Exclusive
20
min

Jak rozwiązać sytuację na granicy?

Tysiące ukraińskich ciężarówek zostało zakładnikami blokady polskich przewoźników, korki ciągną się dziesiątkami kilometrów, a straty szacowane są na setki milionów euro

Kateryna Tryfonenko

Blokada granicy polsko-ukraińskiej trwa już prawie miesiąc. Fot: Sestry

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Bezczynność zagraża stosunkom ukraińsko-polskim. W ten sposób Donald Tusk, który wkrótce może stanąć na czele rządu, opisał działania obecnych polskich władz blokujących przejścia graniczne. W Kijowie bez ogródek mówią, że za rządów Morawieckiego nie będzie zniesienia blokady, a całą nadzieję pokładają w nowym polskim premierze. Protest, który trwa już prawie miesiąc, jest zbyt kosztowny nie tylko politycznie, ale także finansowo. Według Europejskiego Stowarzyszenia Biznesu, średnio jeden dzień przestoju z powodu blokady powoduje, że jedna ukraińska firma traci około miliona hrywien. Łączne straty ukraińskiej gospodarki od początku listopada wyniosły już ponad 400 milionów euro. Jakie są prawdziwe powody protestu, jakie są sposoby rozwiązania problemu blokady i jakie są zagrożenia dla dalszych stosunków ukraińsko-polskich?

Kierowcy na krawędzi

Ponad 2500 ukraińskich ciężarówek jest uwięzionych w blokadzie na terytorium Polski. Większość z nich znajduje się na punkcie kontrolnym Rawa-Ruska-Hrebenne. Ten, a także dwa inne punkty kontrolne - Jagodzin-Dorohusk i Krakowiec-Korczowa - są blokowane przez polskich przewoźników od prawie miesiąca, od 6 listopada. A od 23 listopada zablokowany jest również punkt kontrolny Shehyni-Medyka. Rolnicy z inicjatywy Oszukana Wieś również dołączyli do protestujących w ciężarówkach. Blokada uniemożliwia ukraińskim ciężarówkom przekroczenie granicy na obszarach, w których dozwolony jest przejazd ciężarówek o masie powyżej 7,5 tony.

Polscy przewoźnicy blokują cztery punkty kontrolne na granicy polsko-ukraińskiej. Fot: Sestry

"Kierowcy, którzy czekają w korkach od setek godzin, są już zdenerwowani" mówi Rusłan Parashchych, szef Międzynarodowego Stowarzyszenia Transportu Ukrainy.

- Kierowcy porzucają swoje ciężarówki i idą pieszo do granicy. Powinno to zachęcić polskie władze do rozwiązania tej kwestii, ponieważ to one będą musiały coś zrobić z tymi porzuconymi ciężarówkami.

1 grudnia ukraińscy kierowcy rozpoczęli strajk głodowy w pobliżu punktu kontrolnego Krakowiec-Korczowa. Kierowcy ciężarówek twierdzą, że zabrakło im jedzenia i paliwa. Czują się jak zakładnicy. Ukraińscy kierowcy zażądali, aby polscy przewoźnicy przepuszczali 14 ciężarówek na godzinę. Osiągnięto kompromis: 7 ciężarówek na godzinę, a ładunki humanitarne i wojskowe puszczono poza kolejką. Tego samego dnia, 1 grudnia, Ukraińcy przerwali strajk głodowy. Podkreślili jednak, że przerwa jest tymczasowa. Jeśli polscy przewoźnicy nie dotrzymają słowa, ukraińscy kierowcy ciężarówek są gotowi oficjalnie rozpocząć strajk głodowy.

Czego nie lubią polscy przewoźnicy?

Zanim Ukraina otrzymała tak zwany "transportowy reżim bezwizowy" - co oznacza, że ukraińskim przewoźnikom anulowano wcześniej wymagane zezwolenia na wjazd do UE - polskie firmy faktycznie zdominowały europejski rynek transportowy. W ostatnich latach stanowiły one prawie 50% całego rynku. Dziś sytuacja zmieniła się diametralnie.

Polscy przewoźnicy mają wiele żądań wobec ukraińskiego rządu. Fot: Michał Wawer/X

Już w tym roku natężenie ruchu znacznie wzrosło. Dla porównania, podczas gdy w 2021 roku do Polski wjechało ponad 160 000 ciężarówek z Ukrainy, dziś mówimy o ponad pół miliona. Co więcej, ukraińskie firmy są tańsze od polskich. W rezultacie firmy z różnych krajów UE chętnie korzystają z usług Ukraińców.

Po inwazji Rosji na Ukrainę Unia Europejska utworzyła tzw. korytarze solidarności, aby ułatwić transport towarów między krajami UE a Ukrainą. Przede wszystkim chodziło o pomoc humanitarną i wojskową, a później o eksport zboża.

W rezultacie całkowicie zmieniło to rynek. Wcześniej ukraińskie firmy obsługiwały 60% lotów transgranicznych, a polskie 40%, ale teraz stosunek ten wynosi 90% do 10% na korzyść Ukraińców.

"W takich okolicznościach protest polskich przewoźników jest całkiem zrozumiały" - mówi Tomasz Walczak, dziennikarz polityczny "Super Expressu":

- Te firmy transportowe to duma narodowa Polski. Podbiły niemal wszystkie europejskie rynki. To jasne i zrozumiałe, że teraz obawiają się konkurencji z Ukraińcami, którzy płacą swoim kierowcom znacznie mniej.

Pierwszy dzwonek alarmowy zabrzmiał w maju tego roku. Polscy przewoźnicy zorganizowali wówczas zakrojony na szeroką skalę protest w pobliżu punktu kontrolnego Dorohusk-Jagodyn. Domagali się przywrócenia systemu zezwoleń dla ukraińskich firm.

Kijów poszedł na ustępstwa - wszystkim polskim przewoźnikom, niezależnie od tego, skąd przewozili towary, anulowano zezwolenia na wjazd do Ukrainy. Kompromis ten trwał pół roku. To nie przypadek, że protesty zostały wznowione teraz" - powiedział Ruslan Parashchych, przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Transportu Ukrainy:

- Tak zwani strajkujący wykorzystali sytuację powyborczą w Polsce: większość parlamentarna nie stworzyła jeszcze rządu, a stary rząd ine jest zbyt aktywny w reagowaniu na sytuację. Teraz nie bardzo jest z kim rozmawiać. Strajkujący zachowują się podobnie do tego, jak zachowywali się tituszki podczas Majdanu, którzy przychodzili do Parku Maryjskiego: "Dlaczego tu przyszliście?" - "Nie wiemy". "Jakie są wasze żądania?" - "Nie wiemy". "Dlaczego tu stoicie?" - "Podnieście słuchawkę, mamy komitet strajkowy, tam wam wszystko wyjaśnią". Innymi słowy, nie potrafią jasno wyrazić, dlaczego tam stoją, czego chcą ani kim są. Są to ludzie, którym płaci się za stanie w tym miejscu.

Czytaj także: Mykoła Kniażycki: "Nie mam wątpliwości, że blokada granicy to operacja specjalna Federacji Rosyjskiej"

Ukraińska straż graniczna pokazała pusty punkt kontrolny w Jagodzinie, gdzie zwykle tłoczą się ciężarówki zdjęcie: strona Wołyńskiej Służby Celnej na Facebooku

Oprócz powrotu systemu zezwoleń, który według zapowiedzi Brukseli nie zostanie zniesiony do 30 czerwca 2024 r., polscy przewoźnicy muszą spełnić szereg innych wymogów:

- Zaostrzenie zasad ECMT (Europejskiej Konferencji Ministrów Transportu) dla zagranicznych przewoźników;

- zakazać rejestracji spółki w Polsce, jeśli jej finansowanie znajduje się poza UE;

- utworzenie osobnej kolejki dla polskich przewoźników z europejskimi tablicami rejestracyjnymi w systemie eCheck;

- utworzyć oddzielną kolejkę dla pustych ciężarówek;

- zapewnić polskim przewoźnikom dostęp do systemu Шлях.

Konfederacja poszukuje niezadowolonych

Jednym z organizatorów protestu polskich przewoźników jest partia polityczna Konfederacja i szef jej lubelskiego oddziału Rafał Mekler. Partia ta od dawna znana jest z antyukraińskich haseł. A sam Mekler jest również właścicielem firmy Rafał Mekler Transport, która pomimo rosyjskiej agresji nadal przewozi towary do Białorusi i Rosji. Polityk i biznesmen brał kiedyś udział w protestach, których głównym postulatem było zniesienie antyrosyjskich sankcji. Wspierają go również inni politycy Konfederacji. Granicę odwiedzili posłowie Krzysztof Bosak, Witold Tumanowicz i Grzegorz Braun. Ten ostatni, nawiasem mówiąc, był jedynym posłem na Sejm, który po masakrze w Buczy nie poparł uchwały potępiającej rosyjską agresję, a także jest autorem hasła: "Zatrzymajmy ukrainizację Polski".

15 listopada Grzegorz Braun odwiedził polskich strajkujących. Fot: Michał Wawer/X

To zrozumiałe, dlaczego Ukraińcy są skłonni doszukiwać się politycznych podtekstów w blokadzie granicy, biorąc pod uwagę rolę Konfederacji w tych protestach - mówi Tomasz Walczak z "Super Expressu". Jest on jednak przekonany, że sytuacji na granicy nie należy sprowadzać wyłącznie do polityki:

- Konfederacja szuka niezadowolonych. A także sytuacji, w których dochodzi do napięć między Polską a Ukrainą. Od samego początku wojny, kiedy Ukraińcy zaczęli przyjeżdżać do Polski, Konfederaci głośno mówili, że to katastrofa dla kraju. I wykorzystywali każdą sytuację, aby podkreślić, że Polacy i Ukraińcy nie mogą żyć razem. Na początku były powody etniczne. Teraz są ekonomiczne; uważają się za obrońców polskiego biznesu. Ale inne partie nie są do tego zbyt chętne. Szczególnie dla nowego rządu ważniejsze będą relacje z Ukrainą jako państwem.

"Zrzeszenia przewoźników w Polsce są znacznie bardziej wpływowe niż jakakolwiek siła polityczna" - mówi Piotr Kulpa, były minister pracy. Pomimo tego, że jego zdaniem przyczyny protestów są wyłącznie ekonomiczne, będą one miały negatywne konsekwencje polityczne,

- Najcenniejszą rzeczą dla narodu polskiego i ukraińskiego jest wzajemny szacunek. Bo w takich chwilach wrogowie dobrych stosunków między Polską a Ukrainą próbują wylewać swoją nienawiść. Zarówno w Polsce przeciwko Ukrainie, jak i w Ukrainie przeciwko Polsce.

Ukraińscy kierowcy stoją w długich kolejkach na granicy od prawie miesiąca. Dorohusk, 29 listopada. Fot: Jakub Orzechowski/Agencja Wyborcza.pl

Bezczynność obecnego polskiego rządu jest główną przyczyną obecnej sytuacji na granicy polsko-ukraińskiej. Stwierdził to Donald Tusk, który wkrótce może stanąć na czele polskiego rządu.

Jego zdaniem obecny polski rząd nie rozegrał dobrze karty ukraińskiej. Polityk jest przekonany, że taka bezczynność jest niewybaczalna, ponieważ zagraża stosunkom polsko-ukraińskim i polskim interesom..

Kijów podkreśla, że blokada granicy jest echem ostrej walki politycznej w wyborach parlamentarnych w Polsce. Sytuacja może zostać rozwiązana dopiero po utworzeniu rządu koalicyjnego pod przewodnictwem Tuska.

- Ponieważ rząd tymczasowy kierowany przez Mateusza Morawieckiego nie pracuje aktywnie nad zniesieniem blokady i jest mało prawdopodobne, aby rozwiązał ten problem", powiedział Mychajło Podolak, doradca szefa Kancelarii Prezydenta.

Kiedy jednak rząd Tuska zacznie zajmować się kwestiami związanymi z rynkiem transportowym, będzie dbał przede wszystkim o dobro polskich firm - przewiduje Tomasz Walczak z Super Expressu:

- Myślę, że Ukraińcy nie będą zadowoleni z decyzji, które podejmie nowy rząd. Możemy jednak oczekiwać, że przynajmniej blokada na granicy się zakończy, a towary będą dostarczane w obu kierunkach bez żadnych przeszkód. Jednak może minąć jeszcze dużo czasu, zanim sytuacja zostanie rozwiązana.

Tymczasem Mychajło Podolak podkreśla: "Konfederacja ma pełne prawo do protestu. Nie powinien on jednak odbywać się na ukraińskiej granicy, ale w sercu Europy - w Brukseli:

- Mówimy o jednolitej europejskiej przestrzeni gospodarczej, w której istnieje odpowiednia konkurencja. Przewoźnik ukraiński jest konkurentem przewoźnika polskiego, który swego czasu był konkurentem dla innych przewoźników, w szczególności francuskich i niemieckich. W związku z tym, jeżeli wy, polscy przewoźnicy zorganizowani w Konfederacji, chcecie udowodnić, że macie prawo do wyłączności na rynku transportowym, do niszczenia konkurencji, to jedźcie do Brukseli i tam organizujcie akcje protestacyjne.

Czytaj także: Blokada niewłaściwej granicy

27 listopada, po raz pierwszy od rozpoczęcia protestów granicznych, były polski minister infrastruktury Andrzej Adamczyk wysłał list do ukraińskiego wicepremiera Ołeksandra Kubrakowa. W liście wezwał Kijów do spełnienia żądań polskich protestujących. Przynajmniej do anulowania obowiązkowej rejestracji w systemie eCheck dla pojazdów powracających z Ukrainy do UE..

Równowaga interesów: Ukraina może spełnić część polskich postulatów

Ukraina może częściowo spełnić żądania polskich przewoźników, powiedziała Julia Kłymenko, wiceprzewodnicząca Komisji Transportu i Infrastruktury Rady Najwyższej. W szczególności, powiedziała, strona ukraińska może zgodzić się na przepuszczanie pustych europejskich ciężarówek bez kolejki i otworzyć dostęp do ukraińskiego systemu.

Jedynym wymogiem, który nie może zostać spełniony, powiedziała Julia Kłymenko, jest anulowanie "bezwizowego reżimu transportowego" UE dla Ukrainy i powrót do systemu zezwoleń na transport drogowy:

- To jest teraz dla nas główna droga. Jeśli przywrócimy przedwojenne zezwolenia, które wynoszą tylko około 200 000 rocznie, faktycznie zmniejszymy ruch towarowy na Ukrainie trzykrotnie, a co za tym idzie, trzykrotnie mniej towarów potrzebnych Ukraińcom zostanie dostarczonych do kraju.

Ukraińskie władze mają nadzieję, że nowy rząd koalicyjny będzie w stanie rozwiązać kryzys graniczny. Medyka, 27 listopada. Fot: Omar Marques/Anadolu/East News

29 listopada polski premier Mateusz Morawiecki, który stoi na czele rządu tymczasowego, powiedział, że będzie dążył do przywrócenia zezwoleń dla ukraińskich firm transportowych na wjazd do UE, czego domagają się polscy przewoźnicy. Planuje on przedstawić to żądanie na spotkaniu ministrów transportu UE w Brukseli w dniu 4 grudnia.

Zobacz także: "Nie pomagam Ukraińcom ani Polakom. Pomagam ludziom" - polski wolontariusz Dawid Dehnert o pomocy kierowcom zablokowanym na granicy

Światełko w tunelu pojawiło się 1 grudnia. Tego dnia w Warszawie odbyło się spotkanie Serhija Derkacha, wiceministra rozwoju wspólnot, terytoriów i infrastruktury Ukrainy, z Rafałem Weberem, sekretarzem stanu w polskim Ministerstwie Infrastruktury, pod przewodnictwem Jadwigi Emilewicz, pełnomocnika rządu ds. polsko-ukraińskiej współpracy rozwojowej, z udziałem Ministerstwa Finansów i polskiego Ministerstwa Gospodarki. Strony uzgodniły trzy konkretne kroki:

1) otwarcie punktu kontrolnego Uhrynów-Dołhobyczów dla pustych ciężarówek;

2) utworzenie slotów dla pustych ciężarówek w systemie eCheck na przejściach granicznych Jagodzin-Dorohusk i Krakowiec-Korczova. Te punkty kontrolne mają fizyczne pasy ruchu dla pustych pojazdów bezpośrednio na przejściu granicznym po obu stronach granicy;

3) uruchomienie projektu pilotażowego z rejestracją w systemie eCheck bezpośrednio przed przekroczeniem granicy na przejściu granicznym Nyzhankovychi - Malhowice na okres jednego miesiąca.

Europa będzie musiała dotować tych, którzy narzekają

Komisja Europejska przeprowadziła już kilka nierozstrzygniętych rund rozmów z urzędnikami z Ukrainy, Polski i przedstawicielami polskich przewoźników.

30 listopada europejska komisarz ds. transportu Adina Veljan zagroziła polskim władzom grzywnami za blokowanie przejść na granicy ukraińsko-polskiej i była oburzona, że Warszawa nie próbuje rozwiązać sytuacji.:

- Nie ma dobrej woli w znalezieniu rozwiązania. Tak to dzisiaj oceniam i jest to prawie całkowity brak zaangażowania polskich władz. Mówię to dlatego, że polskie władze muszą egzekwować prawo na tej granicy. Popieram prawo ludzi do protestów w całej UE, ale Ukraina, która jest obecnie w stanie wojny, nie może być zakładnikiem blokady naszych granic zewnętrznych.

Blokada ukraińskiej granicy przez polskich przewoźników może doprowadzić do niedoborów i wzrostu cen importowanych produktów spożywczych. Przy braku ruchu lotniczego i rosyjskiej blokadzie ukraińskich portów, transport drogowy pozostaje jedynym korytarzem transportowym do i z Ukrainy.

Według Petera Dickinsona, eksperta serwisu UkraineAlert w Atlantic Council, najskuteczniejszym narzędziem Komisji Europejskiej do zmniejszenia napięć jest subsydiowanie przemysłu protestującego:

- Europa zawsze tak robi, będzie musiała dotować tych, którzy narzekają, czyli Polaków, i ograniczać tych, którzy konkurują, czyli Ukraińców. Tak więc na Ukrainę zostaną nałożone nowe ograniczenia na przewoźników towarowych. A polskie i inne wschodnioeuropejskie firmy otrzymają dotacje z Unii Europejskiej.

Podobne sytuacje będą pojawiać się w nadchodzących latach, kontynuuje Peter Dickinson. Jego zdaniem protesty polskich przewoźników to dopiero początek:

- Ukraina integruje się z UE. Tak więc kraje, które na tym tracą, będą bardzo ciężko walczyć o fundusze unijne. W rzeczywistości nie walczą z Ukrainą, ale z Brukselą. I już mówią wprost: potrzebujemy pieniędzy.  

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka. Pracowała jako redaktorka naczelna ukraińskiego wydania RFI. Pracowała w międzynarodowej redakcji TSN (kanał 1+1). Była międzynarodową felietonistką w Brukseli, współpracowała z różnymi ukraińskimi kanałami telewizyjnymi. Pracowała w serwisie informacyjnym Ukraińskiego Radia. Obecnie zajmuje się projektami informacyjno-analitycznymi dla ukraińskiego YouTube.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To już drugi list polskich kobiet skierowany do władz państwowych – tym razem tuż przed głosowaniem w Senacie nad ustawą o pomocy dla uchodźców z Ukrainy.

Poprzedni apel, podpisany przez ponad trzy tysiące kobiet – w tym trzy byłe Pierwsze Damy, Olgę Tokarczuk, Agnieszkę Holland i Janinę Ochojską, aż po zwykłe matki, babcie i córki – był odpowiedzią na weto prezydenta Karola Nawrockiego wobec ustawy gwarantującej tymczasową ochronę dla uchodźców.

Dziś wracamy z kolejnym apelem – tym razem skierowanym bezpośrednio do Marszałka Sejmu Szymona Hołowni i Marszałkini Senatu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Pisząc do nich, czujemy się w obowiązku mówić w imieniu tysięcy osób, które zaufały Polsce i podpisały nasz pierwszy list:

"Jako współorganizatorki i sygnatariuszki powyższego listu jesteśmy moralnie zobowiązane zaprezentować stanowisko tych tysięcy obywateli, kobiet, matek, żon, córek, sióstr i babć a także mężczyzn, mężów, ojców, synów, braci i dziadków na ręce Pani Marszałek oraz Pana Marszałka w zaufaniu, że ich głos zostanie wzięty pod uwagę w dyskusji na Projektem Ustawy oraz podczas głosowań.

Stosowanie do listu protestacyjnego uważamy, że Projekt Ustawy powinien być pozbawiony politycznych sporów i celów i zapewniać trwałość i ciągłość zobowiązań Polski względem osób uciekających przed piekłem wojny.

1. W zakresie prawa do świadczenia 800+ i „Dobry Start” wprowadzenie regulacji jak dotychczas i niewarunkowanie go faktyczną aktywnością zawodową rodziców dziecka. Z tego względu prosimy, aby oczekiwania te odzwierciedlić w Projekcie i wprowadzić w nim przede wszystkim następujące zmiany:

2. W zakresie dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej - wprowadzenie regulacji jak dotychczas i nieróżnicowanie zakresu świadczeń według pochodzenia narodowościowego i wieku.

Zmiany te nie wymagają dalszego uzasadnienia poza to zawarte w treści listu protestacyjnego i poza te 3096 podpisów złożonych pod jego treścią. Ufamy, że Wysoki Sejm Rzeczypospolitej Polskiej zadba o reputację Rzeczypospolitej Polskiej i trwałość jej zobowiązań względem jej przyjaciół".

20
хв

Musimy zagwarantować ciągłość zobowiązań Polski wobec osób uciekających przed piekłem wojny

Sestry

Zachód musi uczyć się od Ukrainy

Maryna Stepanenko: – W ciągu ostatniego miesiąca Polska kilkakrotnie odnotowała „przypadkowe” naruszenia swojej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie bezzałogowe statki powietrzne. W nocy 10 września doświadczyła bezprecedensowego ataku z udziałem 19 dronów. Jaka była Pana pierwsza reakcja na te prowokacje?

Anders Pak Nielsen: – Wszystko to wyglądało bardzo dramatycznie, ale jednocześnie była to jedna z tych sytuacji, w których trzeba zachować spokój i poczekać na fakty, zanim wyciągnie się wnioski. Kiedy śledziłem wydarzenia na bieżąco w mediach społecznościowych, rzeczywiście wydawało się, że Polska została zaatakowana.

Później stało się jasne, że prawdopodobnie to była prowokacja. To jest całkowicie zgodne z tym, co widzieliśmy wcześniej ze strony Rosji: różnymi sposobami testowania lub wywierania presji na Polskę, a także inne kraje NATO, co jest częścią szerszego podejścia do wojny hybrydowej. Ten incydent był bardziej dramatyczny, miał większą skalę, ale zasadniczo postrzegam go jako część tego samego schematu.

Wskazuje to na kolejną tendencję: ogólną eskalację wojny hybrydowej. Niestety, będzie ona trwała. I prawdopodobnie w przyszłości będziemy świadkami potencjalnie bardziej niebezpiecznych incydentów.

Co udowodniła ta prowokacja Rosji? Czy można mówić o niezdolności NATO do zestrzelenia 19 dronów i nieefektywnym wykorzystaniu zasobów, czyli drogich rakiet przeciwko tanim bezzałogowym statkom powietrznym? Jakie wnioski należy z tego wyciągnąć?

Kraje zachodnie muszą zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. Wojna nadal się zaostrza, co prawdopodobnie doprowadzi do bezpośredniej konfrontacji z państwami europejskimi. Problem polega na tym, że Zachód nadal zastanawia się, czym jest „podstawowy” poziom zagrożenia.

W przypadku Polski nie sądzę, by siły zbrojne spodziewały się bezpośredniego ataku ze strony Rosji, ponieważ ostatni incydent nie był atakiem. Ale jasne jest, że nadszedł czas, by podnieść poziom gotowości, nawet jeśli do niedawna nie wydawało się to konieczne.

Problem polega na tym, że nie możemy wykluczyć możliwości rzeczywistych, bezpośrednich ataków w przyszłości. Czasami na Zachodzie tak bardzo skupiamy się na determinacji Ukrainy, że zapominamy, że Rosja jest równie zdeterminowana.

A ponieważ gospodarka wojskowa Rosji zaczyna słabnąć, myślę, że Rosja jest gotowa podjąć bardziej dramatyczne kroki, by wywrzeć presję na kraje zachodnie, w szczególności na Polskę, w celu zmniejszenia wsparcia dla Ukrainy

Dla Rosjan to będzie kluczowy czynnik, który ma zmienić sytuację na ich korzyść.

Od początku inwazji obserwowaliśmy naruszenia przestrzeni powietrznej kilku członków Sojuszu – krajów bałtyckich, Rumunii. Jednak to były pojedyncze incydenty. Dlaczego właśnie Polska stała się celem masowego ataku rosyjskich dronów – i dlaczego właśnie teraz?

Polska ma decydujące znaczenie logistyczne dla kierowania zachodniej pomocy do Ukrainy. Położenie geograficzne również odgrywa ważną rolę. Po prostu łatwiej kierować drony do Polski niż, powiedzmy, do Niemiec czy Szwecji.

Ukraina zaoferowała swoją pomoc. Ma duże doświadczenie wojskowe. Czy NATO powinno wziąć to pod uwagę?

Tak. Ukraina szczególnie dobrze nauczyła się znajdować ekonomicznie efektywne środki zwalczania dronów, by nie marnować drogich rakiet na tanie cele. Kraje zachodnie również powinny zacząć opracowywać coś podobnego, własne odpowiedniki.

Niewielkie mobilne jednostki Ukrainy skutecznie przeciwdziałają dronom szahid, a obecnie pracują nawet nad stworzeniem dronów przechwytujących. Właśnie takich rozwiązań potrzebujemy. Ten incydent uświadamia to, że jeśli Polska nie była w pełni przygotowana na atak zaledwie 19 dronami, to co się stanie, jeśli spotka się z tak długotrwałymi atakami jak w Ukrainie?

I nie dotyczy to tylko Polski. Nie sądzę, żeby mój kraj, Dania, również był gotowy. NATO jako całość musi poważnie się nad tym zastanowić, ponieważ za rok możemy regularnie spotykać się z podobnymi atakami.

Rosyjski dron uderzył w dom we wsi Wyryki w województwie lubelskim. Polska, 10.09.2025. Zdjęcie: Dariusz Stefaniuk/REPORTER

To pierwszy przypadek, kiedy członek NATO musiał zestrzelić rosyjskie drony. Jak Pan ocenia reakcję i wynik operacji sojuszników?

Nadal nie wiemy, jaki będzie wynik, ponieważ nie widzieliśmy jeszcze reakcji. Do tej pory kraje NATO nie spieszyły się z nią. Pozytywnym aspektem jest, że skoncentrowały się na wsparciu Ukrainy – to główne zadanie.

Jednak minusem jest to, że NATO nie podjęło zdecydowanych działań przeciwko prowokacjom, co prawdopodobnie skłoniło Rosję do dalszych działań.

Widzieliśmy już naruszenia przestrzeni powietrznej, zakłócanie sygnału GPS, sabotaż kabli w Morzu Bałtyckim. Jak dotąd nie udzielono żadnej realnej odpowiedzi na którąkolwiek z tych sytuacji

Mam nadzieję, że tym razem zobaczymy realne, zdecydowane konsekwencje – coś, co zmusi Rosję do zastanowienia się dwa razy, zanim spróbuje ponownie. Jeśli wszystko skończy się kolejną dyplomatyczną skargą, to nie wystarczy.

Ukraina – kluczowy gwarant bezpieczeństwa Europy

Jeśli Rosja zdecyduje się na kolejny krok, a ataki spowodują ofiary, to gdzie Pana zdaniem przebiega „czerwona linia”, która zmusi NATO do podjęcia bardziej zdecydowanych działań?

Pytanie brzmi, co naprawdę trzeba zrobić, by zaangażować w to Stany Zjednoczone. Jak dotąd reakcja Waszyngtonu była niezwykle słaba. Słyszeliśmy ostre oświadczenia ze strony NATO i niektórych krajów europejskich, ale od Donalda Trumpa – praktycznie nic.

Brak choćby zbliżonej [do NATO – red.] reakcji Stanów Zjednoczonych może skłonić Rosję do dalszych działań. Musimy zadać sobie pytanie: „Gdyby to był prawdziwy atak, z wybuchami w Polsce, to czy to by coś zmieniło?” Nie wiadomo. Ta niepewność jest niebezpieczna. Jeśli Rosja uważa, że Stany Zjednoczone nie zareagują, to co jest prawdziwym czynnikiem powstrzymującym?

W pewnym momencie może to podważyć samo NATO. Bo jaki sens ma sojusz, jeśli prowokacje nie mają żadnych konsekwencji?

Nie wiem, czy kiedykolwiek zobaczymy zdecydowaną reakcję USA. Wygląda na to, że Donald Trump zrobi wszystko, by uniknąć działań przeciwko Rosji. Mam jednak nadzieję, że inne kraje będą w stanie dać Putinowi do zrozumienia, że to nie jest droga, którą należy podążać.

Niedawno prezydenci USA i Polski odbyli ciepłe spotkanie w Waszyngtonie, co w Warszawie zostało odebrane jako pozytywny sygnał dla sojuszu amerykańsko-polskiego. Jak interpretuje Pan brak ostrych komentarzy ze strony Trumpa na temat ostatniej prowokacji, biorąc pod uwagę ten kontekst?

Nie sądzę, by ktokolwiek mógł naprawdę ufać Donaldowi Trumpowi. On sympatyzuje z niektórymi europejskimi przywódcami, w szczególności z Nawrockim – ale także z Putinem. To właśnie takich prawicowych przywódców lubi wspierać. Natomiast innych gości odwiedzających Waszyngton przyjmuje chłodno.

W końcu nie ma żadnych podstaw, by wierzyć, że Trump będzie wspierał Europę przeciwko Rosji. Od momentu objęcia urzędu pokazuje coś zupełnie przeciwnego

Ogólna tendencja polega na tym, że udział Ameryki w zapewnianiu bezpieczeństwa Europy maleje. Dlatego budowanie naszego przyszłego bezpieczeństwa na „dobrych stosunkach” z Trumpem jest naiwnością. Europa potrzebuje alternatyw, które nie będą uzależnione od kaprysów amerykańskiego prezydenta.

Wiem, że stosunki między Polską a Ukrainą są skomplikowane, ale uważam, że najlepszą gwarancją bezpieczeństwa dla Europy będzie silna oś polsko-ukraińska

Potrzebujecie szerszej dyskusji na temat budowy nowej europejskiej struktury bezpieczeństwa. Zamiast po prostu mówić o „gwarancjach” dla Ukrainy, musimy uznać samą Ukrainę za kluczowego gwaranta bezpieczeństwa Europy, ponieważ ma ona największą armię, możliwości, determinację i położenie geograficzne, których potrzebujemy.

W przyszłości Europa musi zaakceptować fakt, że Stany Zjednoczone nie będą niezawodnym sojusznikiem przez dziesięciolecia. Stawianie na Waszyngton, co obecnie czyni Polska, jest po prostu naiwnością.

Donald Trump i Karol Nawrocki obserwują przelot samolotów wojskowych USA w Waszyngtonie, 3.09.2025. Zdjęcie: POOL via CNP/INSTARimages.com

Ponad jedna trzecia komentarzy w polskich mediach społecznościowych winą za prowokację z dronami obarcza Ukrainę. Dlaczego właśnie taka narracja została wybrana przez Kreml jako kluczowa? I na ile niebezpieczne może być takie przesunięcie punktu ciężkości – z mówienia o agresji Rosji na oskarżanie Ukrainy?

Nie można wykluczyć, że jakieś zakłócenia mogą skierować drony w niewłaściwym kierunku. Ale 19 dronów jednocześnie? Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że niektóre z nich przyleciały z terytorium Białorusi. Nie sądzę, by ktoś serio wierzył, że Ukraina celowo wysłała drony do Polski.

Jeśli Polska jest zaniepokojona, rozsądną reakcją byłoby rozszerzenie swojego systemu obrony przeciwlotniczej na terytorium Ukrainy lub patrolowanie granicy w celu przechwytywania zagrożeń przed nią

Inicjatywy takie jak europejska Tarcza Nieba [projekt naziemnego zintegrowanego europejskiego systemu obrony przeciwlotniczej, który obejmuje zdolności przeciwbalistyczne – przyp. aut.] byłyby silnym sygnałem dla Rosji, że takie działania nie będą tolerowane. Przyniosłyby też korzyści zarówno Polsce, jak Ukrainie.

Nie ma sensu obwiniać Ukrainy. Ukraina prowadzi wojnę, doświadcza masowych nalotów i oczywiście wykorzystuje środki walki radioelektronicznej. Czasami to powoduje zejście dronów z kursu, ale taka jest rzeczywistość na polu bitwy.

NATO nigdy nie stanowiło zagrożenia militarnego dla Rosji jako państwa – uważają niektórzy ukraińscy obserwatorzy. Z drugiej strony Sojusz stanowi realne zagrożenie dla reżimu politycznego Putina i właśnie dlatego rozpad NATO lub przynajmniej rezygnacja z ochrony krajów Europy Wschodniej, przyjętych do Sojuszu po 1997 roku, były i pozostają priorytetem polityki Kremla. Czy zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? Co dadzą Moskwie prowokacje na wschodniej flance NATO?

Zgadzam się z tą opinią. NATO nie stanowi zagrożenia dla samej Rosji – nikt nie planuje inwazji na jej terytorium. Zarazem Sojusz stanowi ogromne zagrożenie dla imperialnych ambicji Kremla.

Dla Putina bycie wielkim mocarstwem oznacza posiadanie strefy wpływów nad mniejszymi sąsiadami – a NATO rujnuje tę ideę. Dlatego podważanie wpływów NATO jest jego obsesją

Nie sądzę również, abyśmy powinni wykluczać możliwość, że Rosja bezpośrednio zakwestionuje artykuł 5 w najbliższych latach. To nie będzie pełna wojna, ale drobne prowokacje, by sprawdzić, czy uda się wywołać rozłam, zwłaszcza przekonując Stany Zjednoczone do niewywiązywania się ze swoich zobowiązań. Jeśli tak się stanie, spójność NATO ulegnie rozpadowi.

A kiedy NATO zostanie osłabione, kraje Europy Wschodniej zostaną pozostawione same sobie. Rzucenie wyzwania NATO jako sojuszowi jest dla Rosji złym rozwiązaniem. Znacznie łatwiej jest zrobić to z Estonią, Łotwą, Litwą lub Finlandią – z osobna. Właśnie w ten sposób Rosja będzie mogła zrealizować swoje ambicje imperialne.

Cel Rosji: znormalizować chaos

Czy Ukraina powinna wyciągnąć jakieś wnioski z tego incydentu?

Nie. Głównym problemem jest gotowość Zachodu do działania. Logicznym pierwszym krokiem byłoby rozszerzenie strefy obrony powietrznej na część terytorium Ukrainy – zaledwie kilkaset kilometrów od granicy – i zezwolenie zachodnim samolotom na patrolowanie tej przestrzeni powietrznej. Nie byłoby to zbyt ryzykowne i stanowiłoby jasny sygnał.

Rosja wysyła drony, by znormalizować przekonanie, że takie incydenty są czymś normalnym. Zachód musi znormalizować coś przeciwnego: stałą obecność wojskową Zachodu w Ukrainie, ochronę jej przestrzeni powietrznej i stopniowe podejmowanie dalszych działań, jeśli Rosja będzie nadal wywierać presję.

Jak dotąd Zachód nie wykazuje zainteresowania tą kwestią. Nie wystarczy po prostu chronić naszą stronę granicy. Trzeba przejąć ukraińskie doświadczenie w tworzeniu niewielkich, wyspecjalizowanych jednostek do ekonomicznego zestrzeliwania dronów. Uczenie się na doświadczeniach Ukrainy – co działa, a co nie – byłoby dobrym początkiem.

Czy zachodni politycy zdają sobie sprawę, że ich reakcja jest w rzeczywistości dość słaba? Czy rozumieją, że Rosja to widzi i wyciąga własne wnioski?

Nie sądzę, by większość zachodnich polityków zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpieczna jest sytuacja w Ukrainie. Jeśli taka sytuacja będzie się utrzymywać, nie można wykluczyć, że dotknie to również nas. Kiedy jedna ze stron zbliża się do porażki, można spodziewać się bardziej dramatycznych działań, tyle że wielu tego nie dostrzega.

Większość polityków nie docenia również determinacji Putina. Istnieje powszechne przekonanie, że on szuka wyjścia z sytuacji, tyle że on jest nastawiony na wygranie tej wojny. \Martwi mnie, co się stanie, gdy zda sobie sprawę, że nie wygra. Bo właśnie wtedy wojna może zaostrzyć się w sposób niebezpieczny dla Zachodu.

Martwi mnie, co się stanie, gdy zda sobie sprawę, że nie wygra. Bo właśnie wtedy wojna może zaostrzyć się w sposób niebezpieczny dla Zachodu

Uważa Pan, że Ukraina może wygrać? Dzięki czemu, w jakich okolicznościach?

Pytanie, co oznacza „wygrać”. Jeśli chodzi o przywrócenie terytoriów do granic z 1991 roku, to jest to trudne. Wymagałoby to załamania się Rosji, na przykład długotrwałych ataków na jej logistykę, które doprowadziłyby do spadku morale – podobnie jak w przypadku Rosji po I wojnie światowej. To nie jest niemożliwe, ale jest mało prawdopodobne.

Obecnie Ukraina skutecznie się broni, podczas gdy Rosja jest w ofensywie i napotyka trudności. Jeśli Ukraina przejdzie do ofensywy, napotka podobne wyzwania. Dlatego wyzwolenie wszystkich terytoriów jest obecnie bardzo trudne bez wymuszonego załamania Rosji lub poniesienia przez nią ogromnych strat.

Jeśli definiujemy „zwycięstwo” jako zachowanie niepodległości Ukrainy, to tutaj jestem znacznie bardziej optymistyczny. Ta wojna nie dotyczy przede wszystkim terytorium, ale kontroli politycznej. Celem Putina jest dominacja nad Ukrainą i przekształcenie jej w państwo podobne do Białorusi. W tym sensie Ukraina wygrywa.

Gospodarka wojenna Rosji jest niestabilna i w ciągu najbliższego roku trudno będzie jej utrzymać się na obecnym poziomie. Ukraina, która ma wsparcie zachodnich sojuszników, jest w bardziej stabilnej sytuacji. Dlatego w tej wojnie na wyczerpanie Ukraina ma lepszą pozycję niż Rosja, nawet jeśli całkowite wyzwolenie terytorium pozostaje trudnym zadaniem.

20
хв

Stawianie na Waszyngton, jak Polska, to naiwność

Maryna Stepanenko

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polowanie na czarownice czy sprawiedliwe stosowanie prawa? O deportacjach Ukraińców

Ексклюзив
20
хв

800 plus dla cudzoziemców. Sejm zdecydował

Ексклюзив
20
хв

Stawianie na Waszyngton, jak Polska, to naiwność

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress