Exclusive
20
min

Krzysztof Czyżewski: "Nikt się nie rodzi z nienawiścią"

Co sprawia, że ludzie otwierają się na miłość, a co rodzi w nich wrogość? Dlaczego ktoś, kto jeszcze wczoraj gościł przybyszów w swoim domu i sercu, dziś odwraca wzrok i widzi w nich wroga? I czemu ze społecznego dyskursu zniknęło słowo „sąsiedzi”, gdy mówimy o Ukraińcach? Na te pytania odpowiada Krzysztof Czyżewski, eseista, poeta, redaktor i animator kultury

Olga Pakosz

Krzysztof Czyżewski. Zdjęcie: Małgorzata Sporek-Czyżewska

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Olga Pakosz: Jak w świetle tego, co się dziś dzieje, możemy mówić o budowaniu mostów?

Krzysztof Czyżewski: Tak naprawdę musimy sobie uświadomić, jak niewiele udało nam się ich zbudować.

Dlaczego?

Mieliśmy darowany czas, którego w dużej mierze nie wykorzystaliśmy. Dziś nadchodzi więc sprawdzian tego, co zrobiliśmy, i okazuje się, że mogło być tego znacznie więcej. Powstało za mało mostów – między Polakami i Ukraińcami, ale też wiele innych. Bo wszystkie one są ze sobą połączone. Strach przed innym bardzo łatwo zamienia się w szukanie kozła ofiarnego – obcego, kogoś innej narodowości, o innej kulturze czy kolorze skóry. I to pokazuje, że mogliśmy zrobić o wiele więcej, zwłaszcza oddolnie, na poziomie organicznym. Zabrakło inwestycji w samorządy, edukację – od szkoły podstawowej po kolejne szczeble – w działania kulturalne i kulturowe. Gdybyśmy w to włożyli więcej wysiłku, dziś bylibyśmy w zupełnie innym miejscu.

Dlatego tak ważna jest praca nad zakorzenieniem – w miejscu, w sobie, w naszej tożsamości. Kiedy wybuchła pełnoskalowa wojna w Ukrainie, dzieci uchodźców przyjechały do Krasnogrudy. Jeden z pierwszych projektów, które z nimi zrobiliśmy, to był film animowany. Dzieci nazwały go „Pokój”, bo odkryły, że w języku polskim to słowo ma dwa znaczenia: „niewojna” i „moje miejsce do życia”. One właśnie to miejsce straciły – swój pokój, swój dom – i za tym tęskniły. Rozumiały też, że wojnę rozpoczyna ten, kto nie ma własnego pokoju.

Ludzie pozbawieni zakorzenienia, poczucia wspólnoty, łatwiej ulegają ideologiom prowadzącym do nienawiści i przemocy. Dlatego potrzebujemy czasu na odbudowanie tego zakorzenienia, którego w naszej części Europy wciąż nam brakuje przez historię wojen i reżimów. Ten darowany czas po prostu zmarnowaliśmy.

Zainwestowaliśmy w drogi, bo to proste, bo każdy polityk chce się czymś takim chwalić. Ale inwestycje w szkoły, domy kultury, organizacje społeczne – w ludzi – nigdy nie były priorytetem. A to właśnie one mogłyby dać nam siłę, by przeciwstawić się nienawiści i wojnie

Wygodna rola ofiary

Czym jest nienawiść?

Nikt z nas nie rodzi się z nienawiścią. Ona zawsze ma swoje źródło, zazwyczaj we wczesnych etapach życia. Coś musiało wydarzyć się w naszym otoczeniu – w rodzinie, w szkole, we wspólnocie. Coś, co uczyniło nas podatnymi na tę chorobę, którą jest nienawiść.

By się z nią zmierzyć, musimy dotrzeć do jej początków. Do momentu, gdy dziecko czy młody człowiek znaleźli się w sytuacji, w której nikt ich nie obronił, nie zabezpieczył, nie nauczył radzenia sobie z krzywdą. To środowisko kształtuje człowieka i jeśli nie jest ono oparte na pokoju, rodzi przestrzeń dla nienawiści. Nienawiść często wyrasta z pustki, z resentymentu, z poczucia straty. Człowiek doświadczający bólu od innych, nie mając narzędzi, by to zrozumieć, buduje system obronny: zaczyna wierzyć, że nienawiść uczyni go silniejszym.

Wyobraźmy sobie młodego Czesława Miłosza. Marzy o Europie Zachodniej, o Paryżu – i podczas wyprawy z kolegami dociera do mostu na granicy Szwajcarii i Francji. Tam widzi napis: „Słowianom, Cyganom, Żydom – wstęp wzbroniony”. Taki cios może rodzić dwie reakcje. Jedna to odpowiedzieć tym samym: wrócić do kraju i postawić tabliczkę skierowaną przeciw Francuzom czy Niemcom. Ale można też zareagować inaczej: zrobić wszystko, by nie odpowiadać wrogością na wrogość. Tylko że aby wybrać tę drogę, człowiek potrzebuje oparcia – duchowego, moralnego, w autorytecie czy we wspólnocie.

Na takie „tabliczki” natykamy się i dziś – w metaforycznym sensie – żyjąc w społeczeństwach wielokulturowych. Często nieświadomie ranimy innych słowem czy gestem. To momenty, w których można pójść drogą Miłosza: poświęcić swoje życie i twórczość, by przeciwstawić się filozofii wykluczenia. Jednak wybór tej drogi oznacza samotność. Tak jak w przypadku Miłosza, któremu w międzywojennym Wilnie, rządzonym przez nacjonalistów, wmawiano, że to nie do niego należy historia.

„Filozofia tabliczki” zawsze buduje twierdzę. Zakłada, że trzeba się zamknąć, odgrodzić, obcych przedstawiać w złym świetle. To poczucie, że siła rodzi się z izolacji

Sam spotykałem w życiu ludzi budujących takie twierdze. Dziś dobrze to widać w Ukrainie. Moi ukraińscy przyjaciele pisali mi po 24 lutego: „Nienawidzę. To jest mój stan ducha”. Rozumiem to. W obliczu agresji człowiek buduje wały obronne, chroni rodzinę, wspólnotę. Być może żołnierz potrzebuje nienawiści jako oręża, bo daje mu ona determinację i siłę.

Ale kluczowe jest pytanie o granicę. Między człowiekiem, który potrafi traktować nienawiść jak tarczę, a po walce ją odkłada i wraca do normalnego życia – a tym, który staje się jej więźniem. Jeśli potrafi ją odłożyć, nienawiść staje się chwilowym orężem. Jeśli nie – choroba przejmuje nad nim władzę. Wtedy nienawiść nie kończy się wraz z wojną, tylko zaczyna niszczyć życie, relacje, cały świat człowieka.

Jak we współczesnym świecie możemy bronić się przed nienawiścią?

Człowiek czasem musi zbudować fortecę, ale forteca nie jest naturalnym środowiskiem do życia. Kiedy pojawi się nowe pokolenie, nasze dzieci, to ono i tak będzie miało ciekawość, potrzebę wyjścia w świat otwarty. Bo forteca, jeśli zostanie uznana za dom na zawsze, zmieni się w więzienie, a z więzienia każdy chce uciec. Forteca nie jest przestrzenią życia.

I teraz pytanie: czy budując most na drugą stronę, narażając swój brzeg na to, że wróg może go wykorzystać, robię coś wbrew życiu? Może lepiej byłoby zostać na swoim brzegu i żyć bezpieczniej, bardziej komfortowo? Tak właśnie myślą zwolennicy skrajnych, ksenofobicznych ideologii: że najlepiej być tylko wśród swoich. Tyle że w naturze ludzkiej taki scenariusz nigdy nie okazuje się życiodajny. Prędzej czy później prowadzi do chorób, jak ksenofobia czy nienawiść.

Dlatego tu zawsze potrzeba odwagi. Żeby nie poddać się nienawiści, trzeba w sobie wypracować siłę do przełamania własnych emocji. A my mamy tendencję do tego, by łatwo usprawiedliwiać swoją wrogość: rozdrapujemy resentymenty, powtarzamy, że ktoś nas skrzywdził. Dobrze nam w skórze ofiary, bo wtedy zawsze jesteśmy niby po dobrej stronie. Jednak trwanie w roli ofiary także prowadzi donikąd. Tworzy słabość, strach przed otwarciem się, przed spotkaniem z innym.

Co to znaczy w praktyce? Jeżeli ja jako Polak boję się przyznać, że w Jedwabnem podczas Zagłady doszło do zbrodni na żydowskich sąsiadach i wolę tę prawdę ukrywać – to gdzie jest mój patriotyzm? Gdzie jest moja odwaga?

W zakłamywaniu historii odwagi nie ma. Odwaga rodzi się wtedy, gdy potrafię spojrzeć w oczy tym, którzy byli ofiarami, gdy wykonam pracę nad sobą. To trudna, krytyczna praca pamięci

Jeśli więc chcemy budować mosty z innymi, zacznijmy od siebie. Zapytajmy: czy w naszej historii nie ma bolesnych miejsc, które powinniśmy przepracować – przyznać się, uderzyć się w piersi, oddać prawdę innym albo przynajmniej spróbować ich wysłuchać? To wbrew pozorom nie osłabia, ale czyni nas silniejszymi.

Przed domem, w którym mieszkał niegdyś Stanisław Vincenz, Huculszczyzna w Ukrainie. Zdjęcie: Małgorzata Sporek-Czyżewska

Pułapka popkultury

Jak wytłumaczyłby Pan tę zmianę od ogromnej otwartości wobec Ukraińców w lutym 2022 roku do stanu, który mamy dziś, gdy niektórzy mówią, że pomoc była niedoceniona albo że przybysze „nic nie dają w zamian”? Czy to zmęczenie, brak odwagi, czy coś głębszego w ludzkiej naturze?

Brakuje czegoś jeszcze innego. Bardzo niebezpieczne jest to, co politycy nam często wmawiają: że nasza postawa wobec Ukraińców musi być uzależniona od interesu. Moim zdaniem spontaniczna, wspaniała reakcja ludzi była po prostu ludzką reakcją. Nikt wtedy nie pytał, co z tego będziemy mieli. To było tak, jak mówił papież Franciszek w Lampedusie o Kościele: powinien być, jak szpital polowy.

Nieważne, jakiej jesteś wiary, narodowości czy koloru skóry – człowiekowi w potrzebie po prostu się służy. To jest absolutny ludzki obowiązek. Bez pytania o interes, korzyść, zysk. Jeśli zejdziemy z tego poziomu – a dziś wielu próbuje tłumaczyć pomoc Ukraińcom w kategoriach budżetu, zysku czy strat – sprowadzamy szpital polowy do roli targowiska. I to właśnie widać w świecie. Wcześniej nie do pomyślenia było, by państwa dawały broń tylko w zamian za surowce. Dziś takie podejście jest częścią mainstreamu politycznego. To moralny upadek.

Oczywiście potrzebna jest racjonalność, logika, zdrowy rozsądek – szczególnie w polityce, w decyzjach strategicznych.

Jednak równocześnie musimy działać na poziomie ludzkim. Bo jesteśmy chrześcijanami, Polakami, Ukraińcami, ludźmi. Nie ma tu żadnych zawężeń. Nie chodzi o narodowość czy religię, lecz o człowieka w potrzebie

Pierwsza fala uchodźców z Ukrainy pokazała to wyraźnie. Pamiętam Wiktorię Amelinę [ukraińska pisarka, która 1 lipca 2023 r. zmarła w szpitalu wskutek obrażeń odniesionych podczas rosyjskiego ataku na Kramatorsk – red.] w Krasnogrudzie, która mówiła mi, że na granicy czuła się traktowana lepiej niż uchodźcy z innych krajów. Była uprzywilejowana tylko dlatego, że była Ukrainką. To pokazuje granicę naszego wspaniałego polsko-ukraińskiego czasu solidarności – obok granicy białoruskiej, symbolu niesolidarności.

Gdy w naszych reakcjach pojawia się taka selekcja, widać symptom choroby: nasza pomoc i nasze postawy nie są już w pełni prawdziwe czy naturalne. Nie chodzi o osądzanie ludzi – wszyscy jesteśmy na tym samym pokładzie, wszyscy mamy swoje niedopatrzenia i ograniczenia. Ale to jest też część olbrzymiego upadku moralnego, degradacji, którą obserwujemy w świecie. Ona pokazuje, jak dużo w nas lęku, strachu, niepewności, a jak mało pokoju, o którym mówią dzieci. I jak łatwo populistyczna polityka może wyprowadzić nas na manowce.

Dlaczego nienawiść tak łatwo się w nas zagnieżdża? To polityka, ideologia, indoktrynacja?

A może popkultura? I kultura? Jak to możliwe, że w społeczeństwie demokratycznym rozróżniliśmy popkulturę i kulturę, że popkultura ma trafiać do ludzi, którzy „nie zrozumieją” kultury, bo jest za trudna, nie dla nich?

Jeżeli przyjmiemy, że rozmowa o wartościach, moralności i zrozumieniu innego jest przeznaczona tylko dla ludzi tej „innej” kultury, a nie dla wszystkich, to zaczyna się dramat.

Dramat polega na tym, że w demokracji nie ufamy ludziom. Nie wierzymy, że mogą sami podejmować trudne decyzje, wyznawać wartości i brać za nie odpowiedzialność

Cały czas działamy w przekonaniu, że trzeba mówić ludziom w uproszczony sposób, inaczej „nie zrozumieją”. Politycy i media często idą tą drogą. Tworzą „papkę popkulturową” i płacimy za to cenę. Stworzyliśmy popkulturę polityczną, popkulturowych polityków i politykę nacechowaną równaniem w dół. To efekt naszego niedoceniania kultury i nierozumienia, że sumienie, a więc nasza kultura duchowa, jest takim samym zobowiązaniem dla wszystkich bez różnicy.

Szewczenko czy Miłosz są dla wszystkich i z nimi wszystkimi można rozmawiać o wartościach, wymagać od siebie refleksji, działania i odpowiedzialności. To tak samo jak z mądrymi księgami Ewangelii – one nie są zarezerwowane dla wybranych. Straciliśmy wiarę, że to ma związek z codziennym życiem. Nawet osoby uważające się za wyznawców chrześcijaństwa często tworzą własną „ewangelię życiową”, sprzeczną z prawdziwą Ewangelią, podczas gdy politycy proponują dyskurs pełen ksenofobii i nienawiści.

Tu jest jakieś poważne zaniechanie, za które dziś płacimy cenę. Olbrzymia arogancja, paternalizm, które dopuściliśmy do głosu. W efekcie straciliśmy wielu obywateli – ludzi, którzy poczuli się absolutnie zmarginalizowani nie tylko w sensie materialnego dobrobytu, lecz także w sensie zaufania i współodpowiedzialności za sprawy tego świata. Odsunięci, a często wręcz stygmatyzowani jako osoby ksenofobiczne.

Nigdy nie używam takich słów wobec kogokolwiek.

Bo kiedy nazwie się człowieka szowinistą czy ksenofobem, stawia się go pod ścianą. Odbiera mu się możliwość ruchu, a tym samym szansę na zmianę. A przecież kultura powinna dawać przestrzeń i czas, byśmy mogli się zmieniać, uczyć, dojrzewać.

Tego w naszej kulturze często brakuje: cierpliwości wobec procesu, zrozumienia, że zmiana wymaga czasu. Historia, z której wychodzimy, i nowe tragiczne uwarunkowania stawiają przed nami wymagania, które niejednokrotnie nas przerastają. Czasem jesteśmy za słabi, by je udźwignąć.
Ale czy to znaczy, że od razu mamy być źli, i to dozgonnie? Może wciąż możemy być partnerami – do rozmowy, do współpracy, do wspólnego życia, nawet jeśli radzimy sobie z emocjami w różny sposób?

Jesteśmy świetni w stawianiu ludzi pod ścianą. „Jesteś taki – koniec, kropka”. Tymczasem powinniśmy uczyć się rozumienia siebie i innych, przekraczania własnych ograniczeń, sztuki dialogu, bo tylko tak możliwa jest prawdziwa przemiana.

Pan mówi o empatii, która była tak widoczna na początku. Ale czy nie zauważył Pan, że dziś z mediów praktycznie zniknęło słowo „sąsiedzi”, gdy mówimy o Ukraińcach?

„Sąsiedztwo” jest dobrym słowem, prawda? Sąsiad to już część naszego życia. I jeżeli go wyprzemy, pojawia się poczucie… że nie ma zagrożenia, no i potrzeby wysiłku, a nawet poświęcenia, bo sąsiad wymaga ode mnie więcej. Sąsiad to ktoś, komu godzi się udzielić gościny, z kim mogę się podzielić, z kim współistnieję, za coś współodpowiadam. Samym swoim istnieniem sąsiad porusza głęboko zakorzenione w nas wartości i jest ich sprawdzianem.

Jeżeli ulegamy ideologii konfrontacyjnej, nienawistnej, wypieramy takie słowa jak „sąsiedztwo”, „pobratymstwo”, „wspólne dobro”

Pomijam już nawet fakt, że politycy próbują nam wmówić, iż w naszym interesie jest odcięcie się od Ukrainy – co jest absurdalne, bo Ukraina zapewnia nam bezpieczeństwo. Gdybyśmy byli racjonalni i trzeźwo rozumieli, co dla nas jest prawdziwie dobre, powinniśmy robić wszystko, by sąsiedztwo było jak najgłębsze i jak najściślejsze.

Anna Łazar, Jurij Andruchowycz i Krzysztof Czyżewski. Zdjęcie: archiwum prywatne

Tymczasem pozwalamy, by władało nami to, co irracjonalne albo obliczone na doraźny efekt (co na jedno wychodzi). By słabość w nas działała, byśmy dostrzegali zagrożenie nie tam, gdzie ono rzeczywiście istnieje.

Chciałbym też zwrócić się do Ukraińców, by rozumieli, że czasem nie warto przywiązywać zbytniej wagi do tych chwilowych kryzysów – tak jak w życiu jednostki, tak w organizmie zbiorowym czasami ogarnia nas słabość, a politycy wyciągają z nas to co najgorsze. Nie należy wierzyć, że to stan trwały, i nie powinniśmy od razu stawiać Polaków pod ścianą, zakładając, że „już tacy są”.

Oczywiście, wobec samych siebie powinniśmy stawiać wymagania – mówię teraz o Polakach w kontekście sytuacji w Ukrainie. Ale równocześnie warto dawać sobie szansę na przemianę: bardziej rozumieć, być empatycznym, ufać, że zmiana jest możliwa. Nie przywiązuję też nadmiernej wagi do chwilowych powiewów w mediach społecznościowych – te wiatry zmieniają się bardzo szybko.

Stawiałbym raczej na budowanie organiczne, długoterminowe, oddolne – tworzenie rzeczy, które nie przyniosą efektu dziś, ale za kilka lat będą owocować. Bo zaufanie ma w sobie niezwykłą moc. Jeśli ja, pani Olgo, będę ufał, że nawet gdy pani czuje do mnie (oczywiście tylko umownie) uprzedzenie, resentyment czy nienawiść, to to nie będzie na zawsze i nie zamknę się na nasze wzajemne obcowanie – i jeśli będę wierzył, że nasza relacja może się zmienić – to pani nie pozostanie na to obojętna. Poczuje pani we mnie nie wroga, a człowieka otwartego na zmiany. To właśnie wyzwala między nami pozytywną energię.

Czasem wymaga to od nas więcej, niż realistycznie moglibyśmy przypuszczać – większej ofiarności niż oczekują od nas codzienne realia życia. I właśnie to buduje człowieka, daje niezwykłą siłę. Dla mnie piękno kryje się w ukraińskim słowie „peremoha”. Podróżując po świecie zawsze podkreślam, by uczono się go nie w tłumaczeniu, jako „zwycięstwo”, ale w samym jego ukraińskim znaczeniu.

„Peremohty”, „mohty” – to oznacza zdolność do działania ponad własne możliwości. Nawet jeśli mamy ograniczenia, traumy, słabości, istnieje coś takiego jak „peremohty”: móc więcej, niż możemy. I to właśnie jest prawdziwe zwycięstwo

Żeby to osiągnąć, musimy udzielić sobie kredytu zaufania, stworzyć dobre energie, które pozwolą nam robić więcej, niż sami uznajemy za możliwe. Dwa lata temu nasze granice otworzyły się, pojawiła się solidarność i nagle mogliśmy pokazać lepszą twarz – lepszą niż wcześniej, w kontekście granicy białoruskiej. Nawet osoby, które wcześniej stały po stronie radykalnej konfrontacji i zamknięcia granicy przed uchodźcami, nie były w stanie uciszyć własnego sumienia wobec potrzebujących – dzieci w Puszczy Białowieskiej, które potrzebowały zwykłej szklanki wody. Nie da się w ten sposób uspokoić sumienia. Ideologiczne argumenty nie wystarczą.

I nagle pojawili się Ukraińcy, wobec których moglibyśmy być zupełnie inni. To był moment, w którym staliśmy się lepsi od siebie, choć ten stan nigdy nie trwa długo. Nasza mądrość powinna polegać na tym, by umieć odwoływać się do tego, co w nas najlepsze, budować na tym i nie rezygnować z pracy nad dojrzewaniem do tych wartości.

Ludzi dobrej woli jest więcej

Po tym jak prezydent zawetował ustawę o pomocy ukraińskim matkom i gdy zaczęła narastać fala nienawiści, jedna z moich koleżanek zapytała: co mam teraz robić? Dokąd jechać? Zostałam w Polsce z wyboru i nie rozumiem, co powinnam czuć i jak żyć, skoro boję się nawet rozmawiać z moim dzieckiem na ulicy po ukraińsku.

Pomyślałem przez moment, że coraz trudniej dzisiaj doradzić pani koleżance, dokąd mogłaby się udać, by było jej lepiej. Coraz mniej jest takich miejsc na świecie. To jednak oczywiście nie jest żadne usprawiedliwienie tego, co dzieje się w naszym kraju. Lecz jest to jedna z tych bolesnych lekcji, które dostajemy od współczesnego świata. Wracam do tego, że jesteśmy częścią naczyń połączonych. To, co dzieje się u nas, jest współzależne z innymi miejscami w świecie i często nie dajemy sobie z tym rady.

Nie miejmy złudzeń: żyjemy w epoce moralnego upadku, degradacji humanizmu

Oczywiście chciałbym, żeby takie osoby, o których pani mówi, zostały w Polsce – bo są nam potrzebne. Nie mówię przy tym o dochodzie do budżetu, choć to oczywisty fakt. Nie o taką logikę mi chodzi. Te osoby są potrzebne, żebyśmy mogli dorastać do dojrzałości, której wymaga od nas sytuacja w świecie, i żebyśmy mieli szansę na zmianę własnych postaw. Pani koleżanka, doświadczając nietolerancji w Polsce, a mimo to angażując się w budowanie dobrego sąsiedztwa, ma szansę być częścią procesu zmiany, która nie dokonana się z dnia nadzień, przysporzy jej z pewnością niejednego jeszcze cierpienia, ale w długim dystansie niesie w sobie nadzieję.

Bo jednak w tym procesie jest siła i potencjał – zmieniamy świat tam, gdzie jesteśmy, a nie uciekając wciąż gdzieś dalej.

Moja filozofia w dużej mierze opiera się na zmienianiu świata od wewnątrz. Coraz częściej pojawia się pokusa ucieczki z różnych środowisk, instytucji, religii czy krajów, bo coś wydaje się nie do zniesienia lub niezgodne z naszymi racjami. Ale to jest ucieczka. Wtedy stajemy się wiecznymi nomadami.

Odpowiedzią jest pozostanie, odnalezienie pokoju, zakorzenienie i praca ze zrozumieniem wszystkich uwarunkowań, które temu towarzyszą. Takie zakorzenienie nie jest tym samym co powrót do utraconego miejsca (oby taki powrót był możliwy). To pozostanie w nowej sytuacji i uczenie się jej wzajemnie daje szansę na dojrzewanie.

Druga refleksja jest taka, że nas jest więcej, niż nam się wydaje: nas, ludzi dobrej woli. To świat, w którym nasza obecność jest często minimalizowana, bo nagłaśnia się dramaty, konflikty, ból i niesprawiedliwość.

Do mediów dociera głos krzywdy, natomiast trudno jest wyrazić dobro, pozytywne emocje. To również moja praca: pomagać ludziom wypowiedzieć dobre emocje, które, wierzę, tkwią w każdym, nawet w tym, który głęboko nienawidzi. W każdym jest iskierka potrzeby zrobienia czegoś dobrego. Problemem jest często to, jak to zrobić, jak to wyrazić.

Nie mamy do tego świąt, języka ani kultury, o polityce już nie wspominając, bo żyjemy w świecie, w którym łatwo wypowiada się krzywdę, ból, nienawiść. Czasem to polega na mądrym spojrzeniu: może nas jest więcej, niż się wydaje, może polityk, który wygrał i wydaje się potworny, nie ma naszych wszystkich głosów.

Gdzie jest ta druga połowa Polski? Jest – i są sposoby, by do niej dotrzeć. To trudne, ale daje nadzieję

Mieszkam w Polsce 10 lat i usłyszałam od różnych osób, że ludzie z natury są wspaniali – czego nigdy nie słyszałam w Ukrainie. Dwóch Polaków powiedziało mi też, że nawet jeśli ludzie robią coś złego, to i tak później żałują.

To, o czym mówię, jest bliskie temu, co wcześniej określiłem jako iskierkę dobra w każdym człowieku – coś co trudno wydobyć. Mówię o tym, bo przekazali mi to ludzie, którzy przeszli prawdziwe piekło. Począwszy od Miłosza, który przeżył dwie wojny światowe, od ocalonych z Holokaustu, po bośniackich Muzułmanów, których bliskich groby są w Srebrenicy. Mogliby powiedzieć, że świat jest zły, że nasze działania nie mają znaczenia wobec niszczycielskich sił, że budowanie mostów jest słabe wobec militarnej i ideologicznej przemocy dyktatorskich reżimów.

A jednak właśnie oni uczyli mnie, by nie tracić wiary w dobro – w to światełko, które jest w każdym człowieku, niezależnie od tego, po której „stronie” się znajduje.

Uczyli, że warto pracować nad tym, by pomagać innym i sobie, by uwolnić dobro w nas, znaleźć słowa i czas, aby nasze sumienie mogło być wypowiedziane, a nie stłamszone. I wbrew „trzeźwym sceptykom”, których głos szanuję, a także mając za sobą doświadczenia wojen odsłaniających przede mną jądro ciemności, opowiadam się po stronie moich nauczycieli, którzy nie pozwalali sobie ani na nihilizm, ani na zgodę na to, że dobro w tym świecie skazane jest na klęskę.

Bo gdyby racja nie była po ich stronie, to czy dane by nam było tak ze sobą rozmawiać, pani Olgo?

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktorka. Od 2015 roku mieszka w Polsce. Pracowała w różnych ukraińskich mediach: „Postęp”, „Lewy Brzeg”, „Profil”, „Realist.online”. Autorka publikacji na temat współpracy ukraińsko-polskiej: aspekty gospodarcze, graniczne, dziedzictwo kulturowe i upamiętnienie. Współorganizatorka dziennikarskich inicjatyw na rzecz przyjaźni ukraińsko-polskiej. Pracowała jako trenerka w programie UE „Prawa kobiet i dzieci na Ukrainie: komponent komunikacyjny”.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Ukryty potencjał i zielone korytarze

Diana Balynska: Dlaczego większość Ukrainek za granicą pracuje poniżej swoich kwalifikacji? I co można z tym zrobić?

Antonina Kurec: To naprawdę paradoksalna sytuacja, kiedy kraje przyjmujące Ukraińców otrzymują wspaniałe zasoby edukacyjne i kadrowe, ale nie wykorzystują ich w pełni.

Statystyki są niepokojące: według socjologów około 68% ukraińskich migrantów w 2024 r. pracowało na stanowiskach poniżej swoich rzeczywistych kwalifikacji.

Tylko jedna trzecia dyplomowanych uchodźców znalazła pracę wymagającą wyższego wykształcenia. Dysponujemy potencjałem ludzkim, który może zmienić Ukrainę po wojnie.

Mowa tu o szeregu barier, znacznie głębszych niż tylko kwestia języka. Po pierwsze, mamy problem z regulacją zawodów i powolnym uznawaniem dyplomów, tzw. nostryfikacją. Dotyczy to zwłaszcza dziedzin wymagających licencji, takich jak medycyna.

Po drugie, niezwykle ważnym aspektem jest opieka nad dziećmi. Większość migrantów to kobiety z dziećmi. A pracodawcy, zwłaszcza w sektorach wymagających kwalifikacji, wymagają pełnego zatrudnienia.

Kwestia, gdzie umieścić dzieci w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym, staje się kluczowym czynnikiem ograniczającym dla wykwalifikowanych matek

Aby rozwiązać tę sytuację, potrzebne są wspólne programy między krajami. Oznacza to, że oprócz intensywnej nauki języka polskiego potrzebujemy szybkiej walidacji kwalifikacji, a także płatnych staży w sektorach deficytowych, takich jak opieka zdrowotna, logistyka czy energetyka. Bardzo potrzebne są również przedszkola zapewniane przez pracodawców lub państwowa pomoc w opiece nad dziećmi. Tylko w ten sposób będziecie w stanie wykorzystać ten „ukryty potencjał”, a co najważniejsze — ludzie powrócą do Ukrainy z nową, cenną europejską wiedzą specjalistyczną.

Kobiety z Ukrainy pracują za granicą najczęściej poniżej swoich kwalifikacji: Marek BAZAK/East News

Wspomniała Pani o nostryfikacji dyplomów. Biorąc pod uwagę, że jest to dość długi, wyczerpujący i kosztowny proces, czy istnieją jakieś sposoby, aby go uprościć?

Dobre pytanie. Współpracuję z uniwersytetami i wiem, że istnieją odrębne umowy o wzajemnym uznawaniu dyplomów akademickich między Polską a Ukrainą. Są jednak dziedziny, które wymagają dodatkowej weryfikacji.

Byłoby wspaniale, gdyby na szczeblu rządowym udało się uzgodnić jakiś fast track (przyspieszone procedury — red.) dla zawodów deficytowych, coś w rodzaju „zielonych korytarzy”. Albo stworzyć jeden e-rejestr, w którym można by od razu weryfikować te dyplomy.

W praktyce światowej stosuje się już tzw. skill bridges (mosty umiejętności), które są aktywnie wykorzystywane przez międzynarodowe firmy. Skupiają się one nie na ogólnych dokumentach, ale na tym, co dana osoba wie i potrafi. Podobne Skill Bridges działają już z powodzeniem w UE i Kanadzie.

Dobrą praktyką są centra oceny (assessment centers), gdzie sprawdza się praktyczne umiejętności, a nie tylko papier. Im częściej będziemy to robić, tym szybciej będziemy zapełniać miejsca pracy wykwalifikowanymi pracownikami.

Kobiety w „męskich” zawodach

Czy wzrost napięć społecznych i konkurencji na polskim rynku pracy może stać się zewnętrzną presją, która skłoni Ukraińców do powrotu do domu?

Nie uważam, że tylko ten czynnik będzie kluczowym katalizatorem masowego powrotu. Tak, nastroje społeczne ulegają wahaniom, ale większość Polaków nadal jest przychylna Ukraińcom.

Decyzja o powrocie jest podyktowana znacznie ważniejszymi powodami niż sytuacja na polskim rynku pracy. Przede wszystkim jest to bezpieczeństwo, zakończenie wojny. Po drugie, jest to dostępność lub brak mieszkania w Ukrainie. Nie możemy zapominać, że ogromna część ludzi po prostu nie ma dokąd wracać, ponieważ ich domy zostały zniszczone. Powrót dla was oznacza w rzeczywistości kolejny start od zera.

Abyście wrócili, Ukraina musi zaproponować wam zrozumiałą, uczciwą i motywującą strategię powrotu z namacalnymi ułatwieniami, programami uzyskania mieszkania i, co najważniejsze, gwarantowanymi miejscami pracy.

Pewność zatrudnienia i zapewnienia bytu rodzinie to kluczowy warunek powrotu.

Podejście to jest zgodne z praktyką EBRD i Banku Światowego w zakresie odbudowy powojennej.

Osobiście aktywnie angażuję się w dialog z międzynarodowymi partnerami na temat modeli powrotu wykwalifikowanych pracowników.

Jeśli chodzi o ukraiński rynek pracy: jacy specjaliści są obecnie najbardziej poszukiwani? Gdzie odczuwa się największy niedobór kadr, zwłaszcza biorąc pod uwagę potrzeby odbudowy?

W samym słowie „odbudowa” zawarte jest już budownictwo, gdzie obecnie istnieje największy popyt i największy niedobór kadr w Ukrainie. Wynika to nie tylko z migracji, ale także z faktu, że specjaliści w większości walczą na wojnie.

Bardzo poszukiwani są również specjaliści z zakresu energetyki i sieci. Wróg nieustannie bombarduje naszą infrastrukturę, dlatego ciągle potrzebujemy odbudowy. Równie pilnie potrzebni są logistycy, kierowcy. Są to branże, które, jak wiesz, krzyczą, że brakuje ludzi. Niedawno sama widziałam młodą dziewczynę-dźwigniarza i powoli zaczynamy przyzwyczajać się do widoku kobiet za kierownicą ciężarówek. Co ważne, wynagrodzenia w tych branżach również znacznie wzrosły. Pracodawcy są gotowi płacić, aby ludzie zajmowali te bardzo ważne stanowiska. Będzie to największa potrzeba w ciągu najbliższych 5 lat.

Kobiety sprzątają po kolejnym rosyjskim ataku na Kijów, 10.07.2025. fото: OLEKSII FILIPPOV/AFP/East News

W jaki sposób biznes i państwo powinny strategicznie zmienić swoje podejście, aby zapewnić kobietom realne możliwości rozwoju kariery?

Całkowicie słusznie podkreślasz, że Ukraina musi przemyśleć sposób, w jaki budujemy możliwości kariery dla kobiet. Potrzebujemy nie tylko równych wynagrodzeń, ale także głębokiego wsparcia systemowego. Takim systemowym wsparciem zajmuje się społeczność Women Leaders for Ukraine, a jako jej członkini osobiście uczestniczyłam w opracowaniu programu przygotowującego kobiety-liderki do pracy w energetyce. Kobiety uczyły się, zdobywały umiejętności techniczne i przywódcze, a prawie wszystkie uczestniczki projektu znalazły następnie zatrudnienie.

Jeśli chodzi o wsparcie społeczne, w Ukrainie istnieje już wiele bezpłatnych szkoleń i kursów dla kobiet, które zostały zmuszone do przejęcia biznesu porzuconego przez mężów, którzy wyruszyli na wojnę. Są to szkolenia z zakresu finansów, marketingu, logistyki. Dostępna jest również pomoc psychologiczna. Jednak niestety nie widzę jeszcze systemowych podejść społecznych (takich jak państwowe przedszkola lub pomoc w opiece nad dziećmi) na poziomie biznesu i państwa. To jest coś, co jeszcze trzeba wdrożyć.

A jak przebiega reintegracja i zatrudnienie weteranów? Czy są już jakieś systemowe programy?

To bardzo aktualny temat. Już w 2023 roku uruchomiono zakrojone na szeroką skalę programy (na przykład „Veteran Hub”), w ramach których pracodawcy otrzymywali bezpłatne szkolenia dotyczące adaptacji weteranów. Moje doświadczenie potwierdza, że takie programy są dość skuteczne w integracji weteranów z powrotem w środowisku pracy.

Popyt na weteranów jest duży, ponieważ wracają oni jako wspaniali liderzy. Posiadają cenne umiejętności nabyte w wojsku: determinację, krytyczne myślenie, umiejętność oceny ryzyka

Wielu weteranów po demobilizacji otwiera własne firmy. Zostali przedsiębiorcami, ponieważ głęboko odczuwają wartość życia i nie boją się ryzykować, chcą realizować swoje marzenia. To bardzo udany trend, a firmy są bardzo zainteresowane takimi pracownikami.

Jak sprowadzić ludzi z powrotem do Ukrainy?

Czy odczuwa się odpływ młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat, którzy wyjeżdżają za granicę na studia lub w poszukiwaniu perspektyw zawodowych? Jakie ryzyko to niesie?

Podczas wojny trudno jest operować dokładnymi danymi na temat tego, ilu młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat faktycznie wyjechało. Musimy opierać się na statystykach z granic, a one nie dają jasnego obrazu tego, którzy z nich opuścili kraj na zawsze.

Jednak tendencja jest widoczna, na przykład mamy wysoki odsetek ukraińskich studentów w Polsce. Około 43% wszystkich zagranicznych studentów w roku akademickim 2023-2024 w Polsce to Ukraińcy. To duży odsetek.

Ryzyko związane z odpływem młodzieży jest dla Ukrainy znaczne: tracimy całą grupę, która tworzy innowacje.

W szczególności są to inżynierowie IT, ludzie z wyższym wykształceniem. Oczywiście można powiedzieć: niech te dzieci wyjeżdżają i uczą się, zachowują swoje zdrowie psychiczne w krajach, gdzie panuje pokój, a z czasem wrócą już wykształcone, aby odbudować Ukrainę. Ale aby wróciły, potrzebna jest platforma powrotu.

Z pewnością wprowadziłabym stypendia celowe na zasadzie „uczyć się i wracać” lub stypendia z gwarancją zatrudnienia w projektach odbudowy. Niezbędne są również preferencyjne kredyty hipoteczne dla młodzieży, ponieważ wielu z nich pochodzi z okupowanych terytoriów lub straciło mieszkanie z powodu wojny.

Wśród ekspertów pojawia się opinia, że powróci około 1/3 osób, które wyjechały. Czy zgadzasz się z tą prognozą? Co powinno być najważniejszym czynnikiem motywującym do powrotu?

Nie bardzo wierzę, że powróci tylko jedna trzecia, ale niech ta teza pozostanie. Powinna ona skłonić nasze państwo do podjęcia zdecydowanych kroków, aby tak się nie stało.

Po pierwsze, Ukraina musi wysłać jasny i silny komunikat, że kraj się zmienił. Dotyczy to zarówno świadczenia wysokiej jakości usług administracyjnych, jak i przejrzystości. Po drugie, chodzi o rolę w wielkiej odbudowie. Dla wykwalifikowanych specjalistów może to być oferta wyższego stanowiska, rozwoju kariery i, co niezwykle ważne, element misji – przekazanie europejskiego doświadczenia swojemu krajowi.

I co najważniejsze:

Program państwowy musi być taki sam dla tych, którzy byli za granicą, jak i dla osób wewnętrznie przesiedlonych. Nie można dzielić obywateli!

Powinna to być kombinacja ofert pracy, mieszkania i poczucia misji odbudowy.

Ukrainka podczas kursu kulinarnego, Оlsztyn, 2022. fото: Hubert Hardy/REPORTER

- Chcę przekazać jasny komunikat Ukraińcom za granicą: wasze doświadczenie w Polsce nie jest zmarnowanym zasobem. To podstawa powojennego rozwoju Ukrainy.
Wracając do kraju przywieziecie ze sobą standardy Unii Europejskiej, jej wartości. Wiecie, jak wzmocnić biznes i państwo. Dlatego inwestujcie w tę wiedzę i doświadczenie, nie ulegajcie wpływom negatywnych narracji! Pracujcie, uczcie się, zdobywajcie wykształcenie. To wasza strategiczna inwestycja w waszą osobistą przyszłość, a także w konkurencyjność naszej Ukrainy w Europie.

20
хв

Antonina Kurec: Doświadczenie zdobyte w Polsce nie jest zmarnowanym zasobem, ale podstawą powojennego rozkwitu Ukrainy

Diana Balynska

Tutaj można żyć z zasiłku

Krystyna Leskakowa była w Ukrainie nauczycielką języka angielskiego, a obecnie uczy obcokrajowców języka fińskiego. Do Finlandii przyjechała w 2022roku ze swoją małą córeczką. Wybór kraju nie był przypadkowy — w fińskim mieście Tampere mieszka matka Krystyny.

 — Mieliśmy gdzie się zatrzymać, a tym, którzy nie mieli gdzie się zatrzymać, w 2022 roku pomagał Czerwony Krzyż — opowiada. — Obecnie za to odpowiada już inna organizacja. Nowo przybyłym Ukraińcom, tak jak wcześniej, nadal się pomaga się: większość z nich osiedla się w dużych mieszkaniach przerobionych na akademiki. W trzypokojowym mieszkaniu może mieszkać kilka rodzin, z których każda ma swój pokój. Jeśli rodzina jest duża, może otrzymać osobne mieszkanie, ale tylko tymczasowo. Po upływie roku od przyjazdu osoba ma prawo do miejskiej rejestracji, a wraz z nią — nowe możliwości.

Jak wszędzie, w Finlandii ważne jest znajomość lokalnego języka. Krystyna nauczyła się fińskiego i obecnie nawet uczy go innych.

Do momentu uzyskania zameldowania jedyną dostępną pomocą finansową jest zasiłek dla uchodźców w wysokości około 300 euro miesięcznie. Po uzyskaniu zameldowania można ubiegać się o podstawową pomoc społeczną, która w przypadku osób bezrobotnych wynosi około 600 euro miesięcznie. Jednocześnie można otrzymać pomoc na opłacenie czynszu za mieszkanie. Przed uzyskaniem zameldowania opcja ta jest niedostępna, więc albo mieszkasz w akademiku, albo samodzielnie wynajmujesz mieszkanie.

Osoby, które przybyły do Finlandii, są rejestrowane na giełdzie pracy, gdzie dla każdego Ukraińca w wieku produkcyjnym opracowuje się plan integracji. Obejmuje on naukę języka fińskiego do poziomu A2-B1 (czasami nawet B2), potwierdzenie lub podwyższenie kwalifikacji, zatrudnienie.

Obecnie okres integracji skrócono z trzech do dwóch lat, a w ciągu dwóch lat bardzo trudno jest nauczyć się fińskiego od podstaw. Znam niewiele osób, które po trzech latach pobytu w Finlandii mają pewny poziom B1. Dlatego większość idzie do pracy fizycznej.

 Ogólnie rzecz biorąc, w Finlandii do każdej pracy potrzebne są kwalifikacje. W 2002 roku wiele firm przymykało na to oko, ponieważ chciało pomóc Ukraińcom. Jednak nawet do pracy w sprzątaniu potrzebne są kwalifikacje, czyli dwa i pół roku nauki. Wielu Ukraińców uczy się na młodszy personel medyczny, aby pracować na przykład w domu spokojnej starości. Mężczyźni często idą na budowę lub zostają ślusarzami i elektrykami. Dobrze płatna jest tu praca spawacza, ale wszystko znowu sprowadza się do języka — bez fińskiego nie ma mowy.

 

Krystyna zaczęła uczyć się fińskiego jeszcze w Ukrainie

 

- I chociaż było to ponad dziesięć lat temu, w stresie wiele rzeczy sobie przypomniałam— mówi. — W 2022 roku mój poziom był gdzieś pomiędzy A1 a A2. Od razu zapisałam się na płatne kursy, gdzie nauka była bardziej intensywna. Równolegle zajęłam się potwierdzeniem mojego dyplomu nauczyciela. Aby mieć prawo do nauczania, na przykład w liceum, musiałam dokończyć naukę — na szczęście bezpłatnie — w wyższej szkole zawodowej.

Mój zawód jest w Finlandii bardzo poszukiwany — większość ludzi uczy się tu angielskiego. Ale bez znajomości fińskiego można znaleźć pracę tylko w szkole międzynarodowej. Chociaż Finowie tak bardzo kochają swój język, że nawet specjaliście, który w pracy używa wyłącznie angielskiego, pracodawca raczej zaproponuje opłacenie kursów fińskiego. Kończyłam jeden kurs za drugim, a potem trafiłam na praktykę zawodową do college'u, gdzie uczy się fińskiego imigrantów. Po praktyce zaproponowano mi stanowisko instruktora, który pomaga studentom. Moja fiński był już wtedy na poziomie B2, a teraz sama go uczę. Chociaż początkowo planowałam uczyć angielskiego.

Helsinki 2025

Zdaniem Krystyny, nawet jeśli pracujesz, możesz otrzymać pomoc finansową na opłacenie czynszu — wszystko zależy od poziomu dochodów. Jeśli wynagrodzenie jest niewystarczające, państwo rekompensuje brakującą kwotę. Ukraińcy, którzy nie pracują, żyją z zasiłku socjalnego w wysokości 600 euro miesięcznie. Za te pieniądze można przeżyć w Finlandii.

 — Bo jeśli ktoś nie pracuje, rachunki za prąd i wodę również pokrywa pomoc społeczna. Głównym wydatkiem będzie jedzenie, a ubrania można po prostu kupować w second handach.

Dźwięk pary pozwala zapomnieć o wszystkich smutkach

 

W Finlandii stałymi klientami second handów mogą być ludzie zamożni, którzy traktują takie doświadczenie jako możliwość ekologicznego życia i nadania rzeczom drugiego życia. Finowie są dość oszczędni, mało kto żyje tu na szeroką skalę. My, Ukraińcy, lubimy dawać drogie prezenty, a tutaj można podarować na przykład skarpetki — bo najważniejsza jest nie cena prezentu, ale uwaga.

 Wydaje mi się, że Finowie są bardziej powściągliwi i spokojni niż Ukraińcy. Nie spieszą się, nie denerwują. Wykonują swoją pracę, ale bez stresu.

W większości przypadków dzień pracy zaczyna się o siódmej rano, ale już o7:20 wszyscy idą na przerwę kawową. Po godzinie — na kolejną, potem jeszcze jedną, a o 11:00 jest już pora na lunch. A jeśli dzień pracy kończy się o16:00, to o 15:58 przy biurkach nie ma już nikogo.

Ponieważ dla Finów praca to tylko praca, a życie to przede wszystkim bycie z rodziną, spacery na łonie natury, wycieczki nad jeziora, czerpanie radości z życia.

Krystyna z córką w Laponii, która jest marzeniem wielu dzieci na całym świecie

Kolejnym znanym elementem fińskiej filozofii jest sauna. Finowie chodzą do sauny w środy, piątki i weekendy — i prawie wszyscy miejscowi, których znam, nie naruszają tej tradycji. To sposób na relaks i odstresowanie się. W saunie,do której teraz czasami chodzę, znajduje się napis, który w tłumaczeniu z języka fińskiego oznacza, że dźwięk pary sprawia, że zapomina się o wszystkich smutkach. W saunie nie wypada dużo rozmawiać — chodzi o to, aby siedzieć i cieszyć się dźwiękiem, który powstaje, gdy woda spada na rozgrzane kamienie. Zrozumienie tego zen zajęło mi trzy lata. Już umiem cieszyć się sauną, ale nie potrafię jeszcze pracować całkowicie bez stresu.

Zasada unikania stresu stosowana jest tutaj również w nauce. Moja córka ma osiem lat i dla niej szkoła to przyjemność. Tutaj dzieci traktowane są jak osobowości, których nikt nie próbuje łamać ani wtłaczać w standardy. Nauczyciel nigdy nie skrytykuje ucznia podczas lekcji lub w obecności innych osób.

Nawiasem mówiąc, w szkołach uczy się tutaj dwóch języków obcych: oprócz angielskiego — również szwedzkiego, który w Finlandii jest drugim językiem państwowym. Patrząc na to, jak moja córka uczy się angielskiego, rozumiem, że program nauczania jest tutaj znacznie łatwiejszy niż w Ukrainie. Jednocześnie większość Finów dobrze zna angielski. Być może właśnie ta łatwość nauczania daje rezultaty, ponieważ dzieci nie postrzegają języka obcego jako czegoś obcego i skomplikowanego. Jeśli chodzi o nauczanie dorosłych, główna różnica w porównaniu z Ukrainą polega na tym, że nauczyciel przekazuje ci do dwudziestu procent materiału. Reszta to samodzielna nauka.

Zwolnienie lekarskie z powodu depresji

 - Moja piętnastoletnia córka również jest bardzo zadowolona z fińskiej szkoły — opowiada Inna Bogacz, która w 2022 roku przeprowadziła się do fińskiego miasta Espoo. — Miło mnie zaskoczyło, że dzieci mają tu wszystko: od zeszytów i długopisów po laptopy. I nic nie trzeba kupować. W szkołach jest najnowszy sprzęt, a takiej ilości instrumentów muzycznych, jak w klasie muzycznej mojej córki, nie widziałam jeszcze nigdzie. Jeśli potrzebne są dodatkowe zajęcia z nauczycielem, są one bezpłatne. Teraz moja córka rozpoczyna orientację zawodową, która polega na tym, że dzieci wyjeżdżają na dwutygodniową praktykę do wybranej przez siebie organizacji, aby wypróbować ten lub inny zawód.

W przeciwieństwie do córki, która już dobrze zna język fiński, mi nie przychodzi to łatwo. Ale pracuję w sklepie, gdzie codziennie rozmawiam z ludźmi. Zajmuję się również malowaniem ubrań (w Ukrainie miałam własną pracownię artystyczną). Zawsze powtarzam, że w Finlandii mam dwie prace: ilustrację – dla duszy (miałam tu nawet wystawę!), a sklep – aby zarabiać i nie być na utrzymaniu państwa. To ciężka praca fizyczna z ośmiogodzinnymi zmianami, ale pozwala zarobić. Dodatkowo ukończyłam tutaj college na kierunku „kosmetologia”, a także uczę ukraińskie dzieci rysunku w ukraińskim centrum w Helsinkach.

Inna na wystawie swoich prac w mieście Kaari, 2024 r.

W planach mam przejście na wizę pracowniczą, która prowadzi do stałego pobytu. W Finlandii jest to możliwe, jeśli ma się umowę o pracę na określoną liczbę godzin.

 W Finlandii ważne jest, aby mieszkać bliżej dużego miasta, ponieważ to właśnie tam są możliwości. Ukraińcy, których po przyjeździe osiedlono w prowincjach na północy, z czasem i tak przenosili się bliżej miast. W mieście jest praca, ale życie jest tu droższe. W Espoo miesięczny czynsz za trzypokojowe mieszkanie wynosi około 1400 euro (w Helsinkach jest drożej). Mniejsze mieszkanie będzie kosztować około 800 euro, ale wraz z opłatami komunalnymi — około tysiąca (przy czym minimalna płaca wynosi obecnie około 13 euro za godzinę). Należy również wziąć pod uwagę, że mieszkanie do wynajęcia będzie puste - może nawet nie będzie podłączone do prądu. Wszystko - od mebli po żarówki - kupujesz sam. Jedyne, co będzie to kuchnia.

Pralki nie są dostępne dla wszystkich: w wielopiętrowym budynku można na zmianę z sąsiadami prać i suszyć rzeczy w specjalnie wyposażonej pralni. Nie masz też prawa tapetować ani malować ścian na kolor inny niż biały, szary lub niebieski. W Finlandii, podobnie jak w innych krajach skandynawskich, preferuje się minimalistyczne wnętrza z białymi ścianami i meblami z IKEA. W fińskim domu nie zobaczysz złotych zasłon ani łóżka z baldachimem. Nawiasem mówiąc, domy są tu ciepłe, mają centralne ogrzewanie, co jest bardzo ważne w surowym klimacie.

 Nasze miasto Espoo leży na południowym wybrzeżu, ale nawet tutaj bywa bardzo zimno (kiedyś było minus trzydzieści stopni i powietrze dosłownie zamarzało w nosie), a śnieg może padać nawet w maju. Najtrudniejszy okres przypada tutaj na listopad: wszystko wokół jest szare, ciągle pada deszcz, a dzień jest bardzo krótki. Idzie się do pracy w ciemności, wraca się również w ciemności. To przygnębia, wywołuje depresję. Dlatego wiele osób przyjmuje nie tylko witaminę D, ale także leki przeciwdepresyjne.

 Mówi się, że Finlandia jest krajem szczęśliwych ludzi, ale jednocześnie odnotowuje się tu wysoki poziom samobójstw.

Stres lub depresja mogą być przyczyną nieobecności w pracy i wystawienia zwolnienia lekarskiego.

Nie powiedziałabym, że ludzie tutaj dużo piją. Alkohol jest bardzo drogi, a ludzie, którzy naprawdę go lubią, płyną promem do Tallina, skąd wracają z całymi wózkami butelek. Kiedyś płynęłam takim promem i byłam jedyną pasażerką bez wózka.

Pomimo specyficznego klimatu, Finlandia mi się podoba. W ogóle nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania. Bielizna termiczna, a także nieprzemakalne spodnie i kurtki — to tutaj rzeczy pierwszej potrzeby. W Finlandii nie ma gór, za to jest wiele pięknych jezior. Często spotykamy tu sarny, jelenie, lisy.

Fińskie lasy zamiast zniszczonych ukraińskich miast

 - Lasy i jeziora nadają Finlandii szczególny surowy urok — potwierdza Krystyna Leskakova. — Są też białe noce, do których również trzeba się przystosować. Upały zdarzają się tu rzadko, chociaż tego lata przez całe trzy tygodnie temperatura utrzymywała się na poziomie około 28 stopni. Dla Finów jest to upał, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie ma tu klimatyzacji. Finom pomaga przetrwać niespodzianki klimatu zasada „nie stresować się”, spacery, a zimą —narty.

 Jest jeszcze Laponia, gdzie trafia się do prawdziwej zimowej bajki. Kiedyś pojechałyśmy tam z córką na jeden dzień. Przed Bożym Narodzeniem panuje tam niesamowita atmosfera, ale nawet bez noclegu jest to bardzo kosztowna przyjemność.

Zajączek przy domu

Według Krystyny y i Inny Finowie nadal aktywnie pomagają Ukraińcom, omawiając potencjalne zagrożenie dla ich kraju ze strony sąsiedniej Rosji.

— W historii Finlandii również była wojna z Rosją, więc Finowie nas rozumieją i wspierają — mówi Krystyna. — Fakt, że Rosja dąży do rozszerzenia agresji na kraje UE, jest tutaj również żywo dyskutowany. Sądząc po nastrojach, Finowie w razie potrzeby pójdą bronić swojej ziemi. Chociaż oczywiście nikt nie jest gotowy na wojnę pod względem moralnym. Dzięki zabezpieczeniu socjalnemu Finowie są znacznie bardziej zrelaksowani niż my przed wojną.

W Finlandii naprawdę czujesz się bezpiecznie: rozumiesz, że jeśli nagle stracisz pracę, państwo cię wesprze, a jeśli nagle zachorujesz, nie będziesz musiał szukać pieniędzy na drogie leczenie.

 I to jest jeden z powodów, dla których tak wielu Ukraińców myśli o pozostaniu w Finlandii nawet po zakończeniu działań wojennych. Drugim powodem jest pochodzenie Ukraińców, którzy przybyli do tego kraju.

 „Jest coś, co odróżnia Finlandię od Polski i innych krajów zachodnioeuropejskich: przybyło tu wielu Ukraińców z okupowanych terytoriów lub ze wschodu Ukrainy” – cytuje socjologa, członka zarządu Stowarzyszenia Ukraińców w Finlandii Arsenija Swynaienko fińskie media YLE. „Była to niemal jedyna droga, aby dostać się z okupowanych terytoriów przez Rosję do Europy Zachodniej, przede wszystkim do Finlandii, Estonii lub Łotwy. Ci ludzie nie mają dokąd wracać. Stracili wszystko, ich miasta i wioski zostały zniszczone”.

 Dlatego coraz więcej Ukraińców, którzy przebywali w kraju na podstawie tymczasowej ochrony, przechodzi obecnie na długoterminowe pozwolenie na pobyt typu A, które po czterech latach pobytu i pracy w Finlandii umożliwia ubieganie się o pozwolenie na pobyt stały. I chociaż prawo przewiduje, że osoba przebywająca w kraju może posiadać tylko jedną kartę pobytu, dla Ukraińców zrobiono wyjątek — mogą oni posiadać zarówno tymczasową ochronę, jak i pozwolenie na pobyt długoterminowy.

20
хв

Dwóch z trzech ukraińskich uchodźców w Finlandii nie planuje powrotu. Dlaczego?

Kateryna Kopanieva

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Profesor Roman Kuźniar: Rosję ta wojna powinna kosztować coraz więcej. Aż się udławi Ukrainą

Ексклюзив
20
хв

Siostra Chmielewska: – Ukraińców nie trzyma tutaj „socjal”, tylko konieczność ochrony własnego życia

Ексклюзив
20
хв

Wydaje mi się, że jesteśmy w 1938 roku. Ale katastrofa to niejedyny scenariusz

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress