Exclusive
20
min

Cieszę się, że Ukraińcy przestają mówić po rosyjsku

Irma Witowska jest znaną ukraińską aktorką i wolontariuszką W 2014 roku odmówiła współpracy z Rosjanami. - Kultura jest tym, co kształtuje ludzi i tworzy z nich naród.

Oksana Szczyrba

Irma Witowska: Najpierw wygrajmy wojnę. Nie mogę tak patrzeć w przyszłość, bo wszystko zależy od jednego słowa: zwycięstwo. Zdjęcie z prywatnego archiwum.

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Oksana Szczyrba: Netflix wypuścił film „Między nami”, który porusza kwestie pozycji kobiet w społeczeństwie, przemocy domowej i stresu pourazowego (PTSD). Zagrała w nim Pani jedną z głównych ról. Jak trudno było wczuć się w postać bohaterki filmu?

Irma Witowska: Ania jest dla mnie dość odległa. Dzięki Bogu, nie przeszłam tej drogi co ona i nie byłam w sytuacji ciągłego porzucenia. Ale znam to złożone zjawisko, ponieważ w latach 2017-2018 prowadziłam program przeciw przemocy domowej. W tym czasie powstała infolinia Polina, nie było mi więc trudno przyjąć tę rolę. W pewnym momencie wydawało mi się nawet, że ona mnie przyciągnęła z kosmosu, ponieważ bardzo przejmowałam się tym problemem. Organizowaliśmy różne panele dyskusyjne i spotkania. Dla mnie, jako aktorki, ta praca była bardzo interesująca z profesjonalnego punktu widzenia.

Wojna zmieniła ludzi

Podczas gdy wiele kobiet zabierało swoje dzieci z kraju, Pani syn marzył o zostaniu żołnierzem. Jak go Pani wychowuje? Jak patrzy Pani na przyszłość kraju, swoją, swojego syna, nas wszystkich?

Mój syn chce zostać oficerem kontrwywiadu w Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy lub Służbie Wywiadu Ukrainy. Ale ma dopiero trzynaście lat, jutro może chcieć zostać astronautą. Nie mogę tego przewidzieć.

Wojna naprawdę wprowadziła zmiany. Wielu chłopców patrzy na naszych wojskowych – szlachetnych, przystojnych, odważnych – podziwia ich, chce być tacy jak oni

Jeśli chodzi o wychowanie mojego syna, to nic nie robię. Nie mam na to czasu. W czasie, który z nim spędzam, możemy porozmawiać i obejrzeć coś razem. Moją rolą jest włączanie go we wszystko, co ważne i obserwowanie wszystkiego, co się dzieje. Nie jest już dzieckiem. Mamy też rodzinę, która jest odpowiedzialna za mojego syna, kiedy nie ma mnie w domu. Mój syn pływa, bierze udział w zawodach i ma złote medale. Pod koniec maja daje koncert gitarowy. Jest członkiem Płast [największa organizacja wychowawcza dzieci i młodzieży w Ukrainie – red.]. "Plast jest świetnym motywatorem dla dzieci. Jednak mój syn często wagaruje, ponieważ dużo podróżujemy. Jest też zaangażowany w karate, uczy się polskiego i angielskiego, planuje uczyć się francuskiego. To, kim zostanie w przyszłości, zależy od jego osobistych aspiracji. Prowadzimy go, gdzie tylko możemy, i podsuwamy mu sugestie.
Chciał gitarę, więc mu ją kupiliśmy.

Chciał chodzić na karate, więc poszedł. Mogę mu doradzić, żeby coś obejrzał. Na przykład obiecał mi, że obejrzy film „Ty (Romans)” o Rozstrzelanym odrodzeniu i podzieli się wrażeniami. Chodzi na moje przedstawienia i ogląda ukraińskie filmy. Obejrzeliśmy np. film "20 dni w Mariupolu".

Uważam, że nie można ukrywać prawdy przed dziećmi. Przed maluchami tak, ale nie przed nastolatkami. Te ostatnie muszą odważnie stawić czoła strasznej rzeczywistości.

Irma Witowska: Nie rozumiem, jak można nic nie robić. To po prostu nie w porządku. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Wojna podzieliła wielu ludzi. Mówiąc o więziach rodzinnych, jak wpłynęła na Pani rodzinę?

U mnie wszystko jest w porządku, mój mąż i ja jesteśmy tutaj, w Ukrainie. On jest szefem firmy, która ma strategiczne znaczenie, ponieważ jest związana z medycyną. Tylko moja siostra i małe dziecko opuściły moją rodzinę. Nawiasem mówiąc, pomogłam wyjechać wielu ludziom. Na początku wojny byłam zaangażowana w szukanie schronienia dla rodzin żołnierzy z okupowanych terytoriów.

Była Pani na froncie od początku inwazji na pełną skalę?

Byliśmy tam kilka razy. Ostatnia podróż była w kierunku Orichowa – dostarczaliśmy chłopakom apteczki pierwszej pomocy. Wojna wstrząsnęła nami wszystkimi. Jako założycielka naszej rodzinnej fundacji staram się przyczynić do zwycięstwa. Oprócz zaspokajania potrzeb wojskowych wysyłamy pomoc do innych obszarów. Na przykład i w zeszłym, i w tym roku przekazaliśmy nasze osobiste fundusze na Akademię Ostroh. Zapewniamy też wsparcie finansowe Ukraińskiemu Uniwersytetowi Katolickiemu. Jeśli chodzi o zbieranie funduszy na potrzeby wojskowe, apelujemy do ludzi, a czasami sami przekazujemy pieniądze. Więc każdy coś robi. Nie rozumiem, jak może żyć osoba, która nic nie robi. To po prostu nie w porządku.

Irma Witowska: Dla mnie najważniejsze jest to, że wielu Ukraińców dojrzało i są siłą napędową walki. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Osz: Co umożliwiło Ukraińcom przetrwanie na początku wojny? Czy mogło być inaczej?

W 2014 roku mogło być inaczej. Wcześniej był inny scenariusz. Ukraińcy byli wtedy dojrzali do oporu. Bóg chronił i chroni Ukrainę. Wydaje mi się, że tak jak się stało, tak miało być – choć nie mogę oceniać, ponieważ nie jestem w wojsku i nie jestem u władzy. Dla mnie najważniejsze jest to, że wielu Ukraińców dojrzało i są siłą napędową walki. W 2014 roku ta siła nie była wystarczająca.

Rewolucja Godności jest konsekwencją Majdanu z 2004 roku

Przemawiała Pani na Majdanie, protestowała przeciwko porozumieniom charkowskim... W jakim stopniu Majdan stał się filarem naszej historii i zmienił Pani światopogląd?

To się stało 27 listopada 2013 roku. Studenci właśnie rozpoczęli strajk głodowy. Wołodymyr Wiatrowycz [ukraiński historyk i polityk, były prezes Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej – red.] poprosił mnie, abym przemówiła do studentów. W tym czasie serial telewizyjny „Łesia plus Roma”, w którym grałam, był bardzo popularny, więc wiele osób chciało mnie posłuchać. 10 grudnia zostałam zaproszona na scenę na Majdanie. Potem odebrałam telefon. Powiedziano mi, że jeśli Majdan przegra, nie będę miała pracy.

Nie mogę powiedzieć, że ta Rewolucja Godności, Euromajdan, nie jest konsekwencją Majdanu z 2004 roku ani nie jest częścią wszystkich procesów, które dojrzewały w Ukrainie. Nie byłam uczestniczką Rewolucji na granicie [studencki protest w Kijowie od 2 do 17 października 1990 r. – red.], ponieważ byłam wtedy w jedenastej klasie. Potem były różne protesty, dużo przemówień. Pomarańczowy Plac, Plac Językowy, porozumienia charkowskie, Euromajdan. Wszystko to kumulowało się i następowało cyklicznie. Widzimy, że Ukraina rozwija się w kierunku europejskich wartości, za którymi się opowiadaliśmy. Jeśli porównasz Pomarańczową Rewolucję i Euromajdan, jest między nimi bardzo duża różnica. Pomarańczowa rewolucja przerodziła się w wojnę i wszyscy zgłosili się na ochotnika na front. A ci, którzy zostali, zajęli się aktywizmem obywatelskim, wolontariatem, staniem, krzyczeniem: „Hej, co robisz!?”, walką o różne sprawy. W moim przypadku była to praca informacyjna. Chciałam swoim przykładem oddzielić się od wszystkiego, co rosyjskojęzyczne. Organizowałam różne spotkania publiczne i grałam w sztukach teatralnych. To było bardzo ważne, żeby ludzie się opamiętali. Jedno wydarzenie dało początek następnemu.

Nie byłoby Euromajdanu, gdyby nie to pokolenie 2004 roku. Wszystko było naturalne, nawet to, że Federacja Rosyjska nie odważyła się zrobić tego, co zrobiła w 2022 roku. Przegrała, ponieważ szybko dorośliśmy, pomimo okupacji i tak zwanych "obserwatorów", pomimo piątej kolumny i pomimo wszystkiego, co zrobiła.

Irma Witowska w filmie "Smak wolności". Zdjęcie z prywatnego archiwum

Jakie zmiany spowodowane wojną dostrzega Pani w kraju?

Cieszę się, że ludzie przechodzą na język ukraiński. Mamy wielu rosyjskojęzycznych widzów, którzy przychodzą na nasze projekty na Wschodzie. Nadal mówią po rosyjsku z przyzwyczajenia, więc jest to dla nich trudne. Tak się dzieje, gdy dana osoba nie kontroluje języka, którym się posługuje. To prawdziwy problem, a ty musisz przestawić ten problem w swojej głowie. Widzę to po reakcji publiczności, kiedy mówimy, że język ma znaczenie. Wtedy ludzie krzyczą: „Wow!”. Dzieje się tak w Charkowie czy Odessie, gdzie odsetek rosyjskojęzycznych jest najwyższy. Zmiana języka to kwestia przezwyciężenia własnego lenistwa i nawyku zwlekania: „Zacznę jutro, zacznę jutro”. Najważniejszą rzeczą jest zainicjowanie tego procesu w twojej głowie. Następnie ważne jest, aby stworzyć warunki, w których dana osoba może uczyć się w dowolnym miejscu i za darmo. A jeśli nie nauczy się języka, trudno jej będzie znaleźć pracę i spełnić się.

