Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Serce mi pęka, kiedy słyszę pytanie córki: Czy ta wojna się kiedyś skończy?
Od kilku dni moje dziecko przy posiłkach zadaje mi ciągle to samo pytanie: Mamo, czy ta wojna się kiedyś skończy? Widzę, że nie ma apetytu, grzebie widelcem w talerzu zamiast jeść, mam wrażenie, że ciągle o tym myśli.
Straciłaś najbliższe osoby? Musiałaś zostawić wszystkich i wszystko? Zacząć żyć w obcym kraju? Nie masz przy sobie bliskich, którym mogłabyś się zwierzyć, prosić o wsparcie?
Twoja mama, siostry, przyjaciółki odeszły może na zawsze? Potrzebujesz rady, wsparcia? Daj sobie pomóc. Napisz od nas (redakcja@sestry.eu), a my zadbamy, aby psycholożka lub terapeutka służyły dobrą radą. To może być pierwszy krok, aby skorzystać z pomocy, która ulży w życiu na obczyźnie i pomoże zacząć rozwiązywać problemy.
Wojna jest straszna, ale jeśli dzieci się o niej dowiedzą, nic się nie zmieni w kraju
Mam sześcioletnią córkę. W Polsce jesteśmy od początku wojny. Córkę od początku wychowuję sama. Jej ojciec stwierdził, że nie dorósł do bycia o tatą i zniknął z mojego życia, jak tylko dowiedział się, że jestem w ciąży. Kocham moją córkę najmocniej na świecie. Podwójnie, za niego też. Natasha jest bardzo wrażliwym dzieckiem. Kiedy pojawi się stres zdarza się, że moczy się w nocy, ale są to incydentalne przypadki.
Najgorzej było, kiedy jechałyśmy do Polski. Mimo że córeczka miała już cztery lata i etap pieluch za sobą musiałam w drodze pożyczyć pieluchy od matek młodszych dzieci, bo ze stresu moczyła się. Na szczęście wszystko minęło w Polsce, jak znalazłyśmy spokojne mieszkanie i poznałyśmy inne ukraińskie mamy z dziećmi.
Często spotykamy się w większym gronie mam i dzieci. My sobie siedzimy przy kawie, dzieci bawią się wspólnie. Z boku pewnie wygląda tona idyllę. Ale tak nie jest. Wiadomo, że głównym tematem jest wojna. Praktycznie wszystkie chcemy wrócić do kraju i poprzedniego życia. W Ukrainie byłam krawcową, miałam sporo klientek, nawet projektowałam i oferowałam swoje wyroby. W Polsce pracuję w zawodzie, nawet wróciłam do projektowania, ale przede wszystkim chcę wrócić do domu.
Kiedy tak siedzimy w większym gronie nie sposób, aby nie wymieniać się najnowszymi informacjami. Którą miejscowość znów ostrzelali, co u znajomych, którzy zostali w Ukrainie, jak im pomóc, przesłać paczki.
Do tej pory wydawało mi się, że to rozmowy między nami, że dzieci to nie dotyczy. Zajęte zabawą mają swój świat i dobrze im w nim. Niestety, od kilku dni moje dziecko przy posiłkach, jeżeli uda nam się je zjadać wspólnie, zadaje mi ciągle to samo pytanie: Mamo, czy ta wojna się kiedyś skończy?
Widzę, że córka nie ma apetytu, grzebie widelcem w talerzu zamiast jeść, mam wrażenie, że ciągle o tym myśli. Staram się ją uspokajać, przekonywać, że na pewno wszystko dobrze się skończy i wrócimy do domu, ale chyba jej to nie przekonuje. Próbuję jej zająć czas czytaniem, opowiadaniem bajek, kolorowaniem książeczek, ale mam wrażenie, że bardziej mnie to uspokaja niż ją.
Dwa dni temu znów się posikała w nocy do pościeli. Tak bym chciała, żeby moje dziecko miało szczęśliwe dzieciństwo. Czy mogę jakoś pomóc córce? Jeżeli ona teraz zadaje takie pytania, czy to nie zostanie w niej na całe życie? Czy to już trauma?
Yana Malytska jest psychologiem dziecięcym i młodzieńczym w Avigon.pl:
Kiedy mnie ktoś pyta: „Czy mogę w jakiś sposób pomóc mojej córce?” , odpowiadam: aby pomóc swojej córce, musisz najpierw pomóc sobie.
Wojna jest straszna, ale od tego że córka będzie o tym wiedziała nic się w kraju nie zmieni
Córka jest tylko z panią, ona jest na tyle przywiązana do pani, że ona czuje wszystko to co czuje mama. Wszystkie przeżycia które pani przeżywa automatycznie, na poziomie podświadomości, przechodzą na córkę. Dlatego trzeba najpierw żeby mama przestała mówić, opowiadać o tych strasznych rzeczach który się dzieją w kraju. Jesteście bezpieczni. Dlatego musicie się postarać nie opowiadać na ciężkie tematy i zmienić swoje podejście do problemu. Wojna jest straszna, ale od tego że córka będzie o tym wiedziała nic się w kraju nie zmieni. Zmieni się tylko jej podejście do życia i do ludzi.
Dzieci żyją tym, czym żyją rodzice
Kiedy spotykacie się z koleżankami starajcie się nie opowiadać, o tych strasznych rzeczach przy dzieci, bo oni jak gąbki wciągają wszystko, co się mówi wokół nich. Oni nawet przy zabawie słyszą wszystko. Dzieci żyją tym, czym żyją rodzice. Oni wszystko kopiują. Dlatego żeby córka była szczęśliwa to najpierw mama musi być szczęśliwa. Trzeba sobie oprócz pracy znaleźć jakieś hobby, wymyślać zabawy z córką dlatego żeby córka odczuła że mama jest szczęśliwa i niczego się nie boi. Bo strach mamy przechodzi na córkę. Mówi Pani: „Staram się ją uspokajać, przekonywać”. Nie trzeba się starać przekonywać swoje dziecko, że wszystko będzie dobrze. Tylko stwórz dla córki taką atmosferę w życiu, żeby ona nie odczuwała tego strachu.
Czy to już trauma?
Dużo zależy od Pani. Jak już mówiłam córka nie musi wiedzieć wszystkiego, co się dzieje w kraju, gdzie się toczy wojna. Pani nie musi ciągle powtarzać, że chce wracać do domu. Jeżeli Pani nie będzie mówić, że chce wrócić do domu, to córka nie będzie o to pytać. To nie jest łatwe, ale jeżeli Pani chce i marzy o tym, żeby córka miała szczęśliwe dzieciństwo, to trzeba się postara. Żyć dzisiejszym dniem, bo nikt nie wie, co nas czeka jutro. Cieszyć się z tego co mamy, z tych małych rzeczy, które nas otaczają.
Powiem Pani tak, najpierw musimy się cieszyć z tego, że mamy życie i mamy możliwość widzieć spokojne niebo. Bo dużo ludzi tego nie ma i nie mają możliwość tego mieć. Proszę się starać szukać we wszystkim co nas otacza pozytywów. Tylko tak można się odnaleźć, w tym ciężkim świecie, tylko tak możemy iść do przodu.
Link do nazwiska ekspertki: https://avigon.pl/specjalista/yana-malytska
Adaptacja w nowym kraju staje się prawdziwym wyzwaniem dla dzieci i nastolatków, zwłaszcza jeśli przyjechali tylko z jednym z rodziców. Bariera językowa, utrata przyjaciół i brak wsparcia dorosłych często powodują, że dzieci zamykają się w sobie i tracą motywację do nauki. Jak pomóc im się przystosować, nie stracić wiary we własne siły i znaleźć swoje miejsce w obcym kraju? Rozmawiamy o tym z Valentyną Kusznir, pedagożką z Poznańskiego Centrum Psychologiczno-Pedagogicznego.
Valentyna Kusznir. Fot. archiwum prywatne
Dorosły obok dziecka
– Na konsultację do naszego centrum skierowała Mykytę [imię zmienione – red.] administracja polskiej szkoły. Miał trudności w nauce – mówi Valentyna Kushnir. – Ma 16 lat, ale nadal uczy się w siódmej klasie, trzeci rok z rzędu. Na początku go to denerwowało, teraz jest mu obojętne. Niechętnie chodzi do szkoły, częściej zostaje w domu. Język polski zna słabo, podobnie jak jego mama. I prawdopodobnie właśnie to stało się pierwotną przyczyną wszystkich trudności. Jednocześnie chłopak jest zdolny do tego, by osiągać sukcesy.
Do Polski Mykyta przyjechał z mamą w 2023 roku. Zachorował i wymagał długotrwałego leczenia, więc matka zabrała go na leczenie do Ukrainy. Kiedy wrócił, okazało się, że w szkole nikt nie wiedział, dlaczego tak długo go nie było. Sam wstydził się o tym mówić, a mama nie spieszyła się z nawiązaniem kontaktu ze szkołą. Z powodu długiej nieobecności nauczyciele zdecydowali o pozostawieniu chłopca na drugi rok w tej samej klasie – a potem na kolejny. Za trzecim razem mama przeniosła go do innej szkoły. Ostatecznie dyrekcja tej szkoły skierowała Mykytę do nas na konsultację, by stwierdzić, co się z nim dzieje.
Natalia Żukowska: – Co najbardziej uderzyło Panią w tej historii?
Valentyna Kusznir: – Podobnie jak w wielu tego typu historiach, głównym problemem jest tutaj utrata kontaktu między matką a szkołą. W Polsce Mykyta i jego mama są sami. Kobieta bardzo dużo pracuje, więc chłopiec większość czasu spędza samotnie. Zarazem mama – pomimo wszystkich trudności – powinna wiedzieć, jak jej dziecko czuje się w szkole, być w kontakcie z nauczycielami. Nawet jeśli istnieje bariera językowa, nie należy się jej obawiać – w większości polskich szkół pracują ukraińscy nauczyciele lub asystenci, którzy są gotowi pomóc. Niestety, mama Mykyty nie wiedziała, jak funkcjonuje polski system edukacji. Jeśli dziecko na przykład zachorowało i długo nie chodziło do szkoły, trzeba przedstawić dokument potwierdzający, że za nieobecnością stał ważny powód – zaświadczenie od lekarza lub oficjalne potwierdzenie. Nauczyciele Mykyty nie znali przyczyn jego nieobecności i nie mogli odpowiednio mu pomóc, zapewnić opieki psychologiczno-pedagogicznej, której potrzebował.
Widzę wiele różnych sytuacji. Każda historia jest wyjątkowa, ale jednocześnie typowa, ponieważ wszystkie dotyczą tego samego: adaptacji.
Często mówimy, że adaptacja zależy od indywidualnych cech dziecka, i rzeczywiście tak jest. Ale jest jeszcze jeden bardzo ważny czynnik: dorosły towarzyszący dziecku, jego najbliższe otoczenie. Idealnie jest, gdy to jest rodzina. Jeśli dziecko przeprowadziło się wraz z rodziną, znacznie łatwiej mu się przystosować, ponieważ został zachowany „mikroklimat”: więzi z mamą, tatą, być może babcią lub dziadkiem. Środowisko się zmieniło, ale wewnętrzny krąg wsparcia pozostał.
Najtrudniej jest tym, które przyjechały tylko z mamą. W tym przypadku dziecko traci swoje środowisko, a mama swoje życie. Często jest wyczerpana i nie może poświęcić dziecku uwagi, ciepła, wsparcia.
Pytam matkę: ile czasu spędzacie razem, kiedy ostatnio czytaliście lub omawialiście film? Większość odpowiada: „No, w niedzielę, trochę”
A to często nie wystarcza i dziecko może się izolować.
Ale dlaczego wybierają izolację zamiast komunikacji?
