Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
PreferencjeOdrzućAkceptuj
Centrum preferencji prywatności
Pliki cookie pomagają witrynie internetowej zapamiętać informacje o wizytach użytkownika, dzięki czemu przy każdej wizycie witryna staje się wygodniejsza i bardziej użyteczna. Podczas odwiedzania witryn internetowych pliki cookie mogą przechowywać lub pobierać dane z przeglądarki. Jest to często konieczne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności witryny. Przechowywanie może być wykorzystywane do celów reklamowych, analitycznych i personalizacji witryny, na przykład do przechowywania preferencji użytkownika. Twoja prywatność jest dla nas ważna, dlatego masz możliwość wyłączenia niektórych rodzajów plików cookie, które nie są niezbędne do podstawowego funkcjonowania witryny. Zablokowanie kategorii może mieć wpływ na korzystanie z witryny.
Odrzuć wszystkie pliki cookieZezwalaj na wszystkie pliki cookie
Zarządzanie zgodami według kategorii
Niezbędne
Zawsze aktywne
Te pliki cookie są niezbędne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności strony internetowej. Zawierają one pliki cookie, które między innymi umożliwiają przełączanie się z jednej wersji językowej witryny na inną.
Marketing
Te pliki cookie służą do dostosowywania nośników reklamowych witryny do obszarów zainteresowań użytkownika oraz do pomiaru ich skuteczności. Reklamodawcy zazwyczaj umieszczają je za zgodą administratora witryny.
Analityka
Narzędzia te pomagają administratorowi witryny zrozumieć, jak działa jego witryna, jak odwiedzający wchodzą w interakcję z witryną i czy mogą występować problemy techniczne. Ten rodzaj plików cookie zazwyczaj nie gromadzi informacji umożliwiających identyfikację użytkownika.
Potwierdź moje preferencje i zamknij
Skip to main content
  • YouTube icon
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
UA
PL
EN
Strona główna
Społeczeństwo
Historie
Wojna w Ukrainie
Przyszłość
Biznes
Opinie
O nas
Porady
Psychology
Zdrowie
Świat
Освіта
Kultura
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
  • YouTube icon
UA
PL
EN
UA
PL
EN
Partner strategiczny

Społeczeństwo

Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

Filtruj według
Wyszukiwanie w artykułach
Wyszukiwanie:
Autor:
Exclusive
Wybór redakcji
Tagi:
Wyczyść filtry
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Edukacja

Materiały ogółem
0
Exclusive
Podcast
Video
Foto
Podcast

Do tych, którzy przepadli bez wieści, czasem piszę SMS-y

Aldona Hartwińska: – Niezależnie od tego, czy to jest Biebrzański Park Narodowy, czy obwód doniecki, wszędzie chodzisz boso. Do naszego warszawskiego studia też tak przyszłaś. Jak długo jesteś bosą wiedźmą? 

Agnieszka Zach: – Jak u każdej wiedźmy, czas jest u mnie rzeczą absolutnie relatywną. Nie pamiętam, może, 10-15 lat. A zaczęło się od wygody. Jestem przewodniczką po Biebrzańskim Parku Narodowym i po prostu prowadzę ludzi po błocie. Nie da się chodzić w gumowcach pełnych błota. No to stwierdziłam, że lepiej będzie boso. Jak zaczęłam chodzić boso po błotach, to zobaczyłam, że lepiej się czuję. I to tak poszło. Zakładałam buty – było mi gorzej. Gdy je zdejmowałam, było mi lepiej. I tak zostało.

AH: – No tak, tyle że błoto jest przyjemne dla stópek, a obwód doniecki jest usłany odłamkami, szkłem, gruzem i nie wiadomo czym jeszcze.

– Nawet gdy się paliło, to też chodziłam boso. I jak był mróz, chodziłam boso. Żyję – niepoparzona, niepokaleczona.

Joanna Mosiej-Sitek: – Opowiedz coś więcej na temat swojego wiedźmowego wnętrza. Jak zostać wiedźmą? 

– Wszystko zaczęło się od tego, że byłam przewodnikiem. Ktoś mnie tak nazwał przez numer z łosiem, który wylazł z gęstych krzaków przed kamerę dokładnie tak, jak trzeba było. Taka tajemnica mowy łosiowej. Na początku się buntowałam, że ktoś się ze mnie śmieje, ale potem pomyślałam, że trzeba z tego zrobić dobrą kartę i swoją siłę. Ja bardzo lubię zamieniać wrogów w przyjaciół. Ale później zaczęły się różne takie dziwne rzeczy dziać. Przyjeżdżali do mnie ludzie na warsztaty z robienia motanek. Zrobić motankę to jedno. Ale jedną niechcący wzięłam do ręki i zaczęłam opowiadać o osobie, która tę motankę dała. I ona do mnie: „skąd ty to wszystko wiesz?”. A ja: „jak to, przecież to widać”. Tak się zaczęło.

Agnieszka Zach w Biebrzańskim Parku Narodowym. Zdjęcie: Ewa Woroniecka

AH: – Czyli Ty widzisz i wiesz pewne rzeczy. Bo powiedziałeś, że nie podobało Ci się na początku to, że nazywali Cię wiedźmą, że wzięłaś to jako dobrą kartę. Ale przecież jest rozróżnienie pomiędzy wiedźmą a czarownicą. Bo wiedźma wie, wiedźma ma wiedzę.

– Jeżdżę w niebezpieczne miejsca, ale żyję. Kiedy czuję, że robi mi się za dużo powietrza nad głową, to wiem, że trzeba się zawijać.

AH: – Takie masz wrażenie? 

– To było rok temu. Tak bardzo intensywnie to się pokazało i dało się sprawdzić. Staliśmy za Orichowem, na przystanku, bo nie było kontaktu z żołnierzami. Mówili mi przez telefon, dokąd jadą, ale kiedy [mój rozmówca] miał powiedzieć, co będą tam robić – zerwało się połączenie. Powiedział, że „jedziemy na Robotyne” – i urwało. Nie zdążył powiedzieć, że jadą tam walczyć, a my z humanitarką już gotowi byliśmy jechać na Robotyne. I staliśmy tam chwilę. Ja mówię: „robi się za dużo miejsca, zwijamy się”.

AH: – Co to znaczy: „za dużo miejsca”? Co to za odczucie? 

– To jest takie odczucie, jakby nie było chmur, nie było atmosfery. Ja to tak czuję, jakby było za dużo miejsca nad głową. I odjechaliśmy, a potem był ostrzał dokładnie w tym miejscu. Zaczęłam temu ufać. 

AH: – Zawsze to miałaś, czy to pojawiło się wtedy, kiedy zaczęłaś się narażać? No bo jednak jest różnica pomiędzy Biebrzańskim Parkiem Narodowym a Donbasem.

– Kiedyś zdarzało mi się, że coś po prostu rzuciłam. Na przykład kiedy byłam w ciąży, pod ławą leżała nasza suczka, też ciężarna. Padło pytanie: „no, ciekawe, ile będzie suczek, a ile piesków?”. Zerknęłam pod tę ławę, między swoje kolana, gdzie leżał pies, i mówię: „same suczki”. Nikt nie wierzył, ale urodziły się same suczki. To taki drobiazg. A na wojnie dostałam możliwość, by to sprawdzić. Czasami bywało tak, że mówiłam żołnierzom, by dzisiaj uważali – i gdyby nie ta ostrożność, mogło być różnie. Po prostu odczuwam, że jest zagrożenie.

JMS: – Co robiłaś do czasu inwazji. Czym się zajmowałaś, a co robisz teraz? 

– Do pełnowymiarowej wojny ja miałam życie – bajkę. Byłam przewodnikiem, dobrze zarabiałam. Robiłam duże wydarzenia, Noc Kupały, koncerty z bardzo fajnymi muzykami.

Dawałam ludziom radość, sprawiało mi to wielką frajdę, że mogę się podzielić muzyką, którą uwielbiam, z ludźmi, których też uwielbiam

Życie – bajka, przewodnictwo, warsztaty zielarskie, warsztaty motankowe, nurkowanie, czwórka fenomenalnych dzieci. No i się zaczęła się wojna w Ukrainie… Znajomy, który jeździł jako wolontariusz od 2014 roku, wywiózł z Ukrainy uchodźców. Ja im oddałam cały swój dom. Mam dwa domy, w drugim zaczynałam remont. Przeniosłam się do tego remontowanego, żeby im było lepiej. Tak się zaczęło. Łącznie przewinęło się przez mój dom jakieś dwadzieścia pięć osób. Było różnie. Był Mariupol, była Odessa, był Charków, Kijów. Wszystko było. Miałam babcię z demencją. 

JMS: – Dlaczego zaczęłaś tam jeździć? 

– Bo ten chłopak [kierowca] przyjechał któregoś dnia tak wycieńczony, że ledwo się trzymał na nogach. Mówię: dobra, to ja pojadę jako kierowca. Miałam być tylko kierowcą na zmianę, bo akurat miałam chwilę czasu. To było jakoś po Covidzie, miałam mniej klientów, bo ludzie wciąż byli wystraszani. No i tak się zaczęło. Z początku jeździliśmy do Lwowa, ale w pewnym momencie nie było komu jechać na front, a tam żołnierze czekali. I wysłali nas pod Pokrowsk, który był w tym czasie ostrzeliwany. Dostaliśmy instrukcję, gdzie zajechać, gdzie nie zajeżdżać, na co uważać, na co nie pozwolić i tak dalej. I kiedy dojechaliśmy, zobaczyliśmy bitwę powietrzną nad naszymi głowami. Myśliwce przeleciały tak nisko, że aż nam autem rzuciło. Ja mam bardzo dziwny typ psychiki: mnie nic nie dziwi, jestem w stanie zrozumieć wszystko. Czasami pytam: czy to jest normalne, czy to można zaakceptować? Ja po prostu wszystko rozumiem i jestem w stanie przejść nad czymś do porządku dziennego bardzo łatwo. Nawet rzeczy traumatyczne też przechodzę dość łatwo. 

AH: – A co ze strachem? 

– Był z początku, ale ja od początku też jeździłam z Pawłem, a Paweł znał Donieczcyznę od 2014 roku. I on te pierwsze skrzypce grał. Później zaczęłam jeździć sama. Dlaczego sama? Dlatego, że ja wiem, co robię, mogę odpowiadać za swoje rzeczy, ale też za bezpieczeństwo chłopaków – żeby nic niekontrolowanego się nie wydarzyło, żeby nie pokazać miejsca, nie zdradzić lokalizacji. Ja to wszystko umiem zrobić. Ale nie mogę odpowiadać za drugiego człowieka. Nie wiem, kto ze mną jedzie. Nawet jak [to jest] fajna osoba, ja nie wiem, dla kogo ta osoba może pracować. Ja odpowiadam za siebie, za innych nie.

Nawet gdy wszystko się pali, gdy pod stopami jest lód albo szkło, Agnieszka zawsze chodzi boso. Zdjęcie: archiwum prywatne

AH: – No tak, bo taka jest różnica pomiędzy wieloma wolontariuszami a Tobą, że Ty faktycznie wjeżdżasz w miejsca, które są niedostępne nawet dla ukraińskich wolontariuszy. Docierasz do oka cyklonu, do miejsc, gdzie żołnierze zjeżdżają prosto z okopów i odpoczywają. Zdarza Ci się, może teraz już rzadziej, bo takie są niestety okoliczności, że wjeżdżasz na pozycje bojowe. Zaskarbiłaś sobie ogromne zaufanie wśród żołnierzy. To jest element trudny dla nas, bo ci żołnierze czasem… znikają.

– Od razu przypomniałam sobie jedną sytuację. Jechałam do chłopaków, którzy zostali potraktowani bronią chemiczną.

Krzyczeli mi przez telefon, że potrzebują masek przeciwgazowych, bo ich tam duszą. Ale kiedy dojechałam na miejsce, nie było już komu ich przekazać. To jest ciężkie

AH: – I to nie jest jedna sytuacja. Przecież Ty tam praktycznie żyjesz z tymi ludźmi. 

– Ja do tych, którzy na przykład przepadli bez wieści, czasem piszę SMS-y. Raz na miesiąc, dwa, czasem pół roku. Robię przegląd telefonu i piszę: „co tam u ciebie, co u chłopaków?”. No i nie wszyscy odpisują… 

AH: – Dlaczego to robisz? 

– Bo może wróci. Bo może nie zginął, a jest w niewoli. A jeśli wróg przeczyta, to niech wie, że o nich się ktoś martwi. Że to nie jest tak, że to są bezimienni ludzie. Że za nimi ktoś stoi, że ktoś się przyjmuje i czeka.

AH: – Wiele masz takich osób, o których pamiętasz i do których piszesz? 

– No, kilkanaście. Takich, do których zdarza mi się napisać, a o których pamiętam. Ja to przekładam też na moje dzieci, na naszych chłopaków w Polsce, że oni też będą poddani temu samemu gwałtowi, tej samej agresji, która jest coraz bardziej inteligentna, wyuczona, coraz bardziej technologiczna. I dlatego ja jestem tam, żeby tego nie było tu. Oczywiście, mój wpływ może nie jest wielki, ale mnie motywuje, kiedy czytam wiadomość, że „dzięki twojej pomocy mój pododdział żyje”. To są takie momenty, kiedy zdobywasz doświadczenie, ale też szacunek. Śmieję się, że jestem takim ambasadorem Polski.

Robię coś, o co mnie nie prosili, ale też pokazuję Ukraińcom, że Polacy są okej. Że to nie są ci straszni ludzie, którzy z pogardą się do nich odzywają, bo oni przecież słyszą te hasła

Ja pokazuję, że Polska się o nich martwi, że to są nasi sąsiedzi, że to są ludzie, którzy nam dali czas, że to są ludzie, którzy dają nam doświadczenie. 

JSM: – Mówisz o byciu ambasadorką Polski teraz w Ukrainie. Jakiś czas temu napisałaś piękny, poruszający post na Facebooku w kontekście tego, co się dzieje z nami, z Polską. Jak szybko nasze sympatie zmieniły się w antypatie. Chociaż ja mówię, że to nie są ci sami ludzie, bo nie wierzę, że to ci sami, którzy otwierali swoje serca i domy w 2022 roku. Czy masz też jakieś rozmowy ze znajomymi? Czy kiedy mówisz o Polsce, musisz tłumaczyć? Dlaczego to, co się dzisiaj dzieje w Polsce, jest dla Polski bardzo złe? 

– Kiedy ktoś mówi mi, że Ukraińcy są niewdzięczni, to ja po prostu prycham ze śmiechu. Zapraszam każdego: „pojedź ze mną i zobacz tę niewdzięczność, zobacz, jak robią ci prysznic z wody pitnej, którą na plecach przynieśli”. Zajeżdżasz do wioski, mówisz, że z Polski, to od razu masz drzwi otwarte, dom otwarty. Nakarmią cię. Nawet jeśli mają niewiele, to znajdą puszkę konserw albo makaron i zrobią ci go z sałem. Kawę, herbatę. Nie ma opcji, żeby cię ktoś wypuścił w Ukrainie bez nakarmienia. Ja niewdzięczności nie widzę. I o kim to mówią? O tych, którzy pracują, czy o tych, którzy robią burdy? Jeśli o tych drugich, to ja mówię: „sprawdź go, czy na pewno jest Ukraińcem. A jeśli nawet robi te burdy, to co? Ty się przejmujesz tym, co zrobił dezerter? To wyznacznik całego kraju, narodu?” Dla mnie Ukraińcy są na froncie. Dla mnie Ukrainki plotą siatki, karmią chłopaków, robią wszystko, co można. To są ci, którzy tych chłopców chronią i pomagają. 

AH: – Niejeden wolontariusz przekonał się, że jeśli samochód się zepsuje, nagle znajduje się dziesięć osób, które przyjdą pomagać. Warto podkreślić, że Ukraińcy, którzy są na froncie i walczą, tak samo mówią o tych Ukraińcach, którzy są za granicą, robią burdy. Oni mówią: „my was rozliczymy”. 

– I warto dodać, że tam absolutnie nie ma nastrojów antypolskich.

Generalnie nastroje na froncie są bardzo propolskie. Często słyszę, że gdyby nie Polacy, to na froncie byłoby ciężko

My też mamy swój front. Gdy dostajemy jakieś rzeczy do przekazania żołnierzom z fundacji, to wiadomo, że trzeba zrobić potem zdjęcie. Ale sytuacje są różne. Nie wszyscy pozwolą zrobić zdjęcie, bo tu chodzi o ich życie. A darczyńca, na przykład, chce filmik. Wiecie: kciuk w górę, wdzięczność. A chłopaki przyjeżdżają po dwóch tygodniach siedzenia na pozycjach, ubłoceni, niewyspani, bo ciągły ostrzał. Oni po prostu się czołgają ze zmęczenia. Gdzieś tam jeszcze są ranni. A ja mam mówić takiemu chłopcu: „robimy wideo i podziękujcie za zupki chińskie”. Czasami po prostu przykro prosić o coś takiego. Ja dla świętego spokoju robię zdjęcia, na których nie widać twarzy, czasem widać naszywkę. I jest dowód, że to dojechało do wojska. Bo wolontariusz to jest jak medyk: przede wszystkim ma nie szkodzić.

„Jestem tam, żeby tu nie było”. Zdjęcie: archiwum prywatne

AH: – I trochę jak psycholog, bo oni przecież nie czekają tylko na te zupki chińskie. Oni czekają na Ciebie.

– Wszyscy mnie pytają: „po co tam jeździsz, po co tyle czasu zostajesz? Nie lepiej zrzucić to, co zawiozłaś, i od razu wyjechać?” Mało kto wie, że ci ludzie potrzebują porozmawiać. Ze swoimi pobratymcami taki nie pogada, bo z nimi żyje. Kiedy ja tam przyjeżdżam, to często w milczeniu scrollujemy telefony. Kątem oka widzę, że on ogląda zdjęcia swoich dzieci. Więc siadam obok i też zaczynam scrollować galerię ze swoimi dziećmi. Nie musimy rozmawiać. Ale po chwili widzę, że zerka mi w telefon. Więc pytam go: „twoje?” Odpowiada: „moje”. „A dawno ich nie widziałeś?”. „No, rok” – i facet często zaczyna płakać. Tęskni za domem. Oni nie są cyborgami, maszynami. Oni są ludźmi.

Ukraińcy są generalnie dużo cieplejsi niż Polacy w takich relacjach międzyludzkich. A może też front tak szybko im zabiera te niepotrzebne konwenanse. I oni po prostu mówią: „ja nie chcę walczyć, ja chcę do domu”

AH: – Tutaj taki przedział czasowy można dorzucić: jeżeli komuś urodziło się dziecko na początku pełnowymiarowej wojny, to w tej chwili ono już chodzi…

– Tak, i zdarza się, że ten ktoś po prostu nie widział tego dziecka. Mówi: „trzymałem w rękach czteromiesięczne dziecko, a teraz to dziecko chodzi, gada i mnie nie zna. Nie poznaje tatusia”.

JMS: – Nie mają przepustek, urlopów? 

– Mają, ale niektóre jednostki bardzo rzadko. A teraz coraz rzadziej, bo nie ma rotacji, nie ma komu zmienić ludzi w okopach i ciągle jest walka. Ja sama czasami ubieram ich do tego boju, nawet w rzeczy, które przywożę. Ja to wszystko widzę. Widzę ich stany psychiczne po powrocie, takie dziwne spojrzenie, to nakręcenie, tę adrenalinę. Bo sam wyjazd z pozycji jest czasem bardziej niebezpieczny niż siedzenie na pozycji. Ale to też nie tak, że w okopie jest relaks. Tam są momenty, że jest taka rąbanka po całej linii, że nie ma przerwy. A ci, którzy są najbardziej doświadczeni w bojach, chodzą na ciągłej czujce. I polegając na doświadczeniu wiedzą, kiedy nie wychodzić, kiedy czegoś nie robić. Oczywiście, teraz wszystko jest mocno skomputeryzowane, zelektronizowane.  Każdy wie, gdzie kto siedzi, ilu ludzi gdzie się chowa, w jakim blindażu. Chłopak, który idzie w szturm, wie, że w pierwszym blindażu są cztery osoby, w drugim sześć, w trzecim dwadzieścia. 

AH: – Mówisz, że wszystko jest zelektronizowane i cała wojna jest teraz w komputerze. To nie jest tak, że sobie wskoczysz w krzaczki i nikt nie wie, że tam jesteś. Ale jest jedna rzecz, która nie jest komputerem. To ludzki mózg. Jesteś tak blisko chłopaków, którzy schodzą z pozycji, obserwujesz ich już dłuższy czas i widzisz, co się z nimi dzieje, że oni często znikają, mają puste oczy. Albo pojawiają się zachowania agresywne. 

– Pojawiają się... Destrukcyjne, autodestrukcyjne. Ja sama odebrałam jednemu chłopakowi broń z ręki. Byłam przy tym, jak się dowiedział, że zostawiła go żona. Długo go nie było w domu, ona zadzwoniła i powiedziała, że to koniec. Zaczął krzyczeć, że „ja za ciebie, suko, walczyłem”. Zaczął strzelać w ścianę, więc podniosłam tylko broń w górę i go objęłam. I on wywalił cały magazynek w sufit.

Front jest w każdym miejscu. Front jest też w domu

On w tym momencie stracił wszystko. Nauczyłam się, że czasem w takim momencie ratuje prosta rzecz: kod 4.5.0. Czyli: „wszystko OK, jest spokojnie”. Bo oni ten kod słyszą w radiu. Ten kod się przewija w rozmowach i on jest informacją. Wszystko OK, spokojnie, nic się nie dzieje. I w jakiś sposób ich układ nerwowy reaguje, jak się mówi: 4.5.0. Myślę, że i my to powinniśmy już powolutku u nas wprowadzać, takie kody.

AH: – To nie tak, że my w ogóle nie mamy doświadczenia z PTSD, bo z Afganistanu wracali żołnierze, którzy mieli takie doświadczenia. Ale skala tego problemu w Ukrainie już w tej chwili jest niewyobrażalna. Ci ludzie wrócą po wojnie do domu i nie będzie tak, że to oni będą dostosowywać się do społeczeństwa i jakoś w nim żyć. To społeczeństwo będzie musiało dostosować się do weteranów. Czy ukraińskie społeczeństwo to rozumie? 

– To jest i tak, i tak. Są ludzie, którzy rozumieją i wychodzą naprzeciw, a są ludzie, którzy zupełnie nie próbują zrozumieć... Wiesz, co jest najgorsze, co najgorszego można zrobić żołnierzowi, który wraca do domu? Pytać: „no, to kiedy się ta wojna skończy? Ile to będzie jeszcze trwało?” Bo to rodzi gniew. Często odpowiadają, że będzie trwała do ostatniego ukraińskiego żołnierza. Oni wracają do domu, jak obcy ludzie. Zmienieni. A w domu złość, „no bo ile to można”. Latają te rakiety, strzelają, tu sąsiadkę zabiło. „A kiedy wrócisz? Tu trzeba kran naprawić”.

AH: – Teraz sobie przypomniałam historię opowiadaną przez jednego żołnierza. Siedzieli już po szkoleniu, rozpoczął się przydział do batalionów. Jeden z chłopaków został przypisany do „szturmowików”, a że to była brygada desantowo-szturmowa, to można się domyślić, że będzie ciężko, a on był w wielkim stresie. I napisał swojej dziewczynie, że „właśnie wysyłają mnie do szturmowików i prawdopodobnie za godzinę muszę już ruszać. Nie wiem, kiedy będę znowu z tobą na łączach”. A ona mu odpisała: „to zanim pojedziesz, wrzuć mi trochę kasy na konto”. I on po prostu się załamał. 

– „Ciebie nie ma, a ja muszę żyć”. Te kobiety też coś muszą ze sobą zrobić. Faceta nie ma od roku albo półtora w chacie. Nie widzimy sytuacji, nie oceniamy. Ja znam sytuację, gdzie chłopak z niewoli wyszedł po półtora roku, a żona przyjechała go poinformować, że to koniec. Tylko po to przyjechała do szpitala. A on jeszcze taki słaby... Wszędzie są ludzie i tacy, i tacy.

JMS: – Agnieszko, jako że jesteś wiedźmą, chciałabym Cię zapytać o… przyszłość. Jeździsz na front, widzisz to wszystko. Nie wiemy, jak Ukraina poradzi sobie z tym ogromem PTSD powracających żołnierzy, kiedy ta wojna się już skończy. Chyba jeszcze do tego daleko, ale dziś drony dolatują już do Polski. 

– Nieważne, co się wydarzy. Przygotujmy się na najgorsze. To, co przygotujemy i zorganizujemy, będzie można wykorzystać w każdy inny możliwy sposób. Wiedza, którą zdobędziemy w tym czasie, jest wiedzą bezcenną, na całe życie. Nie wiemy, kiedy nam się do czego przyda.

Uczmy się, edukujmy, przygotowujmy. Czerpmy z ich doświadczenia, póki żyją, póki chcą z nami rozmawiać. Uczmy się od nich

Wiedza to władza. Jeśli wiesz, to cię nie zaskoczą. Nie szukajmy wrogów, gdzie ich nie ma. W tej chwili przemysł zbrojeniowy Europy, Rosji i świata jest tak rozkręcony, że oni będą musieli coś z tym zrobić. Ja widziałam, jak to wygląda. I nie chciałabym, żeby to było w Polsce. 

AH: – Czy naprawdę wierzysz w to, że jeżeli Ukraina nie zatrzyma Rosjan, to oni pójdą dalej? 

– Zobaczcie, jak się rozpaliły wojny w różnych częściach świata. W tej chwili po prostu pół świata płonie, a my siedzimy z głową w piasku i nic nie robimy. Przepraszam, może to będzie slogan: „chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Lepiej być za bardzo przygotowanym niż nieprzygotowanym wcale. Nawet jeśli my tego nie wykorzystamy, być może nasze przygotowania pokażą, że jesteśmy silni.

Komuś zależy na tym, byśmy zaczęli być wrogo nastawieni do Ukrainy. Komuś zależy, byśmy nie lubili Niemiec. Komuś zależy, byśmy zostali sami. I o to chodzi, kochani, byśmy byli sami, wewnętrznie podzieleni. Byśmy wszędzie widzieli wrogów, bo wtedy będzie łatwiej nas rozbierać. Nie dajmy się dezinformacji. Nie dajmy szczuć narodu na naród. Nie wierzmy w te różne fake newsy, które w tej chwili nas wręcz zalewają. Federacja Rosyjska pracuje genialnie w Internecie. Ma do tego ludzi, ma do tego pieniądze. Razem jesteśmy siłą. A największą potęgę, jeśli ją rozebrać na części, można łatwiej unieszkodliwić. Dziel i rządź. I Rosja w tej chwili to robi. A my, jak te owieczki, hasamy dokładnie w kierunku, jakim oni sobie życzą.

20
min
Aldona Hartwińska
Wojna w Ukrainie
Допомога армії
Wolontariusz
Polska-Ukraina
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Mocna latarka i powerbank w każdym domu. Jak się przygotować na przerwy w dostawach prądu

Od latarki do własnej minielektrowni

Natalia Żukowska: – Czy naprawdę można zapewnić sobie komfortowe życie nawet podczas długotrwałej przerwy w dostawach prądu? Co trzeba mieć pod ręką?

Andrij Jaworski: – Przetrwanie energetyczne zaczyna się od podstawowych rzeczy: niezawodnego oświetlenia i stabilnej łączności. Dopiero po zapewnieniu tego warto pomyśleć o poważniejszych rozwiązaniach: rezerwowych źródłach zasilania dla sprzętu AGD, systemach ogrzewania, własnych panelach słonecznych.

Najprostszym, a zarazem najważniejszym narzędziem w okresie zimowym jest zwykła latarka, którą należy nosić przy sobie. To rzecz niezbędna. Nie warto używać telefonu jako źródła światła: bateria szybko się rozładuje, a ryzyko uszkodzenia urządzenia wzrasta. Latarka powinna być wytrzymała, odporna na uderzenia i zasilana standardowymi bateriami AA, które łatwo znaleźć w każdym sklepie.

Radziłbym zaopatrzyć się też w:

  • latarkę kempingową – jest wygodna w użyciu, ponieważ można ją postawić na stole albo zawiesić. Zapewnia równomierne oświetlenie pomieszczenia. Takie modele często działają na akumulatorze i mogą być doładowywane;
  • lampki z czujnikiem ruchu. Dobrze nadają się do korytarzy, kuchni lub łazienki. Włączają się tylko wtedy, gdy przechodzisz obok i mogą działać kilka miesięcy na jednym ładowaniu.
Andrij Jaworski: „Latarka kempingowa zapewnia równomierne oświetlenie pomieszczenia”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Drugim niezbędnym urządzeniem jest wysokiej jakości powerbank. Poszukaj modelu, który jest w stanie kilkakrotnie całkowicie naładować twój telefon i ma kilka portów dla różnych urządzeń. Warto również kupić zwykłe radio, które działa nawet wtedy, gdy padną sieci komórkowe.

A co z Internetem?

Ważne jest, by zrozumieć, że dostęp do Internetu nie jest tylko kwestią bezpieczeństwa informacji, ale także możliwości wykonywania pracy i pozostawania w kontakcie. Jeśli pracujesz zdalnie, zadbaj o niezawodne łącze internetowe. Optymalnym rozwiązaniem jest poprowadzenie kabla światłowodowego. Taka linia jest niezależna energetycznie – jedyne, co trzeba zrobić, to podłączyć urządzenie i router do niewielkiego źródła stałego zasilania. W ten sposób będziesz mieć łączność nawet wtedy, gdy padnie mobilny Internet.

Czy w wielopiętrowych budynkach trudniej zapewnić minimalny komfort niż w domach prywatnych?

Tak. Zimą 2022 roku mieszkańcy nowych budynków w Kijowie przeżyli prawdziwy koszmar: nie działały windy, nie było wody, ciepłownie również przestały działać, przygotowanie posiłków było niemożliwe, bo nie było gazu – wszystko opiera się na energii elektrycznej. Dlatego obecnie w wielu wspólnotach mieszkaniowych instaluje się systemy zasilania awaryjnego, które są w stanie obsługiwać przynajmniej jedną windę.

Trudnym tematem jest woda. Na wyższe piętra jest dostarczana za pomocą pomp, które w przypadku braku prądu natychmiast się zatrzymują.

Mieszkający powyżej 5. piętra zostają bez wody już kilka minut po wyłączeniu prądu

W takim przypadku istnieją dwa rozwiązania. Po pierwsze, należy zgromadzić zapas wody, co nie jest trudne. Po drugie, trzeba zastanowić się, jak ją wykorzystywać do celów higienicznych. Istnieje proste rozwiązanie: przenośny prysznic z małą pompką zasilaną z powerbanku. Wystarczy naładować urządzenie, zanurzyć wąż w pojemniku z wodą – i można się kąpać. W razie potrzeby taki system można też nawet nieco zmodyfikować pod kątem domowego zaopatrzenia w wodę.

„Przetrwanie energetyczne zaczyna się od podstawowych rzeczy: niezawodnego oświetlenia i stabilnej łączności”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Co z przygotowywaniem posiłków bez kuchenki elektrycznej czy mikrofalówki?

W warunkach miejskich najprostszym rozwiązaniem są kuchenki turystyczne z butlą gazową. Jednak to wymaga ścisłego przestrzegania zasad bezpieczeństwa dotyczących tego, gdzie ich używać, jak przechowywać butle, jak zapewnić wentylację. W wielopiętrowych budynkach ludzie czasami wychodzą na balkony i tam gotują, ale to również ryzyko – trzeba pomyśleć o środkach przeciwpożarowych i sąsiadach.

Przetrwanie w dużym mieście w dużej mierze zależy od zjednoczenia społeczności: ktoś może pomóc sąsiadowi z wodą, ktoś – z paliwem albo drewnem do ogrzewania

Na wsi sytuacja jest prostsza – jest studnia, są własne zapasy i łatwiej zdobyć drewno.

A ogrzewanie? Zimą to bardzo ważne. Jak zapewnić działanie urządzeń grzewczych, gdy nie ma prądu?

Nowoczesne kotły gazowe nie działają bez prądu: wszystkie wymagają zasilania do automatyki i pomp. I tu z pomocą przychodzą tak zwane stacje ładowania. To już nowoczesne rozwiązanie, w przeciwieństwie do starych schematów typu: „akumulator samochodowy + falownik”.

Akumulatory samochodowe w ogóle nie nadają się do zasilania awaryjnego: szybko ulegają awarii, ponieważ są przeznaczone tylko do krótkiego, impulsowego uruchamiania silnika, a nie do długotrwałej pracy. W najlepszym przypadku taki akumulator przetrwa 3 miesiące.

Lepiej wybrać stację zasilania?

Tak, ale wysokiej jakości. Na rynku jest wiele ofert i są marki, które już się sprawdziły i mogą zasilać kocioł gazowy (na przykład EcoFlow, Bluetti). To minimum, które warto mieć w domu. Dalej wszystko zależy od budżetu: można zbudować cały system zasilania awaryjnego.

A jeśli chodzi o domy prywatne?

Tutaj jest prościej. Są firmy, które oferują kompleksowe rozwiązania „pod klucz”. Na przykład produkują hybrydowe falowniki [które przekształcają prąd stały z paneli słonecznych na prąd zmienny do użytku domowego, a także zarządzają gromadzeniem nadwyżki energii w akumulatorach, by wykorzystać ją podczas przerw w dostawie prądu – red.] i akumulatory o różnej mocy. Mieszkam w pobliżu Iwano-Frankiwska i mam w domu taki system: panele słoneczne na dachu, a w garażu hybrydowy falownik z akumulatorami.

Dzięki temu prawie nie odczuwam przerw w dostawie prądu. Co najwyżej zamigocze światło – i to wszystko

Taki system jest drogi, ale obecnie ceny spadły i stał się bardziej dostępny zarówno dla osób prywatnych, jak dla biznesu.

Nie kupuj najtańszych urządzeń. Jakość sprzętu ma strategiczne znaczenie

Ile kosztuje podstawowy system?

Dla mieszkania minimalna opcja wygląda następująco:

  • inwerter o mocy 6 kilowatów,
  • akumulator o pojemności 5 kilowatogodzin.

To koszt około 2500 dolarów. Oczywiście jakość sprzętu ma duże znaczenie. Nie polecam tanich inwerterów z AliExpress: są zawodne, słabo się chłodzą i hałasują tak, że nie da się spać. Lepiej wybierać sprawdzony sprzęt z gwarancją.

Podczas szkolenia „Przetrwanie energetyczne”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Mieszkańcy wieżowców często montują panele słoneczne na balkonach. Pozwala to na ładowanie akumulatorów w ciągu dnia i częściowe zrekompensowanie zużycia energii elektrycznej. Gwarancja na takie urządzenia wynosi od 5 do 10 lat. Biorąc pod uwagę fakt, że taryfy za energię elektryczną dla ludności również będą rosły, taka inwestycja ma sens. Biznes już płaci 10-12 hrywien i więcej za kilowatogodzinę, a dla ludności również prognozuje się znaczny wzrost.

Są jakieś bardziej budżetowe rozwiązania?

Oczywiście. Minimum to działanie systemu ogrzewania, oświetlenia, zaopatrzenia w wodę i lodówki. To są podstawowe potrzeby. Reszta według uznania i możliwości.

Jednak nawet jeśli się ma system zasilania awaryjnego, lepiej zapomnieć o tym, że w czasie wyłączeń będzie można korzystać z kuchenki indukcyjnej, piekarnika czy pralki. To zbyt energochłonne

Kiedy nie ma słońca, system prawie nic nie generuje i trzeba skupić się tylko na podstawowych potrzebach. Natomiast w słoneczne dni część energii można już przeznaczyć na gotowanie posiłków lub inne domowe sprawy.

Jednym z najpopularniejszych rozwiązań pozostają generatory. Asortyment jest ogromny – od małych modeli do domków letniskowych po potężne stacje do domu. Koszt kilowatogodziny zależy oczywiście od paliwa: jeśli generator pracuje na benzynie, będzie to kosztowne, ale jeśli podłączysz go do sieci gazowej, koszty znacznie się zmniejszą. Owszem, tu też pojawia się kwestia bezpieczeństwa, ale odpowiednie rozwiązania już istnieją. W takim przypadku kilowatogodziny może być wielokrotnie niższy niż w przypadku benzyny.

Jaka powinna być moc generatora, by zapewnić minimalny komfort – na przykład by działała lodówka i kilka urządzeń gospodarstwa domowego?

Minimalna moc dla „podstawowego zestawu przetrwania” (lodówka + światło + router + pompa) to 1-2 kW (1000-2000 W).

Komfortowa opcja dla mieszkania (by dodatkowo zasilać kilka gniazdek, ładowarek, małą płytę elektryczną/grill w momentach generacji) – 2-3 kW.

Dla prywatnego domu lub jeśli planujesz zasilać kocioł, bojler, kilka mocnych odbiorników – potrzeba 3-5 kW i więcej, w zależności od listy urządzeń.

Lwów, październik 2025 r. Zdjęcie: Lwowska Rada Miejska

Jaki typ generatora wybrać?

Wszystko zależy od finansów. Generator inwerterowy to nowoczesna opcja, która ma szereg zalet: pracuje ciszej, wytwarza „czystszą” energię elektryczną, która jest bezpieczna dla wrażliwej elektroniki, a także zużywa mniej paliwa przy częściowym obciążeniu. Taki generator jest szczególnie wygodny w warunkach miejskich lub dla tych, którzy planują zasilać nie tylko lampy czy grzejniki, ale także komputery i inny sprzęt.

Istnieje też klasyczny generator – tradycyjny model, który przyciąga niższą ceną przy wyższej mocy. Jednak za to trzeba „zapłacić” czymś innym: klasyczne generatory są zazwyczaj większe, cięższe i znacznie głośniejsze. Dobrze nadają się do sytuacji, w których najważniejsze jest uzyskanie maksymalnej ilości energii za minimalne pieniądze, a poziom komfortu nie ma decydującego znaczenia.

Wiele nowoczesnych stacji pozwala na podłączenie dodatkowych baterii, co oznacza, że sam skalujesz system. Istnieją nawet rozwiązania balkonowe – polegają na podłączeniu do stacji niewielkich paneli słonecznych na balkonie. W takich warunkach w ciągu dnia stacja jest zasilana energią słoneczną i naprawdę oszczędza energię elektryczną.

Gdzie najlepiej trzymać generator?

Generator ma sens tam, gdzie jest wystarczająco dużo miejsca na jego umieszczenie i możliwość bezpiecznego przechowywania paliwa

Dla miasta – z balkonami, sąsiadami i gęstą zabudową – bardziej realistyczną opcją są stacje ładowania. Najważniejsze jest bezpieczeństwo: gdzie przechowywać generator, gdzie przechowywać paliwo, kto odpowiada za konserwację sprzętu. Widziałem tylko jeden przykład, gdzie zrobiono to prawidłowo – w pobliżu jednego ze szpitali w Iwano-Frankiwsku: ogrodzony teren, generator pod zadaszeniem, chroniony przed deszczem, rura do odprowadzania spalin do atmosfery, system przeciwpożarowy, uziemienie. To cała infrastruktura. Ale kiedy generator stoi w garażu lub na podwórku bez kontroli, to jest niebezpieczne.

Jakie są najczęstsze błędy popełniane podczas przygotowań do masowych odłączeń prądu?

Po pierwsze, próby rozwiązywania problemów bardzo tanim kosztem. Świeczki to nietrwałe rozwiązanie i duże ryzyko pożaru, zwłaszcza w dobrze ocieplonych pomieszczeniach z oknami metalowo-plastikowymi (ograniczony dopływ powietrza). Po drugie, używanie akumulatorów samochodowych jako rezerwowych. To błąd, bo akumulatory samochodowe są przeznaczone do pracy impulsowej (rozrusznik), a nie do długotrwałego rozładowywania/ładowania w systemie zasilania awaryjnego – w takim trybie szybko ulegają awarii. Po trzecie, ludzie często zwlekają z zakupem potrzebnego sprzętu, tymczasem gdy już dojdzie do przerw w dostawie prądu, ceny gwałtownie rosną. Wtedy to, co można było wcześniej kupić tanio, kosztuje znacznie więcej.

Czernihów, październik 2025 r. Zdjęcie: Yan Dobronosov/Telegraf

Jak zmieni się podejście do bezpieczeństwa energetycznego w ciągu najbliższych 5-10 lat?

Niedawno przeczytałem raport DiXi Group [centrum analityczne zajmujące się badaniami i doradztwem w dziedzinie energetyki, bezpieczeństwa, polityki informacyjnej, inwestycji – aut.] dotyczący energetyki w Ukrainie. Otóż odnotowano w nim rekordowy eksport energii elektrycznej. Dlaczego? Ponieważ wiele przedsiębiorstw zostało zniszczonych, zużycie spadło i powstała nadwyżka. A system energetyczny zawsze musi być w równowadze: tyle, ile się wytwarza, tyle się zużywa. Dobrze, że teraz możemy sprzedawać nadwyżki do Europy, jednak sytuacja się zmienia. Mocno ucierpiała energetyka cieplna, a także energetyka wodna – zwłaszcza z powodu niskiego poziomu wody, co jest bezpośrednio związane ze zmianami klimatu. Dlatego uważam, że przyszłością jest rozwój odnawialnych źródeł energii. Ale to za mało. Potrzebne są też systemy magazynowania energii, które rozwiążą kluczowy problem: co zrobić z nadwyżkami, gdy jest produkcja, i co zrobić, gdy jest popyt, ale nie ma produkcji.

Zielona taryfa wygasa w 2030 roku. Powstaje pytanie: co się stanie z ogromnymi zasobami elektrowni słonecznych? Odpowiedź brzmi: biznes już teraz masowo inwestuje w elektrownie słoneczne na własne potrzeby. Energia nie trafia „w próżnię”, ale jest wykorzystywana w przedsiębiorstwie. Dla ludności ta tendencja jest również aktualna. Ogólnie wszystko będzie zależało od taryf. Jeśli będą rosły, energia słoneczna stanie się bardziej atrakcyjna.

Czy odnawialne źródła energii i domowe minielektrownie mają potencjał, by zapewnić autonomię?

Popyt na rozwiązania autonomiczne jest wprost proporcjonalny do liczby przerw w dostawach energii. Gdy tylko zaczynają się przerwy w dostawach, popyt gwałtownie rośnie, a wraz z nim ceny. Istnieje jednak jeszcze jedno wyzwanie: brakuje specjalistów.

By zmienić tę sytuację, w 2021 roku stworzyliśmy centrum szkoleniowe przygotowujące specjalistów w dziedzinie energii słonecznej

Studenci odbywają praktyki, zajmują się montażem i konfiguracją stacji, a po zakończeniu szkolenia mają gwarancję zatrudnienia. Zamówień jest bardzo wiele – to dobry znak, ponieważ rynek się rozwija, a możliwości dla młodych profesjonalistów są coraz większe.

Chciałbym dać wszystkim prostą radę: nie czekajcie, aż zaczną się przerwy w dostawach prądu czy sytuacje kryzysowe. Zacznijcie od tego, co najprostsze: latarki i powerbanku. Jeśli kupicie te rzeczy zawczasu, możecie nawet zaoszczędzić. Przedsiębiorcy dobrze wiedzą, że baterie mają ograniczoną żywotność, dlatego często oferują sprzęt w korzystnych cenach. Z latarką i mocnym powerbankiem przerwy w dostawie prądu nie będą już takie straszne.

20
min
Natalia Żukowska
Wojna w Ukrainie
Енергетична система
Blackout
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Krzysztof Czyżewski: "Nikt się nie rodzi z nienawiścią"

Olga Pakosz: Jak w świetle tego, co się dziś dzieje, możemy mówić o budowaniu mostów?

Krzysztof Czyżewski: Tak naprawdę musimy sobie uświadomić, jak niewiele udało nam się ich zbudować.

Dlaczego?

Mieliśmy darowany czas, którego w dużej mierze nie wykorzystaliśmy. Dziś nadchodzi więc sprawdzian tego, co zrobiliśmy, i okazuje się, że mogło być tego znacznie więcej. Powstało za mało mostów – między Polakami i Ukraińcami, ale też wiele innych. Bo wszystkie one są ze sobą połączone. Strach przed innym bardzo łatwo zamienia się w szukanie kozła ofiarnego – obcego, kogoś innej narodowości, o innej kulturze czy kolorze skóry. I to pokazuje, że mogliśmy zrobić o wiele więcej, zwłaszcza oddolnie, na poziomie organicznym. Zabrakło inwestycji w samorządy, edukację – od szkoły podstawowej po kolejne szczeble – w działania kulturalne i kulturowe. Gdybyśmy w to włożyli więcej wysiłku, dziś bylibyśmy w zupełnie innym miejscu.

Dlatego tak ważna jest praca nad zakorzenieniem – w miejscu, w sobie, w naszej tożsamości. Kiedy wybuchła pełnoskalowa wojna w Ukrainie, dzieci uchodźców przyjechały do Krasnogrudy. Jeden z pierwszych projektów, które z nimi zrobiliśmy, to był film animowany. Dzieci nazwały go „Pokój”, bo odkryły, że w języku polskim to słowo ma dwa znaczenia: „niewojna” i „moje miejsce do życia”. One właśnie to miejsce straciły – swój pokój, swój dom – i za tym tęskniły. Rozumiały też, że wojnę rozpoczyna ten, kto nie ma własnego pokoju.

Ludzie pozbawieni zakorzenienia, poczucia wspólnoty, łatwiej ulegają ideologiom prowadzącym do nienawiści i przemocy. Dlatego potrzebujemy czasu na odbudowanie tego zakorzenienia, którego w naszej części Europy wciąż nam brakuje przez historię wojen i reżimów. Ten darowany czas po prostu zmarnowaliśmy.

Zainwestowaliśmy w drogi, bo to proste, bo każdy polityk chce się czymś takim chwalić. Ale inwestycje w szkoły, domy kultury, organizacje społeczne – w ludzi – nigdy nie były priorytetem. A to właśnie one mogłyby dać nam siłę, by przeciwstawić się nienawiści i wojnie

Wygodna rola ofiary

Czym jest nienawiść?

Nikt z nas nie rodzi się z nienawiścią. Ona zawsze ma swoje źródło, zazwyczaj we wczesnych etapach życia. Coś musiało wydarzyć się w naszym otoczeniu – w rodzinie, w szkole, we wspólnocie. Coś, co uczyniło nas podatnymi na tę chorobę, którą jest nienawiść.

By się z nią zmierzyć, musimy dotrzeć do jej początków. Do momentu, gdy dziecko czy młody człowiek znaleźli się w sytuacji, w której nikt ich nie obronił, nie zabezpieczył, nie nauczył radzenia sobie z krzywdą. To środowisko kształtuje człowieka i jeśli nie jest ono oparte na pokoju, rodzi przestrzeń dla nienawiści. Nienawiść często wyrasta z pustki, z resentymentu, z poczucia straty. Człowiek doświadczający bólu od innych, nie mając narzędzi, by to zrozumieć, buduje system obronny: zaczyna wierzyć, że nienawiść uczyni go silniejszym.

Wyobraźmy sobie młodego Czesława Miłosza. Marzy o Europie Zachodniej, o Paryżu – i podczas wyprawy z kolegami dociera do mostu na granicy Szwajcarii i Francji. Tam widzi napis: „Słowianom, Cyganom, Żydom – wstęp wzbroniony”. Taki cios może rodzić dwie reakcje. Jedna to odpowiedzieć tym samym: wrócić do kraju i postawić tabliczkę skierowaną przeciw Francuzom czy Niemcom. Ale można też zareagować inaczej: zrobić wszystko, by nie odpowiadać wrogością na wrogość. Tylko że aby wybrać tę drogę, człowiek potrzebuje oparcia – duchowego, moralnego, w autorytecie czy we wspólnocie.

Na takie „tabliczki” natykamy się i dziś – w metaforycznym sensie – żyjąc w społeczeństwach wielokulturowych. Często nieświadomie ranimy innych słowem czy gestem. To momenty, w których można pójść drogą Miłosza: poświęcić swoje życie i twórczość, by przeciwstawić się filozofii wykluczenia. Jednak wybór tej drogi oznacza samotność. Tak jak w przypadku Miłosza, któremu w międzywojennym Wilnie, rządzonym przez nacjonalistów, wmawiano, że to nie do niego należy historia.

„Filozofia tabliczki” zawsze buduje twierdzę. Zakłada, że trzeba się zamknąć, odgrodzić, obcych przedstawiać w złym świetle. To poczucie, że siła rodzi się z izolacji

Sam spotykałem w życiu ludzi budujących takie twierdze. Dziś dobrze to widać w Ukrainie. Moi ukraińscy przyjaciele pisali mi po 24 lutego: „Nienawidzę. To jest mój stan ducha”. Rozumiem to. W obliczu agresji człowiek buduje wały obronne, chroni rodzinę, wspólnotę. Być może żołnierz potrzebuje nienawiści jako oręża, bo daje mu ona determinację i siłę.

Ale kluczowe jest pytanie o granicę. Między człowiekiem, który potrafi traktować nienawiść jak tarczę, a po walce ją odkłada i wraca do normalnego życia – a tym, który staje się jej więźniem. Jeśli potrafi ją odłożyć, nienawiść staje się chwilowym orężem. Jeśli nie – choroba przejmuje nad nim władzę. Wtedy nienawiść nie kończy się wraz z wojną, tylko zaczyna niszczyć życie, relacje, cały świat człowieka.

Jak we współczesnym świecie możemy bronić się przed nienawiścią?

Człowiek czasem musi zbudować fortecę, ale forteca nie jest naturalnym środowiskiem do życia. Kiedy pojawi się nowe pokolenie, nasze dzieci, to ono i tak będzie miało ciekawość, potrzebę wyjścia w świat otwarty. Bo forteca, jeśli zostanie uznana za dom na zawsze, zmieni się w więzienie, a z więzienia każdy chce uciec. Forteca nie jest przestrzenią życia.

I teraz pytanie: czy budując most na drugą stronę, narażając swój brzeg na to, że wróg może go wykorzystać, robię coś wbrew życiu? Może lepiej byłoby zostać na swoim brzegu i żyć bezpieczniej, bardziej komfortowo? Tak właśnie myślą zwolennicy skrajnych, ksenofobicznych ideologii: że najlepiej być tylko wśród swoich. Tyle że w naturze ludzkiej taki scenariusz nigdy nie okazuje się życiodajny. Prędzej czy później prowadzi do chorób, jak ksenofobia czy nienawiść.

Dlatego tu zawsze potrzeba odwagi. Żeby nie poddać się nienawiści, trzeba w sobie wypracować siłę do przełamania własnych emocji. A my mamy tendencję do tego, by łatwo usprawiedliwiać swoją wrogość: rozdrapujemy resentymenty, powtarzamy, że ktoś nas skrzywdził. Dobrze nam w skórze ofiary, bo wtedy zawsze jesteśmy niby po dobrej stronie. Jednak trwanie w roli ofiary także prowadzi donikąd. Tworzy słabość, strach przed otwarciem się, przed spotkaniem z innym.

Co to znaczy w praktyce? Jeżeli ja jako Polak boję się przyznać, że w Jedwabnem podczas Zagłady doszło do zbrodni na żydowskich sąsiadach i wolę tę prawdę ukrywać – to gdzie jest mój patriotyzm? Gdzie jest moja odwaga?

W zakłamywaniu historii odwagi nie ma. Odwaga rodzi się wtedy, gdy potrafię spojrzeć w oczy tym, którzy byli ofiarami, gdy wykonam pracę nad sobą. To trudna, krytyczna praca pamięci

Jeśli więc chcemy budować mosty z innymi, zacznijmy od siebie. Zapytajmy: czy w naszej historii nie ma bolesnych miejsc, które powinniśmy przepracować – przyznać się, uderzyć się w piersi, oddać prawdę innym albo przynajmniej spróbować ich wysłuchać? To wbrew pozorom nie osłabia, ale czyni nas silniejszymi.

Przed domem, w którym mieszkał niegdyś Stanisław Vincenz, Huculszczyzna w Ukrainie. Zdjęcie: Małgorzata Sporek-Czyżewska

Pułapka popkultury

Jak wytłumaczyłby Pan tę zmianę od ogromnej otwartości wobec Ukraińców w lutym 2022 roku do stanu, który mamy dziś, gdy niektórzy mówią, że pomoc była niedoceniona albo że przybysze „nic nie dają w zamian”? Czy to zmęczenie, brak odwagi, czy coś głębszego w ludzkiej naturze?

Brakuje czegoś jeszcze innego. Bardzo niebezpieczne jest to, co politycy nam często wmawiają: że nasza postawa wobec Ukraińców musi być uzależniona od interesu. Moim zdaniem spontaniczna, wspaniała reakcja ludzi była po prostu ludzką reakcją. Nikt wtedy nie pytał, co z tego będziemy mieli. To było tak, jak mówił papież Franciszek w Lampedusie o Kościele: powinien być, jak szpital polowy.

Nieważne, jakiej jesteś wiary, narodowości czy koloru skóry – człowiekowi w potrzebie po prostu się służy. To jest absolutny ludzki obowiązek. Bez pytania o interes, korzyść, zysk. Jeśli zejdziemy z tego poziomu – a dziś wielu próbuje tłumaczyć pomoc Ukraińcom w kategoriach budżetu, zysku czy strat – sprowadzamy szpital polowy do roli targowiska. I to właśnie widać w świecie. Wcześniej nie do pomyślenia było, by państwa dawały broń tylko w zamian za surowce. Dziś takie podejście jest częścią mainstreamu politycznego. To moralny upadek.

Oczywiście potrzebna jest racjonalność, logika, zdrowy rozsądek – szczególnie w polityce, w decyzjach strategicznych.

Jednak równocześnie musimy działać na poziomie ludzkim. Bo jesteśmy chrześcijanami, Polakami, Ukraińcami, ludźmi. Nie ma tu żadnych zawężeń. Nie chodzi o narodowość czy religię, lecz o człowieka w potrzebie

Pierwsza fala uchodźców z Ukrainy pokazała to wyraźnie. Pamiętam Wiktorię Amelinę [ukraińska pisarka, która 1 lipca 2023 r. zmarła w szpitalu wskutek obrażeń odniesionych podczas rosyjskiego ataku na Kramatorsk – red.] w Krasnogrudzie, która mówiła mi, że na granicy czuła się traktowana lepiej niż uchodźcy z innych krajów. Była uprzywilejowana tylko dlatego, że była Ukrainką. To pokazuje granicę naszego wspaniałego polsko-ukraińskiego czasu solidarności – obok granicy białoruskiej, symbolu niesolidarności.

Gdy w naszych reakcjach pojawia się taka selekcja, widać symptom choroby: nasza pomoc i nasze postawy nie są już w pełni prawdziwe czy naturalne. Nie chodzi o osądzanie ludzi – wszyscy jesteśmy na tym samym pokładzie, wszyscy mamy swoje niedopatrzenia i ograniczenia. Ale to jest też część olbrzymiego upadku moralnego, degradacji, którą obserwujemy w świecie. Ona pokazuje, jak dużo w nas lęku, strachu, niepewności, a jak mało pokoju, o którym mówią dzieci. I jak łatwo populistyczna polityka może wyprowadzić nas na manowce.

Dlaczego nienawiść tak łatwo się w nas zagnieżdża? To polityka, ideologia, indoktrynacja?

A może popkultura? I kultura? Jak to możliwe, że w społeczeństwie demokratycznym rozróżniliśmy popkulturę i kulturę, że popkultura ma trafiać do ludzi, którzy „nie zrozumieją” kultury, bo jest za trudna, nie dla nich?

Jeżeli przyjmiemy, że rozmowa o wartościach, moralności i zrozumieniu innego jest przeznaczona tylko dla ludzi tej „innej” kultury, a nie dla wszystkich, to zaczyna się dramat.

Dramat polega na tym, że w demokracji nie ufamy ludziom. Nie wierzymy, że mogą sami podejmować trudne decyzje, wyznawać wartości i brać za nie odpowiedzialność

Cały czas działamy w przekonaniu, że trzeba mówić ludziom w uproszczony sposób, inaczej „nie zrozumieją”. Politycy i media często idą tą drogą. Tworzą „papkę popkulturową” i płacimy za to cenę. Stworzyliśmy popkulturę polityczną, popkulturowych polityków i politykę nacechowaną równaniem w dół. To efekt naszego niedoceniania kultury i nierozumienia, że sumienie, a więc nasza kultura duchowa, jest takim samym zobowiązaniem dla wszystkich bez różnicy.

Szewczenko czy Miłosz są dla wszystkich i z nimi wszystkimi można rozmawiać o wartościach, wymagać od siebie refleksji, działania i odpowiedzialności. To tak samo jak z mądrymi księgami Ewangelii – one nie są zarezerwowane dla wybranych. Straciliśmy wiarę, że to ma związek z codziennym życiem. Nawet osoby uważające się za wyznawców chrześcijaństwa często tworzą własną „ewangelię życiową”, sprzeczną z prawdziwą Ewangelią, podczas gdy politycy proponują dyskurs pełen ksenofobii i nienawiści.

Tu jest jakieś poważne zaniechanie, za które dziś płacimy cenę. Olbrzymia arogancja, paternalizm, które dopuściliśmy do głosu. W efekcie straciliśmy wielu obywateli – ludzi, którzy poczuli się absolutnie zmarginalizowani nie tylko w sensie materialnego dobrobytu, lecz także w sensie zaufania i współodpowiedzialności za sprawy tego świata. Odsunięci, a często wręcz stygmatyzowani jako osoby ksenofobiczne.

Nigdy nie używam takich słów wobec kogokolwiek.

Bo kiedy nazwie się człowieka szowinistą czy ksenofobem, stawia się go pod ścianą. Odbiera mu się możliwość ruchu, a tym samym szansę na zmianę. A przecież kultura powinna dawać przestrzeń i czas, byśmy mogli się zmieniać, uczyć, dojrzewać.

Tego w naszej kulturze często brakuje: cierpliwości wobec procesu, zrozumienia, że zmiana wymaga czasu. Historia, z której wychodzimy, i nowe tragiczne uwarunkowania stawiają przed nami wymagania, które niejednokrotnie nas przerastają. Czasem jesteśmy za słabi, by je udźwignąć.
Ale czy to znaczy, że od razu mamy być źli, i to dozgonnie? Może wciąż możemy być partnerami – do rozmowy, do współpracy, do wspólnego życia, nawet jeśli radzimy sobie z emocjami w różny sposób?

Jesteśmy świetni w stawianiu ludzi pod ścianą. „Jesteś taki – koniec, kropka”. Tymczasem powinniśmy uczyć się rozumienia siebie i innych, przekraczania własnych ograniczeń, sztuki dialogu, bo tylko tak możliwa jest prawdziwa przemiana.

Pan mówi o empatii, która była tak widoczna na początku. Ale czy nie zauważył Pan, że dziś z mediów praktycznie zniknęło słowo „sąsiedzi”, gdy mówimy o Ukraińcach?

„Sąsiedztwo” jest dobrym słowem, prawda? Sąsiad to już część naszego życia. I jeżeli go wyprzemy, pojawia się poczucie… że nie ma zagrożenia, no i potrzeby wysiłku, a nawet poświęcenia, bo sąsiad wymaga ode mnie więcej. Sąsiad to ktoś, komu godzi się udzielić gościny, z kim mogę się podzielić, z kim współistnieję, za coś współodpowiadam. Samym swoim istnieniem sąsiad porusza głęboko zakorzenione w nas wartości i jest ich sprawdzianem.

Jeżeli ulegamy ideologii konfrontacyjnej, nienawistnej, wypieramy takie słowa jak „sąsiedztwo”, „pobratymstwo”, „wspólne dobro”

Pomijam już nawet fakt, że politycy próbują nam wmówić, iż w naszym interesie jest odcięcie się od Ukrainy – co jest absurdalne, bo Ukraina zapewnia nam bezpieczeństwo. Gdybyśmy byli racjonalni i trzeźwo rozumieli, co dla nas jest prawdziwie dobre, powinniśmy robić wszystko, by sąsiedztwo było jak najgłębsze i jak najściślejsze.

Anna Łazar, Jurij Andruchowycz i Krzysztof Czyżewski. Zdjęcie: archiwum prywatne

Tymczasem pozwalamy, by władało nami to, co irracjonalne albo obliczone na doraźny efekt (co na jedno wychodzi). By słabość w nas działała, byśmy dostrzegali zagrożenie nie tam, gdzie ono rzeczywiście istnieje.

Chciałbym też zwrócić się do Ukraińców, by rozumieli, że czasem nie warto przywiązywać zbytniej wagi do tych chwilowych kryzysów – tak jak w życiu jednostki, tak w organizmie zbiorowym czasami ogarnia nas słabość, a politycy wyciągają z nas to co najgorsze. Nie należy wierzyć, że to stan trwały, i nie powinniśmy od razu stawiać Polaków pod ścianą, zakładając, że „już tacy są”.

Oczywiście, wobec samych siebie powinniśmy stawiać wymagania – mówię teraz o Polakach w kontekście sytuacji w Ukrainie. Ale równocześnie warto dawać sobie szansę na przemianę: bardziej rozumieć, być empatycznym, ufać, że zmiana jest możliwa. Nie przywiązuję też nadmiernej wagi do chwilowych powiewów w mediach społecznościowych – te wiatry zmieniają się bardzo szybko.

Stawiałbym raczej na budowanie organiczne, długoterminowe, oddolne – tworzenie rzeczy, które nie przyniosą efektu dziś, ale za kilka lat będą owocować. Bo zaufanie ma w sobie niezwykłą moc. Jeśli ja, pani Olgo, będę ufał, że nawet gdy pani czuje do mnie (oczywiście tylko umownie) uprzedzenie, resentyment czy nienawiść, to to nie będzie na zawsze i nie zamknę się na nasze wzajemne obcowanie – i jeśli będę wierzył, że nasza relacja może się zmienić – to pani nie pozostanie na to obojętna. Poczuje pani we mnie nie wroga, a człowieka otwartego na zmiany. To właśnie wyzwala między nami pozytywną energię.

Czasem wymaga to od nas więcej, niż realistycznie moglibyśmy przypuszczać – większej ofiarności niż oczekują od nas codzienne realia życia. I właśnie to buduje człowieka, daje niezwykłą siłę. Dla mnie piękno kryje się w ukraińskim słowie „peremoha”. Podróżując po świecie zawsze podkreślam, by uczono się go nie w tłumaczeniu, jako „zwycięstwo”, ale w samym jego ukraińskim znaczeniu.

„Peremohty”, „mohty” – to oznacza zdolność do działania ponad własne możliwości. Nawet jeśli mamy ograniczenia, traumy, słabości, istnieje coś takiego jak „peremohty”: móc więcej, niż możemy. I to właśnie jest prawdziwe zwycięstwo

Żeby to osiągnąć, musimy udzielić sobie kredytu zaufania, stworzyć dobre energie, które pozwolą nam robić więcej, niż sami uznajemy za możliwe. Dwa lata temu nasze granice otworzyły się, pojawiła się solidarność i nagle mogliśmy pokazać lepszą twarz – lepszą niż wcześniej, w kontekście granicy białoruskiej. Nawet osoby, które wcześniej stały po stronie radykalnej konfrontacji i zamknięcia granicy przed uchodźcami, nie były w stanie uciszyć własnego sumienia wobec potrzebujących – dzieci w Puszczy Białowieskiej, które potrzebowały zwykłej szklanki wody. Nie da się w ten sposób uspokoić sumienia. Ideologiczne argumenty nie wystarczą.

I nagle pojawili się Ukraińcy, wobec których moglibyśmy być zupełnie inni. To był moment, w którym staliśmy się lepsi od siebie, choć ten stan nigdy nie trwa długo. Nasza mądrość powinna polegać na tym, by umieć odwoływać się do tego, co w nas najlepsze, budować na tym i nie rezygnować z pracy nad dojrzewaniem do tych wartości.

Ludzi dobrej woli jest więcej

Po tym jak prezydent zawetował ustawę o pomocy ukraińskim matkom i gdy zaczęła narastać fala nienawiści, jedna z moich koleżanek zapytała: co mam teraz robić? Dokąd jechać? Zostałam w Polsce z wyboru i nie rozumiem, co powinnam czuć i jak żyć, skoro boję się nawet rozmawiać z moim dzieckiem na ulicy po ukraińsku.

Pomyślałem przez moment, że coraz trudniej dzisiaj doradzić pani koleżance, dokąd mogłaby się udać, by było jej lepiej. Coraz mniej jest takich miejsc na świecie. To jednak oczywiście nie jest żadne usprawiedliwienie tego, co dzieje się w naszym kraju. Lecz jest to jedna z tych bolesnych lekcji, które dostajemy od współczesnego świata. Wracam do tego, że jesteśmy częścią naczyń połączonych. To, co dzieje się u nas, jest współzależne z innymi miejscami w świecie i często nie dajemy sobie z tym rady.

Nie miejmy złudzeń: żyjemy w epoce moralnego upadku, degradacji humanizmu

Oczywiście chciałbym, żeby takie osoby, o których pani mówi, zostały w Polsce – bo są nam potrzebne. Nie mówię przy tym o dochodzie do budżetu, choć to oczywisty fakt. Nie o taką logikę mi chodzi. Te osoby są potrzebne, żebyśmy mogli dorastać do dojrzałości, której wymaga od nas sytuacja w świecie, i żebyśmy mieli szansę na zmianę własnych postaw. Pani koleżanka, doświadczając nietolerancji w Polsce, a mimo to angażując się w budowanie dobrego sąsiedztwa, ma szansę być częścią procesu zmiany, która nie dokonana się z dnia nadzień, przysporzy jej z pewnością niejednego jeszcze cierpienia, ale w długim dystansie niesie w sobie nadzieję.

Bo jednak w tym procesie jest siła i potencjał – zmieniamy świat tam, gdzie jesteśmy, a nie uciekając wciąż gdzieś dalej.

Moja filozofia w dużej mierze opiera się na zmienianiu świata od wewnątrz. Coraz częściej pojawia się pokusa ucieczki z różnych środowisk, instytucji, religii czy krajów, bo coś wydaje się nie do zniesienia lub niezgodne z naszymi racjami. Ale to jest ucieczka. Wtedy stajemy się wiecznymi nomadami.

Odpowiedzią jest pozostanie, odnalezienie pokoju, zakorzenienie i praca ze zrozumieniem wszystkich uwarunkowań, które temu towarzyszą. Takie zakorzenienie nie jest tym samym co powrót do utraconego miejsca (oby taki powrót był możliwy). To pozostanie w nowej sytuacji i uczenie się jej wzajemnie daje szansę na dojrzewanie.

Druga refleksja jest taka, że nas jest więcej, niż nam się wydaje: nas, ludzi dobrej woli. To świat, w którym nasza obecność jest często minimalizowana, bo nagłaśnia się dramaty, konflikty, ból i niesprawiedliwość.

Do mediów dociera głos krzywdy, natomiast trudno jest wyrazić dobro, pozytywne emocje. To również moja praca: pomagać ludziom wypowiedzieć dobre emocje, które, wierzę, tkwią w każdym, nawet w tym, który głęboko nienawidzi. W każdym jest iskierka potrzeby zrobienia czegoś dobrego. Problemem jest często to, jak to zrobić, jak to wyrazić.

Nie mamy do tego świąt, języka ani kultury, o polityce już nie wspominając, bo żyjemy w świecie, w którym łatwo wypowiada się krzywdę, ból, nienawiść. Czasem to polega na mądrym spojrzeniu: może nas jest więcej, niż się wydaje, może polityk, który wygrał i wydaje się potworny, nie ma naszych wszystkich głosów.

Gdzie jest ta druga połowa Polski? Jest – i są sposoby, by do niej dotrzeć. To trudne, ale daje nadzieję

Mieszkam w Polsce 10 lat i usłyszałam od różnych osób, że ludzie z natury są wspaniali – czego nigdy nie słyszałam w Ukrainie. Dwóch Polaków powiedziało mi też, że nawet jeśli ludzie robią coś złego, to i tak później żałują.

To, o czym mówię, jest bliskie temu, co wcześniej określiłem jako iskierkę dobra w każdym człowieku – coś co trudno wydobyć. Mówię o tym, bo przekazali mi to ludzie, którzy przeszli prawdziwe piekło. Począwszy od Miłosza, który przeżył dwie wojny światowe, od ocalonych z Holokaustu, po bośniackich Muzułmanów, których bliskich groby są w Srebrenicy. Mogliby powiedzieć, że świat jest zły, że nasze działania nie mają znaczenia wobec niszczycielskich sił, że budowanie mostów jest słabe wobec militarnej i ideologicznej przemocy dyktatorskich reżimów.

A jednak właśnie oni uczyli mnie, by nie tracić wiary w dobro – w to światełko, które jest w każdym człowieku, niezależnie od tego, po której „stronie” się znajduje.

Uczyli, że warto pracować nad tym, by pomagać innym i sobie, by uwolnić dobro w nas, znaleźć słowa i czas, aby nasze sumienie mogło być wypowiedziane, a nie stłamszone. I wbrew „trzeźwym sceptykom”, których głos szanuję, a także mając za sobą doświadczenia wojen odsłaniających przede mną jądro ciemności, opowiadam się po stronie moich nauczycieli, którzy nie pozwalali sobie ani na nihilizm, ani na zgodę na to, że dobro w tym świecie skazane jest na klęskę.

Bo gdyby racja nie była po ich stronie, to czy dane by nam było tak ze sobą rozmawiać, pani Olgo?

20
min
Olga Pakosz
Людина діалогу
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Czat z wrogiem. Kto, po co i jak robi z nastolatków dywersantów i sabotażystów

Od graffiti do bomb: rekrutacja na Telegramie

W Ukrainie doniesienia o tym, że nastolatki zwerbowane przez Rosjan dopuściły się dywersji, chuligaństwa czy terroryzmu, to już codzienność. Początkowo wróg skupiał się na dzieciach z rodzin w trudnej sytuacji socjalnej, ale ostatnie głośne przypadki pokazują, że w pułapkę wpadają nawet nastolatki z zamożnych rodzin, w tym dzieci wojskowych, którzy bronią kraju.

Jednym z najbardziej szokujących przypadków była tragedia w Iwano-Frankiwsku w 2023 roku. Dwóch chłopców w wieku 15 i 17 lat przez kanał na Telegramie dostało zadanie od rosyjskiego kuratora: złożyć domowej roboty bombę i dostarczyć ją pod wskazany adres.

Kiedy wyszli na ulicę, by wykonać zadanie, bomba została zdalnie odpalona. Starszy chłopak zginął na miejscu, młodszemu amputowano nogi

Szerokim echem odbiło się też zabójstwo Iryny Farion, ukraińskiej działaczki społecznej, aktywistki działającej na rzecz języka ukraińskiego i posłanki ze Lwowa. Podejrzewa się o nie Wiaczesława Zinczenkę z Dniepru, syna żołnierza Sił Zbrojnych Ukrainy. Ukraińskie służby specjalne ustalają, czy zatrzymany ma powiązania z ruchem neonazistowskim w Rosji.

Z kolei 14-letnia uczennica z Tarnopola szukała pracy w jednej z grup telegramowych. Hakerzy podstępem uzyskali dostęp do jej danych osobowych, włamali się do jej telefonu i ściągnęli intymne zdjęcia dziewczyny. Szantażem zmusili ją do przeniesienia w plecaku materiału wybuchowego i podłożenia go pod samochodem, który stał w pobliżu posterunku policji. Funkcjonariusze cudem zdołali zapobiec eksplozji.

W 2024 roku, w okresie masowych ataków na obiekty energetyczne Ukrainy, przez kraj przetoczyła się fala incydentów, w których werbowano nastolatków do wysadzania elektrowni. Potem była kolejna fala – podkładania ładunków wybuchowych w wojskowych samochodach

Jak rosyjscy rekruterzy znajdują swoje ofiary? Najczęściej poprzez grupy telegramowe poświęcone poszukiwaniu pracy. Kuszą je pieniędzmi, na przykład prosząc, by na początek zrobić coś łatwego i błahego, na przykład namalować graffiti na jakimś budynku. Płacą hojnie (w lokalnej walucie lub kryptowalucie), a potem idą dalej: namawiają do popełnienia przestępstwa. Obiecują za to większe kwoty, ale tym razem nikt nie zamierza już płacić. Albo szantażują i zastraszają.

Taki schemat pomaga upiec kilka pieczeni na jednym ogniu: zadać cios Ukraińcom rękami innych Ukraińców, wrobić w przestępstwo lub zniszczyć nieletnich, którzy swoimi działaniami rujnują sobie życie, a tym samym wypadną z potencjalnego kręgu oporu przeciw Rosjanom.

Jak rosyjscy rekruterzy znajdują swoje ofiary? Najczęściej poprzez grupy telegramowe poświęcone poszukiwaniu pracy

„Rzućcie ją na kolana i poniżcie”

W Ukrainie wszystko zaczęło się od anonimowych kanałów na Telegramie, z obraźliwymi komentarzami na temat wspólnych znajomych. Najpierw w ośrodkach regionalnych, a potem nawet w małych miasteczkach, jedna po drugiej pojawiały się grupy o nazwie „Istota (i nazwa miasta)”. Informacje o nich rozchodziły się pocztą pantoflową. Proponowano wysyłanie zdjęć i filmów osób, o których nastolatki chciałyby wyrazić swoją opinię anonimowo. Oczywiście znaleźli się tacy, którzy byli na kogoś obrażeni, zazdrośni, mieli jakieś konflikty. Często celem ataków stawali się „kujoni”, atrakcyjne dziewczyny i ci, którzy nie pasowali do ogólnych norm.

Rozpowszechniano zdjęcia z poniżającymi, cynicznymi opisami, wulgarnymi słowami, które często zawierały bezpośrednie wezwania do przemocy: „gdy ją zobaczycie, oplujcie ją”, „ona ma AIDS”, „w nienaturalny sposób zgwałciłem jego matkę”, „ona ma wszy”, „rzućcie ją na kolana i poniżcie”

Jeśli rodzice lub krewni wstawiali się za dzieckiem, administratorzy kanału mogli stworzyć na nich „teczkę”, organizując nagonkę na całą rodzinę

Ukraińskie ośrodki śledcze, w szczególności serwis NGL.Media, udowodniły, że to część hybrydowej wojny przeciwko Ukrainie, a administratorzy tych kanałów znajdowali się w Rosji. Wszystkie informacje na tych kanałach były podawane w języku rosyjskim, a profile – powiązane z rosyjskimi numerami.

– Znaleźli mój profil na Facebooku i zaczęli pobierać stamtąd zdjęcia, umieszczając je potem w bardzo obraźliwych kontekstach. Udostępniali moje dane kontaktowe: numer telefonu, miejsce pracy – opowiada Iryna z Odesy. – Chciałam chronić moją siostrzenicę. Ją, sportsmenkę i prymuskę, pięknę dziewczynę, przedstawiono jako sprzedająca się do intymnych zabaw. Wpadła w depresję, nie chciała chodzić do szkoły. Administrator kanału zaproponował usunięcie tego posta za pieniądze, ale kiedy się zgodziłam, po prostu zniknął.

Nie chodziło więc o pieniądze, ale o celowe nękanie, wywieranie dodatkowej presji psychicznej na ukraińskich nastolatkach – i tak już doświadczonych przez wojnę, rozłąkę z rodzicami, utratę domu i normalnego, bezpiecznego życia.

Według Nastii Melnyczenko, badaczki zjawiska znęcania się, w destrukcyjnym schemacie nękania w Internecie ostatecznie cierpią wszystkie strony. Największej krzywdy doświadczają dzieci, które znalazły się w roli ofiary. Jednak poziom niepokoju wzrasta również u tych, którzy po prostu scrollowali strony i byli świadkami nękania. Znęcanie się ma silny wpływ na rozwój zespołu stresu pourazowego (PTSD). Badania pokazują, że 27,6% chłopców i 40,5% dziewcząt, którzy doświadczyli znęcania się, miało wyniki mieszczące się w klinicznym zakresie PTSD.

Trauma nastolatków spowodowana znęcaniem się może być większa niż nawet u dorosłych uczestników wojny, pracowników, którzy zostali zwolnieni, czy par po rozwodzie

Podobne do wspomnianych kanały na Telegramie mogły być też wykorzystywane do budowania baz danych nastolatków potencjalnie podatnych na manipulację i próby rekrutowania do nielegalnych zadań.

Największej krzywdy doświadczają dzieci, które znalazły się w roli ofiary

Tellonym i Szon Patrol, czyli nękanie w Polsce

Chociaż w Polsce kontrole dotyczące wykorzystywania cudzych zdjęć i filmów są surowsze, charakter kontaktów, w które ostatnio angażują się nastolatki, jest bardzo podobny.

Zamiast Telegramu używa się tu Tellonym, aplikacji mobilnej i serwisu internetowego do wymiany anonimowych wiadomości. Początkowo aplikacja ta była niewinnym narzędziem integrującym społeczność liceów i podstawówek. Publikowano tam ogłoszenia o sprzedaży książek, dyskutowano o nauczycielach – którzy są surowi, a którzy nie. Jednak z czasem w wielu szkołach Tellonym stał się narzędziem do celowego nękania.

– Nie wiedziałam o tej aplikacji, dopóki nie usłyszałam szeptów za moimi plecami, bo w Tellonym napisano: „Karina P. z 2b to dziwka” – powiedziała mi córka mojej przyjaciółki.

Niedawno polscy nastolatkowie znaleźli sobie nową rozrywkę: organizują „patrole” sprawdzające, czy dziewczyny są odpowiednio ubrane, i publikują w mediach społecznościowych krytyczne filmy. Wskazane w ten sposób dziewczyny zmagają się z wieloma negatywnymi komentarzami na swój temat. Liczba kont w mediach społecznościowych, które używają nazwy „Szon Patrol (+ nazwa miasta)”, gwałtownie rośnie.

Słowo „szon” w młodzieżowym slangu oznacza prostytutkę.

To nie przypadek, ale celowe naśladowanie modelu destabilizacji psychologicznej: to, co wypróbowano w Ukrainie, teraz wprowadza się w Polsce – z uwzględnieniem mentalności narodowej i realiów prawnych dotyczących publikowania zdjęć i filmów. Jedynym celem jest sianie chaosu i dzielenie społeczeństwa

Test podatności: jak rekruterzy badają grunt

Tylko w moim małym miasteczku, w obwodzie odeskim, w ciągu ostatniego miesiąca sporządzono protokoły administracyjne wobec rodziców trójki dzieci. To bezpośrednia konsekwencja nowej fali: w anonimowych grupach telegramowych w zamian za niewielką zapłatę 100 czy 200 hrywien (10-20 zł) zachęca się dzieci i nastolatków do naruszania porządku publicznego lub działań niezgodnych z prawem. Proponuje się im na przykład wykonywanie niebezpiecznych akrobacji na rowerach lub motorowerach, wspinanie się na pomniki, kąpanie w miejskiej fontannie, odpalanie petard (podczas wojny to zabronione, bo wywołuje lęk) – a potem fotografowanie i filmowanie tego wszystkiego. I publikowanie.

„Ceniony” jest content z bezdomnymi, osobami pijanymi i rówieśnikami w upokarzających sytuacjach

Jak podkreśla polski reporter Paweł Jędral, Rosja systematycznie stosuje te same narzędzia – dezinformację, cyberataki i angażowanie wrażliwych grup w fizyczny wandalizm – również w Mołdawii. Ta na pierwszy rzut oka dziwna taktyka jest skutecznym narzędziem wojny hybrydowej.

Co jednak najważniejsze, dzięki takim pozornie niegroźnym działaniom następuje selekcja potencjalnych kandydatów do dalszej, już poważniejszej, współpracy.

Słowo „szon” w młodzieżowym slangu oznacza prostytutkę

„Łatwy szmal” i „ważna misja”, czyli haczyki

Podatne i posłuszne dzieci rekrutuje się do popełniania poważniejszych przestępstw. Ostatecznym celem jest wykorzystanie ich do przeprowadzania aktów dywersji, podpaleń, zamachów bombowych itp. Za granicą takie przypadki mają wywoływać negatywne nastawienie do Ukraińców, zmniejszyć poparcie dla Ukrainy i solidarność z nią.

Analiza przeprowadzona przez ukraińską fundację charytatywną „Głosy dzieci” pokazuje, że Rosjanie celowo poszukują nastolatków z tak zwanej strefy ryzyka, proponując im pieniądze w zamian za destrukcyjne treści lub wykonywanie niezgodnych z prawem zleceń. Do tej kategorii należą dzieci, które odczuwają izolację społeczną, mają niską samoocenę lub problemy finansowe.

Ta wrażliwość jest szczególnie silna w środowisku dzieci będących uchodźcami. Liczba potencjalnych celów może być tutaj wyższa z powodu szeregu czynników systemowych: izolacji społecznej w środowisku zagranicznych rówieśników, rozdzielenia rodzin, problemów finansowych.

Także lokalni nastolatkowie, którzy słyszeli ksenofobiczne wypowiedzi rodziców, często łatwo ulegają zewnętrznym wpływom. Rekruterzy wiedzą, na jakie czułe punkty naciskać.

Kiedy czujesz bezsilność i niepokój, nagle pojawia się ktoś, kto potrafi przekonać cię o ważności określonych działań – ostrzega fundacja „Głosy dzieci”

Niedawna historia z Wrocławia pokazuje, jak działają te mechanizmy. Podejrzani – grupa ukraińskich nastolatków – zwabili innego Ukraińca, 23-letniego, na rzekomą randkę z 16-letnią dziewczyną. Kiedy mężczyzna przyszedł, brutalnie go pobili, ogolili mu głowę i namalowali na twarzy nazistowskie symbole. Wszystko sfilmowali.

Z kolei polska policja zatrzymała dwóch 17-letnich obywateli Ukrainy, którzy według śledczych na zlecenie zagranicznych służb specjalnych pozostawiali „banderowskie hasła” oraz czerwono-czarne symbole na budynkach i pomnikach ofiar tragedii wołyńskiej. Polskie służby specjalne podkreślają, że działania te miały charakter prowokacji i służyły podsycaniu wrogości między Ukraińcami i Polakami.

Takie sytuacje powtarzają się w różnych krajach UE, gdzie mieszkają ukraińscy uchodźcy. Niedawno w Holandii policja aresztowała dwóch 17-latków pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Według ojca jednego z nich, syn został zwerbowany przez prorosyjskiego hakera za pośrednictwem Telegramu. W sierpniu nastolatek z Wi-Fi snifferem [urządzenie do przechwytywania danych – red.] kręcił się w pobliżu biur Europolu, Eurojustu i ambasady Kanady w Hadze, szpiegując pracę tych instytucji.

Rosjanie celowo poszukują nastolatków z tak zwanej strefy ryzyka, proponując im pieniądze w zamian za destrukcyjne treści lub wykonywanie niezgodnych z prawem zleceń

Zaufanie kontra manipulacje: jak przeciwdziałać

Ministerstwo Edukacji Ukrainy wyjaśnia: podstawowym zabezpieczeniem jest zaufanie między rodzicami a dzieckiem. Jest ono w stanie zniweczyć wszystkie schematy rekrutacyjne.

Ten mechanizm ochronny, budowany od najmłodszych lat, dowiódł już swojej skuteczności. Dowodzi tego przypadek w Tarnopolu. Ósmoklasista jednej z tamtejszych szkół nie zgodził się na propozycję „zarobku”, którą otrzymał w komunikatorze: przeprowadzenie zamachu terrorystycznego na urzędników państwowych. Rozpoczął tę komunikację dla żartu, ale wkrótce zaczęto go szantażować i grozić mu. Opowiedział o wszystkim rodzicom, cyberprzemoc udało się powstrzymać.

Okres dojrzewania to czas burzliwych zmian w organizmie i psychice, co sprawia, że młodzież jest szczególnie podatna na radykalne idee. Układ limbiczny (emocje) jest już dobrze rozwinięty, a kora przedczołowa (samokontrola, ocena ryzyka) jeszcze nie. Dlatego emocje często biorą górę nad rozsądkiem. Manipulatorzy wykorzystują to, podsuwając proste odpowiedzi na złożone pytania. To, że młodzi chłopcy i dziewczęta ulegają takim wpływom, nie świadczy o ich złym charakterze, lecz o umiejętnościach wroga.

Co mogą zrobić rodzice

1. Porozmawiać z dzieckiem o ryzyku, które może się pojawić, ostrzec przed możliwością szantażu i zastraszania. Podać przykłady różnych adekwatnych sytuacji, w szczególności takich, w których wszystko zaczęło się od propozycji „łatwych pieniędzy” lub wykonania „specjalnej misji”. Wyjaśnić, jak przebiega rekrutacja i jak postępować w przypadku popadnięcia w tarapaty.

2. Nie pouczać nastolatka na temat jego przekonań czy zainteresowań. Być wsparciem, a nie nadzorcą. Nie potępiać, tylko słuchać i zadawać wiele pytań. Poszukiwanie odpowiedzi uczy krytycznego myślenia.

3. Zaproponować alternatywę dla tego, czego szukają manipulatorzy. Skierować energię dziecka w konstruktywną stronę. Jeśli niepokoi je jakaś niesprawiedliwość, wspólnie z nim zaangażować się w działalność charytatywną. A jeśli brakuje mu pieniędzy – wspólnie poszukać sposobu na ich zarobienie.

Trzeba zdać sobie sprawę z tego, jakie bolączki wykorzystuje wróg. W Polsce to podsycanie wrogości narodowej: próby skłócenia Ukraińców z Polakami, sianie niezgody między uchodźcami a lokalną społecznością

Wrodzy manipulatorzy zawsze grają na podziałach. Naszym obowiązkiem jest nie potępiać ofiar, ale stworzyć system, w którym każde dziecko będzie wiedziało, gdzie zwrócić się o pomoc, nie obawiając się kary.

‍ Zdjęcia: Shutterstock

20
min
Halyna Halymonyk
Тривожна тенденція
Ukraina
Polska
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

„Stworzyliśmy własną przestrzeń”: Ukrainki o związkach i małżeństwach z Polakami

Maria i Bartosz: „Na początku wstydził się na mnie patrzeć”

Maria Stanisławska przyjechała z Winnicy do Polski 11 lat temu, by studiować nanotechnologię na Politechnice Łódzkiej. Dziś jest mieszkanką Łodzi, żoną i matką, a także autorką popularnego bloga na Instagramie „Teściowa i Synowa”, który ma prawie 40 tysięcy obserwujących.

Jak to wszystko się zaczęło?

– Ze względu na intensywność nauki i brak czasu na randki na drugim roku studiów zainstalowałam sobie aplikację Tinder. Moje imię jest międzynarodowe, wtedy znałam już polski, więc Bartosz nawet się nie domyślał, że koresponduje z Ukrainką – mówi Maria. – Później sama mu o tym powiedziałam.

Dla mnie to była miłość od pierwszego wejrzenia. Zobaczyłam go i zrozumiałam, że to mężczyzna moich marzeń

On jednak przyznaje, że na początku nic takiego nie poczuł, a podczas pierwszych spotkań nawet wstydził się na mnie patrzeć. Ale mówi, że czuł się bardzo komfortowo i dobrze się bawił, bo umiem podtrzymać rozmowę.

Rodzina Bartosza przyjęła Marię bardzo dobrze, chociaż przed spotkaniem w żartach straszył ją swą surową babcią, która „na pewno nie wyjdzie ze swojego pokoju”.

– To był drugi dzień Bożego Narodzenia. Jedliśmy razem śniadanie, rozmawialiśmy prawie cały dzień, poczułam się częścią rodziny. Pamiętam, że podczas rozmowy tak gestykulowałam, że wylałam czerwone wino prosto na świeżo pomalowaną białą ścianę. Nikt mnie nie skarcił, wszyscy się śmiali. To wiele mówi.

Ślub Marii i Bartosza

Maria przyznaje, że w polskich tradycjach najbardziej uderzyło ją ciepło i serdeczność Bożego Narodzenia. Ale w swoim domu zachowała również ukraiński Nowy Rok: huczny, z fajerwerkami i prezentami.

– Teraz mamy Boże Narodzenie po polsku, a Nowy Rok po ukraińsku – uśmiecha się

W polskich mężczyznach Maria ceni partnerskie podejście do kobiet: traktują ją jak równe sobie – zarówno w życiu codziennym, jak w podejmowaniu decyzji. Ale ukraińscy mężczyźni są bardziej romantyczni.

– Potrafią zabiegać o względy: kwiaty bez okazji, dbałość o szczegóły, romantyczne gesty. W świecie polskiej prostolinijności czasami tego trochę brakuje.

Jeśli chodzi o wychowywanie dzieci, to na razie nie ma o czym mówić, bo ich córka nie ma jeszcze roku. Ale Maria zdaje sobie sprawę, że kłopoty się pojawią, i to raczej z powodu rodzinnych przyzwyczajeń niż narodowości.

– Przyzwyczaiłam się już, że czasami czuję się tutaj jak pomost między dwiema kulturami, a nawet jak nauczycielka: wyjaśniam rodzicom albo teściom, dlaczego w tym kraju coś robi się właśnie w ten, a nie inny sposób. Ale kiedy jest miłość i szacunek, łatwo znaleźć równowagę.

Zarazem życie w dwóch kulturach przynosi nie tylko przyjemne odkrycia, ale także zderzenie ze stereotypami.

– Prowadzimy z teściową wspólnego bloga. Regularnie spotykam się tam z negatywnymi, obraźliwymi komentarzami, szczególnie ostatnio. Niektórym po prostu nie podoba się, że jestem Ukrainką, inni wyładowują swoje zmęczenie lub złość. Niestety, to stało się częścią mojego codziennego doświadczenia jako Ukrainki – osoby publicznej.

Mimo to blog „Teściowa i Synowa” zyskuje popularność i dla wielu kobiet stał się miejscem, w którym znajdują zrozumienie, humor i wsparcie. Maria jest przekonana, że to zainteresowanie wynika z przełamania stereotypu „teściowa i synowa – wrogowie”.

– Pokazujemy inną rzeczywistość: możemy się ze sobą śmiać, kłócić – ale z miłością. I nie odgrywamy ról, jesteśmy prawdziwe. Na ludzi to działa – niektórzy rozpoznają siebie, innym brakuje takiego ciepła, a jeszcze inni widzą nadzieję na inne podejście.

Maria i jej teściowa prowadzą wspólnego bloga na Instagramie

Wojna nie zmieniła relacji Marii z mężem, ale znacząco wpłynęła na relacje z rodziną w Ukrainie.

– Mąż od początku mnie wspierał i pomógł wywieźć bliskich w bezpieczne miejsce. Przez pierwsze pół roku mieszkaliśmy razem z mamą i siostrą. Było ciężko, ale to bardzo nas zbliżyło.

Teraz często rozmawia z mężem o tym, co się stanie, jeśli wojna dotrze do Polski.

– Dla niego to odległa, niemal abstrakcyjna perspektywa, a dla mnie całkiem realne zagrożenie. Ta różnica w odczuciach stała się częścią naszego międzykulturowego doświadczenia. Uczy nas uważniej słuchać siebie nawzajem i doceniać to, co mamy dzisiaj.

Maria często słyszy historie kobiet, które przyjechały do Polski nie z własnej woli, ale z powodu wojny.

– To zupełnie inne doświadczenie. Ja świadomie planowałam swoją emigrację, miałam czas na adaptację, budowanie relacji. One zostały wyrwane z domu nagle i z bólem. Dlatego rady typu: „otaczajcie się Polakami, integrujcie się, żyjcie tak jak oni” wydają mi się nie na miejscu. Im nie dano tego wyboru. Szczerze życzę każdej Ukraince, by znalazła poczucie domu – gdziekolwiek by była. Najważniejsze, żeby było bezpiecznie, bo właśnie od bezpieczeństwa zaczyna się zdolność do dalszego życia.

Ałła i Przemysław: „Pobraliśmy się, gdy to jeszcze nie było modne”

Ałła Brożyna, założycielka i dyrektorka fundacji „Nieobcy” w Żorach, przeprowadziła się do Polski dziesięć lat temu. Historia jej miłości do Przemysława rozpoczęła się na portalu randkowym, który, jak się później okazało, połączył wiele ukraińsko-polskich par. Już po pół roku zdecydowali się wziąć ślub. W 2016 roku zarejestrowali małżeństwo w Łucku.

– Na ceremonii była tylko moja mama – wspomina Ałła.

Przemysław wspiera Ałłę we wszystkim i pomaga jej opiekować się uchodźcami

Dla jej rodziny wybór Polaka nie był zaskoczeniem. Ałła pochodzi z Wołynia, regionu ściśle związanego z Polską.

– Jak to się mówi, najważniejsze, żeby człowiek był dobry – uśmiecha się Ałła.

Ale rodzina Przemka na początku nie była tak otwarta.

– Dziesięć lat temu w Polsce panowały dość negatywne stereotypy dotyczące Ukrainek. Uważano, że przyjeżdżają z biedniejszego kraju, by „wydać się za mąż za zamożnych Polaków”. Owszem, były takie przypadki, niektóre Ukrainki nawet tego nie ukrywały. Dzisiaj Polacy dziwią się, jak drogimi samochodami jeżdżą ukraińskie uchodźczynie, jak się ubierają i spędzają wolny czas. Ale wtedy Ukraina kojarzyła się z biedą, zniszczonymi drogami i złodziejami, którzy kradną samochody z polskimi tablicami.

Pewne różnice kulturowe między Polakami a Ukraińcami, przyznaje Ałła, na początku ją zaskakiwały. Przede wszystkim silny wpływ religii na życie społeczne w Polsce. A także zwyczaj polskich mężczyzn, by jako pierwsi podawać kobietom rękę podczas poznawania się i na powitanie. No i specyficzne formy zwracania się do siebie per „pan” i „pani”.

– Aż chciało się powiedzieć, że w Ukrainie czasy pańszczyzny już dawno minęły. Teraz podchodzę już do tego spokojnie

Jednocześnie Ałła nie odczuwała uprzedzeń ze względu na swoje pochodzenie. Być może dlatego, że mówi po polsku praktycznie bez akcentu i uczestniczy w różnych wydarzeniach dla Polaków. Jej 15-letni syn, Myron, który trafił do Polski jeszcze jako przedszkolak, doskonale włada polskim i uważa go za swój pierwszy język.

– W naszej fundacji „Nieobcy”, którą założyłam i kieruję od 2022 roku, też integrujemy migrantów. Organizujemy wydarzenia dla wszystkich chętnych, uczymy się pracować z różnymi grupami językowymi i wiekowymi społeczeństwa. Ale na pytanie, skąd pochodzę, odpowiadam ostrożnie, bo temat Wołynia, tragedii wołyńskiej, jest teraz bardzo gorący w polskim środowisku.

W rodzinie Ałły i Przemysława przeplatają się tradycje ukraińskie i polskie: w kuchni pokojowo współistnieją barszcz i bigos, a święta obchodzone są według dwóch kalendarzy. I nie ma ścisłego podziału obowiązków.

– Pomagamy sobie we wszystkim – mówi Ałła.

Podczas wojny udzielała się jako wolontariuszka, w czym wspierał ją mąż. Przyjęli pod swój dach siostrę Ałły z małym dzieckiem, opiekowali się uchodźcami, z których niektórzy zostali później stałymi wolontariuszami fundacji.

Dla Ałły dom jest tam, gdzie jest jej rodzina. Teraz jej życie toczy się tutaj, w Polsce, ale część jej serca na zawsze pozostanie w rodzinnym ukraińskim miasteczku Rożyszcze.

– Człowiek powinien pamiętać o swoich korzeniach, gdziekolwiek się znajduje. Powinien znać i szanować swój język ojczysty. Dla mnie to ukraiński, ważny element mojej tożsamości narodowej

Ałła uważa, że polskie społeczeństwo odnosi się małżeństw międzynarodowych normalnie, zwłaszcza jeśli chodzi o osoby z krajów słowiańskich.

– Pewnego razu podczas miejskiego święta znajomy Przemka powiedział mu: „Ożeniłeś się z Ukrainką, kiedy to nie było jeszcze modne”. A więc teraz to jest modne.

Iryna i Patryk: „To najlepszy mężczyzna w moim życiu”

Do lutego 2022 roku Iryna Bondar z Krzywego Rogu uważała się za osobę szczęśliwą: miała pracę, którą lubiła, przyjaciół, podróże – i wolność po rozwodzie. Wojna zniweczyła ten spokój. Iryna trafiła do Starachowic, gdzie dostała pracę w fabryce. Było ciężko, ale ceniła sobie stabilność takiego rozwiązania.

Wkrótce w gronie wspólnych znajomych poznała Patryka. Jeszcze tydzień, a minęliby się: on miał wyjechać do pracy w Norwegii, ona – odwiedzić przyjaciółkę w Szczecinie. Ale los zdecydował inaczej.

– Ujęło mnie to, że zachowywał się jak dżentelmen, umiał rozśmieszać ludzi i chwalił moją koślawą polszczyznę. Z nim było ciekawie i bezpiecznie – mówi Iryna.

Potem on wyjechał do pracy do Norwegii, a ona została w Polsce. Ale wkrótce Petryk wróci i będą już razem.

Iryna i Patryk unikają kłótni. Boją się zranić siebie nawzajem

Rodzina męża ciepło przyjęła Irynę. Szczególnie bliskie relacje nawiązała z jego mamą, która zawsze marzyła o córce.

– Polacy, których spotkałam, bardzo mnie wspierają. Jesteśmy podobni mentalnie, ale moim zdaniem oni są milsi i lepiej wychowani, zwłaszcza mężczyźni (nawet pod wpływem alkoholu).

Iryna i Patryk niemal się nie kłócą – boją się zranić siebie nawzajem. Gdy już zdarzają się jakieś emocjonalne momenty, on zawsze znajduje sposób, by wygładzić kanty.

– Najcenniejsze w nim jest to, że zawsze dotrzymuje obietnic. Jest panem swojego słowa – i właśnie dlatego się w nim zakochałam. Dla mnie jest idealny. To najlepszy mężczyzna w moim życiu.

Nie mają dzieci i nie planują ich mieć. Tradycje rodzinne podtrzymuje głównie mama Petryka, zapraszając ich co roku na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Iryna od dzieciństwa przyzwyczaiła się świętować tylko Nowy Rok i urodziny.

Po stracie obojga rodziców w Ukrainie rodzina Iryny jest teraz tutaj, w Polsce.

– Rozumiem, że nigdy nie będę tu „swoja”, ale to mnie nie martwi. Jestem autentyczna, z moim akcentem i doświadczeniem. I właśnie za to kocha mnie mój Patryk

Iryna przyznaje, że ani razu nie słyszała od Polaków zarzutów w rodzaju: „zabieracie nam mężczyzn” albo: „zabieracie nam miejsca pracy”.

– Mężczyźni to nie lodówki, żeby je komuś „zabierać” – żartuje. – Nie konkurowałam z nikim i nie zamierzałam tego robić. Polki są równie piękne i pracowite, jak nasze kobiety. Przede wszystkim trzeba być dobrym człowiekiem, narodowość jest sprawą drugorzędną. Wydaje mi się, że wszystkie te rozmowy o jakiejś „konkurencji” wymyślają ludzie o ograniczonych horyzontach, którzy po prostu chcą podsycać wrogość między narodami.

Jej marzenia są proste: żeby wojna się skończyła, żeby powróciło spokojne życie, żeby ona i Petryk mieli własny dom, pracowali i podróżowali. I właśnie w tej prostocie tkwi prawdziwy sens: możliwość życia razem i planowania jutra bez strachu.

Oksana i Przemek: „Zdecydowało to, jak potraktował moje dziecko”

Kiedy Oksana Iwasiuk przeprowadziła się do Polski, miała 36 lat. W Dnieprze pracowała jako księgowa, rozwiodła się, wychowywała córkę i nawet nie myślała o drugim małżeństwie. Wojna pokrzyżowała wszystkie plany i zmusiła ją do zaczynania od nowa.

Minęło jakieś 9 miesięcy, zanim zdała sobie sprawę, że powrót do domu musi odłożyć na czas nieokreślony. Wypełniła ankietę na portalu randkowym. Korespondencja z Przemysłem nie trwała długo – szybko zdecydowali się na spotkanie.

Ich małżeństwo nie było próbą znalezienia „stabilności w trudnych czasach”. Stało się naturalną kontynuacją relacji ludzi, którzy znaleźli w sobie partnerów, których potrzebowali. Przemysław od razu podszedł do sytuacji Oksany z wyrozumiałością: pomagał jej w sprawach domowych, tłumaczeniach, dokumentach. A co najważniejsze – znalazł wspólny język z jej córką: spacerował z nią, robił jej prezenty, organizował rozrywki.

Z czasem w rodzinie ukształtowała się własna mieszanka tradycji. Na Boże Narodzenie Przemek zamawia polskie potrawy, a Oksana zamiast sałatki jajecznej przygotowuje klasyczną sałatkę Olivier. Obowiązki w rodzinie też są dzielone bez wyraźnych granic.

– Zazwyczaj to ja gotuję, ale jeśli nie mam nastroju lub siły, mąż robi kanapki albo zamawiamy coś gotowego. Sprzątanie też robimy razem – mówi Oksana.

Tym, co zrobiło na Oksanie największe wrażenie, jest większe zaangażowanie polskich mężczyzn w wychowywanie dzieci i prowadzenie gospodarstwa domowego

– Dla nich czymś normalnym jest pomaganie kobiecie, spędzanie czasu z dziećmi, podejmowanie się zadań, które w Ukrainie nadal często uważa się za wyłącznie „kobiece”. Chociaż u nas to już się stopniowo zmienia, co bardzo cieszy.

Przemysław szanuje pragnienie żony, by rozwijać się zawodowo.

– Nie wymaga ode mnie, bym pracowała, ale w pełni popiera moją decyzję o podjęciu pracy i nauki. Doceniam to.

Przyjaciele męża zawsze cieszą się na widok Oksany, nie odczuwa z ich strony cienia niechęci.

– Nigdy nie spotkałam się z negatywnymi reakcjami. Staram się być kulturalna, szanować kraj, który nas przyjął, ale też nie zapominam o własnej godności. Przestrzegam prawa, płacę podatki i staram się żyć tak, by nie szkodzić innym.

Oksana Wozniuk uważa, że międzynarodowe małżeństwa udają się wtedy, gdy chęć budowania wspólnej przyszłości przeważa nad pragnieniem udowodnienia lepszości własnych tradycji

Psychoterapeutka Oksana Wozniuk:

– Międzynarodowe związki to zawsze spotkanie dwóch światów. To nie tylko inny język czy kuchnia, ale też codzienne przeplatanie się wyobrażeń o tym, co „normalne”: od tego, jak świętować Boże Narodzenie, po to, jak rozwiązywać konflikty. Wiele zależy od modelu rodziny, w której dana osoba dorastała: ról, tradycji, stosunku do religii, pieniędzy i świąt. Na początku, w okresie zakochania, możemy nie dostrzegać różnic. Stają się one szczególnie widoczne dopiero wtedy, gdy w związku pojawia się codzienność albo dzieci. Właśnie wtedy potrzebna jest psychologiczna plastyczność – umiejętność słuchania innych i niebanie się zmian.

Jak rozpoznać tę psychologiczną plastyczność? Istnieje kilka oznak:

Ciekawość świata u partnera, bez osądzania;

Szacunek dla innej kultury, bez ironii i wyższości;

Gotowość do próbowania nowych rzeczy – od potraw po tradycje;

Szczerość w przyznaniu, że potrzebujesz czasu, by coś zaakceptować;

Chęć budowania wspólnej przyszłości, a nie udowadnianie „słuszności” swojego punktu widzenia.

Częstą pułapką jest idealizowanie partnera. Ukrainki często widzą w Polakach stabilność, „europejskie wartości”, a Polacy w nich –„wygodne kobiety” z tradycyjnym podejściem do rodziny. Tyle że za tymi wyobrażeniami łatwo nie dostrzec żywej osoby, z jej nawykami i problemami. Dlatego kluczem jest szczery dialog na temat codzienności: życia, pieniądzy, dzieci, wiary, starości.

Najtrwalsze pary tworzą „trzecią przestrzeń”: nie polską i nie ukraińską, ale własną. Taką, w której jest miejsce na pierogi, bigos i różne święta, gdzie humor i szacunek są ważniejsze niż „tak się przyzwyczaiłem”

Właśnie w takiej wspólnej kulturze rodzi się prawdziwa bliskość i rodzina, która wytrzymuje wszystko.

Zdjęcia: archiwa prywatne

20
min
Diana Balynska
Miłość
Polska-Ukraina
true
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Ukraińska diaspora: kosmopolityczni z konieczności, narodowi z wyboru

Nie ma powrotu do „peryferii imperiów”

Codzienność Ukraińców poza ojczyzną stała się lekcją kosmopolityzmu. W dużych miastach Europy i Ameryki Północnej funkcjonują w wielojęzycznych i wielokulturowych środowiskach. Dla nich to nie tylko konieczność, ale także zasób, który uczy elastyczności, otwiera nowe kody kulturowe, daje zdolność budowania sieci kontaktów wykraczających poza granice państw.

Jak napisał Colin Flint w „Introduction to Geopolitics”, globalizacja i przepływy ludzi niosą ze sobą także ryzyko „rozmycia znaczenia miejsca i narodu”. Kosmopolityzm jako styl życia może być wyzwalający, ale jeśli staje się pozbawioną korzeni tożsamością, łatwo prowadzi nas do zaniku wspólnotowego „my”.

Ukraińska diaspora stoi przed dylematem: jak korzystać z globalnych możliwości, a zarazem chronić narodowe zakorzenienie?

Tutaj pojawia się jednak istotna różnica w stosunku do innych diaspor. Po 1991 roku Ukraina miała już granice, hymn, flagę, ale wciąż nie miała własnej tożsamości. Przez trzy dekady język ukraiński funkcjonował głównie w regionach zachodnich, a reszta kraju dryfowała w „półkolonialnym” stanie zawieszenia, jak cielę karmione przez dwie matki. Tożsamość była rozchwiana, a państwo rozdarte między wpływami Wschodu i Zachodu.

Dopiero rok 2022 stał się punktem zwrotnym na drodze do prawdziwej niepodległości. Inwazja zmusiła Ukraińców do walki nie tylko o terytorium, ale przede wszystkim o swoją tożsamość. Krew przelana na froncie przyniosła coś, czego nie dały trzy dekady formalnego istnienia – świadomość unikalności. Dzisiaj Ukraina już wie, kim jest.

Nie wystarczy machać flagą, żeby być patriotą. Trzeba zrozumieć wewnętrzną naturę Ukrainy, czyli jej ludzi. To oni są tożsamością. To oni wywalczyli wolność na Majdanach i na froncie, to oni budują codzienne życie w kraju i za granicą. I to właśnie oni są gwarantami, że Ukraina nie cofnie się już do roli „peryferii imperiów”.

„Trzeba zrozumieć wewnętrzną naturę Ukrainy, czyli jej ludzi. To oni są tożsamością”

Sprawczość codziennych ludzi

Wojna uświadomiła Ukraińcom, że tożsamość to nie tylko indywidualny wybór, ale także strategiczny zasób – tak samo jak gospodarka czy armia.

Naród przetrwa tylko wtedy, gdy jego członkowie poczują wspólną odpowiedzialność

Dlatego diaspora nie jest biernym tłumem przesiedleńców. Jest aktywnym graczem w dziedzinie bezpieczeństwa. Organizuje zbiórki na drony, prowadzi kampanie informacyjne w mediach społecznościowych, wywiera presję na rządy krajów przyjmujących uchodźców, by nie traciły zainteresowania wojną. Ta aktywność nie byłaby możliwa, gdyby nie trwałe poczucie przynależności. Za Ukrainę odpowiedzialni są nie tylko prezydent czy rząd. Odpowiadamy za nią są wszyscy – ci, którzy walczą na froncie, ci, którzy dbają o codzienne życie w kraju, i ci, którzy żyją w diasporze. Poczucie współuczestnictwa w jej losie jest jednym z najważniejszych elementów bezpieczeństwa narodowego.

Majdany Niezależności, które stały się symbolami obywatelskiej mobilizacji, ukształtowały w Ukraińcach przekonanie, że naród sam musi walczyć o swoją przyszłość. Ta pamięć nie znika na emigracji. Wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej mobilizuje. Jak zauważa wspomniany Colin Flint, geopolityka to także „działania codziennych ludzi”, którzy decydują o przetrwaniu wspólnoty. Ukraińcy, mając za sobą dramatyczne doświadczenia represji, aneksji i okupacji, nie mogą pozwolić sobie na rozpad ani na utratę spójności, nawet będąc daleko od swojej ojczyzny.

Kosmopolityzm jako kompetencja, nie tożsamość

Kosmopolityzm Ukraińców w diasporze należy rozumieć jako zestaw umiejętności. To zdolność do adaptacji, budowania relacji, poruszania się w obcych systemach prawnych i społecznych. To także możliwość angażowania się w globalne debaty z pozycji insidera, a nie tylko gościa. Globalne przepływy mogą wzmacniać albo osłabiać narody w zależności od tego, jak są wykorzystywane. Jeśli kosmopolityzm jest narzędziem, może wzmacniać wspólnotę. Jeśli staje się pustą tożsamością, osłabia zakorzenienie.

Ukraińcy wiedzą, że nie mogą sobie pozwolić na luksus utraty zakorzenienia. Ich historia – głód, represje, walka o język, powstania i rewolucje – nie pozwala im rozpłynąć się w świecie

Demokratyczny porządek, o który walczyli na Majdanie, zobowiązuje ich do bycia sobą, gdziekolwiek są. Kosmopolityzm jest więc dla nich kompetencją, ale nigdy nie powinien stać się tożsamością.

„Organizacje społeczne, fundacje i grupy wolontariackie działają jak alternatywne ministerstwa spraw zagranicznych i obrony, pozyskując pomoc, nagłaśniając sprawy Ukrainy, przeciwdziałając rosyjskim narracjom”

Diaspora jako nowa infrastruktura bezpieczeństwa

Tradycyjnie myślimy o bezpieczeństwie w kategoriach granic i instytucji państwowych. Jednak współczesność zmienia tę perspektywę. Ukraińska diaspora tworzy rozproszoną infrastrukturę bezpieczeństwa bez czołgów i administracji, ale z sieciami wsparcia, finansami i wpływami politycznymi.

W Kanadzie, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, a także w Polsce Ukraińcy tworzą lobby polityczne, które wpływa na decyzje rządów. Organizacje społeczne, fundacje i grupy wolontariackie działają jak alternatywne ministerstwa spraw zagranicznych i obrony, pozyskując pomoc, nagłaśniając sprawy Ukrainy, przeciwdziałając rosyjskim narracjom. To właśnie to, co Flint nazywa „nowymi arenami geopolityki”, czyli miejscami, w których znaczenie polityczne tworzą aktorzy inni niż państwo.

Diaspora staje się w ten sposób czymś więcej niż społecznością na e/migracji. Jest żywą częścią ukraińskiego systemu bezpieczeństwa i siecią, która w sytuacjach kryzysowych może wspierać państwo z zewnątrz.

Ukraina pokazuje całemu światu, że naród to nie tylko aparat władzy. To wielomilionowa wspólnota, która potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje państwo. Emigranci, wolontariusze, aktywiści, przedsiębiorcy i intelektualiści współtworzą obronę tak samo realnie, jak żołnierze.

Przyszłość buduje solidarność

Społeczna odporność to zdolność wspólnoty do przetrwania pomimo kryzysów. Ukraińcy rozsiani po całym świecie budują taką odporność, trwając przy swojej tożsamości.

Nie chodzi tylko o flagi i symbole, ale o praktykę codziennego posługiwania się językiem, podtrzymywanie więzi, aktywności obywatelskiej. To dzięki niej diaspora nie jest „rozproszoną masą”, lecz transnarodowym organizmem

Flint wskazuje, że globalizacja nie wymazała narodu z mapy świata, ale raczej zmusiła go do redefinicji. Ukraina w diasporze jest przykładem narodu, który może istnieć równocześnie w wielu miejscach i nadal zachowywać jedność.

Jednocześnie tożsamość ukraińska ma wyjątkowy fundament: przeszłość, która nie pozwala być nikim. Ukraina przetrwała głód, represje, okupacje, zdrady, Majdany i wciąż się trzyma w walce z inwazją. Ta droga umocniła naród w przekonaniu, że jego istnienie to codzienna decyzja, nawet w odległym kraju. Dlatego kosmopolityzm Ukraińców nie jest zagrożeniem, a narzędziem.

Bezpieczeństwo zaczyna się w tożsamości

Brytyjska geografka społeczna Doreen Massey, autorka książek „Space, Place and Gender” oraz „For Space”, pisała, że miejsca to nie tylko punkty na mapie, ale także sieci relacji i znaczeń. Krytykowała tradycyjne podejście, które traktowało miejsce jak coś stabilnego i odseparowanego. Jej zdaniem to właśnie przepływy ludzi, idei i symboli budują przestrzeń. W tym znaczeniu Ukraina istnieje wszędzie tam, gdzie są Ukraińcy – w języku, tradycjach, gestach, działaniach – i w berlińskiej klasie, gdzie ktoś mówi po ukraińsku, i w warszawskim biurze, gdzie projekt ma pieczęć „fundacja ukraińska”, i w londyńskiej debacie, podczas której głos Ukraińca brzmi stanowczo.

Znaczenie narodu wynika nie tylko z jego armii i granic, ale także z tego, jak potrafi istnieć w świadomości świata. Diaspora jest więc jednocześnie wspólnotą symboliczną i narzędziem politycznym.

„Z Majdanów wyszliśmy z krwią na twarzy, z frontu wychodzimy z bliznami – i właśnie to daje nam siłę”

Nie ma nas w domu, ale dom jest w nas

Warto walczyć o swoją „mikrogeografię tożsamości” i pielęgnować swój język, kulturę i historię. Nie chodzi o wielkie gesty, ale o codzienną praktykę, taką jak rozmowa w języku ukraińskim, pamięć o literaturze i muzyce, podtrzymywanie świąt i symboli. O bycie aktywnym w imieniu wspólnoty. Wolontariat, działalność społeczna, wspieranie nowych uchodźców – to wszystko jest budowaniem narodowej obecności w krajach goszczących.

Można być kosmopolitycznym i jednocześnie narodowym. Mosty to nie integracja i asymilacja, lecz łączenie światów, w których diaspora staje się ambasadorką Ukrainy

Kosmopolityzm stał się codziennością Ukraińców, którzy znaleźli się poza ojczyzną. Nie oznacza to jednak, że są oni bezpaństwowymi nomadami. Diaspora wypracowała własny model tożsamości: kosmopolityczni z konieczności, narodowi z wyboru.

Geopolityka to nie tylko czołgi i traktaty, ale także to, jak narody są obecne w przestrzeni światowej. Ukraińska diaspora nie tylko szuka bezpieczeństwa. Ona je współtworzy, także w Polsce.

Ukraińcy mają przewagę: naród, który tyle razy stawał na krawędzi zniszczenia, nie potrafi już być nikim. Z Majdanów wyszliśmy z krwią na twarzy, z frontu wychodzimy z bliznami – i właśnie to daje nam siłę. Demokracja to wybór, którego Ukraińcy bronią na ulicach i w okopach. Dlatego nie rozpłyną się w żadnym kosmopolityzmie. Możemy być globalni, ale nigdy anonimowi.

Ukraina to nie tylko władze w Kijowie. Ukraina to ludzie – ci w kraju i ci poza nim. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za jej trwanie i przyszłość. Bez tej zbiorowej odpowiedzialności nie ma państwa, nie ma wspólnoty, nie ma bezpieczeństwa.

20
min
Julia Boguslavska
Українська діаспора
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Od akcji „Wisła” do konwojów wolontariuszy. Jak diaspora Warmii i Mazur pomaga Ukraińcom

I tak byśmy pomagali

Swego czasu jechałam do Ukrainy z polskimi wolontariuszami, którzy przewozili autobusami pomoc humanitarną dla frontu. Kierowcy autobusów, słysząc, że mówię z ukraińskim akcentem, przeszli na ukraiński. Okazało się, że w 1947 roku w ramach akcji „Wisła” wraz z 56 tysiącami innych Ukraińców ich przodkowie zostali przymusowo przesiedleni przez władze radzieckie z ziem etnicznych do województwa warmińsko-mazurskiego. Wówczas Ukraińcom, którzy zgodnie z planem mieli się wtopić w lokalną społeczność, zabroniono nazywać się Ukraińcami. Jednak ci, którzy się nie zasymilowali, zdołali się zjednoczyć. Ziarna miłości do Ukrainy, które ci ludzie zasiali w sercach swoich dzieci i wnuków, kiełkują do dziś. Dlatego dziś tak dużo pomocy trafia na front właśnie z tego regionu Polski.

– Nawet gdybyśmy nie mieli ukraińskich korzeni, nadal pomagalibyśmy Ukrainie w walce ze złem. Bo terror nie ma granic – mówi z przekonaniem wolontariusz Paweł Gerczak. – Ta wojna stała się w Europie straszną codziennością, a tak nie powinno być. Dlatego przewozimy i będziemy przewozić pomoc na front aż do zwycięstwa.

Województwo warmińsko-mazurskie graniczy z obwodem królewieckim w Rosji, granica lądowa ma ponad 200 kilometrów.

W tym regionie mieszka największa w Polsce społeczność ukraińska: ponad 70 tysięcy etnicznych Ukraińców

– Współpracujemy z organizacjami społecznymi z Finlandii, Kanady, Włoch, Holandii i Niemiec, a także z prywatnymi darczyńcami ze Stanów Zjednoczonych – mówi Stepan Migus, honorowy przewodniczący Olsztyńskiego Oddziału Związku Ukraińców w Polsce. Jest przekonany, że gdyby unijne sankcje były bardziej zdecydowane, a sprzęt wojskowy trafiał do ukraińskich żołnierzy szybciej i w większej ilości, wojna już dawno byłaby przeszłością, a przynajmniej część przestępców stanęłaby przed sądem.

Z Giżycka na wschód Ukrainy regularnie jeździ konwój humanitarny komendy Ruchu Wolontariackiego Polska – Ukraina „Ukrainian Bikers”.

– To jeden z nielicznych międzynarodowych konwojów, które jeżdżą na front. Wożę samochody, drony, produkty spożywcze, środki higieniczne, kuchenki gazowe, pościel, leki, fartuchy chirurgiczne, wózki inwalidzkie dla rannych żołnierzy, łóżka szpitalne – mówi wolontariusz Krzysztof Patra.

Zespół Ruchu Wolontariackiego Polska – Ukraina „Ukrainian Bikers”. Zdjęcie: FB Krzysztof Patra

Myron Sycz, wielki polski Ukrainiec

To właśnie z województwa warmińsko-mazurskiego nadeszła pierwsza pomoc z Polski dla Euromajdanu w Kijowie w 2013 roku. Podobnie było wtedy, gdy wybuchła wojna rosyjsko-ukraińska w 2014 roku, a także gdy rozpoczęła się inwazja 24 lutego 2022 roku. Stało się to dzięki działalności Myrona Sycza zmarłego w 2024 r. jedynego etnicznego Ukraińca, którego Polacy dwukrotnie wybrali na posła do Sejmu RP. Nazywano go liderem społeczności ukraińskiej, marszałkiem Ukraińców Warmii i Mazur.

Wielu etnicznych Ukraińców w Polsce ukrywa swoją tożsamość. Myron Sycz zawsze demonstrował, że ma ukraińskie pochodzenie. W latach 1998-2007 pracował jako nauczyciel i przewodniczący Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego – po dwóch kadencjach w Sejmie został wybrany na posła sejmiku i wicemarszałka. Był też założycielem i wieloletnim dyrektorem Zespołu Szkół z Ukraińskim Językiem Nauczania w Górowie Iławieckim. 14 czerwca 2025 roku został jego patronem.

Szkoła ukraińskojęzyczna założona przez Myrona Sycza. Zdjęcie: Zespół Szkół z Ukraińskim Językiem Nauczania w Górowie Iławieckim

Ważne, że nie jesteś sam

W Olsztynie punkt pomocy dla Ukrainy i uchodźców wojennych otwarto w jednej z salek katedry Najświętszej Maryi Panny już 24 lutego 2022 roku. Podobne punkty powstały również w Giżycku, Elblągu, Pasłęku, Pieniężnie i innych parafiach greckokatolickich.

– Nasi przodkowie otwierali tu szkoły i kościoły, by uczyć dzieci mówić, śpiewać i modlić się w ojczystym języku. Dzięki temu wychowano nowe pokolenia, dla których Ukraina jest duchową ojczyzną. Tacy ludzie uważają za swój obowiązek pomagać Ukraińcom w czasie wojny – wyjaśnia ojciec Iwan Laikisz.

Uchodźcy wojenni niechętnie przyjeżdżali do województwa warmińsko-mazurskiego, ponieważ region ten graniczy z obwodem królewieckim. Anna Faranczuk, koordynatorka Stowarzyszenia Sala Parafialna w Olsztynie, przyznaje, że od momentu otwarcia punktu pomocy codziennie przez cały rok o wsparcie zwracało się około 50 osób. Uchodźcy potrzebowali przede wszystkim jedzenia i odzieży. Wolontariusze pomagali im w znalezieniu mieszkania i pracy, umówieniu wizyty u lekarza, wypełnianiu dokumentów. Później zaczęły się konsultacje prawników i psychologów, kursy polskiego, warsztaty haftu, rysowania pisanek, spotkania muzyczne, wyplatanie siatek maskujących.

Andrzej Kędzierski, przewodniczący oddziału Polskiego Towarzystwa Psychologicznego w Olsztynie, podkreśla, że wsparcie, którego udzielają uchodźcom przedstawiciele diaspory, należy oceniać nie tylko pod kątem materialnym. W sytuacjach kryzysowych ważne jest bowiem poczucie, że ze swoimi problemami nie jesteś sam. Że są ludzie, którzy naprawdę cię rozumieją.

Stepan Migus, honorowy przewodniczący Olsztyńskiego Oddziału Związku Ukraińców w Polsce. Zdjęcie: archiwum prywatne

Trzymamy się dzięki kulturze

– W latach 70., jako student ukrainistyki, fascynowałem się warszawskimi teatrami, jednocześnie zadając sobie pytanie: dlaczego w Polsce nic nie wiadomo o ukraińskiej sztuce teatralnej? – mówi Stepan Migus, inicjator i współorganizator Ogólnopolskich Dni Teatru Ukraińskiego w Olsztynie. Na początku lat 90. odwiedził we Lwowie Teatr im. Marii Zańkoweckiej i zaprosił jego artystów do Olsztyna. Ich przyjazd dał początek Ogólnopolskim Dniom Teatru Ukraińskiego – znalazło się wiele osób gotowych wesprzeć ten pomysł.

Od tego czasu co dwa lata odbywa się w Olsztynie festiwal teatralny. Dzięki niemu przez ostatnie 30 lat polska publiczność mogła obejrzeć spektakle oparte na dziełach Tarasa Szewczenki, Łesi Ukrainki, Iwana Franki, Iwana Kotlarewskiego, Wasyla Stefanyka, Olgi Kobylińskiej i innych. Do Olsztyna przyjeżdżały zespoły teatralne z różnych miast Ukrainy.

Według Stepana Migusa pielęgnowanie każdej dziedziny rodzimej kultury – teatralnej, religijnej, folklorystycznej, literackiej, edukacyjnej, twórczości dziecięcej – przyczynia się do zachowania ukraińskiej tożsamości. – Po przestępczej akcji „Wisła” przepowiadano, że Ukraińcy, którzy zostali przymusowo wysiedleni do Polski, przetrwają tu do 20 lat. Na szczęście, dzięki upartemu pielęgnowaniu wieloaspektowej rodzimej kultury i języka, trzymamy się tutaj już prawie 80 lat – mówi Migus.

Artyści Połtawskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Gogola w Olsztynie, 2025 r. Zdjęcie: poda.gov.ua

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
min
Tetiana Bakocka
Діаспора
Polska-Ukraina
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Prezydent RP podpisał ustawę o pomocy obywatelom Ukrainy 

Poprzednimi wetami prezydent RP zmusił rząd, premiera Donalda Tuska, do pracy i do przedstawienia nie idealnych, ale zdecydowanie lepszych rozwiązań. W przypadku ustawy ukraińskiej zmusił do ograniczenia świadczeń dla obywateli Ukrainy, w szczególności tych, którzy nie pracują w Rzeczypospolitej - podkreślił Bogucki.

Ocenił, że rozwiązania zawarte w tej ustawie „to jest właściwie koniec turystyki z Ukrainy na koszt polskiego podatnika”.

- (W ustawie - PAP) zostały wymienione konkretne świadczenia, które nie będą przysługiwać obywatelom Ukrainy niepracującym w Polsce, chociażby, jeżeli chodzi o rehabilitację, programy lekowe, programy zdrowotne, kwestie wykupowania leków na receptę i wielu, wielu innych świadczeń, w tym np. zaćmy, świadczeń stomatologicznych - wymieniał Bogucki.

Zaznaczył, że „ustawa nie jest idealna”, a projekt prezydencki proponował lepsze, „jeszcze bardziej uszczelniające ten system” rozwiązania.

Szef prezydenckiej kancelarii zapowiedział, że w poniedziałek zostaną złożone do marszałka Sejmu dwie propozycje legislacyjne. Jedna dotycząca „wydłużenia okresu, po którym obcokrajowcy, w tym obywatele Ukrainy, będą mogli ubiegać się o polskie obywatelstwo, które jest czymś absolutnie wyjątkowym”.

Drugi projekt będzie dotyczył „zmiany Kodeksu karnego i ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, tak żeby ścigać wszystkich, którzy będą próbowali, czy będą chcieli szerzyć banderyzm na terytorium Rzeczypospolitej, albo będą chcieli uskuteczniać kłamstwo wołyńskie” - poinformował Bogucki.

Przekazał też, że prezydent wycofa swój projekt, który trafił do Sejmu po sierpniowym wecie. 

Prezydent RP Karol Nawrocki po raz ostatni podpisał w piątek ustawę dotyczącą szczególnej pomocy obywatelom Ukrainy; żadnej innej już nie podpisze - przekazał Bogucki. Podkreślił, że nie ma obecnie podstaw, żeby tego rodzaju działania kontynuować.

- To ostatnia ustawa, która została przez prezydenta w tej formule pomocowej, szczególnej pomocy (...) podpisana, bo dzisiaj nie ma podstaw i nie ma powodów, żeby tego rodzaju działania kontynuować - oświadczył podczas konferencji Bogucki. - Żadnej innej ustawy (w tej sprawie - PAP) pan prezydent już nie podpisze. Musimy przejść na normalne warunki, czyli traktowanie obywateli Ukrainy przebywających na terytorium Rzeczypospolitej w taki sam sposób, jak wszystkich innych obcokrajowców - zaznaczył.

Jak podkreślił, „prezydent Rzeczypospolitej nie pozwoli się szantażować i nie pozwoli szantażować Polaków”. 

Ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy, która uszczelnia system otrzymywania świadczeń na rzecz rodziny przez cudzoziemców powiązała prawo do świadczeń z  aktywnością zawodową rodzica oraz nauką dzieci w polskiej szkole, z wyjątkami dotyczącymi np. osób z niepełnosprawnościami. Dodatkowo prawo do świadczeń będzie powiązane z uzyskiwaniem przez cudzoziemców co najmniej 50 proc. minimalnego wynagrodzenia za pracę, co oznacza, że w 2025 roku będzie to 2333 zł brutto.

20
min
Polska Agencja Prasowa
Політика щодо біженців
Polska-Ukraina
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Molestowanie w armii — jeszcze nie cywilizacja, już nie dzikusy

Na profilu medyczki bojowej Julii Kobrynovich pojawił się wpis, który wywołał burzę komentarzy. Warto przytoczyć go w całości.

Myślę o kobietach w wojsku, mobilizacji kobiet... No i oczywiście o sobie. I zdałam sobie sprawę, że są rzeczy, o których nigdy nikomu nie opowiedziałam. Bo to wstyd. Bo to krępujące… No i jeszcze - bo jak można źle mówić o zmarłych… Ale ja przecież żyję, prawda? Istnieją trzy istotne aspekty, które sprawiają, że kobietom trudno jest służyć w wojsku. 

1) ponieważ, jak w ustawieniach domyślnych, od razu tobą gardzą. Jedynym wyjątkiem jest jednostka, w której obecnie służę, we wszystkich innych zawsze byłam „drugiej kategorii”. I trzeba było udowadniać, udowadniać, udowadniać...

2) bo naprawdę trudno jest udowodnić swoją sprawność fizyczną. Daj spokój, ważę 55 kg i mam 1,55 cm wzrostu. Ciężko. Robisz to. Ogólnie masz mniej możliwości, niż mężczyźni (nie mówię tu o stanowiskach tyłowych, jak zapewne zrozumieliście).

Mam wiele przykładów pierwszego i drugiego, ale o tym później. Łatwo o tym mówić. Kto nie lubi narzekać?

3) ciągle cię molestują (R.A. w Twoim oddziale tak nie było, nie martw się). I to zmienia – może zmienić – Twoje życie w wojnę na dwóch frontach.

Co się wydarzyło i o czym ja nigdy nikomu nie opowiadałam?

- Musiałam oddać się jednemu żołnierzowi. Bałam się, że inaczej mnie zgwałci. Być może tak by się stało. W tamtym czasie byłam całkowicie jemu podporządkowana. A przynajmniej tak mi się wydawało. Potem mój ówczesny dowódca dowiedział się o tym – bo ten chłopak wszystkim o tym opowiadał – i próbował go zabić. Kiedy mu się nie udało, zrobił z niego wyrzutka. 

- Musiałam uspokajać przez telefon matkę jednego z żołnierzy, kiedy poinformowano ją, że jej syn zginął. Tydzień wcześniej on próbował mnie zgwałcić. Dowódca (już inny) przeniósł go (taka sobie kara).

- Najgorsze, bo trwało to najdłużej, było to, że mój dowódca (jeszcze kolejny) przez bardzo długi czas mnie molestował. Zabronił mi nosić broń. Zaczęłam nosić przy sobie gaz łzawiący, paralizator i nóż – i unikałam na wszelkie sposoby jego towarzystwa. On opowiadał o mnie bzdury, a potem groził, że zabije mnie na polu walki za to, że mu nie ulegam. Przez wiele miesięcy żyłam w stanie głębokiej odrazy: do armii w ogóle i do siebie. Ponieważ w tym przypadku nie było nikogo „wyższego”, komu mogłabym się poskarżyć. A kiedy go odsunięto, wykończył mnie emocjonalnie i psychicznie, celowo niszcząc moją reputację zawodową.

...to jest to, co przypominam sobie w pierwszej kolejności. Po prostu wspomnienia. Są nieprzyjemne i odrażające, ale nie są czymś, co zrujnowało mi życie. Myślę, że każda kobieta ma swoją “skrzynkę z brudami”. Ale te wspomnienia – moje doświadczenia, które za nimi stoją – są podstawą mojej postawy obywatelskiej:

a) mobilizacja kobiet jest konieczna. Mamy z mężczyznami równe prawa i obowiązki. A kontroler drona jest znacznie lżejszy niż karabin automatyczny.

b) powinny być tworzone oddzielne jednostki kobiece. Dopóki jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Jeszcze nie cywilizacja. Już nie dzikusy.‍

Trening w obwodzie kijowskim, 2024 r. Zdjęcie: Narciso Contreras / Anadolu/AA/ABACA/Abaca/East News

Czy można milczeć?

Wielkim echem odbił się materiał redakcji Slidstvo.info, opublikowany w marcu 2025 roku. Historia Oksany, którą kolega wojskowy wywiózł nad jezioro, pojawiła się w wielu mediach. Nic dziwnego. Społeczeństwo wciąż jeszcze jest zszokowane, kiedy ktoś głośno mówi: po tym, jak już popływał, staliśmy na moście. Ja patrzyłam na wodę, a on mówi, że chce sobie zrobić ze mną zdjęcie. Stanął obok mnie i zaczął się ocierać. Zrozumiałam, że ma erekcję. Wokół nie było nikogo. Na szczęście na tym się wtedy zakończyło i wsiedli do samochodu.
Po sytuacji nad jeziorem kobieta włączyła nagrywanie wideo. Trochę ze strachu, a trochę dlatego, by mieć dowód. Już wtedy wiedziała, że z takich sytuacji najczęściej nie są wyciągane konsekwencje. Na nagraniu słychać ich rozmowę.

– W czym jestem winna? – pyta Oksana mężczyznę, który siedzi blisko niej i prowadzi samochód.
– W tym, że jesteś dziewczyną, jesteśmy sobie bardzo bliscy, a ty nie chcesz się ze mną kochać – odpowiada jej Siergiej. W samochodzie są sami.
– Szanuję cię jako przyjaciela.
– Nie potrzebuję żadnego szacunku, nie jestem twoim przyjacielem. Na takim etapie następuje już seks, niezależnie od tego, czy tego chcesz, czy nie. Mam rację?

Oksana jest medyczką jeszcze od czasów strefy ATO i wojny na Donbasie. Wraz z początkiem pełnowymiarowej wojny poszła jako ochotniczka i dalej ratowała życie żołnierzy w walkach pod Łymaniem, Wowczańskiem i Bachmutem. Za swoje poświęcenie na polu walki otrzymała w 2023 roku nagrodę - “Stalowy Krzyż”. 

Nie byłam gotowa na to, że na służbie ktoś może sobie na coś takiego pozwolić. Ja nigdy wcześniej nie doświadczyłam molestowania - opowiadała dziennikarzom Slidstvo Oksana - Nie byłam przygotowana na to, że ktoś może obmacywać, poniżać, tłumaczyć ci, że masz być czyjąś kobietą, bo po prostu tu jesteś.

Oksana poinformowała dowódcę swojej jednostki o molestowaniu. Kobieta nie chciała, aby sytuacja wyszła poza granice batalionu i nie chciała, aby przeniesiono ją do innej jednostki. Oksana rozumiała, że zazwyczaj właśnie taki schemat działa: pozbyć się problemu, czyli kobiety. Ona chciała przeprosin i gwarancji bezpieczeństwa. Jednak po dwóch miesiącach oczekiwań (po drodze również oskarżenia jej o to, że sama prowokowała) nie wytrzymała i zwróciła się do mediów. Dopiero po materiale Slidstvo.Info rozpoczęło się śledztwo. Które wciąż trwa. 

Kierunek Pokrowski, 2025 r. Zdjęcie: Jose Colon/Anadolu/AA/ABACA/Abaca/East News

Ochrona prawna

"O tym nie tylko trzeba mówić ale i należy przeciwdziałać" - mówi Hanna Demydenko z organizacji Veteranka.

Veteranka to organizacja, która chroni prawa kobiet w wojsku i pomaga weterankom powrócić do życia cywilnego. Założona w 2019 roku z inicjatywy aktywistek i weteranek miała na celu wprowadzenie ważnych zmian w społeczeństwie. Wraz z początkiem wojny w 2014 roku kobiety, które zgłosiły się do armii, napotykały wiele barier, zarówno na poziomie prawnym, jak i mentalnym. Miały wielkie trudności z zajęciem wyższych stanowisk, czy tak zwanych pozycji bojowych na pierwszej linii frontu. Veteranka, od początku swojego istnienia, próbowała wyrównywać szanse. Chciano, aby głos kobiet był usłyszany i rozumiany.

W 2022 roku, po wybuchu pełnowymiarowej wojny, najważniejszym zadaniem było, po prostu, przetrwać. Więc przez pewien czas organizacja skupiła się na wspieraniu armii, dostarczaniu na front pomocy, sprzętu i siatek maskujących. Ale po pewnym czasie pojawiło się zrozumienie sytuacji - to wszystko nie będzie trwać krótką chwilę, a należy szykować się na maraton. A problemy sprzed pełnowymiarowej wojny nigdzie przecież nie zniknęły. Na skrzynkę mailową Veteranki cały czas przychodziły wiadomości z prośbą o pomoc, z informacją o tym, że znowu ktoś doświadczył w armii molestowania.

"Niezwykle ważne jest, by zrozumieć, że jeśli osoba (bo problem przecież nie zawsze dotyczy tylko kobiet) idzie do wojska, jest narażona na ogromne ryzyko utraty życia i zdrowia. Taki człowiek musi mieć poczucie bezpieczeństwa po swojej stronie barykady. Kiedy idzie wykonywać bojowe zadanie, albo z niego wraca, nikt i nic jej nie powinno zagrażać. A na pewno nie pobratymcy"- mówi Demydenko.

Skarg i anonimowych listów przychodzi do Veteranki sporo, ale skala problemu może być znacznie większa, bo część pokrzywdzonych osób, ze strachu, może nie szukać wsparcia

Nie istnieje nawet instrukcja, co robić w takiej sytuacji. Zdaniem działaczki największym problemem jest brak prawnego mechanizmu, który by chronił ofiarę.
Tak, jak w przypadku historii Oksany, jeśli sprawa molestowania dotrze do dowódcy, ten może uznać, że lepiej przenieść kobietę do innej jednostki, niż utracić doświadczonego w bojach żołnierza. I tak - doświadczony żołnierz zostanie na miejscu, a sprawę zatuszuje się przeniesieniem żołnierki w inne miejsce. Szybkie i wygodne wyjście z sytuacji jest jednocześnie nakręcaniem spirali strachu i pogłębianiem się problemu. 

"Jeśli ofiara dzwoni na gorącą linię Ministerstwa Obrony to jej sprawa, zgodnie z ukraińskim prawem, będzie rozpatrywana do 30 dni. To bardzo długi czas, a ofiara może się bać, że w tym czasie jej zgłoszenie dotrze do dowódcy, który zechce zatuszować sprawę i uchronić doświadczonego żołnierza przed karą. A jeszcze gorzej, jeśli oprawcą jest sam dowódca. Osoba pokrzywdzona może mieć różne wizje tego, co się stanie. A może wyślą mnie w okopy, z których nie wrócę, żeby sprawa nigdzie dalej nie wyszła? - opowiada Demydenko.

Największym wyzwaniem jest myśl wewnątrz jednostek, że „u nas takiego problemu nie ma”. Przecież nie ma zgłoszeń, więc tego typu statystyki nawet nie powstają. Zatem bardzo łatwo ulec takiemu myśleniu.

Demydenko podejrzewa, że gdyby zjawiły się takie statystyki, to poszybowały natychmiast w górę. Skąd takie przekonanie? Bo molestowania zdarzają się w każdej armii na świecie, a najlepszym środkiem zapobiegawczym, przeciwko takim zachowaniom, jest kara

Pokazanie, że nawet wysoko postawiony żołnierz z pagonami zostanie wyrzucony za przestępstwa na tle seksualnym. Mechanizm ochronny powinien działać przede wszystkim szybciej, ale też chroniąc anonimowość poszkodowanej osoby przed ewentualną zemstą ze strony oprawcy. Ofiara w momencie, w którym zgłasza się po pomoc, musi być chroniona. Rozumiejąc te mechanizmy Veteranka zaczęła odświeżać i rozwijać projekt, prowadzony jeszcze do wybuchu pełnowymiarowej wojny. Niedawno członkinie przeprowadziły szereg konsultacji, spotkań z organizacjami partnerskimi, ale też z ministerstwem.

"Mechanizmu prawnego, chroniącego ofiarę, po prostu nie ma - wyjaśnia Hanna Demydenko. - Kiedy zobaczyliśmy, że w różnych miejscach odbijamy się od ściany i nikt nie reaguje na nasze prośby, napisaliśmy petycję do prezydenta Ukrainy i zebraliśmy 25 tysięcy podpisów. Bez przeprowadzonej wcześniej wielkiej kampanii informacyjnej to ogromna liczba. A to znaczy, że ludziom nie jest wszystko jedno. Petycja pomogła nam wrócić do ściślejszej współpracy z Ministerstwem Obrony".

30 grudnia 2024 roku prezydent Ukrainy podpisał dekret o mianowaniu Olgi Reszetylowej swoim pełnomocnikiem ds. ochrony praw żołnierzy oraz członków ich rodzin. To początek zmian, choć zdaniem członkiń Veteranki, do rozwiązania problemu droga jeszcze daleka. Choćby dlatego, że nie ma przepisów, które dałyby pełnomocniczce instytucjonalne uprawnienia do działania.

Ale powstało pole do dialogu, który jest rozwijany. Już przyjęto w pierwszym czytaniu ustawę, w której opracowaniu uczestniczyła ekspertka z Veteranki, dotyczącą zmian w statucie dyscyplinarnym. Zawiera on paragraf dotyczący przeciwdziałania przemocy seksualnej i nierówności płciowej. Następnie, po przyjęciu projektu w drugim czytaniu, będzie można dopracować instrukcję postępowania dla ofiary, która będzie oparta na tej ustawie, dzięki której ofiara będzie chroniona, a sprawcy będą mogli zostać ukarani i poniosą odpowiedzialność.

Zdjęcie: Ruch Kobiecy Weteranka

Molestowanie na światowym poziomie

Problem przemocy seksualnej jest realny i nie dotyczy tylko “postsowieckich armii”. W artykule “Molestowanie i przemoc seksualna w siłach zbrojnych” Matt Fossey i Lottie Herriott analizują raport grupy badawczej, powstałej w ramach Organizacji Naukowo-Technicznej NATO, która chciała odpowiedzieć na pytanie: czy w natowskich siłach zbrojnych istnieje wszechobecna kultura nadużyć seksualnych? W skład grupy weszli eksperci z siedmiu państw (Kanady, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Szwecji, Stanów Zjednoczonych, Chorwacji i Rumunii), którzy dokonali szerokiej analizy międzynarodowego prawodawstwa, polityk, procedur i metod raportowania, a także częstotliwości występowania molestowania i przemocy seksualnej.

Uznano, że napaść na tle seksualnym lub molestowanie, doświadczone podczas służby wojskowej, dotyka od 20% do 45% wojskowych

Szczególnie narażone na taką traumę są kobiety, bo badania szacują, że 33% amerykańskich (2021), 36,7% francuskich (2021) i 44,6% kanadyjskich (2022) żołnierek doświadczyło jakiejś formy molestowania w ciągu 12 miesięcy poprzedzających badania. Skala problemu przytłacza i nie zachęca kobiet do wstąpienia do armii. A w niepewnych czasach, w jakich żyjemy, cywilna ludność chciałaby mieć nowoczesną i zdolną do obrony kraju armię, w której szeregach będą służyć wyszkolone droniarki, zwiadowczynie czy snajperki.

20
min
Aldona Hartwińska
Napaść na tle seksualnym
Kobiety w wojsku
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

„Podniósł się i uderzył mnie głową w nos”. W Warszawie pobito kobietę, która stanęła w obronie Ukrainki

Zenobia Żaczek jest członkinią Komitetu Obrony Praw Lokatorów. Znana ze swojej aktywnej postawy obywatelskiej, wielokrotnie broniła ofiar przemocy lub dyskryminacji. A ostatnio stanęła w obronie starszej Ukrainki, którą obrażał agresywny pasażer autobusu, ponieważ usłyszał, że mówi ona po ukraińsku. Dzięki odwadze Zenobii i jej przyjaciółki Ann Kij, które powstrzymały napastnika, incydent zwrócił uwagę ludzi, a policja rozpoczęła już dochodzenie.

— Kiedy wraz z przyjaciółką wsiadłyśmy do autobusu nr 190, usłyszałyśmy krzyk jednego z mężczyzn, który nim jechał — opowiada Zenobia. — Na początku nie wiedziałyśmy, o co chodzi. Ale kiedy podeszłyśmy bliżej, słowa stały się łatwe do zrozumienia. Nieustannie krzyczał to samo do starszej kobiety — o „banderowcach”, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni wynosić się z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy.

Kobieta siedziała spokojnie, nic nie odpowiadała. Jej jedyną winą było, że rozmawiała po ukraińsku z jakąś dziewczyną i właśnie do tego przyczepił się napastnik.

- Coś we mnie nie wytrzymało. Wstałam, podeszłam do niego. Próbowałam powstrzymać go słowami. Powiedziałam mu, że nie reprezentuje wszystkich Polaków. Zapytałam, kim w ogóle jest, żeby decydować, kto może być w Polsce, a kto nie. Powiedziałam też, żeby się zamknął, bo takie słowa są niedopuszczalne. Dla mnie ważne było pokazanie, że nie wszyscy Polacy myślą i zachowują się tak jak ten mężczyzna. A on rzucił się na mnie.

Zaczął mnie obrażać, czepiać się mojego ubrania. Miałam na spodnie w kwiaty, a jemu się to nie podobało. Odsunęłam się, a moja koleżanka wyjęła telefon i zaczęła nagrywać. Kiedy to zobaczył, rzucił się na nas, próbując wyrwać jej telefon. Weszłam między nich, żeby nie mógł tego zrobić. Wtedy podszedł do mnie i uderzył mnie głową w nos. Natychmiast zaczęła płynąć krew. Potem był przystanek, otworzyły się drzwi i moja koleżanka po prostu wypchnęła go z autobusu. Zachwiał się, a w tym momencie kierowca zamknął drzwi — pojechaliśmy dalej już bez niego.

Dlaczego zdecydowałaś się interweniować? Co skłoniło cię do stanąć w obronie Ukrainki?

Nie zgadzam się, aby nasz kraj tak wyglądał. Nie zgadzam się, aby ludzie byli poniżani, dzieleni na Polaków, Ukraińców lub według jakichkolwiek innych kryteriów. Jestem dumna z tego, że w okolicy, w której mieszkam, ludzie mówią różnymi językami. Chcę, żeby tak pozostało i nie akceptuję prześladowania kogoś tylko dlatego, że mówi innym językiem.

Nie było strasznie?

Oczywiście, ale nawet o tym nie myślałam. Wszystko działo się szybko i automatycznie. Po prostu działałam.

Jak zareagowali inni pasażerowie? Czy ktoś pani pomógł?

Nikt mi nie pomógł, ani nie interweniował. Wszyscy patrzyli w telefony i udawali, że nic się nie dzieje. Chociaż autobus był pełny. Jakiś mężczyzna stał między nami a napastnikiem. Widać to na filmie — trzymał się poręczy. Gdyby po prostu się przesunął i zablokował mu drogę, atak na mnie mógłby nie mieć miejsca.

Scena z filmu nagranego przez Annę Kijj

Dlaczego, Twoim zdaniem, ludzie milczeli i nie interweniowali?

Bo się boją. To paraliżujący strach. Po drugie — nie mogę wiedzieć na pewno, co im chodzi po głowie. Wiele osób jest obojętnych na problemy innych, nie interesują ich one. A powinny się nimi interesować, ponieważ to nasza wspólna sprawa i odpowiedzialność. Musimy robić wszystko, aby nasz kraj był otwarty i przyjazny dla ludzi.

Kierowca autobusu też nie interweniował w konflikt?

Nie, ale szybko zamknął drzwi na przystanku — i to właściwie pomogło. Jednak nic więcej nie zrobił.

Czy po tym zdarzeniu zwróciła się Pani o pomoc medyczną? Jakie obrażenia Pani odniosła?

Miałam rozcięty nos, z którego płynęła krew. Były to powierzchowne obrażenia. Przeszłam badania, ale na szczęście nie stwierdzono nic poważnego — tylko niewielkie stłuczenia. Dzisiaj nadal trochę boli mnie głowa, pozostały niewielkie ślady urazu.

Nie żałuje Pani, że się Pani wtrąciła?

Nie, w żadnym wypadku. Wręcz przeciwnie — po tym incydencie otrzymuję bardzo wiele komentarzy wsparcia, setki pozytywnych słów. To mnie dodaje otuchy.

Czy udało się przekazać nagranie policji i czy funkcjonariusze zatrzymali agresora?

Złożyłam zeznania, przekazaliśmy nagranie. Policja otrzymała również nagrania z kamer monitoringu zainstalowanych bezpośrednio w autobusie. Mają wszystkie dowody jego winy. (38-letni Polak został już zatrzymany przez policję z dzielnicy Praga-Północ - Red).

Piszą do mnie ludzie, że tego mężczyznę widziano również w innych miejscach Warszawy, gdzie również zachowywał się agresywnie. I że to nie pierwszy taki przypadek z jego udziałem.

Czy można powiedzieć, że agresja wobec Ukraińców staje się już trendem?

Wydaje mi się, że z każdym dniem coraz częściej słyszę o takich przypadkach. Nawet w przychodni, gdzie byłam na badaniach po napaści, od pacjentów można było usłyszeć: „trzeba odebrać pomoc Ukraińcom, bo „oni nie pracują”, „jeżdżą drogimi samochodami”…”. Chociaż to kompletna bzdura. Osobiście znam Ukrainki, które przychodzą do nas, do Komitetu Ochrony Praw Lokatorów Są to kobiety, które mają problemy z mieszkaniem, które są eksmitowane, które doświadczyły przymusowych eksmisji. A przecież one pracują. Widzę, że takie wypowiedzi nasiliły się szczególnie w ostatnich miesiącach. Dlatego uważam, że naszym obowiązkiem jest coś z tym zrobić. Nie milczeć.

Dlaczego właśnie ostatnio nasila się negatywny nurt wobec Ukraińców?

Z jednej strony, oczywiście, Rosja wzmacnia to w mediach społecznościowych — mają swoje techniki psychomanipulacji i zdecydowanie je wykorzystują. Ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Są też polscy politycy, którzy robią na tym karierę — zwłaszcza podczas kampanii wyborczych.

Na szczęście nie wszyscy tak myślą — to raczej mniejszość, która manipuluje i próbuje wmówić ludziom, że ktoś jest lepszy, a Ukraińcy gorsi. I zamiast walczyć o to, aby wszystkim żyło się lepiej, proponują pogorszyć sytuację innych.

To źle, bo ostatecznie na takim zachowaniu tracą wszyscy.

Niedawno w Stanach Zjednoczonych chory mężczyzna zabił Ukrainkę, a nikt w wagonie nie stanął w jej obronie. Jak można zmienić reakcję społeczeństwa, aby w podobnych przypadkach ludzie nie pozostawali obojętni? Co mogą zrobić zwykli ludzie i politycy?

Jeśli porównać z USA, to tutaj sytuacja i poziom przemocy są inne, mamy do czynienia z pobiciem, ale to nie zmienia istoty problemu. Musimy reagować!

Gdyby wszyscy pasażerowie powiedzieli choćby jedno słowo napastnikowi, ten mężczyzna wycofałby się

Reakcja zbiorowa działa: gdy wiele osób interweniuje, ryzyko dla osoby indywidualnej maleje. Dlatego trzeba być aktywnym: jeśli widzisz niesprawiedliwość lub zło — zrób coś. W przeciwnym razie wszyscy przegramy. Ta kwestia dotyczy nie tylko Ukraińców. To ogólne zagrożenie. Jeśli nie przeciwdziałać prześladowaniu najemców, nauczycieli, społeczności LGBT itp., będzie się to powtarzać w kółko.

Musimy być solidarni i wspierać tych, którzy są słabsi lub padają ofiarą przemocy lub represji. Nasze społeczeństwo będzie lepsze, jeśli będziemy działać razem. I nie ma znaczenia, czy są to Polacy, Ukraińcy, Białorusini czy ktokolwiek inny — wszyscy jesteśmy częścią jednego społeczeństwa. Powinno ono być ludzkie i sprawiedliwe. Tylko w ten sposób można przeciwstawić się złu.

20
min
Natalia Żukowska
Тривожна тенденція
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Grożą mi śmiercią i porwaniem dzieci. Tak rosyjska dezinformacja niszczy życie w Polsce

Rozmawiamy o tym, jak działa machina nienawiści, kto na niej zyskuje i co zrobić, by jej przeciwdziałać.

Słowa, które nigdy nie istniały

Jerzy Wójcik: Zacznijmy od najważniejszego. Czy czuje się Pani dziś bezpiecznie w Polsce?

Natalka Panczenko: Niestety, nie czuję się tak bezpieczna jak kiedyś. Po każdej fali dezinformacji widzę, jak kolejne osoby zaczynają wierzyć w fałszywe treści i przenoszą to do codzienności. Najpierw były komentarze w internecie, potem telefony, a z czasem także nieprzyjemne sytuacje na ulicy. W takich warunkach poczucie bezpieczeństwa po prostu znika.

Najtrudniejsze jest to, że zagrożenia zaczęły dotyczyć również mojej rodziny. To pokazuje, że propaganda nie kończy się w sieci - ma bardzo realne, bolesne skutki w życiu prywatnym. Dlatego zdecydowałam się mówić o tym głośno.

To nie jest już problem jednej osoby, tylko sygnał, że dezinformacja uderza w całą naszą wspólnotę.

Co w tej sytuacji mogą zrobić zwykli ludzie? Jak nie ulec manipulacji i nie wzmacniać tej machiny nienawiści?

Przede wszystkim każdy z nas ma ogromny wpływ na to, jak wygląda przestrzeń publiczna. To od naszych codziennych decyzji – czy sprawdzamy źródła, czy podajemy dalej niesprawdzone treści – zależy, czy dezinformacja będzie się rozprzestrzeniać. I to my dorośli jesteśmy odpowiedzialni za przekazanie tej wiedzy dzieciom.

Dlatego jako mama apeluję dziś do polskich rodziców, do matek i ojców. Wszystkim nam zależy, by nasze dzieci mogły żyć bezpiecznie. To od Was zależy, jakie będą Wasze dzieci. Proszę,  nie dajcie się manipulacji. Sprawdzajcie źródła, sięgajcie do pełnych materiałów, nie podawajcie dalej insynuacji i nie dokładajcie złośliwych komentarzy.

Jeśli traficie na treść, która nagle „podkręca” emocje – złość, lęk, oburzenie – w 99 proc. to sygnał, że ktoś celowo ją spreparował, właśnie po to, by Was poruszyć i skłócić nas między sobą.

Zatrzymajcie się na chwilę, sprawdźcie, skąd pochodzi informacja, kto jest autorem, czy są niezależne potwierdzenia. Nie dajcie sobą sterować.

Zadbajmy razem o bezpieczeństwo nasze i naszych dzieci. Uczmy je rozpoznawać manipulacje, rozmawiajmy o dezinformacji, uczmy krytycznego myślenia. Tylko wspólnie – spokojem, uważnością i solidarnością – możemy ochronić nasze rodziny przed kłamstwem i nienawiścią.

Wytłumaczmy na Pani przykładzie jak działa dezinformacja. Tego samego dnia, gdy rosyjskie drony naruszyły polską przestrzeń powietrzną, w sieci ruszyła skoordynowana kampania dezinformacyjna. Jej elementem był spreparowany deepfake z Pani udziałem, w którym rzekomo obraża Pani Polaków. Jak wyglądała ta manipulacja i dlaczego mogła być dla wielu wiarygodna?

Zrobiono to w prosty sposób: wykorzystano fragment starego wywiadu, który udzielałam po ukraińsku, a następnie nałożono na niego wygenerowany sztuczną inteligencją głos po polsku. Ten głos wypowiadał słowa, których nigdy nie powiedziałam.

Dla osób, które mnie znają, fake był oczywisty – intonacja nie była moja, a ruchy ust nie zawsze zgadzały się z tekstem. Jednak ktoś, kto nigdy wcześniej mnie nie widział ani nie słyszał, mógł w to uwierzyć, bo całość wyglądała dość wiarygodnie. Ktoś kto spreparował ten fejk najprawdopodobniej ustawił też reklamę na filmik, dzięki czemu w ciągu kilkunastu godzin video już miało ponad 100 tysięcy wyświetleń.

Te nagrania zostały przeanalizowane zarówno przez Demagoga, jak i przez NASK. Obie instytucje jednoznacznie potwierdziły, że mamy do czynienia ze spreparowanym deepfake’em.

Problem w tym, że o ile eksperci i dziennikarze potrafią rozpoznać manipulację, o tyle zwykli odbiorcy – zwłaszcza ci, którzy nigdy wcześniej się ze mną nie zetknęli – nie są w stanie odróżnić fałszywki od prawdziwej wypowiedzi.

Dlatego dziś szczególnie ważne jest, byśmy uczyli społeczeństwo krytycznego podejścia do treści w internecie. W dobie sztucznej inteligencji musimy umieć sprawdzać źródła i nie dawać się nabierać na spreparowane materiały.

Ostatnia fala ataków antyukraińskich była wyjątkowo brutalna. Jak działa ten mechanizm? Co odróżnia go od tego, co widzieliśmy w latach 2015-2016?

Rosyjska propaganda działa w Polsce od wielu lat – podobne kampanie obserwowaliśmy już w 2015–2016 roku. Jednak dziś wyróżnia je skala i intensywność. Ilość deepfake’ów, spreparowanych materiałów i manipulacji w sieci jest ogromna, a każdego dnia dziesiątki tysięcy trolli pracują nad tym, by poróżnić Polaków i Ukraińców. Niestety, do tej narracji dołączają już nie tylko przypadkowi użytkownicy internetu, ale także politycy, którzy powielając rosyjskie narracje, stają się uczestnikami tej dezinformacyjnej walki. A jeśli podobne treści wypowiada polityk, dla wielu osób brzmi to jak prawda, co jeszcze bardziej wzmacnia skuteczność propagandy.

Cała machina dezinformacyjna działa jak jeden wspólny mechanizm – i to czyni ją tak skuteczną. Jedni produkują grafiki, inni przygotowują deepfake’i i zmanipulowane nagrania, kolejni rozprzestrzeniają je w internecie i zasypują komentarzami. W efekcie powstaje efekt „śnieżnej kuli”: treści jest tak dużo, że zwykły odbiorca traci czujność i zaczyna wierzyć, że skoro tyle osób o czymś mówi, to musi to być prawda.

Krytycy zarzucają, że Pani ostre wypowiedzi same stają się paliwem dla propagandy. Jak Pani na to odpowiada?

Na tym polega cała sztuka dezinformacji – żeby stać się jej ofiarą, wcale nie trzeba nic mówić. Jeśli ktoś obierze cię za cel, każdą wypowiedź da się zmanipulować, a jeśli brakuje materiału – zawsze można stworzyć deepfake.

Niedawno padłam ofiarą dużej kampanii, w której moje słowa zostały wyrwane z kontekstu i przypisano mi cytaty, których nigdy nie wypowiedziałam. Ostrzeżenie o tym, że szczucie Polaków na Ukraińców może wymknąć się spod kontroli, zostało przekręcone i przedstawione jako groźba wobec Polaków. Podkreślę, że mówiłam to po ukraińsku, w ukraińskiej telewizji, do ukraińskich widzów – więc już samo twierdzenie, że rzekomo groziłam Polakom w ukraińskiej telewizji, jest absurdem i absolutną bzdurą.

Sfałszowane cytaty przypisywane Natalce Panczenko

Co ciekawe, pierwsze publikacje na ten temat pojawiły się 5 lutego na rosyjskich stronach internetowych, a już następnego dnia po polsku na mediach społecznościowych i temat od razu podchwycili polscy politycy – m.in. Grzegorz Braun i były premier Leszek Miller. To pokazuje, że od samego początku w tę kampanię zaangażowani byli politycy, którzy swoim udziałem nadali jej rozgłos i wiarygodność.

Chcę podkreślić to jednoznacznie: nigdy nie kierowałam żadnych gróźb wobec Polaków.

Przypisywanie mi takich słów jest elementem świadomej manipulacji i przykładem klasycznej dezinformacji.

Z czasem ta narracja dezinformacyjna przedostała się także do części mediów tradycyjnych. Na szczęście redakcje głównego nurtu, takie jak Onet, Wyborcza czy największe telewizje, od razu weryfikowały informacje i informowały, że to manipulacja. Jednak w mediach społecznościowych i na anonimowych portalach narracja żyła własnym życiem, docierając do tysięcy osób.

Dziś widzimy, że to się nie zatrzymało – przy każdym nowym incydencie w Polsce pojawiają się tysiące trolli, którzy powielają fałszywe treści, wklejają moje zdjęcia z dopisanymi cytatami i oskarżają całą społeczność ukraińską. To klasyczny mechanizm propagandy: tworzy się sztucznego wroga i wykorzystuje go do zastraszania ludzi. Niestety, za armią trolli idą też zwykli użytkownicy internetu, którzy uwierzyli w te narracje i zaczynają grozić, obrażać czy nawet atakować Ukraińców – zarówno dorosłych, jak i dzieci.

Złamać maszynę dezinformacyjną

W jakim stopniu polskie społeczeństwo jest odporne na tę machinę? I dlaczego te, często proste, hasła tak łatwo się przyjmują?

Grupą docelową takich ataków jest przede wszystkim społeczeństwo polskie. Chodzi o to, by jak najwięcej osób uwierzyło, że Ukraina i Ukraińcy są źli, że szkodzą Polsce, i by zaszczepić wrogość między naszymi narodami.

Ukraińcy mają z rosyjską propagandą do czynienia od wielu lat, dlatego – moim zdaniem – są dużo bardziej odporni na fejki i manipulacje. Potrafią je rozpoznać, nazwać po imieniu i zdemaskować. Natomiast polskie społeczeństwo jest do tego mniej przygotowane, a przez to znacznie bardziej podatne na fałszywe informacje rozpowszechniane w ramach skoordynowanych kampanii dezinformacyjnych.

Problem polega również na tym, że dla części polskiej sceny politycznej jest to walka ideologiczna. W polskim parlamencie działają partie jawnie antyukraińskie i to właśnie one wykorzystują fale dezinformacyjne do własnych celów. Zamiast je demaskować, wzmacniają je i budują na nich swoją narrację polityczną.

Narracje rosyjskiej propagandy są bardzo proste, ale niestety niezwykle skuteczne. Powtarzane wciąż od nowa, przenikają do świadomości wielu osób, które często nawet nie zdają sobie sprawy, że to element dezinformacji. Wymienię najpopularniejsze hasła.

„To nie nasza wojna” – kluczowa narracja Kremla, mająca przekonać Polaków, że wspieranie Ukrainy nie ma sensu. Jej celem jest odwrócenie uwagi od realnego zagrożenia ze strony Rosji i zniechęcenie do solidarności z Ukraińcami.

„Ukraińcy siedzą w Polsce na socjalu” – mit całkowicie oderwany od faktów. Większość Ukraińców w Polsce ciężko pracuje i utrzymuje się samodzielnie.

„Ukraińcy jeżdżą drogimi samochodami” – narracja oparta na emocjach i zazdrości. Owszem, istnieje niewielka grupa zamożnych osób, które posiadają droższe auta, ale to zdecydowana mniejszość. Większość Ukraińców w Polsce ciężko pracuje, by zapewnić byt sobie i swoim rodzinom.

„Niewdzięczni Ukraińcy” i “Ukraińcy zabierają Polakom pracę” – przekazy mające wzbudzać poczucie krzywdy i wrogości. Narracja ta sugeruje, że Ukraińcy nie okazują wdzięczności za udzieloną pomoc, a dodatkowo odbierają Polakom miejsca pracy. W rzeczywistości większość Ukraińców podejmuje zawody, na które w Polsce brakuje rąk, uzupełniając luki na rynku pracy.

Wszystkie te slogany mają jeden wspólny cel – poróżnić Polaków i Ukraińców. Rosja chce odwrócić uwagę od własnej agresji i wmówić Polakom, że zagrożenie pochodzi od ukraińskich sąsiadów. To absurd, ale niestety skutecznie powielany.

W 2022 roku Natalia zorganizowała marsz wdzięczności Ukraińców dla Polaków. Zdjęcie: Adam Burakowski/Reporter

Skoro debatuje się o tym od lat, co jeszcze można zrobić? Jak realnie z tym walczyć?

Po pierwsze, rząd musi zacząć traktować zagrożenie dezinformacją dużo poważniej.

Myślę, że dopiero w momencie, gdy na Polskę spadły rosyjskie drony i równolegle ruszyła ogromna kampania dezinformacyjna – o czym mówili premier i ministrowie, apelując do ludzi, by nie wierzyli w propagandę – władze po raz pierwszy w pełni zdały sobie sprawę, jak potężnym narzędziem może być dezinformacja i jak skutecznie potrafi zarządzać opinią publiczną.

Po drugie, państwo powinno stworzyć własne zespoły do walki z kampaniami dezinformacyjnymi. Oczywiście w Polsce istnieją instytucje zajmujące się tym tematem, jak chociażby NASK czy organizacje pozarządowe. Potrafią one wykrywać manipulacje, analizować je i prowadzić fact checking, czyli pokazywać, gdzie mamy do czynienia z fałszywymi treściami. Problem polega jednak na tym, że brakuje instytucji, które mogłyby realnie rozbijać całą machinę dezinformacyjną: neutralizować farmy trolli, obalać ich narracje i skutecznie im przeciwdziałać. Dziś te działania są zbyt słabe, by mierzyć się ze skalą zagrożenia.

I wreszcie – kluczowe jest podejście do treści. Im dłużej badam zjawisko dezinformacji, tym bardziej jestem przekonana, że jedyny sposób na jej pokonanie to produkowanie kilka razy więcej prawdziwego, rzetelnego kontentu niż fejków i manipulacji. Na razie w tej sferze przegrywamy.

Rząd powinien potraktować to wyzwanie systemowo: stworzyć nowe instytucje, które będą w stanie skutecznie zwalczać farmy trolli, deepfake’i i inne narzędzia manipulacji, a jednocześnie budować i konsekwentnie wzmacniać własne narracje – takie, które będą docierały do społeczeństwa i odporniały je na wpływy propagandy.

20
min
Jerzy Wójcik
Dezinformacja
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
min
Diana Balynska
Ukraińcy w Polsce
Gdzie iść z dzieckiem
false
false
Exclusive
Podcast
Video
Foto
Podcast

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
min
Joanna Mosiej
Prawa kobiet
Поляризація суспільства
false
false
Poprzednie
1
Następne
2 / 27
Agnieszka Deja
DEMAGOG
Edwin Bendyk
Adam Wajrak
Diana Balynska
Anastasija Bereza
Julia Boguslavska
Oksana Zabużko
Timothy Snyder
Sofia Czeliak
New Eastern Europe
Darka Gorowa
Ілонна Немцева
Олександр Гресь
Tereza Sajczuk
Iryna Desiatnikowa
Wachtang Kebuładze
Iwona Reichardt
Melania Krych
Tetiana Stakhiwska
Emma Poper
Aldona Hartwińska
Artem Czech
Hanna Hnatenko-Szabaldina
Maria Bruni
Natalia Buszkowska
Tim Mak
Lilia Kuzniecowa
Jędrzej Dudkiewicz
Jaryna Matwiiw
Wiktor Szlinczak
Dwutygodnik
Aleksandra Szyłło
Chrystyna Parubij
Natalia Karapata
Jędrzej Pawlicki
Roland Freudenstein
Project Syndicate
Marcin Terlik
Polska Agencja Prasowa
Zaborona
Sławomir Sierakowski
Oleg Katkow
Lesia Litwinowa
Iwan Kyryczewski
Irena Tymotiewycz
Odile Renaud-Basso
Kristalina Georgiewa
Nadia Calvino
Kaja Puto
Anna J. Dudek
Ołeksandr Hołubow
Jarosław Pidhora-Gwiazdowski
Hanna Malar
Paweł Bobolowicz
Nina Kuriata
Anna Ciomyk
Irena Grudzińska-Gross
Maria Cipciura
Tetiana Pastuszenko
Marina Daniluk-Jarmolajewa
Karolina Baca-Pogorzelska
Oksana Gonczaruk
Larysa Poprocka
Julia Szipunowa
Robert Siewiorek
Anastasija Nowicka
Śniżana Czerniuk
Maryna Stepanenko
Oleksandra Novosel
Tatusia Bo
Anastasija Żuk
Olena Bondarenko
Julia Malejewa
Tetiana Wygowska
Iryna Skosar
Larysa Krupina
Irena De Lusto
Anastazja Bobkowa
Paweł Klimkin
Iryna Kasjanowa
Anastazja Kanarska
Jewhen Magda
Kateryna Tryfonenko
Wira Biczuja
Joanna Mosiej
Natalia Delieva
Daria Górska
Iryna Rybińska
Anna Lisko
Anna Stachowiak
Maria Burmaka
Jerzy Wójcik
Oksana Bieliakowa
Ivanna Klympush-Tsintsadze
Anna Łodygina
Sofia Vorobei
Kateryna Kopanieva
Jewheniia Semeniuk
Maria Syrczyna

Wesprzyj Sestry

Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry, jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Wpłać dotację
  • YouTube icon
Napisz do redakcji

redakcja@sestry.eu

Dołącz do newslettera

Otrzymuj najważniejsze informacje, czytaj inspirujące historie i bądź zawsze na bieżąco!

Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.
Ⓒ Media Liberation Fund 2022
Strona wykonana przez
Polityka prywatności• Polityka plików cookie • Preferencje dotyczące plików cookie