Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Serial został wyreżyserowany przez Polaków, a w roli głównej wystąpiła Oksana Czerkaszyna, znana z filmu “Klondike”, który został nagrodzony na Sundance Film Festival, głównym festiwalu filmów niezależnych w Stanach Zjednoczonych.
Twórcy 6-odcinkowego serialu postawili w centrum historii dziewczynkę Warię (7-letnia Złata Kardasz) i jej ukochanego pieska Fridę, których z ostrzału dzielnie wyciąga ciotka Anna (Oksana Czerkaszyna). Cała obsada jest znakomita, a w rolę Polki Basi, która - jak od razu wyczuwamy — stanie się bliską przyjaciółką i polską siostrą Anny, wcieliła się Lena Góra, która w ubiegłym roku zdobyła Złotego Anioła dla Obiecującej Aktorki Europejskiej na XXI Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Tofifest w Toruniu oraz nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za rolę w filmie "Imago", do którego napisała również scenariusz.
Kadr z serialu "Będziemy mieszkać razem". Na zdjęciu: Lena Góra (Basia). fot: TVP
Jej męża gra Mikołaj Roznerski, znany z "M jak miłość". Aleksandra Konieczna, trzykrotna laureatka Orłów (dorocznej nagrody Polskiej Akademii Filmowej) za role w "Ostatniej rodzinie", "Jak kot z psem" oraz "Bożym Ciele", wcieliła się w najciekawszą emocjonalnie postać matki Tadeusza, teściowej Basi, która przyzwyczajona do kontrolowania wszystkiego, ma ogromne trudności z odseparowaniem syna i zaakceptowaniem obcych w swoim domu. Nie chcę spoilerować, ale wiadomo, że ten lód gdzieś pęknie, a w międzyczasie widzowie będą mogli zobaczyć perypetie, łzy radości i smutku ukraińskich przymusowych migrantów na tle aktualnych problemów polskiego społeczeństwa, w szczególności na przykładzie rodziny Lipińskich z malowniczych Mazur.
Reżyserski tandem Anny Maliszewskiej i Tadeusza Łysiaka jest intrygujący. Krótkometrażowy film „Sukienka” Tadeusza Łysiaka był nominowany do Oscara, a pełnometrażowy debiut Anny Maliszewskiej „Tata” i serial „Infamia” sprawiają, że chce się śledzić to, co robi. Można powiedzieć, że wszystkie te wcześniejsze filmy reżyserów na swój sposób mówią o inności i poszukiwaniu wspólnego języka z drugim człowiekiem. Jeszcze Arthur Rimbaud, francuski poeta symbolista, pisał: "Jestem kimś innym" i wydaje się, że dla tych dwóch reżyserów ważne jest, aby zobaczyć siebie w drugim i odwrotnie.
Moim zdaniem "Tatę" i "Będziemy mieszkać razem" można by połączyć w jakąś trylogię. Podejrzewam i mam nadzieję, że Anna Maliszewska ma już kolejny pomysł. Te dwa dzieła zdają się ze sobą przepływać, a najważniejsze dla nas, dziewczyn z Ukrainy, jest to, że ukraińskie bohaterki nie są tu stereotypowymi sprzątaczkami czy Kopciuszkami
W filmie „Tata”, Switłana (Jewhenija Muc), matka ukraińskiej dziewczyny, Ołenki (Polina Gromowa), jest działaczką feministyczną, a jej rodzice przejęli wychowanie wnuczki, aby ich córka mogła kontynuować naukę na uniwersytecie. Anna (Oksana Czerkaszyna) w "Będziemy mieszkać razem" jest architektką i wykładowczynią, a jej siostra Maria, matka Warii, została w Ukrainie, bo jest lekarką i ratuje życie na wojnie. Nie sposób też nie wspomnieć o zaskakująco silnej roli Marii Swiżińskiej (babci) w „Tacie” i jej kołysance, która przyszła mi na myśl podczas sceny w „Będziemy mieszkać razem”, gdy młoda kobieta, która została matką i wdową jednocześnie, śpiewa przejmująco swojemu nowonarodzonemu dziecku w ośrodku dla uchodźców.
Kadr z serialu "Będziemy mieszkać razem". Na zdjęciu: Oksana Czerkaszyna (Anna) i Lena Góra (Basia). fot: TVP
"W samym pomyśle na serial najważniejsze było dla mnie stworzenie i zaprezentowanie nieznanego wcześniej masowej polskiej widowni wizerunku Ukrainki — nie tradycyjnej migrantki zarobkowej, ale przymusowej uchodźczyni, która tak naprawdę jest self-made woman z udaną karierą, dobrym zawodem, znajomością języków i godnym życiem, które odebrała jej wojna. Żeby przełamać stereotypy. Żeby polska bohaterka i ukraińska bohaterka zrozumiały, że tak naprawdę są podobne, jak siostry, równe sobie. A także, żeby starsze pokolenie Polaków, reprezentowane przez teściową Basi, zdało sobie z tego sprawę.
Głównym zadaniem scenariuszowym było więc pozbycie się stereotypów i pokazanie tego, co łączy Polaków i Ukraińców, a nie tego, co ich dzieli. Kiedyś udało mi się to zrobić w popularnym polskim serialu “Anna German” i mam nadzieję, że uda mi się i tym razem.
Cóż, historia opiera się na naszej ucieczce z Buczy z moją siostrą i dziećmi po 24 lutego 2022 roku" — powiedziała Sestry.eu Alina Semeriakowa, ukraińska scenarzystka serialu "Będziemy mieszkać razem"
Obie historie filmowe są bardzo ciepłe i zorientowane na przyszłość pod względem relacji między naszymi dwoma krajami i mają zdrowe poczucie humoru. W obu możesz zobaczyć Oksanę Czerkaszynę i podziwiać grę aktorską dzieci (Polina Gromowa, Klaudia Kurak w “Tacie”, Złata Kardasz w "Będziemy mieszkać razem"), a Maria Peszek pracowała nad ścieżką dźwiękową do obu zwiastunów. Pierwsze ujęcia filmu „Będziemy mieszkać razem” po prostu przenoszą nas na Warszawę Centralną pod koniec lutego 2022 roku: przerażeni ludzie, chaos, który wycisza ludzka serdeczność, współczucie. To intensywne emocje, które z czasem nieco się rozmyły.
Ale już pojawiają się głosy krytyki, że twórcom serialu nie udało się idealnie odtworzyć i przypomnieć tej atmosfery solidarności i wsparcia, kiedy Polacy otworzyli swoje domy dla Ukraińców. Czy jednak 6-odcinkowy serial może ożywić tamte uczucia? Przede wszystkim mamy nadzieję, że sytuacja nie jest aż tak krytyczna i że tamte solidarnościowe emocje są wciąż żywe, a film może być tylko jedną z cegiełek w umacnianiu tego, co już mamy.
Kadr z serialu "Będziemy mieszkać razem". Na zdjęciu: Mikołaj Roznerski (Tadeusz) i Bronisław Wrocławski (Piotr). fot: TVP
Polecamy obejrzeć go samemu, po obu stronach granicy, razem, tam gdzie już mieszkamy i będziemy mieszkać razem, bo ten film ma wszystko, czego chciała Anna Maliszewska, jak podzieliła się z Sestry.eu:
"Interesują mnie ludzie nieuprzywilejowani, borykający się z trudnościami z powodu swojej inności. Ten motyw pojawił się w “Tacie”, “Infamii” i “Będziemy mieszkać razem.” Chciałabym, aby świat był trochę bardziej tolerancyjnym i przyjaznym miejscem. Najważniejsze w serialu jest dla mnie rozważanie, że wspólne życie — czy to w jednym kraju, społeczności, rodzinie, związku jest zawsze trudne, rodzi konflikty i animozje. Rzadko jest tak, że to jedna strona ma jednoznacznie rację. Kompromisy są trudne, a emocje często biorą górę. Czasami nie udaje się po prostu znaleźć wspólnej drogi. Jednak warto szukać tego co łączy i respektować to, co dzieli".
Dziennikarka i fotografka teatralna. Magister dziennikarstwa Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki. Doświadczenie zdobywała w legendarnej lwowskiej gazecie „Postup”, gdzie była odpowiedzialna za strony o kulturze na świecie. Publikowała w licznych mediach w Ukrainie i za granicą. Przez 10 lat była autorką ukraińskiego tygodnika „Nasze Słowo” (Warszawa). Duży wybór jej tekstów można przeczytać w dziale „Sztuka” Zbruc.eu. Współtworzy Sekcję ukraińską Culture.pl. Stypendystka programu Gaude Polonia – 2020 z projektem fotografii teatralnej.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Jolie pojawiła się w szpitalu dziecięcym oraz na oddziale położniczym, rozmawiając z pacjentami, lekarzami i wolontariuszami. Towarzyszyli jej przedstawiciele jednej z organizacji pomocowych działających w regionie. Jak relacjonują świadkowie, aktorka chciała zobaczyć, jak wygląda życie w mieście, które codziennie doświadcza ostrzałów artyleryjskich i ataków dronowych.
„Nie przyjechała po to, żeby robić zdjęcia. Po prostu przyszła, usiadła z dziećmi, z lekarzami i pytała, jak dają sobie radę” – powiedziała pielęgniarka cytowana przez portal Most.
Na opublikowanych w sieci zdjęciach widać aktorkę w prostym stroju, siedzącą na łóżku obok dziewczynki z opatrunkiem na nodze. Według relacji świadków Jolie długo rozmawiała z personelem o ewakuacjach pacjentów i o tym, jak dzieci znoszą życie w ciągłym zagrożeniu.
Były radny Chersonia Witalij Bohdanow, który opublikował fotografię z aktorką, napisał:
„Powiedziała, że świat nie zapomniał o Ukrainie. Dziękowała lekarzom i wolontariuszom za odwagę”
Spotkanie przebiegało w kameralnej atmosferze. Nie było konferencji prasowych, nie wydano oficjalnego komunikatu. Jak informuje Ukrinform, szef chersońskiej administracji wojskowej Jarosław Szanko wręczył Jolie pamiątkowy żeton miasta, symbol oporu mieszkańców wobec okupacji i codziennej determinacji.
„To był gest wdzięczności wobec kogoś, kto przyjechał bez kamer, bez mikrofonów, tylko po to, by być z ludźmi” – powiedział Szanko.
Chersoń został wyzwolony spod rosyjskiej okupacji w listopadzie 2022 roku. Od tamtej pory miasto pozostaje pod nieustannym ostrzałem z lewego brzegu Dniepru. Dziennie spada tu po kilkadziesiąt pocisków. Ludzie śpią w korytarzach, dzieci uczą się w piwnicach. Jak mówią mieszkańcy: „To miejsce, gdzie normalność przestała istnieć.”
Angelina Jolie w w Chersoniu. Zdjęcie: Telegram-channel Ukraine no context
Wizyta Jolie miała więc wymiar symboliczny, była gestem solidarności z cywilami, którzy trwają mimo wszystko. „Kiedy zobaczyłam ją w naszym szpitalu, pomyślałam: świat naprawdę jeszcze nas widzi” – mówi lekarka z Chersonia.
To nie pierwsza obecność aktorki w Ukrainie. W kwietniu 2022 roku Jolie odwiedziła Lwów, spotykając się z uchodźcami i dziećmi rannymi w rosyjskich atakach. Tamta podróż również nie była wcześniej ogłaszana. Aktorka, przez dwie dekady specjalna wysłanniczka Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców, od lat angażuje się w działania humanitarne w strefach konfliktów.
Po wizycie we Lwowie mówiła o „niewiarygodnej sile ukraińskiego społeczeństwa” i apelowała, by świat wspierał lokalne NGO-sy, które, jak podkreślała, „niosą prawdziwą pomoc, nie narracje”.
W maju 2023 roku, podczas wystąpienia w Cannes, Jolie wspomniała ukraińską pisarkę Wiktorię Amelinę, zabitą w rosyjskim ataku rakietowym na Kramatorsk. Nazywała ją „głosem odwagi i prawdy”, a jej śmierć „przypomnieniem, że każda wojna zaczyna się od próby uciszenia ludzi, którzy potrafią mówić”.
Wizyta w Chersoniu, mieście które od trzech lat żyje w stanie oblężenia, została przyjęta przez mieszkańców z mieszanką zdumienia i wdzięczności.
„Nie potrzebujemy celebrytów. Potrzebujemy świadków” – napisał jeden z lokalnych wolontariuszy. „Tym, że tu przyjechała, pokazała, że Ukraina to nie tylko nagłówki”
Według relacji świadków Jolie miała powiedzieć w rozmowie z personelem:
„Nie można przyzwyczaić się do wojny, ale można nie pozwolić, żeby zabrała wam wiarę w siebie.”
Jak podają źródła osobowe, po zakończeniu wizyty aktorka opuściła miasto tego samego dnia. W drodze powrotnej doszło do drobnego incydentu na jednym z punktów kontrolnych.
Ukraińscy żołnierze zatrzymali jej ochroniarza (według innej wersji – kierowcę) w celu sprawdzenia dokumentów. W kraju, w którym trwa mobilizacja, jest to normalna procedura. Problem w tym, że mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów.
Źródła TSN z Sił Lądowych ZSU informują, że ochroniarza zaproszono do wojskowego centrum rekrutacyjnego, gdzie ustalono jego tożsamość i zwolniono. Natomiast źródła UNIAN twierdzą, że po kontroli mężczyzna przygotowuje się do służby wojskowej. Angelina Jolie osobiście odwiedziła centrum, próbując ustalić przyczyny zatrzymania, po czym kontynuowała podróż zgodnie z planem.
Aktorka, jak relacjonują świadkowie, miała zareagować z uśmiechem i powiedzieć:
„Nawet w czasie wojny można zachować poczucie humoru. To też część odwagi.”
W świecie, który przywykł do wielkich gestów i medialnych spektakli, jej podróż do miasta na linii frontu była czymś odwrotnym – cichym, ludzkim gestem. W miejscu, gdzie codziennie giną ludzie, pojawiła się po prostu po to, by przypomnieć, że świat wciąż patrzy.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, wraz z Pierwszą Damą Ukrainy Ołeną Zełenską uzgodnili pomysł wystawienia w Ameryce opery o Ukraińcach, by pomóc Ukrainie być lepiej słyszaną na świecie. Gelb jest przyjacielem Ukrainy, odmówił współpracy swojego teatru z rosyjskimi artystami popierającymi reżim Putina. Zaprosił też na staż i występy ukraińskich śpiewaków operowych. Libretto do przyszłej opery napisał amerykański dramaturg George Brant, a dyrygentką została Keri-Lynn Wilson, Kanadyjka znana z kierowania Ukraińską Orkiestrą Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) i zespołem „Kijowska Kamerata”. Nawiasem mówiąc, Peter Gelb i Keri-Lynn Wilson są małżeństwem o ukraińskich korzeniach.
Pojawiło się pytanie, kto napisze muzykę do nowej opery. Ogłoszono konkurs, wpłynęło ponad 70 zgłoszeń z Ukrainy. Zwyciężył 44-letni Maksym Kołomijec, znany w Ukrainie oboista i kompozytor, którego wielu uważa za jednego z najbardziej „zachodnich” współczesnych ukraińskich kompozytorów – dzięki jego odważnym eksperymentom muzycznym.
Maksym Kołomijec i dyrygentka Keri-Lynn Wilson podczas próby. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Ukraińskie historie, które pójdą w świat
Oksana Gonczaruk: – 14 sierpnia w Warszawie odbyła się światowa premiera suity orkiestrowej z opery „Matki Chersonia”, która zainicjowała europejską trasę koncertową Ukrainian Freedom Orchestra „Niepokonani 2025”. Widzowie po raz pierwszy usłyszeli muzykę z opery, której premiera zaplanowana jest na 2026 rok. Czy do suity weszły najlepsze utwory z opery?
Maksym Kołomijec: – Powiedzmy, że weszły ważne, ponieważ suita jest dziełem samowystarczalnym, musi być interesująca sama w sobie. Napisanie suity nie było łatwe: stworzyłem pierwszą wersję, wysłałem ją do Keri-Lynn, a ona bardzo delikatnie poprosiła o niewielkie przeróbki. Dokonałem ich, wziąłem inne motywy, inaczej skomponowałem całość. Ale suita to ważny krok w promocji nadchodzącej premiery opery „Matki Chersonia” pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson. Obecnie wraz z Ukrainian Freedom Orchestra wyruszyła w trasę po Europie, gdzie da osiem koncertów, a prawie każdy z nich rozpocznie się moją suitą. To naprawdę potężna promocja „Matek Chersonia”. Amerykanie są pod tym względem świetni, wszystko kontrolują, pracują systemowo.
Jak układa się wasza współpraca? Na ile Keri-Lynn Wilson czuje materiał, który Pan jej proponuje?
Wszystko układa się wspaniale. Jest wrażliwą, dobrą osobą i wspaniałą dyrygentką. Mówię tak nie tylko dlatego, że rozpoczęliśmy współpracę. Keri-Lynn na początku wojny stworzyła Ukrainian Freedom Orchestra [w jej skład wchodzą ukraińscy muzycy z różnych orkiestr, teatrów operowych i zespołów z całej Ukrainy i zagranicy – red.]. Wiem, jak brzmi ta orkiestra. Z połową muzyków wchodzących w jej skład grałem na koncertach, to świetni instrumentaliści. Jestem wdzięczny, że Keri-Lynn już po raz czwarty ich ze sobą zbiera.
Nazywa swoich muzyków „żołnierzami muzyki”, a ta jej mała armia światła dokonuje niezwykłych rzeczy
By orkiestra symfoniczna zabrzmiała po długiej przerwie, muzycy ćwiczyli w Warszawie codziennie przez 6 godzin 10 dni z rzędu.
Najważniejsze, że Keri-Lynn poczuła i rozumiała Pana muzykę, bo ona jest skomplikowana.
Dlatego kiedy ją pisałem, dużo rozmawialiśmy. Długo przyglądałem się MET. Jeździłem tam, słuchałem tego, co grają, analizowałem, jak ludzie tam odbierają muzykę, czym w ogóle żyją, jakimi operami i jak je wystawiają.
Próbowałem stworzyć sobie wyobrażenie o tym, jaki powinien być styl opery, która trafi do Nowego Jorku. Bo choć piszę operę ukraińską, premiera odbędzie się najpierw w Warszawie, a następnie w Metropolitan Opera.
Dyrektor generalny Opery Narodowej w Warszawie Waldemar Dąbrowski, dyrygentka Keri-Lynn Wilson i Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Między Verdim a awangardą
Ale to nie powód, by pisać operę radykalnym współczesnym językiem muzycznym...
W tym przypadku na pewno nie. Skupiłem się na języku muzycznym bliskim wielu osobom. No i w zasadzie sama tematyka opery dyktuje styl, bo to przecież historia o matkach, o kobietach, które możemy spotkać w pociągu lub autobusie. To proste kobiety, w przypadku których ciężki los sprawił, że stały się bohaterkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby śpiewały na przykład w stylu Zimmermana czy Berga. Musi być empatia między nimi a muzyką, która oddaje ich charakter.
Pisząc muzykę, inspirowałem się klasyczną operą, choć nazwałbym to raczej rozszerzonym stylem klasycznym, który obejmuje również współczesne techniki.
Nie można po prostu zamknąć oczu i stworzyć coś radykalnie własnego, co zostanie wystawione dwa razy i zapomniane. To musi być bliskie wielu ludziom – czyli w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka popularna. Po to, by opera była wystawiana na całym świecie
Dlaczego wybraliście właśnie taki temat? I jak pracowaliście nad librettem?
W MET, kiedy mowa o nowej operze, wszystko odbywa się bardzo precyzyjnie i jest przemyślane na wszystkich poziomach. Temat wybieraliśmy kilka miesięcy. Trudność polegała na tym, że tematów wojennych wartych przedstawienia w operze są tysiące. To tysiące ludzkich losów i sytuacji, które chciałoby się opisać. Ale właśnie w tym czasie zaczął się pojawiać temat porywania i deportacji ukraińskich dzieci przez Rosjan, co jest jedną z największych zbrodni Rosji – i teatr wybrał ten temat. Nie chcieliśmy po prostu pokazać życie bohatera interesującego tylko Ukraińców, ale poruszyć temat ponadczasowy. Potem rozpoczęło się gromadzenie materiałów.
Wiem, że początkowo chcieliście wykorzystać w libretcie losy konkretnych kobiet i dzieci.
Tak, ale zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ trudno to zrobić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Tu są niuanse dotyczące praw autorskich i czynnik ludzki – ludzie, gdy rzecz dotyczy ich, na pewno będą ingerować w proces. Dlatego postanowiliśmy nie ograniczać się do konkretnych losów i stworzyliśmy postacie zbiorowe. Całkowicie wiarygodne, ale uogólnione, ponieważ składają się z wielu podobnych rzeczywistych sytuacji kobiet, które próbowały odzyskać swoje dzieci.
Temat porwania dzieci jest przerażający. Jak Amerykanie, dla których rodzina jest święta, do tego podchodzą?
Z mojego punktu widzenia Amerykanie nie są ludźmi emocji, ale czynu. Wylewanie łez nie jest ich metodą. A to, jak podchodzą do tego tematu, przejawia się w tym, że poświęcają mu obecnie ogromne zasoby
Dokładają wielkich starań, by ten temat był szeroko rozpowszechniany, i opowiadają o nim wszędzie, gdzie tylko się da.
Występ Ukrainian Freedom Orchestra w Operze Narodowej w Warszawie, 2025 r. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Autorem libretta jest znany amerykański dramaturg George Brant, mistrz współczesnej opery. Czytałam, że ma operę, w której główną bohaterką jest pilotka F16. Jak wygląda wasza współpraca?
To wspaniały dramaturg i niesamowita osoba. Napisał fabułę dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Oprócz niego pracowała nad nią Sasza Andrusyk, która sprawdzała zgodność z dokumentami: kto, gdzie, kiedy, dokąd, jakie wojska się wycofały i w którym momencie. Jest tam wiele takich szczegółów, a ona wszystko sprawdziła. Teraz wszystko wygląda spójnie.
George Brant zagłębił się w dokumentację. Fundacja Save Ukraine przesłała mu setki godzin różnych wywiadów, mnóstwo artykułów.
I o ile pierwsze wersje libretta wyglądały tak, jakby napisał je Amerykanin, który nigdy nie był w Chersoniu, to ostateczna wersja sprawia wrażenie, jakby George spędził w Chersoniu całe życie
Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pracy, bo czytając libretto czułem, kim są te kobiety.
Dlaczego bohaterkami opery stały się matki z Chersonia?
Bo właśnie w Chersoniu doszło do bardzo podłego masowego uprowadzenia dzieci. To historia o tym, jak Rosjanie to zrobili, podstępem, mówiąc, że wysyłają dzieci do obozu na Krymie, gdzie będzie im dobrze – a potem je wywieźli, zabierając im telefony, by nie mogły skontaktować się z rodzicami. Te dzieci wysłano do obozów, gdy miasto było okupowane i istniała łączność między Chersoniem a Krymem. Potem jednak do miasta wkroczyli nasi, łączność została odcięta i okazało się, że chociaż z Chersonia na Krym jest blisko, matki nie mogą się tam dostać.
Czy w waszej operze jest szczęśliwe zakończenie? Udaje się matkom odzyskać dzieci?
Nie, nie ma hollywoodzkiego happy endu. Niektórym udało się uwolnić dzieci, a innym nie, a jeszcze inne zginęły po drodze.
Wszystko wygląda tak, jak było w rzeczywistości. Ta historia jest o nadziei. O tym, że nie można się poddawać. O sile woli i miłości
Zresztą byłoby dziwne, gdyby zakończenie było szczęśliwe, ponieważ żyjemy w świecie, w którym jest zbyt wiele zła, i to zło jest bardzo silne.
Ale w Pana muzyce jest światło.
To prawda. Starałem się, by utwór nie był całkowicie ponury i pełen zdrady. Kobietami kieruje miłość – uczucie dość jasne. Warto pisać muzykę z perspektywy światła, które jest w nas.
Czy w operze będą arie? Chciałbym usłyszeć coś tak przejmującego, jak u Verdiego czy Pucciniego.
Arie na pewno będą, i to piękne, jest tam dość dużo odpowiedniego materiału. Teraz można posłuchać na przykład „Faith is hard work” w wykonaniu Amerykanki Erin Morley, która ma wspaniały sopran koloraturowy.
Skoro już mowa o ariach: czy wiadomo, kto będzie śpiewał na premierze?
Premiera odbędzie się dwukrotnie, w Warszawie i w Nowym Jorku, ale solistki, które mogą śpiewać na premierze w MET, nie mogą wystąpić w Warszawie – i na odwrót. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem, ale wiem, że partię jednej z głównych bohaterek wykona polska śpiewaczka Aleksandra Kurzak, wspaniała liryczna sopranistka, jedna z czołowych solistek MET. Kiedy pisałem muzykę, orientowałem się na nią i na Erin Morley.
Erin Morley śpiewa arię matki. Zrzut ekranu z filmu Metropolitan Opera
Maraton, nie sprint
Jak reaguje Pan swoją twórczością na wojnę? Wojna wypala duszę wszystkim, a muzycy to ludzie wrażliwi. Nie mogą pominąć tego strasznego tematu.
Dużo o tym myślałem, ponieważ widzę, jak temat wojny jest postrzegany w twórczości Ukraińców i Europejczyków. To ogromna różnica, ponieważ Ukraińcy wiedzą, o czym mowa, a Europejczycy, kiedy mowa o naszej wojnie, coraz częściej ziewają: „Och, znowu ci Ukraińcy ze swoją wojną, będą lać łzy”. Jednak trudno ich winić za brak empatii, bo, po pierwsze, naprawdę nie wiedzą, co to jest wojna. A po drugie, wymaganie empatii od obcych ludzi byłoby dziwne. Dlatego chcę tworzyć utwory, które będą interesujące nie tylko dla Europejczyków, ale dla wszystkich ludzi na świecie. Bo dziś temat wojny jest żywy, ale potem zniknie, a wraz z nim umrą dzieła.
A ja nie chciałbym, żeby moja muzyka umarła. To, co się dziś pisze, pisze się nie tylko po to, żeby wykonać to tylko tu i teraz
Jak wygląda dziś kwestia popularności gatunku opery współczesnej opery na świecie?
Rozmawiałem o tym z MET, ponieważ oni ciągle wystawiają nowe opery – chociaż mając takie zaplecze, mogliby wystawiać Pucciniego i nie martwić się o nic więcej. Ale mają inne podejście. Pracownicy MET opowiadali mi, że ich teatr został mocno dotknięty pandemią COVID-19. Metropolitan Opera nie działa tak, jak na przykład Opera Narodowa w Kijowie. Nie otrzymuje ani grosza od państwa, utrzymuje się wyłącznie ze środków od sponsorów. I tu nagle z powodu COVID-19 teatr zostaje zamknięty, nie ma pieniędzy od sponsorów, a publiczność, która zawsze chodziła na operę klasyczną, nie przychodzi... Co robić? MET zaczął poruszać w swoich dziełach aktualne, palące tematy i przyciągać publiczność z różnych warstw społecznych. Nowy Jork to gigantyczne miasto, liczące 27 milionów mieszkańców, więc potencjalna publiczność jest. Okazało się, że opera jest naprawdę interesująca, gdy ma odniesienie do współczesności.
Bo opera klasyczna ma w istocie dla współczesnego słuchacza fabułę sztuczną. Te opery są jak owady zalane bursztynową żywicą miliony lat temu
Oglądałem w MET różne opery o współczesnym świecie i na wszystkie bilety były wyprzedane. Bo one są bliskie ludziom.
A u nas prawie nie podejmuje się prób wystawiania współczesnych oper.
Cóż, nie należy za to obwiniać teatrów, na przykład Opery Narodowej. Jedną rzeczą jest wystawić nową operę w metropolii liczącej 27 milionów mieszkańców, a inną w mieście liczącym 3 miliony. To nie są rzeczy porównywalne. Aby wystawiać współczesne opery, tak jak robi to MET, potrzebny jest silny zespół. W Nowym Jorku jest z kogo wybierać, a u nas nie ma zbyt wielu specjalistów. Do tego dochodzi korupcja, i to nawet niezwiązana bezpośrednio z operą. No i kumoterstwo, bez którego się nie obejdzie.
Kolejny problem to kompozytorzy. Do MET na konkurs na operę wpłynęły 74 zgłoszenia. To praktycznie wszyscy kompozytorzy [w Ukrainie - red.], którzy w zasadzie są w stanie napisać cokolwiek. Nie jest też pewne, czy są w stanie napisać akurat operę – po prostu zgłosili się. A to znaczy, że w Ukrainie jest obecnie około stu kompozytorów. Tymczasem w takim Berlinie są ich tysiące.
I jest konkurencja.
Tak, o to właśnie chodzi. Oni tam konkurują, walczą o pieniądze, o możliwość zaistnienia. A u nas konkurencja jest słaba, zaangażowanie kompozytorów w życie muzyczne minimalne. No i nikt nigdy nie daje na takie rzeczy pieniędzy. Zamówiono u kogoś jedną operę, wystawiono ją, nie poszło, i wszyscy pozostali ze złym wrażeniem: „No cóż, to znaczy, że nie mamy kompozytorów, więc lepiej nic nie robić”. Ale to tak nie działa. Przecież aby powstała jedna dobra opera, trzeba pracować przez dziesięciolecia, zamawiać opery u dziesiątków kompozytorów. Stworzenie opery to tytaniczna praca. Potrzebny jest nie tylko talent, ale także doświadczenie. Dla tych, którzy tego nie robili, to niezwykle trudne zadanie.
Stworzenie opery to tytaniczna praca. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Pewna litewska agencja operowa przez lata zajmowała się wystawianiem oper kameralnych wyłącznie litewskich kompozytorów. Litwa jest niewielka, a mimo to w ciągu 20 lat wystawiono tam około 50 oper. I to jest agencja, a nie teatr operowy! Oczywiste jest, że kiedy wystawia się 50 oper, wśród nich na pewno znajdzie się jakaś bardzo dobra. Gdyby w operę w Ukrainie zaczęto inwestować w latach 90., mielibyśmy już trzy dekady rozwoju tego gatunku.
Ukraińcy muszą więc nastawić się na to, że to nie sprint, ale wieloletni maraton. Nie da się w dwa lata stworzyć arcydzieła. Trzeba w to inwestować przez dziesięciolecia
Jakie są ogólne trendy w sztuce operowej? Jak zmienia się ten gatunek?
Widzę, że powstaje wiele oper, więc mówienie o kryzysie tego gatunku jest śmieszne. Rośnie liczba wariantów tego, jak może wyglądać opera. Są opery eksperymentalne. W Europie temat opery współczesnej nieco grzęźnie, Europejczykom łatwiej jest wykonywać sprawdzone rzeczy. Rozumiem dlaczego: wszystko, co współczesne, jest bardzo kosztowne, a wynik zupełnie nieprzewidywalny. Istnieje duże ryzyko, że nowość nie zostanie przyjęta przez publiczność.
Dobry kompozytor też nie jest gwarancją sukcesu. Nie wszystkie opery Pucciniego są równie dobrze przyjmowane, jego hitów jest tylko kilka. Z Wagnerem i Verdim jest podobnie. Tyle że także te ich niepopularne opery były kiedyś wystawiane w teatrach, ponieważ ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za taki eksperyment.
Oprócz oper „Matki Chersonia”, „Noc” i „Espenbaum”, macie balet „Pieśni smoków”, który rok temu wystawiono w operze w Charkowie. Pomimo wojny i ostrzałów, w Charkowie cały czas odbywają się jakieś eksperymenty kulturalne i muzyczne.
Jestem wzruszony do łez, że oni to robią i się nie poddają. „Pieśni smoków” nie były pisane jako balet. Istniał mój album elektroniczny o tym samym tytule, który reżyserka Żanna Czapeła, fanka mojej twórczości, zaproponowała przerobić na balet. Ponoć od razu wiedziała, jak to należy wystawić. Wtedy napisali libretto, przemyśleli dramaturgię baletu, a Antonina Radiewska balet wystawiła. Moja praca jest tam minimalna.
W balecie bierze udział wielu artystów, ale wystawiono go w lofcie i transmitowano na żywo do Paryża. To bardzo fajni ludzie, więc mam nadzieję, że wszystko im się uda.
Spoglądam na zegarek – dochodzi piąta rano. Silnik w naszym busie, którym wieziemy pomoc dla wojska, właśnie zgasł po raz trzeci. Po chwili odpoczynku odpala znowu. Ale wiem, że dobra passa nie potrwa długo, a jesteśmy dosłownie pośrodku niczego. Do najbliższego dużego miasta, gdzie możemy liczyć na pomoc mechanika, mamy jakieś półtorej godziny drogi, tyle że jest sobota.
Wolontariusze z Polski
Ostatni raz nasz bus „Dobrowolec” traci moc kawałek za wsią Znamenka. Romek puszcza sprzęgło i pozwala samochodowi staczać się z górki, dopóki koła będą miały rozmach. Nagle za zakrętem naszym oczom ukazuje się parking, kawiarnia i mały warsztat dla TIR-ów. Parkujemy i zapadamy w krótki sen. Wisi tam kilka ogłoszeń warsztatów i firm oferujących lawetę. Ale poczekamy, nie będziemy budzić ludzi w sobotę o piątej.
Kiedy wybija ósma, biorę telefon i wykręcam numer do warsztatu, pod którym nasz samochód rozkraczył się na dobre. Odbiera zaspany męski głos. Opowiadam po ukraińsku, co się stało: nasz Vito padł, nie wiemy, co dalej, stoimy na waszym parkingu. Słyszę, że to warsztat dla TIR-ów, ale pomyśli i odezwie się. Mijają długie minuty, w mojej głowie kotłują się myśli: dziś mamy dojechać do Kramatorska, a ja nawet nie wiem, czy w ogóle uda nam się stąd odjechać. W końcu Romek bierze telefon i dzwoni pod ten sam numer, z którym rozmawiałam pół godziny temu.
– Dzień dobry – choć mówi po ukraińsku, od razu wiadomo, że jest obcokrajowcem – jesteśmy wolontariuszami z Polski. Zepsuł nam się samochód. Tak, mercedes Vito.
I nagle wszystko się zmienia. Po kilku chwilach obok samochodu pojawiają się jacyś mężczyźni. Dostrzegają polskie tablice rejestracyjne, zagadują, zaglądają pod maskę, dopytują. Jeden proponuje kawę, drugi pyta, czy wieziemy naszym chłopakom pomoc. Domyślam się, że to pracownicy lub klienci warsztatu. Jeden z nich bierze telefon, słyszę, jak mówi: Wania? No, tak, to Polacy.
– Za 10 minut przyjedzie tu kolega – zwraca się do nas. – Pociągnie was na holu do swojego warsztatu.
Rzeczywiście, po chwili zjawia się dwóch młodych chłopaków. Jednego z nich poznaję po głosie, to z nim rozmawiałam przez telefon. Podczepiają nas pod swoje auto i ciągną przez pół godziny dziurawą drogą. W międzyczasie zdążyłam się rozpłakać, że możemy nie zdążyć, a na nas czekają na froncie. W odpowiedzi usłyszałam, że zrobią wszystko, by nam pomóc jak najszybciej stąd wyjechać. Jeden z nich od razu rusza po potrzebne części do odległego Kropiwnickiego, a pozostali mechanicy rozbierają „Dobrowolca” na części.
– Idźcie na spacer, na kawę – radzi właściciel. – Zadzwonię, kiedy będzie gotowe.
Ruszamy przez tę dziwną i trochę zapomnianą przez świat miejscowość. Oplata ją obwodnica, więc ruch jest na tyle mały, że mieszkańcy od razu rozpoznają turystów. Przyglądają nam się z zaciekawieniem, kiedy robimy wielkie zakupy w lokalnym sklepie i urządzamy sobie piknik na ławce. Mimo zmęczenia,bułka z serem i cebulą smakuje tak, jak danie w najlepszej knajpie.
Po czterech czy pięciu godzinach dzwoni właściciel warsztatu: gotowe. Możemy jechać. Kiedy wchodzimy na teren warsztatu, mechanik tłumaczy co się stało i na co trzeba uważać. Ale zapewnia, że dokończymy misję.
– Ile się należy? – pytam i sięgam po portfel.
– Żartujesz sobie? To ja wam powinienem dopłacić. Pomagacie naszym obrońcom. Nie mógłbym spojrzeć na siebie w lustrze, gdybym wziął od was pieniądze.
Krakowskim targiem płacimy 450 hrywien za części, które kupili, i odjeżdżamy.
Od początku wielkiej w.
Jest styczeń 2023 roku. Wowa i Katia czekają na nas na pozostałościach przystanku autobusowego. Dostrzegam ich z daleka, bo miasto po tej stronie rzeki jest jeszcze wymarłe i to jedyne żywe dusze w pobliżu. Starsza pani w niebieskiej kurtce nerwowo przebiera nogami. Ubrany na czarno mężczyzna ze spokojną miną wlepia wzrok w nasz nadjeżdżający samochód. Może mieć trochę ponad czterdzieści lat, ale zmęczenie na twarzy i zmarszczki dodają mu powagi. Oni wiedzą o nas tylko tyle, że jesteśmy wolontariuszami z Polski. Decydują się przyjąć nas na noc, bo podróżowanie po zmroku w tej okolicy jest niebezpieczne. Choć Izium jest już wyzwolonyspod rosyjskiej okupacji, to wciąż zdarzają się tu ataki rakietowe. Dziwi mnie, że ktoś chce przyjąć do siebie do domu sześcioro zupełnie obcych ludzi. I to domu, który nie jest bogaty, nie jest nowy. Tego wieczoru oddali nam wszystko, co mieli.
Podobne wspomnienia ma Karolina Kuzema, dziennikarka i wolontariuszka, która jako pierwsza Polka relacjonowała pełnowymiarową wojnę w Ukrainie. Docierała nieraz jako pierwsza na tereny wyzwolone spod okupacji, dokumentując dopiero co odkryte rosyjskie zbrodnie i doświadczając wielokrotnie ogromnej wdzięczności za samą tylko jej obecność.
– To była jesień 2022 roku, w okolicy Żytomierza – wspomina. – Liuda opiekowała się całą gromadką dzieci, wnukami i ciotecznymi wnukami, od przedszkola po nastolatki. Dostałam prośbę o jedzenie i pieluchy. Ugościła mnie domowym obiadem i nie wypuściła, póki nie zgodziłam się zabrać dwóch trzylitrowych słoików kiszonych pomidorów własnej roboty. Do dziś nie wiem, jak przewiozłam je przez granicę. Od tamtej pory pomagam im regularnie, właśnie napisała wiadomość z prośbą o jedzenie.
Ogrom swojego czasu Karolina spędza w regionie kupiańskim, do którego dociera znacznie mniej wsparcia i pomocy humanitarnej. Wynika to z odległości, fatalnych dróg i dużego niebezpieczeństwa – wiosną 2023 roku trwają potężne ostrzały samego miasta Kupiańsk, a wojska rosyjskie prą w kierunku strategicznej rzeki Oskoł, więc życie w przyfrontowych wioskach jest bardzotrudne. Do wsi Kruhljakiwka dostać się jest bardzo trudno, bo jedyny most łączący to miejsce z Senkowe jest wielokrotnie bombardowany. Trwa jego odbudowa, przejść można jedynie pieszo. Karolina prosi polskich wolontariuszy o wsparcie dla mieszkańców, którzy, mimo niebezpieczeństwa, docierają do wsi z pomocą humanitarną.
– Kilka dni później pojechałam do mieszkańców w gości – opowiada Karolina. – Nie kończy się na kawie. Witalij, mój sąsiad, który pomaga ojcu Leonidowi z tutejszej cerkwi zapoznaje mnie po kolei z każdym. Dostaję orzechy włoskie w słodkiej zalewie, kiszonego arbuza w beczkach, a Wowa,lokalny artysta, oddaje mi książkę o Senkowem z podpisem. Na drogę dostaję jeszcze kanapkę, chociaż do auta po drugiej stronie rzeki mam 10 minut drogi, a nim kolejne 10 jadę do domu. Jeszcze tego samego dnia Witalij przynosi mi wiadro domowych warzyw i miód. Ludzie oddawali niemal wszystko, co mieli.
Lokalny artysta i kiszony arbuz
Przyjaciele Polski
Tomek Sikora, muzyk, producent muzyczny i wolontariusz wspierający ukraińskie wojsko, Ukrainę zna jeszcze sprzed wojny. Jeszcze przed 2014 rokiem koncertował w ramach muzycznego projektu Karbido z pisarzem Jurijem Andruchowyczem, obserwując formowanie się nowej tożsamości Ukraińców, ich pragnienia bycia częścią Europy i oddzielenia się od tego, co rosyjskie. W lutym 2022 roku nie zastanawiał się, od razu podjął działania: zbiórki, charytatywne koncerty, w końcu także konwoje z pomocą humanitarną do Ukrainy. Po wyzwoleniu Irpienia spod okupacji ruszył tam pociągiem. Wtedy jeszcze miasto było zupełnie rozwalone. Nie było prądu, a Tomek miał w torbie tyle powerbanków, ile tylko zdołał udźwignąć.
– Dojechałem do Kijowa, a stamtąd samochodem pojechaliśmy do Irpienia – mówi. – Spotkałem tych samych ludzi, do których wcześniej wysyłaliśmy z Polski konwoje z pomocą humanitarną, z jedzeniem, ubraniami, karmą dla zwierząt. Pamiętam, że była tam starsza pani, która mieszkała w jakieś szopie obok swojego rozwalonego domu. Było już ciemno, powoli zaczynała się zima. Przekazaliśmy jej powerbanki, usiedliśmy w izbie, zrobiła nam herbatę. Kiedy już mieliśmy wyjeżdżać, bez słowa zapakowała całą torbę przetworów własnej roboty – kiszonek, grzybów.
Zbierała te grzyby sama w pobliskim lesie, a wtedy lasy wokół Irpienia wciąż były zaminowane, a więc takie grzybobranie było śmiertelnie ryzykowne. I ona te wszystkie zapasy oddała Tomkowi, nie chcąc słyszeć odmowy, choć sama miała niewiele. Muzyk postanowił więc zabrać przetwory do Polski ipoczęstować nimi tych ludzi i przyjaciół, którzy pomagali w zbiórkach dla Irpienia i Buczy. Do Ukrainy jechał obładowany tym, co da Ukraińcom energię, a wracał z obdarowany słoikami i energią do dalszych działań:
– Wtedy poczułem, że to ma sens, że pomaganie ma sens. To też dało mi motywację, by dalej działać. Później było już trochę inaczej, bo zaczęły się wyjazdy na front, ale to był pierwszy impuls, że obcy ludzie, którzy sami niewiele mieli, bo dostawali pomoc od nas, dzielili się ze mną tym, co mieli.
Tomasz Sikora
Specjalnie robię błędy, żeby zapytali, skąd jestem
O tym, że bez nas, Polaków, na froncie byłoby znacznie ciężej, słyszy każdy wolontariusz, który dociera nieco dalej na wschód. Mówią o tym przede wszystkim wojskowi, którzy otrzymują wsparcie w postaci generatorów, dronów czy samochodów. Ale niezwykle ważne dla nich jest też to, że ich żony, córki i matki znalazły w Polsce bezpieczne schronienie. Żołnierze mogą walczyć i skupić się na swoich wojskowych zadaniach, bo na głowy ich kobiet nie spadają rakiety. To bardzo ważne dla ich higieny psychicznej, która i tak mocno cierpi w okopowych warunkach.
Niezwykłego ciepła doświadczyła niejednokrotnie wolontariuszka Agnieszka Zach, zwana też Wiedźmą. Agnieszka dowozi pomoc dla żołnierzy na pierwszą linię frontu, spędzając z nimi dużowspólnego czasu kiedy wracają z pola walki, często wykończeni i brudni, potrzebujący się wygadać. Bardzo często pytają o to, co się dzieje w Polsce,wiedząc, że wewnętrzna polityka naszego kraju może mieć realny wpływ na ich losy w okopach. Często też pokazują zdjęcia swoich dzieci, rodzin. Zdarza się im płakać. W naszym podcaście „Barszcz Talks” Wiedźmawspominała, jak żołnierze zrobili dla niej prysznic z wody pitnej, którą przynieśli na własnych plecach.
Marysia, jeszcze jedna wolontariuszka z Polski, mieszka w Ukrainie niemal od początku inwazji. Pracuje zdalnie, a kiedy kończy pracę, zajmuje się wolontariatem. Koordynuje pomoc z Polski, pomaga przy dokumentach, wspiera wolontariuszy z całego świata, którzy docierają na Donbas z pomocą humanitarną czy wsparciem dla ukraińskiej armii. To, że jest Polką, wielokrotnie pomogło jej coś załatwić czy uzyskać pomoc.
– Im bardziej szalone jest coś, co potrzebuję zorganizować, im trudniej mi kogoś zachęcić do zrobienia dla mnie czegoś, czego wcale nie muszą robić, tym częściej staram się wpleść w rozmowę jakiś błąd językowy. Tylko po to, żeby powiedzieć, że jestem obcokrajowcem, że się jeszcze uczę języka. Zawsze pytają, skąd jestem – przyznaje Marysia. – Bo wiem, że kiedy odpowiem, że z Polski, to już ich mam, że odpali się w nich w pełni opcja bycia pomocnym i uczynnym.
Marysia jest tam na stałe. Obserwuje zmieniającą się rzeczywistość, kolejne upadające miasta, przybliżający się front i znikających dookoła ludzi. Jedyne, co się nie zmieniło od samego początku, to propolskie nastroje. W okopach nie ma wielkiej polityki, a dla ukraińskiego żołnierza Polak to przyjaciel. I nie ma wyjątków. Pewnego dnia Marysia zatrzymała się, by podrzucić autostopowicza na dworzec. Kiedy wysiadał, zobaczyła na jego ramieniu dwie naszywki: jedna to były połączone ze sobą flagi Ukrainy i Polski, a druga… orzełek nawiązujący do Wehrmachtu. Początkowy szok Marysi przerodził się w śmiech:
– Pytam go, czy ma świadomość, że obok polskiej flagi nosi symbol, który Polaków obraża. A on mi mówi, że ten orzełek jest po to, bytrollowaćRosjan, żeby dać pożywkę ich propagandystom. Nie miał pojęcia, jak negatywnie Polacy na to reagują. Najważniejsza dla niego była polska flaga, bo dostał ją od polskich medyków, którzy ratują żołnierzy na polu boju. Na koniec powiedział, że po wojnie to on chyba na klęczkach pójdzie na pielgrzymkę do Polski dziękować tym wszystkim ludziom, którzy byli tak dobrzy dla jego córki, która uciekła tam na początku pełnowymiarowej inwazji.
Polscy wolontariusze w Ukrainie
Czas trolli
10 października 2025 roku Europol i Eurojust rozbili przestępczą siatkę w Łotwie. Według śledczych przestępcy mieli stworzyć farmę trolli, w której powstało aż 49 milionów fałszywych kont w sieci. Operacja pod kryptonimem „Simcartel” spowodowała aresztowanie pięciu osób, zamknięcie pięciu serwerów i przejęciu 1200 SIM-boków, 40 000 aktywnych kart SIM oraz setki kart, które miały zostać aktywowane. To czas, kiedy powinniśmy być bardzo uważni i delikatni, nie dawać wciągnąć się w manipualcje i tym manipulacjom poddawać. Nie dać się prowokować internetowym trollom, bo to może być jeden z tych 49 milionów fejków.
Pod opublikowanym przeze mnie filmem z punktu stabilizacji, w których ratowane są życia ukraińskich żołnierzy, spotkałam się z niewyobrażalną falą hejtu. Życzono mi najgorszych rzeczy, ze śmiercią włącznie. Jednak przyglądając się sprawie na spokojnie zrozumiałam, że większość nienawistnychkomentarzy pochodziła z konta nowych lub ze zmienioną jakiś czas temu nazwą. Z pewnością większość z nich jest fałszywa i stworzona tylko po to, by nieść tylko jeden przekaz: Ukraińcy są naszymi wrogami.
Natomiast lawinowo ruszyła ze strony Ukraińcówogromna ilość podziękowań, dowodów serdeczności oraz wpłat na zrzutki. Uderzył mnie jeden z komentarzy: „Jak dobrze wiedzieć, że są jeszcze wspaniali Polacy, którym nie jest wszystko jedno i przejmują się tą wojną. Bo w Polsce o Ukrainie można usłyszeć tylko same straszne rzeczy”.
<frame>Więcej wiedzy, mniej strachu - to hasło naszego nowego cyklu. Bo bezpieczeństwo to fakty, sprawdzone informacje, rzetelne argumenty. Im więcej będziemy wiedzieć, tym lepiej przygotujemy się na przyszłość.<frame>
Czy Polska jest gotowa na kryzys? W dobie niepewności geopolitycznej, wojny w Ukrainie i narastających napięć w Europie kluczowe są edukacja i organizacja społeczeństwa. Przyjmując ponad milion ukraińskich uchodźców Polska zyskała nie tylko nowych mieszkańców, ale także unikalną wiedzę i doświadczenie ludzi, którzy kwestię ochrony ludności poznali w najtrudniejszych warunkach: pod bombami i ostrzałem rakietowym. To kapitał, którego nie wolno zmarnować.
Nowa ustawa – o ochronie ludności i obronie cywilnej, obowiązująca od 1 stycznia – to konkretna odpowiedź na realne zagrożenia. Jednocześnie to szansa na dodatkową integrację, dzięki której Polacy i Ukraińcy mieszkający w Polsce mogą być razem w przygotowywaniu się do sytuacji kryzysowej.
Polska wyciągnęła wnioski z tragicznych wydarzeń ostatnich lat. Nowa ustawa kładzie nacisk na trzy kluczowe elementy: modernizację i budowę schronów oraz miejsc ukrycia, system alarmowania i powiadamiania, a także szeroką edukację obywatelską, która ma zapewnić każdemu obywatelowi podstawową wiedzę o tym, jak działać w sytuacji kryzysowej. Kontekst wojny w Ukrainie jest tu oczywisty.
Wielu Ukraińców przebywających w Polsce ma bezcenne doświadczenie w zakresie ochrony ludności – czy to jako jej bezpośredni uczestnicy, czy jako organizatorzy systemu ewakuacji i schronienia
To szansa, którą Polska musi wykorzystać. Kiedy wojna zaskakuje, nie ma w pełni gotowych systemów. A wtedy kluczowe staje się efektywne wykorzystanie tego, co już istnieje.
Co może być schronem? Praktyczne podejście do ochrony ludności. Wiedza – to jest nasz pierwszy „schron”!
19 kwietnia 2024 r. - Dzieci wchodzą do schronu przeciwbombowego w gimnazjum Perspectiva, gdzie odbywają się zajęcia w formacie mieszanym, w Nowowasyliwce w obwodzie zaporoskim. Zdjęcie: Ukrinform/East News/Dmytro Smolienko
Według nowej ustawy każda piwnica, każdy podziemny garaż czy tunel może pełnić funkcję miejsca ukrycia. Warto już teraz rozejrzeć się swoim otoczeniu i odpowiedzieć sobie na pytanie: „Co zrobię w razie zagrożenia?” Lepiej wiedzieć wcześniej, niż uczyć się dopiero wtedy, gdy nastanie chaos.
I tu właśnie widać potencjał doświadczeń Ukraińców w Polsce. Ludzie, którzy przeżyli alarmy bombowe, mogą podzielić się praktyczną wiedzą z Polakami o organizacji życia w schronach, o zaopatrzeniu w wodę i jedzenie, o psychologicznych aspektach przetrwania, o mobilnych aplikacjach alarmowych, które w Ukrainie stały się kluczowym narzędziem ostrzegania. To nie jest teoria. To realne doświadczenia tych, którzy każdego dnia muszą mierzyć się z konsekwencjami wojny. Ich świadectwo ma większą wartość niż jakikolwiek podręcznik.
Edukacja w tym zakresie jest kluczem do bezpieczeństwa, więc warto wykorzystać potencjał Ukraińców. Polska potrzebuje szerokiej akcji edukacyjnej jak najszybciej. Według ustawy kluczową rolę w ochronie ludności mają odegrać samorządy i straż pożarna. Tyle że w praktyce system będzie działał tylko wtedy, gdy zaangażują się w niego setki tysięcy ludzi.
Ukraińcy, którzy doświadczyli realnego zagrożenia, mogą stać się instruktorami, edukatorami i liderami tej zmiany. Organizacje pozarządowe już teraz odgrywają ogromną rolę w szkoleniach – zarówno dla Ukraińców, jak Polaków. To się opłaci nam wszystkim. Polskie gminy potrzebują praktyków, którzy znają realia sytuacji kryzysowej. Szeroka edukacja społeczeństwa zwiększa szanse na skuteczne działanie w razie zagrożenia. Integracja Ukraińców w procesy ochrony ludności wzmocni bezpieczeństwo Polski.
Państwo, samorządy i kobiety będą na pierwszej linii. Nowa ustawa stawia na samorządy. To one mają wdrażać system ochrony ludności, a więc to w miejscach zamieszkania Ukraińców i Polaków będzie rozgrywać się najważniejsza walka o skuteczność nowego prawa. Co istotne, kobiety w Ukrainie odegrały kluczową rolę w organizacji systemu ochrony ludności – od ratowniczek i wolontariuszek po liderki organizacji humanitarnych. To one zapewniały przetrwanie w czasie chaosu.
W Polsce kobiety również mogą stać się siłą napędową takich zmian, wchodząc w struktury samorządowe, NGO-sy i zespoły edukacyjne
Czy Polska jest gotowa na kryzys i ochronę ludności? Polska jest dziś w lepszej sytuacji niż kilka lat temu. Nowa ustawa to ważny krok, lecz sama infrastruktura nie wystarczy. Kluczowe będzie realne zaangażowanie obywateli w edukację i działania kryzysowe, mądre wykorzystanie doświadczeń Ukraińców i skuteczna współpraca samorządów, organizacji oraz rządu.
1 kwietnia 2024 r. - Zaporoże, dwóch robotników w nowym modułowym podziemnym schronie przeciwbombowym dla 100 osób budowanym na dziedzińcu pięciopiętrowego budynku mieszkalnego, który został uszkodzony przez rosyjski pocisk S-300 6 października 2022 r. i jest obecnie naprawiany. Zdjęcie: Ukrinform/East News/Dmytro Smolienko
To nie jest scenariusz filmu katastroficznego. To rzeczywistość, którą trzeba zrozumieć i do której trzeba się przygotować. W XXI wieku bezpieczeństwo to nie tylko armia, ale także świadome, zorganizowane społeczeństwo. A jego budowanie zaczyna się od edukacji – takiej, która daje fakty, a nie sieje strach.
Bezpieczeństwo to nasza wspólna odpowiedzialność. To nie jest tylko domena państwa. To nie coś, co rząd może nam „zapewnić”, jak usługę – to coś, co budujemy i dajemy sobie nawzajem. Oczywiście instytucje, przepisy, systemy alarmowe i schrony są bardzo ważne. Ale tym, co naprawdę decyduje o przetrwaniu w sytuacji kryzysowej, są ludzie. To nasze relacje, gotowość do pomocy, umiejętność działania w sytuacjach stresowych i świadomość, że w trudnym momencie nie jesteśmy zdani tylko na siebie.
Każdy z nas jest częścią systemu bezpieczeństwa – od nauczyciela, który uczy dzieci zasad pierwszej pomocy, przez sąsiada, który wie, gdzie znajduje się najbliższe miejsce schronienia, po wolontariuszkę, która pomaga nowo przybyłym uchodźcom odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Siła państwa leży w sile społeczeństwa – a społeczeństwo jest silne wtedy, gdy jego członkowie wiedzą, że mogą na siebie liczyć. Ukraińcy są członkami społeczeństwa
W przeszłości najwięcej wygrywali ci, którzy rozumieli, że najlepszą linią obrony nie są mury i schrony, ale dobrze przygotowani, solidarni ludzie. W Ukrainie to właśnie społeczna mobilizacja ocaliła tysiące istnień. W Polsce mamy szansę czerpać z tych doświadczeń, nie czekając, aż do działania zmusi nas kryzys.
Budowanie bezpieczeństwa zaczyna się dziś – i zaczyna się od nas.
Artur Bagliuk jest przedsiębiorcą i współzałożycielem chrześcijańskiej organizacji misyjnej „Słowiańska Misja w Europie”, a od 2024 roku – dyrektorem krakowskiego przedstawicielstwa Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej. Już na początku wojny w Ukrainie z własnej inicjatywy uruchomił w Krakowie schronisko dla uchodźców. Mocno zaangażował się również w organizowanie pomocy humanitarnej z Polski dla Ukrainy – zarówno cywilnej, jak wojskowej. Dziś podejrzewa, że to właśnie z powodu tej działalności był celem zamachów. Niedawno nieznani sprawcy odkręcili śruby w przednich kołach jego samochodu, co omal nie doprowadziło do tragedii.
Psy Putina na tropie „banderowców”
Natalia Żukowska: – Niedawno dokonano na Pana zamachu. Kto to mógł być?
Artur Bagliuk: – Trudno powiedzieć, bo od początku inwazji nieustannie dochodzi do różnych bezprawnych działań wobec proukraińskich aktywistów za granicą. Chodzi o szkodzenie, zastraszenie i ostatecznie powstrzymanie poszczególnych wolontariuszy, a nawet całego ruchu wolontariackiego. Komuś tworzą fałszywe konta, z których wysyłają prowokacyjne wiadomości, publikują fałszywe posty, filmy stworzone przez sztuczną inteligencję.
A komuś innemu hakują służbową pocztę elektroniczną. Tak stało się z jednym z moich znajomych. Na jego adres e-mail przyszło jednocześnie ponad osiem tysięcy zapytań z Chabarowska. Innemu znajomemu, we Wrocławiu, który miał magazyn humanitarny, podrzucono magazynek z karabinu Kałasznikowa z nabojami. Potem wezwano polskie służby bezpieczeństwa, co sparaliżowało pracę magazynu na prawie tydzień, bo tyle trwało śledztwo.
Mnie wcześniej po prostu spuszczano powietrze z kół. Tym razem wykręcili śruby. Najwyraźniej ci, którzy to zrobili, myśleli, że koła odpadną gdzieś po drodze i dojdzie do wypadku. Mieszkam w Polsce już od 10 lat. Mój samochód, choć ma polskie tablice rejestracyjne, jest rozpoznawalny: od 2022 roku na desce rozdzielczej leży flaga Ukrainy. Dużo jeżdżę i parkuję w różnych miejscach. Tego dnia samochód długo stał w centrum miasta, w pobliżu naszej siedziby wolontariackiej. To, że coś jest nie tak z kołami, poczułem już w drodze, kiedy rozpędzone auto zaczęło się trząść na boki. Zwolniłem i jakoś dojechałem do warsztatu, a tam powiedzieli mi o śrubach. Nie przyszło mi do głowy, że coś takiego może się stać.
To nie był pierwszy atak na Pana.
Do innego doszło w marcu 2022 roku. Siedzieliśmy w restauracji hotelu obok naszego sztabu humanitarnego, który otworzyliśmy drugiego dnia wielkiej wojny. Razem ze znajomymi omawialiśmy dostawy leków dla ukraińskich żołnierzy. Siedzieliśmy w kącie, gdzie prawie nie było ludzi. I wtedy zauważyłem, że jakiś mężczyzna potajemnie filmuje nasze spotkanie. Krzyknąłem do niego: „Dlaczego nas filmujesz!?”. Zaczął uciekać. Dogoniłem go i zaczęła się bójka. Bił profesjonalnie – od razu w krtań. Moi znajomi też podbiegli, zabrali mu telefon i odblokowali go. Były tam filmy nie tylko z nami, ale także z jakimiś ludźmi w kominiarkach. Udawał, że nic nie rozumie, ale zmusiliśmy go, żeby wszystko usunął, po czym puściliśmy go wolno. Wszyscy byli wtedy pod wpływem adrenaliny i nie pomyśleliśmy o wezwaniu policji. Zadzwoniłem tam następnego dnia i zostałem objęty kontrolą. Codziennie rano dzwonił do mnie policjant i pytał, czy wszystko w porządku.
„Musimy trzymać się razem”
Inna sytuacja: podejrzewam, że próbowano otruć mnie i moją żonę. Pewnego dnia po pracy w sztabie humanitarnym, już w domu, oboje źle się poczuliśmy. Myślałem, że to może przemęczenie, jednak lekarze stwierdzili, że nasze objawy wskazują na zatrucie. W środku paliło mnie tak bardzo, że z bólu straciłem przytomność i rozbiłem sobie głowę. Podobne objawy miała moja żona, więc wycofaliśmy się z pracy wolontariackiej do czasu aż doszliśmy do siebie i trochę się zregenerowaliśmy.
Od tamtej pory stałem się bardziej ostrożny. Noszę ze sobą własną wodę, staram się nie jeść z wolontariuszami w naszym sztabie, ponieważ panuje tam duży ruch i wielu ludzi nie znamy osobiście
Jeszcze w marcu 2022 roku zhakowano nasz czat wolontariuszy na Telegramie. Zdobyli wszystkie kontakty wolontariuszy, numery telefonów, zdjęcia i zablokowali telefon mojemu asystentowi. Natomiast w zeszłym roku zdalnie zablokowali telefony moje i żony, najprawdopodobniej też poprzez Telegram. Nawet znajomi informatycy nie byli w stanie nic z tym zrobić.
A co z groźbami?
Napływają nieustannie. Na Facebooku piszą do nas boty, przychodzą też tradycyjne listy z groźbami. Wie pani, my nie jesteśmy zwykłą organizacją humanitarną. Jesteśmy chrześcijańskim kościołem protestanckim, mamy organizację misyjną, przy której działa sztab humanitarny. W jednym z listów, napisanym po polsku, przeczytaliśmy, że jesteśmy banderowcami i zostaniemy zniszczeni. Pisali o Wołyniu, o tym, że się na nas zemszczą.
Jeden z listów z groźbami
O wszystkich groźbach informujemy policję, a tam za każdym razem pytają mnie: „Czy uważa pan, że to zagraża pańskiemu życiu?”. Odpowiadam: „W liście nie ma mojego nazwiska, ale jest nazwa naszej organizacji. A ponieważ jestem jej szefem, należy to wziąć pod uwagę”. Tym bardziej że do nas przychodzą ludzie po pomoc humanitarną, a także po prostu do kościoła. Wygląda na to, że im również może grozić niebezpieczeństwo. Nie wyobrażam sobie, co dzieje się w głowach ludzi, którzy piszą takie listy.
Ale my się nie boimy. Jeśli ich celem jest złamanie nas lub powstrzymanie, to głęboko się mylą.
Z czym konkretnie związane są te zamachy na Pana? Czy to reakcja na Pana działalność wolontariacką, wsparcie dla ukraińskich uchodźców w Polsce, czy może na pański biznes?
Biznes – w 100% nie, ponieważ nie mam w nim żadnych konfliktów. Uważam, że chodzi tylko o moją proukraińską postawę społeczną, bo jestem również jednym z organizatorów proukraińskich wieców w Krakowie. Jestem proukraińskim aktywistą w sektorze gospodarczym i społecznym, więc to jest jednoznacznie związane właśnie z tym. Wozimy różną pomoc, także dla wojska. W zeszłym roku przewożono nawet opancerzone samochody z Ameryki.
Moim zdaniem robią to albo Rosjanie, albo nasi – ci nasiąknięci rosyjską propagandą, którzy nie potrafią zrozumieć, że tak nie należy postępować. Chcą nas podzielić poprzez historię, strach albo złość
Tymczasem musimy trzymać się razem, konsolidować się, ponieważ mamy jednego wroga: Rosję. Dezinformacja to też broń. Musimy walczyć nie tylko na froncie, lecz także o świadomość ludzi zarówno w Ukrainie, jak za granicą.
60 tysięcy ukraińskich biznesów
Jak Pan, dyrektor przedstawicielstwa Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej w Krakowie, ocenia stan ukraińskiego biznesu w Polsce? Jakie trendy można wskazać?
Jest bardzo wiele pozytywnych sygnałów dotyczących pozytywnego wpływu Ukraińców na polską gospodarkę, potwierdzonych międzynarodowymi badaniami. Tegoroczne badania wykazały, że wnieśli oni do budżetu osiem razy więcej pieniędzy, niż strona polska wydała na ich wsparcie. Obywatele Ukrainy otworzyli ponad 60 000 przedsiębiorstw. Zmieniają na lepsze całe dziedziny, na przykład branżę kosmetyczną.
Ukraińcy są również bardzo zaangażowani w logistykę, budownictwo i zatrudnienie. Wielu z nas ma też doświadczenia w przemyśle obronnym. Jako że eksport tego typu produktów z Ukrainy jest obecnie zabroniony, część przedsiębiorców próbuje otworzyć filie lub uruchomić w Polsce produkcję dronów i innych produktów obronnych, zorientowaną na rynek światowy. To ważne dla obu krajów z punktu widzenia bezpieczeństwa i zagrożenia atakiem Rosji na Europę.
Ukraińcy otwierają firmy sprzątające, lokale gastronomiczne, a niektórzy nawet kantory wymiany walut i lombardy, których wcześniej było tu niewiele. Nie znam branży, w której Ukraińcy nie chcieliby pracować. Inwestują, tworzą miejsca pracy, szukają nieszablonowych rozwiązań, podnoszą standard usług, płacą podatki.
Z Wasylem Bodnarem, ambasadorem Ukrainy w Polsce
Jeśli chodzi o handel między obu krajami, sytuacja wygląda dla Ukrainy nieciekawie. Przed inwazją całkowity obrót towarów między Polską a Ukrainą był wart średnio około 10 miliardów dolarów rocznie, z mniej więcej równymi wskaźnikami dla obu stron. Obecnie sytuacja uległa znacznej zmianie. Po rosyjskiej inwazji ukraiński eksport do Polski spadł do prawie 3 miliardów dolarów, podczas gdy Polska sprzedaje do Ukrainy towary o wartości 13 miliardów dolarów. Ponadto wielu polskich przedsiębiorców otworzyło firmy i filie w zachodnich regionach Ukrainy, głównie we Lwowie. Około 80% tych firm zajmuje się handlem, co dodatkowo potwierdza wzrost polskiego eksportu do Ukrainy. To także część stosunków polsko-ukraińskich: Ukraińcy wspierają polską gospodarkę nawet z Ukrainy.
Z jakimi trudnościami borykają się Ukraińcy w Polsce? W czym należałoby im pomóc na szczeblu państwowym i lokalnym?
Przedsiębiorcy, którzy przyjechali z Ukrainy do Polski, przekonali się, że tutaj biznes działa inaczej. Po pierwsze – wysokie podatki, które trzeba płacić. Nie da się niczego „załatwić”, a do tego etyka prowadzenia działalności gospodarczej jest inna. Trzeba znać się na polskim prawie podatkowym i księgowości, nawet jeśli jest ona outsourcowana.
Większość firm otwartych w Polsce zaczyna przynosić stabilny dochód mniej więcej od trzeciego roku działalności
Pierwsze dwa lata to zazwyczaj okres inwestycji i adaptacji: przedsiębiorcy testują różne strategie marketingowe, badają zachowania lokalnych konsumentów, usprawniają logistykę, wybierają skuteczne kanały sprzedaży i dostosowują się do prawnej i kulturowej specyfiki polskiego rynku. To ważny etap, który stanowi podstawę długotrwałego sukcesu.
Jeśli chodzi o pomoc na szczeblu państwowym i lokalnym, to nie zawsze jest ona zrozumiała dla wszystkich. Dobrze, że istnieją instytucje takie jak Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza, do których można zwrócić się o konsultacje, wyjaśnienia i profesjonalną pomoc w prowadzeniu działalności gospodarczej.
Jak Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza pomaga przedsiębiorcom?
Dysponujemy bogatą bazą kontaktów: producentów, firm logistycznych, księgowych, doradców finansowych i prawnych, którzy współpracują zarówno z małymi, jak dużymi przedsiębiorstwami. Silną stroną naszej działalności jest rozwinięta sieć kontaktów między przedstawicielami małych, średnich i dużych przedsiębiorstw. Pozwala to członkom izby nie tylko wymieniać się doświadczeniami, ale także znajdować klientów, partnerów czy kontrahentów bezpośrednio w naszej społeczności – zarówno w Polsce, jak w Ukrainie. Posiadamy też aktualne informacje na temat programów finansowania ukierunkowanych na odbudowę Ukrainy.
Z członkami Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej
Poza tym budujemy mosty między rządem polskim i ukraińskim, a także między władzami samorządowymi obu krajów. Zapraszamy przedstawicieli społeczności ukraińskich, głównie z regionów przyfrontowych, i organizujemy dla nich wyjazdy studyjne do lokalnych społeczności w Polsce. Podczas tych wizyt jest możliwość nawiązania bezpośrednich kontaktów, wymiany doświadczeń z polskimi kolegami i zobaczenia, jak polskie społeczności po przystąpieniu do UE efektywnie wykorzystują fundusze i zasoby europejskie. Jak nimi zarządzają, jak rozbudowują infrastrukturę i dostosowują ją do potrzeb osób niepełnosprawnych. Nasi ludzie poznają polskich kolegów, obserwują ich, a następnie wracają z tym doświadczeniem do Ukrainy.
Mamy już porozumienie z polskim rządem o wzajemnej wymianie.
Oznacza to, że Polacy są gotowi uczyć naszych ludzi, jak pisać projekty o dofinansowanie przez Europę. W zamian przedstawiciele ukraińskich społeczności lokalnych będą przekazywać doświadczenia w zakresie obrony cywilnej, które zdobyli podczas wojny
Na co ukraińscy przedsiębiorcy narzekają – a co im się podoba?
Narzekają na wysokie podatki. Ale nie tylko Ukraińcy, bo skargi można usłyszeć również od Polaków. I nie chodzi tylko o Polskę, lecz ogólnie o Europę. Problem polega również na tym, że każda kampania wyborcza w Polsce niestety podsyca populistyczne nastroje ksenofobiczne, co również szkodzi gospodarce kraju.
Oto przykład: w 2023 roku odbyły się wybory do Sejmu. Kampania wyborcza była oparta w dużej mierze na antyukraińskiej retoryce. W rezultacie ponad 300 000 Ukraińców z Polski wyjechało. Wśród nich pewien odsetek stanowili przedsiębiorcy, którzy byli już zintegrowani z polską gospodarką, znali język polski, zainwestowali pieniądze, stworzyli miejsca pracy.
Sprzedawszy swoje firmy, wyjechali do Hiszpanii, Portugalii, Kanady...
Co trzeba zrobić, by ułatwić przedsiębiorczość Ukraińcom w Polsce?
Po pierwsze – nie należy wciągać do sektora gospodarczego kwestii historycznych, przede wszystkim Wołynia. Czy problem istnieje? Tak. Czy należy go rozwiązać? Tak. I już jest rozwiązywany. Spotkaliśmy się z Andrijem Sybihą – 1 października 2024 r., tuż po mianowaniu go na stanowisko ministra spraw zagranicznych Ukrainy. Nakreślił punkty, które zamierzał zrealizować w pierwszej kolejności. Kwestia ekshumacji ofiar tragedii wołyńskiej była pierwsza na liście i do końca 2024 roku podjęto już znaczące kroki w celu jej rozwiązania. Zajmują się tym ministerstwa spraw zagranicznych i historycy. Nie należy dzielić zwykłych ludzi tą kwestią, grając tym samym na korzyść naszego wspólnego wroga, czyli Rosji.
Wiem, co robić i dokąd biec, gdy dochodzi do tragedii
Co skłoniło Pana do zajęcia się wolontariatem?
Pochodzę z obwodu zaporoskiego. Moja rodzina jest ze wsi Kinski Rozdory w rejonie połoskim, obecnie pod okupacją rosyjską. Część moich bliskich od 10 lat żyje pod okupacją w Doniecku, a część w obwodzie zaporoskim. 9 czerwca dowiedziałem się, że na wojnie zginął mój 20-letni krewny, który zgłosił się na ochotnika na front. Z powodu okupacji jego rodzice nie mogą go pochować na swojej ziemi. Taką tragedię trudno przeżyć.
Kolejka po pomoc humanitarną w Krakowie, 2022 r.
Już w 2022 roku otworzyliśmy schronisko, w którym obecnie mieszka około 40 Ukraińców. Przez te trzy lata przeszło przez nie ponad 3,5 tysiąca ukraińskich uchodźców, głównie kobiet i dzieci. Ludzie zatrzymywali się u nas, a my pomagaliśmy im znaleźć mieszkanie lub przenieść się do innych krajów. Ci, którzy mieszkają w schronisku dzisiaj, zostaną z nami na dłużej. Bo, po pierwsze, w Polsce nie ma już programów pomocy mieszkaniowej, a po drugie, to głównie mieszkańcy okupowanych terytoriów, którzy nie mają dokąd wrócić. Nie płacą za mieszkanie, ponieważ są objęci programem ochrony uchodźców.
Wśród ukraińskich przesiedleńców jest wielu emerytów, którzy, przychodząc do nas po pomoc humanitarną, mówią: „Dajcie nam jakąś pracę, chcemy pracować”. Kiedy potem słyszę od kogoś, że Ukraińcy nie pracują, odpowiadam: „To nieprawda, nawet emeryci są gotowi do pracy. Po prostu nikt ich nie zatrudnia”
Ukraińcom pomagamy nie tylko w Polsce. Przesyłamy stałą pomoc zarówno cywilom, jak wojskowym w Ukrainie. Najważniejsze, o co proszą ci drudzy, to drony, amunicja, medycyna taktyczna. Od początku inwazji wysłaliśmy już ponad 1100 ton pomocy humanitarnej, a ponad 80 000 zestawów spożywczych i higienicznych rozdaliśmy ukraińskim uchodźcom w Krakowie.
Z jakimi najbardziej przejmującymi ludzkimi historiami zetknął się Pan osobiście?
Wstrząsające są historie o ucieczkach spod okupacji. Najstraszniejsze, co muszą przeżyć ludzie, to przesłuchania na wrogich posterunkach. Po tym, co usłyszałem, zwróciłem się nawet do psychologa, bo nie potrafiłem poradzić sobie z emocjami.
Czasami siadałem w samochodzie, wyjeżdżałem za miasto i po prostu płakałem
W pewnym sensie my jako społeczeństwo również ponosimy odpowiedzialność za sytuację w Ukrainie. Zbyt długo „bawiliśmy się” z politykami, pozwalaliśmy im manipulować naszymi oczekiwaniami i unikać odpowiedzialności. W Ukrainie nadal nie ma jasnej idei narodowej na poziomie polityki państwowej. Idei, która jednoczyłaby Ukraińców w czasie pokoju tak samo, jak teraz jednoczy nas wojna. Właśnie w tym tkwiła nasza słabość, którą długo i systematycznie wykorzystywał nasz wróg. I właśnie w tego możemy się uczyć od Polaków. Musimy przejąć ich patriotyzm.
Czy wielu Ukraińców, którym Pan pomógł, zintegrowało się już z polskim społeczeństwem?
Bardzo wielu.
W kwietniu 2022 roku powiedziałem Ukraińcom, którym pomagaliśmy: „Nie oglądajcie wiadomości. Ta wojna to nie sprint, to maraton. I będziemy biec do końca. Dlatego już dziś musicie pomyśleć, jak będziecie tu żyć, choćby tymczasowo. Zacznijcie planować swoje życie na początek na sześć miesięcy. Tak będzie wam łatwiej psychicznie. W tym czasie będziecie uczyć się języka, szukać pracy. Jeśli będzie powrót na Ukrainę – zbierzecie się i pojedziecie, wszyscy to zrozumieją. Ale jeśli będziecie codziennie przesiadywać, oglądając wiadomości, będziecie tylko cierpieć – psychicznie i fizycznie”.
Dla każdego człowieka stan niepewności jest najgorszy. Bo kiedy nie wiesz, co robić, nie możesz iść naprzód
Część ludzi zaangażowaliśmy w działalność wolontariacką. Zbudowaliśmy system tak, że wolontariuszami mogą być sami uchodźcy. I dziękują nam za angażowanie ich, bo to pomaga.
Ukraińscy aktywiści w Krakowie
Co przeszkadza, a co pomaga Ukraińcom w integracji?
Po pierwsze, należy wyraźnie odróżnić Ukraińców, którzy wyjechali z Ukrainy planowo jeszcze przed wielką wojną, od tych, którzy opuścili kraj pod przymusem, ratując życie. To grupy ludzi o różnych potrzebach emocjonalnych, prawnych i społecznych.
Wśród tych, którzy zostali zmuszeni do ucieczki przed wojną, jest wiele osób, którym psychicznie trudno zaakceptować swój nowy status. Dla niektórych nie do zniesienia jest sama myśl, że są „na łasce innych”, że muszą szukać schronienia za granicą, że nie mogą mieszkać we własnym domu.
Niektórzy po prostu nie potrafią pogodzić się z tym, że nazywa się ich „uchodźcami” – to przygnębiające uczucie uderza w ich poczucie godności, wywołuje wstyd albo gniew
Są też znacznie trudniejsze przypadki, kiedy ludzie, nie wytrzymując presji psychicznej, beznadziejnej sytuacji lub innych okoliczności, decydują się wrócić nawet na terytoria tymczasowo okupowane. I choć wydaje się to nielogiczne i niebezpieczne, każdy taki krok ma głębokie uwarunkowania osobiste: rozbite rodziny, utracone korzenie, poczucie wewnętrznej pustki.
Mieszkała u nas kobieta, której mąż pozostał na terenach okupowanych. Pewnego dnia przyszła i powiedziała: „Moja koza rodzi, muszę jechać... Tam jest mój dom, moja ziemia. Dlaczego mam żyć gdzieś w obcym miejscu?”. I pojechała do domu.
Podczas akcji wsparcia dla ukraińskich jeńców
Z jakimi największymi wyzwaniami spotkał się Pan, organizując pomoc w sytuacjach kryzysowych?
Kiedy na świecie dzieje się wielka tragedia, zawsze wiem, co robić i dokąd biec – to moja cecha szczególna. Nie wpadam w szok. Wręcz przeciwnie: czuję się, jak ryba w wodzie, bardzo szybko dostosowuję się do realiów. Pamiętam oczy naszych ludzi w kościele, kiedy wieczorem 24 lutego 2022 roku zebraliśmy się na modlitwę. W tych oczach była pustka i zagubienie. Z jakiegoś powodu od razu wiedziałem, ilu wolontariuszy potrzebuję, kto będzie odpowiedzialny za jaki sektor pracy. Jednym z głównych wyzwań było zebranie zespołu, bo z powodu ogólnego zagubienia tej nocy trudno mi było znaleźć choćby siedmiu wolontariuszy. Ale już nazajutrz rano chętnych było dziesięciu, po dwóch dniach ponad sześćdziesięciu, a po kolejnych dwóch tygodniach tak wielu, że nie byliśmy w stanie ich zliczyć. Wśród nich byli zarówno Ukraińcy, jak Polacy.
Wysyłka pomocy humanitarnej do Ukrainy
Jakie inicjatywy planujecie zrealizować w najbliższym czasie, by wesprzeć Ukraińców w Polsce?
Obecnie jedną z kluczowych potrzeb jest świadczenie na rzecz Ukrainy i walka z rosyjską dezinformacją, która działa intensywnie w obu kierunkach – zarówno przeciw Polakom, jak przeciw Ukraińcom. Propaganda celowo podsyca wzajemną nieufność, prowokuje napięcia. Dlatego właśnie teraz niezwykle ważne jest prowadzenie intensywnej pracy wyjaśniającej, kształtowanie właściwej przestrzeni informacyjnej i jednoczenie społeczeństw – a nie pozwalanie zewnętrznemu wrogowi, by je dzielił.
Niestety, obecnie można odczuć, że niektórzy Ukraińcy za granicą popadają w stan przyzwyczajenia lub zmęczenia wojną. Pojawiają się wśród nich myśli typu: „Wojna jest dwa tysiące kilometrów ode mnie, więc nie martwię się nią zbytnio”. To myląca i niebezpieczna tendencja. Proszę sobie przypomnieć, jak od 2016 roku większość z nas przyzwyczajała się do ATO. I co się stało później.