Jest kilka powodów. Po pierwsze, cechy samego dziecka: nadmierna nieśmiałość lub wrażliwość emocjonalna. Po drugie, trudności w nauce. Jeśli dziecku przychodzi ona z trudem, zwłaszcza w szkole podstawowej, często zaczyna czuć się gorsze. Jeśli do tego dochodzą drwiny ze strony innych dzieci, sytuacja staje się zbyt bolesna. Po trzecie, język. Nie wszystkie dzieci szybko opanowują język polski, a język jest kluczowym czynnikiem. Albo pomaga dziecku się zintegrować, albo staje się poważną barierą.
Badałam tę kwestię na przykładzie dzieci, które uczęszczają do polskich szkół już od 3 lat. Widziałam różne przypadki. Pewien chłopiec na przykład opanował język polski tak dobrze, że nawet wygrał konkurs literacki, pisząc własne opowiadanie. Nawet nauczyciele byli zaskoczeni, ponieważ według danych naukowych dziecko potrzebuje około 6-8 lat, by opanować drugi język na poziomie native speakera. Są też jednak i inne historie, kiedy dzieci nawet po 3 latach życia w Polsce ledwo mówią po polsku. W takich przypadkach zazwyczaj ujawniają się pewne dysfunkcje lub specyfika rozwoju. Takie dzieci potrzebują profesjonalnej pomocy.
Co w takim przypadku powinni zrobić rodzice?
Nie czekać, tylko działać. Jeśli widzisz, że dziecko ma trudności, nie radzi sobie z nauką lub socjalizacją – nie milcz. W Polsce w takich sytuacjach szkoły same kierują dzieci na konsultacje psychologiczno-pedagogiczne, gdzie specjaliści określają przyczyny trudności i udzielają nauczycielom zaleceń, jak najlepiej pracować z dzieckiem. Często jednak zdarza się, że rodzice boją się tego kroku.
Rodzice myślą: jeśli dziecko jest kierowane do psychologa, to znaczy, że „coś jest z nim nie tak”. To błąd. Tutaj, w Polsce, panuje zupełnie inna kultura podejścia do pomocy psychologicznej. Jeśli dziecko ma trudności, nie oznacza to, że jest chore. To po prostu sygnał, że potrzebuje wsparcia
W poszukiwaniu bezpiecznej przestrzeni
Co najczęściej powoduje stres u dzieci po przeprowadzce: język, szkoła, utrata przyjaciół, nowe środowisko?
Wszystko to razem. Bo to jest wielka trauma związana z utratą domu, dotychczasowego życia, kręgu przyjaciół, języka. Każde dziecko przeżywa tę stratę na swój sposób, w zależności od wieku, typu układu nerwowego, indywidualnych cech. Duże znaczenie ma również doświadczenie związane z nauką. Jeśli przed wojną dziecko miało trudności w szkole – na przykład z koncentracją, pamięcią, mową – to w nowym środowisku wszystko to ujawnia się jeszcze bardziej.
Jest jeszcze jedna ważna kwestia: nauka online. Podczas pandemii, a następnie wojny, wiele dzieci przez 2-3 lata uczyło się zdalnie. Teraz widzimy, że część z nich po prostu nie ma podstawowych umiejętności społecznych: nie wie, jak zachowywać się w klasie, jak współdziałać z innymi, jak prosić o pomoc lub wyrażać swoją opinię. Takie dzieci mają duże trudności z socjalizacją. I właśnie tutaj najważniejsza jest rola wsparcia dorosłych: nauczycieli, rodziców, psychologów.
Najważniejsze jest nie tylko nauczenie dziecka mówienia, ale także pomoc w poczuciu się akceptowanym. Bo bez poczucia bezpieczeństwa i akceptacji nie będzie ani mówienia, ani nauki, ani rozwoju
Pracuję w polskim systemie edukacji już od 3 lat i mogę powiedzieć, że tu naprawdę wiele się robi, by wspierać takie dzieci. Są asystenci międzykulturowi, którzy pomagają uczniom dostosować się, nawiązać kontakt, zrozumieć zasady obowiązujące w szkole. Jednak nawet przy takim wsparciu dziecku pozostaje własna decyzja: otworzyć się lub zamknąć. Z tymi dziećmi trzeba pracować delikatnie, stopniowo włączać je do grupy, tworzyć bezpieczną przestrzeń.
Valentyna Kusznir podczas zajęć z dziećmi. Zdjęcie: archiwum prywatne
Z jakimi problemami najczęściej zwracają się do Pani dzieci i ich rodzice?
Najczęściej z tym, że dziecku trudno przychodzi nauka. W szkole widzą, że ono się stara, ale materiał przyswaja powoli, nie nadąża. Zaczynamy to analizować.
Nie zawsze oznacza to, że dziecko jest „leniwe”. To słowo całkowicie wyeliminowałabym ze słownika
Bo dziecko zazwyczaj nie pracuje nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że to dla niego trudne. Potrzebuje dodatkowego wysiłku. A a nam może się wydawać, że nic nie robi.
Inne dzieci mają trudności z adaptacją, z umiejętnościami społecznymi. Nie potrafią nawiązywać kontaktów z rówieśnikami, nie rozumieją, jak zachowywać się w grupie. Widzimy więc całą gamę problemów, od edukacyjnych po psychologiczne i społeczne.
W europejskiej edukacji, w szczególności w polskiej, nie dąży się wyłącznie do zgromadzenia określonej ilości wiedzy, ale stara się dostosować nauczanie do dziecka, by czuło się komfortowo i odnosiło sukcesy.
W szkołach pytają: „Jakie są twoje mocne strony? Na czym możesz się oprzeć?”. Nasze dzieci i ich rodzice nie potrafią odpowiedzieć na te pytania
Dorośli przychodzą i mówią: „No cóż, on gra w gry”. Ale nie o to chodzi. Ważne jest, by dziecko znało swoje wewnętrzne zasoby – w czym jest dobre, a w czym słabe. To podstawa zdrowej samooceny i udanej adaptacji. Bardzo ważne jest, by zrozumieć, jakie mocne strony ma dziecko, a jakie słabe.
Co robić, gdy nauczyciele narzekają na opóźnienia klasy z powodu ukraińskich dzieci? Jak reagować jako rodzice?
Nauczyciele muszą zrozumieć, że przyswajanie dwujęzyczności to długotrwały proces. Dziecko potrzebuje czasu, żeby opanować język polski na poziomie szkolnym. Jeśli nauczyciele widzą, że się stara, pracuje, ale z jakichś powodów nauka przychodzi mu z trudem, kierują je do poradni psychologiczno-pedagogicznej, gdzie psychologowie, pedagodzy i logopedzi określają przyczyny niepowodzeń. W razie potrzeby zalecają szkole zapewnienie dziecku opieki psychologiczno-pedagogicznej poprzez zajęcia terapeutyczne z pedagogiem, dodatkowe zajęcia z przedmiotów nastręczających trudności, konsultacje z psychologiem, zajęcia mające na celu pokonanie konkretnych trudności itp. Polskie szkoły są naprawdę gotowe pomagać ukraińskim dzieciom. W placówkach edukacyjnych, w których pracowałam, nie było skarg na dzieci.
Co więcej, polski system przewiduje dodatkowe zajęcia z języka – zazwyczaj 10 godzin tygodniowo. Problem polega czasem na tym, że ukraińskie dzieci nie uczęszczają na te zajęcia, dlatego szkoły stopniowo z nich rezygnują. Zdarzyła mi się sytuacja, że rodzice ukraińskich dzieci nalegali na dodatkowe lekcje polskiego, a szkoła zorganizowała je dwa razy w tygodniu dla konkretnej klasy. Dało to zauważalny efekt: dzieci zaczęły nadrabiać zaległości w programie.
Jeśli pojawiają się skargi na wasze dzieci, należy działać systemowo:
1. Zwrócić się do nauczyciela lub wychowawcy klasy.
Jeżeli pojawiają się problemy w szkole, niezadowolenie z wyników nauki lub zachowania, należy pozostawać w kontakcie z nauczycielem i rozmawiać o tym, jak dziecko funkcjonuje w klasie. Często rodzice nie wiedzą, jak dziecko zachowuje się w szkole, ponieważ w domu jest zupełnie inne, na przykład ciche, bo zajęte telefonem.
2. Zrozumieć przyczyny i wspólnie opracować plan działania.
Nauczyciele cenią aktywnych rodziców. Jeśli rodzice wykazują inicjatywę, interesują się sytuacją i pomagają rozwiązywać trudności, nauczyciele wychodzą im naprzeciw i aktywnie wspierają dziecko. Jeśli ma ono problemy z nauką lub zachowaniem, ważne jest, by wspólnie z nauczycielem zrozumieć przyczyny. Jeśli kontakt z nauczycielem nie jest możliwy, można poruszyć tę kwestię na poziomie dyrektora.
Dzieci wrażliwe często stają się ofiarami
Z powodu opóźnień w nauce i braku przyjaciół dziecko może stać się ofiarą znęcania się. Jak wtedy postępować?
Ofiarą znęcania się może stać się każdy. Najczęściej stają się nimi osoby, które różnią się od większości – na przykład językiem, stylem zachowania, reakcjami na wydarzenia. Nasze dzieci również należą do kategorii takich „innych”, podobnie jak dzieci ze specjalnymi potrzebami, wrażliwe, nadpobudliwe itp. To może spotkać każdego.
Problem znęcania się istnieje wszędzie. Kraje europejskie pracują nad tym, jak mu zapobiegać i przeciwdziałać. Polska również. Nauczyciele przechodzą szkolenia, by rozpoznawać pierwsze oznaki i reagować na nie.
Co mogą zrobić rodzice? Wyjaśnić dziecku, jak się bronić. Niestety, nasze dzieci często nie potrafią tego robić.
Pytam dzieci: „Co zrobisz, jeśli ktoś cię obrazi?”. Większość odpowiada: „Zignoruję to, nic nie zrobię”. Pasywne podejście do siebie to pierwsza oznaka wrażliwości
Trzeba nauczyć dziecko bronić się słownie. Odpowiedź musi być jasna. Jeśli dziecko nie potrafi tego zrobić samo, powinno zwrócić się do nauczyciela. W szkole muszą być osoby, które mogłyby je chronić. Ważne jest, by reagować natychmiast, by nie ignorować problemu.
A jak rozpoznać pierwsze oznaki znęcania się?
Pierwsze oznaki to zmiana nastroju dziecka, unikanie kontaktu, niechęć do opowiadania o tym, co się dzieje. Jeśli grupa rówieśników wciąż dziecko wyśmiewa, ono zaczyna wierzyć, że to w nim tkwi problem.
Był taki przypadek w technikum: wyśmiewano chłopca, oblewano go wodą z zabawkowego pistoletu. Nauczycielka to zobaczyła i wszyscy, którzy się wyśmiewali, zostali ukarani: nastolatki pracowały społecznie, myły toalety, brały udział w remonrach. To nauczyło ich, że poniżanie ludzkiej godności jest niedopuszczalne.
Jeśli dziecku trudno nawiązać kontakt z kolegami z klasy i nauczycielami, w końcu przestanie chcieć chodzić do szkoły
Boję się mówić po polsku przed klasą
Jak często szkoły zwracają się do Pani z prośbą o wsparcie?
Nieustannie. Pracuję głównie z dziećmi obcokrajowców, wśród których jest wiele dzieci ukraińskich. W Polsce system jest bardzo dobrze zorganizowany, w każdej dzielnicy znajduje się poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Jednak obecnie, trzy i pół roku po masowym napływie Ukraińców, coraz częściej mamy do czynienia nie z problemami adaptacyjnymi, ale z problemami rozwojowymi, socjalizacyjnymi – w szczególności z trudnościami w komunikacji, z izolacją i konfliktami z otoczeniem.
Jakie objawy psychosomatyczne zauważa Pani u ukraińskich dzieci?
Ból brzucha, ogólne osłabienie. Ale jeśli problem ma charakter społeczny (wynika z braku kontaktów), dziecko po prostu nie chce chodzić do szkoły. Próbuje się izolować, zamyka się w sobie.
Dla nastolatka bardzo ważne jest uznanie w grupie. Ono często znaczy więcej niż oceny
Poznałam chłopca z trzeciej klasy, który przez cały rok chodził w wełnianych rękawiczkach bez palców, nawet w upale. To był jego sposób na samoobronę. Inny chłopiec, w drugiej klasie, w trudnych dla niego sytuacjach chował się pod stołem i płakał, ponieważ nie potrafił wyjaśnić, czego potrzebuje. Często dzieci noszą do szkoły swoje zabawki, by czuć się bezpieczniej.
Każde dziecko reaguje na swój sposób i we własnym tempie. Adaptacja zależy również od statusu społecznego i finansowego rodziny. Niskie zarobki rodziców, brak własnego miejsca do spania – to wszystko ma ogromny wpływ na samoocenę. Dziecko może wstydzić się swojej rodziny lub warunków mieszkaniowych, co utrudnia socjalizację.
Jak wiek dziecka wpływa na adaptację do życia za granicą?
Najtrudniej adaptują się nastolatki, ponieważ dla nich niezwykle ważne jest uznanie społeczne. Dziecko może usłyszeć drwiny pod swoim adresem i w efekcie zacząć bać się mówić na głos po polsku.
Wiele dzieci mówi mi: „Boję się mówić przed klasą”, bo myślą, że powiedzą coś nie tak i inni będą się z nich śmiać
To wielkie wyzwanie: mówić na głos przed całą klasą w innym języku. Tutaj ważne jest, jak działa wychowawca klasy, czy są opiekunowie, jak zorganizowana jest integracja.
Czy można stworzyć poczucie domu na obcej ziemi. Co jest do tego potrzebne?
Poczucie domu w obcym kraju w dużym stopniu zależy od osoby dorosłej, która jest w pobliżu. Zazwyczaj jest to mama. Jeśli jest otwarta, nastawiona na adaptację, a nie na: „to wszystko kiedyś się skończy i w końcu wrócimy”, pomaga to dziecku czuć się, jak w domu. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że dom jest tam, gdzie jesteś ty i twoje dzieci. Uczymy się być szczęśliwi w warunkach, w których się znaleźliśmy. Bardzo ważne jest, żeby okazywać wdzięczność ludziom, którzy pomagają. Kiedy dziecko słyszy wdzięczność w rodzinie, także uczy się ją odczuwać. Tworzy to pozytywną narrację i pomaga się dostosować.
Orest Drul: – W kwietniu 2022 roku powiedziałeś, że Niemcy błędnie uważali, że ich głównym uczuciem wobec Rosji jest poczucie winy z powodu wywołania II wojny światowej (choć właściwie wywołali ją w sojuszu z Moskwą). Błędnie, ponieważ w rzeczywistości naród niemiecki kieruje się w większym stopniu nie poczuciem winy, ale niedostatecznie uświadomionym strachem przed Rosją. Przewidywałeś, że gdy Ukraina swoim oporem pokaże, że nie należy bać się Rosji, pozbawi to Niemców strachu. Czy spodziewałeś się, że rezultatem będzie skok popularności AfD?
Roman Keczur: – Nie, pozycja skrajnej prawicy nie wzmocniła się z tego powodu. Wzmocniła się, ponieważ kiedy tylko władza – na przykład w Niemczech czy w Polsce – skłoniła się ku konfrontacji z Rosją, pozostawiła skrajnej prawicy niszę kolaboracyjną. A skrajna prawica ją zajęła.
Czyli ta metamorfoza od strachu do gniewu nastąpiła wśród elit, a wśród wyborców ten strach przekształca się znacznie wolniej?
Dzieje się tak, ponieważ Rosja nadal nie przegrała, nadal stanowi zagrożenie, nadal podnosi temperaturę, nadal eskaluje. Dlatego ta postawa gniewu jako przeciwwagi dla strachu nie zwyciężyła ostatecznie. Gdyby Zachód pomógł Ukrainie wystarczająco, byśmy mogli wygrać wojnę, ta muzyka już by się skończyła i nikt nie mówiłby teraz o skrajnej prawicy i jej ewentualnym rewanżu.
Bo Europa nie umie wykorzystać pozbycia się strachu na swoją korzyść?
Tak, ale nie do końca.
Europejskie elity grają jednocześnie dwie partie w tej samej orkiestrze. Z jednej strony pomagają Ukrainie, z drugiej strony unikają wojny z Rosją. To rzeczy, które są ze sobą sprzeczne, dlatego ta partia jest tak trudna. I dlatego Rosja jeszcze nie przegrała
OK, Niemcy czy Węgrzy przeżyli traumę porażki z Rosjanami. Ale skąd taki strach u Polaków, w których pamięci historycznej zapisane są zwycięstwa nad Rosją?
Ponieważ Polacy w ciągu ostatnich trzydziestu lat stali się typowym narodem zachodnim, stali się demokracją konsumentów. To znaczy, że główny trend wyznaczają konsumenci.
A konsumenci zawsze będą się opowiadać nie za konfrontacją z silniejszym wrogiem z powodu jakichś wartości – oni będą głosować za kontynuacją konsumpcyjnego raju. Do tego potrzeba niewiele: wystarczy zdradzić Ukraińców, może jeszcze kraje bałtyckie. A zdrada w społeczeństwie konsumpcyjnym nie jest uważana za grzech. Tu usprawiedliwienie jest oczywiste: bo „Ukraińcy to źli ludzie”. To prosta sztuczka. „Ukraińcy dokonali rzezi wołyńskiej” – i dlatego nie żal ich zdradzić. Tak samo jak: „Żydzi ukrzyżowali Chrystusa, więc można ich niszczyć”. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą krzyczeć: „Ukrzyżuj go!”. Zawsze.
Tu nie chodzi tylko o Polaków: praktycznie wszystkie skrajnie prawicowe i skrajnie lewicowe ruchy w Europie są antyukraińskie i prorosyjskie. Wypełniają niszę kolaboracyjną. Chcą się dogadać, chcą się poddać Rosjanom. Boją się ich i zgadzają się być wasalami: przecież kiedyś ludzie żyli w PRL-u czy NRD – i nic, nawet jakieś jasne wspomnienia można znaleźć w swojej pamięci.
Innymi słowy, Ukraińcy w Polsce stali się źli, bo Polacy się boją?
To główny wektor społeczny, chociaż społeczeństwo nie jest tego świadome. Efekt wyparcia, ponieważ uderza to w narcystyczne wyobrażenie o sobie. Nie mówi się o tym, ale cała ich retoryka, wszystkie ich działania bezpośrednio na to wskazują. Mogą mówić, że nie lubią Putina, ale robią wszystko, by Putin zwyciężył.
Psychologowie społeczni mówią: „Nie słuchaj tego, co ludzie ci mówią – ludzie nie chcą tego, o czym mówią. Ludzie chcą tego, co robią”
A większość polskiego społeczeństwa atakuje dziś Ukraińców, osłabia ich, pomaga Rosjanom. Bo „Ukraińcy dokonali rzezi wołyńskiej”, bo „Ukraińcy produkują zbyt dużo zboża”, bo „Ukraińcy zabrali pracę” – w chociaż w Polsce bezrobocie jest najniższe w Europie.
Jest jeszcze jeden powód: w Polsce jest zbyt wielu Ukraińców. I to jest obiektywny powód. Są miejsca, gdzie się skupiają – nie mieszkają na wsi, mieszkają głównie w dużych miastach i stają się pewnym zagrożeniem kulturowym. Jest ich wielu, mówią innym językiem, mają własną kulturę w obcym, monoetnicznym państwie.
Strach jest główną przyczyną, ale są też inne, na przykład konkurencja. Każdy naród chciałby być pierwszy we wszystkim, najbardziej heroiczny.
Czyli zazdrość.
No tak, na przykład zazdrość.
Zazdrość o uwagę?
Konkurencja dotyczy też tego, kto jest ofiarą – to drugi poziom tej historii. To nie my, Ukraińcy, jesteśmy ofiarami rosyjskiej wojny. Wręcz przeciwnie – to my jesteśmy tymi, którzy uczynili ofiarami Polaków. To rywalizacja o to, kto jest ofiarą.
Czy to przejaw narcyzmu, o którym pisał Michał Olszewski?
Cóż, to jest rola ofiary, tylko opisana innymi słowami. Bo ofiara znajduje się w epicentrum historii, wszystko kręci się wokół niej. Bycie ofiarą zawsze wiąże się z narcystycznym triumfem.
Myślenie jak o grze o sumie zerowej: jeśli inna naród zwraca uwagę na swoją tragedię, to polskie cierpienie traci na wartości. Czy rywalizacja o rolę ofiary wynika z logiki konsumenta, ze strachu?
To są niezależne procesy. Według konsumenta wszyscy są winni, bo jemu się należy. A ofiara jest winna wszystkiemu, bo ona cierpi, podczas gdy inni cieszą się życiem. Jednak geneza tego „należy się” u konsumenta i u ofiary jest różna. Konsument cieszy się swą konsumpcją – narzeka, że zawsze wszystkiego jest za mało, ale się cieszy. A ofiara nie jest tej radości świadoma.
Nie chciałbym jednak, aby ton wypowiedzi sugerował, że są źli Polacy i wspaniali Ukraińcy. Po pierwsze, wiemy, że są różni Polacy. Po drugie, wiemy, że my nie jesteśmy świętymi i że w ogóle nie ma świętych. Nie chciałbym więc dolewać oliwy do ognia bezpodstawnej konfrontacji.
Większość ludzi, gdy pojawia się kwestia wojny i złego pokoju, wybierze zły pokój. Konsumenci to ludzie, którzy łatwo poświęcają przekonania, wartości, ponieważ ich nie mają, ponieważ ich wartości leżą w konsumpcji
Ich tożsamość kształtuje się wokół Pumy lub Adidasa, Mercedesa lub BMW. To „nowe” symulakry tożsamości. Ci ludzie nie myślą w kategoriach wartości takich jak godność, przekonania, światopogląd. Są od tego dalecy. Myślą w kategoriach komfortu, bezpieczeństwa, zapewnienia sobie bytu. Im jest obojętne, z kim się dogadują. I to jest tendencja światowa. Nie dotyczy to tylko Polaków. Dotyczy Gruzji... Połowy Europy...
Można się oburzać i potępiać, ale lepiej zrozumieć ten mechanizm i wykorzystać go. Chociaż i w Ukrainie nie brakuje takich osób – tych, których chaty stoją na skraju, tych, dla których to nie jest „ich wojna” i którym „państwo nic nie dało”. I którzy oburzali się, dlaczego Juszczenko wraz z Kaczyńskim polecieli bronić Tbilisi przed rosyjskimi samolotami. To tendencja we współczesnym świecie. Być może tak było zawsze. Wcześniej wojny były sprawą elit, a „zwykli” ludzie starali się trzymać z dala od „dynastycznych konfliktów”.
W dawnych czasach ta sprzeczność była rozwiązywana poprzez przymus. Poddanych po prostu zmuszano siłą do podporządkowania się. Teraz robią to państwa totalitarne. Problem pojawia się tylko w demokracjach wyborczych.
W czasach kryzysu interes społeczny wymaga, aby dla przetrwania podporządkować się wartościom niematerialnym, które są sprzeczne z „wartościami” konsumenta. W tradycji liberalnej ludzi nie można do tego zmusić, ale jeśli chce się ją ratować, dogadzanie konsumentom jest śmiertelnie szkodliwe
Nie mówię o tym, by ich „moralnie potępiać” – przecież nikt z nas nie jest święty. Mówię to, by zrozumieć proces społeczny. Potrzebujemy siły autorytetów, które potrafią odważnie i mądrze rozmawiać nie tylko z pasjonatami, ale także z konsumentami. W końcu jeśli wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym 100% stanowią pasjonaci, to jest to społeczeństwo ciągłego konfliktu obywatelskiego. Dla swojej stabilności każda grupa potrzebuje konformistów.
Apelujemy o postawę obywatelską, zapominając, że rozmawiamy z konsumentami. Jeśli Putin stanowi zagrożenie utraty ich raju, po prostu poświęcą inne narody, traktując je jak pionki. Ponadto istnieje sceptycyzm wobec elit – konsumenci są bardzo sceptyczni wobec elit, ponieważ elity deklarują (nie zawsze uczciwie) wartości, wolność, demokrację, prawa człowieka, ekologię itp. A dla konsumenta oznacza to ograniczenie konsumpcji. Konsumenci nie rozumieją, że rezygnacja z wartości bardzo szybko doprowadzi do upadku konsumpcyjnego raju. Tak więc konsument nie ma wartości.
A długoterminowe planowanie wynika z posiadania przekonań i wartości: jeśli nie masz przekonań, to kogo tu kochałeś? Działasz sytuacyjnie, w każdej sekundzie, jak zwierzę. Kiedy ktoś je atakuje – ucieka, kiedy ono może kogoś zjeść – dogania. Oznacza to, że długoterminowa perspektywa planowania jest między innymi wynikiem wartości. A bez tego nie ma dobrobytu i odpowiednio konsumpcji.
A w naszych płynnych czasach, jak mówił Zygmunt Bauman, jedyną podstawą planowania jest właśnie oparcie się na wspólnych wartościach, ponieważ reszta – technologie, sposoby osiągania wartości itp. – jest zmienna. Czy naprawdę wszystko jest tak beznadziejne? Czy coś może być czynnikiem wyzwalającym, który zmieni kierunek trendów, w szczególności w polskim społeczeństwie?
Cóż, jest już taki czynnik: drony – i to, że Ukraińcy uczą Polaków, jak je odpierać. To właśnie jest ten czynnik.
Jeśli dojdzie do dalszego zaostrzenia konfliktu i Polacy lub inne kraje europejskie będą zmuszeni w pewnym stopniu przystąpić do tej wojny, to Ukraina oczywiście będzie dla nich wybawcą
To znaczy – jeśli jednak zostaną wciągnięci do wojny. Nie ma innego rozwiązania?
Myślę, że brakuje rozmowy na temat istoty sprawy, rozmowy mężów stanu, prawdziwej rozmowy, rozumiesz? Wszyscy kłamią. Elity dzisiaj kłamią, bo nie wierzą swojemu narodowi. Myślą, że jeśli powiedzą narodowi, tym konsumentom, prawdę, to konsumenci je odrzucą. Elity rozmawiają z ludnością, jak z dziećmi, nie przeciążając komunikatów prawdą. W tym celu wymyśliły nawet osobne słowo – one się „komunikują”.
Brakuje Kuronia.
Brakuje autorytetów, które potrafią mówić stanowczo, jasno, czasem ostro, ale zawsze z empatią. Prawie nie słyszę ich głosów.
Jaki mechanizm psychologiczny powoduje przejście nastrojów społecznych od strachu do gniewu?
Wiesz, to jak w medycynie: lekarstwo czy trucizna – zależy od stężenia. Umiarkowany strach przekształca się w gniew, a strach przekraczający pewien próg paraliżuje. Rosjanie dobrze znają ten przepis i cały czas próbują podnosić poprzeczkę eskalacji.
Ale ich słabość polega na tym, że uważają, że to jedyny przepis na ich zwycięstwo. A zawsze znajdzie się ktoś, kto zrozumie tę grę i będzie eskalował w odpowiedzi. Tak upadają wszystkie imperia.
Adaptacja w nowym kraju staje się prawdziwym wyzwaniem dla dzieci i nastolatków, zwłaszcza jeśli przyjechali tylko z jednym z rodziców. Bariera językowa, utrata przyjaciół i brak wsparcia dorosłych często powodują, że dzieci zamykają się w sobie i tracą motywację do nauki. Jak pomóc im się przystosować, nie stracić wiary we własne siły i znaleźć swoje miejsce w obcym kraju? Rozmawiamy o tym z Valentyną Kusznir, pedagożką z Poznańskiego Centrum Psychologiczno-Pedagogicznego.
Valentyna Kusznir. Fot. archiwum prywatne
Dorosły obok dziecka
– Na konsultację do naszego centrum skierowała Mykytę [imię zmienione – red.] administracja polskiej szkoły. Miał trudności w nauce – mówi Valentyna Kushnir. – Ma 16 lat, ale nadal uczy się w siódmej klasie, trzeci rok z rzędu. Na początku go to denerwowało, teraz jest mu obojętne. Niechętnie chodzi do szkoły, częściej zostaje w domu. Język polski zna słabo, podobnie jak jego mama. I prawdopodobnie właśnie to stało się pierwotną przyczyną wszystkich trudności. Jednocześnie chłopak jest zdolny do tego, by osiągać sukcesy.
Do Polski Mykyta przyjechał z mamą w 2023 roku. Zachorował i wymagał długotrwałego leczenia, więc matka zabrała go na leczenie do Ukrainy. Kiedy wrócił, okazało się, że w szkole nikt nie wiedział, dlaczego tak długo go nie było. Sam wstydził się o tym mówić, a mama nie spieszyła się z nawiązaniem kontaktu ze szkołą. Z powodu długiej nieobecności nauczyciele zdecydowali o pozostawieniu chłopca na drugi rok w tej samej klasie – a potem na kolejny. Za trzecim razem mama przeniosła go do innej szkoły. Ostatecznie dyrekcja tej szkoły skierowała Mykytę do nas na konsultację, by stwierdzić, co się z nim dzieje.
Natalia Żukowska: – Co najbardziej uderzyło Panią w tej historii?
Valentyna Kusznir: – Podobnie jak w wielu tego typu historiach, głównym problemem jest tutaj utrata kontaktu między matką a szkołą. W Polsce Mykyta i jego mama są sami. Kobieta bardzo dużo pracuje, więc chłopiec większość czasu spędza samotnie. Zarazem mama – pomimo wszystkich trudności – powinna wiedzieć, jak jej dziecko czuje się w szkole, być w kontakcie z nauczycielami. Nawet jeśli istnieje bariera językowa, nie należy się jej obawiać – w większości polskich szkół pracują ukraińscy nauczyciele lub asystenci, którzy są gotowi pomóc. Niestety, mama Mykyty nie wiedziała, jak funkcjonuje polski system edukacji. Jeśli dziecko na przykład zachorowało i długo nie chodziło do szkoły, trzeba przedstawić dokument potwierdzający, że za nieobecnością stał ważny powód – zaświadczenie od lekarza lub oficjalne potwierdzenie. Nauczyciele Mykyty nie znali przyczyn jego nieobecności i nie mogli odpowiednio mu pomóc, zapewnić opieki psychologiczno-pedagogicznej, której potrzebował.
Widzę wiele różnych sytuacji. Każda historia jest wyjątkowa, ale jednocześnie typowa, ponieważ wszystkie dotyczą tego samego: adaptacji.
Często mówimy, że adaptacja zależy od indywidualnych cech dziecka, i rzeczywiście tak jest. Ale jest jeszcze jeden bardzo ważny czynnik: dorosły towarzyszący dziecku, jego najbliższe otoczenie. Idealnie jest, gdy to jest rodzina. Jeśli dziecko przeprowadziło się wraz z rodziną, znacznie łatwiej mu się przystosować, ponieważ został zachowany „mikroklimat”: więzi z mamą, tatą, być może babcią lub dziadkiem. Środowisko się zmieniło, ale wewnętrzny krąg wsparcia pozostał.
Najtrudniej jest tym, które przyjechały tylko z mamą. W tym przypadku dziecko traci swoje środowisko, a mama swoje życie. Często jest wyczerpana i nie może poświęcić dziecku uwagi, ciepła, wsparcia.
Pytam matkę: ile czasu spędzacie razem, kiedy ostatnio czytaliście lub omawialiście film? Większość odpowiada: „No, w niedzielę, trochę”
A to często nie wystarcza i dziecko może się izolować.
Ale dlaczego wybierają izolację zamiast komunikacji?
Jest kilka powodów. Po pierwsze, cechy samego dziecka: nadmierna nieśmiałość lub wrażliwość emocjonalna. Po drugie, trudności w nauce. Jeśli dziecku przychodzi ona z trudem, zwłaszcza w szkole podstawowej, często zaczyna czuć się gorsze. Jeśli do tego dochodzą drwiny ze strony innych dzieci, sytuacja staje się zbyt bolesna. Po trzecie, język. Nie wszystkie dzieci szybko opanowują język polski, a język jest kluczowym czynnikiem. Albo pomaga dziecku się zintegrować, albo staje się poważną barierą.
Badałam tę kwestię na przykładzie dzieci, które uczęszczają do polskich szkół już od 3 lat. Widziałam różne przypadki. Pewien chłopiec na przykład opanował język polski tak dobrze, że nawet wygrał konkurs literacki, pisząc własne opowiadanie. Nawet nauczyciele byli zaskoczeni, ponieważ według danych naukowych dziecko potrzebuje około 6-8 lat, by opanować drugi język na poziomie native speakera. Są też jednak i inne historie, kiedy dzieci nawet po 3 latach życia w Polsce ledwo mówią po polsku. W takich przypadkach zazwyczaj ujawniają się pewne dysfunkcje lub specyfika rozwoju. Takie dzieci potrzebują profesjonalnej pomocy.
Co w takim przypadku powinni zrobić rodzice?
Nie czekać, tylko działać. Jeśli widzisz, że dziecko ma trudności, nie radzi sobie z nauką lub socjalizacją – nie milcz. W Polsce w takich sytuacjach szkoły same kierują dzieci na konsultacje psychologiczno-pedagogiczne, gdzie specjaliści określają przyczyny trudności i udzielają nauczycielom zaleceń, jak najlepiej pracować z dzieckiem. Często jednak zdarza się, że rodzice boją się tego kroku.
Rodzice myślą: jeśli dziecko jest kierowane do psychologa, to znaczy, że „coś jest z nim nie tak”. To błąd. Tutaj, w Polsce, panuje zupełnie inna kultura podejścia do pomocy psychologicznej. Jeśli dziecko ma trudności, nie oznacza to, że jest chore. To po prostu sygnał, że potrzebuje wsparcia
W poszukiwaniu bezpiecznej przestrzeni
Co najczęściej powoduje stres u dzieci po przeprowadzce: język, szkoła, utrata przyjaciół, nowe środowisko?
Wszystko to razem. Bo to jest wielka trauma związana z utratą domu, dotychczasowego życia, kręgu przyjaciół, języka. Każde dziecko przeżywa tę stratę na swój sposób, w zależności od wieku, typu układu nerwowego, indywidualnych cech. Duże znaczenie ma również doświadczenie związane z nauką. Jeśli przed wojną dziecko miało trudności w szkole – na przykład z koncentracją, pamięcią, mową – to w nowym środowisku wszystko to ujawnia się jeszcze bardziej.
Jest jeszcze jedna ważna kwestia: nauka online. Podczas pandemii, a następnie wojny, wiele dzieci przez 2-3 lata uczyło się zdalnie. Teraz widzimy, że część z nich po prostu nie ma podstawowych umiejętności społecznych: nie wie, jak zachowywać się w klasie, jak współdziałać z innymi, jak prosić o pomoc lub wyrażać swoją opinię. Takie dzieci mają duże trudności z socjalizacją. I właśnie tutaj najważniejsza jest rola wsparcia dorosłych: nauczycieli, rodziców, psychologów.
Najważniejsze jest nie tylko nauczenie dziecka mówienia, ale także pomoc w poczuciu się akceptowanym. Bo bez poczucia bezpieczeństwa i akceptacji nie będzie ani mówienia, ani nauki, ani rozwoju
Pracuję w polskim systemie edukacji już od 3 lat i mogę powiedzieć, że tu naprawdę wiele się robi, by wspierać takie dzieci. Są asystenci międzykulturowi, którzy pomagają uczniom dostosować się, nawiązać kontakt, zrozumieć zasady obowiązujące w szkole. Jednak nawet przy takim wsparciu dziecku pozostaje własna decyzja: otworzyć się lub zamknąć. Z tymi dziećmi trzeba pracować delikatnie, stopniowo włączać je do grupy, tworzyć bezpieczną przestrzeń.
Valentyna Kusznir podczas zajęć z dziećmi. Zdjęcie: archiwum prywatne
Z jakimi problemami najczęściej zwracają się do Pani dzieci i ich rodzice?
Najczęściej z tym, że dziecku trudno przychodzi nauka. W szkole widzą, że ono się stara, ale materiał przyswaja powoli, nie nadąża. Zaczynamy to analizować.
Nie zawsze oznacza to, że dziecko jest „leniwe”. To słowo całkowicie wyeliminowałabym ze słownika
Bo dziecko zazwyczaj nie pracuje nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że to dla niego trudne. Potrzebuje dodatkowego wysiłku. A a nam może się wydawać, że nic nie robi.
Inne dzieci mają trudności z adaptacją, z umiejętnościami społecznymi. Nie potrafią nawiązywać kontaktów z rówieśnikami, nie rozumieją, jak zachowywać się w grupie. Widzimy więc całą gamę problemów, od edukacyjnych po psychologiczne i społeczne.
W europejskiej edukacji, w szczególności w polskiej, nie dąży się wyłącznie do zgromadzenia określonej ilości wiedzy, ale stara się dostosować nauczanie do dziecka, by czuło się komfortowo i odnosiło sukcesy.
W szkołach pytają: „Jakie są twoje mocne strony? Na czym możesz się oprzeć?”. Nasze dzieci i ich rodzice nie potrafią odpowiedzieć na te pytania
Dorośli przychodzą i mówią: „No cóż, on gra w gry”. Ale nie o to chodzi. Ważne jest, by dziecko znało swoje wewnętrzne zasoby – w czym jest dobre, a w czym słabe. To podstawa zdrowej samooceny i udanej adaptacji. Bardzo ważne jest, by zrozumieć, jakie mocne strony ma dziecko, a jakie słabe.
Co robić, gdy nauczyciele narzekają na opóźnienia klasy z powodu ukraińskich dzieci? Jak reagować jako rodzice?
Nauczyciele muszą zrozumieć, że przyswajanie dwujęzyczności to długotrwały proces. Dziecko potrzebuje czasu, żeby opanować język polski na poziomie szkolnym. Jeśli nauczyciele widzą, że się stara, pracuje, ale z jakichś powodów nauka przychodzi mu z trudem, kierują je do poradni psychologiczno-pedagogicznej, gdzie psychologowie, pedagodzy i logopedzi określają przyczyny niepowodzeń. W razie potrzeby zalecają szkole zapewnienie dziecku opieki psychologiczno-pedagogicznej poprzez zajęcia terapeutyczne z pedagogiem, dodatkowe zajęcia z przedmiotów nastręczających trudności, konsultacje z psychologiem, zajęcia mające na celu pokonanie konkretnych trudności itp. Polskie szkoły są naprawdę gotowe pomagać ukraińskim dzieciom. W placówkach edukacyjnych, w których pracowałam, nie było skarg na dzieci.
Co więcej, polski system przewiduje dodatkowe zajęcia z języka – zazwyczaj 10 godzin tygodniowo. Problem polega czasem na tym, że ukraińskie dzieci nie uczęszczają na te zajęcia, dlatego szkoły stopniowo z nich rezygnują. Zdarzyła mi się sytuacja, że rodzice ukraińskich dzieci nalegali na dodatkowe lekcje polskiego, a szkoła zorganizowała je dwa razy w tygodniu dla konkretnej klasy. Dało to zauważalny efekt: dzieci zaczęły nadrabiać zaległości w programie.
Jeśli pojawiają się skargi na wasze dzieci, należy działać systemowo:
1. Zwrócić się do nauczyciela lub wychowawcy klasy.
Jeżeli pojawiają się problemy w szkole, niezadowolenie z wyników nauki lub zachowania, należy pozostawać w kontakcie z nauczycielem i rozmawiać o tym, jak dziecko funkcjonuje w klasie. Często rodzice nie wiedzą, jak dziecko zachowuje się w szkole, ponieważ w domu jest zupełnie inne, na przykład ciche, bo zajęte telefonem.
2. Zrozumieć przyczyny i wspólnie opracować plan działania.
Nauczyciele cenią aktywnych rodziców. Jeśli rodzice wykazują inicjatywę, interesują się sytuacją i pomagają rozwiązywać trudności, nauczyciele wychodzą im naprzeciw i aktywnie wspierają dziecko. Jeśli ma ono problemy z nauką lub zachowaniem, ważne jest, by wspólnie z nauczycielem zrozumieć przyczyny. Jeśli kontakt z nauczycielem nie jest możliwy, można poruszyć tę kwestię na poziomie dyrektora.
Dzieci wrażliwe często stają się ofiarami
Z powodu opóźnień w nauce i braku przyjaciół dziecko może stać się ofiarą znęcania się. Jak wtedy postępować?
Ofiarą znęcania się może stać się każdy. Najczęściej stają się nimi osoby, które różnią się od większości – na przykład językiem, stylem zachowania, reakcjami na wydarzenia. Nasze dzieci również należą do kategorii takich „innych”, podobnie jak dzieci ze specjalnymi potrzebami, wrażliwe, nadpobudliwe itp. To może spotkać każdego.
Problem znęcania się istnieje wszędzie. Kraje europejskie pracują nad tym, jak mu zapobiegać i przeciwdziałać. Polska również. Nauczyciele przechodzą szkolenia, by rozpoznawać pierwsze oznaki i reagować na nie.
Co mogą zrobić rodzice? Wyjaśnić dziecku, jak się bronić. Niestety, nasze dzieci często nie potrafią tego robić.
Pytam dzieci: „Co zrobisz, jeśli ktoś cię obrazi?”. Większość odpowiada: „Zignoruję to, nic nie zrobię”. Pasywne podejście do siebie to pierwsza oznaka wrażliwości
Trzeba nauczyć dziecko bronić się słownie. Odpowiedź musi być jasna. Jeśli dziecko nie potrafi tego zrobić samo, powinno zwrócić się do nauczyciela. W szkole muszą być osoby, które mogłyby je chronić. Ważne jest, by reagować natychmiast, by nie ignorować problemu.
A jak rozpoznać pierwsze oznaki znęcania się?
Pierwsze oznaki to zmiana nastroju dziecka, unikanie kontaktu, niechęć do opowiadania o tym, co się dzieje. Jeśli grupa rówieśników wciąż dziecko wyśmiewa, ono zaczyna wierzyć, że to w nim tkwi problem.
Był taki przypadek w technikum: wyśmiewano chłopca, oblewano go wodą z zabawkowego pistoletu. Nauczycielka to zobaczyła i wszyscy, którzy się wyśmiewali, zostali ukarani: nastolatki pracowały społecznie, myły toalety, brały udział w remonrach. To nauczyło ich, że poniżanie ludzkiej godności jest niedopuszczalne.
Jeśli dziecku trudno nawiązać kontakt z kolegami z klasy i nauczycielami, w końcu przestanie chcieć chodzić do szkoły
Boję się mówić po polsku przed klasą
Jak często szkoły zwracają się do Pani z prośbą o wsparcie?
Nieustannie. Pracuję głównie z dziećmi obcokrajowców, wśród których jest wiele dzieci ukraińskich. W Polsce system jest bardzo dobrze zorganizowany, w każdej dzielnicy znajduje się poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Jednak obecnie, trzy i pół roku po masowym napływie Ukraińców, coraz częściej mamy do czynienia nie z problemami adaptacyjnymi, ale z problemami rozwojowymi, socjalizacyjnymi – w szczególności z trudnościami w komunikacji, z izolacją i konfliktami z otoczeniem.
Jakie objawy psychosomatyczne zauważa Pani u ukraińskich dzieci?
Ból brzucha, ogólne osłabienie. Ale jeśli problem ma charakter społeczny (wynika z braku kontaktów), dziecko po prostu nie chce chodzić do szkoły. Próbuje się izolować, zamyka się w sobie.
Dla nastolatka bardzo ważne jest uznanie w grupie. Ono często znaczy więcej niż oceny
Poznałam chłopca z trzeciej klasy, który przez cały rok chodził w wełnianych rękawiczkach bez palców, nawet w upale. To był jego sposób na samoobronę. Inny chłopiec, w drugiej klasie, w trudnych dla niego sytuacjach chował się pod stołem i płakał, ponieważ nie potrafił wyjaśnić, czego potrzebuje. Często dzieci noszą do szkoły swoje zabawki, by czuć się bezpieczniej.
Każde dziecko reaguje na swój sposób i we własnym tempie. Adaptacja zależy również od statusu społecznego i finansowego rodziny. Niskie zarobki rodziców, brak własnego miejsca do spania – to wszystko ma ogromny wpływ na samoocenę. Dziecko może wstydzić się swojej rodziny lub warunków mieszkaniowych, co utrudnia socjalizację.
Jak wiek dziecka wpływa na adaptację do życia za granicą?
Najtrudniej adaptują się nastolatki, ponieważ dla nich niezwykle ważne jest uznanie społeczne. Dziecko może usłyszeć drwiny pod swoim adresem i w efekcie zacząć bać się mówić na głos po polsku.
Wiele dzieci mówi mi: „Boję się mówić przed klasą”, bo myślą, że powiedzą coś nie tak i inni będą się z nich śmiać
To wielkie wyzwanie: mówić na głos przed całą klasą w innym języku. Tutaj ważne jest, jak działa wychowawca klasy, czy są opiekunowie, jak zorganizowana jest integracja.
Czy można stworzyć poczucie domu na obcej ziemi. Co jest do tego potrzebne?
Poczucie domu w obcym kraju w dużym stopniu zależy od osoby dorosłej, która jest w pobliżu. Zazwyczaj jest to mama. Jeśli jest otwarta, nastawiona na adaptację, a nie na: „to wszystko kiedyś się skończy i w końcu wrócimy”, pomaga to dziecku czuć się, jak w domu. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że dom jest tam, gdzie jesteś ty i twoje dzieci. Uczymy się być szczęśliwi w warunkach, w których się znaleźliśmy. Bardzo ważne jest, żeby okazywać wdzięczność ludziom, którzy pomagają. Kiedy dziecko słyszy wdzięczność w rodzinie, także uczy się ją odczuwać. Tworzy to pozytywną narrację i pomaga się dostosować.
Na Islandii przebywa prawie 2500 ukraińskich uchodźców. To niemało, jak na kraj o populacji 370 000 osób. Podobnie jak w innych krajach europejskich, status tymczasowej ochrony na Islandii daje Ukraińcom dostęp do opieki zdrowotnej, a także prawo do pracy i nauki. Chociaż zdecydowana większość ukraińskich uchodźców nie mówi po islandzku, coraz więcej Ukrainek znajduje na Islandii pracę i buduje tam swoje życie.
Sestry rozmawiały z Ukrainkami jak im się żyje na Islandii.
Zamiast mojego byłego męża alimenty na moje dzieci płaci... Islandia
— Przyszło mi do głowy, by wyjechać na Islandię, uciec przed wojną bez konkretnego powodu; nie mieliśmy tam krewnych ani przyjaciół — wspomina Ukrainka Witalina Studenikina. — Za ostatni grosz kupiłam bilety — i wraz dziećmi znalazłam się w tym kraju.
Przed rosyjską inwazją Witalina Studenikina, matka trójki dzieci (jej córki mają 17 i 11 lat, a syn — 15 lat), pracowała w okręgowym wydziale edukacji w Krzywym Rogu. Gdy zaczęły się działania wojenne, przeniosła się z dziećmi najpierw do Polski, a następnie do Islandii.
Witalina z dziećmi na Islandii. Zdjęcie z prywatnego archiwum
— Na lotnisku ukraińscy uchodźcy spotkali się z policjantami – zaznacza Vitalina. — Zostaliśmy umieszczeni w hotelu w Rejkjawiku. Najpierw były badania lekarskie, potem etap papierkowej roboty, który trwał około dwóch tygodni. Nie byłam przyzwyczajona do bezczynności przez długi czas, więc trzy dni po przyjeździe poszszłam do ośrodka, w którym psycholodzy pomagali Ukraińcom.
Powiedziałam, że jestem nauczycielką (historii i psychologii), więc mogę zaopiekować się dziećmi tych, którzy przyszli po poradę. Ten wolontariat uświadomił mi, że mogę i chcę pracować nawet z maluchami. Pomyślałam, że w przedszkolach prawdopodobnie będą ukraińskie dzieci potrzebujące pomocy w adaptacji. Dlatego po przeprowadzce z hotelu do mieszkania zaczęłam szukać takiej pracy.
Dostali mieszkanie socjalne — chociaż socjalne nie oznacza darmowe.
— W tym mieszkaniu na przedmieściach Reykjaviku mieszkaliśmy za darmo tylko przez pierwsze sześć miesięcy, potem musieliśmy płacić czynsz – mówi Witalina. Miesięcznie to było 320 tys. koron islandzkich (ponad 2 300 dolarów).
Rejkjawik jest najbardziej wysuniętą na północ stolicą na świecie. Lot z Polski na Islandię trwa cztery godziny. Zdjęcie: Shutterstock
Dopóki nie pracowałam, dostawałam pomoc socjalną w wysokości 220 tys. koron (1 600 dolarów) na całą rodzinę. W takich sytuacjach ratuje człowieka system dopłat: państwo oblicza twoje dochody i wydatki, a pewna część kwoty, którą zapłaciłaś za czynsz, może zostać zwrócona. Dodatkowo co cztery miesiące otrzymuję 230 tys. koron (1 670 dolarów) na moje dzieci. Zasiłek rodzinny jest jedyną rzeczą, którą nadal otrzymuję. Reszta płatności została wycofana, gdy tylko dostałam pracę.
Jeśli chodzi o moje dzieci, islandzki rząd płaci mi alimenty. Jestem rozwiedziona od ponad dziesięciu lat. Mój były mąż od dawna mieszka w innym kraju i nie jest zainteresowany dziećmi.
Kiedy zaczęłam załatwiać formalności w Islandii, poproszono mnie o jego dane kontaktowe. Nie skontaktował się ze mną, więc teraz to rząd Islandii płaci mi alimenty. Wyjaśniono mi, że jeśli islandzkie władze go znajdą, będzie zobowiązany do spłaty długu wobec Islandii. Tutaj prawa nieletnich są chronione w maksymalnym stopniu. A jeśli jedno z rodziców zapomina o swoich obowiązkach, jego dzieci wspiera państwo.
Islandczycy nie troszczą się o to, by dziecka "nie przewiało" — ale o jego stan psychiczny
Gdy Witalina zaczęła szukać pracy na Islandii, w lokalnym urzędzie pracy pomogli jej przygotować CV. Problemem był jej brak znajomości islandzkiego i angielskiego.
— Choć językiem urzędowym jest tu islandzki, prawie wszyscy mieszkańcy wyspy mówią po angielsku – w mówi Witalina. — Mój angielski był na poziomie szkolnym, ale uzbrojona w tłumacza Google zaczęłam chodzić do wszystkich przedszkoli w okolicy i oferować swoje usługi. Odmowa za odmową — aż w końcu trafiłam na przedszkole, które znajdowało się półtorej godziny drogi od mojego domu. W tym przedszkolu czekali na ukraińską dziewczynkę z autyzmem, miała być jedynym ukraińskim dzieckiem wśród małych Islandczyków.
Ogólnie rzecz biorąc, dzieci bardzo dobrze rozumieją język migowy, mimikę i uśmiechy. Mówiłam do nich trochę po angielsku, trochę po ukraińsku, a one nauczyły mnie kilku islandzkich słów. Dyrekcja przedszkola zauważyła, że szybko nawiązałam z nimi kontakt, i zaproponowała mi pozostanie.
Teraz zmieniłam pracę, znalazłam przedszkole bliżej domu. W moim pierwszym przedszkolu miałam grupę starszych dzieci. Teraz to są 2-3 latki, z których większość mówi w języku, który rozumieją, a to jest dla mnie jeszcze łatwiejsze.
Islandia jest jednym z najbardziej ekologicznych krajów na świecie. Islandczycy nauczyli się wykorzystywać energię gejzerów, wodospadów, a nawet źródeł termalnych. Zdjęcie: Shutterstock
Islandzkie przedszkola różnią się od ukraińskich. Nie ma dużych grup — pięcioro dzieci przypada na jednego nauczyciela. Każde przedszkole ma swój własny profil: ekologia, wielokulturowość, poznawanie świata poprzez kreatywność itd. Dzieci nie dostają obowiązkowych zadań. Są tylko zalecenia, lecz każde dziecko może robić to, co chce. Logopedzi i psycholodzy pracują z dziećmi co tydzień. Sześcioletnie dzieci powinny być w stanie napisać swoje imię i nazwisko oraz policzyć do dziesięciu w języku angielskim i islandzkim. Dzieci w mojej grupie potrafią to wszystko także po ukraińsku (śmiech).
Niektóre rzeczy mogłyby szokować ukraińskich rodziców. Na Islandii nikt nie opatula swoich dzieci, mimo że wiatr czasami dosłownie zwala je z nóg. Jeśli nie chcesz nosić czapki, nie musisz. Jeśli chcesz jeść śnieg lub kąpać się w kałuży — proszę bardzo. Deszcz i wiatr nie są powodem, by nie iść na spacer. W moim poprzednim przedszkolu, jeśli dziecko było kapryśne i nie chciało założyć kurtki, można było zabrać je na dwór bez niej. Dziecko, które zimą nosi lekkie trampki założone na bose stopy, nikogo tu nie zadziwi.
Na Islandii nie troszczą się o to, by dziecka "nie przewiało", ale o jego stan psychiczny. O stan psychiczny dorosłych zresztą też.
Po tym jak pewnego dnia zabrałam na spacer nie pięcioro, lecz dziesięcioro dzieci, koledzy zainteresowali się moim stanem emocjonalnym. Pytali, czy jestem zmęczona
Miałam szczęście do współpracowników. Chociaż mój islandzki nie jest na wysokim poziomie (ale nadal się go uczę, uczęszczam na kursy językowe po pracy), nigdy nie wyczułam żadnych uprzedzeń. Większość Islandczyków to otwarci i przyjaźni ludzie.
Przedstawiciel elfów w parlamencie
Byłam zaskoczona, że wielu Islandczyków wierzy w elfy lub przynajmniej z szacunkiem podchodzi do tego tematu. Jest nawet przedstawiciel elfów w parlamencie. Islandczycy wierzą, że w niektórych miejscach żyją elfy — i oficjalnie zabraniają budowaniania tam czegokolwiek: domów, a nawet dróg. By elfom nie przeszkadzać i ich nie denerwować.
Siedziba elfów pośród głazów. Na Islandii ludzie szanują te legendarne stworzenia i nie budują dróg, jeśli miałaby przebiegać przez zamieszkane przez nie tereny. Zdjęcie: Shutterstock
Życie na Islandii jest ciekawe i wyjątkowe. Myślę jednak, że przesadą jest stwierdzenie, że Islandczycy są jednymi z najszczęśliwszych ludzi na świecie. Chć to kraj zamożny i zorientowany społecznie, wiele osób regularnie przyjmuje tu leki przeciwdepresyjne. To z powodu klimatu. Kiedy nie widzisz słońca przez całą zimę, a na zewnątrz jest ciemno prawie przez całą dobę, wpływa to na twoją psychikę. A przez całe lato są białe noce i nie możesz spać. Nie pomagają ani grube zasłony, ani tabletki nasenne.
Życie na Islandii nie jest dla każdego, bo zimą nie ma słońca, a latem są ciemne noce. Zdjęcie z prywatnego archiwum
Moja córka zaczęła mieć tutaj migreny, choć to może z powodu stresu, którego doświadczyła w Ukrainie. Niedawno w pobliżu nas doszło do erupcji wulkanu, co również nie jest tutaj rzadkością. W ścianach domu pojawiły się pęknięcia. Ale miejscowi nie boją się wulkanów ani trzęsień ziemi. Klęski żywiołowe są identyfikowane z wyprzedzeniem, a ludzie wiedzą, że jeśli coś miałoby się stać, zostaną zawczasu ewakuowani.
Ukraińcy nie mogą pracować na statkach rybackich
Łesia Moskalenko, Ukrainka, która przyjechała na Islandię ze swoją 20-letnią córką, też przyznaje, że niezwykły islandzki klimat wpływa na jej samopoczucie.
— Na Islandii zaczęłam mieć migreny – mówi Łesia. — Bóle głowy ustąpiły dopiero po roku pobytu. Moja córka i ja mieszkamy na północy, w mieście Akureyri. To bardzo blisko koła podbiegunowego. Moja córka mówi po angielsku, więc znalazła pracę w sektorze usług. Teraz pracuje dla sieci Subway. Niedawno uzyskała dwie licencje na pracę jako przewodniczka wielorybnicza, co oznacza, że może zabierać turystów na wycieczki z oglądaniem wielorybów. Angielski się przydaje, choć lista zawodów dostępnych dla Ukraińców jest wciąż ograniczona. Bez znajomości islandzkiego i nostryfikowanego dyplomu nie będziesz mógł być na przykład prawnikiem lub lekarzem. Ale możesz pracować w turystyce.
Łesia Moskalenko z córką na Islandii. Zdjęcie z prywatnego archiwum
Na Islandii są trzy filary gospodarki: turystyka, rybołówstwo i produkcja aluminium. Praca na statkach rybackich jest wysoko płatna, możesz zarobić do trzech milionów koron miesięcznie (ponad 20 tys. dolarów). Ale nie znam żadnego Ukraińca, który by tam pracował — wszystko w tej branży od dawna jest rozdzielane między miejscowych, a obcokrajowcy nie są w niej mile widziani.
Islandia też ma swoje "mafie", swoje nieprzyjemne niuanse. Możesz np. zostać zwolniony bez podania przyczyny. Na przykład ktoś pracuje w kawiarni i wylatuje nagle przed rozpoczęciem wakacji szkolnych. Potem okazuje się, że właściciel kawiarni postanowił zatrudnić na lato dzieci w wieku szkolnym, by zaoszczędzić na podatkach.
Na Islandii możesz kupić samochód za miesięczną pensję. Ale w sklepach nie ma alkoholu
Na Islandii jest wielu imigrantów (np. jest duża polska diaspora). Ale większość z nich pracuje w zawodach niewymagających kwalifikacji. Nie spotkałam żadnego obcokrajowca lekarza, chociaż system medyczny jest przeciążony i cierpi na niedobór personelu. Podobnie jak w wielu krajach europejskich, na wizytę u lekarza możesz tu czekać kilka miesięcy. Konieczność czekania dotyczy także wielu innych obszarów, takich jak administracja czy bankowość. W większości instytucji dzień pracy kończy się o godzinie 16-tej.
Nawet jeśli masz pilną sprawę – na przykład musisz zablokować kartę bankową – możesz to zrobić dopiero od 9 rano następnego dnia. Tu nie ma wieczornych ani nocnych infolinii, które mogłyby pomóc klientom
Łesia i jej córka znalazły własne zakwaterowanie. Miesięczny czynsz za dwupokojowe mieszkanie kosztuje je 250 tys. koron (1 800 USD) rocznie.
— Mieszkanie z jedną sypialnią w naszym mieście może kosztować około 1 500 dolarów — mówi Łesia. — Na wsi czynsz jest niższy, ale trudniej tam znaleźć pracę, chyba że na farmie. W mieście możesz obejść się bez samochodu, lecz na wsi nie — transport międzymiastowy jest rzadkością, a przy złej pogodzie autobusy w ogóle nie kursują. Wszyscy Islandczycy mają samochody. Auto możesz kupić już za miesięczną pensję — pod warunkiem, że masz własny dom i nie musisz płacić czynszu.
Obserwowanie wielorybów jest popularną rozrywką na Islandii. Ukraińcy mogą uzyskiwać licencje i zabierać turystów na takie wycieczki. Zdjęcie: Shutterstock
Islandczycy są bogatymi ludźmi, ale nie mają w zwyczaju tego okazywać. Ubierają się bardzo prosto i prowadzą skromny tryb życia. Uwielbiają dzieci. Państwo stymuluje przyrost naturalny dobrymi pakietami socjalnymi, a tutejsze rodziny nierzadko mają po pięcioro czy sześcioro dzieci.
Ogólnie rzecz biorąc, życie na Islandii jest dość wygodne, jeśli masz pracę. Baseny termalne i stoki narciarskie — ma je niemal każda wioska — pomagają ludziom uciec od depresji w ciemnej porze roku. By ludzie nie topili depresji w kieliszku — co podobno w przeszłości się tutaj często zdarzało — alkoholu nie sprzedaje się w sklepach. Możesz go kupić tylko w placówkach jednej sieci, tylko w określone dni i godziny. W weekendy to niemożliwe.
Minimum stresu we wszystkim
– Z moich obserwacji wynika, że coraz więcej ukraińskich kobiet znajduje zatrudnienie na Islandii — mówi Tetiana Korolenko, mediatorka Międzynarodowego Programu IDP w Rejkjawiku. — Ja również przyjechałam tu z powodu wojny. Znajomość angielskiego pomogła mi szybko znaleźć pracę w sektorze publicznym. Teraz, jako mediator kulturowy, pracuję nie tylko z Ukraińcami, ale także z uchodźcami z innych krajów.
Tetiana Korolenko mówi po angielsku i pracuje z uchodźcami z różnych krajów w Islandii. Zdjęcie z prywatnego archiwum
Największą przeszkodą dla Ukraińców na Islandii jest bariera językowa. Bez znajomości islandzkiego wiele zawodów jest dla nich niedostępnych. Ale ja mówię wszystkim, że to nie powód do rozpaczy: możesz zacząć od czegoś prostego i jednocześnie uczyć się języka. Mówienie o tym, że islandzki jest bardzo trudny, to tylko czyjaś subiektywna opinia. Sama intensywnie się go uczę i znam Ukraińców, którzy uważają ten język za łatwy.
Ukraińcy na Islandii mają czas na integrację i znalezienie pracy. Urząd pracy często pomaga szukać wolnych miejsc. Jeśli dana osoba nie pracowała od dłuższego czasu, będą ją do tego delikatnie zachęcać: zapytają, na jakie oferty aplikowała i jakie rozmowy kwalifikacyjne odbyła. Nie wycofają płatności, ale pytań będzie coraz więcej. Ukraińcom szukającym pracy radziłabym, aby trzeźwo ocenili rzeczywistość i nie próbowali od razu zdobyć stanowiska w rządzie, zwłaszcza jeśli nie znają islandzkiego. Tu jest wiele możliwości. Dla tych, którzy nie mówią po angielsku, zawsze znajdzie się praca w branży sprzątającej czy w kuchni.
Niektóre rzeczy zaskakują Ukraińców. Na przykład ty, że nawet jeśli ty i twój partner nie jesteście małżeństwem, ale mieszkacie pod jednym dachem, jesteście oficjalnie uważani za rodzinę — a to wpływa na wasze świadczenia.
W rzeczywistości wszystko tutaj jest dla ludzi. I jest tak przejrzyste, jak to tylko możliwe. Na przykład jeśli ktoś ma dług wobec państwa, będzie mógł go spłacać stopniowo. W naszej sytuacji trudno jest prowadzić bezstresowe życie. Ale tam, gdzie można stresu uniknąć, staram się to robić.
Surowa i piękna Islandia. Zdjęcie z prywatnego archiwum Tetiany Korolenko
Kiedy w wyniku rosyjskich ataków do jakiejś rodziny dociera wiadomość o śmierci bliskiej osoby, zniszczeniu domu, kiedy drżą ręce, a oczy są puste od bólu – pojawiają się oni, psycholodzy służb ratowniczych.
Anastazja Kuczynska, kierowniczka działu wsparcia psychologicznego Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych (DSNS), od ponad 12 lat pomaga ludziom, których dotykają największe tragedie. Nam opowiada o tych, którzy stracili wszystko, wyjaśnia, dlaczego mówienie, że „wszystko będzie dobrze” jest bezsensowne, i mówi, jak ratować psychikę przed szokiem i traumami wojny.
30 sekund na kontakt
Natalia Żukowska: – Pracuje Pani z ludźmi, którzy w wyniku rosyjskich ostrzałów stracili bliskich albo domy. Jak wyglądają pierwsze chwile z osobą, która właśnie straciła wszystko?
Anastazja Kuczynska: – By nawiązać kontakt, mamy tylko 30 sekund. Niedawno Rosjanie zbombardowali dwupiętrowy budynek w Kijowie. Na miejscu pracują alpinistki i ratownicy, rozbierają gruzy, obok stoi małżeństwo, a pod gruzami dwoje ich dzieci. Stoją tak, że utrudniają ratownikom użycie sprzętu, który przyspieszyłby rozbiórkę. Ratownicy proszą więc mnie, psycholożkę, o ostrożne odciągnięcie tych ludzi od budynku, by można było podjechać sprzętem. Podchodzę, oceniam sytuację. Nie mogę powiedzieć: „Dzień dobry”, bo dzień nie jest dobry. „Jak się nazywacie?” też nie jest na miejscu. Aby taka osoba zwróciła na ciebie uwagę, musisz dobrać odpowiednie słowa. Człowiek w szoku może agresywnie i wrogo zareagować na każdą ingerencję w swoją przestrzeń osobistą. Ale trzeba nawiązać z nim kontakt.
Moim zadaniem jest stać się „jedną z nich”, pozostając zarazem tą samą osobą dla ratowników. W takich momentach psycholog jest pośrednikiem między systemem, który pomaga, a ludźmi, którzy są w stanie szoku
Ten mężczyzna i ta kobieta powiedzieli, że chcą pomóc ratownikom w rozgarnianiu gruzów, więc wzięłam dla nich i dla siebie rękawiczki i razem zaczęliśmy przerzucać kamienie. Wtedy mnie zaakceptowali, zaczęła się rozmowa. Zabrałam ich stamtąd w ciągu godziny i ratownicy mogli już pracować na pełnych obrotach. Małżonkowie wrócili, gdy znaleziono ciała ich dzieci i trzeba było przeprowadzić identyfikację. Jako że w takim stanie człowiek praktycznie nie przyswaja informacji, można powiedzieć, że nimi kierowałam: wyjaśniałam, co robić, dokąd jechać. Spokojnym tonem i krótkimi zdaniami.
Jednym z głównych zadań psychologów z DSNS jest wyprowadzenie człowieka ze stanu szoku. A co robić, jeśli później robi się gorzej?
Głównym zadaniem psychologa DSNS jest stabilizacja stanu emocjonalnego, neutralizacja wpływu negatywnych emocji. A jeśli jest wielu ludzi – zapobieganie masowym reakcjom na wydarzenie. Następnie staramy się przekierować osoby w bardzo ciężkim stanie do psychologów, organizacji zajmujących się specjalistyczną pomocą, ośrodków pomocy społecznej, organizacji społecznych. Mamy z nimi umowy i współpracujemy. Czasami wymieniamy się z poszkodowanymi numerami telefonów. Staramy się nie zostawiać ich samych z nieszczęściem. Pracujemy nie tylko z poszkodowanymi, krewnymi ofiar, ale także z przypadkowymi świadkami tragicznych zdarzeń.
W rejonie kijowsko-swiatoszynskim po rosyjskim ostrzale. Zdjęcie: Suspilne
Zadaniem psychologa ekstremalnego jest między innymi zapobieganie atakom paniki. Pamięta pani, kiedy w wyniku nalotu w rejonie kijowsko-swiatoszynskim zginęła prawie cała rodzina – mama, tata i 17-letni syn? Na miejsce tragedii przyszli znajomi tego chłopca, by się pożegnać. 30 siedemnastolatków, niektórzy byli w stanie silnego stresu, mieli histerię. Pracowaliśmy, by nie dopuścić do rozwoju tych stanów.
Normalne reakcje na nienormalne sytuacje
Jak rozmawiać z tymi, którzy stracili bliskich, dom? Jakich słów i zwrotów należy unikać, próbując im pomóc?
Na pewno nie należy mówić: „Rozumiem cię”, bo czegoś takiego nie można zrozumieć. Nie wolno też mówić, że wszystko minie, wszystko będzie dobrze. Co może być dobre, kiedy człowiek stracił wszystko? Ważne jest, by całym sobą okazać wszystkim, że jest się blisko i gotowym do pomocy, jeśli tylko będzie potrzebna. Miałam przypadki, kiedy godzinami milczałam, będąc przy człowieku. Matka siedziała przy ciele zmarłego dziecka, a ja po prostu byłam obok. Ona płakała, a ja ją obejmowałam i ocierałam jej łzy.
Kiedy taki człowiek jest już gotowy do rozmowy, należy uważnie słuchać i starannie dobierać słowa. Nie można opowiadać o sobie, jeśli ten ktoś nie jest gotowy słuchać tego, co chcesz powiedzieć. Zdarza się, że ktoś z dobrymi intencjami zaczyna: „A u mnie było tak...”. Zrozum: osoba w szoku cię nie słyszy, w takiej chwili nie potrzebuje twoich historii. Cierpi tak bardzo, że nie akceptuje sytuacji. Dlatego musisz być zewnętrznym oparciem, który daje jej punkt odniesienia.
Zdarzyło się, że po 8 godzinach spędzonych pod gruzami znaleziono żywego mężczyznę, a jego żona zginęła; wyciągnięto ją spod tych gruzów jako ostatnią
Matka dziewczyny stała i płakała przez półtorej doby. Jedna z naszych psycholożek zdołała do niej dotrzeć.
Każdy z nas od razu orientuje się, z jakim typem psychiki ma do czynienia.
A co zrobić, jeśli ktoś wpada w panikę?
Przede wszystkim trzeba zabrać go w miejsce, gdzie nie ma gapiów, osób postronnych. Bo zauważywszy, że ktoś na niego patrzy, taki człowiek może wpaść w jeszcze większą histerię. Do tego często zdarza się, że ludzie z tłumu krzyczą: „Ojej, co za nieszczęście!”, co może wywołać tzw. drugą falę histerii.
Stan emocjonalny można ustabilizować wodą lub oddychaniem. Czasami wzywamy lekarzy, by podali środek uspokajający. Zdarza się, że ludzie zachowują się agresywnie, mogą czymś rzucać. W takich sytuacjach odsuwamy się na bezpieczną odległość. W 2015 roku w doniecki rynek uderzyły dwa pociski z „Gradów” [mobilne wyrzutnie rakiet – red.]. Było bardzo wiele ofiar śmiertelnych, zniszczone domy. Pewna kobieta była na tym rynku i przeżyła, ale przez prawie godzinę wszystkich przeklinała. Stanęłam dwa metry od niej. Krzyczała: „Co tu stoisz!? Odejdź stąd!”. Potem podeszła do mnie i płakała z głową na moim ramieniu prawie pół godziny. Drugiego dnia naszej pracy przyniosła nam herbatę i powiedziała: „Dziewczyny, wybaczcie mi, proszę. Wczoraj nie byłam sobą”.
Jak postępować, gdy taki człowiek zupełnie nie reaguje na otoczenie?
Kiedy ktoś nie wykazuje żadnych oznak życia, nie reaguje, to taki stan nazywa się stuporem. Wtedy należy postępować inaczej. Przede wszystkim trzeba się upewnić, że ta osoba cię słyszy. Podejdź spokojnie, usiądź naprzeciwko. Przedstaw się, mów krótkimi zdaniami, bez emocji, spokojnym tonem. Wyjaśnij, co się dzieje, obserwuj reakcje. Jeśli ten człowiek nadal nie reaguje lub nie przyjmuje pomocy, po prostu zostaw go na jakiś czas w spokoju – ale pod obserwacją. Można też zaproponować przeniesienie się w bezpieczniejsze miejsce. Przy tym trzeba z wyczuciem wyjaśniać, co się chce zrobić: „Jeśli pan/pani pozwoli, wezmę pana/panią pod ramię”.
Odrętwienie to stan, w którym u człowieka zanika połączenie między mózgiem a ciałem. To reakcja organizmu. Ta osoba odzyska przytomność, ale stopniowo. Kiedy zacznie okazywać jakiekolwiek emocje – płacz, krzyk – jest już dobrze. Najważniejsze, by nie zamknęła się w sobie. Zdarza się, że człowiek zaczyna drżeć. Wszyscy się tego boją, ale drżenie jest pożyteczną funkcją organizmu. W ten sposób ciało pozbywa się psychoemocjonalnego przeciążenia spowodowanego stresem. W żadnym wypadku nie należy go powstrzymywać. Co więc można zrobić w takiej sytuacji? Wyjaśnić temu człowiekowi, że to normalna reakcja organizmu na nienormalną sytuację. Mówisz: „Żeby trochę złagodzić twój stan, wezmę cię pod ramiona i potrząsnę tobą”. W ten sposób wzmacniasz drżenie i przyspieszasz proces.
Drżenie może trwać do 10 minut. Ale jeśli taką osobą potrząśniesz, proces skraca się do 3 minut
Po wszystkim zaproponuj gorącą słodką herbatę lub kawę. Jeśli masz kawałek gorzkiej czekolady – też nieźle. W mojej torbie psychologa zawsze znajdą się czekoladki i cukierki.
Siła rodziców, którzy stracili dziecko
Jak ludzie reagują na Pani pomoc? Jest nieufność, zamknięcie?
Kiedy na początku 2015 roku Mariupol i przedmieścia były ostrzeliwane, jeździłyśmy tam ubrane w mundury. Ludzie bardzo źle nas przyjmowali. Dla większości w tamtym momencie kobieta w mundurze, a do tego psycholog, była czymś niezrozumiałym. Określano nas obraźliwymi słowami. Ale przez trzy lata wojny wszystko się radykalnie zmieniło. Dziś zaufanie do psychologów z DSNS jest duże. Ludzie sami podchodzą do nas, proszą o pomoc, dziękują.
Czy są jakieś różnice w reakcjach osób, które doświadczyły ostrzału po raz pierwszy, i tych, które przeżyły to już wielokrotnie?
Kiedy zdarza się to po raz pierwszy, zawsze jest to nieoczekiwany szok. Człowiek nie może tego pojąć i zadaje sobie pytanie: „Jak to się mogło stać?”. To jest głęboki ból, który odbiera sens życia. Zawsze wszystkim powtarzam, że każdy z nas musi mieć pewien algorytm postępowania na wypadek zagrożenia. To zmniejsza wewnętrzny niepokój. Czym strach różni się od niepokoju? Strach jest wtedy, kiedy widzę twarz swojego wroga. Niepokój – gdy nie wiesz, czego dokładnie się boisz.
Dlatego należy mieć przygotowaną torbę z dokumentami, która będzie leżała w łatwo dostępnym miejscu. Każdej nocy pod ręką powinny znajdować się rzeczy, które można założyć na siebie szybko, bez zastanawiania się. I koniecznie należy zawczasu przygotować wodę. Jeśli masz zwierzęta domowe – przygotuj transporter i 3-4 torebki karmy. No i najważniejsze: musisz wiedzieć, dokąd się udać.
Jak wygląda Pani praca z dziećmi, które ucierpiały w wyniku ostrzałów albo straciły dom?
Dzieci nie zawsze chcą rozmawiać z nieznajomymi, dlatego pomaga na przykład arteterapia, rysowanie. Najważniejsze dla nas jest złagodzenie ostrego stresu. W dalszej kolejności, o ile rodzice tego chcą, pomagamy skierować je do specjalistów.
W 2014 roku miałam taki przypadek. Do punktu dla osób wewnętrznie przesiedlonych w Mariupolu przybywali ludzie z Donbasu, którzy uciekali przed wojną. Mieliśmy namiot, w którym mogli przebywać do trzech dni – przespać się, zjeść i otrzymać bilet do dowolnego miasta w Ukrainie. Zwróciła się do mnie pewna kobieta, której syn krzyczał w nocy. Zaproponowałam mu, żeby coś namalował. Zaczął rysować bomby, czołgi, wybuchy, krew... Zapytałam: „Co teraz zrobimy z tym rysunkiem?”. Chciał go spalić.
Przeprowadziliśmy z tym dzieckiem coś w rodzaju rytuału – i pomogło. Dzięki rysowaniu i zabawie dziecko uwalnia się od negatywnych emocji
Jak rodzice mogą pomóc dziecku poradzić sobie z tym, co widziało podczas wojny?
Przede wszystkim muszą rozmawiać z nim, jak z dorosłym. Mówić łagodnie, bezpośrednio, dobierając słowa odpowiednio do wieku. Dziecko może nie wszystko rozumieć, ale czuje stan rodziców. Trzeba powiedzieć, że tobie też jest strasznie, ale teraz pójdziemy do schronu, nie martw się, jestem przy tobie. Damy radę, jesteśmy razem. Opowiedz dziecku krok po kroku, co zamierzasz zrobić, by nie martwiło się i zrozumiało. Czasami trzeba to powtarzać kilka razy.
Anastazja Kuczynska z dziećmi w schronie
Kiedyś 21-letni chłopak z mamą znaleźli się pod ostrzałem. Zostali bez domu. Chłopak próbował popełnić samobójstwo. Wezwano mnie do naszego miasteczka namiotowego, długo z nim rozmawiałam i udało mi się go przekonać, by tego nie robił. Nie widział sensu życia, więc razem spróbowaliśmy go znaleźć. Kiedy wyjeżdżał z mamą, powiedział: „Jestem pani bardzo wdzięczny”.
Zapamiętałam też kobietę, która zdołała wyjechać z miasta, ale jej córka nie. Nie było z nią żadnego kontaktu. Pracując z nią, zaproponowałam, żebyśmy przeanalizowały sytuację, rozkładając ją na fakty, i opierały się tylko na tym, co wiadomo. Przecież ludzka psychika, zwłaszcza w krytycznych momentach, fantazjuje. Nie obiecywałam nic, nie dawałam nadziei, bo nie wiedziałam, czy jej córka żyje. Istniało przecież prawdopodobieństwo nie tylko tego, że żyje, lecz także tego, że zginęła.
Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać siła rodziców, którzy stracili dziecko. To niesamowita siła. Jedyne, czego życzę ludziom, to aby nigdy nie doświadczyli takiej straty.
PTSD nie pojawi się u wszystkich
W jakich nadzwyczajnych sytuacjach Pani pracowała?
Psychologowie DSNS pracują we wszystkich sytuacjach nadzwyczajnych – naturalnych, technicznych, wojskowych. Może to być wybuch gazu, pożar domowy, wypadek drogowy. Dzisiaj jako psychologowie wyjechaliśmy do pożaru domu. A po przybyciu na miejsce – już w sytuacji, kiedy było po detonacji amunicji. Angażujemy się również w ewakuacje ludności. Od 2014 roku moje wyjazdy są związane z wojną.
Z jakimi rodzajami urazów psychicznych spotyka się Pani najczęściej?
To urazy związane ze śmiercią ludzi, utratą domów, rozbiciem rodzin. Wiele osób bardzo tęskni za minionym życiem, trudno im je za sobą zostawić. Tęsknią za domem – za ścianami, budynkiem, w którym mieszkali. Nie akceptują faktu utraty. Chcą przynajmniej spojrzeć na ruiny, zabrać choćby kamyk z rodzinnej ziemi.
Wszyscy będą mieli zespół stresu pourazowego? Czy można jakoś zapobiec jego wystąpieniu?
Nie każda osoba, która przeżyła traumatyczne wydarzenie, w którym zagrożone było jej życie lub zdrowie, będzie miała PTSD. Według międzynarodowych statystyk takich osób jest około 30 procent.
Jeśli w ciągu pierwszej doby po traumatycznej sytuacji uda się usunąć negatywne emocje i ustabilizować stan człowieka, prawdopodobieństwo wystąpienia u niego PTSD w późniejszym czasie zmniejsza się kilkukrotnie. Właśnie w tym celu pracują psychologowie pierwszej linii.
Jak można dołączyć do waszego zespołu?
U nas zawsze potrzeba psychologów. Istnieją placówki edukacyjne, które kształcą psychologów ekstremalnych, rekrutujemy kadry stamtąd. Jeśli ktoś przychodzi do nas nie z naszej uczelni, to najpierw czeka go rozmowa kwalifikacyjna i testy. Wydajemy opinię i zalecenia. Nawet jeśli ta osoba nie ma doświadczenia, ale ma chęć, może do nas dołączyć. Najważniejsze to być oddanym i wciąż się uczyć.
Nie każdy psycholog jest gotowy regularnie wyjeżdżać do miejsc tragedii, pracować wśród trupów i krwi
Są ludzie, którzy bardzo dobrze pracują na przykład z dokumentami, ktoś z powodzeniem prowadzi szkolenia i konsultacje. A są i tacy jak my – uniwersalni żołnierze, którzy pojadą wszędzie
Jak wygląda u Pani regeneracja po ciężkich przeżyciach? Co pomaga odzyskać zasoby?
Po pierwsze, zaspokojenie podstawowych potrzeb – sen, jedzenie, bezpieczeństwo. Po drugie, spacer na łonie natury, obcowanie z czymś pięknym – wystrój wnętrz, książki, ładna zastawa stołowa, wystawy, kwiaty... To bardzo ważne. Mogę też ugotować coś smacznego. Trzeba przecież odzyskać poczucie, że jest się normalnym człowiekiem prowadzącym normalne życie. Kiedy emocje są zbyt silne, zwracam się o pomoc. Każdy psycholog ma superwizora – psychologa, który pomoże mu w razie potrzeby. Ja też zwracam się o pomoc, ponieważ zasoby psychiczne nie są nieskończone.
Zespół psychologów z DSNS
A po jakich wydarzeniach emocje są najsilniejsze?
Najtrudniejsze dla mnie było opuszczenie Mariupola, ciągłe zagrożenie życia, nie wiedziałam, czy przeżyję z moimi dziećmi. I to kiedy nie chowasz sąsiadów tak, jak należy, kiedy widzisz groby na placach zabaw. Kiedy trwają nieustanne ostrzały, przez które ludzie wyskakują z okien wieżowców. A do tego świadomość, że nie ma możliwości powrotu, bo twojego domu już nie ma. To uczucie, kiedy przechodzi się przez 12 posterunków rosyjskich okupantów. Kiedy nie wiesz, czy kiedykolwiek zobaczysz grób swojej matki. Czy zobaczysz ojca, który tam został... Jak będzie wyglądało twoje życie po tym wszystkim? Kim jesteś? Bo masz 40 lat, a nie masz już nic.
Jak powiedzieć dziecku, że nie zobaczy już swoich przyjaciół, że teraz będzie miało zupełnie inne życie? Jak pomóc mężowi, który stracił wszystko? Jest wiele pytań.
Po tym doświadczeniu przez pewien czas byłam w terapii. Jako psycholog rozumiem, że to naturalna reakcja na nienormalną sytuację i muszę przez to przejść, zachowując równowagę.
Kiedy wyjeżdżałam z Mariupola, wiedziałam, że tam nie wrócę. To miasto jest wielkim cmentarzem, miejscem pamięci i bólu. Moja misja polega teraz na byciu psychologiem niezależnie od tego, czy mi się to podoba, czy nie.
Być może ja też chciałam być księżniczką, jeździć różowym kabrioletem i pić lawendową kawę. Ale życie potoczyło się inaczej
Jednocześnie motywuje mnie wdzięczność ludzi. Każde zmęczenie znika, kiedy zrozumiesz, że jako psycholog wykonałeś dobrą robotę. I pomogłeś.