Exclusive
Podcast
20
min

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Nasz kraj jest informatycznie bezbronny – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego - mówi Marta Lempart, szefowa Strajku Kobiet

Joanna Mosiej

Marta Lempart w czasie nagrywania podcastu. Zdjęcie: Olena Klepa

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, współtwórczyni i redaktorka naczelna Sestr, była dyrektorka zarządzająca Gazety Wyborczej i dyrektorka wydawnicza Wysokich Obcasów. Twórczyni wielu autorskich projektów mediowych budujących zaangażowanie społeczne i wspierających kobiety

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Podjęcie się tego tematu nie było łatwe – to rozmowa o bólu i strachu. Ale ta sprawa jest zbyt ważna, by milczeć.

Rak to zawsze dramatyczne doświadczenie. Dla ukraińskich uchodźczyń to jednak podwójny cios. Do diagnozy, która sama w sobie wywraca życie do góry nogami, dochodzi wojna, emigracja, życie w obcym kraju i brak pieniędzy.

Dziś w Polsce Ukrainki mają szansę na bezpłatne leczenie, które ratuje im życie. Ale po prezydenckim wecie i zmianie zasad przyznawania prawa do opieki medycznej ta szansa może zostać im odebrana – szczególnie tym, które nie pracują oficjalnie. Wtedy setki kobiet zostaną same z chorobą, której nie wybierały, i z rachunkami, których nie będą w stanie zapłacić

Planowane są cięcia w liście świadczeń medycznych dla uchodźczyń, które nie pracują w Polsce. Na liście tego, co może stać się niedostępne, znalazły się m.in. leki refundowane w ramach programów państwowych, rehabilitacja, procedury związane z przeszczepami czy programy szybkiego dostępu do nowoczesnych technologii medycznych. Wszystko to stanowi bezpośrednie zagrożenie dla pacjentek onkologicznych.

„Mogę walczyć tylko tutaj”.

Jeszcze przed pełnoskalową wojną, u 48-letniej Janiny Grysenko lekarze w Ukrainie wykryli czerniaka oka. – „Odmówili podjęcia się leczenia i skierowali mnie do Odesy, do Instytutu Filatowa. Ale i tam powiedziano mi, że to zbyt skomplikowane” – wspomina. Jedynym wyjściem okazała się podróż do Rygi, gdzie zgodzono się ją operować. 23 lutego 2022 roku wróciła z mężem do Kijowa. A już następnego dnia wybuchła wojna.

Lekarze ostrzegali, że nie wolno jej się denerwować. Dlatego 4 marca mąż wsadził ją wraz z dziećmi do wagonu ewakuacyjnego pociągu. Tak Janina, z dwuletnim i szesnastoletnim synem, znalazła się w Polsce, gdzie zaczęła nowy etap swojej walki. – „Pod opiekę wziął mnie Krakowski Instytut Onko-okulistyki. Przez dwa i pół roku żyłam w remisji” – mówi.

Janina z dziećmi

Ale dziewięć miesięcy temu wydarzyła się tragedia: starszy syn Janiny nagle zmarł w wieku 19 lat na nieznanego wirusa. – „Moja duma, moja nadzieja, moje silne ramię… Był najlepszym studentem na uczelni, pracował w piekarni, uczył Ukraińców języka polskiego, grał na klarnecie. Wraz z przyjacielem Andrijem mieli zespół, zdążyli nawet nagrać album” – wspomina kobieta. Stres był tak ogromny, że wkrótce lekarze wykryli u niej przerzuty do wątroby.

Początkowo w rejestracji kliniki transplantologii wyznaczono termin konsultacji dopiero na… 2026 rok. – „Wyszłam ze szpitala i pomyślałam: to koniec, nie mam już żadnych szans”. Ale później udało się jej wyrobić kartę pacjentki onkologicznej i dostać na wizytę.

Janina opowiada, że w drodze do kliniki w komunikacji miejskiej usłyszała głos syna, jakby dodawał jej otuchy: „Mamusiu, jedź, wszystko załatwię”. A w samej klinice spotkała młodego lekarza, łudząco podobnego do syna. Usiadła naprzeciwko niego i rozpłakała się. On ją uspokoił, wsparł, skierował na konsultację do profesora – i wszystko ruszyło do przodu. Operację przeprowadzono już w sierpniu tego roku. – „Wiem, że to syn mnie uratował. On jest moim aniołem stróżem. Muszę żyć, żeby wydać jego album. To moja obietnica dla niego” – mówi Janina.

Dziś wraca do zdrowia, ale bardzo się boi, że straci dostęp do leczenia, ponieważ nie ma w Polsce oficjalnej pracy. – „Boję się nawet wyobrazić, co będzie, jeśli odbiorą onkologicznym pacjentkom możliwość leczenia. Po tym wszystkim, co przeżyłam, myśleć jeszcze o tym, skąd wziąć takie pieniądze… Dla mojego rodzaju raka w Ukrainie po prostu nie ma terapii. Mogę walczyć tylko tutaj. Jeśli odbiorą mi tę szansę – co wtedy? Kolejnej emigracji na pewno już nie przeżyję”.

„To nie jest przywilej. To jest samo życie”.

Na liście zagrożonych świadczeń znajdują się nie tylko procedury transplantacyjne, lecz także rzadkie leki i innowacyjne metody leczenia.

– „Miałam szczęście – w Polsce nie tylko usunięto mi guz tarczycy, ale też zastosowano nowoczesne, eksperymentalne metody, które pozwoliły mi zachować głos” – opowiada Walentyna, badaczka w Ośrodku Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego. – „Uniwersytet zatrudnia mnie na kontraktach półrocznych. I za każdym razem liczę: ZUS działa jeszcze miesiąc po zakończeniu umowy – czy zdążę zrobić badania? To zawsze ogromny stres. Straszne uczucie: walczyć o życie, a jednocześnie zastanawiać się, skąd wziąć pieniądze”.

Walentyna jest przekonana, że bezpłatny dostęp do leczenia jest kluczowy właśnie dla najbardziej wrażliwych grup – osób starszych, chorych uchodźców, kobiet po porodzie. Widzi to także w swoich badaniach naukowych.

– „Jestem doktorem nauk ekonomicznych i potrafię liczyć. Wiem, że Ukraińcy płacą w Polsce wystarczająco dużo podatków, by zapewnić leczenie tym, którzy znaleźli się w dramatycznej sytuacji” – mówi.

Kolejna bohaterka to młoda mama, Daryna Pajcun. O strasznej diagnozie dowiedziała się, gdy jej córeczka miała zaledwie dziewięć miesięcy. Daria urodziła już w Polsce, karmiła piersią i przypadkiem wyczuła w piersi guz. Lekarze jednak uspokajali, tłumacząc zmiany laktacją

Młoda matka Daryna czeka na operację

Przypadek sprawił, że Daryna trafiła do Instytutu Zdrowia Kobiety. Tam wykonano jej USG i biopsję. Diagnoza brzmiała jak wyrok: inwazyjny rak piersi w trzecim stadium. – „Cała procedura ciągnęła się niemal pół roku. A nie wolno było czekać. Trzeba było od razu iść na badania do prywatnej kliniki” – mówi dziś Daryna.

W czerwcu tego roku rozpoczęła chemioterapię. – „Pierwsze cykle były niezwykle agresywne. Silne mdłości, ból kości, osłabienie – nie mogłam nawet wstać z łóżka. W sumie przepisano mi szesnaście zabiegów. Z ciekawości sprawdziłam w internecie cenę jednego z leków, który dostaję co trzy tygodnie. Trzy tysiące dolarów… za jeden preparat!” – opowiada. Leczenie wciąż trwa. Już 6 listopada Daryna ma zaplanowaną operację. Na razie, dzięki statusowi UKR, leczy się bezpłatnie. Ale czy ten status wystarczy, by mogła przejść wyczekiwaną operację jesienią?

„Wielu osób z diagnozą nikt nie zatrudni”

Przed chorobą Natalia Ostapjuk pracowała w przedszkolu. Gdy dowiedziała się o raku piersi, mogła skorzystać ze zwolnienia lekarskiego i nadal objęta była ubezpieczeniem. Ale kiedy projekt w przedszkolu się zakończył, została bez pracy. Leczenie kontynuowała już wyłącznie dzięki statusowi UKR, wspierana dodatkowo przez organizacje pozarządowe.

W Polsce przeszła operację, chemioterapię i radioterapię. Podczas chemioterapii korzystała z pomocy psychoonkologa, dietetyka oraz rehabilitanta, który uczył ją ćwiczeń łagodzących ból rąk i nóg. Polska służba zdrowia dała Natalii coś, czego brakowało jej wcześniej – poczucie bezpieczeństwa. Kontrolne badania co trzy lub sześć miesięcy, tomografie, mammografie – wszystko zgodnie z harmonogramem, bez kolejek i wielomiesięcznego czekania. – „To obniża poziom stresu. W Polsce czuję zaufanie – a to bezcenne. Nie myślę, że mogą mi coś zrobić źle. Lekarze są uważni, profesjonalni, wszystko tłumaczą. A gdy ufam lekarzom, to już połowa sukcesu w leczeniu” – podkreśla Natalia.

Dziś jest w remisji i wróciła do pracy w przedszkolu – zatrudniono ją, mimo że jej diagnoza była znana. Jest wdzięczna dyrekcji, bo doskonale rozumie: – „Wielu osób z diagnozą onkologiczną nikt nie zatrudni. Bo będą zwolnienia lekarskie, nieobecności”.

Ale praca w Polsce jest niepewna. – „Dziś kontrakt jest, jutro może go nie być. Projekt się skończy, umowy nie przedłużą. I co wtedy ma zrobić człowiek, który w środku terapii dowiaduje się, że stracił i pracę, i dostęp do leczenia?” – pyta Natalia.
Natalia znów pracuje i teraz boi się nie tylko nawrotów, ale także utraty pracy

„Żyję i pracuję, bo dano mi taką szansę”

— „Nawet gdybym sprzedała mieszkanie pod Kijowem, tych pieniędzy starczyłoby może na jedną trzecią, góra na jedną czwartą kosztów. Skąd wziąć resztę? Wtedy pewnie poddałabym się i pogodziła z losem. A tutaj dano mi szansę – i zdecydowałam, że będę walczyć” — mówi Switłana Fomina.

Do Polski przeprowadziła się na początku pełnoskalowej wojny. Najpierw pracowała jako krawcowa w atelier u polskiej projektantki, ale szybko zdobyła się na odwagę i otworzyła własną działalność gospodarczą. Na początku 2023 roku zauważyła niepokojące objawy: – „Na bieliźnie znajdowałam drobne krople krwi. Nic nie bolało, mogłam to zignorować, ale zmusiłam się, by pójść do lekarza. I dobrze, że nie odkładałam tego na później”.

Diagnoza, którą usłyszała w warszawskim Instytucie Onkologii, była bezlitosna: rak piersi i przerzuty do węzłów chłonnych. Potem nastąpiły miesiące wyczerpujących procedur: chemioterapia, operacja, radioterapia, immunoterapia. Switłana wspomina ataki paniki przed zabiegiem, ciężkie skutki uboczne, ale też niezwykłą empatię i wsparcie, jakie otrzymała: – „Lekarze i pielęgniarki mnie uspokajali, trzymali za rękę, znosili moje histerie. To było tak ludzkie. Jestem im bezgranicznie wdzięczna”.

Moment, gdy usłyszała słowa chirurga po operacji, zapamięta na zawsze: – „Wyniki są świetne. Sto na sto”. Wyszłam ze szpitala i płakałam ze szczęścia.

Podkreśla, że bez bezpłatnej pomocy nie miałaby żadnych szans. Formalnie miała ubezpieczenie NFZ dzięki zarejestrowanej działalności, ale opłacała tylko minimalne składki. Szczególnie cenną częścią leczenia była rehabilitacja (którą nowa ustawa chce usunąć z listy świadczeń dostępnych dla niepracujących uchodźców – przyp. red.). – „Masaże, praca z ciałem, psycholog, zajęcia grupowe – to nie tylko leczenie, to przywracanie jakości życia” – mówi.

Dziś Switłana wróciła do swojego zawodu: szyje dla klientek – Ukrainek i Polek. Regularnie przechodzi badania kontrolne. – „Pracuję, płacę podatki w polskim budżecie, wychowuję dzieci i cieszę się życiem. Mówię wszystkim: rak to nie wyrok. Wyrokiem jest zostać bez pomocy. Ja dostałam szansę – i żyję. I chcę, żeby każdy z nas miał tę możliwość”.

Fotografie z prywatnych archiwów bohaterek

20
хв

Rak to nie wyrok. Wyrokiem jest zostać bez pomocy. Historie Ukrainek w Polsce, które walczą o życie – i o prawo do leczenia

Diana Balynska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wciąż muszę być feministką

Ексклюзив
20
хв

Wojna to czasem szansa ucieczki przed przemocą

Ексклюзив
20
хв

Polska po wyborach: Największym wrogiem demokracji jest partia grilla i kanapy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress