Exclusive
20
min

Emocje wojny w metalu i kamieniu. Jak artyści reagują na wydarzenia w Ukrainie

Niesprawiedliwa wojna zawsze rezonuje z artystami. Tworzą coś, co przemawia do ludzi w uniwersalnym języku i może inspirować do refleksji i współczucia tam, gdzie zwykły język już nie wystarcza. Przedstawiamy najistotniejsze dzieła sztuki ukraińskich i zagranicznych rzeźbiarzy z lat 2022-2024, z których każde jest osobistą odpowiedzią twórcy na rosyjską inwazję

Oksana Gonczaruk

Postać rosyjskiego agresora na czołgu, potajemnie zainstalowana przez Jamesa Colominę na jednym z placów zabaw w nowojorskim Central Parku, 2022 r. Zdjęcie: @jamescolomina

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ołeksij Saj (Ukraina): instalacja I'M FINE

Od prawie czterdziestu lat na pustyni Black Rock w Nevadzie, w zachodnich Stanach Zjednoczonych, w ostatnich dniach lata i częściowo we wrześniu odbywa się jedno z największych na świecie wydarzeń artystycznych: festiwal Burning Man. Dziesiątki artystów przyjeżdżają do tego dzikiego miejsca, by zaprezentować swoją sztukę.

W 2024 roku odnieśli na nim sukces Ołeksij Saj i jego zespół. Gigantyczna – 7 metrów wysokości i 32 metry długości – metalowa instalacja I'M FINE zrobiła furorę. Widzowie, którzy rzucili się w kierunku jaskrawego napisu, kiedy się do niego zbliżyli, zdali sobie sprawę, że to nie jest beztroskie: „I'm fine” – lecz dziesięciotonowa, żelazna twarz wojny.

Instalacja Ołeksija Saja na festiwalu Burning Man 2024. Zdjęcie: imfine.ukraine.ua

I'M FINE to instalacja ze znaków drogowych, tablic z nazwami miast i drzwi samochodów podziurawionych przez pociski. Wszystkie zostały przywiezione ze strefy frontowej – z miejsc, z których Ukraińcy zostali już ewakuowani. Jedną z liter napisu współtworzy przestrzelona tablica do koszykówki. Zabrano ją z boiska w pobliżu szkoły, z której pozostało tylko półtorej ściany. Dzięki pomocy ukraińskiego wojska i policji do Nevady dotarła również karuzela dla dzieci, zniszczona wskutek bombardowania.

– Dyżurowaliśmy w pobliżu tej rzeźby przez całą dobę, bo ludzie wciąż przychodzili i przychodzili, by ją oglądać – mówi Ołeksij Saj. – Reagowali na nią bardzo emocjonalnie: wpatrywali się, zadawali pytania i niemal wszyscy płakali. Na koniec mówili nam: „Dziękujemy, że przywieźliście to tutaj, naprawdę tego potrzebujemy”.

Zdjęcie: imfine.ukraine.ua

Współautorem projektu jest Witalij Dejneha, założyciel i szef fundacji charytatywnej „Wróć żywy”. To on wpadł na pomysł promowania Ukrainy na festiwalu Burning Man.

– Chcieliśmy, żeby ludzie poczuli doświadczenie wojny, gdy zetkną się z projektem I'M FINE: nie wiadomości, nie informacji, ale emocji –  wyjaśnia Saj. – Żeby to było coś, co mogliby zobaczyć – i dotknąć tego.

Wiedzieliśmy, że nie chcemy pokazać się światu jako ofiara, której należy współczuć. Najważniejszą rzeczą jest wzbudzenie w ludziach zrozumienia i empatii

Przyjaciel Witalija wysłał mi kiedyś mema z psem siedzącym wewnątrz płonącego domu, pijącym piwo – i z podpisem: „Jest w porządku”. Właśnie z tego podpisu zaczerpnąłem wątek do frazy „I’m fine”. I zdałem sobie sprawę, że właśnie to możemy powiedzieć. Już w Ameryce, na festiwalu, tłumaczyłem ludziom, że w naszym kontekście „I'm fine” oznacza: „Nic mi nie jest, nie umarłem. Niedoczekanie wasze”.

Ołeksij Saj. Zdjęcie: imfine.ukraine.ua

– Nasz zespół nazywaliśmy nie „artystami”, ale „budowniczymi”. Na pustyni praca jest tak ciężka, jak na Marsie: w ciągu dnia jest strasznie gorąco, w nocy bardzo zimno. Burza piaskowa towarzyszyła nam zarówno podczas montażu, jak demontażu instalacji. Kiedy jest wietrznie, nie nawet nosisz maski, ale respirator i gogle. A jeśli ta burza złapie cię gdzieś samego rowerze, możesz jeździć cały dzień i nigdzie nie dotrzeć. Bo nic nie widzisz.

Teraz instalację I'M FINE czeka nowa podróż. Jej twórca jest pewien, że gdyby została ustawiona w Nowym Jorku lub Waszyngtonie na co najmniej tydzień, oddźwięk byłby jeszcze większy.

Mykyta Zigura (Ukraina): spokojne niebo i atak dronów

83-metrowy cień naszej „Mrii”, największego na świecie samolotu – An-225, który został zniszczony przez rosyjskich okupantów w pierwszych dniach wojny, oraz inny, naturalnej wielkości, cień rosyjskiego myśliwca SU-27, pojawiły się 24 sierpnia 2022 r. na polu żyta na wyspie Fionia w Danii. Cienie, które można zobaczyć nawet z kosmosu, były dziełem ukraińskiego rzeźbiarza Mykyty Zigury.

„Mrija” jest symbolem zwycięstwa życia i marzeń nad śmiercią, która wisi nad Europą niczym cień. Tyle że to zagrożenie jest widoczne tylko w wiadomościach i często nie jest traktowane poważnie przez ludzi w innych krajach.

W przeciwieństwie do spokojnej „Mrii”, cień SU-27 wygląda groźnie – jakby ten samolot atakował inny cel. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Mykyta Zigura, rzeźbiarz z Dniepru, poświęcił swój projekt rocznicy niepodległości Ukrainy, która została uwikłana w wojnę. Według Zigury Dania ma odpowiedni, płaski, teren, gdzie pola są starannie koszone, a zarazem wszystko jest naturalne. Artysta uzgodnił z właścicielem jednego z takich pól, że namaluje na nim dwa obiekty. I tak ściernisko stało się płótnem artysty.

Realizacja pomysłu pochłonęła 300 litrów farby i 10 dni pracy

– Pracowałem tak zwaną „metodą egipską” – wyjaśnia Mykyta Zigura w rozmowie z serwisem Sestry. – Mały szkic jest dzielony na kwadraty, następnie te kwadraty są powiększane dziesięciokrotnie, odciskam je na ziemi i rysuję kontury płaszczyzny. Nawiasem mówiąc, kiedy to zrobiłem, pomyślałem, że być może te geoglify na pustyni Nazca wcale nie zostały wykonane przez kosmitów. Bo, technicznie rzecz biorąc, osoba, która stosuje tę metodę, jest w stanie zrobić coś takiego. Ludzie w Danii zwracają uwagę na wszystko, co się dzieje w Ukrainie. Chociaż Rosja nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla Danii, obywatele tego kraju rozumieją, że ryzyko wojny istnieje, więc nam pomagają. Dania była jednym z pierwszych krajów NATO, które dostarczyły Ukrainie myśliwce F-16. A mój projekt „Spokojne niebo” spotkał się z dużym zainteresowaniem lokalnej prasy, a potem prasy międzynarodowej, co pomogło mu zyskać rozgłos na całym świecie. Duńczycy widzieli naszą „Mriję” kilka razy: po raz ostatni samolot przyleciał do Danii w lutym 2022 roku, tuż przed wybuchem wojny. To było poważne wydarzenie dla ich kraju, które dobrze pamiętają.

W tym roku cienie dronów pojawiły się na luksusowej promenadzie w Nicei, po której ludzie spacerują lub biegają. To nowe dzieło Zigury.

Cienie dronów na nabrzeżu Nicei. Zdjęcie z prywatnego archiwum artysty
Francuscy i zagraniczni turyści nie reagowali, po prostu przechodzili obok. A Ukraińcy natychmiast to zauważali, rozumieli, że to „Szachidy” – i się zatrzymywali

W Nicei spotkałem ludzi z Mariupola. Rozmawiałem z nimi i zdałem sobie sprawę, że ich rany nigdy się nie zagoją, nawet jeśli pójdą na krańce ziemi, by uciec przed wojną. Chcę przełamać dystans Europejczyków. Chcę, by wiedzieli, że dla Ukraińców te cienie „Szachidów” są codzienną rzeczywistością i zagrożeniem. Po to, by nadal pomagali Ukrainie bronią – podsumowuje artysta.

Kolejny projekt Zigury, poświęcony bohaterskiej obronie Kijowa w 2022 roku, będzie zlokalizowany w pobliżu stacji metra „Bohaterów Dniepru”. Został już zatwierdzony przez miasto i jego premierę zaplanowano na trzecią rocznicę inwazji.

James Colomina (Francja): czerwone rzeźby

Od 22 sierpnia 2024 r. na ulicach Kijowa zaczęły pojawiać się czerwone rzeźby, których autorem jest pochodzący z Tuluzy artysta James Colomina, nazywany „Banksym rzeźby” – ponieważ potajemnie umieszcza swoje prace na ulicach całego świata. Charakterystyczną cechą jego stylu jest intensywny czerwony kolor, nazwany na jego cześć „Rouge Colomina”.

„Każdą rzeźbę instalowałem w nocy, podczas godziny policyjnej, a czasem podczas alarmów”. Prace Jamesa Colominy w Kijowie. Zdjęcie: @jamescolomina

Jego pierwsza praca – głowa i ręka dziecka rysującego ukraiński trójząb – pojawiła się na budynku Poczty Głównej w Kijowie. Kolejna instalacja to postać dziewczynki przystrojonej w słoneczniki na bulwarze Szewczenki. Na budynku stacji metra „Uniwersytet” rzeźbiarz umieścił dziewczynkę z sercem w dłoniach, a obok niej pluszowego misia. Czwarta rzeźba to dziewczynka na huśtawce pod mostem nad aleją Bohaterów. Na głowie ma za duży hełm wojskowy.

Piąta, gołąbek pokoju, znalazła swoje miejsce na okrągłej latarni Majdanu Niepodległości, obok pola żółtych i niebieskich flag powiewających na cześć poległych żołnierzy. Autor mówi, że ten czerwony gołąb jest „hołdem dla ukraińskich bohaterów”.

Gołąbek pokoju w centrum Kijowa. Zdjęcie: Ukrinform

– Każdą rzeźbę instalowałem w nocy, podczas godziny policyjnej – mówi James Colomina w rozmowie z serwisem Sestry. – Kiedyś prace musiały zostać przerwane, bo pod mostem pojawiła się policja. Ale taka przerwa jest elementem rzeczywistości i nie może mnie powstrzymać. Pomimo przeszkód, robię swoje, bo uważam, że te rzeźby powinny tam być i demonstrować artystyczny opór wobec wyzwań, przez które przechodzi kraj. Sztuka jest bronią. Swoimi pracami chcę pokazać, że ta niesprawiedliwa wojna to nie tylko nie jest odległy konflikt, ale ludzka tragedia, która dotyka niewinnych ludzi. Stworzyłem na przykład rzeźby dzieci w sytuacjach, które akcentują niewinność – by przypomnieć ludziom o kruchości życia i emocjonalnym wpływie wojny.

W parku Szewczenki w Kijowie. Zdjęcie: @jamescolomina

Tworzenie każdej rzeźby jest złożonym procesem, szczególnie w realiach Kijowa, gdzie nie jest bezpiecznie. Zaprojektowanie, uformowanie, przetransportowanie i zainstalowanie rzeźb w odpowiednich miejscach wymaga czasu, co oznacza kilka dni lub tygodni przygotowań.

Jako że te rzeźby są moją inicjatywą, chciałem umieścić je tak, aby mogło je zobaczyć jak najwięcej osób, zanim zostaną usunięte przez oficjalne władze. Wybrałem symboliczne miejsca, w których moje prace miałyby maksymalny wpływ

Stworzyłem również prace na temat wojny w Ukrainie w innych miejscach na świecie. W szczególności „Władimir” – rzeźba, która podróżuje po całym świecie, potępiając przerażające czyny Putina i lekceważenie przez niego ludzkiego życia. Jest też rzeźba „To dziecko ma różę”, która przedstawia dziecko trzymające pistolet z różą w lufie. Za każdym razem staram się uchwycić uniwersalny aspekt wpływu wojny, mając nadzieję na podniesienie świadomości i zmobilizowanie opinii publicznej.

Dan Barton (Wielka Brytania): ukraińscy uchodźcy, czyli „Chcę żyć”

W marcu 2022 r. na jednej z ulic w Oxfordzie pojawiła się duża stalowa rzeźba wspierająca Ukrainę. Została wykonana przez Dana Bartona, znanego ze stworzenia wielkoformatowej instalacji złożonej z 1475 sylwetek brytyjskich żołnierzy, którzy zginęli podczas lądowania w Normandii.

Dan Barton i jego praca w Oksfordzie. Zdjęcie: prywatne archiwum artysty

„Ukraińska” rzeźba to 3,5-metrowa postać ukraińskiego żołnierza trzymającego na ręku dziecko i prowadzącego kobietę z drugim dzieckiem w bezpieczne miejsce. Obok – walizka na kółkach, symbol uchodźców, z napisem: „Oxford standing with Ukraine. Razem z gigantami”.

– Usłyszałem o Ukrainie w radiu. Słuchałem i łzy spływały mi po twarzy – mówi Dan Barton. – Pomyślałem: „To nie może się powtórzyć, nie w Europie”. Tej nocy nie mogłem spać, więc poszedłem do kuchni, wziąłem kartkę papieru i zacząłem spisywać swoje pomysły. Często honorujemy ludzi dopiero po ważnych wydarzeniach, kiedy jest to bezpieczne. A ja wierzyłem, że gdybyśmy mogli stworzyć obrazy teraz, to moglibyśmy podzielić się nimi ze światem, wysyłając wiadomość o niezachwianej solidarności z Ukrainą i nadziei dla tych, którzy cierpią.

Jako autor instalacji upamiętniających tych, którzy przez lata oddawali życie za naszą wolność, czułem, że musimy dostrzec ból 14 milionów przesiedleńców dotkniętych niszczycielską agresją Rosji

Wkrótce potem zobaczyłem w wiadomościach obraz, który chciałem stworzyć: żołnierz pomagający chłopcu, jego matce i innym uchodźcom, oddzielonym od niego przydrożnym płotem. Sfotografowałem tę chwilę i z pomocą kolegów zaadaptowałem obraz do instalacji. Po wystawieniu jej w Oksfordzie zacząłem otrzymywać maile od Ukraińców. Niektóre nadeszły z piwnic ukraińskich miast. „Proszę, powiedz światu, co się tutaj dzieje” – prosili.

Inni pytali, dlaczego wydaję pieniądze na instalację artystyczną, a nie przeznaczam ich na bieżące potrzeby Ukraińców. Tyle że moim zamiarem było wykorzystanie instalacji jako sposobu na zbiórkę pieniędzy. Przenosiliśmy ją z miasta do miasta, wzdłuż południowego wybrzeża (w tym Salisbury, Bournemouth, Portsmouth, Southampton, Brighton i Eastbourne) – i w drugą rocznicę inwazji wylądowaliśmy w Brukseli.

Rzeźba „Chcę żyć” w Brukseli 24.02.2024 r. Zdjęcie: Promote Ukraine

Spotkałem ukraińskie kobiety i dzieci, które dziękowały wolontariuszom i mnie za nasze wysiłki. Pewnego razu, po wysłuchaniu kilku ukraińskich historii, poczułem potrzebę ukrycia się, by płakać. To bardzo bolesne widzieć, jak ludzie tracą w tej daremnej wojnie wszystko, czym żyli i na co pracowali.

Niestety instalacja była prezentowana w Brukseli tylko przez jeden dzień. Teraz jest przechowywana na jednym z tamtejszych dziedzińców, bo Unia Europejska odmówiła nam na jej pokazywanie więcej czasu. Powiedzieli, że współpracują tylko z europejskimi partnerami.

W tym roku spotkałem się z królem i królową Wielkiej Brytanii oraz premierem Rishi Sunakiem. Zapytałem Rishiego, czy mógłbym przywieźć swoją instalację na Downing Street – na trzecią rocznicę, a on się zgodził. Niestety w związku z niedawną zmianą rządu nie jestem pewien, czy do tego dojdzie.

„Bohaterowie”: minirzeźba na grobie Askolda w Kijowie

W tym roku na dzwonnicy cerkwi św. Mikołaja Cudotwórcy przy grobie Askolda w Kijowie zainstalowano maleńką, wielkości dłoni, rzeźbę o nazwie „Bohaterowie”. Jest poświęcona żołnierzowi, który ukląkł przed ukraińską flagą.

Minirzeźba „Bohaterowie”. Zdjęcie: shukai.com.ua
Zgodnie z koncepcją zespołu autorów, rzeźba znajduje się bardzo nisko i aby ją zobaczyć, trzeba uklęknąć. W ten sposób oglądający czczą pamięć poległych

Rzeźba „Bohaterowie” jest częścią szerszego projektu kulturalno-historycznego „Szukaj!”, stworzonego przez słynną „menedżerkę Kijowa” Julię Bewzenko. Jej projekt opowiada historię Kijowa w minirzeźbach z brązu, których jest już 46.

Wybór grobu Askolda jako miejsca dla „Bohaterów” nie jest przypadkowy. W XIX wieku miejsce to było nekropolią słynnych kijowian, a w XX wieku pochowano tu bohaterów bitwy pod Krutami. Teraz to miejsce dla nowych herosów. W czasie wojny spoczęli tu Bohater Ukrainy Dmytro Kociubajło (dowódca „Wilków Da Vinci”), Pawło Petryczenko i Andrij Pilszczykow (pilot wojskowy ze znakiem wywoławczym „Dżus”)

Zdjęcie: shukai.com.ua

– Kiedy zobaczyłam, że podczas ceremonii pochówku Bohatera Ukrainy Da Vinci były Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy Walerij Załużny ukląkł przed rodziną zmarłego, zechciałam uwiecznić to w brązie – mówi Julia Bewzenko, autorka projektu „Szukaj!”. – Po raz pierwszy w rzeźbie z brązu użyliśmy koloru, ponieważ w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że gdyby flaga była tylko z brązu, nie byłoby jasne, czyja ona jest. A trudno za każdym razem tłumaczyć obcokrajowcom, że flaga jest żółto-niebieska, ukraińska. Pomalowaliśmy więc tę część rzeźby, by zawsze przypominała zarówno Ukraińcom, jak obcokrajowcom, której flagi bronią nasi bohaterowie w tej wojnie.

1 listopada 2024 r. w ramach projektu „Szukaj!” na kijowskim Dworcu Centralnym zainstalowano nową rzeźbę „Powrót do domu”. Na ten sam peron wjeżdżają dwa pociągi: jeden z Kramatorska, z wojskiem, drugi z zagranicy. Minirzeźba jest dedykowana milionom Ukraińców – by przypomnieć im, jak ważny jest powrót do domu.

Zdjęcie: Anastasiia Karnaukh/Społeczność

Materiał został przygotowany przez Marię Syrczynę i Oksanę Gonczaruk

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Jolie pojawiła się w szpitalu dziecięcym oraz na oddziale położniczym, rozmawiając z pacjentami, lekarzami i wolontariuszami. Towarzyszyli jej przedstawiciele jednej z organizacji pomocowych działających w regionie. Jak relacjonują świadkowie, aktorka chciała zobaczyć, jak wygląda życie w mieście, które codziennie doświadcza ostrzałów artyleryjskich i ataków dronowych.

„Nie przyjechała po to, żeby robić zdjęcia. Po prostu przyszła, usiadła z dziećmi, z lekarzami i pytała, jak dają sobie radę” – powiedziała pielęgniarka cytowana przez portal Most.

Na opublikowanych w sieci zdjęciach widać aktorkę w prostym stroju, siedzącą na łóżku obok dziewczynki z opatrunkiem na nodze. Według relacji świadków Jolie długo rozmawiała z personelem o ewakuacjach pacjentów i o tym, jak dzieci znoszą życie w ciągłym zagrożeniu.

Były radny Chersonia Witalij Bohdanow, który opublikował fotografię z aktorką, napisał:

„Powiedziała, że świat nie zapomniał o Ukrainie. Dziękowała lekarzom i wolontariuszom za odwagę”

Spotkanie przebiegało w kameralnej atmosferze. Nie było konferencji prasowych, nie wydano oficjalnego komunikatu. Jak informuje Ukrinform, szef chersońskiej administracji wojskowej Jarosław Szanko wręczył Jolie pamiątkowy żeton miasta, symbol oporu mieszkańców wobec okupacji i codziennej determinacji.

„To był gest wdzięczności wobec kogoś, kto przyjechał bez kamer, bez mikrofonów, tylko po to, by być z ludźmi” – powiedział Szanko.

Chersoń został wyzwolony spod rosyjskiej okupacji w listopadzie 2022 roku. Od tamtej pory miasto pozostaje pod nieustannym ostrzałem z lewego brzegu Dniepru. Dziennie spada tu po kilkadziesiąt pocisków. Ludzie śpią w korytarzach, dzieci uczą się w piwnicach. Jak mówią mieszkańcy: „To miejsce, gdzie normalność przestała istnieć.”

Angelina Jolie w w Chersoniu. Zdjęcie: Telegram-channel Ukraine no context

Wizyta Jolie miała więc wymiar symboliczny, była gestem solidarności z cywilami, którzy trwają mimo wszystko. „Kiedy zobaczyłam ją w naszym szpitalu, pomyślałam: świat naprawdę jeszcze nas widzi” – mówi lekarka z Chersonia.

To nie pierwsza obecność aktorki w Ukrainie. W kwietniu 2022 roku Jolie odwiedziła Lwów, spotykając się z uchodźcami i dziećmi rannymi w rosyjskich atakach. Tamta podróż również nie była wcześniej ogłaszana. Aktorka, przez dwie dekady specjalna wysłanniczka Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców, od lat angażuje się w działania humanitarne w strefach konfliktów.

Po wizycie we Lwowie mówiła o „niewiarygodnej sile ukraińskiego społeczeństwa” i apelowała, by świat wspierał lokalne NGO-sy, które, jak podkreślała, „niosą prawdziwą pomoc, nie narracje”.

W maju 2023 roku, podczas wystąpienia w Cannes, Jolie wspomniała ukraińską pisarkę Wiktorię Amelinę, zabitą w rosyjskim ataku rakietowym na Kramatorsk. Nazywała ją „głosem odwagi i prawdy”, a jej śmierć „przypomnieniem, że każda wojna zaczyna się od próby uciszenia ludzi, którzy potrafią mówić”.

Wizyta w Chersoniu, mieście które od trzech lat żyje w stanie oblężenia, została przyjęta przez mieszkańców z mieszanką zdumienia i wdzięczności.

„Nie potrzebujemy celebrytów. Potrzebujemy świadków” – napisał jeden z lokalnych wolontariuszy. „Tym, że tu przyjechała, pokazała, że Ukraina to nie tylko nagłówki”

Według relacji świadków Jolie miała powiedzieć w rozmowie z personelem:

„Nie można przyzwyczaić się do wojny, ale można nie pozwolić, żeby zabrała wam wiarę w siebie.”

Jak podają źródła osobowe, po zakończeniu wizyty aktorka opuściła miasto tego samego dnia. W drodze powrotnej doszło do drobnego incydentu na jednym z punktów kontrolnych. 

Ukraińscy żołnierze zatrzymali jej ochroniarza (według innej wersji – kierowcę) w celu sprawdzenia dokumentów. W kraju, w którym trwa mobilizacja, jest to normalna procedura. Problem w tym, że mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów.

Źródła TSN z Sił Lądowych ZSU informują, że ochroniarza zaproszono do wojskowego centrum rekrutacyjnego, gdzie ustalono jego tożsamość i zwolniono. Natomiast źródła UNIAN twierdzą, że po kontroli mężczyzna przygotowuje się do służby wojskowej. Angelina Jolie osobiście odwiedziła centrum, próbując ustalić przyczyny zatrzymania, po czym kontynuowała podróż zgodnie z planem.

Aktorka, jak relacjonują świadkowie, miała zareagować z uśmiechem i powiedzieć:

„Nawet w czasie wojny można zachować poczucie humoru. To też część odwagi.”

W świecie, który przywykł do wielkich gestów i medialnych spektakli, jej podróż do miasta na linii frontu była czymś odwrotnym – cichym, ludzkim gestem. W miejscu, gdzie codziennie giną ludzie, pojawiła się po prostu po to, by przypomnieć, że świat wciąż patrzy.

20
хв

„Kiedy Jolie pojawiła się w naszym szpitalu, pomyślałam: świat wciąż nas widzi”

Jerzy Wójcik

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, wraz z Pierwszą Damą Ukrainy Ołeną Zełenską uzgodnili pomysł wystawienia w Ameryce opery o Ukraińcach, by pomóc Ukrainie być lepiej słyszaną na świecie. Gelb jest przyjacielem Ukrainy, odmówił współpracy swojego teatru z rosyjskimi artystami popierającymi reżim Putina. Zaprosił też na staż i występy ukraińskich śpiewaków operowych. Libretto do przyszłej opery napisał amerykański dramaturg George Brant, a dyrygentką została Keri-Lynn Wilson, Kanadyjka znana z kierowania Ukraińską Orkiestrą Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) i zespołem „Kijowska Kamerata”. Nawiasem mówiąc, Peter Gelb i Keri-Lynn Wilson są małżeństwem o ukraińskich korzeniach.

Pojawiło się pytanie, kto napisze muzykę do nowej opery. Ogłoszono konkurs, wpłynęło ponad 70 zgłoszeń z Ukrainy. Zwyciężył 44-letni Maksym Kołomijec, znany w Ukrainie oboista i kompozytor, którego wielu uważa za jednego z najbardziej „zachodnich” współczesnych ukraińskich kompozytorów – dzięki jego odważnym eksperymentom muzycznym.

Maksym Kołomijec i dyrygentka Keri-Lynn Wilson podczas próby. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Ukraińskie historie, które pójdą w świat

Oksana Gonczaruk: – 14 sierpnia w Warszawie odbyła się światowa premiera suity orkiestrowej z opery „Matki Chersonia”, która zainicjowała europejską trasę koncertową Ukrainian Freedom Orchestra „Niepokonani 2025”. Widzowie po raz pierwszy usłyszeli muzykę z opery, której premiera zaplanowana jest na 2026 rok. Czy do suity weszły najlepsze utwory z opery?

Maksym Kołomijec: – Powiedzmy, że weszły ważne, ponieważ suita jest dziełem samowystarczalnym, musi być interesująca sama w sobie. Napisanie suity nie było łatwe: stworzyłem pierwszą wersję, wysłałem ją do Keri-Lynn, a ona bardzo delikatnie poprosiła o niewielkie przeróbki. Dokonałem ich, wziąłem inne motywy, inaczej skomponowałem całość. Ale suita to ważny krok w promocji nadchodzącej premiery opery „Matki Chersonia” pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson. Obecnie wraz z Ukrainian Freedom Orchestra wyruszyła w trasę po Europie, gdzie da osiem koncertów, a prawie każdy z nich rozpocznie się moją suitą. To naprawdę potężna promocja „Matek Chersonia”. Amerykanie są pod tym względem świetni, wszystko kontrolują, pracują systemowo.

Jak układa się wasza współpraca? Na ile Keri-Lynn Wilson czuje materiał, który Pan jej proponuje?

Wszystko układa się wspaniale. Jest wrażliwą, dobrą osobą i wspaniałą dyrygentką. Mówię tak nie tylko dlatego, że rozpoczęliśmy współpracę. Keri-Lynn na początku wojny stworzyła Ukrainian Freedom Orchestra [w jej skład wchodzą ukraińscy muzycy z różnych orkiestr, teatrów operowych i zespołów z całej Ukrainy i zagranicy – red.]. Wiem, jak brzmi ta orkiestra. Z połową muzyków wchodzących w jej skład grałem na koncertach, to świetni instrumentaliści. Jestem wdzięczny, że Keri-Lynn już po raz czwarty ich ze sobą zbiera.

Nazywa swoich muzyków „żołnierzami muzyki”, a ta jej mała armia światła dokonuje niezwykłych rzeczy

By orkiestra symfoniczna zabrzmiała po długiej przerwie, muzycy ćwiczyli w Warszawie codziennie przez 6 godzin 10 dni z rzędu.

Najważniejsze, że Keri-Lynn poczuła i rozumiała Pana muzykę, bo ona jest skomplikowana.

Dlatego kiedy ją pisałem, dużo rozmawialiśmy. Długo przyglądałem się MET. Jeździłem tam, słuchałem tego, co grają, analizowałem, jak ludzie tam odbierają muzykę, czym w ogóle żyją, jakimi operami i jak je wystawiają.

Próbowałem stworzyć sobie wyobrażenie o tym, jaki powinien być styl opery, która trafi do Nowego Jorku. Bo choć piszę operę ukraińską, premiera odbędzie się najpierw w Warszawie, a następnie w Metropolitan Opera.

Dyrektor generalny Opery Narodowej w Warszawie Waldemar Dąbrowski, dyrygentka Keri-Lynn Wilson i Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Między Verdim a awangardą

Ale to nie powód, by pisać operę radykalnym współczesnym językiem muzycznym...

W tym przypadku na pewno nie. Skupiłem się na języku muzycznym bliskim wielu osobom. No i w zasadzie sama tematyka opery dyktuje styl, bo to przecież historia o matkach, o kobietach, które możemy spotkać w pociągu lub autobusie. To proste kobiety, w przypadku których ciężki los sprawił, że stały się bohaterkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby śpiewały na przykład w stylu Zimmermana czy Berga. Musi być empatia między nimi a muzyką, która oddaje ich charakter.

Pisząc muzykę, inspirowałem się klasyczną operą, choć nazwałbym to raczej rozszerzonym stylem klasycznym, który obejmuje również współczesne techniki.

Nie można po prostu zamknąć oczu i stworzyć coś radykalnie własnego, co zostanie wystawione dwa razy i zapomniane. To musi być bliskie wielu ludziom – czyli w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka popularna. Po to, by opera była wystawiana na całym świecie

Dlaczego wybraliście właśnie taki temat? I jak pracowaliście nad librettem?

W MET, kiedy mowa o nowej operze, wszystko odbywa się bardzo precyzyjnie i jest przemyślane na wszystkich poziomach. Temat wybieraliśmy kilka miesięcy. Trudność polegała na tym, że tematów wojennych wartych przedstawienia w operze są tysiące. To tysiące ludzkich losów i sytuacji, które chciałoby się opisać. Ale właśnie w tym czasie zaczął się pojawiać temat porywania i deportacji ukraińskich dzieci przez Rosjan, co jest jedną z największych zbrodni Rosji – i teatr wybrał ten temat. Nie chcieliśmy po prostu pokazać życie bohatera interesującego tylko Ukraińców, ale poruszyć temat ponadczasowy. Potem rozpoczęło się gromadzenie materiałów.

Wiem, że początkowo chcieliście wykorzystać w libretcie losy konkretnych kobiet i dzieci.

Tak, ale zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ trudno to zrobić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Tu są niuanse dotyczące praw autorskich i czynnik ludzki – ludzie, gdy rzecz dotyczy ich, na pewno będą ingerować w proces. Dlatego postanowiliśmy nie ograniczać się do konkretnych losów i stworzyliśmy postacie zbiorowe. Całkowicie wiarygodne, ale uogólnione, ponieważ składają się z wielu podobnych rzeczywistych sytuacji kobiet, które próbowały odzyskać swoje dzieci.

Temat porwania dzieci jest przerażający. Jak Amerykanie, dla których rodzina jest święta, do tego podchodzą?

Z mojego punktu widzenia Amerykanie nie są ludźmi emocji, ale czynu. Wylewanie łez nie jest ich metodą. A to, jak podchodzą do tego tematu, przejawia się w tym, że poświęcają mu obecnie ogromne zasoby

Dokładają wielkich starań, by ten temat był szeroko rozpowszechniany, i opowiadają o nim wszędzie, gdzie tylko się da.

Występ Ukrainian Freedom Orchestra w Operze Narodowej w Warszawie, 2025 r. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Autorem libretta jest znany amerykański dramaturg George Brant, mistrz współczesnej opery. Czytałam, że ma operę, w której główną bohaterką jest pilotka F16. Jak wygląda wasza współpraca?

To wspaniały dramaturg i niesamowita osoba. Napisał fabułę dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Oprócz niego pracowała nad nią Sasza Andrusyk, która sprawdzała zgodność z dokumentami: kto, gdzie, kiedy, dokąd, jakie wojska się wycofały i w którym momencie. Jest tam wiele takich szczegółów, a ona wszystko sprawdziła. Teraz wszystko wygląda spójnie.

George Brant zagłębił się w dokumentację. Fundacja Save Ukraine przesłała mu setki godzin różnych wywiadów, mnóstwo artykułów.

I o ile pierwsze wersje libretta wyglądały tak, jakby napisał je Amerykanin, który nigdy nie był w Chersoniu, to ostateczna wersja sprawia wrażenie, jakby George spędził w Chersoniu całe życie

Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pracy, bo czytając libretto czułem, kim są te kobiety.

Dlaczego bohaterkami opery stały się matki z Chersonia?

Bo właśnie w Chersoniu doszło do bardzo podłego masowego uprowadzenia dzieci. To historia o tym, jak Rosjanie to zrobili, podstępem, mówiąc, że wysyłają dzieci do obozu na Krymie, gdzie będzie im dobrze – a potem je wywieźli, zabierając im telefony, by nie mogły skontaktować się z rodzicami. Te dzieci wysłano do obozów, gdy miasto było okupowane i istniała łączność między Chersoniem a Krymem. Potem jednak do miasta wkroczyli nasi, łączność została odcięta i okazało się, że chociaż z Chersonia na Krym jest blisko, matki nie mogą się tam dostać.

Czy w waszej operze jest szczęśliwe zakończenie? Udaje się matkom odzyskać dzieci?

Nie, nie ma hollywoodzkiego happy endu. Niektórym udało się uwolnić dzieci, a innym nie, a jeszcze inne zginęły po drodze.

Wszystko wygląda tak, jak było w rzeczywistości. Ta historia jest o nadziei. O tym, że nie można się poddawać. O sile woli i miłości

Zresztą byłoby dziwne, gdyby zakończenie było szczęśliwe, ponieważ żyjemy w świecie, w którym jest zbyt wiele zła, i to zło jest bardzo silne.

Ale w Pana muzyce jest światło.

To prawda. Starałem się, by utwór nie był całkowicie ponury i pełen zdrady. Kobietami kieruje miłość – uczucie dość jasne. Warto pisać muzykę z perspektywy światła, które jest w nas.

Czy w operze będą arie? Chciałbym usłyszeć coś tak przejmującego, jak u Verdiego czy Pucciniego.

Arie na pewno będą, i to piękne, jest tam dość dużo odpowiedniego materiału. Teraz można posłuchać na przykład „Faith is hard work” w wykonaniu Amerykanki Erin Morley, która ma wspaniały sopran koloraturowy.

Skoro już mowa o ariach: czy wiadomo, kto będzie śpiewał na premierze?

Premiera odbędzie się dwukrotnie, w Warszawie i w Nowym Jorku, ale solistki, które mogą śpiewać na premierze w MET, nie mogą wystąpić w Warszawie – i na odwrót. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem, ale wiem, że partię jednej z głównych bohaterek wykona polska śpiewaczka Aleksandra Kurzak, wspaniała liryczna sopranistka, jedna z czołowych solistek MET. Kiedy pisałem muzykę, orientowałem się na nią i na Erin Morley.

Erin Morley śpiewa arię matki. Zrzut ekranu z filmu Metropolitan Opera

Maraton, nie sprint

Jak reaguje Pan swoją twórczością na wojnę? Wojna wypala duszę wszystkim, a muzycy to ludzie wrażliwi. Nie mogą pominąć tego strasznego tematu.

Dużo o tym myślałem, ponieważ widzę, jak temat wojny jest postrzegany w twórczości Ukraińców i Europejczyków. To ogromna różnica, ponieważ Ukraińcy wiedzą, o czym mowa, a Europejczycy, kiedy mowa o naszej wojnie, coraz częściej ziewają: „Och, znowu ci Ukraińcy ze swoją wojną, będą lać łzy”. Jednak trudno ich winić za brak empatii, bo, po pierwsze, naprawdę nie wiedzą, co to jest wojna. A po drugie, wymaganie empatii od obcych ludzi byłoby dziwne. Dlatego chcę tworzyć utwory, które będą interesujące nie tylko dla Europejczyków, ale dla wszystkich ludzi na świecie. Bo dziś temat wojny jest żywy, ale potem zniknie, a wraz z nim umrą dzieła.

A ja nie chciałbym, żeby moja muzyka umarła. To, co się dziś pisze, pisze się nie tylko po to, żeby wykonać to tylko tu i teraz

Jak wygląda dziś kwestia popularności gatunku opery współczesnej opery na świecie?

Rozmawiałem o tym z MET, ponieważ oni ciągle wystawiają nowe opery – chociaż mając takie zaplecze, mogliby wystawiać Pucciniego i nie martwić się o nic więcej. Ale mają inne podejście. Pracownicy MET opowiadali mi, że ich teatr został mocno dotknięty pandemią COVID-19. Metropolitan Opera nie działa tak, jak na przykład Opera Narodowa w Kijowie. Nie otrzymuje ani grosza od państwa, utrzymuje się wyłącznie ze środków od sponsorów. I tu nagle z powodu COVID-19 teatr zostaje zamknięty, nie ma pieniędzy od sponsorów, a publiczność, która zawsze chodziła na operę klasyczną, nie przychodzi... Co robić? MET zaczął poruszać w swoich dziełach aktualne, palące tematy i przyciągać publiczność z różnych warstw społecznych. Nowy Jork to gigantyczne miasto, liczące 27 milionów mieszkańców, więc potencjalna publiczność jest. Okazało się, że opera jest naprawdę interesująca, gdy ma odniesienie do współczesności.

Bo opera klasyczna ma w istocie dla współczesnego słuchacza fabułę sztuczną. Te opery są jak owady zalane bursztynową żywicą miliony lat temu

Oglądałem w MET różne opery o współczesnym świecie i na wszystkie bilety były wyprzedane. Bo one są bliskie ludziom.

A u nas prawie nie podejmuje się prób wystawiania współczesnych oper.

Cóż, nie należy za to obwiniać teatrów, na przykład Opery Narodowej. Jedną rzeczą jest wystawić nową operę w metropolii liczącej 27 milionów mieszkańców, a inną w mieście liczącym 3 miliony. To nie są rzeczy porównywalne. Aby wystawiać współczesne opery, tak jak robi to MET, potrzebny jest silny zespół. W Nowym Jorku jest z kogo wybierać, a u nas nie ma zbyt wielu specjalistów. Do tego dochodzi korupcja, i to nawet niezwiązana bezpośrednio z operą. No i kumoterstwo, bez którego się nie obejdzie.

Kolejny problem to kompozytorzy. Do MET na konkurs na operę wpłynęły 74 zgłoszenia. To praktycznie wszyscy kompozytorzy [w Ukrainie - red.], którzy w zasadzie są w stanie napisać cokolwiek. Nie jest też pewne, czy są w stanie napisać akurat operę – po prostu zgłosili się. A to znaczy, że w Ukrainie jest obecnie około stu kompozytorów. Tymczasem w takim Berlinie są ich tysiące.

I jest konkurencja.

Tak, o to właśnie chodzi. Oni tam konkurują, walczą o pieniądze, o możliwość zaistnienia. A u nas konkurencja jest słaba, zaangażowanie kompozytorów w życie muzyczne minimalne. No i nikt nigdy nie daje na takie rzeczy pieniędzy. Zamówiono u kogoś jedną operę, wystawiono ją, nie poszło, i wszyscy pozostali ze złym wrażeniem: „No cóż, to znaczy, że nie mamy kompozytorów, więc lepiej nic nie robić”. Ale to tak nie działa. Przecież aby powstała jedna dobra opera, trzeba pracować przez dziesięciolecia, zamawiać opery u dziesiątków kompozytorów. Stworzenie opery to tytaniczna praca. Potrzebny jest nie tylko talent, ale także doświadczenie. Dla tych, którzy tego nie robili, to niezwykle trudne zadanie.

Stworzenie opery to tytaniczna praca. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Pewna litewska agencja operowa przez lata zajmowała się wystawianiem oper kameralnych wyłącznie litewskich kompozytorów. Litwa jest niewielka, a mimo to w ciągu 20 lat wystawiono tam około 50 oper. I to jest agencja, a nie teatr operowy! Oczywiste jest, że kiedy wystawia się 50 oper, wśród nich na pewno znajdzie się jakaś bardzo dobra. Gdyby w operę w Ukrainie zaczęto inwestować w latach 90., mielibyśmy już trzy dekady rozwoju tego gatunku.

Ukraińcy muszą więc nastawić się na to, że to nie sprint, ale wieloletni maraton. Nie da się w dwa lata stworzyć arcydzieła. Trzeba w to inwestować przez dziesięciolecia

Jakie są ogólne trendy w sztuce operowej? Jak zmienia się ten gatunek?

Widzę, że powstaje wiele oper, więc mówienie o kryzysie tego gatunku jest śmieszne. Rośnie liczba wariantów tego, jak może wyglądać opera. Są opery eksperymentalne. W Europie temat opery współczesnej nieco grzęźnie, Europejczykom łatwiej jest wykonywać sprawdzone rzeczy. Rozumiem dlaczego: wszystko, co współczesne, jest bardzo kosztowne, a wynik zupełnie nieprzewidywalny. Istnieje duże ryzyko, że nowość nie zostanie przyjęta przez publiczność.

Dobry kompozytor też nie jest gwarancją sukcesu. Nie wszystkie opery Pucciniego są równie dobrze przyjmowane, jego hitów jest tylko kilka. Z Wagnerem i Verdim jest podobnie. Tyle że także te ich niepopularne opery były kiedyś wystawiane w teatrach, ponieważ ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za taki eksperyment.

Oprócz oper „Matki Chersonia”, „Noc” i „Espenbaum”, macie balet „Pieśni smoków”, który rok temu wystawiono w operze w Charkowie. Pomimo wojny i ostrzałów, w Charkowie cały czas odbywają się jakieś eksperymenty kulturalne i muzyczne.

Jestem wzruszony do łez, że oni to robią i się nie poddają. „Pieśni smoków” nie były pisane jako balet. Istniał mój album elektroniczny o tym samym tytule, który reżyserka Żanna Czapeła, fanka mojej twórczości, zaproponowała przerobić na balet. Ponoć od razu wiedziała, jak to należy wystawić. Wtedy napisali libretto, przemyśleli dramaturgię baletu, a Antonina Radiewska balet wystawiła. Moja praca jest tam minimalna.

W balecie bierze udział wielu artystów, ale wystawiono go w lofcie i transmitowano na żywo do Paryża. To bardzo fajni ludzie, więc mam nadzieję, że wszystko im się uda.

20
хв

Bez hollywoodzkiego happy endu. Maksym Kołomijec o swej operze „Matki Chersonia”

Oksana Gonczaruk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Pawło Wyszebaba: „Patrz w ciemność nie jak ofiara, lecz jak drapieżnik. Ty się boisz — ale twój wróg też”

Ексклюзив
20
хв

Patrzę w oczy ludziom, którzy patrzą w oczy śmierci

Ексклюзив
20
хв

„Największym wrogiem jest myśl, że przecież fotografa nie zabiją”.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress