Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

Antonina Kurec: Doświadczenie zdobyte w Polsce nie jest zmarnowanym zasobem, ale podstawą powojennego rozkwitu Ukrainy
Ukryty potencjał i zielone korytarze
Diana Balynska: Dlaczego większość Ukrainek za granicą pracuje poniżej swoich kwalifikacji? I co można z tym zrobić?
Antonina Kurec: To naprawdę paradoksalna sytuacja, kiedy kraje przyjmujące Ukraińców otrzymują wspaniałe zasoby edukacyjne i kadrowe, ale nie wykorzystują ich w pełni.
Statystyki są niepokojące: według socjologów około 68% ukraińskich migrantów w 2024 r. pracowało na stanowiskach poniżej swoich rzeczywistych kwalifikacji.
Tylko jedna trzecia dyplomowanych uchodźców znalazła pracę wymagającą wyższego wykształcenia. Dysponujemy potencjałem ludzkim, który może zmienić Ukrainę po wojnie.
Mowa tu o szeregu barier, znacznie głębszych niż tylko kwestia języka. Po pierwsze, mamy problem z regulacją zawodów i powolnym uznawaniem dyplomów, tzw. nostryfikacją. Dotyczy to zwłaszcza dziedzin wymagających licencji, takich jak medycyna.
Po drugie, niezwykle ważnym aspektem jest opieka nad dziećmi. Większość migrantów to kobiety z dziećmi. A pracodawcy, zwłaszcza w sektorach wymagających kwalifikacji, wymagają pełnego zatrudnienia.
Kwestia, gdzie umieścić dzieci w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym, staje się kluczowym czynnikiem ograniczającym dla wykwalifikowanych matek
Aby rozwiązać tę sytuację, potrzebne są wspólne programy między krajami. Oznacza to, że oprócz intensywnej nauki języka polskiego potrzebujemy szybkiej walidacji kwalifikacji, a także płatnych staży w sektorach deficytowych, takich jak opieka zdrowotna, logistyka czy energetyka. Bardzo potrzebne są również przedszkola zapewniane przez pracodawców lub państwowa pomoc w opiece nad dziećmi. Tylko w ten sposób będziecie w stanie wykorzystać ten „ukryty potencjał”, a co najważniejsze — ludzie powrócą do Ukrainy z nową, cenną europejską wiedzą specjalistyczną.

Wspomniała Pani o nostryfikacji dyplomów. Biorąc pod uwagę, że jest to dość długi, wyczerpujący i kosztowny proces, czy istnieją jakieś sposoby, aby go uprościć?
Dobre pytanie. Współpracuję z uniwersytetami i wiem, że istnieją odrębne umowy o wzajemnym uznawaniu dyplomów akademickich między Polską a Ukrainą. Są jednak dziedziny, które wymagają dodatkowej weryfikacji.
Byłoby wspaniale, gdyby na szczeblu rządowym udało się uzgodnić jakiś fast track (przyspieszone procedury — red.) dla zawodów deficytowych, coś w rodzaju „zielonych korytarzy”. Albo stworzyć jeden e-rejestr, w którym można by od razu weryfikować te dyplomy.
W praktyce światowej stosuje się już tzw. skill bridges (mosty umiejętności), które są aktywnie wykorzystywane przez międzynarodowe firmy. Skupiają się one nie na ogólnych dokumentach, ale na tym, co dana osoba wie i potrafi. Podobne Skill Bridges działają już z powodzeniem w UE i Kanadzie.
Dobrą praktyką są centra oceny (assessment centers), gdzie sprawdza się praktyczne umiejętności, a nie tylko papier. Im częściej będziemy to robić, tym szybciej będziemy zapełniać miejsca pracy wykwalifikowanymi pracownikami.
Kobiety w „męskich” zawodach
Czy wzrost napięć społecznych i konkurencji na polskim rynku pracy może stać się zewnętrzną presją, która skłoni Ukraińców do powrotu do domu?
Nie uważam, że tylko ten czynnik będzie kluczowym katalizatorem masowego powrotu. Tak, nastroje społeczne ulegają wahaniom, ale większość Polaków nadal jest przychylna Ukraińcom.
Decyzja o powrocie jest podyktowana znacznie ważniejszymi powodami niż sytuacja na polskim rynku pracy. Przede wszystkim jest to bezpieczeństwo, zakończenie wojny. Po drugie, jest to dostępność lub brak mieszkania w Ukrainie. Nie możemy zapominać, że ogromna część ludzi po prostu nie ma dokąd wracać, ponieważ ich domy zostały zniszczone. Powrót dla was oznacza w rzeczywistości kolejny start od zera.
Abyście wrócili, Ukraina musi zaproponować wam zrozumiałą, uczciwą i motywującą strategię powrotu z namacalnymi ułatwieniami, programami uzyskania mieszkania i, co najważniejsze, gwarantowanymi miejscami pracy.
Pewność zatrudnienia i zapewnienia bytu rodzinie to kluczowy warunek powrotu.
Podejście to jest zgodne z praktyką EBRD i Banku Światowego w zakresie odbudowy powojennej.
Osobiście aktywnie angażuję się w dialog z międzynarodowymi partnerami na temat modeli powrotu wykwalifikowanych pracowników.
Jeśli chodzi o ukraiński rynek pracy: jacy specjaliści są obecnie najbardziej poszukiwani? Gdzie odczuwa się największy niedobór kadr, zwłaszcza biorąc pod uwagę potrzeby odbudowy?
W samym słowie „odbudowa” zawarte jest już budownictwo, gdzie obecnie istnieje największy popyt i największy niedobór kadr w Ukrainie. Wynika to nie tylko z migracji, ale także z faktu, że specjaliści w większości walczą na wojnie.
Bardzo poszukiwani są również specjaliści z zakresu energetyki i sieci. Wróg nieustannie bombarduje naszą infrastrukturę, dlatego ciągle potrzebujemy odbudowy. Równie pilnie potrzebni są logistycy, kierowcy. Są to branże, które, jak wiesz, krzyczą, że brakuje ludzi. Niedawno sama widziałam młodą dziewczynę-dźwigniarza i powoli zaczynamy przyzwyczajać się do widoku kobiet za kierownicą ciężarówek. Co ważne, wynagrodzenia w tych branżach również znacznie wzrosły. Pracodawcy są gotowi płacić, aby ludzie zajmowali te bardzo ważne stanowiska. Będzie to największa potrzeba w ciągu najbliższych 5 lat.

W jaki sposób biznes i państwo powinny strategicznie zmienić swoje podejście, aby zapewnić kobietom realne możliwości rozwoju kariery?
Całkowicie słusznie podkreślasz, że Ukraina musi przemyśleć sposób, w jaki budujemy możliwości kariery dla kobiet. Potrzebujemy nie tylko równych wynagrodzeń, ale także głębokiego wsparcia systemowego. Takim systemowym wsparciem zajmuje się społeczność Women Leaders for Ukraine, a jako jej członkini osobiście uczestniczyłam w opracowaniu programu przygotowującego kobiety-liderki do pracy w energetyce. Kobiety uczyły się, zdobywały umiejętności techniczne i przywódcze, a prawie wszystkie uczestniczki projektu znalazły następnie zatrudnienie.
Jeśli chodzi o wsparcie społeczne, w Ukrainie istnieje już wiele bezpłatnych szkoleń i kursów dla kobiet, które zostały zmuszone do przejęcia biznesu porzuconego przez mężów, którzy wyruszyli na wojnę. Są to szkolenia z zakresu finansów, marketingu, logistyki. Dostępna jest również pomoc psychologiczna. Jednak niestety nie widzę jeszcze systemowych podejść społecznych (takich jak państwowe przedszkola lub pomoc w opiece nad dziećmi) na poziomie biznesu i państwa. To jest coś, co jeszcze trzeba wdrożyć.
A jak przebiega reintegracja i zatrudnienie weteranów? Czy są już jakieś systemowe programy?
To bardzo aktualny temat. Już w 2023 roku uruchomiono zakrojone na szeroką skalę programy (na przykład „Veteran Hub”), w ramach których pracodawcy otrzymywali bezpłatne szkolenia dotyczące adaptacji weteranów. Moje doświadczenie potwierdza, że takie programy są dość skuteczne w integracji weteranów z powrotem w środowisku pracy.
Popyt na weteranów jest duży, ponieważ wracają oni jako wspaniali liderzy. Posiadają cenne umiejętności nabyte w wojsku: determinację, krytyczne myślenie, umiejętność oceny ryzyka
Wielu weteranów po demobilizacji otwiera własne firmy. Zostali przedsiębiorcami, ponieważ głęboko odczuwają wartość życia i nie boją się ryzykować, chcą realizować swoje marzenia. To bardzo udany trend, a firmy są bardzo zainteresowane takimi pracownikami.
Jak sprowadzić ludzi z powrotem do Ukrainy?
Czy odczuwa się odpływ młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat, którzy wyjeżdżają za granicę na studia lub w poszukiwaniu perspektyw zawodowych? Jakie ryzyko to niesie?
Podczas wojny trudno jest operować dokładnymi danymi na temat tego, ilu młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat faktycznie wyjechało. Musimy opierać się na statystykach z granic, a one nie dają jasnego obrazu tego, którzy z nich opuścili kraj na zawsze.
Jednak tendencja jest widoczna, na przykład mamy wysoki odsetek ukraińskich studentów w Polsce. Około 43% wszystkich zagranicznych studentów w roku akademickim 2023-2024 w Polsce to Ukraińcy. To duży odsetek.
Ryzyko związane z odpływem młodzieży jest dla Ukrainy znaczne: tracimy całą grupę, która tworzy innowacje.
W szczególności są to inżynierowie IT, ludzie z wyższym wykształceniem. Oczywiście można powiedzieć: niech te dzieci wyjeżdżają i uczą się, zachowują swoje zdrowie psychiczne w krajach, gdzie panuje pokój, a z czasem wrócą już wykształcone, aby odbudować Ukrainę. Ale aby wróciły, potrzebna jest platforma powrotu.
Z pewnością wprowadziłabym stypendia celowe na zasadzie „uczyć się i wracać” lub stypendia z gwarancją zatrudnienia w projektach odbudowy. Niezbędne są również preferencyjne kredyty hipoteczne dla młodzieży, ponieważ wielu z nich pochodzi z okupowanych terytoriów lub straciło mieszkanie z powodu wojny.
Wśród ekspertów pojawia się opinia, że powróci około 1/3 osób, które wyjechały. Czy zgadzasz się z tą prognozą? Co powinno być najważniejszym czynnikiem motywującym do powrotu?
Nie bardzo wierzę, że powróci tylko jedna trzecia, ale niech ta teza pozostanie. Powinna ona skłonić nasze państwo do podjęcia zdecydowanych kroków, aby tak się nie stało.
Po pierwsze, Ukraina musi wysłać jasny i silny komunikat, że kraj się zmienił. Dotyczy to zarówno świadczenia wysokiej jakości usług administracyjnych, jak i przejrzystości. Po drugie, chodzi o rolę w wielkiej odbudowie. Dla wykwalifikowanych specjalistów może to być oferta wyższego stanowiska, rozwoju kariery i, co niezwykle ważne, element misji – przekazanie europejskiego doświadczenia swojemu krajowi.
I co najważniejsze:
Program państwowy musi być taki sam dla tych, którzy byli za granicą, jak i dla osób wewnętrznie przesiedlonych. Nie można dzielić obywateli!
Powinna to być kombinacja ofert pracy, mieszkania i poczucia misji odbudowy.

- Chcę przekazać jasny komunikat Ukraińcom za granicą: wasze doświadczenie w Polsce nie jest zmarnowanym zasobem. To podstawa powojennego rozwoju Ukrainy.
Wracając do kraju przywieziecie ze sobą standardy Unii Europejskiej, jej wartości. Wiecie, jak wzmocnić biznes i państwo. Dlatego inwestujcie w tę wiedzę i doświadczenie, nie ulegajcie wpływom negatywnych narracji! Pracujcie, uczcie się, zdobywajcie wykształcenie. To wasza strategiczna inwestycja w waszą osobistą przyszłość, a także w konkurencyjność naszej Ukrainy w Europie.


Dwóch z trzech ukraińskich uchodźców w Finlandii nie planuje powrotu. Dlaczego?
Tutaj można żyć z zasiłku
Krystyna Leskakowa była w Ukrainie nauczycielką języka angielskiego, a obecnie uczy obcokrajowców języka fińskiego. Do Finlandii przyjechała w 2022roku ze swoją małą córeczką. Wybór kraju nie był przypadkowy — w fińskim mieście Tampere mieszka matka Krystyny.
— Mieliśmy gdzie się zatrzymać, a tym, którzy nie mieli gdzie się zatrzymać, w 2022 roku pomagał Czerwony Krzyż — opowiada. — Obecnie za to odpowiada już inna organizacja. Nowo przybyłym Ukraińcom, tak jak wcześniej, nadal się pomaga się: większość z nich osiedla się w dużych mieszkaniach przerobionych na akademiki. W trzypokojowym mieszkaniu może mieszkać kilka rodzin, z których każda ma swój pokój. Jeśli rodzina jest duża, może otrzymać osobne mieszkanie, ale tylko tymczasowo. Po upływie roku od przyjazdu osoba ma prawo do miejskiej rejestracji, a wraz z nią — nowe możliwości.

Do momentu uzyskania zameldowania jedyną dostępną pomocą finansową jest zasiłek dla uchodźców w wysokości około 300 euro miesięcznie. Po uzyskaniu zameldowania można ubiegać się o podstawową pomoc społeczną, która w przypadku osób bezrobotnych wynosi około 600 euro miesięcznie. Jednocześnie można otrzymać pomoc na opłacenie czynszu za mieszkanie. Przed uzyskaniem zameldowania opcja ta jest niedostępna, więc albo mieszkasz w akademiku, albo samodzielnie wynajmujesz mieszkanie.
Osoby, które przybyły do Finlandii, są rejestrowane na giełdzie pracy, gdzie dla każdego Ukraińca w wieku produkcyjnym opracowuje się plan integracji. Obejmuje on naukę języka fińskiego do poziomu A2-B1 (czasami nawet B2), potwierdzenie lub podwyższenie kwalifikacji, zatrudnienie.
Obecnie okres integracji skrócono z trzech do dwóch lat, a w ciągu dwóch lat bardzo trudno jest nauczyć się fińskiego od podstaw. Znam niewiele osób, które po trzech latach pobytu w Finlandii mają pewny poziom B1. Dlatego większość idzie do pracy fizycznej.
Ogólnie rzecz biorąc, w Finlandii do każdej pracy potrzebne są kwalifikacje. W 2002 roku wiele firm przymykało na to oko, ponieważ chciało pomóc Ukraińcom. Jednak nawet do pracy w sprzątaniu potrzebne są kwalifikacje, czyli dwa i pół roku nauki. Wielu Ukraińców uczy się na młodszy personel medyczny, aby pracować na przykład w domu spokojnej starości. Mężczyźni często idą na budowę lub zostają ślusarzami i elektrykami. Dobrze płatna jest tu praca spawacza, ale wszystko znowu sprowadza się do języka — bez fińskiego nie ma mowy.
Krystyna zaczęła uczyć się fińskiego jeszcze w Ukrainie
- I chociaż było to ponad dziesięć lat temu, w stresie wiele rzeczy sobie przypomniałam— mówi. — W 2022 roku mój poziom był gdzieś pomiędzy A1 a A2. Od razu zapisałam się na płatne kursy, gdzie nauka była bardziej intensywna. Równolegle zajęłam się potwierdzeniem mojego dyplomu nauczyciela. Aby mieć prawo do nauczania, na przykład w liceum, musiałam dokończyć naukę — na szczęście bezpłatnie — w wyższej szkole zawodowej.
Mój zawód jest w Finlandii bardzo poszukiwany — większość ludzi uczy się tu angielskiego. Ale bez znajomości fińskiego można znaleźć pracę tylko w szkole międzynarodowej. Chociaż Finowie tak bardzo kochają swój język, że nawet specjaliście, który w pracy używa wyłącznie angielskiego, pracodawca raczej zaproponuje opłacenie kursów fińskiego. Kończyłam jeden kurs za drugim, a potem trafiłam na praktykę zawodową do college'u, gdzie uczy się fińskiego imigrantów. Po praktyce zaproponowano mi stanowisko instruktora, który pomaga studentom. Moja fiński był już wtedy na poziomie B2, a teraz sama go uczę. Chociaż początkowo planowałam uczyć angielskiego.

Zdaniem Krystyny, nawet jeśli pracujesz, możesz otrzymać pomoc finansową na opłacenie czynszu — wszystko zależy od poziomu dochodów. Jeśli wynagrodzenie jest niewystarczające, państwo rekompensuje brakującą kwotę. Ukraińcy, którzy nie pracują, żyją z zasiłku socjalnego w wysokości 600 euro miesięcznie. Za te pieniądze można przeżyć w Finlandii.
— Bo jeśli ktoś nie pracuje, rachunki za prąd i wodę również pokrywa pomoc społeczna. Głównym wydatkiem będzie jedzenie, a ubrania można po prostu kupować w second handach.
Dźwięk pary pozwala zapomnieć o wszystkich smutkach
W Finlandii stałymi klientami second handów mogą być ludzie zamożni, którzy traktują takie doświadczenie jako możliwość ekologicznego życia i nadania rzeczom drugiego życia. Finowie są dość oszczędni, mało kto żyje tu na szeroką skalę. My, Ukraińcy, lubimy dawać drogie prezenty, a tutaj można podarować na przykład skarpetki — bo najważniejsza jest nie cena prezentu, ale uwaga.
Wydaje mi się, że Finowie są bardziej powściągliwi i spokojni niż Ukraińcy. Nie spieszą się, nie denerwują. Wykonują swoją pracę, ale bez stresu.
W większości przypadków dzień pracy zaczyna się o siódmej rano, ale już o7:20 wszyscy idą na przerwę kawową. Po godzinie — na kolejną, potem jeszcze jedną, a o 11:00 jest już pora na lunch. A jeśli dzień pracy kończy się o16:00, to o 15:58 przy biurkach nie ma już nikogo.
Ponieważ dla Finów praca to tylko praca, a życie to przede wszystkim bycie z rodziną, spacery na łonie natury, wycieczki nad jeziora, czerpanie radości z życia.

Kolejnym znanym elementem fińskiej filozofii jest sauna. Finowie chodzą do sauny w środy, piątki i weekendy — i prawie wszyscy miejscowi, których znam, nie naruszają tej tradycji. To sposób na relaks i odstresowanie się. W saunie,do której teraz czasami chodzę, znajduje się napis, który w tłumaczeniu z języka fińskiego oznacza, że dźwięk pary sprawia, że zapomina się o wszystkich smutkach. W saunie nie wypada dużo rozmawiać — chodzi o to, aby siedzieć i cieszyć się dźwiękiem, który powstaje, gdy woda spada na rozgrzane kamienie. Zrozumienie tego zen zajęło mi trzy lata. Już umiem cieszyć się sauną, ale nie potrafię jeszcze pracować całkowicie bez stresu.
Zasada unikania stresu stosowana jest tutaj również w nauce. Moja córka ma osiem lat i dla niej szkoła to przyjemność. Tutaj dzieci traktowane są jak osobowości, których nikt nie próbuje łamać ani wtłaczać w standardy. Nauczyciel nigdy nie skrytykuje ucznia podczas lekcji lub w obecności innych osób.
Nawiasem mówiąc, w szkołach uczy się tutaj dwóch języków obcych: oprócz angielskiego — również szwedzkiego, który w Finlandii jest drugim językiem państwowym. Patrząc na to, jak moja córka uczy się angielskiego, rozumiem, że program nauczania jest tutaj znacznie łatwiejszy niż w Ukrainie. Jednocześnie większość Finów dobrze zna angielski. Być może właśnie ta łatwość nauczania daje rezultaty, ponieważ dzieci nie postrzegają języka obcego jako czegoś obcego i skomplikowanego. Jeśli chodzi o nauczanie dorosłych, główna różnica w porównaniu z Ukrainą polega na tym, że nauczyciel przekazuje ci do dwudziestu procent materiału. Reszta to samodzielna nauka.
Zwolnienie lekarskie z powodu depresji
- Moja piętnastoletnia córka również jest bardzo zadowolona z fińskiej szkoły — opowiada Inna Bogacz, która w 2022 roku przeprowadziła się do fińskiego miasta Espoo. — Miło mnie zaskoczyło, że dzieci mają tu wszystko: od zeszytów i długopisów po laptopy. I nic nie trzeba kupować. W szkołach jest najnowszy sprzęt, a takiej ilości instrumentów muzycznych, jak w klasie muzycznej mojej córki, nie widziałam jeszcze nigdzie. Jeśli potrzebne są dodatkowe zajęcia z nauczycielem, są one bezpłatne. Teraz moja córka rozpoczyna orientację zawodową, która polega na tym, że dzieci wyjeżdżają na dwutygodniową praktykę do wybranej przez siebie organizacji, aby wypróbować ten lub inny zawód.
W przeciwieństwie do córki, która już dobrze zna język fiński, mi nie przychodzi to łatwo. Ale pracuję w sklepie, gdzie codziennie rozmawiam z ludźmi. Zajmuję się również malowaniem ubrań (w Ukrainie miałam własną pracownię artystyczną). Zawsze powtarzam, że w Finlandii mam dwie prace: ilustrację – dla duszy (miałam tu nawet wystawę!), a sklep – aby zarabiać i nie być na utrzymaniu państwa. To ciężka praca fizyczna z ośmiogodzinnymi zmianami, ale pozwala zarobić. Dodatkowo ukończyłam tutaj college na kierunku „kosmetologia”, a także uczę ukraińskie dzieci rysunku w ukraińskim centrum w Helsinkach.

W planach mam przejście na wizę pracowniczą, która prowadzi do stałego pobytu. W Finlandii jest to możliwe, jeśli ma się umowę o pracę na określoną liczbę godzin.
W Finlandii ważne jest, aby mieszkać bliżej dużego miasta, ponieważ to właśnie tam są możliwości. Ukraińcy, których po przyjeździe osiedlono w prowincjach na północy, z czasem i tak przenosili się bliżej miast. W mieście jest praca, ale życie jest tu droższe. W Espoo miesięczny czynsz za trzypokojowe mieszkanie wynosi około 1400 euro (w Helsinkach jest drożej). Mniejsze mieszkanie będzie kosztować około 800 euro, ale wraz z opłatami komunalnymi — około tysiąca (przy czym minimalna płaca wynosi obecnie około 13 euro za godzinę). Należy również wziąć pod uwagę, że mieszkanie do wynajęcia będzie puste - może nawet nie będzie podłączone do prądu. Wszystko - od mebli po żarówki - kupujesz sam. Jedyne, co będzie to kuchnia.
Pralki nie są dostępne dla wszystkich: w wielopiętrowym budynku można na zmianę z sąsiadami prać i suszyć rzeczy w specjalnie wyposażonej pralni. Nie masz też prawa tapetować ani malować ścian na kolor inny niż biały, szary lub niebieski. W Finlandii, podobnie jak w innych krajach skandynawskich, preferuje się minimalistyczne wnętrza z białymi ścianami i meblami z IKEA. W fińskim domu nie zobaczysz złotych zasłon ani łóżka z baldachimem. Nawiasem mówiąc, domy są tu ciepłe, mają centralne ogrzewanie, co jest bardzo ważne w surowym klimacie.
Nasze miasto Espoo leży na południowym wybrzeżu, ale nawet tutaj bywa bardzo zimno (kiedyś było minus trzydzieści stopni i powietrze dosłownie zamarzało w nosie), a śnieg może padać nawet w maju. Najtrudniejszy okres przypada tutaj na listopad: wszystko wokół jest szare, ciągle pada deszcz, a dzień jest bardzo krótki. Idzie się do pracy w ciemności, wraca się również w ciemności. To przygnębia, wywołuje depresję. Dlatego wiele osób przyjmuje nie tylko witaminę D, ale także leki przeciwdepresyjne.
Mówi się, że Finlandia jest krajem szczęśliwych ludzi, ale jednocześnie odnotowuje się tu wysoki poziom samobójstw.
Stres lub depresja mogą być przyczyną nieobecności w pracy i wystawienia zwolnienia lekarskiego.
Nie powiedziałabym, że ludzie tutaj dużo piją. Alkohol jest bardzo drogi, a ludzie, którzy naprawdę go lubią, płyną promem do Tallina, skąd wracają z całymi wózkami butelek. Kiedyś płynęłam takim promem i byłam jedyną pasażerką bez wózka.
Pomimo specyficznego klimatu, Finlandia mi się podoba. W ogóle nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania. Bielizna termiczna, a także nieprzemakalne spodnie i kurtki — to tutaj rzeczy pierwszej potrzeby. W Finlandii nie ma gór, za to jest wiele pięknych jezior. Często spotykamy tu sarny, jelenie, lisy.
Fińskie lasy zamiast zniszczonych ukraińskich miast
- Lasy i jeziora nadają Finlandii szczególny surowy urok — potwierdza Krystyna Leskakova. — Są też białe noce, do których również trzeba się przystosować. Upały zdarzają się tu rzadko, chociaż tego lata przez całe trzy tygodnie temperatura utrzymywała się na poziomie około 28 stopni. Dla Finów jest to upał, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie ma tu klimatyzacji. Finom pomaga przetrwać niespodzianki klimatu zasada „nie stresować się”, spacery, a zimą —narty.
Jest jeszcze Laponia, gdzie trafia się do prawdziwej zimowej bajki. Kiedyś pojechałyśmy tam z córką na jeden dzień. Przed Bożym Narodzeniem panuje tam niesamowita atmosfera, ale nawet bez noclegu jest to bardzo kosztowna przyjemność.

Według Krystyny y i Inny Finowie nadal aktywnie pomagają Ukraińcom, omawiając potencjalne zagrożenie dla ich kraju ze strony sąsiedniej Rosji.
— W historii Finlandii również była wojna z Rosją, więc Finowie nas rozumieją i wspierają — mówi Krystyna. — Fakt, że Rosja dąży do rozszerzenia agresji na kraje UE, jest tutaj również żywo dyskutowany. Sądząc po nastrojach, Finowie w razie potrzeby pójdą bronić swojej ziemi. Chociaż oczywiście nikt nie jest gotowy na wojnę pod względem moralnym. Dzięki zabezpieczeniu socjalnemu Finowie są znacznie bardziej zrelaksowani niż my przed wojną.
W Finlandii naprawdę czujesz się bezpiecznie: rozumiesz, że jeśli nagle stracisz pracę, państwo cię wesprze, a jeśli nagle zachorujesz, nie będziesz musiał szukać pieniędzy na drogie leczenie.
I to jest jeden z powodów, dla których tak wielu Ukraińców myśli o pozostaniu w Finlandii nawet po zakończeniu działań wojennych. Drugim powodem jest pochodzenie Ukraińców, którzy przybyli do tego kraju.
„Jest coś, co odróżnia Finlandię od Polski i innych krajów zachodnioeuropejskich: przybyło tu wielu Ukraińców z okupowanych terytoriów lub ze wschodu Ukrainy” – cytuje socjologa, członka zarządu Stowarzyszenia Ukraińców w Finlandii Arsenija Swynaienko fińskie media YLE. „Była to niemal jedyna droga, aby dostać się z okupowanych terytoriów przez Rosję do Europy Zachodniej, przede wszystkim do Finlandii, Estonii lub Łotwy. Ci ludzie nie mają dokąd wracać. Stracili wszystko, ich miasta i wioski zostały zniszczone”.
Dlatego coraz więcej Ukraińców, którzy przebywali w kraju na podstawie tymczasowej ochrony, przechodzi obecnie na długoterminowe pozwolenie na pobyt typu A, które po czterech latach pobytu i pracy w Finlandii umożliwia ubieganie się o pozwolenie na pobyt stały. I chociaż prawo przewiduje, że osoba przebywająca w kraju może posiadać tylko jedną kartę pobytu, dla Ukraińców zrobiono wyjątek — mogą oni posiadać zarówno tymczasową ochronę, jak i pozwolenie na pobyt długoterminowy.


Jak dobrze wiedzieć, że są jeszcze wspaniali Polacy
Spoglądam na zegarek – dochodzi piąta rano. Silnik w naszym busie, którym wieziemy pomoc dla wojska, właśnie zgasł po raz trzeci. Po chwili odpoczynku odpala znowu. Ale wiem, że dobra passa nie potrwa długo, a jesteśmy dosłownie pośrodku niczego. Do najbliższego dużego miasta, gdzie możemy liczyć na pomoc mechanika, mamy jakieś półtorej godziny drogi, tyle że jest sobota.
Wolontariusze z Polski
Ostatni raz nasz bus „Dobrowolec” traci moc kawałek za wsią Znamenka. Romek puszcza sprzęgło i pozwala samochodowi staczać się z górki, dopóki koła będą miały rozmach. Nagle za zakrętem naszym oczom ukazuje się parking, kawiarnia i mały warsztat dla TIR-ów. Parkujemy i zapadamy w krótki sen. Wisi tam kilka ogłoszeń warsztatów i firm oferujących lawetę. Ale poczekamy, nie będziemy budzić ludzi w sobotę o piątej.
Kiedy wybija ósma, biorę telefon i wykręcam numer do warsztatu, pod którym nasz samochód rozkraczył się na dobre. Odbiera zaspany męski głos. Opowiadam po ukraińsku, co się stało: nasz Vito padł, nie wiemy, co dalej, stoimy na waszym parkingu. Słyszę, że to warsztat dla TIR-ów, ale pomyśli i odezwie się. Mijają długie minuty, w mojej głowie kotłują się myśli: dziś mamy dojechać do Kramatorska, a ja nawet nie wiem, czy w ogóle uda nam się stąd odjechać. W końcu Romek bierze telefon i dzwoni pod ten sam numer, z którym rozmawiałam pół godziny temu.
– Dzień dobry – choć mówi po ukraińsku, od razu wiadomo, że jest obcokrajowcem – jesteśmy wolontariuszami z Polski. Zepsuł nam się samochód. Tak, mercedes Vito.

I nagle wszystko się zmienia. Po kilku chwilach obok samochodu pojawiają się jacyś mężczyźni. Dostrzegają polskie tablice rejestracyjne, zagadują, zaglądają pod maskę, dopytują. Jeden proponuje kawę, drugi pyta, czy wieziemy naszym chłopakom pomoc. Domyślam się, że to pracownicy lub klienci warsztatu. Jeden z nich bierze telefon, słyszę, jak mówi: Wania? No, tak, to Polacy.
– Za 10 minut przyjedzie tu kolega – zwraca się do nas. – Pociągnie was na holu do swojego warsztatu.
Rzeczywiście, po chwili zjawia się dwóch młodych chłopaków. Jednego z nich poznaję po głosie, to z nim rozmawiałam przez telefon. Podczepiają nas pod swoje auto i ciągną przez pół godziny dziurawą drogą. W międzyczasie zdążyłam się rozpłakać, że możemy nie zdążyć, a na nas czekają na froncie. W odpowiedzi usłyszałam, że zrobią wszystko, by nam pomóc jak najszybciej stąd wyjechać. Jeden z nich od razu rusza po potrzebne części do odległego Kropiwnickiego, a pozostali mechanicy rozbierają „Dobrowolca” na części.
– Idźcie na spacer, na kawę – radzi właściciel. – Zadzwonię, kiedy będzie gotowe.
Ruszamy przez tę dziwną i trochę zapomnianą przez świat miejscowość. Oplata ją obwodnica, więc ruch jest na tyle mały, że mieszkańcy od razu rozpoznają turystów. Przyglądają nam się z zaciekawieniem, kiedy robimy wielkie zakupy w lokalnym sklepie i urządzamy sobie piknik na ławce. Mimo zmęczenia,bułka z serem i cebulą smakuje tak, jak danie w najlepszej knajpie.
.jpeg)
Po czterech czy pięciu godzinach dzwoni właściciel warsztatu: gotowe. Możemy jechać. Kiedy wchodzimy na teren warsztatu, mechanik tłumaczy co się stało i na co trzeba uważać. Ale zapewnia, że dokończymy misję.
– Ile się należy? – pytam i sięgam po portfel.
– Żartujesz sobie? To ja wam powinienem dopłacić. Pomagacie naszym obrońcom. Nie mógłbym spojrzeć na siebie w lustrze, gdybym wziął od was pieniądze.
Krakowskim targiem płacimy 450 hrywien za części, które kupili, i odjeżdżamy.
Od początku wielkiej w.
Jest styczeń 2023 roku. Wowa i Katia czekają na nas na pozostałościach przystanku autobusowego. Dostrzegam ich z daleka, bo miasto po tej stronie rzeki jest jeszcze wymarłe i to jedyne żywe dusze w pobliżu. Starsza pani w niebieskiej kurtce nerwowo przebiera nogami. Ubrany na czarno mężczyzna ze spokojną miną wlepia wzrok w nasz nadjeżdżający samochód. Może mieć trochę ponad czterdzieści lat, ale zmęczenie na twarzy i zmarszczki dodają mu powagi. Oni wiedzą o nas tylko tyle, że jesteśmy wolontariuszami z Polski. Decydują się przyjąć nas na noc, bo podróżowanie po zmroku w tej okolicy jest niebezpieczne. Choć Izium jest już wyzwolonyspod rosyjskiej okupacji, to wciąż zdarzają się tu ataki rakietowe. Dziwi mnie, że ktoś chce przyjąć do siebie do domu sześcioro zupełnie obcych ludzi. I to domu, który nie jest bogaty, nie jest nowy. Tego wieczoru oddali nam wszystko, co mieli.
Podobne wspomnienia ma Karolina Kuzema, dziennikarka i wolontariuszka, która jako pierwsza Polka relacjonowała pełnowymiarową wojnę w Ukrainie. Docierała nieraz jako pierwsza na tereny wyzwolone spod okupacji, dokumentując dopiero co odkryte rosyjskie zbrodnie i doświadczając wielokrotnie ogromnej wdzięczności za samą tylko jej obecność.
– To była jesień 2022 roku, w okolicy Żytomierza – wspomina. – Liuda opiekowała się całą gromadką dzieci, wnukami i ciotecznymi wnukami, od przedszkola po nastolatki. Dostałam prośbę o jedzenie i pieluchy. Ugościła mnie domowym obiadem i nie wypuściła, póki nie zgodziłam się zabrać dwóch trzylitrowych słoików kiszonych pomidorów własnej roboty. Do dziś nie wiem, jak przewiozłam je przez granicę. Od tamtej pory pomagam im regularnie, właśnie napisała wiadomość z prośbą o jedzenie.
Ogrom swojego czasu Karolina spędza w regionie kupiańskim, do którego dociera znacznie mniej wsparcia i pomocy humanitarnej. Wynika to z odległości, fatalnych dróg i dużego niebezpieczeństwa – wiosną 2023 roku trwają potężne ostrzały samego miasta Kupiańsk, a wojska rosyjskie prą w kierunku strategicznej rzeki Oskoł, więc życie w przyfrontowych wioskach jest bardzotrudne. Do wsi Kruhljakiwka dostać się jest bardzo trudno, bo jedyny most łączący to miejsce z Senkowe jest wielokrotnie bombardowany. Trwa jego odbudowa, przejść można jedynie pieszo. Karolina prosi polskich wolontariuszy o wsparcie dla mieszkańców, którzy, mimo niebezpieczeństwa, docierają do wsi z pomocą humanitarną.
– Kilka dni później pojechałam do mieszkańców w gości – opowiada Karolina. – Nie kończy się na kawie. Witalij, mój sąsiad, który pomaga ojcu Leonidowi z tutejszej cerkwi zapoznaje mnie po kolei z każdym. Dostaję orzechy włoskie w słodkiej zalewie, kiszonego arbuza w beczkach, a Wowa,lokalny artysta, oddaje mi książkę o Senkowem z podpisem. Na drogę dostaję jeszcze kanapkę, chociaż do auta po drugiej stronie rzeki mam 10 minut drogi, a nim kolejne 10 jadę do domu. Jeszcze tego samego dnia Witalij przynosi mi wiadro domowych warzyw i miód. Ludzie oddawali niemal wszystko, co mieli.

Przyjaciele Polski
Tomek Sikora, muzyk, producent muzyczny i wolontariusz wspierający ukraińskie wojsko, Ukrainę zna jeszcze sprzed wojny. Jeszcze przed 2014 rokiem koncertował w ramach muzycznego projektu Karbido z pisarzem Jurijem Andruchowyczem, obserwując formowanie się nowej tożsamości Ukraińców, ich pragnienia bycia częścią Europy i oddzielenia się od tego, co rosyjskie. W lutym 2022 roku nie zastanawiał się, od razu podjął działania: zbiórki, charytatywne koncerty, w końcu także konwoje z pomocą humanitarną do Ukrainy. Po wyzwoleniu Irpienia spod okupacji ruszył tam pociągiem. Wtedy jeszcze miasto było zupełnie rozwalone. Nie było prądu, a Tomek miał w torbie tyle powerbanków, ile tylko zdołał udźwignąć.
– Dojechałem do Kijowa, a stamtąd samochodem pojechaliśmy do Irpienia – mówi. – Spotkałem tych samych ludzi, do których wcześniej wysyłaliśmy z Polski konwoje z pomocą humanitarną, z jedzeniem, ubraniami, karmą dla zwierząt. Pamiętam, że była tam starsza pani, która mieszkała w jakieś szopie obok swojego rozwalonego domu. Było już ciemno, powoli zaczynała się zima. Przekazaliśmy jej powerbanki, usiedliśmy w izbie, zrobiła nam herbatę. Kiedy już mieliśmy wyjeżdżać, bez słowa zapakowała całą torbę przetworów własnej roboty – kiszonek, grzybów.
Zbierała te grzyby sama w pobliskim lesie, a wtedy lasy wokół Irpienia wciąż były zaminowane, a więc takie grzybobranie było śmiertelnie ryzykowne. I ona te wszystkie zapasy oddała Tomkowi, nie chcąc słyszeć odmowy, choć sama miała niewiele. Muzyk postanowił więc zabrać przetwory do Polski ipoczęstować nimi tych ludzi i przyjaciół, którzy pomagali w zbiórkach dla Irpienia i Buczy. Do Ukrainy jechał obładowany tym, co da Ukraińcom energię, a wracał z obdarowany słoikami i energią do dalszych działań:
– Wtedy poczułem, że to ma sens, że pomaganie ma sens. To też dało mi motywację, by dalej działać. Później było już trochę inaczej, bo zaczęły się wyjazdy na front, ale to był pierwszy impuls, że obcy ludzie, którzy sami niewiele mieli, bo dostawali pomoc od nas, dzielili się ze mną tym, co mieli.

Specjalnie robię błędy, żeby zapytali, skąd jestem
O tym, że bez nas, Polaków, na froncie byłoby znacznie ciężej, słyszy każdy wolontariusz, który dociera nieco dalej na wschód. Mówią o tym przede wszystkim wojskowi, którzy otrzymują wsparcie w postaci generatorów, dronów czy samochodów. Ale niezwykle ważne dla nich jest też to, że ich żony, córki i matki znalazły w Polsce bezpieczne schronienie. Żołnierze mogą walczyć i skupić się na swoich wojskowych zadaniach, bo na głowy ich kobiet nie spadają rakiety. To bardzo ważne dla ich higieny psychicznej, która i tak mocno cierpi w okopowych warunkach.
Niezwykłego ciepła doświadczyła niejednokrotnie wolontariuszka Agnieszka Zach, zwana też Wiedźmą. Agnieszka dowozi pomoc dla żołnierzy na pierwszą linię frontu, spędzając z nimi dużowspólnego czasu kiedy wracają z pola walki, często wykończeni i brudni, potrzebujący się wygadać. Bardzo często pytają o to, co się dzieje w Polsce,wiedząc, że wewnętrzna polityka naszego kraju może mieć realny wpływ na ich losy w okopach. Często też pokazują zdjęcia swoich dzieci, rodzin. Zdarza się im płakać. W naszym podcaście „Barszcz Talks” Wiedźma wspominała, jak żołnierze zrobili dla niej prysznic z wody pitnej, którą przynieśli na własnych plecach.
Marysia, jeszcze jedna wolontariuszka z Polski, mieszka w Ukrainie niemal od początku inwazji. Pracuje zdalnie, a kiedy kończy pracę, zajmuje się wolontariatem. Koordynuje pomoc z Polski, pomaga przy dokumentach, wspiera wolontariuszy z całego świata, którzy docierają na Donbas z pomocą humanitarną czy wsparciem dla ukraińskiej armii. To, że jest Polką, wielokrotnie pomogło jej coś załatwić czy uzyskać pomoc.
– Im bardziej szalone jest coś, co potrzebuję zorganizować, im trudniej mi kogoś zachęcić do zrobienia dla mnie czegoś, czego wcale nie muszą robić, tym częściej staram się wpleść w rozmowę jakiś błąd językowy. Tylko po to, żeby powiedzieć, że jestem obcokrajowcem, że się jeszcze uczę języka. Zawsze pytają, skąd jestem – przyznaje Marysia. – Bo wiem, że kiedy odpowiem, że z Polski, to już ich mam, że odpali się w nich w pełni opcja bycia pomocnym i uczynnym.
Marysia jest tam na stałe. Obserwuje zmieniającą się rzeczywistość, kolejne upadające miasta, przybliżający się front i znikających dookoła ludzi. Jedyne, co się nie zmieniło od samego początku, to propolskie nastroje. W okopach nie ma wielkiej polityki, a dla ukraińskiego żołnierza Polak to przyjaciel. I nie ma wyjątków. Pewnego dnia Marysia zatrzymała się, by podrzucić autostopowicza na dworzec. Kiedy wysiadał, zobaczyła na jego ramieniu dwie naszywki: jedna to były połączone ze sobą flagi Ukrainy i Polski, a druga… orzełek nawiązujący do Wehrmachtu. Początkowy szok Marysi przerodził się w śmiech:
– Pytam go, czy ma świadomość, że obok polskiej flagi nosi symbol, który Polaków obraża. A on mi mówi, że ten orzełek jest po to, by trollować Rosjan, żeby dać pożywkę ich propagandystom. Nie miał pojęcia, jak negatywnie Polacy na to reagują. Najważniejsza dla niego była polska flaga, bo dostał ją od polskich medyków, którzy ratują żołnierzy na polu boju. Na koniec powiedział, że po wojnie to on chyba na klęczkach pójdzie na pielgrzymkę do Polski dziękować tym wszystkim ludziom, którzy byli tak dobrzy dla jego córki, która uciekła tam na początku pełnowymiarowej inwazji.

Czas trolli
10 października 2025 roku Europol i Eurojust rozbili przestępczą siatkę w Łotwie. Według śledczych przestępcy mieli stworzyć farmę trolli, w której powstało aż 49 milionów fałszywych kont w sieci. Operacja pod kryptonimem „Simcartel” spowodowała aresztowanie pięciu osób, zamknięcie pięciu serwerów i przejęciu 1200 SIM-boków, 40 000 aktywnych kart SIM oraz setki kart, które miały zostać aktywowane. To czas, kiedy powinniśmy być bardzo uważni i delikatni, nie dawać wciągnąć się w manipualcje i tym manipulacjom poddawać. Nie dać się prowokować internetowym trollom, bo to może być jeden z tych 49 milionów fejków.
Pod opublikowanym przeze mnie filmem z punktu stabilizacji, w których ratowane są życia ukraińskich żołnierzy, spotkałam się z niewyobrażalną falą hejtu. Życzono mi najgorszych rzeczy, ze śmiercią włącznie. Jednak przyglądając się sprawie na spokojnie zrozumiałam, że większość nienawistnychkomentarzy pochodziła z konta nowych lub ze zmienioną jakiś czas temu nazwą. Z pewnością większość z nich jest fałszywa i stworzona tylko po to, by nieść tylko jeden przekaz: Ukraińcy są naszymi wrogami.
Natomiast lawinowo ruszyła ze strony Ukraińcówogromna ilość podziękowań, dowodów serdeczności oraz wpłat na zrzutki. Uderzył mnie jeden z komentarzy: „Jak dobrze wiedzieć, że są jeszcze wspaniali Polacy, którym nie jest wszystko jedno i przejmują się tą wojną. Bo w Polsce o Ukrainie można usłyszeć tylko same straszne rzeczy”.


Patostreamer „Nazar” z zarzutami. Polska po raz pierwszy reaguje na przemocantyukraińską
44-letni Piotr N.,który przez ostatnie miesiące transmitował w sieci agresywne,antyukraińskie materiały, usłyszał sześć zarzutów: nawoływaniedo nienawiści ze względu na narodowość i wyznanie, propagowanieprzemocy, propagowanie symboli wspierających rosyjską agresję,bezprawne ujawnienie danych osobowych, groźby oraz publikacjęnagrań z użyciem broni białej. Grozi mu do pięciu lat więzienia.Sąd zastosował dozór policyjny.
„Nazar” był w Trójmieście znaną postacią. Najpierwpatostreamer, potem uliczny prowokator, który łączył agresję zwidowiskiem. Najpierw zaczepki wobec osób mówiących po ukraińsku,potem zaklejanie antywojennych murali, wreszcie groźby i napaści.Mechanizm był powtarzalny: prowokacja, kamera, transmisja, wzrostzasięgów i datki od widzów. W jego materiałach pojawiały siętreści antyukraińskie, symbole rosyjskiego imperializmu, białabroń używana do zastraszania oraz publikacje danych osób, którego krytykowały. Pod koniec października nagrał jak zakleja taśmąmural „Solidarni z Ukrainą” na przystanku PKM Jasień,komentując to słowami „Polska czysta”. Ostatni live, któryzakończył się zatrzymaniem, nadawał 31 października. Widać nanim, jak prowadzi samochód i komentuje „zdrajców, co sprzedalikraj Ukrom”. Policja zatrzymała go na ul. Morskiej w Gdyni.Wstępny test wykazał obecność THC, a krew przekazano do badań.
To pierwszy przypadek, gdy władze zastosowały pełen pakietprzepisów dotyczących mowy nienawiści i propagowania ustrojówtotalitarnych wobec osoby działającej przeciwko Ukraińcom wPolsce. Kluczowe są tu artykuły 256 paragrafy 1 i 2 kodeksukarnego, a także 255, 190, 160 k.k. i art. 107 ustawy o ochroniedanych osobowych. Po raz pierwszy znak „Z” i inne symbolewspierające rosyjską agresję potraktowano nie jako opinię, leczjako propagowanie ustroju totalitarnego.
To realny przełominterpretacyjny i sygnał, że prawo zaczyna widzieć związek międzyinternetem a realną przemocą
Według śledczych „Nazar” od miesięcy wykorzystywał mediaspołecznościowe do wzniecania wrogości wobec uchodźców idziałaczy ukraińskich. W jednym z nagrań zachęcał do„oczyszczenia Polski”, w innym groził konkretnym osobom,wymieniając nazwiska i adresy. Jego materiały udostępniano nagrupach o profilu prorosyjskim, a niektóre z nich pojawiały siępóźniej na kanałach Telegramu i TikToka kontrolowanych przezśrodowiska powielające narracje Kremla.
Zatrzymanie „Nazara” wpisuje się w szerszy kontekstnarastających w 2025 roku incydentów antyukraińskich. W kwietniudoszło do pobicia młodego obywatela Ukrainy w Poznaniu po tym, jakrozmawiał przez telefon w swoim języku. W czerwcu w Krakowie ktośoblał czerwoną farbą tablicę „Solidarni z Ukrainą”, a wsierpniu w Katowicach wandale zniszczyli ukraińskie flagi przedszkołą podstawową, w której uczyły się dzieci uchodźców. WWarszawie, Wrocławiu i Łodzi coraz częściej zgłaszano atakisłowne, akty wandalizmu wobec ukraińskich lokali i przypadkiwyzwisk w komunikacji miejskiej. Według danych StowarzyszeniaInterwencji Obywatelskiej liczba takich zdarzeń w 2025 roku wzrosłao ponad 40 procent w porównaniu z rokiem poprzednim.
Na działania policji zareagowała Natalia Panchenko, liderkaukraińskiej społeczności w Polsce, którą „Nazar”wielokrotnie atakował w sieci. „Dziś policja zatrzymała jednegoz antyukraińskich blogerów, który od dłuższego czasurozpowszechniał antyukraińską narrację na TikToku, w tym atakowałtakże mnie i rozpowszechniał nieprawdziwe informacje na mój temat.Polska jest państwem prawa, i prędzej czy później każdy, kto toprawo łamie, ponosi konsekwencje swoich działań. Także, kochani,głowa do góry. Róbmy dalej swoje: pomagajmy, budujmy mosty,działajmy na rzecz prawdy i sprawiedliwości. Krok po kroku, każdy,kto współpracuje z Rosją, bierze rosyjskie pieniądze i szerzyrosyjską propagandę, zostanie rozliczony. Prawda zawsze sięobroni. Trzeba tylko odrobinę cierpliwości.”
Ta wypowiedź brzmi jak manifest obywatelskiego hartu. To głoskobiety, która od trzech lat działa na styku wojny i migracji,niosąc pomoc, a jednocześnie walcząc z narastającą faląagresji. Panczenko od dawna apelowała do władz o realne reakcje naprzypadki nienawiści wobec Ukraińców — w szkołach, sklepach, naulicach i w sieci. Zatrzymanie „Nazara” to w tym sensie równieżzwycięstwo obywatelskiego uporu i konsekwencji.
„Nazar” nie jest agentem, lecz użytecznym narzędziem. Podhasłami rzekomej „obrony polskości” powielał narracje Kremla:o „ukrainizacji Polski”, „preferencjach dla uchodźców”,„denazyfikacji”. Każdy jego stream był cząstką wojnykognitywnej, której celem jest rozsadzenie wspólnoty od środka. Tolaboratorium dezinformacji: emocje przechwycone i skanalizowane wstronę nienawiści. Rosji nie trzeba żołnierzy w UniiEuropejskiej, jeśli potrafi wytwarzać takich ludzi —przekonanych, że nienawiść to patriotyzm.
Sprawa ma znaczenie większe niż sam proces. Po raz pierwszytransmisje na żywo stały się pełnoprawnym materiałem dowodowym.Po raz pierwszy zrównano propagowanie symboli wspierającychrosyjską inwazję z propagowaniem ustroju totalitarnego. Po razpierwszy polskie państwo zaczęło realnie reagować na przemocsymboliczną i propagandę agresora, używając prawa karnego jakonarzędzia obrony wspólnoty. Po latach bezczynności, po setkachzgłoszeń o atakach na Ukraińców w przestrzeni publicznej i winternecie, państwo przestało udawać, że to tylko „społeczneemocje”.


Żyć w zagrożeniu, ale nie w strachu. Lekcje odporności od Agnieszki Lichnerowicz
„Więcej wiedzy – mniej strachu” to cykl o doświadczeniach Ukraińców w budowaniu odporności: od umiejętności reagowania na cyberataki i blackouty, przez organizację ewakuacji i pomocy po zachowanie równowagi psychicznej w czasie wojny. Podczas gdy armie świata analizują taktykę ukraińskich sił zbrojnych, my przyglądamy się innej lekcji – tej, którą daje społeczeństwo. To opowieść o budowaniu bezpiecznej przyszłości.
Cykl powstaje we współpracy z partnerem strategicznym – Fundacją PZU.
Wojna już tu jest. Dlaczego jej nie widać?
Natalia Żukowska: Agnieszko, wierzysz, że wojna może dotrzeć do Europy?
Agnieszka Lichnerowicz: Wojna już jest w Europie, bo toczy się w Ukrainie. Jeśli chodzi o Unię Europejską, to Rosja już wykorzystuje różne środki, żeby ją osłabić, podkopać wiarę w jej wartości, siać konflikty, robi wszystko, żeby się rozpadła lub stała się jak najsłabsza. Jeśli jednak przyjąć definicję wojny w wąskim znaczeniu – jako atak zbrojny – nie jestem ekspertką, ale słucham specjalistów, którzy uważają, że państwa europejskie są rzeczywiście zagrożone.
A co z Polską? Czy kraj jest gotowy na takie wyzwania?
Polska wydaje się bezpieczniejsza niż kraje bałtyckie. To one są obecnie najbardziej narażone. Nie wykluczam jednak w przyszłości możliwości ataku militarnego Rosji na Polskę.
Jednym z problemów polskiego społeczeństwa jest to, że zbyt mało się przygotowujemy, wzmacniamy naszą stabilność społeczną i instytucje. Częściowo dlatego, że większość rozumie słowo „wojna” jako pełną inwazję, podobną do tej, którą Rosja przeprowadziła przeciwko Ukrainie w 2022 roku.
Ludzie boją się tego i nie zwracają uwagi na mniejsze zagrożenia, które już tu są i teraz. Zamiast zastanawiać się: „Co zrobię w przypadku ataku —ucieknę do Hiszpanii, czy nie?”, warto pracować nad własnym bezpieczeństwem tu i teraz. Rosja testuje bowiem nie tylko nasze systemy obrony przeciwlotniczej czy technologie przeciwdziałania dronom, ale także reakcje polityków i społeczeństwa. I na tym polu przegrywa nasza polityka.
Mamy teraz nowego prezydenta – z innej siły politycznej niż premier. W przypadku wojny Konstytucja przewiduje, że kwestia wyboru głównodowodzącego może stać się problematyczna, jeśli prezydent i rząd są w konflikcie. A takich luk w przepisach i instytucjach nie brakuje.
Jak to zmienić?
Na przykład wprowadzając zmiany do konstytucji i tworząc instytucje zdolne do prowadzenia poważnej, realnej walki z rosyjską dezinformacją. Ukraińcy również, o ile pamiętam, zareagowali na to zbyt późno. Ale sam fakt przyjęcia ustawy o ochronie ludności i obronie cywilnej stanowi sygnał, że coś zaczyna się dziać. Szczególnie na poziomie samorządu lokalnego, który zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie odgrywa kluczową rolę.
Widzę, że w Polsce organizowane są różnego rodzaju szkolenia, a grupy polskich samorządowców jadą do Buczy i Irpienia, aby dowiedzieć się, jak przebiegała tam ewakuacja ludności.
To znaczy, że zaczynamy uczyć się na doświadczeniach Ukrainy. Nawet widziałam ostatnio, że Warszawa ogłosiła przetarg na zakup nowych autobusów. Muszą one być przystosowane nie tylko do użytku w czasach pokoju, ale także na wypadek kryzysu. Wymagania techniczne przewidują, że w przypadku wojny lub katastrofy można je wykorzystać do transportu rannych. Łatwo można do nich przymocować nosze. Widziałam również ogłoszenie naczelniczki jednego z wydziałów miejskich w Warszawie o szkoleniu, podczas którego będą uczyć, jak pakować plecaki ewakuacyjne. To drobiazgi, ale przynajmniej jakieś konkretne.
A co z samymi Polakami? Czy społeczeństwo przygotowuje się do ewentualnej wojny?
Najwięcej pracy jest właśnie na tym poziomie. Nie wiem, czy to trafna analogia, ale mam wrażenie, że polskie społeczeństwo jest teraz jak Lwów czy Kijów w 2018 roku. Rozumiemy, że gdzieś toczy się wojna, ale tak bardzo ją znormalizowaliśmy, że możemy żyć tak, jakby nas nie dotyczyła. Część ludzi naprawdę pomaga — wozi pomoc humanitarną, zajmuje się wspieraniem Ukraińców lub przygotowywaniem innych do wojny. Ale to mniejszość. Ludzie się boją i nie są gotowi przyznać, że świat wokół nas radykalnie się zmienił.
Słyszałam od Ukraińców bardzo ważną opinię: wojna to nie tylko apokalipsa. Tak, może ona wyglądać jak Bucza, Irpień czy całkowicie zniszczone ukraińskie miasta. Jednocześnie wojna może być tym, co dzieje się dzisiaj — spadł dron, we Lwowie lub Kijowie znów panuje niepokój.
Oznacza to, że trzeba nauczyć się żyć z ciągłym zagrożeniem. Jest to konieczne nie tylko dla własnego spokoju, ale także dla zachowania demokracji. Strach paraliżuje społeczeństwo i daje politykom możliwość manipulowania nim.
Zawsze powtarzam sobie, że nie pozwolę Putinowi dyktować mi, jak mam żyć. Moje życie nie może być podporządkowane wyłącznie strachowi przed nim.
Jak osobiście przygotowujesz się do wojny?
Staram się zrozumieć zagrożenia, nauczyć się kontrolować własne lęki i niepokój. Uświadamiać sobie niebezpieczeństwo, ale nie bać się go nadmiernie.
Jeśli chodzi o ewentualny atak na pełną skalę, to raczej patrzę na przykład Finlandii. Nie ma tam wojny, ale jej obywatele lepiej rozumieją, że kwestie bezpieczeństwa i potencjalnej wojny należy włączyć do codziennego życia.
Powinno to stać się czymś zwyczajnym, jak nauczanie dzieci przechodzenia przez ulicę: popatrz w lewo, popatrz w prawo. Nie oznacza to, że dziecko boi się chodzić po ulicy, ale po prostu ma nawyk, który zwiększa jego bezpieczeństwo.W ten sam sposób pracuję nad wykształceniem pewnych odruchów. Na przykład siedzę w domu i zastanawiam się: jeśli spadnie rakieta, gdzie mogę się schronić. Nie oznacza to, że żyję w strachu przed rakietą. Jest to raczej element praktycznego myślenia, aby być przygotowanym na takie wydarzenia.
Przetrwać 7 dni: porady dla cywilów na wypadek kryzysu
Napisałaś poradnik wojenny dla cywilów. Dla kogo i po co powstała ta książka?
Urodziłam się w 1980 roku. Na studia poszłam w 1999 roku — kiedy Polska wstąpiła do NATO, a ukończyłam je, kiedy Polska przystąpiła do UE. Należę więc do tak zwanego pokolenia „końca historii”. Pokolenia, które w Polsce i części Europy Wschodniej żyło w przekonaniu, że wszystkie traumy XX wieku pozostały w przeszłości, a przyszłość przyniesie tylko bezpieczeństwo i dobrobyt, i można zajmować się samorealizacją, rodziną, karierą itp.
Ukrainą zaczęłam się zajmować przypadkowo. Moja pierwsza zagraniczna podróż dziennikarska miała miejsce w 2003 roku podczas pomarańczowej rewolucji. Właściwie to geopolitykę studiowałam równolegle z rozwojem ukraińskiej niepodległości i modernizacji. Przełomowym rokiem dla mnie był 2014. Byłam jako dziennikarka na Majdanie, potem na Krymie, a następnie w Donbasie, kiedy dochodziło do destabilizacji regionu. Miałam wtedy 34 lata. I nastąpiła we mnie psychologiczna przemiana: moi rówieśnicy chwytają za broń i idą na front, ryzykują życie i giną za swój kraj.
Wojna w Ukrainie położyła kres moim wyobrażeniom o gwarantowanym pokoju. Zrozumiałam, że bezpieczny i stabilny świat, w którym żyłam, został zniszczony.
Potem nadszedł rok 2022 i w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji we Lwowie widziałam, jak w ciągu jednej doby ludzie błyskawicznie się organizowali: punkty zbiórki, szpitale, ewakuacja rodzin. Do dziś zastanawiam się, dlaczego nie było paniki? Już wtedy powinniśmy byli brać przykład z Ukraińców. W końcu, gdy jedno z wydawnictw zaproponowało mi napisanie poradnika dla cywilów, zgodziłam się.

Ludzie muszą znać odpowiedzi na pytania: „Co mogę zrobić?”, „Jak rozpoznać grzyby w lesie i zdobyć wodę w mieście?”, „Jak zrozumieć, że Putin jest straszny, ale nie wszechmocny, i że po prostu manipuluje strachem”. Bardzo ważne jest, aby studiować doświadczenia cywilne, których doświadczają Ukraińcy. Być może brzmi to cynicznie, ale w rzeczywistości jest to dla mnie przejaw szacunku:
Dzisiejsza Ukraina to laboratorium innowacji. Nie tylko technologicznych, ale przede wszystkim społecznych.
Jakie są najważniejsze rady w Twojej książce dla cywilów?
Warto zacząć od prostych rzeczy, na przykład porozmawiać z rodziną i uzgodnić miejsce spotkania. Jeśli nastąpi kryzys —niekoniecznie wojna — i zniknie łączność komórkowa lub sieć będzie przeciążona, co będziemy robić? Ważne jest, aby mieć taki plan.
Po drugie, przyjrzeć się mieszkaniu, w którym się mieszka: gdzie mogą być wyjścia, schronienia. Koniecznie trzeba mieć radio, które nie wymaga prądu. To rada na wypadek każdej sytuacji kryzysowej. W sytuacjach krytycznych władze będą przekazywać podstawowe informacje właśnie przez radio, zwłaszcza w pierwszych godzinach: czy trzeba się ewakuować, które drogi są zamknięte itp.
W przypadku kryzysu, tragedii lub wojny w pierwszych godzinach państwo nie pomoże ci, ponieważ będzie ratować tych, którzy są w najgorszym stanie. Dlatego musisz samodzielnie wytrzymać od trzech do siedmiu dni. Oznacza to, że w domu muszą być zapasy wody, żywności, leków itp.
A dalej – każdy jak chce. Można zdobywać kompetencje wojskowe – w obronie terytorialnej, na strzelnicach. Marzę, aby w Polsce dostępne były szkolenia z medycyny i obrony cywilnej. Na przykład w Finlandii kierownicy wspólnot mieszkaniowych przechodzą podobne kursy.
W mojej książce dyrektor Muzeum Obrony Cywilnej w Helsinkach opowiada, jak co tydzień wraz z przyjaciółmi-psiarzami wychodzi na spacery, podczas których trenuje czworonogi w wyszukiwaniu ludzi pod gruzami. W ten sposób zwykłe codzienne zajęcia zamieniają się w praktykę przydatnych umiejętności.
Czy zdarzyło Ci się już zastosować którąś z tych porad w swoim życiu?
Nie mam plecaka ewakuacyjnego, nie uczę się strzelać. Ale mam przyjaciółki, które zaczęły już uczyć się różnych umiejętności bojowych, aby czuć się bezpieczniej. Jako dziennikarka uczę się poruszać w świecie dezinformacji.
Ostatnie badania są bowiem zaskakujące: aż 30% treści w polskiej sieci odpowiada obecnie rosyjskim narracjom.
W dzisiejszych czasach po prostu trzeba umieć rozpoznawać manipulacje i zachowywać dystans, kierować się faktami, a nie emocjami.
Nieporozumienia wynikające z braku wiedzy: wyzwania i nadzieja
Pracowałaś w różnych krajach — od Gruzji i Ukrainy po Egipt i Mjanmę. Czym różni się wojna rosyjsko-ukraińska?
Nie jestem aż tak doświadczoną dziennikarką w kwestiach wojennych. Ale główna różnica polega na tym, że wojna rosyjsko-ukraińska jest największą wojną w Europie od czasów II wojny światowej. A bezpieczeństwo mojego kraju jest z nią ściśle związane.
Powiedziałaś kiedyś, że wojna stała się już częścią tożsamości Ukraińców. Co miałaś na myśli?
To zdanie usłyszałam od jednej z ukraińskich reżyserek. Mówiła, że rosyjska agresja z 2022 roku jest tak trudną do ogarnięcia tragedią, że na zawsze zmieni życie Ukraińców, zwłaszcza tych, którzy pozostali w kraju.
Nikt nie wie, jak długo potrwa ta wojna. Istnieje scenariusz, że może ona stać się częścią życia obecnych i przyszłych pokoleń. To traumatyczne doświadczenie, które zmienia wszystko, co było wczasach pokoju. Rozumiem to, kiedy rozmawiam ze znajomymi z Charkowa. Jeszcze po 2014 roku często słyszałam od nich: „Być może moje dzieci będą nadal bronić kraju przed Rosją”.
Jakie są zagrożenia dla stosunków między Polską a Ukrainą, zwłaszcza na poziomie społeczeństw?
Moim zdaniem głównym problemem jest dezinformacja. To właśnie ona jest obecnie najważniejsza dla naszego kraju.
Stosunki polsko-ukraińskie są również czasami instrumentalizowane przez nieodpowiedzialnych polityków w ich wąskich partyjnych interesach. Ponadto w polskim społeczeństwie istnieje wiele uprzedzeń i stereotypów, a także wzrosła niechęć do obcokrajowców w ogóle. Niewątpliwie na stosunki wpływa również strach przed wojną. Prawdopodobnie część Polaków w jakiś desperacki sposób ma nadzieję, że jeśli Ukraina i Ukraińcy znikną z ich pola widzenia, to zniknie dla nich również wojna. W każdym razie strach ten nie usprawiedliwia żadnych agresywnych działań.
Nieporozumienia między Polakami a Ukraińcami wynikają przede wszystkim z rosyjskiej dezinformacji i propagandy, a także z braku wiedzy. Po pierwsze, Ukraińcy niewiele wiedzą o polskiej polityce. Obecnie, dzięki masowej migracji, lepiej rozumieją nasz kraj i zachodzące w nim procesy. Po drugie, my Polacy, nie zawsze dobrze znamy własną historię. Zazwyczaj słyszymy tylko o tych wydarzeniach historycznych, które nas dzielą.
Jakie są główne przesłania rosyjskiej propagandy skierowanej przeciwko Polsce i Ukrainie? Jak im przeciwdziałać?
Rosyjska dezinformacja jest szczególnie skuteczna tam, gdzie już istnieje problem. Na przykład, jeśli w Polsce instytucje — zwłaszcza system edukacji i opieki zdrowotnej — już mają problemy, system ten staje się podatny na dezinformację.
Jednymi z głównych fałszywych informacji, które niszczą stosunki polsko-ukraińskie, są historie o rzekomych przywilejach dla Ukraińców w kolejkach do lekarzy. Ale było to do przewidzenia: polska służba zdrowia, podobnie jak system edukacji, już wcześniej była źródłem rozczarowania Polaków. Teraz odpowiedzialność za problemy – mówiąc w uproszczeniu – została przeniesiona na migrantów.
Oczywiście jednym z tematów jest Wołyń. Wyjaśniam Polakom, że OUN, czerwono-czarna flaga UPA to symbole walki z Rosją. Nie zmienia to jednak faktu, że w naszej pamięci mogą być one postrzegane inaczej. Jest to więc realny problem, którym można manipulować.
Dla mnie jest również oczywiste, że Polaków i Ukraińców łączy znacznie więcej i że Polacy również muszą podsumować swoje działania. Wiecie, francusko-niemieckie pojednanie również trwało latami. Oczywiste jest, że teraz nadszedł czas walki ze wspólnym wrogiem – zabójczym imperium.
Najnowsze badania przeprowadzone podczas ataku rosyjskich dronów na Polskę pokazują, że rosyjska dezinformacja ma również na celu podważenie zaufania Polaków do sojuszników i własnego państwa. A także – że Ukraina wciąga nas w wojnę, więc nie ma sensu wspierać jej militarnie.
Cenię koncepcję nadziei amerykańskiej eseistki Rebeki Solnit. Definiuje ona nadzieję nie jako optymizm czy pesymizm, ponieważ one zakładają określoną przyszłość, ale jako zrozumienie, że możemy działać. Jej idea polega na tym, że przyszłość nie jest ostatecznie określona, więc możemy wpływać na bieg wydarzeń.
Tak, nie możemy wpływać na Trumpa czy Putina w tej chwili, ale to nie oznacza, że jesteśmy całkowicie pozbawieni możliwości wywierania wpływu. Ukraińcy codziennie udowadniają swoją zdolność do przeciwstawiania się rosyjskiej armii, do pracy na rzecz ochrony nie tylko swojego kraju, ale całej Europy. Wierzę, że my, Polacy, również możemy wywierać wpływ.
Jest nadzieja, ponieważ wiele osób w Polsce i na Ukrainie rozumie, że nikomu nie opłaca się kłócić. Wspierajmy się nawzajem. To z pewnością nie jest na rękę kremlowskiemu dyktatorowi.
W 2022 roku powstały niesamowite więzi między Polakami i Ukraińcami, zwykłymi ludźmi. Aktorzy wspierali aktorów, obrońcy zwierząt współpracowali ze sobą, lokalne władze, intelektualiści – listę można długo ciągnąć. To ogromny kapitał społeczny. Kiedy politycy zaczną prowadzić nas do kryzysu, społeczeństwo ma siłę, aby się temu przeciwstawić i zachować dobre relacje.
Agnieszka Lichnerowicz — dziennikarka radia TOK FM, prowadząca programy „Światopogląd” i „Wieczorem”. Pracowała w gorących punktach — od Rosji, Gruzji i Białorusi po Ukrainę. Największy oddźwięk miały jej reportaże z Afryki Północnej podczas „arabskiej wiosny” oraz z Ukrainy na początku rosyjskiej inwazji w 2022 roku. W maju tego roku ukazała się jej książka „Idzie wojna? Miej nadzieję na lepsze, przygotuj się na gorsze”. Jest to zbiór 12 rozmów z ekonomistami, wojskowymi i socjologami, którzy doradzają cywilom, jak zadbać o zapasy wody i pieniędzy, jak przetrwać ekonomicznie i jak przygotować się psychicznie.
Redagowała Maria Syrchyna.


„Idźcie do pracy!”. Jak ukraińscy uchodźcy mogą walczyć o prawo do leczenia w Polsce
Pierwsze pytanie psychiatry brzmiało: „Dlaczego pani nie pracuje?”.
Skierowanie do psychiatry otrzymałam kilka miesięcy przed wejściem w życie nowej ustawy o tymczasowej ochronie, ale moja kolej przyszła dopiero w październiku. Po tym, jak test na depresję wykazał trzykrotnie wyższy od normy wynik, psycholog, która od dawna mi pomaga, poradziła mi, żebym zgłosiła się do specjalisty, który przepisze mi leki przeciwdepresyjne. Pierwszym pytaniem psychiatry było: „Dlaczego pani nie pracuje?”. Kiedy odpowiedziałam, że mogę pracować tylko jako freelancerka, ponieważ mam dziecko z niepełnosprawnością, które wymaga mojej ciągłej uwagi, psychiatra poradziła: „Trzeba pracować – wtedy depresja minie. Ile osób ma dzieci specjalnej troski i pracują”. Lekarka nie poinformowała mnie, w jaki sposób zrealizować ten pomysł, nie mając w Polsce rodziny, która mogłaby pomóc mi z dzieckiem. Zastąpiła profesjonalną pomoc presją psychiczną.
Po 30 września 2025 r., zgodnie ze specjalną ustawą o tymczasowej ochronie, jeśli cudzoziemiec posiadający status UKR nie ma ubezpieczenia NFZ (tj. jeśli nie ma zatrudnienia, nie jest związany z pracującym członkiem rodziny lub nie opłaca dobrowolnie składki ubezpieczeniowej), nie ma dostępu do następujących usług:
- Rehabilitacja
- Otrzymywanie bezpłatnych leków dostępnych w ramach ubezpieczenia państwowego
- Leczenie stomatologiczne
- Transplantacja i najnowsze oraz eksperymentalne metody leczenia nowotworów
- Leczenie zaćmy
Pełna lista niedostępnych usług znajduje się na stronie NFZ.
Co pozostaje bez zmian?
- Pomoc medyczna w nagłych wypadkach (pogotowie ratunkowe i SOR)
- Pomoc medyczna dla dzieci poniżej 18 roku życia i kobiet w ciąży
- Obowiązkowe szczepienia
- Leczenie w przypadku zagrożenia życia i zdrowia
Jednak w praktyce okazuje się, że Ukraińcom posiadającym status UKR coraz częściej odmawia się świadczeń medycznych, nawet jeśli nie znajdują się one na liście usług ograniczonych.
„Pokaż, gdzie to jest napisane”
Mieszkanka Charkowa Marina Ivanchuk przyszła na badanie przesiewowe w drugim trymestrze ciąży i otrzymała odmowę wykonania zabiegu.
- Badanie przesiewowe w pierwszym trymestrze ciąży wykonałam w szpitalu przy oddziale położniczym w Warszawie, tam też zapisałam się na badanie w drugim trymestrze, ale kiedy przyszłam, odmówiono mi wykonania badania – opowiada Marina. - Obecnie nie pracuję, więc powiedziano mi, że bezrobotnym nie wykonuje się badań prenatalnych. Mogą mi zrobić tylko zwykłe USG, posłuchać bicia serca płodu i powiedzieć, czy wszystko z nim w porządku, ale badania przesiewowego — nie.
Od razu poprosiłam panią w recepcji, aby pokazała mi, gdzie jest napisane, że ta procedura nie jest dla mnie przewidziana, ponieważ jest ona obowiązkowa dla kobiet w ciąży. Ale zamiast odpowiedzi, usłyszałam wykład na temat sprawiedliwości: skoro przez trzy lata wszystko otrzymywałaś za darmo, a teraz znowu domagasz się badań i leków — idź do pracy lub zrób badania w prywatnej klinice.
Ale to nie powstrzymało Maryny. Weszła na stronę NFZ i nie znalazła tam informacji, że badania przesiewowe w drugim trymestrze ciąży znajdują się na liście usług ograniczonych, więc pokazała tę informację w recepcji szpitala.
— Spokojnie poprosiłam panią, aby pokazała mi, gdzie jest napisane, że jest to zabronione. Ponieważ wiem, że finansowane jest tylko badanie przesiewowe w trzecim trymestrze, podczas gdy badanie przesiewowe w drugim trymestrze jest obowiązkowe. Powiedziano mi, że tak jest napisane w komputerowej wersji programu. Poprosiłam, aby pokazano mi monitor
. W odpowiedzi zaproponowano mi, abym wszystko wyjaśniła w NFZ — kontynuuje Marina Ivanchuk. — Zgodziłam się, ale poprosiłam panią z recepcji o podanie jej imienia i nazwiska oraz stanowiska, aby szczegółowo opisać swoją sytuację i skierować ją do NFZ w celu wyjaśnienia. A potem dodałam, że straciłam pracę dosłownie zaraz po tym, jak zaszłam w ciążę i poinformowałam o tym. A to badanie przesiewowe to druga bezpłatna procedura, o którą wnioskuję w ciągu trzech lat w Polsce. Ponieważ wszystkie analizy i badania wcześniej wykonywałam prywatnie. I czy to sprawiedliwe, że teraz mi odmawiają i nawet nie wyjaśniają, gdzie jest napisane, że ta procedura jest zabroniona.
I tu nastąpiło coś nieoczekiwanego: mieszkance Charkowa nagle zaproponowali przejście do gabinetu USG na badanie przesiewowe. Pani z recepcji nagle stała się łagodna i nawet osobiście zaprowadziła Marinę do gabinetu. Badanie zostało przeprowadzone dokładnie, specjalistka od USG była uprzejma i wszystko wyjaśniła.
Teraz Marina szuka jakiejkolwiek pracy, ponieważ obawia się, że podczas porodu mogą czekać ją podobne niespodzianki. Chociaż zgodnie z nowymi warunkami poród znajduje się na liście obowiązkowych usług medycznych dla Ukrainki posiadającej status UKR, nawet jeśli nie pracuje.

„Stosunek lekarzy do nas bardzo się zmienił”
W niekorzystnej sytuacji znaleźli się chorzy na raka: im również coraz częściej odmawia się leczenia. Jeśli leczenie zostało rozpoczęte jeszcze przed podpisaniem nowej wersji specjalnej ustawy, to zgodnie z prawem należy je zakończyć na starych warunkach. Natomiast nowym pacjentom zaczęto odmawiać. Bezpłatnie można wykonać operację i niektóre zabiegi, ale za drogie leki do chemioterapii trzeba zapłacić samodzielnie.
— Można powiedzieć, że miałam szczęście, że zdążyłam zakończyć rozpoczęte leczenie — dzieli się swoim doświadczeniem Ukraina mieszkająca we Wrocławiu, Tetyna Gordienko.
— Ale stosunek lekarzy do nas bardzo się zmienił. Teraz ciągle pytają mnie, czy pracuję, ponieważ mam stosunkowo łagodną postać raka. Rak piersi bez przerzutów dobrze poddaje się terapii. Niedawno spotkałam w szpitalu kobietę, która płakała. Na moje pytanie, co się stało, odpowiedziała, że powiedziano jej, iż mogą wykonać operację i usunąć guz, ale za chemioterapię będzie musiała zapłacić sama, a to bardzo duża kwota.
Nieszczęśnica ma raka w trzecim stadium, z przerzutami. Szczerze mówiąc — jestem tym zszokowana. Bo dla takiej kategorii ludności nie można wprowadzać ograniczeń
Ukraińskie fora internetowe pełne są historii o tym, że po 30 września chorzy Ukraińcy nie mogą uzyskać dostępu do procedur hemodializy. Trafiają do szpitala karetką, otrzymują pomoc doraźną, ale z dalszym leczeniem pojawiają się problemy. W trudnej sytuacji znajdują się głównie emeryci i osoby ciężko chore.
— Przywiozłam mamę-emerytkę z wysokim ciśnieniem na SOR — opowiada Anna Waszkiel, która tymczasowo mieszka w Niemczech i odwiedza mamę w Szczecinie. — Przyjęto nas, ale było to tylko złagodzenie objawów. Nie zlecono żadnych badań. Po kilku dniach sytuacja się powtórzyła i sama zażądałam badań, ponieważ trzeba było ustalić przyczynę szaleńczego ciśnienia. Na moje żądania odpowiedziano nam radą, aby wykupić ubezpieczenie.
Jak radzić sobie z odmową leczenia?
Zgodnie z radą zwróciliśmy się do specjalistów ds. legalizacji i agentów ubezpieczeniowych.
„Obecnie zgłasza się do nas bardzo wielu Ukraińców ze statusem UKR, aby wykupić ubezpieczenie medyczne — mówi agent ubezpieczeniowy PZU Kostyantyn Popow. — Kosztuje to od 100 złotych miesięcznie za osobę, ale jeśli masz poważne problemy zdrowotne, choroby przewlekłe, potrzebujesz kosztownych badań lub leków, to w takim przypadku najlepszym rozwiązaniem będzie opłacenie dobrowolnej składki do NFZ (około 802 zł miesięcznie). Wtedy uzyskasz taki sam dostęp do opieki medycznej, jak osoby oficjalnie zatrudnione”.
Jeśli zasadniczo możesz pracować, ale nie znalazłeś jeszcze pracy, możesz zarejestrować się jako bezrobotny w urzędzie pracy, a wtedy przez pewien czas nie tylko będą za Ciebie opłacane składki, ale także przyznane zostanie Ci zasiłek. Ważne jest, aby zarejestrować się właśnie jako osoba bezrobotna, ponieważ jeśli zarejestrujesz się jako osoba poszukująca pracy, nie uzyskasz dostępu do NFZ.
Dobrowolne składki do Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ) mogą opłacać osoby, które nie pracują i nie podlegają obowiązkowemu ubezpieczeniu zdrowotnemu w Polsce. Aby uzyskać ten rodzaj ubezpieczenia, należy złożyć wniosek do regionalnego oddziału NFZ. Obecnie jest to rozwiązanie dla studentów, emerytów i kobiet w ciąży, aby mieli dostęp do opieki medycznej na tym samym poziomie, co obywatele Polski. Aby złożyć wniosek, musisz przebywać w Polsce legalnie, podać numer PESEL i okazać paszport przy zawieraniu umowy.
Jeśli masz status UKR i spotkałeś się z odmową leczenia, do którego masz prawo, masz możliwość dochodzenia sprawiedliwości.
— Specjalna ustawa nie jest idealna w tym sensie, że pozwala pracownikom służby zdrowia wykorzystywać ją jako formalny pretekst do odmowy badania lub leczenia — uważa specjalista ds. legalizacji IQ-grup Maksym Kolodij. — Usługi znajdujące się na liście ograniczonych można interpretować na różne sposoby. Jednocześnie trzeba umieć bronić swoich praw. Jeśli odmówiono Ci usługi, do której masz prawo, możesz złożyć skargę do NFZ lub zwrócić się do kierownictwa szpitala.
Uwierz, jeśli naprawdę nie znajdą tej usługi na liście zabronionych, nie odmówią Ci. Nie będą mieli ku temu podstaw. Ale trzeba być wytrwałym, dobrze mówić po polsku, nie wstydzić się zapytać o stanowisko i nazwisko pracownika oraz jasno ogłosić swój zamiar złożenia skargi
. Potwierdza on, że obecnie wielu Ukraińców spotyka się z dyskryminacją medyczną z powodu nieznajomości przepisów. Nierzadko pracownicy służby zdrowia sami nie znają lub nie chcą prawidłowo interpretować specjalnej ustawy. W bazie NFZ osoba o statusie UKR jest po prostu oznaczona jako osoba, która ma ograniczony dostęp do usług medycznych lub osoba, która ma nieograniczony dostęp do tych usług. Listę usług ograniczonych interpretują sami pracownicy służby zdrowia danej placówki.

Polscy ratownicy medyczni udzielają pomocy ukraińskim uchodźcom na dworcu kolejowym w Warszawie, 2022 r. Zdjęcie: Shutterstock
Ile kosztuje prywatne leczenie w Polsce bez ubezpieczenia?
Konsultacje lekarzy i specjalistów (Warszawa):
- Terapeuta/lekarz rodzinny — od 200 złotych
- Psychiatra — 350-650 złotych
- Profesor medycyny lub kandydat nauk medycznych — 500-1000 złotych.
Hospitalizacja:
- Pierwsze 3 dni hospitalizacji — około 5000-5500 zł
- Każdy kolejny dzień — 800-1000 zł
- Leki i badania są płatne osobno.
Badania i analizy:
- Podstawowe badania (ogólna analiza krwi, moczu, analiza cukru itp.) — od 30 do 60 zł
- USG — od 200 zł
- MRT jednego odcinka — od 850 do 1050 zł.


Dla innych potrafię przenosić góry
Joanna Mosiej: Dlaczego Mrągowo?
W latach 90. mój mąż pracował przy renowacji tamtejszego kościoła prawosławnego. Wtedy poznał Olgę i Jana Juszczyków, rodzinę o ukraińskich korzeniach, potomków przesiedlonych w ramach akcji „Wisła”. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. W 1997 roku przyjechałam z dziećmi na wakacje do Mrągowa, a oni odwiedzali nas w Ukrainie. Tak przez lata utrzymywaliśmy kontakt.
Kiedy zaczęła się rosyjska inwazja, zadzwoniła do mnie pani Olga: „Przyjeżdżajcie, mamy dla was mieszkanie”. Nie planowałam wyjazdu – mieszkaliśmy w Krzemieńcu, w zachodniej Ukrainie. Ale zięć, który od razu zgłosił się do wojska, poprosił mnie, żebym zabrała córkę i wnuka. Tak trafiliśmy do Mrągowa.
I od razu zaczęła pani działać?
Pierwsze dwa, trzy tygodnie to był stres i chaos. Ale szybko zrozumiałam, że muszę coś robić, jakoś się przydać. Znalazłam w Mrągowie grupę Ukrainek i zaczęłyśmy działać razem. Gdy przyjeżdżały kolejne busy z uchodźcami, chodziłam po hotelach i pensjonatach, organizowałam zakwaterowanie.
Dla wielu kobiet i rodzin byłam kimś w rodzaju „mamy na obczyźnie”: szukałam noclegów, pomagałam w aptekach, zaspokajałam codzienne potrzeby. To była ogromna praca, ale wiedziałam, że jeśli nic nie będę robiła, to po prostu oszaleję. Tak powstał mały sztab kryzysowy, a później fundacja „Głos Kobiet z Ukrainy”.

Znała pani wtedy język polski?
Bardzo słabo, ale wiedziałam, że muszę sobie poradzić. Po prostu szłam i załatwiałam sprawy. Brakowało mi słów, ale zawsze znajdowałam sposób, żeby dojść do porozumienia. To było trudne, ale działanie dawało mi siłę.
Skąd tylu Ukraińców w Mrągowie?
Na początku mieszkańcy Mrągowa sami jeździli na granicę i przywozili uchodźców. Potem jedni przyciągali kolejnych – zawsze łatwiej pojechać tam, gdzie już ktoś jest. Ja organizowałam noclegi, a później chodziłam po lokalnych firmach – do Mlekpolu, Banku Żywności czy zakładów produkcyjnych – i przywoziłam mleko, jogurty, makarony, chleb.
Znajomi żartowali, że „Iryna załatwia wszystkim luksusowe warunki”. Ale to nie ja – to właściciele mrągowskich pensjonatów i hoteli otwierali swoje drzwi. Ja tylko koordynowałam. Z czasem poruszyłam nie tylko Mrągowo, ale całą sieć warmińsko-mazurskich instytucji i firm.
Na przykład przy wsparciu Caritas Diecezji Ełckiej wysłaliśmy do Ukrainy kilka TIR-ów z jedzeniem i ubraniami. Bardzo pomagali mi też lokalni działacze i samorządowcy: Związek Ukraińców w Olsztynie, Olga i Jan Juszuk, pan Jakub Doraczyński – dziś burmistrz Mrągowa, Waldemar Cybul, starosta mrągowski, i wielu innych. Podpowiadali, do kogo jeszcze się zwrócić, z kim porozmawiać, kogo prosić o wsparcie. A ja chodziłam od firmy do firmy i zbierałam pieniądze.
Ogromne wsparcie otrzymałam także od wielu lokalnych firm, między innymi Budextanu oraz Wild i jej dyrektora Mirosława Michnowicza, który przekazał naszej fundacji samochód. Dzięki temu mogłam rozwozić żywność i inną pomoc do potrzebujących rodzin. Wsparcie przyszło z tak wielu stron, że wszystkich nie jestem w stanie wymienić.
To był trudny, ale też piękny czas – widziałam, jak wielu ludzi się jednoczy, jak bardzo chcą nam pomóc.
Ogromne wsparcie otrzymałam również od Katarzyny Królik, przedsiębiorczyni z Morąga, a dziś posłanki na Sejm. Zawsze była oddana sprawom ukraińskim, wielokrotnie wyciągała do mnie pomocną dłoń.
Mam szczęście do ludzi. Teraz czuję, że jestem częścią dużej, lokalnej wspólnoty. Wszędzie – w Mrągowie, Giżycku czy Olsztynie, gdzie prężnie działa Związek Ukraińców – przyjęto mnie jak swoją i wspiera się mnie w kolejnych inicjatywach.
Wtedy narodził się też pomysł koncertu „Odczuj Ukrainę”
Na fali entuzjazmu pomyślałam, że trzeba zrobić coś, co da ludziom – Ukraińcom i Polakom – wspólne doświadczenie. Zorganizowałam w mrągowskim amfiteatrze koncert „Odczuj Ukrainę”, podczas którego wystąpili m.in. Kalush Orchestra, zwycięzcy Eurowizji, a także Kazka i Jerry Heil. Na widowni zgromadziło się ponad trzy tysiące osób.

Do dziś pamiętam tę atmosferę: jedność, łzy, radość. Ludzie wciąż dziękują mi za to wydarzenie. Podkreślają, że w tamtym czasie było dla nich niezwykle ważne. Sama do dziś nie wierzę, że udało się to zrealizować.
Oczywiście nie zrobiłam tego sama – miałam pomoc pięcioosobowego zespołu fundacji i mojej sieci wsparcia. Bez nich to nie byłoby możliwe.
Kiedy jednak weszłam na scenę i zobaczyłam tych wszystkich ludzi – jedni płakali, inni się bawili – poczułam, że to, co robię, naprawdę ma sens.
To było piękne, podnoszące na duchu wydarzenie, które dało siłę i nadzieję zarówno uchodźcom, jak lokalnej społeczności.
W kolejnym roku zorganizowała Pani wakacje dla tysiąca ukraińskich dzieci.
Tak, w Ostródzie zorganizowałam obóz „Dance Front” – tydzień wakacji dla tysiąca dzieci z Ukrainy. Były zajęcia, warsztaty taneczne, finał z udziałem znanych tancerzy, jak Iwona Pawłowicz i Robert Rywiński. Dzieci płakały ze wzruszenia. To było dla nich bardzo potrzebne – chwila wytchnienia od wojny. Wyjechały zachwycone.
I jeszcze jest Pani członkinią i inicjatorką Rady Kobiet przy Urzędzie Marszałkowskim w Olsztynie.
Tyle czasu zajmowałam się wspieraniem ukraińskich kobiet, że dobrze wiedziałam, z jakimi problemami się borykają. Większość z nich to problemy uniwersalne i nie dotyczą tylko Ukrainek – to również problemy Polek. Dlatego uważałam, że taka rada jest potrzebna.
Ilu Ukraińców mieszka obecnie w Mrągowie?
W 2022 roku było ich około dwóch tysięcy, a teraz zostało może 600, 700 osób. Wielu wyjechało za pracą do Olsztyna czy Gdańska, część wróciła do Ukrainy. Najwięcej powrotów było w pierwszym roku wojny.
Dziś, po trzech i pół roku, ci którzy zostali, raczej już nie planują wyjazdu. Mają stałą pracę albo prowadzą własną działalność. Wynajmują mieszkania, a ich dzieci chodzą do lokalnych szkół.

A pani?
Uwielbiam Mrągowo. Czuję się tu, jak w domu. Nawet gdy jadę odwiedzić córkę do Ukrainy, po tygodniu tęsknię i chcę wrócić tutaj. Może to też przez moje polskie korzenie, po dziadkach.
Czym zajmowała się Pani na Ukrainie przed 2022 rokiem?
Z wykształcenia jestem psycholożką i cały czas prowadzę konsultacje online. Oprócz tego miałam studio fitness – klub dla kobiet liczący 120 członkiń, gdzie prowadziłam zajęcia fitness i pilates, treningi personalne oraz organizowałam wyjazdy rozwojowe. Równocześnie przez 15 lat prowadziłam kwiaciarnię. Zawsze kochałam kwiaty i tę twórczą energię, jaka towarzyszy układaniu bukietów.
Kiedy zrozumiałam, że raczej już nie wrócę na stałe do Ukrainy, sprzedałam kwiaciarnię. Sprzęt ze studia fitness spakowałam i przywiozłam ze sobą do Polski.
Lubię zamykać rozdziały i nie tkwić pomiędzy. To już trzeci raz, kiedy zaczynam wszystko od początku.
A teraz czym się pani zajmuje?
Pięć razy w tygodniu, wieczorami, prowadzę zajęcia pilatesu i cardio dla kobiet. Nadal mam też klientki na konsultacje online.
Ale to dla mnie za mało. Projekty fundacyjne się skończyły, życie powoli wraca do normalności i po raz pierwszy muszę poważnie pomyśleć o sobie, co dalej.
Bo wiem już, że dla innych potrafię przenosić góry. Teraz muszę znaleźć sens i stabilizację dla siebie.
Ludzie wciąż mnie zaczepiają i dziękują: „Pamiętasz, jak nam pomogłaś? Jak wsparłaś moją mamę?”. A ja nie zawsze pamiętam; wtedy działo się tak wiele.
Byłam potwornie zmęczona, ale mam też pewność, że dawałam z siebie sto procent. I jeśli miałabym jutro umrzeć, wiem, że tamten czas przeżyłam w pełni i w zgodzie ze sobą.
Odczuła już pani coraz częściej pojawiające się w Polsce nastroje antyukraińskie?
Nie, ja tego nie widzę. Wszyscy ludzie, których poznałam, to osoby mądre, wspierające i rozumiejące, że Ukraińcy są dziś częścią społeczeństwa, ważnym zasobem.
Kiedy jeszcze nie było pewne, czy prezydent Nawrocki podpisze ustawę przedłużającą ochronę dla Ukraińców, lokalni przedsiębiorcy sami zaczęli załatwiać karty pobytu dla swoich pracowników. Przecież tutaj w każdej firmie pracują Ukraińcy. Co by się stało, gdyby nagle nie mogli pracować albo musieli wyjechać?
Ludzie w Mrągowie to rozumieją. Wspieramy się i szanujemy nawzajem.



Jak Rosja wykorzystuje sztuczną inteligencję, aby skłócić Polaków i Ukraińców
Nagranie wideo, na którym słychać jak ktoś po ukraińsku komentuje zawartość paczki otrzymanej od polskiego Caritas, pojawiło się na Facebooku w grupie o nazwie „Nie dla banderyzmu”. Na nagraniu słychać między innymi frazy o „mdłej mące” i skargi na brak włoskiego makaronu i krewetek.
Wcześniej, w marcu 2025 r., w mediach społecznościowych krążył już filmik, na którym ktoś w podobny sposób komentował pomoc humanitarną od darczyńców. Tam również dźwięk został sfabrykowany – towarzyszyły mu obraźliwe komentarze w stylu „W paczce jest tanie polskie gówno. Mówię poważnie, oni chcą nas otruć”. Firma Demagog znalazła oryginalne nagranie wideo, na którym słychać zupełnie inne słowa: „Dzisiaj otrzymaliśmy pomoc humanitarną od fundacji Caritas. Byliśmy zaskoczeni ilością wszystkiego, co tu jest — jest tu po prostu wszystko!”.
Film na Facebooku ma prawie dwa tysiące reakcji i 1,3 tysiąca udostępnień. Wśród ponad tysiąca komentarzy znalazło się wiele wrogich wypowiedzi na temat Ukraińców. Jeden z użytkowników napisał (poniżej znajduje się tłumaczenie z języka polskiego): „Niech twój prezydent ci da. Jaka podła baba, wracaj do siebie”. Inny komentarz brzmi: „Jaka bezczelna baba, chciała krewetki, niech się wynosi!”.

To samo fałszywe nagranie opublikowały różne prorosyjskie konta na TikTok, Reddit, VKontakte, Telegram i X. Podobnie jak w marcu, film nie był rozpowszechniany przez pojedyncze profile, ale przez całą sieć antyukraińskich stron. Takie konta – świadomie lub nie – poprzez publikowanie fałszywych materiałów przyczyniają się do sukcesu rosyjskiej dezinformacji.
Wykorzystując nowe możliwości sztucznej inteligencji, do których większość użytkowników internetu jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić, rosyjska propaganda próbuje przekonać Europejczyków, a w szczególności Polaków, że Ukraińcy są niewdzięczni wobec tych, którzy im pomagają
Specjaliści z Demagoga podkreślają: głos słyszalny w filmie został dodany sztucznie. W oryginale słychać zupełnie inne słowa – pozytywne komentarze na temat pomocy od polskiej Caritas.
Katarzyna Chawryło, główna specjalistka Rosyjskiego Działu Centrum Studiów Wschodnich (OSW), w swoich pracach zauważa, że w krajach, w których mieszka wielu ukraińskich migrantów, Rosja próbuje wywołać wrogość na tle etnicznym. Podstawą do tego są często oskarżenia o „banderowstwo” i „przywileje” Ukraińców.
Rosyjską dezinformację regularnie opisuje również East Stratcom Task Force (ESTF) – grupa robocza Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych (EEAS). Na swoim portalu EU vs Disinfo wyjaśnia, że jednym z typowych fałszywych narracji Kremla jest twierdzenie, że Ukraina jest niewdzięczna za udzieloną jej pomoc. Aby to „udowodnić”, Rosja rozpowszechnia nieprawdziwe informacje.
Rosja prowadzi nie tylko działania wojskowe przeciwko Ukrainie, ale także skoordynowane kampanie dezinformacyjne w wielu krajach świata. Ich celem jest stworzenie zniekształconego wizerunku Ukrainy i Ukraińców, aby wzmocnić nastroje antyukraińskie.


Festiwal Gremi Borsch: ile byś barszczu nie ugotował, i tak będzie go za mało
Gremi Borsch Fest — największy charytatywny festiwal współczesnej kultury ukraińskiej w Europie, który już czwarty rok z rzędu odbywa się w różnych miastach Polski, za każdym razem zbierając miliony hrywien na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy.
W ciągu czterech lat — od 2022 do 2025 roku — trzydzieści festiwali zorganizowanych przez fundację Gremi Foundation zgromadziło setki tysięcy uczestników i zapewniło ponad cztery miliony złotych pomocy (około 46 milionów hrywien) — na wsparcie 15 tysięcy ukraińskich żołnierzy.
Jak Gremi Borsch Fest wyrósł z lokalnej inicjatywy do rangi wielkiej platformy dialogu kulturowego, burząc stereotypy i wrogie narracje, opowiada założycielka Gremi Foundation Galina Kirichenko.

Diana Balińska: Jak długo mieszka Pani za granicą i czym jest dla Pani dziś Ukraina?
Galina Kirichenko: Za granicą mieszkam od czasów studenckich. Ukończyłam uniwersytet w Bremie w Niemczech i długo mieszkałam tam z rodziną. Obecnie moje życie toczy się między trzema krajami: Niemcami, Wielką Brytanią i Polską. Jednak tylko Ukraina jest dla mnie domem. Nawet gdy fizycznie jesteś daleko, ona zawsze pozostaje w sercu. To miejsce siły, które nadaje sens wszystkim moim działaniom.
Jak Jak wpadła Pani na pomysł stworzenia festiwalu Borsch Fest?
W pierwszych dniach pełnoskalowej inwazji wraz z mężem Jewhenem uznaliśmy, że nie możemy pozostać obojętni i musimy wykorzystać zasoby naszej firmy, by pomóc armii. Na początku wszystko było proste: własne pieniądze, szybkie decyzje, konkretne działania. Założyliśmy fundację i zaczęliśmy robić to, co realnie mogliśmy — z terytorium Polski.
Jednym z naszych pierwszych kroków była ewakuacja 200 kobiet z dziećmi — rodzin naszych pracowników — do miasta Dąbrowa Górnicza niedaleko Katowic. Po kilku tygodniach adaptacji zrozumieliśmy, jak trudne jest dla ludzi rozstanie z domem. Zorganizowaliśmy więc małe spotkanie dla Ukraińców: ugotowaliśmy 50 litrów barszczu i zaprosiliśmy gości. Wydarzyło się coś niespodziewanego — przyszło niemal trzykrotnie więcej osób, niż planowaliśmy. Dołączyli Ukraińcy z całego miasta.

Goście spontanicznie zebrali pierwszą kwotę darowizn na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy. Za te pieniądze kupiliśmy 200 opasek uciskowych. Już następnego dnia zaczęliśmy otrzymywać wiadomości z innych polskich miast: „Czy moglibyście zorganizować coś takiego u nas?”.
To doświadczenie pokazało nam, że proste, nieformalne spotkania mogą stać się skutecznym narzędziem działania — nawet jeśli nie masz jeszcze rozpoznawalnego nazwiska w świecie organizacji dobroczynnych.
Miesiąc później powtórzyliśmy spotkanie w Gdańsku. Tym razem ugotowaliśmy już 200 litrów barszczu. I znów – przyszło więcej gości, niż się spodziewaliśmy. Stało się jasne, że zapotrzebowanie na takie inicjatywy jest ogromne. Po drugim wydarzeniu postanowiliśmy przekształcić spontaniczne spotkania w systematyczną działalność i przygotowaliśmy serię imprez w całej Polsce na kolejne pół roku. Tak rozpoczęła się historia Gremi Borsch Fest i Gremi Foundation.
W 2023 roku zorganizowaliśmy dziewięć festiwali w różnych miastach, ale mimo doświadczenia wciąż mierzyliśmy się z tym samym wyzwaniem: gości było więcej, niż planowaliśmy, a barszczu nigdy nie wystarczało. W 2024 roku ugotowaliśmy go już ponad 8,4 tysiąca litrów.
Jaka jest główna idea festiwalu? Co przede wszystkim chcieliście przekazać polskiej publiczności?
Festiwal od początku miał być platformą wolontariatu i zbiórek na rzecz armii – na zakup sprzętu ochronnego, dronów, systemów walki elektronicznej i tym podobnych. Ale już podczas pierwszych wydarzeń postawiliśmy sobie także inny, równie ważny cel – wykorzystać język kultury, by połączyć Ukraińców i Polaków. Bo wspierając Ukrainę, wspieramy bezpieczeństwo całej Europy.
Czy nie zarzucano wam, że festiwal barszczu to próba „narzucania” ukraińskiej kultury?
Narzucanie to wtedy, gdy ktoś coś wymusza. My po prostu zapraszamy. A Polacy przychodzą z ciekawością i otwartością. Próbują barszczu, słuchają muzyki, pytają o Ukrainę. To zawsze jest spotkanie w duchu wzajemności. Dlatego Gremi Borsch Fest nie polega na „narzucaniu”, tylko na „dzieleniu się”.
Na czym polega siła projektów kulturalnych w porównaniu z polityką, jeśli chodzi o opowiadanie historii Ukrainy?
Polityka i wiadomości to logika, liczby, argumenty. Kultura natomiast dotyka serca. Kiedy ktoś próbuje pysznego barszczu albo słucha pięknej ukraińskiej piosenki, doświadcza pozytywnych emocji. I wtedy Ukraina przestaje być tylko „krajem wojny” — staje się krajem ludzi, twórczości i życia.
.jpg)
Jakie ukraińskie narracje warto dziś wyjaśniać polskiemu społeczeństwu?
Najważniejsza: walczymy nie tylko za siebie. To wojna także o Polskę i o Europę. Europejczycy się „męczą”: co jakiś czas wojna w Ukrainie schodzi na dalszy plan, ludzie popadają w złudzenie normalności. Na to nie można pozwalać — trzeba przypominać. Druga: Ukraina jest różnorodna, ale łączy nas dążenie do wolności i rozwoju. I trzecia: Ukraina nie sprowadza się wyłącznie do wojny. Jest też inna Ukraina — młoda, kreatywna, nowoczesna. To ona jest gwarancją naszej przyszłej wygranej.
Czy w trakcie lat organizowania festiwalu zmieniło się nastawienie Polaków do Ukrainy?
Bardzo. Jeśli na początku na festiwal przychodzili głównie Ukraińcy, to dziś znaczną część gości stanowią Polacy. Dla nich to okazja, by zobaczyć Ukrainę nie przez wiadomości, lecz przez muzykę, sztukę, jedzenie i bezpośrednie spotkanie.
Z jakimi stereotypami lub mitami na temat Ukrainy najczęściej spotykacie się w Polsce? Jak udaje się je obalać?
Najpowszechniejszy stereotyp głosi, że Ukraińcy przyjechali do Polski jedynie jako „tania siła robocza”, zabierają miejsca pracy i nie zamierzają się integrować. Tymczasem nasi rodacy zakładają tu firmy, pracują w sektorach wysokich technologii i branżach kreatywnych, regularnie płacą podatki i wnoszą istotny wkład w lokalną gospodarkę. Drugi, równie częsty mit mówi, że Ukraińcy w Polsce korzystają ze wszystkich świadczeń socjalnych i „żyją na koszt państwa”. W rzeczywistości co najmniej 78% Ukraińców pracuje legalnie. Są też bolesne kwestie historyczne. Jednak to właśnie kultura burzy te mury szybciej niż jakiekolwiek oświadczenia polityczne.

Czy odczuwacie wpływ rosyjskiej propagandy w Polsce? Jak projekty kulturalne mogą się jej przeciwstawiać?
Tak, szczególnie w okresie wyborów. Wtedy w mediach społecznościowych pojawiały się tysiące negatywnych wpisów o Ukraińcach. Co ciekawe, potwierdzają to właśnie polskie badania. To klasyczny przykład działania propagandy: przemilczeć temat wojny i zastąpić go innymi lękami oraz stereotypami.
Ale właśnie tutaj kultura okazuje się skuteczna. Bo jeśli ktoś osobiście spotkał Ukraińców na festiwalu, porozmawiał z nimi, spróbował barszczu, to nie uwierzy już w kłamstwa. Ma własne doświadczenie — silniejsze niż cudze fake newsy.
Jaką widzi Pani przyszłość dla Gremi Borsch Fest, zwłaszcza po zwycięstwie Ukrainy?
Gremi Borsch Fest jest już dziś największym street festiwalem współczesnej kultury ukraińskiej w Europie. Na razie jednak jego lokalizacja ogranicza się do Polski. W przyszłości chcemy rozszerzyć jego formułę na inne kraje Europy.
Marzymy, by Gremi Borsch Fest stał się dla Europejczyków symbolem tego, że Ukraina przetrwała — i przyniosła do Europy swoją siłę, kulturę i inspirację. Byśmy mówili już nie tylko o bólu i stratach, lecz także o odbudowie i nowym życiu.


Odesa to także duma Polaków
Zaczęło się od Jagiełły
Halina Chalimonik: – Jak Polacy pojawili się w Odesie?
Switłana Zajcewa-Welykodna: – Już w 1415 roku polski kronikarz Jan Długosz pisał, że z Koczubyjiwa, czyli z terytorium współczesnej Odesy, wysyłano zboże do Europy. Rozkaz wysyłania zboża wydał polski król Władysław Jagiełło. Jego władztwo rozciągało się wówczas od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne. Potem przez trzy stulecia władzę na tych terenach sprawowało Imperium Osmańskie, a po wojnie rosyjsko-tureckiej – Imperium Rosyjskie.
W 1794 roku Katarzyna II, mając na względzie korzystne położenie miasta i dostęp przez Zatokę Odeską do Morza Czarnego, nakazała wybudować tu port. Rozwój portu i handlu przyciągnął ludzi z różnych krajów, a nad morzem pojawił się już Polski trakt i ulica Polska, na której zamożni polscy szlachcice i kupcy budowali spichlerze i domy. Pierwszym powodem osiedlania się Polaków w Odesie były więc względy ekonomiczne.

Za kupcami do Odesy przybywali polscy lekarze, nauczyciele, prawnicy, rzemieślnicy, ludzie wolnych zawodów. Doszło nawet do tego, że w Odesie powstała Polska Słoboda – dzielnica zamieszkana wyłącznie przez Polaków.
Ale był też drugi powód osadnictwa: do Odesy i innych regionów trafiali Polacy, którzy zbuntowali się przeciwko Imperium Rosyjskiemu. Na zesłanie.
Tak, po trzecim rozbiorze Polska przestała istnieć jako niepodległe państwo, ale Polacy nie mogli się z tym pogodzić. Najbardziej znanym Polakiem, którego pomnik w Odesie stoi na prospekcie Bohaterów Ukrainy, jest Adam Mickiewicz [w 1823 roku za organizację i udział w podziemnych stowarzyszeniach został aresztowany i zesłany do Petersburga, skąd uciekł do Odesy. Tam przez 9 miesięcy pracował jako nauczyciel w liceum, poznając jednocześnie lokalną kulturę, folklor i historię – red.]. Mickiewicz spopularyzował Odesę na świecie. To tutaj napisał swoje „Sonety odeskie”, a następnie, na Krymie – „Sonety krymskie”. W Odesie zaczął też pisać też poemat „Konrad Wallenrod”, poświęcony bojownikom o niepodległość Polski – który, nawiasem mówiąc, zainspirował Polaków do wzniecenia powstania listopadowego w 1830 roku.
Po stłumieniu polskich powstań Odesa stała się dla wielu Polaków jednym z możliwych punktów do dalszej emigracji, ale wielu tu zostało [według danych ogólnorosyjskiego spisu ludności z 1897 roku w Odesie mieszkało 17-18 tysięcy osób pochodzenia polskiego, a na początku XX wieku – już ponad 24 tysiące – red.].
W 1906 roku w Odesie powstał nawet polski kościół św. Klemensa, zbudowany za pieniądze polskiej społeczności. Mógł pomieścić cztery tysiące wiernych. W 1936 roku został wysadzony w powietrze przez władze sowieckie. Istnieje makieta kościoła autorstwa ukraińskiego historyka Aleksandra Czepihy. Jeśli ktoś kiedykolwiek był we Lwowie, to na pewno widział neogotycką katedrę św. Elżbiety, niedaleko dworca kolejowego. Kościół w Odesie był jeszcze piękniejszy. Szkoda, że już go nie ma, ponieważ był świadectwem tego, jak liczna była wówczas polska społeczność Odesy.

Chcemy zabić waszego Boga
Ta walka z symbolami przypomina obecną wojnę rosyjsko-ukraińską.
Od początku wojny nasza organizacja opiekuje się dwiema polskimi wsiami na południu Ukrainy – Kyseliwką w obwodzie mikołajowskim i Prawdyno w obwodzie chersońskim. Jak, zważywszy na ich nazwy, domniemywać, że to wioski założone i zasiedlone przez Polaków? Dowodem na to są kościoły. W Prawdyno jest kościół. W Kyseliwce też był, ale 2 maja 2022 roku rosyjskie wojsko ostrzelało go z czołgu. Jak opowiadali lokalni świadkowie, Rosjanie próbowali trafić w krzyż i mówili: „Chcemy zabić waszego Boga”.
Kościół został zbudowany w 1822 roku, czyli w 2022 roku obchodziłby 200-lecie. Przetrwał wojny domowe, pierwszą i drugą wojnę światową, sowiecką władzę, która utworzyła tam magazyn i warsztat dla traktorów. W latach 90. ubiegłego wieku kościół na powrót stał się własnością polskiej społeczności. Został odrestaurowany, lecz rosyjskiej wojny już nie przetrwał.

Nawiasem mówiąc, Kyseliwka to wieś założona przez tych, którzy zostali zesłani za udział w powstaniu Tadeusza Kościuszki przeciwko Rosjanom. Jako że ziemia w tych okolicach jest żyzna i urodzajna, ludzie zostali, by tam mieszkać i pracować. Byli to głównie mieszkańcy Warszawy, którzy przywieźli ze stolicy Drogę Krzyżową i 12 obrazów wykonanych ze szkła.
W latach 20. XX wieku, rozumiejąc, do czego doprowadzi władza radziecka, Polacy ukryli przechowywaną tu relikwię. Kościół i jego wspólnota zachowali rzecz w tajemnicy aż do 2000 roku – wtedy ją odrestaurowano i wystawiono. To była wyjątkowa rzecz na południu Ukrainy, świadcząca o dziedzictwie polskiej społeczności. Ale ona również nie przetrwała tej wojny.
Modni architekci i zakochany Sienkiewicz
Wróćmy do Odesy. Rozmawiałam niedawno z Dmytro Szamatażym, historykiem i badaczem Odesy, który powiedział, że bez polskich architektów Odesa byłaby blada i prozaiczna.
Czasami półżartem mówimy, że co trzeci zabytkowy budynek w Odesie został zbudowany albo przez polskich architektów, albo dla mieszkańców pochodzenia polskiego
Jednym z najbardziej znanych obiektów jest pałac zbudowany przez Stanisława Potockiego dla jego córki Olgi (na jej cześć nazwano ulicę Olgijewską w Odesie, a na cześć żony Stanisława – ulicę Sofijewską). Feliks Gąsiorowski, Lew Włodek, Władysław Dąbrowski i wielu innych polskich architektów pozostawiło po sobie dziedzictwo w postaci zespołu architektonicznego miasta, który dziś stanowi wizytówkę Odesy.

Odesa przyciągała uwagę wybitnych kompozytorów, pisarzy i innych twórców. Stąd pochodziła druga żona Henryka Sienkiewicza. Sienkiewicz przyjeżdżał do Odesy, by poznać rodziców swojej narzeczonej. Gościł tu również Juliusz Słowacki.
Karol Szymanowski, który w przyszłości zostanie rektorem akademii muzycznej w Katowicach, rozpoczął tu pracę nad jedną z najwspanialszych polskich oper, „Król Roger”, która miała ogromny wpływ na historię polskiej muzyki na początku XX wieku.
Książki po polsku jako dowód przestępstwa
Jak układały się stosunki między Polakami a Ukraińcami?
W Odesie powstawały organizacje skupiające Polaków, mogli mówić we własnym języku, pielęgnować swoją kulturę, podtrzymywać polską tożsamość. W 1906 roku powstały organizacje „Lira” i „Ognisko”, które współpracowały z ukraińską „Proswitą”. A kiedy ta ostatnia została zakazana przez władze rosyjskie, Polacy zapraszali Ukraińców do siebie, by mogli prowadzić swoją działalność w ich organizacjach.
Pisałam niedawno o Domu Ukraińskim w Przemyślu, który władze radzieckie przekształciły w mieszkania komunalne i publiczną toaletę. Czy podobny los spotkał Dom Polski w Odesie?
Tak. Dom należał do polskiej społeczności do 1923 roku, gdy władze radzieckie brutalnie go przejęły, wyrzucając wszystkich Polaków. Znajdowała się tam sala teatralna, biblioteka, były sale spotkań.
W tym czasie, według spisów, około 10 procent mieszkańców Odesy miało polskie pochodzenie
Niektórzy próbowali uratować z Domu jakieś rzeczy, zabierali je do siebie, głównie książki. W latach 30. XX wieku zakończyło się to dla tych ludzi tragicznie.
11 sierpnia 1937 roku władze radzieckie podpisały rozkaz nr 00485, mający na celu eksterminację osób pochodzenia polskiego na terytorium Związku Radzieckiego. Potem zaczęli nas prześladować.
Wiele osób związanych z Domem Polskim w Odesie rozstrzelano, a ich rodziny wysiedlono do Kazachstanu lub na Syberię. Wyznacznikiem dla NKWD były właśnie książki w języku polskim z Domu Polskiego w Odesie
Dzisiaj, kiedy mówimy o tej historii, ważnym miejscem dla nas jest teren pod Odesą, na 6. kilometrze szosy Owidopolskiej. Przypadkowo podczas prac budowlanych natrafiono tam na masowy pochówek rozstrzelanych mieszkańców Odesy, wśród których byli Polacy. Szacujemy, że władze radzieckie zabiły tam około 2000 osób pochodzenia polskiego.
W 2021 roku udało nam się przekonać władze Odesy do przeprowadzenia tam poszukiwań. Znaleźliśmy 35 zbiorowych grobów, ale na razie nie znamy jeszcze dokładnej liczby zamordowanych. Dużą pomoc w ustaleniu prawdy historycznej i godnym pochówku ciał zgodnie z obrządkiem katolickim zapewnia nam oddział Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej w Odesie, a w szczególności jego kierownik, Serhij Hucaluk. Włożył w to bardzo dużo wysiłku.
W 2022 r. prace ekshumacyjne zostały wstrzymane z powodu wojny. Obecnie na polu stoi krzyż. Moją życiową misją jest doprowadzenie tej sprawy do końca, aby każdy potomek tych, którzy tam leżą, mógł godnie pożegnać się bliskimi, by powstało miejsce pamięci o naszych przodkach. Wśród mieszkańców Odesy pochodzenia polskiego są bowiem potomkowie tych, którzy zostali tam rozstrzelani.

Jak wojna wpłynęła na społeczność polską w Odesie?
Wielu przedstawicieli tej społeczności poszło na front. Przed wojną zajmowaliśmy się bardziej misją kulturalno-oświatową, teatrem, chórem itp. Po rozpoczęciu pełnej inwazji dołączyła do tego misja humanitarna, staliśmy się centrum pomocy. Przekazywaliśmy sprzęt do szpitali, przyjmowaliśmy osoby wewnętrznie przesiedlone, w tym pochodzenia polskiego, z terytoriów okupowanych lub terytoriów, na których trwają działania wojenne. Organizujemy różne działania psychologiczne, wspieramy Siły Zbrojne Ukrainy.
Żadnej niechęci wobec siebie nie czuję
Czy łatwo jest być obywatelem Ukrainy pochodzenia polskiego? Czy ma Pani możliwość swobodnego wyrażania swojej tożsamości?
Odesa zawsze była miastem wielokulturowym, zawsze mieszkali tu ludzie wielu narodowości. Jest tolerancyjna wobec wszystkich. Decyzja władz w czasach radzieckich o zniszczeniu określonej grupy ludzi, w szczególności Polaków, nie pochodziła od lokalnych mieszkańców, nie od społeczności Odesy, ale była rozkazem z Moskwy.
Dla nas bycie Polakami w Odesie oznacza bycie mieszkańcami tego miasta, jak wszyscy inni. Rozmawiamy w naszym języku, zwłaszcza w kościele, mamy swoje nabożeństwa, obchodzimy swoje święta, mamy prawo do własnej symboliki. Nasze dzieci mogą uczyć się języka polskiego w szkołach jako drugiego języka obcego
Istnieje ustawa o społecznościach narodowych i mniejszościach Ukrainy, w której zapisano i zagwarantowano wiele praw. Jest też ustawa o edukacji.

Rozmawiamy z władzami Ukrainy, możemy przekazywać jej przedstawicielom sprawy, które chcielibyśmy zmienić. Najważniejsze, że jest dialog. Możemy wyrazić swoje stanowisko w tej czy innej sprawie. To bardzo ważne, ponieważ z historii dobrze pamiętamy, co się dzieje, gdy nie słucha się tej czy innej mniejszości – kolejne kroki mogą prowadzić do jej zniszczenia. Ze swojej strony jako społeczność polska robimy wszystko, co w naszej mocy, aby wspierać państwo ukraińskie w jego walce w tych trudnych czasach.
Jak bardzo polska społeczność Odesy zmniejszyła się z powodu wojny. Zapewne wiele osób wyjechało do Polski?
Na początku wojny rzeczywiście wiele. Pamięć historyczna podpowiadała, że ze strony Rosji nic dobrego nas nie spotka. Wyjeżdżali nie tylko z Odesy, ale także z Chersonia i Mikołajowa. Rosjanie nie darzą nas, Polaków, zbytnią sympatią, a na okupowanych terytoriach brali miejscowych na zakładników i torturowali ich. Wielu z nas ma rodziny w Polsce, w szczególności dziadków i pradziadków.
Nie mogę jednak powiedzieć, że nas, w Odesie, znacznie ubyło, że „wszyscy wyjechali, a ostatni zgasił światło”. Nie. Dołączyli do nas na przykład mieszkańcy okupowanych terytoriów obwodu chersońskiego – chociaż kiedy Chersoń został wyzwolony, wielu zaczęło wracać.
Wielu wróciło również z Polski. Wielu z nas pozostawiło w Ukrainie rodziców, osoby starsze, którymi trzeba się opiekować, domy, mieszkania, pracę.
Ale głównym powodem powrotów – i to jest część naszej kultury, którą warto zrozumieć – jest to, że jesteśmy bardzo przywiązani do swoich przodków, do ich grobów
Bardzo ważne jest dla nas, byśmy mogli przyjść na grób swoich rodziców, bliskich, pomodlić się, zapalić świeczkę. To jedna z narodowych cech Polaków.
Jak się Pani żyje w jednej społeczności z Ukraińcami?
Mogę mówić o tych społecznościach, w których osobiście bywam, czyli o południowej Ukrainie. Tu nie ma znaczenia, jakiego jesteś pochodzenia, najważniejsze, że jesteś obywatelem swojego kraju. Nie odczuwam żadnych uprzedzeń wobec siebie.
Wielu Ukraińców wyjechało do Polski z powodu wojny, niektórzy po raz pierwszy. Zobaczyli nas z innej strony, zaczęli rozumieć, czym żyjemy, jacy jesteśmy, co można od nas przejąć, jak lepiej budować swój kraj, opierając się na zachodnich wartościach. Polska jest dobrym przykładem dla Ukrainy.
Podsumowując: co Polacy wnieśli do tożsamości Odesy?
Zachodnią kulturę. Nie bez powodu mówi się o niej – „mały Paryż” lub „mały Wiedeń”. Odesę można porównać do różnych miast Europy, ale na pewno nie jest to miasto wschodnie. Język polski miał duży wpływ na dialekt odeski, w którym występują dosłownie przetłumaczone polskie zwroty, niecharakterystyczne dla języka ukraińskiego czy rosyjskiego. Na przykład „Где идем\Де йдемо?” – typowa kalka z polskiego „Gdzie idziemy”. Dodaliśmy też trochę od siebie do kuchni odeskiej.
Wspomniała Pani jeszcze o honorze...
Wnieśliśmy honor, ale pojęcie to jest często błędnie interpretowane. „Honor” oznacza dumę, zaszczyt. Mieszkaniec Odesy zawsze z dumą mówi, że jest odesyjczykiem. W Polsce „Bóg, honor i ojczyzna” to jedna z kluczowych zasad świadomości narodowej.
Ogólnie powiedziałabym, że kiedy spacerujesz ulicami Odesy, podziwiając jej wspaniałe architektoniczne arcydzieła stworzone przez Polaków, pamiętaj: to zostało zbudowane dla nas wszystkich, byśmy mogli żyć razem w zgodzie.


Za nienawiść w Internecie może być więzienie
Yaryna Matwiiw: – Dlaczego zdecydowałeś się reagować na obraźliwe komentarze w mediach społecznościowych i bronić Ukraińców właśnie w ten sposób? Od czego to się zaczęło?
Paweł Żołądek: – Moimi pierwszymi znajomymi Ukraińcami byli koledzy, którzy przyjechali do Polski w 2018 roku, po wprowadzeniu ruchu bezwizowego z Ukrainą. Pracowaliśmy wtedy razem w polskiej firmie. Do dziś się z nimi przyjaźnię. Od tamtej pory poznałem jeszcze wielu Ukraińców i zawsze dobrze się dogadywaliśmy, nie było żadnych konfliktów.
A potem nadszedł rok 2022 i Rosja zaatakowała Ukrainę. Oczywiście, stanąłem po stronie Ukraińców, poszedłem za głosem serca. Ale nawet gdyby nie ta moja szczera przyjaźń z Ukraińcami, to i tak pomagałbym Ukrainie, bo prawda jest po jej stronie.
Teraz widzę, co się dzieje, i rozumiem, że mamy do czynienia z działaniem kilku mechanizmów. Przede wszystkim to polski nacjonalizm, który dotąd drzemał i był problemem marginalnym. Kilka procent Polaków, którzy mieli skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne poglądy, było zazwyczaj wyśmiewanych przez innych na Facebooku i zawsze stanowiło mniejszość. Ale teraz pod wpływem rosyjskiej propagandy i przy wsparciu Grzegorza Brauna skrajnie prawicowe myślenie staje się popularne. Nie wiem, czy Braun robi to świadomie, czy nie, ale zbyt często mówi jednym głosem z rosyjską propagandą. Jego zwolennicy na forach internetowych robią to samo. Prowadzą swoją działalność w mediach społecznościowych tak konsekwentnie i systematycznie, że inni Polacy jakby zarazili się od nich tą nienawiścią. Efekt kuli śnieżnej.
W większości przypadków ci komentatorzy łamią polskie prawo i widzę w tym szansę na przeciwdziałanie zjawisku powszechnej nienawiści. Dopóki jestem sam, to jest trudniejsze. Moja walka ma raczej charakter symboliczny.
Warto byłoby rozpocząć ogólnopolską kampanię przeciwko mowie nienawiści. Coś takiego miałoby realny efekt
Ale wielki ogień zawsze rozpalają małe iskry. Może to Ty jesteś tą iskrą?
Być może. Znam już osoby, które podążają za moim przykładem i angażują się w tę pracę. Doradzam im i wyjaśniam, jak prawidłowo złożyć zawiadomienie na policji. Ukraińcy też mogą składać zawiadomienia, o czym również im mówię.

Ukraińcy, których znam, to ludzie, do których mam zaufanie, na których mogę liczyć w razie potrzeby, którzy zawsze chętnie mi pomagają. I to jest rzeczywistość. A potem wchodzę na Facebooka i czytam, jacy to Ukraińcy są niebezpieczni, że chcą znowu urządzić Polakom Wołyń, że zabierają zasiłki, miejsca u lekarzy rodzinnych, kradną itp. Ponad 90 procent takich komentarzy jest zmyślonych, napisanych bez jakiejkolwiek realnej podstawy.
Na przykład gdy na Polskę leciały drony, Ukraińców oskarżono o prowokację przeciwko Polsce, bo drony były rzekomo ukraińskie. Czytałem, że Ukraińcy celowo wypuszczają drony nad terytorium Polski, by oskarżyć Rosjan, albo że Ukraina specjalnie przechwyciła w powietrzu rosyjskie drony i skierowała je nad Polskę. To są absurdalne teorie spiskowe wymyślane tylko po to, żeby zrzucić winę na Ukraińców.
A jeśli zdarzy się jakiś wielki pożar w Polsce, to zanim zdążą go ugasić, zanim prokurator ustali przyczynę, komentatorzy już piszą, że to na pewno Ukraińcy. To szokujące
Jak można oskarżać ludzi bez żadnych podstaw? Trudno przekonać takich komentatorów nawet argumentem, że w ten sposób po prostu podsycają falę nienawiści wywołaną przez rosyjskie służby specjalne. Bo ci ludzie nie słyszą argumentów. Dlatego trzeba podejmować bardziej radykalne kroki.
Jak dokładnie działasz? Jak mowa nienawiści w mediach społecznościowych może być karana w Polsce?
W polskim prawie mamy artykuł 256 Kodeksu karnego, który przewiduje między innymi kary za propagowanie nienawiści na tle narodowościowym. Oznacza to, że jeśli widzimy komentarz, który na przykład porównuje Ukraińców do szarańczy lub nawołuje do agresji, zawiera wulgarne słowa pod adresem Ukraińców, to wystarczy zgłosić to na policję.
Można to zrobić w tradycyjny sposób, czyli udać się na komisariat. W takim przypadku należy mieć ze sobą zrzut ekranu, na którym widoczny jest komentarz, link do posta, pod którym został napisany taki komentarz, oraz link do profilu autora komentarza.
Można też trochę ułatwić sobie pracę i napisać e-mail do dyżurnego Komendy Wojewódzkiej (w województwie, w którym zarejestrowano komentarz). W e-mailu podaj godzinę, w której wszystko się wydarzyło, i krótko opisz sytuację, na przykład: „Czytałem komentarze do takiej a takiej publikacji i zauważyłem wpis pana X, który uważam za naruszenie prawa RP”. Należy zacytować ten komentarz i dodać ważne zdanie: „Wnoszę o pociągnięcie autora tego komentarza do odpowiedzialności za naruszenie artykułu 256 Kodeksu karnego RP”. Do tego należy dodać dwa linki: jeden do wpisu, drugi do profilu autora, a także zrzut ekranu. Następnie należy się podpisać, podać swój numer PESEL i adres do kontaktu zwrotnego. Policja prześle ci odpowiedź z datą wezwania do najbliższego posterunku policji (komisariatu), gdzie będziesz musiał osobiście potwierdzić swoją tożsamość i fakt, że to rzeczywiście ty wysłałeś tę wiadomość e-mail, a także podpisać zeznanie w wersji papierowej. Następnie prokuratura rozpocznie ustalanie szczegółów, by pociągnąć wskazaną osobę do odpowiedzialności. Komentującemu grozi do 5 lat pozbawienia wolności.
W polskim prawie istnieją następujące artykuły Kodeksu karnego, na podstawie których można pociągnąć do odpowiedzialności za komentarz:
— Artykuł 256 (propagowanie nienawiści na tle narodowościowym);
— Artykuł 255 powiązany z 256 (nawoływanie do przestępstw na tle narodowościowym);
— Artykuł 136 (znieważenie głowy obcego państwa);
— Artykuł 117 (pochwalanie i nawoływanie do wojny napastniczej);
— Artykuł 126 (pochwalanie i nawoływanie do zbrodni wojennych).
Wierzę, że w ten sposób można zneutralizować autorów komentarzy, którzy sieją nienawiść do Ukraińców.
Ile takich skarg złożyłeś już na policji?
Co najmniej 218. Zacząłem w połowie lata, kiedy zauważyłem pierwszą falę agresywnych, pełnych nienawiści komentarzy. Potem była nieszczęsna sprawa na warszawskim stadionie i incydent z pomnikiem ofiar tragedii wołyńskiej we wsi Domostawa. Wydarzenia te wywołały wielką falę nienawiści w skrajnie prawicowej części polskiego społeczeństwa, co doprowadziło z jednej strony do radykalizacji tych środowisk, a z drugiej do ich mobilizacji w mediach społecznościowych. Od tego momentu każda okazja jest dla nich odpowiednia, by oskarżać Ukraińców i szerzyć nienawiść wobec nich. Cokolwiek dzieje się w Polsce, winni są teraz Ukraińcy.

Jak policja reaguje na te skargi? Czy są już pierwsze decyzje dotyczące kar za ksenofobię w mediach społecznościowych?
Z mojego doświadczenia wynika, że dochodzenie potrwa jeszcze około miesiąca lub dwóch. Mam nadzieję, że kiedy zapadną wyroki i w Polsce rozniesie się wieść, że za komentarze szerzące mowę nienawiści można zostać ukaranym, to takie osoby przynajmniej trochę ostygną.
Policja reaguje ze zrozumieniem i traktuje moje zgłoszenia z szacunkiem. Zarazem struktura naszej policji sprawia, że do pociągnięcia takich osób do odpowiedzialności może przystąpić tylko jeden wydział w województwie, co oznacza, że możliwości policji są ograniczone z powodu braków kadrowych. Dlatego policjanci czasami dają mi do zrozumienia, że nie są w stanie wszystkiego ogarnąć. Staram się więc znaleźć złoty środek między skuteczną walką a nie przeciążaniem policji.
Na jakich stronach w polskiej przestrzeni internetowej obraźliwe komentarze pod adresem Ukraińców znajdujesz najczęściej? Czy są jakieś zasoby, które szczególnie obficie sieją mowę nienawiści?
Szczerze mówiąc, nie szukam ich specjalnie, tylko poddaję się algorytmom Facebooka. Najwięcej antyukraińskich komentarzy znajduję zawsze pod postami polskich polityków, zwłaszcza drugorzędnych, związanych z Konfederacją Korony Polskiej Grzegorza Brauna i Konfederacją Sławomira Mentzena.
Pierwsza z tych partii jest ewidentnie prorosyjskia, druga w dużej mierze również podąża kursem Rosji. Dlatego trochę obawiam się wyników nadchodzących wyborów w Polsce, tym bardziej że minister sprawiedliwości jest bardziej zajęty walką z PiS niż walką z rosyjską propagandą i dezinformacją w Polsce.
Tymczasem wprowadzenie dodatkowego artykułu dotyczącego rozpowszechniania dezinformacji i zniesławienia znacznie ułatwiłoby nam walkę z antyukraińskimi komentarzami. Bo takiego artykułu u nas nie ma
Dlatego kiedy piszą, że „Ukraina zaatakowała Polskę dronami”, nie można pociągnąć rozpowszechniającego te informacje do odpowiedzialności. Potrzebujemy również zmian strukturalnych, ponieważ obecnie śledczy zajmujący się np. kradzieżami samochodów lub zaginięciami ludzi prowadzą też sprawy dotyczące podżegania do nienawiści na tle narodowościowym. Moim zdaniem należy utworzyć oddzielny wydział odpowiedzialny za dezinformację i inne podobne przestępstwa w Internecie.
Poza tym potrzebna jest reklama społeczna, która będzie informować społeczeństwo, że może paść ofiarą rosyjskiej dezinformacji i propagandy – by Polacy nawet przypadkowo nie działali na korzyść Rosji. Wydaje mi się, że dla osób o skrajnie prawicowych poglądach nasz premier i minister spraw zagranicznych nie są autorytetami, więc ich słowa będą niestety wyśmiewane przez radykalnie nastawionych ludzi, którzy twierdzą, że wszyscy oni kłamią, bo są marionetkami na usługach Zachodu i działają wbrew interesom Polski. Dlatego skuteczniejsza byłaby sucha komunikacja, powtarzana w mediach jako reklama społeczna, bez odniesienia do konkretnego polityka. Powinny się tym zajmować niezależne służby i profesjonaliści.
Czy Polska przegrywa wojnę informacyjną z Rosją?
Absolutnie, a rząd nie jest jeszcze gotowy do tej wojny. Dopiero zaczyna zastanawiać się, jak rozwiązać problem. Wiemy, że Ukraina przeprowadziła i nadal prowadzi naprawdę skuteczną cyberakcję przeciwko rosyjskim zasobom i kontom. Być może armia rosyjskich botów przeniosła się z ukraińskich stron na polskie...
Jak odróżnić komentarze bota, by pociągnąć do odpowiedzialności konkretną osobę?
Piszę zgłoszenia, a policja ustala tożsamość autora i czy jest ona prawdziwa, czy można pociągnąć go do odpowiedzialności. Strona bota jest często na wpół pusta, z niewielką liczbą znajomych, zdjęcie wygenerowane przez sztuczną inteligencję i często dziwny pseudonim. Muszę jednak przyznać, że wiele obrzydliwych komentarzy piszą prawdziwi ludzie.
Za jakie obraźliwe komentarze można złożyć zawiadomienie na policję?
Obecnie trwa kampania nienawiści przeciwko Kirze Suchobojczenko, która została nominowana do nagrody „Warszawianka Roku”. Komentarze, w których hejtuje się Kirę, podlegają kilku artykułom, np. artykułowi 256. Obrażają ją za to, że jest Ukrainką, piszą, że powinna „wracać do domu”, że „nie jest godna bycia warszawianką”.
Polacy często obrażają również ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Do tego odnosi się artykuł 136 Kodeksu karnego – za znieważenie głowy innego państwa na terytorium Polski, za co grożą trzy lata więzienia.
Jakie komentarze przewidują karę aż do pozbawienia wolności? Na przykład taki: „Ukraińcy to szkodliwy naród banderowski. Wypędzić ich”. To wystarczy, by złożyć doniesienie na policję. Po pierwsze, OUN–UPA już nie istnieje, a po drugie, nie możemy wszystkich Ukraińców nazywać banderowcami, porównywać ich do organizacji z lat czterdziestych ubiegłego wieku i przedstawiać współczesnych Ukraińców z widłami w rękach. To podsyca nienawiść do całego narodu. To przestępstwo.
Niestety, do tego dochodzi brak kompromisu między władzami Polski i Ukrainy w sprawie zbrodni popełnionych w tamtych czasach. Zawsze uważałem, że rosyjska inwazja to nie najlepszy moment, by tracić energię na wyjaśnianie historycznych krzywd. Ale teraz widzę, że atmosfera jest taka, że jednak trzeba zająć się tą kwestią i znaleźć porozumienie. Bo niestety wszelkie tarcia w tej sprawie będą prowokować nową nienawiść.

„Poczuć się, jak w domu”: ukraińskie wyspy ciepła w Krakowie
Księgarnia z kawą i centrum pomocy NIĆ
Księgarnio-kawiarnia NIĆ to ukraińskie centrum w Krakowie. Zostało założone w 2020 roku, podczas pandemii COVID-19, przez trzech Ukraińców i Polaka.
– Podczas pandemii wszyscy zaszyli się w domach – wspomina Nadia Moroz-Olszańska. – To zadziałało jak katalizator. Nasza znajoma w Krakowie zajmowała się wtedy malowaniem pewnego pomieszczenia. Odwiedziliśmy ją z mężem, a kiedy wracaliśmy, zaczęliśmy fantazjować, co byśmy zrobili, gdybyśmy mieli podobne pomieszczenie. Przypomnieliśmy sobie, że w budynku, w którym mieszkamy, jest puste miejsce. Zadzwoniliśmy do administratora – powiedział, że ktoś już się już nim zainteresował, ale my mamy pierwszeństwo, bo od dawna jesteśmy jego najemcami. Pomieszczenie nam się spodobało. Na temat otwarcia tam kawiarni zaczęliśmy rozmawiać z przyjaciółmi, którzy mieli duże doświadczenie w sprawach kulinarnych. I zarezerwowaliśmy to miejsce.
Mówi się, że sprawy lubią ciszę albo że jeśli chcesz, żeby coś się udało, nie mów o tym. My jednak zaczęliśmy opowiadać o naszym pomyśle wszystkim znajomym – a oni stwierdzili, że on doskonale wpisuje się w format „przedsiębiorczości społecznej”. Kilka tygodni przed końcem przyjmowania wniosków o finansowanie przedsiębiorstw społecznych napisaliśmy biznesplan na prawie 100 stron. Równolegle robiliśmy już remont lokalu, choć nie mieliśmy jeszcze zgody władz miasta. Pracowaliśmy od rana do nocy.
W końcu zatwierdzono nasz wniosek i dostaliśmy dofinansowanie na sprzęt – pod warunkiem zatrudnienia pięciu osób. W ten sposób nasza kawiarnia zyskała pierwszych pracowników. Od pomysłu do otwarcia minęło pięć miesięcy.
Dzień naszego otwarcia zbiegł się z pierwszym dniem lockdownu gastronomii – lokalom gastronomicznym zakazano sprzedaży czegokolwiek wewnątrz. Naszym atutem było jednak to, że jesteśmy też księgarnią, a księgarnie mogły działać. W dniu otwarcia zdarzyło się wiele rzeczy, na przykład przestały działać kasa fiskalna i terminale. Ale na otwarcie przyjechała Irena Karpa [ukraińska dziennikarka, pisarka i piosenkarka – red.], więc wszystko poszło dobrze.
Postawienie na książki opłaciło się. Podczas pandemii nikt nie mógł jeździć po nie do Ukrainy, więc ludzie byli szczęśliwi, że mogli kupić u nas i poczytać coś w ojczystym języku
W 2022 roku, po rozpoczęciu inwazji, do swej działalności dołączyliśmy wolontariat i pomoc ukraińskiej armii. Ten rok był trudny, ale wzmocnił i rozszerzył naszą działalność. Staliśmy się centrum, pośrednikiem między ludźmi, którzy potrzebowali pomocy, a organizacjami, które tę pomoc zapewniały.
Nasza kawiarnia była takim centrum pierwszego kontaktu. Ludzie przychodzili do nas z pytaniami, prośbami. Większość potrzebowała z kimś porozmawiać, znaleźliśmy więc kilku psychologów. Polacy przynosili rzeczy, a my przekazywaliśmy je do Ukrainy.
Z czasem usprawniliśmy wszystkie te procesy. Oczywiście nie wszystko się udawało, ale staraliśmy się, jak mogliśmy. Wspólnie z innymi organizacjami w Krakowie podzieliliśmy się obszarami działalności – w kawiarni odpowiadaliśmy za zbiórkę rzeczy dla wojska i lekarstw. Kiedy zaczęło się blokowanie granicy polsko-ukraińskiej, woziliśmy ukraińskim kierowcom jedzenie i wodę. Robiliśmy i nadal robimy wiele rzeczy.

Teraz zatrudniamy dwanaście osób, prawie wszystkie są Ukraińcami. Wspieramy ukraińskie firmy i producentów, na przykład piwo mamy z Charkowa, a herbatę z Zaporoża. Lubimy mieć ukraińską przestrzeń, w której ludzie mogą czuć się swobodnie, gdzie jest smacznie i bezpiecznie.
Zarazem staramy się utrzymywać kontakt z polską kulturą, dlatego często organizujemy wydarzenia w języku polskim.
W końcu dziękują nam nie tylko Ukraińcy, ale także Polacy. A my cieszymy się, że mamy przyjaciół z obu naszych krajów
Współpracujemy z ponad 40 ukraińskimi wydawnictwami, rozwijamy współpracę z władzami Krakowa i organizacjami społecznymi. Jesteśmy nie tylko księgarnio-kawiarnią, ale także ukraińskim centrum w Krakowie. Organizujemy tu wydarzenia w różnych formatach: warsztatów, spotkań, koncertów. Od początku planowaliśmy to jako integralną część naszej działalności. Bo to bardzo ważne – zachować, co swoje, dzielić się tym i poznawać inne. Tylko w ten sposób możemy budować świadome społeczeństwo i współpracę z krajem, w którym mieszkamy.
Ciepło: ukraiński smak z polskim akcentem
Restauracja Ciepło (Teplo), z kuchnią ukraińską, powstała na początku stycznia 2023 roku jako inicjatywa wolontariacka. Fundusz pomocy uchodźcom założyło dwóch Ukraińców i Polak, który działał jako wolontariusz po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji: zabierał Ukraińców z dworców, kwaterował ich w Krakowie, pomagał.
Maja, administratorka Ciepła, opowiada, że przez półtora roku w lokalu zajmowali się wolontariatem i pomagali w adaptacji Ukraińców: organizowano obozy dla dzieci, warsztaty integracyjne itp. Fundacja opiekowała się również dwoma hostelami, w których mieszkali Ukraińcy. Właśnie wśród tego wszystkiego powstała restauracja Ciepło.
Tutaj Ukraińcy mogli znaleźć pracę. Cały dochód restauracji był wykorzystywany na pomoc ukraińskim rodzinom, które znalazły się w trudnej sytuacji. Później hostele zostały zamknięte, ale restauracja pozostała.
– W ostatnim roku staramy się przenieść naszą restaurację do strefy biznesowej – mówi Maja. – Staramy się dostosować do wymagań polskiego rynku, dodając polskie dania do ukraińskiego menu. Ale troszkę dostosowujemy te dania do naszych upodobań smakowych.
Polacy, którzy do nas przychodzą, mówią: „Świetnie zachowujecie nasze receptury, choć dodajecie też coś od siebie”
Kuchnia, kultura, wnętrze, obsługa – to pozwala nam utrzymać dobry poziom i wysoką pozycję w Google. W naszym menu ludzie zawsze znajdą przynajmniej jedną potrawę ze swojego regionu. Przychodzą tu świętować ważne uroczystości: wesela, chrzciny, urodziny.
Za największy skarb uważam nasz zespół. Wszyscy są Ukraińcami. Kiedy zaczynaliśmy, postanowiliśmy zatrudniać wyłącznie Ukraińców. By ich wspierać. W naszych czatach służbowych często piszemy do siebie: „Droga rodzino”. Jest nas tylko dwanaścioro i wszyscy jesteśmy przyjaciółmi. Razem świętujemy urodziny i inne święta.
Pracuje u nas na przykład chłopak, który kiedyś przeniósł się z Doniecka do Zaporoża, a potem mama wysłała go do USA, gdzie studiował. Teraz ma 20 lat i jest studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. „Choruje” na historię i kulturę Ukrainy. Dla nas ważne jest, by mieć w zespole właśnie takich ludzi.
Wiktoria z Sum pracuje u nas jako kucharka. Nie jest profesjonalną kucharką. Przez 23 lata pracowała w Ministerstwie Sytuacji Nadzwyczajnych, czyli należy do kategorii ludzi, których trudno czymś zaskoczyć. Jest spokojna, zrównoważona, ma wspaniałe poczucie humoru i często rozładowuje napięcia.
Z kolei nasza Oksana z Winnicy jest skarbnicą ludowej mądrości. Pieśni, śpiewy, tańce... Z wykształcenia jest nauczycielką języka ukraińskiego, dlatego tutaj, u nas, uczy języka naszych chłopców i dziewczęta, którzy wcześniej słabo mówili po ukraińsku.

Natomiast Sołomia uciekła do Polski przed wojną, gdy miała 16 lat. Nie znała ani słowa po polsku, a teraz studiuje na Uniwersytecie Jagiellońskim. No i pracuje z nami.
– Co macie najsmaczniejszego? – pytam Sołomię.
– Oczywiście, barszcz. Wiesz dlaczego? Bo mamy słoninę z Ukrainy.
Wszyscy chcą barszcz gotowany na żeberkach i podawany ze słoniną. To nasza wizytówka
60-70% naszych gości to Ukraińcy, reszta to Polacy i turyści. Każdy z gości może zostawić na naszej ścianie napis lub coś narysować. Ten ciepły gest pozwala poczuć więź.
– Przez pierwszy rok obcokrajowcy patrzyli na nas z żalem w oczach. Teraz jesteśmy już pełnoprawnymi graczami – dodaje Maja
Przez te lata zdarzało się, że wypowiadano się o nas w nie do końca właściwy sposób. Na przykład: „No, jedźcie już do domu”. Celowo pisano też o nas negatywne recenzje. To nieprzyjemne, ale cóż, rozumiem, że Europejczycy są już trochę nami zmęczeni. Czy mają do tego prawo? Oczywiście, że mają. Czy możemy mimo tego po cichu robić swoje? Oczywiście, że możemy.
Uważam, że musimy budować mosty między oboma naszymi krajami. Musimy uczyć się polskiej historii i kultury, lecz także opowiadać o nas. Nie możesz zapominać, kim jesteś i skąd pochodzisz, ale integracja jest procesem obowiązkowym. Zapraszamy na barszcz i ciepło!
Dwa Kolory: ukraińska matcha na mleku bananowym
– Kiedy w 2023 roku rozejrzeliśmy się po Krakowie, zauważyliśmy ze zdziwieniem, że nie ma tu miejsca, w którym sprzedawano by się ręcznie robione produkty Ukraińców – mówi Jana Chmielnicka, współwłaścicielka sklepu z pamiątkami ukraińskich producentów i kawiarni Dwa Kolory. – Zarazem w samym mieście i w całym kraju jest wielu takich rzemieślników i rzemieślniczek. Zastanawialiśmy się, dlaczego nikt do tej pory nie zebrał ich produktów w jednym miejscu, dla wygody klientów. Postanowiliśmy to zrobić.
Chcieliśmy wesprzeć tych, którzy stracili pracę z powodu wojny. I pokazać Europie, że jesteśmy utalentowani, kreatywni, potrafimy robić fajne, nowoczesne i wysokiej jakości rzeczy – a nie tylko szarowary i plastikowe wianki.
Jednak otwarcie własnej firmy w obcym kraju, gdy nie zna się języka, okazało się niełatwe.
Zaczęliśmy od stworzenia formularza Google z ogłoszeniem, że otwieramy przestrzeń (chociaż w tamtym momencie nie mieliśmy jeszcze żadnej przestrzeni). Rozpowszechniliśmy link w czatach i kanałach w Ukrainie, by zorientować się, na ile ten temat interesuje ukraińskich rzemieślników. W ciągu doby otrzymaliśmy ponad 30 odpowiedzi. Były wśród nich nawet całe historie, które poruszały do głębi. Pewna dziewczyna napisała, że kiedy zobaczyła nasze ogłoszenie, poczuła chęć powrotu do swojego hobby – robienia świec, czym zajmowała się przed wojną. Kiedy zaczęła się inwazja, wpadła w depresję i straciła chęć do tworzenia.
Zrozumieliśmy, że nasz pomysł jest dobry. Nie chodzi przecież o zwykły sklep. Dla Ukraińców przebywających za granicą to kawałek domu, a dla obcokrajowców sposób, by dowiedzieć się więcej o Ukrainie.
– Od pomysłu do otwarcia minął miesiąc – włącza się do rozmowy Ołeksandr Hłuszczenko, drugi współwłaściciel. – Sprzedajemy unikalną odzież, akcesoria, ceramikę, pamiątki i inne rzeczy.

Przychodzą do nas obcokrajowcy i pytają na przykład: „Czy to prawda, że macie wojnę i spadają rosyjskie bomby?” – a my wyjaśniamy. Pytają też, co oznacza nasz herb, czy malarstwo petrykiwskie [tradycyjny ukraiński styl dekoracyjny, wywodzący się z wiejskiej osady Petrykiwka w obwodzie dniepropietrowskim, gdzie tradycyjnie zdobiono nim ściany domów i przedmioty codziennego użytku – red.] nie jest czasem elementem kultury rosyjskiej. Wyjaśniamy wszystko.
Pewien Japończyk wracał do nas cztery razy. Przylatywał do Krakowa, żeby kupować u nas pamiątki
Naszymi stałymi klientami są też Amerykanie. Pewnego razu przyszło do nas pięciu: „Przyjechaliśmy specjalnie do was z Czech”. „Moglibyśmy zorganizować wam dostawę” – odpowiedziałam. A oni: „Ale my chcieliśmy porozmawiać, obejrzeć wszystko osobiście. Mówiono nam, że tu u was jest fajnie”.
– Jednak były też historie nie do końca przyjemne – zaznacza Jana. – Nigdy nie chcieliśmy nikogo urazić. Musimy bardzo ostrożnie i z namysłem wybierać towary, jeśli zawierają określone symbole. Obecnie nie wystawiamy nawet tych czarno-czerwonych.
W naszej pracy jesteśmy pełni pasji. Myśleliśmy, że najpierw sami popracujemy, a potem zatrudnimy pracowników na zmianę. Ale tak się nie stało. To trwa już ponad dwa lata – i wciąż nie mamy dość, wciąż z kimś tu rozmawiamy. To dodaje energii. Klienci bardzo rzadko wychodzą od nas od razu po zrobieniu zakupów. Zwykle zostają, żeby jeszcze pogadać.
Zaczęliśmy szukać pracowników dopiero wtedy, gdy zdecydowaliśmy się otworzyć również kawiarnię. A kawiarnia, jak się okazało, to nie tylko ekspres do kawy. To wentylacja, dwie toalety, trzy umywalki za barem, odpowiednio względem siebie rozmieszczone. A do tego cała masa pozwoleń, remont.
Ołeksandr: – Nie spodziewaliśmy się, że kawiarnia może tyle kosztować. Zanim się nią zajęliśmy, przeszliśmy szkolenie u Wołodymyra Jarosławskiego. Powiedział, że otwarcie kawiarni o powierzchni 50 metrów kwadratowych w Europie kosztuje 100 tysięcy dolarów. Nasze doświadczenie pokazuje, że tak właśnie jest. Teraz jesteśmy w trakcie spłacania długów.
Jana: – Kawa to osobna historia. Zależało nam, żeby była bardzo smaczna.
Mam koleżankę, która ocenia kawiarnie na dwa sposoby: „Mmm, jakie to smaczne” i „Coś tu nie gra”. Chcieliśmy, żeby nasi goście mówili o naszej kawie tylko w ten pierwszy sposób
Cel naszej kawiarni jest taki sam, jak sklepu: wspieranie ukraińskich producentów. Kawa pochodzi od ukraińskiego dostawcy, pracują u nas Ukraińcy, meble do kawiarni zamówiliśmy z Ukrainy, a desery pieką dla nas ukraińscy cukiernicy.
Oleksandr: Podczas otwarcia naszej kawiarni przez cały dzień na ulicy stała kolejka. To było miłe zaskoczenie. Niektórzy stali w kolejce dwie godziny, a ja przez sześć godzin z rzędu zmywałem naczynia.

Jana: – Przed otwarciem dołączyłam do Threads [amerykański serwis społecznościowy umożliwiający mikroblogowanie – red.]. Zapytałam, z jakim mlekiem ludzie lubią matchę. Większość komentarzy dotyczyła tego, że z mlekiem bananowym. Pomyśleliśmy, że dobrze byłoby taką robić, ale w krakowskich sklepach nie znaleźliśmy tego mleka. Okazało się, że w Polsce nie jest sprzedawane, bo się nie przyjęło.
A potem, gdy byłam w sprawach służbowych w Ukrainie, weszłam do Silpo [ukraińska sieć sklepów spożywczych – red.] i zobaczyłam tam mleko bananowe. Nagrałam filmik: „prosiliście o mleko bananowe, więc pojechaliśmy po nie do Ukrainy”. To był żart, ale zadziałał fenomenalnie! Ludzie zaczęli komentować mój post. Większość osób stojących w kolejce podczas otwarcia kawiarni chciała właśnie mleko bananowe! Matcha na tym mleku rozeszła się wtedy w ciągu pół godziny. Teraz to nasza wizytówka. Ogłaszamy na przykład: „jutro będzie to mleko, przyjdźcie, bo jest go mało”.
I ludzie przychodzą.


W Polsce czynię dobro, więc dlaczego to miałby być problem?
Co roku w Warszawie wyróżnia się kobiety, które wniosły znaczący wkład w życie tego miasta. Wśród dziewięciu finalistek konkursu „Warszawianka Roku 2025” znalazła się 19-letnia Ukrainka Kira Sukhoboichenko. Polski „Forbes Woman”dwukrotnie z rzędu umieścił ją na liście “Mistrzynie LinkedIn”, które warto obserwować. Tym razem Kira została nominowana jako warszawianka, która przyczynia się do rozwoju stolicy, wspierając młodzież. Zwyciężczyni konkursu „Warszawianka Roku 2025”zostanie ogłoszona 18 listopada.
Od ciężkiego plecaka do „latającego” funduszu
– W 2014 roku, tydzień przed aneksją Krymu, wyjechałam z rodzicami do Warszawy– wspomina Kira. – Miałam wtedy 8 lat. W polskiej szkole przyjęto mnie bardzo dobrze, od początku miałam duże wsparcie mojej nauczycielki, pani Marioli, która pomagała mi w nauce polskiego i zawsze mnie wspierała. Poświęcała mi czas podczas okienek i nigdy nie oceniała surowo. Była jedną z pierwszych osób, które pokazały mi, jak wspaniali ludzie mieszkają w Polsce. Spotkała mnie tylko jedna nieprzyjemna sytuacja: kiedy jeden z nauczycieli zmuszał mnie do pisania dyktanda, chociaż nie byłam jeszcze w stanie tego zrobić.
Ale cała klasa stanęła wtedy w mojej obronie. To było dla mnie ogromne wsparcie.
Dzisiaj jestem na drugim roku psychologii na jednym z warszawskich uniwersytetów, rozwijam się, poznaję nowych ludzi i tworzę wspólne inicjatywy ukraińsko-polskie. W swojej działalności łączę obie kultury i pomagam ludziom się integrować.

Kiedy miałam 10 lat, wzięłam udział w konkursie dla dziecięcych start-upów. To właśnie wtedy narodził się pomysł mojego „latającego plecaka”. To był przypadek. Jechałam metrem do koleżanki; miała mi pomóc nagrać filmik na konkurs. Na ramionach miałam ciężki plecak szkolny i nagle zobaczyłam dziewczynkę z balonem wypełnionym helem. Pomyślałam, że jeśli wypełnię helem ten mój szkolny plecak, to on stanie się lżejszy. To był pomysł dziecka, które już wtedy chciało coś zmienić na świecie, a napotkało problem ciężkich plecaków. Wtedy w konkursie start-upów zdobyłam nagrodę publiczności: roczny abonament na wizyty w warszawskim Centrum Nauki „Kopernik”.
Dzięki temu abonamentowi zaczęłam organizować wycieczki do Centrum dla znajomych, a potem dla znajomych znajomych. W końcu zdecydowaliśmy się założyć grupę na Facebooku i trzeba było szybko wymyślić nazwę – tak powstał Latający Plecak. Ta nazwa towarzyszy nam do dziś. W ciągu roku udało się zorganizować bezpłatne wycieczki dla ponad 150 osób.
Dzięki wsparciu osób, którym umożliwiłam wstęp do „Kopernika”, zaczęłam organizować konkursy, a później konferencje. Mając 11 lat występowałam, pomagałam w przygotowaniach i brałam udział we wszystkich etapach organizacji konferencji
Z każdym rokiem zdobywałam coraz więcej doświadczenia i kontaktów, aż w końcu zaczęłam organizować takie wydarzenia samodzielnie. W sumie odbyło się już 11 konferencji w takich miejscach jak Warsaw Spire w biurze Samsunga, Google kampus i Meta Przestrzen, biuro Parlamentu Europejskiego w Polsce, Sejm RP i inne. Omawialiśmy tematy związane z edukacją, problemami młodzieży i motywacją.
Po pierwszej konferencji stworzyliśmy Fundację Flying Bag – coraz więcej osób chciało nas wspierać finansowo, a do tego potrzebny był jakiś podmiot prawny. Wtedy myślałam, że „fundacja” to po prostu ładna nazwa, lecz szybko się okazało, że coś to wiąże się z mnóstwem dokumentów i formalności (śmiech). Jednak poradziliśmy sobie ze wszystkim i teraz Flying Bag jest prawdziwym międzynarodowym ruchem.

Natalia Żukowska: – Jaki jest cel tego ruchu?
Kira Sukhobojchenko: – Pomagać ludziom, wspierać ich. Zawsze byłam otwarta, szczera i chciałam robić coś dla innych, być blisko, dzielić się ciepłem. Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, że coś takiego nazywa się „działalnością społeczną”.
Od dzieciństwa widziałam przykłady takiego zachowania w mojej rodzinie. Moi rodzice są empatycznymi ludźmi, zawsze są blisko – z radą i dobrym słowem. Teraz tata pomaga mi z dokumentacją fundacji, bo, szczerze mówiąc, dla mnie to czarna magia. Potrafię wymyślać różne rzeczy, koordynować projekty, robić prezentacje, ale papierki, umowy i sprawy urzędowe to nie moja bajka.
Nad jakimi projektami pracuje teraz Flying Bag?
Naszą główną misją jest wspieranie młodzieży w każdy możliwy sposób. Realizujemy ją w dwóch głównych filarach. Pierwszy to pomoc polskiej młodzieży, w szczególności poprzez inicjatywy edukacyjne. Jednym z najważniejszych dla mnie projektów jest konkurs „Co dodaje mi skrzydeł? Moje pasje”, który organizujemy wspólnie z BIC Polska. Idea konkursu jest prosta: każda uczestnicząca w nim szkoła samodzielnie organizuje u siebie konkurs, podczas którego uczniowie mogą pokazać swoje pasje w dowolny sposób: rysując, pisząc, opowiadając, za pomocą prezentacji – najważniejsze, żeby było to prosto z serca. Szkoły same wybierają zwycięzców, ale nagrodę otrzymuje każdy uczestnik. Wysyłamy prezenty – przybory szkolne, ołówki, flamastry, a często także unikalne rzeczy, których nie ma w sprzedaży w Polsce.
Ten konkurs ma szczególne znaczenie, ponieważ często zgłaszają się do nas szkoły, do których uczęszczają dzieci z niepełnosprawnosciami. Dla ich uczniów to coś wyjątkowego, bo rzadko zdarza się, że mogą zostać zwycięzcami, ze względu na swoje ograniczenia fizyczne lub intelektualne. A tutaj wszyscy są równi, wszyscy otrzymują takie same prezenty.
Rozsyłaliśmy nagrody nie tylko po całej Polsce, ale nawet po Ukrainie i Afryce – za pośrednictwem wolontariuszy, którzy pomagali w przekazywaniu paczek. To był prawdziwy cud. Nawet jeśli konkurs formalnie jest ogólnopolski, nigdy nie odmawiamy tym, którzy chcą się przyłączyć. Na tym polega sens naszej działalności.
Kolejny projekt, „Międzynarodowy Dzień Plecaka” 15 października, to wydarzenie mające przypominać szkolom, jak ważne jest wspieranie uczniów, interesowanie się ich pasjami, bycie blisko. Jestem przekonana, że wsparcie szkoły jest podstawą. Gdybym kiedyś, po przeprowadzce do Polski, nie poczułabym pomocy ze strony nauczycieli, nie wiem, gdzie byłabym dzisiaj.
Bo dom to dom, ale jeśli dziecko nie czuje się akceptowane w szkole, może to pozostawić w nim głęboką ranę na całe życie.
A drugi kierunek?
Pomoc dla Ukrainy. Zawsze wspieraliśmy Ukraińców, ale oficjalnie i na dużą skalę zaczęliśmy to robić wraz z początkiem wojny na pelna skalę. W zaledwie dwa tygodnie założyłam centrum integracyjno-adaptacyjne dla Ukraińców w Warszawie. Udało nam się skoordynować pracę, zebrać zespół i znaleźć 200 młodych polskich wolontariuszy, którzy chcieli pomagać.

Osobną historią było poszukiwanie lokalu. Napisałam post na LinkedIn i już po kilku godzinach zgłosiło się 15 osób, które zaoferowały swoje powierzchnie za darmo: od małych pokoi po lokale o powierzchni 420 metrów kwadratowych. Od trzech lat siedziba organizacji znajduje się w lokalu jednej z największych polskich firm telekomunikacyjnych. W tym czasie udało się wysłać do Ukrainy ponad 100 ton pomocy humanitarnej, na przykład dwa potężne generatory o mocy 100 kW dla szpitala onkologicznego i miejskiego szpitala w Kropywnyckim. Przekazujemy też odzież, a także pomoc dla kotów i psów w Polsce (na przykład schronisku „Na Paluchu” w Warszawie). Przeprowadziliśmy ponadto tysiące bezpłatnych zajęć i warsztatów – z angielskiego i polskiego, a także zajęcia dla osób z wadami słuchu. Organizujemy wycieczki, rozdajemy bilety na imprezy sportowe.
Jednak najbardziej dumna jestem z pomocy kierowanej do konkretnych osób. Na przykład przychodzi student i mówi, że musi odbyć praktykę, ale nie wie gdzie – i my mu pomagamy. Ktoś przychodzi i mówi, że zepsuł mu się telefon – znajdujemy nowy.
Komuś brakuje ubrań – przekazujemy rzeczy z pomocy humanitarnej. Niedawno zdarzyła się nawet taka sytuacja: trafiła do nas delegacja młodzieży, która wracała do Ukrainy ze Stanów Zjednoczonych. Nie mieli gdzie poczekać na pociąg, więc po prostu zostali u nas, spali na kanapach. Taka jest nasza filozofia: zawsze pomagać wszystkim, którzy tego potrzebują.
Jaką pomoc zapewniacie ukraińskim przesiedleńcom?
W naszym centrum oferowaliśmy już wiele różnych usług: pomoc w uzyskaniu wizy do Kanady, zajęcia z jogi, angielskiego, polskiego, muzyczne. Przez około pół roku gościliśmy organizację skautowską PŁAST. Realizowaliśmy projekty z profesjonalnymi artystami, podczas których można było na różne sposoby malować obrazy – ktoś malował obrazy za pomocą liczb, ktoś inny układał je z kryształków. Teraz organizujemy m.in. zajęcia teatralne, podczas których ludzie mogą wspólnie wystawiać przedstawienia.

Zapraszamy wszystkich, którzy chcą coś robić we współpracy z nami – to mogą być warsztaty albo inne zajęcia. Przede wszystkim nasze centrum to miejsce, do którego można przyjść, by odpocząć, pograć w piłkarzyki lub ping-ponga, zorganizować spotkanie online lub po prostu porozmawiać. Pracujemy zarówno z młodzieżą, jak osobami starszymi.
Taka praca na pewno inspiruje...
Pewnego razu przyszła do nas dziewczyna, która świetnie rysuje ołówkiem – tak dobrze, że jej prace wyglądały, jakby ktoś je wydrukował. Pomogliśmy jej zorganizować wystawę w kawiarni i znaleźliśmy osoby, które mogłyby z nią współpracować na zasadach komercyjnych.
Kolejny przykład: ukraińscy wolontariusze, pasjonaci historii, prowadzili lekcje historii Polski w języku ukraińskim dla dzieci i młodzieży. A jeden chłopak, który bardzo lubił dyskutować i słuchać innych, otrzymał w ramach zartu propozycję założenia klubu filozoficznego. Od tego czasu odbyły się dziesiątki spotkań tego klubu, w których ja rowniez z przyjemnością brałam udział.
Duży macie zespół?
Chociaż nie mamy stałego zespołu, mamy dużą społeczność ludzi, którzy angażują się, gdy potrzebna jest pomoc – setki osób. Na przykład mamy nauczycielkę angielskiego, której pracę wcześniej opłacała organizacja partnerska. To finansowanie się skończyło, ale ona nadal przychodzi, pomaga, z całego serca nas wspiera. Mamy też kilku mężczyzn, którzy pomagają w transportowaniu pomocy humanitarnej do Ukrainy. Są kobiety, które sprawdzają stan tych rzeczy, wybierają to, co można przekazać. I są osoby, które wspierają podczas różnych wydarzeń. Tworzymy duży zespół podobnie myślących osób.
A kto was wspiera finansowo?
Współpracujemy głównie z biznesem, chociaż obecnie przechodzimy trochę trudny okres i szukamy nowych źródeł finansowania. Potrzebujemy pieniędzy na pokrycie podstawowych kosztów: księgowości, obsługi prawnej i codziennej pracy centrum. Czasami musimy płacić z własnej kieszeni, ale się nie poddajemy. Nadal szukamy możliwości, partnerów i rozwiązań.
Nie czytam negatywnych komentarzy
Jak Flying Bag wpływa na integrację Ukraińców w polskim społeczeństwie?
Dla nas zawsze ważne było nie tylko pomaganie Ukraińcom, ale także integracja polskiej i ukraińskiej młodzieży. Tworzymy atmosferę, w której ludzie chcą się kontaktować i zaprzyjaźniać. Chcemy, by integracja przebiegała w naturalny sposób. Najlepiej o naszym wpływie opowiedzieliby sami uczestnicy, ale doświadczenie pokazuje, że ludzie wiedzą, że mogą zwrócić się do nas z każdym pytaniem, a my zawsze coś wymyślimy. Nie dzielimy ludzi według narodowości, ale patrzymy na chęć pomocy innym, na poglądy. Mieliśmy wolontariuszy z przeróżnych krajów.
Czy skłonność Polaków do pomagania jest teraz taka sama, jak rok czy dwa lata temu?
Oczywiście, ta pomoc zmalała. Chcielibyśmy, żeby wszyscy nadal pomagali, ale rozumiem, dlaczego tak się nie dzieje: w tym czasie było wiele wydarzeń – wybory, inne wojny, katastrofy. Ludzie są zmęczeni. Poza tym teraz bardzo nasiliła się rosyjska propaganda. Bolesne jest czytanie historii, w których złe działania jednej osoby z Ukrainy traktuje się jak typowe zachowanie wszystkich Ukraińców w Polsce. Nie można oceniać wszystkich ludzi na podstawie czynów jednej, dwóch, a nawet kilkudziesięciu osób.
Jak polska społeczność reaguje na wasze projekty?
Wiele osób nas wspiera. Pewien mężczyzna, który ma własną firmę w której produkują ubrania, zaproponował, że bezpłatnie zrobią dla nas 200 koszulek na konferencję. Już trzykrotnie sprawił nam taką radość. Kiedy musieliśmy ocieplić zimną podłogę w naszej fundacji, również nam pomógł – szukał, kupował i wszystko organizował. Wsparcie finansowe polskich partnerów świadczy o zaufaniu do nas. W rzeczywistości nigdy nie spotkaliśmy się z jawną nienawiścią. Właściwie dopiero teraz, po raz pierwszy w ciągu ośmiu lat mojej działalności społecznej w Polsce, spotkałam się z hejtem – pod postem miasta Warszawy, gdzie opublikowano wiadomość o mojej nominacji do tytułu Warszawianki Roku [niektórzy piszą na przykład, że „cudzoziemka nie może być Warszawianką Roku”, ujmując to w grubiański sposób – red.]
Jak reagujesz?
Nie czytam negatywnych komentarzy. Wiem, że się pojawiają, ale staram się nie zwracać na nie uwagi. Jest wiele dobrych słów i ludzi, którzy mnie wspierają. Jedni piszą prywatne wiadomości, inni reagują w komentarzach — i wszystkim jestem za to szczerze wdzięczna.
Hejt na świecie był i, niestety, zawsze będzie. Ale nigdy nie byłam osobą, która szerzy nienawiść. Od dzieciństwa uczono mnie empatii. I chyba dlatego nie rozumiem, po co ludzie to robią. Nie będę odpowiadać złością na złość. Tak, hejt jest nieprzyjemny, ale skupię się na ważniejszych sprawach — również z wdzięczności dla Polski, bo to właśnie ona dała mi możliwość rozwoju.
Moje stanowisko jest takie: robię coś dobrego dla Polski — dlaczego miałoby to być problemem? Wielu sądzi, że sama zgłosiłam się do nominacji. To tak nie działa: najpierw każdy mógł zgłosić kogo tylko chciał, więc ktoś zgłosił mnie. Potem decyzję podjęła kapituła nagrody, a teraz trwa etap głosowania. Bardzo miło było zobaczyć, że pod postem z nominacją pojawiły się komentarze wsparcia także od Polaków. Kilka z komentujących, stając w mojej obronie, piszą, że wielu wybitnych Polaków również urodziło się poza granicami współczesnej Polski — na przykład pisarz Adam Mickiewicz, który pochodził z terenów dzisiejszej Białorusi.

Czy po tych incydentach zmieniłaś zdanie o Polsce?
Mieszkam tu od ósmego roku życia, tutaj spędziłam dzieciństwo, etap edukacji, dorosłą część życia i najzwyczajniej na świecie dojrzewałam. I chociaż całym sercem kocham Ukrainę, to właśnie tutaj stworzyłam swój świat. Dlatego dziwnie mi słyszeć, kiedy ktoś mówi, że nie jestem warszawianką. Warszawiakiem jest nie tylko ten, kto się tu urodził, ale także ten, kto tu mieszka, pracuje i rozwija to miasto.
I nawet jeśli pojawiają się obraźliwe komentarze, nie zmienią one mojego nastawienia.
Kocham Warszawę, kocham Polskę i chcę dalej pomagać jej się rozwijać, wspierać dzieci i młodzież w całym kraju
Zawsze są tacy, którzy pomagają
Jak odebrałaś wiadomość o nominacji? Spodziewałaś się tego?
Nie, ale to bardzo miłe. Dla mnie szczęściem jest już samo znalezienie się wśród nominowanych. Szczególnie miło jest widzieć, ile wspaniałych kobiet jest wokół i ile dobra czynią. Dziękuję wszystkim, którzy na mnie głosują. Moja obecność wśród nominowanych świadczy o tym, że moja praca jest dostrzegana. Nagroda to bardzo miły bonus, ale najbardziej cieszą mnie szczere komentarze osób, którym naprawdę pomogliśmy. Na przykład jadę kiedyś metrem i nagle podchodzi do mnie kobieta: „Jestem mamą chłopca (imie), bardzo mu pomogłaś, dziękuję ci”. To niesamowite – nie spodziewałam się, że ktoś tak po prostu podejdzie do mnie na ulicy. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko znanym influencerom.
Jakie swoje osiągnięcia uważasz za najważniejsze? I za co dokładnie zostałaś nominowana?
Nie chodzi o jedno konkretne osiągnięcie, ale o całą moją działalność. Od ośmiu lat zajmuję się pomocą. W tym czasie w moim życiu zaszło wiele zmian, dorosłam, a wraz ze mną dorosła fundacja. Myślę więc, że nominacja jest uznaniem za całą tę pracę: wsparcie Ukraińców i pomoc Polakom, którzy tego potrzebują. A także za to, że w młodym wieku mam siłę i chęć, by to robić.
Jak udaje Ci się pogodzić wolontariat, zarządzanie, naukę i życie prywatne?
Pracuję też jako specjalistka personal brandingu w agencji marketingowej. Mam prawie 20 tysięcy obserwujących na LinkedIn i pomagam w glównej mierze CEO budować ich profile na LinkedIn. To pozwala mi opłacić naukę i życie w Warszawie. Jak to pogodzić? Staram się znaleźć czas na odpoczynek i przestrzegam zasady work-life balance. Na przykład jeśli wiem, że poniedziałek będzie ciężki, mogę popracować trochę w niedzielę.
Co doradziłabyś młodym Ukraińcom, którzy chcą rozwijać inicjatywy społeczne za granicą?
Przede wszystkim – spróbować. Większość ludzi powstrzymuje strach przednieznanym i ja to rozumiem: przeprowadzka do innego kraju, zwłaszcza w czasie wojny, jest przerażająca. Ale jeśli czujesz, że masz siłę – warto spróbować. Zawsze jestem gotowa pomóc: podpowiem, gdzie się zwrócić, polecę organizacje lub znajomych. Zawsze są ludzie, którzy pomogą. Nie zwracaj uwagi na tych, którzy bezpodstawnie mówią o tobie nieprzyjemne rzeczy. Pamiętaj, że nie jesteś sama. To jest najważniejsze.
Zdjęcia z prywatnego archiwum

Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry, jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Wpłać dotację