej zachodniej pomocy trafia do Ukrainy - powiedział Tusk. Według niego spotkanie pokazało bardzo pozytywne zmiany w Europie w ciągu ostatnich kilku lat. Wszystkie kraje potępiły rosyjską agresję i podkreśliły potrzebę dalszego wspierania Ukrainy tak długo, jak to konieczne. Niemniej polski premier podkreślił, że należy dołożyć starań, by relacje ze Stanami Zjednoczonymi były jak najlepsze, nawet jeśli okoliczności nie zawsze są sprzyjające.
- Delikatnie mówiąc, Europejczycy nie komunikują się zbyt dobrze z Trumpem - ocenia ekspert międzynarodowy Bogdan Ferens. - Zwłaszcza w kontekście wojen handlowych i taryfowych. A atmosfera będzie się tylko komplikować. Dlatego na takich spotkaniach ma miejsce autorefleksja: co nam to daje? Oznacza to co najmniej konsolidację i koordynację wysiłków w wielu kwestiach - zarówno z Amerykanami, jak w kontekście komunikacji amerykańsko-rosyjskiej. W ten sposób próbujemy wzmocnić się kosztem pozycji krajów europejskich i europejskich przywódców.
Odwrót od Europy i wsparcie Ukrainy
Wołodymyr Zełenski zapowiedział, że w ciągu 7-10 dni Ukraina zaoferuje swoim sojusznikom algorytm rozmieszczenia kontyngentów wojskowych w przyszłości. Zauważył również, że wielu przywódców ma własną wizję tego, jak zagwarantować bezpieczeństwo Ukrainy w przypadku jakiegokolwiek porozumienia pokojowego z Rosją. Podstawą jest jednak silna ukraińska armia i rozmieszczenie zagranicznego kontyngentu.

Ukraiński prezydent wezwał również partnerów do kontynuowania wsparcia wojskowego dla Ukrainy zarówno na szczeblu państwowym, jak poprzez wspólne inicjatywy obronne i finansowe UE. Według niego Ukraina potrzebuje inwestycji we wspólną produkcję systemów obrony powietrznej, pocisków artyleryjskich i dronów.
UE ma teraz dobrą okazję, aby wyjaśnić swoim podatnikom, że pomoc dla Ukrainy przynosi korzyści, które wykraczają poza odstraszanie Rosji, ocenia Henrik Larsen, pracownik naukowy Centrum Analiz Polityki Europejskiej:- Na przykład wojna w Ukrainie dostarcza informacji zwrotnych w czasie rzeczywistym na temat innowacji wojskowych, takich jak przekształcanie cywilnych dronów w autonomiczne platformy zwiadowcze i uderzeniowe. W przyszłości może ratować życie Europejczyków.
Stanowi to również okazję do rozszerzenia współpracy w zakresie rozwoju zaawansowanej technologicznie broni i jej masowej produkcji.
Z racji tego, że UE promuje integrację rynku obronnego, powinna również regulować standaryzację produktów. To szczególnie ważne, ponieważ dostawy pocisków artyleryjskich i radiostacji polowych do Ukrainy ujawniły poważne luki w standaryzacji produktów obronnych w Europie. NATO nie ma mechanizmów, które mogłyby to zapewnić, podczas gdy UE może stworzyć wspólne wymagania dla nowych systemów uzbrojenia, w tym współdzielenie algorytmów i zestawów danych w dziedzinie zaawansowanych technologii.
Chociaż świadomość pilnej potrzeby bezpieczeństwa europejskiego osłabia opór wobec wspólnego finansowania obrony, w krajach takich jak Niemcy, Francja i Włochy nadal toczą się trudne debaty na temat alokacji budżetu, podsumowuje Henrik Larsen.

Jeśli chodzi o wsparcie wojskowe dla Ukrainy, Europa wciąż ma przed sobą długą drogę. Jeśli chodzi o wsparcie finansowe i materialne, kraje Europy są bardziej skłonne do dalszej pomocy, chociaż produkcja najważniejszych systemów (drony, artyleria, pociski rakietowe) w tych krajach pozostaje w stagnacji, wyjaśnia Davis Allison.
- Jeśli chodzi o bezpośrednie wsparcie wojskowe, sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana, ponieważ bez USA siły europejskie nie mogą rozmieścić się w dużych grupach, aby wesprzeć ukraińskie siły zbrojne. Nie mają wystarczającej liczby samolotów transportowych ani gotowych oddziałów, ani najważniejszych systemów (drony, artyleria, pociski rakietowe) nadających się do szybkiego rozmieszczenia.
W perspektywie krótkoterminowej możliwym rozwiązaniem może być koalicja kilku państw, które mogą zapewnić wsparcie logistyczne, kontynuuje Davis Ellison:- Uwolniłoby to ukraińskie oddziały do walki, a być może zapewniłoby systemy obrony powietrznej i położyło podwaliny pod przyszłe rozmieszczenie dodatkowych sił.
Wszystko zależy jednak od tego, czy europejskie siły zbrojne uzyskają zgodę swoich rządów na użycie siły w razie potrzeby, a jak dotąd nie widzę zbyt wielu dyskusji politycznych na ten temat.
Wszystkie zdjęcia: Kancelaria Prezydenta Ukrainy
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu Wsparcie Ukrainy realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.




Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry, jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Wpłać dotację