To logiczne, gdy człowiek nie chce mieć nic wspólnego z Rosją, z tym terrorem, z mordowaniem dzieci, z torturami. Bardzo wiele osób miało krewnych, znajomych lub przyjaciół w Rosji i przestało się komunikować. Jeśli powiesz: „Nie chcę mieć nic wspólnego z Rosjanami”, to zaczynasz się w to zagłębiać i zdajesz sobie sprawę, że coś przeoczyłeś albo czegoś nie wiedziałeś, bo ktoś ci czegoś nie powiedział. Wtedy zaczynasz tego szukać, przemyśliwać.

Nawiasem mówiąc, przed inwazją na pełną skalę zdobyłam nagrodę dla najlepszej aktorki na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Kino i TY. Nadal mam tę rybę i jest to wspomnienie Mariupola. Teraz to najbardziej bolesna nagroda, jaką otrzymałam od lat. To miłe, że ludzie słuchają i oglądają dziś ukraińskie filmy. Nie ma pani pojęcia, jakie to ważne. Społeczność, która nie miała dostępu lub miała niewielki dostęp do przestrzeni informacji kulturalnej, teraz integruje się szybciej, ponieważ może to wszystko zobaczyć. To, że ten proces zachodzi szybko, jest niestety dowodem na to, że rakiety działają. I to jest straszna cena za naukę i otrzeźwienie.

Zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu "20 dni w Mariupolu"

Jak zmieniła się ukraińska publiczność w czasie wojny? Jakich filmów teraz potrzebuje?

Publiczność potrzebuje teraz wszystkiego, co wypełni jej luki. Zapotrzebowanie na ukraińską historię znacznie wzrosło. Wystarczy spojrzeć na liczbę wyświetleń na naszych kanałach YouTube o tematyce historycznej i przekonać się, jakie jest zapotrzebowanie na kanały kulturalne. Niedawno zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że bilety na spektakl „Ty (Romans)” rozeszły się w ciągu godziny. Opera była pełna. To wszystko dzieje się w czasach, gdy wiele osób twierdzi, że kultura i rozrywka nie mają znaczenia. Kultura jest tym, co kształtuje ludzi i tworzy z nich naród.

Wyprzedaliśmy również wszystkie bilety na „Rodzinę Kajdaszewów”. Dlatego kiedy pojawia się zespół kulturalny, wokół którego ludzie się jednoczą i tworzą produkt kulturalny, jest to również bardzo ważne. W dzisiejszych czasach teatry prawie nigdy nie narzekają na brak publiczności. Publiczność wróciła do teatru i kina.

Oczywiście chciałbym widzieć więcej ludzi na pokazach w ukraińskich kinach. Niestety zawsze brakuje nam szumu informacyjnego wspierającego nowy film. Bardzo trudno jest dotrzeć do mediów, aby opublikowały informacje o konkretnym filmie. Teraz zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu "20 dni w Mariupolu". I nie bójcie się zabrać nastolatków!

Jest duże zainteresowanie sztuką Marii Matios „Słodka Darusia”. Ludzie oglądają wydarzenia z 1939 roku. Teraz mamy te same postacie, znęcanie się, tortury, co wtedy. Jest też zapotrzebowanie na gatunek rozrywkowy, coś lekkiego na odstresowanie. Jeśli chodzi o dziedziny, to są to edukacja, kultura i sztuka. Ale potrzebujemy jeszcze jednego produktu: naiwnego, dość prostego, bezpośredniego i dającego kredyt zaufania. Nie możesz być cały czas zajęty, ale z drugiej strony musisz się uczyć. Jest wiele projektów, które mają zmobilizować społeczeństwo do tego, by się nie poddawało i wstępowało w szeregi sił zbrojnych lub pomagało Ukrainie. Najważniejsze to nie siedzieć bezczynnie.

Irma Witowska w filmie „Smak wolności". Zdjęcie z prywatnego archiwum

Współcześni filmowcy często muszą dosłownie dokumentować rzeczywistość w filmach fabularnych (przykład: „Zielona granica” Agnieszki Holland).

Ta praktyka istnieje również w Ukrainie i jest normalna: niezależnie od tego, czy używasz zdjęć, kronik, czy filmujesz online świadków zdarzeń. Mamy wiele filmów dokumentalnych. Ukraina ma naprawdę dobre kino. Zdobyliśmy wiele europejskich nagród. Zrobiliśmy kilka filmów w ciągu dziesięciu lat. Kino rozwinęłoby się jeszcze bardziej, gdyby nie wojna. Jeśli coś gdzieś zwalnia, to tylko z powodu kwestii finansowych. Duży przemysł potrzebuje dużo pieniędzy.

Wszystko zależy od jednego słowa: zwycięstwo

Rozwój ukraińskiego kina po wojnie: jak Pani to widzi?

Najpierw wygrajmy wojnę. Nie mogę wybiegać tak daleko w przyszłość, bo wszystko zależy od jednego słowa: zwycięstwo. I tego, jak długo to potrwa. W Ukrainie jest wielu ludzi cennych dla kina, walczących teraz na froncie. Dlatego nie robię dalekosiężnych prognoz. Po zwycięstwie, oczywiście, ukraińskie kino otrzyma europejskie wsparcie. Ukraina stanie się obszarem badań dla kina i innych branż. Mam pozytywną wizję, ale musimy poczekać, aż wygramy.

Przypomnijmy ostatni film "Smak wolności". Jak duża część Pani gry była tam improwizowana?

Cały czas improwizuję; tylko martwi tego nie robią. Każdy aktor dodaje coś od siebie. Ilość improwizacji zależy od postaci, którą grasz. Nikt nie pracuje jak model: „Stań tutaj, spójrz w prawo lub w lewo”. Przychodzisz i robisz wszystko sama.

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Jolie pojawiła się w szpitalu dziecięcym oraz na oddziale położniczym, rozmawiając z pacjentami, lekarzami i wolontariuszami. Towarzyszyli jej przedstawiciele jednej z organizacji pomocowych działających w regionie. Jak relacjonują świadkowie, aktorka chciała zobaczyć, jak wygląda życie w mieście, które codziennie doświadcza ostrzałów artyleryjskich i ataków dronowych.

„Nie przyjechała po to, żeby robić zdjęcia. Po prostu przyszła, usiadła z dziećmi, z lekarzami i pytała, jak dają sobie radę” – powiedziała pielęgniarka cytowana przez portal Most.

Na opublikowanych w sieci zdjęciach widać aktorkę w prostym stroju, siedzącą na łóżku obok dziewczynki z opatrunkiem na nodze. Według relacji świadków Jolie długo rozmawiała z personelem o ewakuacjach pacjentów i o tym, jak dzieci znoszą życie w ciągłym zagrożeniu.

Były radny Chersonia Witalij Bohdanow, który opublikował fotografię z aktorką, napisał:

„Powiedziała, że świat nie zapomniał o Ukrainie. Dziękowała lekarzom i wolontariuszom za odwagę”

Spotkanie przebiegało w kameralnej atmosferze. Nie było konferencji prasowych, nie wydano oficjalnego komunikatu. Jak informuje Ukrinform, szef chersońskiej administracji wojskowej Jarosław Szanko wręczył Jolie pamiątkowy żeton miasta, symbol oporu mieszkańców wobec okupacji i codziennej determinacji.

„To był gest wdzięczności wobec kogoś, kto przyjechał bez kamer, bez mikrofonów, tylko po to, by być z ludźmi” – powiedział Szanko.

Chersoń został wyzwolony spod rosyjskiej okupacji w listopadzie 2022 roku. Od tamtej pory miasto pozostaje pod nieustannym ostrzałem z lewego brzegu Dniepru. Dziennie spada tu po kilkadziesiąt pocisków. Ludzie śpią w korytarzach, dzieci uczą się w piwnicach. Jak mówią mieszkańcy: „To miejsce, gdzie normalność przestała istnieć.”

Angelina Jolie w w Chersoniu. Zdjęcie: Telegram-channel Ukraine no context

Wizyta Jolie miała więc wymiar symboliczny, była gestem solidarności z cywilami, którzy trwają mimo wszystko. „Kiedy zobaczyłam ją w naszym szpitalu, pomyślałam: świat naprawdę jeszcze nas widzi” – mówi lekarka z Chersonia.

To nie pierwsza obecność aktorki w Ukrainie. W kwietniu 2022 roku Jolie odwiedziła Lwów, spotykając się z uchodźcami i dziećmi rannymi w rosyjskich atakach. Tamta podróż również nie była wcześniej ogłaszana. Aktorka, przez dwie dekady specjalna wysłanniczka Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców, od lat angażuje się w działania humanitarne w strefach konfliktów.

Po wizycie we Lwowie mówiła o „niewiarygodnej sile ukraińskiego społeczeństwa” i apelowała, by świat wspierał lokalne NGO-sy, które, jak podkreślała, „niosą prawdziwą pomoc, nie narracje”.

W maju 2023 roku, podczas wystąpienia w Cannes, Jolie wspomniała ukraińską pisarkę Wiktorię Amelinę, zabitą w rosyjskim ataku rakietowym na Kramatorsk. Nazywała ją „głosem odwagi i prawdy”, a jej śmierć „przypomnieniem, że każda wojna zaczyna się od próby uciszenia ludzi, którzy potrafią mówić”.

Wizyta w Chersoniu, mieście które od trzech lat żyje w stanie oblężenia, została przyjęta przez mieszkańców z mieszanką zdumienia i wdzięczności.

„Nie potrzebujemy celebrytów. Potrzebujemy świadków” – napisał jeden z lokalnych wolontariuszy. „Tym, że tu przyjechała, pokazała, że Ukraina to nie tylko nagłówki”

Według relacji świadków Jolie miała powiedzieć w rozmowie z personelem:

„Nie można przyzwyczaić się do wojny, ale można nie pozwolić, żeby zabrała wam wiarę w siebie.”

Jak podają źródła osobowe, po zakończeniu wizyty aktorka opuściła miasto tego samego dnia. W drodze powrotnej doszło do drobnego incydentu na jednym z punktów kontrolnych. 

Ukraińscy żołnierze zatrzymali jej ochroniarza (według innej wersji – kierowcę) w celu sprawdzenia dokumentów. W kraju, w którym trwa mobilizacja, jest to normalna procedura. Problem w tym, że mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów.

Źródła TSN z Sił Lądowych ZSU informują, że ochroniarza zaproszono do wojskowego centrum rekrutacyjnego, gdzie ustalono jego tożsamość i zwolniono. Natomiast źródła UNIAN twierdzą, że po kontroli mężczyzna przygotowuje się do służby wojskowej. Angelina Jolie osobiście odwiedziła centrum, próbując ustalić przyczyny zatrzymania, po czym kontynuowała podróż zgodnie z planem.

Aktorka, jak relacjonują świadkowie, miała zareagować z uśmiechem i powiedzieć:

„Nawet w czasie wojny można zachować poczucie humoru. To też część odwagi.”

W świecie, który przywykł do wielkich gestów i medialnych spektakli, jej podróż do miasta na linii frontu była czymś odwrotnym – cichym, ludzkim gestem. W miejscu, gdzie codziennie giną ludzie, pojawiła się po prostu po to, by przypomnieć, że świat wciąż patrzy.

20
хв

„Kiedy Jolie pojawiła się w naszym szpitalu, pomyślałam: świat wciąż nas widzi”

Jerzy Wójcik

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, wraz z Pierwszą Damą Ukrainy Ołeną Zełenską uzgodnili pomysł wystawienia w Ameryce opery o Ukraińcach, by pomóc Ukrainie być lepiej słyszaną na świecie. Gelb jest przyjacielem Ukrainy, odmówił współpracy swojego teatru z rosyjskimi artystami popierającymi reżim Putina. Zaprosił też na staż i występy ukraińskich śpiewaków operowych. Libretto do przyszłej opery napisał amerykański dramaturg George Brant, a dyrygentką została Keri-Lynn Wilson, Kanadyjka znana z kierowania Ukraińską Orkiestrą Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) i zespołem „Kijowska Kamerata”. Nawiasem mówiąc, Peter Gelb i Keri-Lynn Wilson są małżeństwem o ukraińskich korzeniach.

Pojawiło się pytanie, kto napisze muzykę do nowej opery. Ogłoszono konkurs, wpłynęło ponad 70 zgłoszeń z Ukrainy. Zwyciężył 44-letni Maksym Kołomijec, znany w Ukrainie oboista i kompozytor, którego wielu uważa za jednego z najbardziej „zachodnich” współczesnych ukraińskich kompozytorów – dzięki jego odważnym eksperymentom muzycznym.

Maksym Kołomijec i dyrygentka Keri-Lynn Wilson podczas próby. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Ukraińskie historie, które pójdą w świat

Oksana Gonczaruk: – 14 sierpnia w Warszawie odbyła się światowa premiera suity orkiestrowej z opery „Matki Chersonia”, która zainicjowała europejską trasę koncertową Ukrainian Freedom Orchestra „Niepokonani 2025”. Widzowie po raz pierwszy usłyszeli muzykę z opery, której premiera zaplanowana jest na 2026 rok. Czy do suity weszły najlepsze utwory z opery?

Maksym Kołomijec: – Powiedzmy, że weszły ważne, ponieważ suita jest dziełem samowystarczalnym, musi być interesująca sama w sobie. Napisanie suity nie było łatwe: stworzyłem pierwszą wersję, wysłałem ją do Keri-Lynn, a ona bardzo delikatnie poprosiła o niewielkie przeróbki. Dokonałem ich, wziąłem inne motywy, inaczej skomponowałem całość. Ale suita to ważny krok w promocji nadchodzącej premiery opery „Matki Chersonia” pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson. Obecnie wraz z Ukrainian Freedom Orchestra wyruszyła w trasę po Europie, gdzie da osiem koncertów, a prawie każdy z nich rozpocznie się moją suitą. To naprawdę potężna promocja „Matek Chersonia”. Amerykanie są pod tym względem świetni, wszystko kontrolują, pracują systemowo.

Jak układa się wasza współpraca? Na ile Keri-Lynn Wilson czuje materiał, który Pan jej proponuje?

Wszystko układa się wspaniale. Jest wrażliwą, dobrą osobą i wspaniałą dyrygentką. Mówię tak nie tylko dlatego, że rozpoczęliśmy współpracę. Keri-Lynn na początku wojny stworzyła Ukrainian Freedom Orchestra [w jej skład wchodzą ukraińscy muzycy z różnych orkiestr, teatrów operowych i zespołów z całej Ukrainy i zagranicy – red.]. Wiem, jak brzmi ta orkiestra. Z połową muzyków wchodzących w jej skład grałem na koncertach, to świetni instrumentaliści. Jestem wdzięczny, że Keri-Lynn już po raz czwarty ich ze sobą zbiera.

Nazywa swoich muzyków „żołnierzami muzyki”, a ta jej mała armia światła dokonuje niezwykłych rzeczy

By orkiestra symfoniczna zabrzmiała po długiej przerwie, muzycy ćwiczyli w Warszawie codziennie przez 6 godzin 10 dni z rzędu.

Najważniejsze, że Keri-Lynn poczuła i rozumiała Pana muzykę, bo ona jest skomplikowana.

Dlatego kiedy ją pisałem, dużo rozmawialiśmy. Długo przyglądałem się MET. Jeździłem tam, słuchałem tego, co grają, analizowałem, jak ludzie tam odbierają muzykę, czym w ogóle żyją, jakimi operami i jak je wystawiają.

Próbowałem stworzyć sobie wyobrażenie o tym, jaki powinien być styl opery, która trafi do Nowego Jorku. Bo choć piszę operę ukraińską, premiera odbędzie się najpierw w Warszawie, a następnie w Metropolitan Opera.

Dyrektor generalny Opery Narodowej w Warszawie Waldemar Dąbrowski, dyrygentka Keri-Lynn Wilson i Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Między Verdim a awangardą

Ale to nie powód, by pisać operę radykalnym współczesnym językiem muzycznym...

W tym przypadku na pewno nie. Skupiłem się na języku muzycznym bliskim wielu osobom. No i w zasadzie sama tematyka opery dyktuje styl, bo to przecież historia o matkach, o kobietach, które możemy spotkać w pociągu lub autobusie. To proste kobiety, w przypadku których ciężki los sprawił, że stały się bohaterkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby śpiewały na przykład w stylu Zimmermana czy Berga. Musi być empatia między nimi a muzyką, która oddaje ich charakter.

Pisząc muzykę, inspirowałem się klasyczną operą, choć nazwałbym to raczej rozszerzonym stylem klasycznym, który obejmuje również współczesne techniki.

Nie można po prostu zamknąć oczu i stworzyć coś radykalnie własnego, co zostanie wystawione dwa razy i zapomniane. To musi być bliskie wielu ludziom – czyli w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka popularna. Po to, by opera była wystawiana na całym świecie

Dlaczego wybraliście właśnie taki temat? I jak pracowaliście nad librettem?

W MET, kiedy mowa o nowej operze, wszystko odbywa się bardzo precyzyjnie i jest przemyślane na wszystkich poziomach. Temat wybieraliśmy kilka miesięcy. Trudność polegała na tym, że tematów wojennych wartych przedstawienia w operze są tysiące. To tysiące ludzkich losów i sytuacji, które chciałoby się opisać. Ale właśnie w tym czasie zaczął się pojawiać temat porywania i deportacji ukraińskich dzieci przez Rosjan, co jest jedną z największych zbrodni Rosji – i teatr wybrał ten temat. Nie chcieliśmy po prostu pokazać życie bohatera interesującego tylko Ukraińców, ale poruszyć temat ponadczasowy. Potem rozpoczęło się gromadzenie materiałów.

Wiem, że początkowo chcieliście wykorzystać w libretcie losy konkretnych kobiet i dzieci.

Tak, ale zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ trudno to zrobić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Tu są niuanse dotyczące praw autorskich i czynnik ludzki – ludzie, gdy rzecz dotyczy ich, na pewno będą ingerować w proces. Dlatego postanowiliśmy nie ograniczać się do konkretnych losów i stworzyliśmy postacie zbiorowe. Całkowicie wiarygodne, ale uogólnione, ponieważ składają się z wielu podobnych rzeczywistych sytuacji kobiet, które próbowały odzyskać swoje dzieci.

Temat porwania dzieci jest przerażający. Jak Amerykanie, dla których rodzina jest święta, do tego podchodzą?

Z mojego punktu widzenia Amerykanie nie są ludźmi emocji, ale czynu. Wylewanie łez nie jest ich metodą. A to, jak podchodzą do tego tematu, przejawia się w tym, że poświęcają mu obecnie ogromne zasoby

Dokładają wielkich starań, by ten temat był szeroko rozpowszechniany, i opowiadają o nim wszędzie, gdzie tylko się da.

Występ Ukrainian Freedom Orchestra w Operze Narodowej w Warszawie, 2025 r. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Autorem libretta jest znany amerykański dramaturg George Brant, mistrz współczesnej opery. Czytałam, że ma operę, w której główną bohaterką jest pilotka F16. Jak wygląda wasza współpraca?

To wspaniały dramaturg i niesamowita osoba. Napisał fabułę dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Oprócz niego pracowała nad nią Sasza Andrusyk, która sprawdzała zgodność z dokumentami: kto, gdzie, kiedy, dokąd, jakie wojska się wycofały i w którym momencie. Jest tam wiele takich szczegółów, a ona wszystko sprawdziła. Teraz wszystko wygląda spójnie.

George Brant zagłębił się w dokumentację. Fundacja Save Ukraine przesłała mu setki godzin różnych wywiadów, mnóstwo artykułów.

I o ile pierwsze wersje libretta wyglądały tak, jakby napisał je Amerykanin, który nigdy nie był w Chersoniu, to ostateczna wersja sprawia wrażenie, jakby George spędził w Chersoniu całe życie

Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pracy, bo czytając libretto czułem, kim są te kobiety.

Dlaczego bohaterkami opery stały się matki z Chersonia?

Bo właśnie w Chersoniu doszło do bardzo podłego masowego uprowadzenia dzieci. To historia o tym, jak Rosjanie to zrobili, podstępem, mówiąc, że wysyłają dzieci do obozu na Krymie, gdzie będzie im dobrze – a potem je wywieźli, zabierając im telefony, by nie mogły skontaktować się z rodzicami. Te dzieci wysłano do obozów, gdy miasto było okupowane i istniała łączność między Chersoniem a Krymem. Potem jednak do miasta wkroczyli nasi, łączność została odcięta i okazało się, że chociaż z Chersonia na Krym jest blisko, matki nie mogą się tam dostać.

Czy w waszej operze jest szczęśliwe zakończenie? Udaje się matkom odzyskać dzieci?

Nie, nie ma hollywoodzkiego happy endu. Niektórym udało się uwolnić dzieci, a innym nie, a jeszcze inne zginęły po drodze.

Wszystko wygląda tak, jak było w rzeczywistości. Ta historia jest o nadziei. O tym, że nie można się poddawać. O sile woli i miłości

Zresztą byłoby dziwne, gdyby zakończenie było szczęśliwe, ponieważ żyjemy w świecie, w którym jest zbyt wiele zła, i to zło jest bardzo silne.

Ale w Pana muzyce jest światło.

To prawda. Starałem się, by utwór nie był całkowicie ponury i pełen zdrady. Kobietami kieruje miłość – uczucie dość jasne. Warto pisać muzykę z perspektywy światła, które jest w nas.

Czy w operze będą arie? Chciałbym usłyszeć coś tak przejmującego, jak u Verdiego czy Pucciniego.

Arie na pewno będą, i to piękne, jest tam dość dużo odpowiedniego materiału. Teraz można posłuchać na przykład „Faith is hard work” w wykonaniu Amerykanki Erin Morley, która ma wspaniały sopran koloraturowy.

Skoro już mowa o ariach: czy wiadomo, kto będzie śpiewał na premierze?

Premiera odbędzie się dwukrotnie, w Warszawie i w Nowym Jorku, ale solistki, które mogą śpiewać na premierze w MET, nie mogą wystąpić w Warszawie – i na odwrót. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem, ale wiem, że partię jednej z głównych bohaterek wykona polska śpiewaczka Aleksandra Kurzak, wspaniała liryczna sopranistka, jedna z czołowych solistek MET. Kiedy pisałem muzykę, orientowałem się na nią i na Erin Morley.

Erin Morley śpiewa arię matki. Zrzut ekranu z filmu Metropolitan Opera

Maraton, nie sprint

Jak reaguje Pan swoją twórczością na wojnę? Wojna wypala duszę wszystkim, a muzycy to ludzie wrażliwi. Nie mogą pominąć tego strasznego tematu.

Dużo o tym myślałem, ponieważ widzę, jak temat wojny jest postrzegany w twórczości Ukraińców i Europejczyków. To ogromna różnica, ponieważ Ukraińcy wiedzą, o czym mowa, a Europejczycy, kiedy mowa o naszej wojnie, coraz częściej ziewają: „Och, znowu ci Ukraińcy ze swoją wojną, będą lać łzy”. Jednak trudno ich winić za brak empatii, bo, po pierwsze, naprawdę nie wiedzą, co to jest wojna. A po drugie, wymaganie empatii od obcych ludzi byłoby dziwne. Dlatego chcę tworzyć utwory, które będą interesujące nie tylko dla Europejczyków, ale dla wszystkich ludzi na świecie. Bo dziś temat wojny jest żywy, ale potem zniknie, a wraz z nim umrą dzieła.

A ja nie chciałbym, żeby moja muzyka umarła. To, co się dziś pisze, pisze się nie tylko po to, żeby wykonać to tylko tu i teraz

Jak wygląda dziś kwestia popularności gatunku opery współczesnej opery na świecie?

Rozmawiałem o tym z MET, ponieważ oni ciągle wystawiają nowe opery – chociaż mając takie zaplecze, mogliby wystawiać Pucciniego i nie martwić się o nic więcej. Ale mają inne podejście. Pracownicy MET opowiadali mi, że ich teatr został mocno dotknięty pandemią COVID-19. Metropolitan Opera nie działa tak, jak na przykład Opera Narodowa w Kijowie. Nie otrzymuje ani grosza od państwa, utrzymuje się wyłącznie ze środków od sponsorów. I tu nagle z powodu COVID-19 teatr zostaje zamknięty, nie ma pieniędzy od sponsorów, a publiczność, która zawsze chodziła na operę klasyczną, nie przychodzi... Co robić? MET zaczął poruszać w swoich dziełach aktualne, palące tematy i przyciągać publiczność z różnych warstw społecznych. Nowy Jork to gigantyczne miasto, liczące 27 milionów mieszkańców, więc potencjalna publiczność jest. Okazało się, że opera jest naprawdę interesująca, gdy ma odniesienie do współczesności.

Bo opera klasyczna ma w istocie dla współczesnego słuchacza fabułę sztuczną. Te opery są jak owady zalane bursztynową żywicą miliony lat temu

Oglądałem w MET różne opery o współczesnym świecie i na wszystkie bilety były wyprzedane. Bo one są bliskie ludziom.

A u nas prawie nie podejmuje się prób wystawiania współczesnych oper.

Cóż, nie należy za to obwiniać teatrów, na przykład Opery Narodowej. Jedną rzeczą jest wystawić nową operę w metropolii liczącej 27 milionów mieszkańców, a inną w mieście liczącym 3 miliony. To nie są rzeczy porównywalne. Aby wystawiać współczesne opery, tak jak robi to MET, potrzebny jest silny zespół. W Nowym Jorku jest z kogo wybierać, a u nas nie ma zbyt wielu specjalistów. Do tego dochodzi korupcja, i to nawet niezwiązana bezpośrednio z operą. No i kumoterstwo, bez którego się nie obejdzie.

Kolejny problem to kompozytorzy. Do MET na konkurs na operę wpłynęły 74 zgłoszenia. To praktycznie wszyscy kompozytorzy [w Ukrainie - red.], którzy w zasadzie są w stanie napisać cokolwiek. Nie jest też pewne, czy są w stanie napisać akurat operę – po prostu zgłosili się. A to znaczy, że w Ukrainie jest obecnie około stu kompozytorów. Tymczasem w takim Berlinie są ich tysiące.

I jest konkurencja.

Tak, o to właśnie chodzi. Oni tam konkurują, walczą o pieniądze, o możliwość zaistnienia. A u nas konkurencja jest słaba, zaangażowanie kompozytorów w życie muzyczne minimalne. No i nikt nigdy nie daje na takie rzeczy pieniędzy. Zamówiono u kogoś jedną operę, wystawiono ją, nie poszło, i wszyscy pozostali ze złym wrażeniem: „No cóż, to znaczy, że nie mamy kompozytorów, więc lepiej nic nie robić”. Ale to tak nie działa. Przecież aby powstała jedna dobra opera, trzeba pracować przez dziesięciolecia, zamawiać opery u dziesiątków kompozytorów. Stworzenie opery to tytaniczna praca. Potrzebny jest nie tylko talent, ale także doświadczenie. Dla tych, którzy tego nie robili, to niezwykle trudne zadanie.

Stworzenie opery to tytaniczna praca. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Pewna litewska agencja operowa przez lata zajmowała się wystawianiem oper kameralnych wyłącznie litewskich kompozytorów. Litwa jest niewielka, a mimo to w ciągu 20 lat wystawiono tam około 50 oper. I to jest agencja, a nie teatr operowy! Oczywiste jest, że kiedy wystawia się 50 oper, wśród nich na pewno znajdzie się jakaś bardzo dobra. Gdyby w operę w Ukrainie zaczęto inwestować w latach 90., mielibyśmy już trzy dekady rozwoju tego gatunku.

Ukraińcy muszą więc nastawić się na to, że to nie sprint, ale wieloletni maraton. Nie da się w dwa lata stworzyć arcydzieła. Trzeba w to inwestować przez dziesięciolecia

Jakie są ogólne trendy w sztuce operowej? Jak zmienia się ten gatunek?

Widzę, że powstaje wiele oper, więc mówienie o kryzysie tego gatunku jest śmieszne. Rośnie liczba wariantów tego, jak może wyglądać opera. Są opery eksperymentalne. W Europie temat opery współczesnej nieco grzęźnie, Europejczykom łatwiej jest wykonywać sprawdzone rzeczy. Rozumiem dlaczego: wszystko, co współczesne, jest bardzo kosztowne, a wynik zupełnie nieprzewidywalny. Istnieje duże ryzyko, że nowość nie zostanie przyjęta przez publiczność.

Dobry kompozytor też nie jest gwarancją sukcesu. Nie wszystkie opery Pucciniego są równie dobrze przyjmowane, jego hitów jest tylko kilka. Z Wagnerem i Verdim jest podobnie. Tyle że także te ich niepopularne opery były kiedyś wystawiane w teatrach, ponieważ ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za taki eksperyment.

Oprócz oper „Matki Chersonia”, „Noc” i „Espenbaum”, macie balet „Pieśni smoków”, który rok temu wystawiono w operze w Charkowie. Pomimo wojny i ostrzałów, w Charkowie cały czas odbywają się jakieś eksperymenty kulturalne i muzyczne.

Jestem wzruszony do łez, że oni to robią i się nie poddają. „Pieśni smoków” nie były pisane jako balet. Istniał mój album elektroniczny o tym samym tytule, który reżyserka Żanna Czapeła, fanka mojej twórczości, zaproponowała przerobić na balet. Ponoć od razu wiedziała, jak to należy wystawić. Wtedy napisali libretto, przemyśleli dramaturgię baletu, a Antonina Radiewska balet wystawiła. Moja praca jest tam minimalna.

W balecie bierze udział wielu artystów, ale wystawiono go w lofcie i transmitowano na żywo do Paryża. To bardzo fajni ludzie, więc mam nadzieję, że wszystko im się uda.

20
хв

Bez hollywoodzkiego happy endu. Maksym Kołomijec o swej operze „Matki Chersonia”

Oksana Gonczaruk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Podczas zagrożenia szansa na życie to Twoje działanie. Można się tego nauczyć

Ексклюзив
20
хв

W podziemnej twierdzy armii ukraińskiej

Ексклюзив
20
хв

Profesor Roman Kuźniar: Rosję ta wojna powinna kosztować coraz więcej. Aż się udławi Ukrainą

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress