Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Siedem teatralnych premier w Kijowie, które warto zobaczyć w grudniu
Teatr w ukraińskiej stolicy odpowiada na potrzeby czasów. Oto „Dziadek do orzechów”, ale bez Czajkowskiego, w Operze Kijowskiej, spektakl weteranów „Wojskowa mama” w Teatrze Lewego Brzegu, „Orgia” w Małym Teatrze Dramatycznym, „Prometeusz skowany” w interpretacji litewskiego reżysera w Teatrze Franki i kilka innych ciekawych nowości
14, 15 grudnia – Teatr Dramaturgów, ul. Petra Sahajdacznego 25
a także:
21 grudnia – Kijowski Akademicki Teatr Dramatu i Komedii na lewym brzegu Dniepru, prospekt Browarski 25
Teatr Lewego Brzegu połączył siły z Teatrem Weteranów w ramach projektu „Lewy, ++”. Współpraca zaowocowała sztuką „Wojskowa mama”. Sztuka jest dziełem weteranki Aliny Sarnackiej, a wyreżyserował ją Ołeksandr Tkaczuk.
Wystąpią tu nie tylko profesjonalni aktorzy, ale także weterani, którzy biorą udział w projekcie w ramach laboratorium teatralnego, w którym żołnierze uczą się dramaturgii i aktorstwa.
„Wojenna mama” to sztuka o wyborach, bólu i człowieczeństwie podczas wojny. Historia koncentruje się na medyczce, która ratuje życie towarzyszy broni, lecz musi poświęcić najcenniejszą rzecz – wychowanie swojego dziecka. To historia, w której okopy stają się domem, eksplozje codzienną muzyką, a humor pancerzem podtrzymującym na duchu. Ta sztuka jest głosem wojny i przypomnieniem, że zawsze jest wybór... A może go nie ma?
20 grudnia – Teatr im. Iwana Franki, pl. Iwana Franki 3
Sztuka oparta na klasycznej tragedii Ajschylosa to pierwsza produkcja Jokubasa Brazisa, współczesnego litewskiego reżysera, powstała specjalnie dla Teatru Narodowego im. Iwana Franki.
Brazis jest uczniem wybitnych artystów teatralnych – Eimuntasa Nekrošiusa i Oskarasa Korsunowasa. Zdobył uznanie na wielu międzynarodowych festiwalach. W przygotowaniu „Prometeusza” wzięło udział także kilku innych litewskich twórców, w tym scenograf i oświetleniowiec.
– Podczas wystawiania sztuk na Litwie świat poza murami teatru często znika. Tutaj – wręcz przeciwnie: strach, zagrożenie, syreny, kule ognia, zapach prochu strzelniczego i historie ludzi brutalnie budzą cię z letargu. Jesteś zmuszony usprawiedliwić swoje rzemiosło wszystkimi zmysłami, w przeciwnym razie umrzesz ze wstydu. Tak, strasznie tu być, ale strach szybko przeradza się w gniew – ogromne poczucie niesprawiedliwości, prometejski bunt – mówi reżyser.
28 i 29 grudnia – Ukraiński Mały Teatr Dramatyczny, ul. Ołesia Honczara 33a
Mały Teatr Dramatyczny wystawia „Orgię” opartą na trzech sztukach Łesi Ukrainki: „Joannie, żonie Chusowa”, „Obsesji” – i „Orgii” właśnie.
Jak mówią artyści teatru, największa orgia odbyła się w Japonii i wzięło w niej udział 500 osób. Jako że zespół Dramatycznego jest nieliczny, by zbliżyć się do tej liczby, do udziału w spektaklu zaproszono aktorów z innych teatrów, studentów, a nawet chór. Zapowiada się intrygujące wydarzenie.
12, 13 i 21 grudnia – Teatr na Podole, Zejście Andrzeja 20 A, B
W Teatrze na Podole widzowie będą mogli cieszyć się romantyczną podróżą klasyka literatury ukraińskiej Mychajły Kociubynskiego. Sztuka oparta jest na jego opowiadaniu „Sen”.
To historia, która może przydarzyć się każdej parze. Kiedy szara rutyna życia rodzinnego zaczyna cię przytłaczać, jest bardzo prawdopodobne, że w twoich snach pojawi się poezja doskonałej miłości. Bohater cieszy się morskim krajobrazem w ramionach nieznajomej – ale czy sen może zmienić rzeczywistość? Czy można być szczęśliwym nie tylko we śnie? Romantyk Mychajło Kociubynski ma własną receptę na rodzinne szczęście...
13-15 grudnia – Opera Narodowa, ul. Wełyka Wasylkiwska 53/3
Opera Narodowa Ukrainy prezentuje hiszpańską premierę – zarzuelę „Szafranowa róża”. Zarzuela to hiszpański teatr maskaradowy, w którym przeplatają się sceny mówione i śpiewane, zawierający elementy opery, pieśni ludowych i tańca.
Fabuła opowieści oparta jest na słynnych dziełach literackich: „Psie ogrodnika” Lope de Vegi i „Don Kichocie” Cervantesa. Nie zabraknie więc podróży, prawdziwej miłości i zazdrości. A wszystko to do muzyki hiszpańskiego kompozytora Jacinto Guerrero. Przedstawienie powstało dzięki wsparciu Ambasady Królestwa Hiszpanii w Ukrainie.
25-31 grudnia – Opera Kijowska, ulica Meżyhirska 2
Wielka premiera w Operze Kijowskiej, która zapewni ukraińskim dzieciom spędzenie Nowego Roku w towarzystwie Dziadka do orzechów. Teatr oferuje nową interpretację słynnej bajki, łącząc klasyczne motywy z najnowszymi trendami. Oryginalną muzykę stworzył ukraiński kompozytor Iwan Nebesny, nadając legendarnemu dziełu świeże, nowoczesne brzmienie. Libretto napisał Artem Szoszin, reżyser spektaklu.
28-29 grudnia – Teatr na Peczerskiej, ul. Mała Szyjanowska 5
Premierowy prezent dla kijowskich dzieci – nowe odczytanie opowieści o ekscentrycznej dziewczynce Pippi Pończoszance, którą wymyśliła szwedzka pisarka Astrid Lindgren. Przygody Pippi to prawdziwy klejnot światowej literatury dziecięcej.
„Co zrobić, gdy wszystko wydaje się rozpadać, a świat wali się na głowę?” – pomyślała pewnego dnia Pippi i natychmiast znalazła odpowiedź: „Musisz odwrócić go do góry nogami i chodzić na rękach!”. A potem pomyślała o tym jeszcze trochę i doszła do wniosku, że „tylko jednej rzeczy nie da się odwrócić do góry nogami – przyjaźni, bo to właśnie przyjaźń ratuje nas przed strachem i samotnością. No i jeszcze słodkie naleśniki”.
Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, wraz z Pierwszą Damą Ukrainy Ołeną Zełenską uzgodnili pomysł wystawienia w Ameryce opery o Ukraińcach, by pomóc Ukrainie być lepiej słyszaną na świecie. Gelb jest przyjacielem Ukrainy, odmówił współpracy swojego teatru z rosyjskimi artystami popierającymi reżim Putina. Zaprosił też na staż i występy ukraińskich śpiewaków operowych. Libretto do przyszłej opery napisał amerykański dramaturg George Brant, a dyrygentką została Keri-Lynn Wilson, Kanadyjka znana z kierowania Ukraińską Orkiestrą Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) i zespołem „Kijowska Kamerata”. Nawiasem mówiąc, Peter Gelb i Keri-Lynn Wilson są małżeństwem o ukraińskich korzeniach.
Pojawiło się pytanie, kto napisze muzykę do nowej opery. Ogłoszono konkurs, wpłynęło ponad 70 zgłoszeń z Ukrainy. Zwyciężył 44-letni Maksym Kołomijec, znany w Ukrainie oboista i kompozytor, którego wielu uważa za jednego z najbardziej „zachodnich” współczesnych ukraińskich kompozytorów – dzięki jego odważnym eksperymentom muzycznym.
Maksym Kołomijec i dyrygentka Keri-Lynn Wilson podczas próby. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Ukraińskie historie, które pójdą w świat
Oksana Gonczaruk: – 14 sierpnia w Warszawie odbyła się światowa premiera suity orkiestrowej z opery „Matki Chersonia”, która zainicjowała europejską trasę koncertową Ukrainian Freedom Orchestra „Niepokonani 2025”. Widzowie po raz pierwszy usłyszeli muzykę z opery, której premiera zaplanowana jest na 2026 rok. Czy do suity weszły najlepsze utwory z opery?
Maksym Kołomijec: – Powiedzmy, że weszły ważne, ponieważ suita jest dziełem samowystarczalnym, musi być interesująca sama w sobie. Napisanie suity nie było łatwe: stworzyłem pierwszą wersję, wysłałem ją do Keri-Lynn, a ona bardzo delikatnie poprosiła o niewielkie przeróbki. Dokonałem ich, wziąłem inne motywy, inaczej skomponowałem całość. Ale suita to ważny krok w promocji nadchodzącej premiery opery „Matki Chersonia” pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson. Obecnie wraz z Ukrainian Freedom Orchestra wyruszyła w trasę po Europie, gdzie da osiem koncertów, a prawie każdy z nich rozpocznie się moją suitą. To naprawdę potężna promocja „Matek Chersonia”. Amerykanie są pod tym względem świetni, wszystko kontrolują, pracują systemowo.
Jak układa się wasza współpraca? Na ile Keri-Lynn Wilson czuje materiał, który Pan jej proponuje?
Wszystko układa się wspaniale. Jest wrażliwą, dobrą osobą i wspaniałą dyrygentką. Mówię tak nie tylko dlatego, że rozpoczęliśmy współpracę. Keri-Lynn na początku wojny stworzyła Ukrainian Freedom Orchestra [w jej skład wchodzą ukraińscy muzycy z różnych orkiestr, teatrów operowych i zespołów z całej Ukrainy i zagranicy – red.]. Wiem, jak brzmi ta orkiestra. Z połową muzyków wchodzących w jej skład grałem na koncertach, to świetni instrumentaliści. Jestem wdzięczny, że Keri-Lynn już po raz czwarty ich ze sobą zbiera.
Nazywa swoich muzyków „żołnierzami muzyki”, a ta jej mała armia światła dokonuje niezwykłych rzeczy
By orkiestra symfoniczna zabrzmiała po długiej przerwie, muzycy ćwiczyli w Warszawie codziennie przez 6 godzin 10 dni z rzędu.
Najważniejsze, że Keri-Lynn poczuła i rozumiała Pana muzykę, bo ona jest skomplikowana.
Dlatego kiedy ją pisałem, dużo rozmawialiśmy. Długo przyglądałem się MET. Jeździłem tam, słuchałem tego, co grają, analizowałem, jak ludzie tam odbierają muzykę, czym w ogóle żyją, jakimi operami i jak je wystawiają.
Próbowałem stworzyć sobie wyobrażenie o tym, jaki powinien być styl opery, która trafi do Nowego Jorku. Bo choć piszę operę ukraińską, premiera odbędzie się najpierw w Warszawie, a następnie w Metropolitan Opera.
Dyrektor generalny Opery Narodowej w Warszawie Waldemar Dąbrowski, dyrygentka Keri-Lynn Wilson i Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Między Verdim a awangardą
Ale to nie powód, by pisać operę radykalnym współczesnym językiem muzycznym...
W tym przypadku na pewno nie. Skupiłem się na języku muzycznym bliskim wielu osobom. No i w zasadzie sama tematyka opery dyktuje styl, bo to przecież historia o matkach, o kobietach, które możemy spotkać w pociągu lub autobusie. To proste kobiety, w przypadku których ciężki los sprawił, że stały się bohaterkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby śpiewały na przykład w stylu Zimmermana czy Berga. Musi być empatia między nimi a muzyką, która oddaje ich charakter.
Pisząc muzykę, inspirowałem się klasyczną operą, choć nazwałbym to raczej rozszerzonym stylem klasycznym, który obejmuje również współczesne techniki.
Nie można po prostu zamknąć oczu i stworzyć coś radykalnie własnego, co zostanie wystawione dwa razy i zapomniane. To musi być bliskie wielu ludziom – czyli w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka popularna. Po to, by opera była wystawiana na całym świecie
Dlaczego wybraliście właśnie taki temat? I jak pracowaliście nad librettem?
W MET, kiedy mowa o nowej operze, wszystko odbywa się bardzo precyzyjnie i jest przemyślane na wszystkich poziomach. Temat wybieraliśmy kilka miesięcy. Trudność polegała na tym, że tematów wojennych wartych przedstawienia w operze są tysiące. To tysiące ludzkich losów i sytuacji, które chciałoby się opisać. Ale właśnie w tym czasie zaczął się pojawiać temat porywania i deportacji ukraińskich dzieci przez Rosjan, co jest jedną z największych zbrodni Rosji – i teatr wybrał ten temat. Nie chcieliśmy po prostu pokazać życie bohatera interesującego tylko Ukraińców, ale poruszyć temat ponadczasowy. Potem rozpoczęło się gromadzenie materiałów.
Wiem, że początkowo chcieliście wykorzystać w libretcie losy konkretnych kobiet i dzieci.
Tak, ale zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ trudno to zrobić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Tu są niuanse dotyczące praw autorskich i czynnik ludzki – ludzie, gdy rzecz dotyczy ich, na pewno będą ingerować w proces. Dlatego postanowiliśmy nie ograniczać się do konkretnych losów i stworzyliśmy postacie zbiorowe. Całkowicie wiarygodne, ale uogólnione, ponieważ składają się z wielu podobnych rzeczywistych sytuacji kobiet, które próbowały odzyskać swoje dzieci.
Temat porwania dzieci jest przerażający. Jak Amerykanie, dla których rodzina jest święta, do tego podchodzą?
Z mojego punktu widzenia Amerykanie nie są ludźmi emocji, ale czynu. Wylewanie łez nie jest ich metodą. A to, jak podchodzą do tego tematu, przejawia się w tym, że poświęcają mu obecnie ogromne zasoby
Dokładają wielkich starań, by ten temat był szeroko rozpowszechniany, i opowiadają o nim wszędzie, gdzie tylko się da.
Występ Ukrainian Freedom Orchestra w Operze Narodowej w Warszawie, 2025 r. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Autorem libretta jest znany amerykański dramaturg George Brant, mistrz współczesnej opery. Czytałam, że ma operę, w której główną bohaterką jest pilotka F16. Jak wygląda wasza współpraca?
To wspaniały dramaturg i niesamowita osoba. Napisał fabułę dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Oprócz niego pracowała nad nią Sasza Andrusyk, która sprawdzała zgodność z dokumentami: kto, gdzie, kiedy, dokąd, jakie wojska się wycofały i w którym momencie. Jest tam wiele takich szczegółów, a ona wszystko sprawdziła. Teraz wszystko wygląda spójnie.
George Brant zagłębił się w dokumentację. Fundacja Save Ukraine przesłała mu setki godzin różnych wywiadów, mnóstwo artykułów.
I o ile pierwsze wersje libretta wyglądały tak, jakby napisał je Amerykanin, który nigdy nie był w Chersoniu, to ostateczna wersja sprawia wrażenie, jakby George spędził w Chersoniu całe życie
Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pracy, bo czytając libretto czułem, kim są te kobiety.
Dlaczego bohaterkami opery stały się matki z Chersonia?
Bo właśnie w Chersoniu doszło do bardzo podłego masowego uprowadzenia dzieci. To historia o tym, jak Rosjanie to zrobili, podstępem, mówiąc, że wysyłają dzieci do obozu na Krymie, gdzie będzie im dobrze – a potem je wywieźli, zabierając im telefony, by nie mogły skontaktować się z rodzicami. Te dzieci wysłano do obozów, gdy miasto było okupowane i istniała łączność między Chersoniem a Krymem. Potem jednak do miasta wkroczyli nasi, łączność została odcięta i okazało się, że chociaż z Chersonia na Krym jest blisko, matki nie mogą się tam dostać.
Czy w waszej operze jest szczęśliwe zakończenie? Udaje się matkom odzyskać dzieci?
Nie, nie ma hollywoodzkiego happy endu. Niektórym udało się uwolnić dzieci, a innym nie, a jeszcze inne zginęły po drodze.
Wszystko wygląda tak, jak było w rzeczywistości. Ta historia jest o nadziei. O tym, że nie można się poddawać. O sile woli i miłości
Zresztą byłoby dziwne, gdyby zakończenie było szczęśliwe, ponieważ żyjemy w świecie, w którym jest zbyt wiele zła, i to zło jest bardzo silne.
Ale w Pana muzyce jest światło.
To prawda. Starałem się, by utwór nie był całkowicie ponury i pełen zdrady. Kobietami kieruje miłość – uczucie dość jasne. Warto pisać muzykę z perspektywy światła, które jest w nas.
Czy w operze będą arie? Chciałbym usłyszeć coś tak przejmującego, jak u Verdiego czy Pucciniego.
Arie na pewno będą, i to piękne, jest tam dość dużo odpowiedniego materiału. Teraz można posłuchać na przykład „Faith is hard work” w wykonaniu Amerykanki Erin Morley, która ma wspaniały sopran koloraturowy.
Skoro już mowa o ariach: czy wiadomo, kto będzie śpiewał na premierze?
Premiera odbędzie się dwukrotnie, w Warszawie i w Nowym Jorku, ale solistki, które mogą śpiewać na premierze w MET, nie mogą wystąpić w Warszawie – i na odwrót. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem, ale wiem, że partię jednej z głównych bohaterek wykona polska śpiewaczka Aleksandra Kurzak, wspaniała liryczna sopranistka, jedna z czołowych solistek MET. Kiedy pisałem muzykę, orientowałem się na nią i na Erin Morley.
Erin Morley śpiewa arię matki. Zrzut ekranu z filmu Metropolitan Opera
Maraton, nie sprint
Jak reaguje Pan swoją twórczością na wojnę? Wojna wypala duszę wszystkim, a muzycy to ludzie wrażliwi. Nie mogą pominąć tego strasznego tematu.
Dużo o tym myślałem, ponieważ widzę, jak temat wojny jest postrzegany w twórczości Ukraińców i Europejczyków. To ogromna różnica, ponieważ Ukraińcy wiedzą, o czym mowa, a Europejczycy, kiedy mowa o naszej wojnie, coraz częściej ziewają: „Och, znowu ci Ukraińcy ze swoją wojną, będą lać łzy”. Jednak trudno ich winić za brak empatii, bo, po pierwsze, naprawdę nie wiedzą, co to jest wojna. A po drugie, wymaganie empatii od obcych ludzi byłoby dziwne. Dlatego chcę tworzyć utwory, które będą interesujące nie tylko dla Europejczyków, ale dla wszystkich ludzi na świecie. Bo dziś temat wojny jest żywy, ale potem zniknie, a wraz z nim umrą dzieła.
A ja nie chciałbym, żeby moja muzyka umarła. To, co się dziś pisze, pisze się nie tylko po to, żeby wykonać to tylko tu i teraz
Jak wygląda dziś kwestia popularności gatunku opery współczesnej opery na świecie?
Rozmawiałem o tym z MET, ponieważ oni ciągle wystawiają nowe opery – chociaż mając takie zaplecze, mogliby wystawiać Pucciniego i nie martwić się o nic więcej. Ale mają inne podejście. Pracownicy MET opowiadali mi, że ich teatr został mocno dotknięty pandemią COVID-19. Metropolitan Opera nie działa tak, jak na przykład Opera Narodowa w Kijowie. Nie otrzymuje ani grosza od państwa, utrzymuje się wyłącznie ze środków od sponsorów. I tu nagle z powodu COVID-19 teatr zostaje zamknięty, nie ma pieniędzy od sponsorów, a publiczność, która zawsze chodziła na operę klasyczną, nie przychodzi... Co robić? MET zaczął poruszać w swoich dziełach aktualne, palące tematy i przyciągać publiczność z różnych warstw społecznych. Nowy Jork to gigantyczne miasto, liczące 27 milionów mieszkańców, więc potencjalna publiczność jest. Okazało się, że opera jest naprawdę interesująca, gdy ma odniesienie do współczesności.
Bo opera klasyczna ma w istocie dla współczesnego słuchacza fabułę sztuczną. Te opery są jak owady zalane bursztynową żywicą miliony lat temu
Oglądałem w MET różne opery o współczesnym świecie i na wszystkie bilety były wyprzedane. Bo one są bliskie ludziom.
A u nas prawie nie podejmuje się prób wystawiania współczesnych oper.
Cóż, nie należy za to obwiniać teatrów, na przykład Opery Narodowej. Jedną rzeczą jest wystawić nową operę w metropolii liczącej 27 milionów mieszkańców, a inną w mieście liczącym 3 miliony. To nie są rzeczy porównywalne. Aby wystawiać współczesne opery, tak jak robi to MET, potrzebny jest silny zespół. W Nowym Jorku jest z kogo wybierać, a u nas nie ma zbyt wielu specjalistów. Do tego dochodzi korupcja, i to nawet niezwiązana bezpośrednio z operą. No i kumoterstwo, bez którego się nie obejdzie.
Kolejny problem to kompozytorzy. Do MET na konkurs na operę wpłynęły 74 zgłoszenia. To praktycznie wszyscy kompozytorzy [w Ukrainie - red.], którzy w zasadzie są w stanie napisać cokolwiek. Nie jest też pewne, czy są w stanie napisać akurat operę – po prostu zgłosili się. A to znaczy, że w Ukrainie jest obecnie około stu kompozytorów. Tymczasem w takim Berlinie są ich tysiące.
I jest konkurencja.
Tak, o to właśnie chodzi. Oni tam konkurują, walczą o pieniądze, o możliwość zaistnienia. A u nas konkurencja jest słaba, zaangażowanie kompozytorów w życie muzyczne minimalne. No i nikt nigdy nie daje na takie rzeczy pieniędzy. Zamówiono u kogoś jedną operę, wystawiono ją, nie poszło, i wszyscy pozostali ze złym wrażeniem: „No cóż, to znaczy, że nie mamy kompozytorów, więc lepiej nic nie robić”. Ale to tak nie działa. Przecież aby powstała jedna dobra opera, trzeba pracować przez dziesięciolecia, zamawiać opery u dziesiątków kompozytorów. Stworzenie opery to tytaniczna praca. Potrzebny jest nie tylko talent, ale także doświadczenie. Dla tych, którzy tego nie robili, to niezwykle trudne zadanie.
Stworzenie opery to tytaniczna praca. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Pewna litewska agencja operowa przez lata zajmowała się wystawianiem oper kameralnych wyłącznie litewskich kompozytorów. Litwa jest niewielka, a mimo to w ciągu 20 lat wystawiono tam około 50 oper. I to jest agencja, a nie teatr operowy! Oczywiste jest, że kiedy wystawia się 50 oper, wśród nich na pewno znajdzie się jakaś bardzo dobra. Gdyby w operę w Ukrainie zaczęto inwestować w latach 90., mielibyśmy już trzy dekady rozwoju tego gatunku.
Ukraińcy muszą więc nastawić się na to, że to nie sprint, ale wieloletni maraton. Nie da się w dwa lata stworzyć arcydzieła. Trzeba w to inwestować przez dziesięciolecia
Jakie są ogólne trendy w sztuce operowej? Jak zmienia się ten gatunek?
Widzę, że powstaje wiele oper, więc mówienie o kryzysie tego gatunku jest śmieszne. Rośnie liczba wariantów tego, jak może wyglądać opera. Są opery eksperymentalne. W Europie temat opery współczesnej nieco grzęźnie, Europejczykom łatwiej jest wykonywać sprawdzone rzeczy. Rozumiem dlaczego: wszystko, co współczesne, jest bardzo kosztowne, a wynik zupełnie nieprzewidywalny. Istnieje duże ryzyko, że nowość nie zostanie przyjęta przez publiczność.
Dobry kompozytor też nie jest gwarancją sukcesu. Nie wszystkie opery Pucciniego są równie dobrze przyjmowane, jego hitów jest tylko kilka. Z Wagnerem i Verdim jest podobnie. Tyle że także te ich niepopularne opery były kiedyś wystawiane w teatrach, ponieważ ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za taki eksperyment.
Oprócz oper „Matki Chersonia”, „Noc” i „Espenbaum”, macie balet „Pieśni smoków”, który rok temu wystawiono w operze w Charkowie. Pomimo wojny i ostrzałów, w Charkowie cały czas odbywają się jakieś eksperymenty kulturalne i muzyczne.
Jestem wzruszony do łez, że oni to robią i się nie poddają. „Pieśni smoków” nie były pisane jako balet. Istniał mój album elektroniczny o tym samym tytule, który reżyserka Żanna Czapeła, fanka mojej twórczości, zaproponowała przerobić na balet. Ponoć od razu wiedziała, jak to należy wystawić. Wtedy napisali libretto, przemyśleli dramaturgię baletu, a Antonina Radiewska balet wystawiła. Moja praca jest tam minimalna.
W balecie bierze udział wielu artystów, ale wystawiono go w lofcie i transmitowano na żywo do Paryża. To bardzo fajni ludzie, więc mam nadzieję, że wszystko im się uda.
Jej spojrzenie jest skupione i nieco surowe. Obronne. Ale kiedy się uśmiecha, jest jak słońce, które przeziera przez chmury.
Anastazja Poderwianska to osobowość ukształtowana przez kilka pokoleń utalentowanych artystów. Kiedy zagłębisz się w świat jej twórczości, zdasz sobie sprawę, że nie pracowali na próżno. Od dziesięciu lat Nastia eksperymentuje z technikami tekstylnymi. Jej prace są fascynujące, niepodobne do innych. Tworzy je ze skrawków tkanin, starych serwetek i starannego haftu. W rękach artystki te elementy kobiecych robótek ręcznych zamieniają się w obrazy.
Mieszkałam w Sądzie Ostatecznym
Oksana Gonczaruk: Przez wiele lat stosowała Pani w pracy różne techniki malarskie. Jednak w 2015 roku nagle przerzuciła się Pani na tekstylia. Te hafty i kolaże z kawałków tkanin tworzą nową technikę malarską...
Anastazja Poderwianska: Tak, zastąpiłam pędzel igłą i nitką. Zaczęłam eksperymentować z tkaninami dzięki książce „Ukraińcy w swoich legendach, poglądach religijnych i wierzeniach: Kosmogoniczne ukraińskie poglądy i wierzenia ludowe”, napisanej przez historyka i badacza Heorhija Bułaszewa w 1909 roku. Podróżował po Ukrainie, zbierając ludowe mity, legendy i historie biblijne. Tekst Bułaszewa wydał mi się współczesny. Poczułam, że można go odzwierciedlić w tkaninie. W końcu to właśnie tkaniny mogą jednocześnie dawać poczucie nowoczesności i kontynuacji tradycji. Kiedyś nawet zapytano mnie, czy to nie mój ojciec [Łeś Poderwianski – autor sztuk satyrycznych, które stały się już ukraińskimi klasykami – red.] napisał ten tekst, bo jest w nim ironia w podejściu do ludzi.
To stąd wzięły się te wszystkie diabły i anioły, które pojawiły się na Pani panelach. Można je było zobaczyć na wystawie „Szycie” w 2024 roku.
Ta wystawa jest kontynuacją serii „Country-Horror”, której trzecia część oparta jest na tekstach Bułaszewa.
Nowa seria, „Zjawiska ziemskie i niebiańskie”, poświęcona jest zjawiskom naturalnym opisanym w mitach. Na przykład jeden z nich wyjaśnia, skąd bierze się śnieg: złotymi łopatami zrzucają go z nieba anioły. A zamieć pojawia się na ziemi wtedy, gdy diabły mają wesele. Mam wiele różnych diabłów w moich pracach, istnieje dla nich wiele źródeł inspiracji. Na przykład bardzo podobają mi się ikony z XVI i XVII wieku, prezentowane w Muzeum Narodowym im. Szeptyckiego we Lwowie. Ilekroć przyjeżdżam do Lwowa, idę zobaczyć moje ulubione ikony i przestudiować wszystkie diabły, które są tak różne na ukraińskich ikonach.
Jedna z moich prac przedstawia diabła, którego „ukradłam” z ikony „Święty Mykyta z Bisobierców”, ulubionej ikony mojej babci Łady.
Na wystawie „Szycie” została zaprezentowana Pani największa praca tekstylna – „Sąd Ostateczny”. Proszę nam o niej opowiedzieć.
Ten panel tekstylny, o wymiarach 340 na 250 centymetrów, wykonałam na konkretną ścianę w Narodowym Muzeum Sztuki, bo uznałam, że powinien tam wisieć.
Pracowałam nad nim w domu. Praca wypełniła cały pokój, nic innego nie mogło się tam zmieścić. Przez jakiś czas żyłam więc wewnątrz Sądu Ostatecznego.
W tej pracy jest wiele postaci, jak u Boscha. Jak postrzega Pani „Sąd Ostateczny”?
W tej pracy jest wiele alegorii, to gra z widzem w jego skojarzenia. Interesuje mnie, kto i jak to odbiera. Na początku nie widać tej wielowarstwowości, ale ona tam jest.
To tak jak ze sztukami mojego ojca: niektórzy słyszą w nich przekleństwa, inni dostrzegają wielowarstwowość
„Sąd Ostateczny”
Moja paleta to skrawek tkaniny
Wiele osób uważa, że praca z tkaniną to nie sztuka, lecz rzemiosło, zajęcie gospodyni domowej. Jak Pani na to reaguje?
Staram się przełamywać te stereotypy i udowadniać swoją pracą, że tekstylia to nie tylko sztuka dekoracyjna i użytkowa czy kobiece robótki ręczne, ale osobna strona sztuki współczesnej.
Wielu artystów zaczęło pracować z tkaninami, to stało się bardzo popularne zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Teraz dostępnych jest więcej informacji, a na wystawach i targach tekstylnych za granicą można zobaczyć wiele przykładów takiej twórczości. To odrębny i bardzo interesujący świat. Kiedy zaczynałam, nie było takiego zainteresowania tekstyliami.
Co powiedzieli Pani krewni – artyści, kiedy zainteresowała się Pani nimi?
Moja mama lubi wszystko, co tworzę. Tato przyszedł kiedyś na jedną z moich pierwszych wystaw tekstyliów, a potem przyznał, że chciał mnie za coś zbesztać, lecz nie mógł znaleźć nic, co dałoby mu powód. Powtarza jednak, że jestem dobrą malarką, więc nie powinnam rezygnować z malarstwa. Tyle że ja nie rezygnuję, po prostu zrobiłam sobie przerwę.
Używa Pani w pracy z tekstyliami nowych technologii?
Niemal w ogóle nie ich nie stosuję, 90% robię własnymi rękami. Wszystkie te zużyte skrawki, stare serwetki, koronki, piękne tkaniny, stare ubrania, dywany z pchlego targu – poluję na to, zbieram, a potem z tego materiału rodzą się nowe prace. Ludzie z mojego otoczenia wiedzą o moich polowaniach i od czasu do czasu przynoszą różne tkaniny.
Z tego wszystkiego składa się moja paleta. Oznacza to, że wszystkie te tkaniny są dla mnie jak pędzle i tubki z farbą.
Tekstylia to mój wyimaginowany świat
Kto nauczył Panią szyć i haftować?
W mojej pracowni na ścianie wisi kawałek haftowanej tkaniny, rodzaj klasycznego jedwabiu, która już zaczęła się rozpadać z powodu „starości”. Została wyhaftowana przez moją prababcię. Znalazłam ten rarytas w szufladzie i patrząc na to, jak jest delikatny, poczułam, że pragnienie haftowania tkwi w moich korzeniach, że coś takiego nie biarze się znikąd.
Nikt mnie nie uczył haftować ani szyć. Jedyne, co robiłam jako dziecko, to lalki i jakieś słodkie zwierzątka, które dawałam bliskim na Nowy Rok. Ale ponieważ moja mama bardzo dobrze szyje, pewnego dnia i ja zaczęłam pracować z nićmi.
Jakie style haftu Pani zna?
Nie jestem profesjonalistką w tej branży, w której wszystko jest zgodne z zasadami i idealne – nitka do nitki. Haftuję na swój własny sposób. Przyszły do mnie rzemieślniczki, spojrzały na moją pracę i uznały, że mam swój własny, „wolny” styl.
W 2021 roku wystawiła Pani serię haftowanych martwych natur. Niektóre były kopiami obrazów znanych mistrzów, w tym Rembrandta, Zurbarana i holenderskiej martwej natury Lichtensteina. Haftuje Pani kwiaty, jedzenie, naczynia. Co jest najtrudniejsze w tej pracy?
To bardzo żmudna praca, ponieważ nici są małe, a powierzchnie duże. To sprawia, że oczy bardzo się męczą. Co jakiś czas trzeba odkładać pracę na bok i odpoczywać. Najtrudniejszą rzeczą było wyhaftowanie martwej natury z jamonem [rodzaj hiszpańskiej szynki – red.], który miał wiele odcieni, a wszystkie musiały zostać wyhaftowane.
Dlaczego właśnie jamon?
Dla mnie jest estetyczny – podoba mi się i chciałam go wyhaftować.
Gdy ktoś zakłada mój płaszcz, staje się obiektem sztuki
Charakterystyczne dla Pani twórczości są też płaszcze artystyczne. W ich tworzeniu stosuje Pani różne techniki, uzupełniając je elementami starożytnego haftu, a także współczesnymi, często kiczowatymi, próbkami tkanin...
Kiedyś wpadłam na pomysł stworzenia serii płaszczy z haftowanymi portretami – kopiami dzieł znanych malarzy: portret infantki Margarity Velázqueza, „Pokojówka” Rubensa itp. Pierwsze płaszcze zostały zaprezentowane na wystawie w 2017 roku, wykonaliśmy je wspólnie z projektantką Lilią Bratus. W tamtym czasie musiałyśmy wyhaftować wiele rzeczy w krótkim czasie i pamiętam, że haftowałam przez całą dobę.
Tworzenie płaszczy bardzo mi się podobało. Nie szyję sama, robię to w tandemie z krawcową. Moja ostatnia wystawa, „Szycie-2” [obecnie prezentowana w Galerii Dymczuk w Kijowie – aut.], składa się z trzech płaszczy. Tworzę nie tylko kawałek ubrania, ale kompletny artystyczny obraz. Kiedy więc ktoś zakłada mój płaszcz, sam staje się obiektem sztuki.
Niektóre ze swoich płaszczy tworzy Pani na zamówienie. Kim są kobiety, które nie boją się nosić dzieł sztuki?
Kobietami, które nie boją się przyciągać uwagi. Kobietami, które są gwiazdami. Niektóre mówią: „Przyciągam uwagę, wszyscy na mnie patrzą”. Trzeba mieć odwagę, by zrobić coś takiego.
Hafty na płaszczach
Gust i wyczucie stylu to u nas rodzinne
Wiosną 2024 roku w Kijowie zaprezentowano operę „Hamlet”, opartą na kultowej sztuce Łesia Poderwianskiego, w której jest Pani wymieniona jako projektantka kostiumów. Często pracuje Pani ze swoim ojcem?
Przed „Hamletem” było kilka przedstawień, m.in. „Pawlik Morozow” i „Sny Wasylisy Jegorowny”. Nawiasem mówiąc, w kwietniu „Hamlet” zostanie wystawiony ponownie.
W jakim stylu ubrała Pani bohaterów „Hamleta”?
To moda lat 30. i 40. ubiegłego wieku, era przedwojennych faszystowskich Włoch, pewna stylizacja. Są wojskowi i pięknie odziane kobiety. Do tego spektaklu zaprojektowałam też kapelusze.
Do „Snów Wasilisy Jegorowny” stworzyłam perukę Malwiny – była zrobiona z pakuł hydraulicznych, ale wyglądała przekonująco.
Pani ojciec jest stylistą. Czy prosi Panią o radę, tworząc swoje stylizacje?
Ma świetny gust, więc nie sądzę, by potrzebował czyjejkolwiek rady. Gust i wyczucie stylu są u nas rodzinne.
Z ojcem Lesiem Poderwiańskim
Co Pani czuła, kiedy jako nastolatka usłyszała literackie prowokacje Łesia Poderwianskiego?
Wtedy wydawało się, że tych utworów na kasetach słucha cały świat. Ja też marzyłam, żeby ich posłuchać, ale rodzina mi nie pozwoliła. Później gdzieś znalazłem kasetę z nimi. W moim życiu nigdy nie było wokół tego jakiegoś szumu. No, może w instytucie koledzy z klasy poprosili mnie, żebym pozwoliła posłuchać tego ich rodzicom, bo wtedy nie można było tego nigdzie dostać.
Miała Pani szansę nie zostać artystką?
Jeśli wszyscy wokół ciebie są artystami, to w którą stronę pójdzie twoje dziecko? Czy w takich okolicznościach może ono zostać na przykład księgowym? Malowałam, odkąd byłam małą dziewczynką. Potem poszłam do szkoły artystycznej, a następnie do instytutu sztuki.
Patrząc na Pani niewzruszony spokój podczas otwarcia wystawy przypomniałam sobie, że ćwiczy Pani także wschodnie sztuki walki. Czego nauczyła Pani filozofia Wschodu?
Na początku uprawiałam aikido, potem ścieżka poznania zaprowadziła mnie do szkoły kung-fu. Ostatecznie pod okiem Wsewołoda Sedukina wzięłam udział w Mistrzostwach Europy Wushu Tradycyjnego 2017 w Tbilisi, gdzie zdobyłam złoty i srebrny medal. To mój ojciec zachęcił mnie do uprawiania sztuk walki.
Treningi kung-fu zdecydowanie zmieniły mój charakter i dały mi determinację. Poza tym kung-fu to dyscyplina. A dyscyplina nie zaszkodzi
Gdyby nie ta wojna, babcia byłaby ze mną
Gdzie zastała Panią inwazja?
Na początku wojny cała rodzina przeniosła się do Lwowa, a mój mąż [rzeźbiarz Ołeksandr Smirnow – aut.] został w Kijowie. Przyjaciele przyjęli nas na dwa miesiące, pod koniec kwietnia wróciliśmy do domu.
Pani babcia, wybitna ukraińska historyczka sztuki Liudmyła Miłajewa, zmarła jesienią 2022 roku, dwa tygodnie przed swoimi 97. urodzinami. Co ona, która przeżyła II wojnę światową, mówiła o tej wojnie?
Wciąż myślę, że gdyby nie ta wojna, moja Łada nadal byłaby ze mną. Na początku wojny miała retrospekcję – opowiadała mi, jak przeżyła bombardowanie w Charkowie w 1941 roku. Dla niej te wspomnienia z przeszłości powtarzały się w teraźniejszości. To było przerażające.
"Irpin", 2022
Jak stres pierwszych dni wojny wpłynął na Pani pracę?
Nie mogłam pracować, było mi ciężko. Ale przed 24 lutego otrzymałam zamówienie na płaszcz i to zobowiązanie sprawiło, że rozpoczęłam proces twórczy. Z czasem, ścieg po ściegu, stawało się to łatwiejsze. Potem zostałam zaproszona na dwumiesięczną rezydencję do Stanów Zjednoczonych, pojechaliśmy tam z synem. Stworzyłam tam serię prac o tematyce militarnej. Do dziś to moja jedyna seria poświęcona wojnie.
Prace z serii wojennej były wystawiane w kilku krajach w 2023 roku, w tym w Polsce. Jedna z nich jest obecnie prezentowana w Narodowym Muzeum Historii Ukrainy podczas II Wojny Światowej w Kijowie.
Widziałam Pani pracę z serii „Country-Horror”, zatytułowaną „Dziewczyna i żmije”. Jest na niej dziewczyna w jasnym kręgu, a węże wypełzają z ciemności ze wszystkich stron. Myślę, że to portret dzisiejszej Ukrainy.
To naprawdę wygląda bardzo aktualnie. Jednak w legendzie o tej dziewczynie wszystko kończy się smutno, więc to nie jest nasza historia.
W wielu swoich pracach, na przykład w rzeźbie w kształcie serca, z którego wypływa krew, porusza Pani temat życia i śmierci.
Ta praca, „Serce”, pojawiła się podczas pandemii COVID-19. Tak się właśnie wtedy czułam. Wszyscy baliśmy się o swoje życie.
Podczas wojny, gdy byłam w Stanach Zjednoczonych, stworzyłam dywan o nazwie „Mapa alarmów przeciwlotniczych Ukrainy”, który wydaje się krwawić. Symbolizuje mapę Ukrainy, która podczas nalotów zmienia kolor na czerwony. W grudniu praca ta została wystawiona na Ogólnoukraińskim Triennale Tkaniny Artystycznej.
Myślała Pani o opuszczeniu Ukrainy?
Czuję, że muszę pracować i organizować wystawy w Ukrainie. Za granicą to też ważne, dlatego jesienią 2025 roku mam indywidualną wystawę w Nowym Jorku – ale w Ukrainie ważniejsze. Najwyraźniej galerzyści to czują, bo teraz mam wiele ofert wystaw w różnych miastach Ukrainy. Wszystkie muzea ukryły swoje kolekcje – a coś wystawiać przecież trzeba. Dlaczego więc nie współczesnych artystów?
Dziś misję artysty rozumiem tak: musisz wykonywać swoją pracę, pomagać siłom zbrojnym i wierzyć w zwycięstwo. Bo jeśli się poddasz i nie będziesz wierzyć, nie będzie nic.
Kiedy: 3 lutego Gdzie: Teatr Operacji Wojennych – w pomieszczeniach Narodowego Centrum Łesia Kurbasa, ul. Wołodymyrska 23w
Teatr Operacji Wojennych to nowy teatr na mapie Kijowa. Został stworzony przez reżysera Aleksa Boroweńskego, a grają w nim wyłącznie wojskowi i weterani wojenni (nie wszyscy byli wcześniej aktorami).
„Kopanie” to sztuka oparta na biografii Wasyla Stusa, która bada mity o męskości i odbrązawia wyobrażenia o poecie. Wykorzystuje wiersze Stusa, materiały z protokołów jego przesłuchań, muzykę Rammstein i Bohren & der Club of Gore, a także ukraińskie pieśni ludowe i rocka syberyjskiego. Spektakl jest immersyjny, co oznacza, że publiczność będzie zaangażowana w proces twórczy.
Kiedy: 24 i 25 stycznia, 21 i 22 lutego Gdzie: Opera Kijowska, ulica Meżyhirska 2
Opera Kijowska prezentuje pierwszą premierę 2025 roku: operę „Falstaff” Giuseppe Verdiego, komedię muzyczną o przebiegłym awanturniku i jego przygodach. To ostatnia, 26., opera słynnego włoskiego kompozytora i jego trzecia opera oparta na historii z Szekspira. To też prawdziwy ewenement w historii Opery Kijowskiej, ponieważ do tej pory dzieło to nigdy nie było wystawiane w Kijowie. Dzięki wysiłkom zespołu kreatywnego teatru błyskotliwa i pełna humoru opera buffo „Falstaff” pojawia się teraz na kijowskiej scenie po ukraińsku.
Kiedy: 17 i 18 stycznia (pokaz przedpremierowy) Gdzie: Teatr Dziki – w siedzibie Teatru Brawo, ul. Ołesia Honczara 79
Dramatopisarka Olga Maciupa stworzyła sztukę opartą na prawdziwych wydarzeniach – na podstawie ankiety dotyczącej problemów kobiet plus size. W ankiecie wzięło udział ponad 200 kobiet.
Byłe uczestniczki popularnego programu o odchudzaniu spotykają się na pogrzebie koleżanki, która zmarła w dziwnych okolicznościach. Nie widziały się od dwóch lat, ale każda otrzymała list od zmarłej, co sprawiło, że porzuciły swoje zajęcia i udały się na spotkanie. Jakie tajemnice poznają na pogrzebie. I po tym czy będą się w stanie ze sobą kontaktować?
Projekt jest realizowany przy wsparciu Ukraińskiego Funduszu Kobiet.
Kiedy: 10 i 30 stycznia, 9 lutego Gdzie: Teatr Młody, ul. Prorizna 17
Andrij Biłous, dyrektor artystyczny Teatru Młodego, przedstawia własną wizję powieści francuskiego pisarza Pierre’a Chauderlos de Laclosa, który w XVIII wieku, w przededniu rewolucji francuskiej, opisywał obyczaje francuskiej szlachty. W wersji Biłousa akcja rozgrywa się w latach 20. XX wieku – ponad 120 kostiumów i imponująca scenografia robią wrażenie.
Życie markizy Isabelle de Merteuil jest pełne gwałtownych namiętności i intryg. W swoją kolejną grę angażuje starego przyjaciela Valmonta, cynicznego zdobywcę kobiecych serc. Dla zabawy żąda od niego, by uwiódł 15-letnią Cecile Volange, która wkrótce ma zostać wydana za mąż. Podstępny plan intrygantki zostaje jednak pokrzyżowany przez niespodziewane zauroczenie Valmonta niedostępną dotąd Cecile.
Aby pokonać największą przeszkodę, markiza i Valmont są zmuszeni zawrzeć diabelski zakład. A ten zmienia ich życie w okrutną grę, z której nikt nie wyjdzie zwycięsko.
Kiedy: 18, 19 i 31 stycznia oraz 8, 9 i 23 lutego Gdzie: Teatr na Padole, zejście Andrijiwskie 20a
Teatr na Padole i reżyser Ihor Matwijiw przedstawiają lekki dramat „Złote dziewczyny” – o tym, że można zacząć życie na nowo, nawet jeśli wydaje się, że wszystko się skończyło. Sztuka została napisana przez amerykańskiego dramaturga Ivana Menchella, znanego z pracy nad serialami telewizyjnymi „Filip z przyszłości” i „Jonas”.
Trzy wdowy spotykają się raz w miesiącu, aby wypić herbatę i poplotkować, a potem przyciąć bluszcz na grobach swoich mężów. Po jakimś czasie okazuje się, że Ida, Doris i Lucille nie mają nic przeciwko dobrej zabawie, a nawet romansowi z siwowłosym mężczyzną na cmentarzu.
Kiedy: 18 i 19 stycznia, 5 i 16 lutego Gdzie: Teatr Dramatu i Komedii na lewym brzegu Dniepru, aleja Browarska 25
Po raz pierwszy w Ukrainie. Spektakl „Syn” oparty jest na kultowej sztuce z trylogii współczesnego francuskiego dramaturga Floriana Zellera, w tłumaczeniu Iwana Riabczija. Reżyserem jest Jewhen Rezniczenko.
Dlaczego członkowie rodziny czasami się nie słyszą lub nie rozumieją? Dlaczego coś, co wczoraj sprawiało przyjemność, dziś traci smak? I jak możesz uratować najbliższą osobę, jeśli nie potrafisz poradzić sobie ze swoimi wewnętrznymi demonami?
Pierre jest odnoszącym sukcesy prawnikiem, który zaczyna swoje szczęśliwe życie od zera. Ale czy będzie w stanie zostawić przeszłość za sobą?
Kiedy: 1, 2 i 21 lutego Gdzie: Teatr im. Łesi Ukrainki, ulica Bohdana Chmielnickiego 5
Reżyser Dmytro Bohomazow wraz z aktorem Andrijem Samininem, który dołączył jako drugi reżyser, wystawili sztukę Tennessee Williamsa, klasyka amerykańskiego dramatu XX wieku. Sam autor określił „Tatuowaną różę” jako „dramatyczny list miłosny do świata”.
Serafina przez długi czas żyła wyłącznie miłością do zmarłego męża Rosario. Odcinając się od świata, skupia się na przetrwaniu swojej tragedii. Plotki o jego licznych zdradach tylko podsycają ogień zazdrości w jej sercu, a kiełki pierwszej miłości jej młodej córki zostają poświęcone na ołtarzu matczynych lęków. Wydaje się, że nic nie może wstrząsnąć zaciekłym oddaniem Serafiny dla jej dawnej miłości. Ale wszystko nagle się zmienia, gdy w jej domu pojawia się dziwny młody mężczyzna, Alvaro.
„Tatuowana róża” to profesjonalny debiut studentów studia Dmitrija Bohomazowa. Warsztat młodych aktorów może nie jest jeszcze dopracowany, ale z pewnością są pełni pasji. A do wydarzeń na scenie przygrywa zespół muzyczny grający na żywo.
14, 15, 18, 19, 20 grudnia 2024 r., 23, 24, 26 stycznia 2025 r. – Teatr Studio, Pałac Kultury i Nauki, pl. Defilad 1
Na scenie spotykają się dwa miasta: Mahagonny, fikcyjne miasto w Europie lat 30. XX wieku, i współczesna Warszawa.
W XIX wieku Bertolt Brecht i Kurt Weill stworzyli gatunek teatru zwany Songspiel, który wykorzystuje śpiew jako formę ekspresji najgłębszych i najbardziej ukrytych stanów emocjonalnych. Songspiel miał być bardziej przystępny niż tradycyjna opera. Brecht i Weill tworzyli piosenki inspirowane dynamiką miasta i berlińskich pubów, zwłaszcza tych w najgorszych dzielnicach. Bo takie miejsca artyści uważali za najbardziej ludzkie.
Klimat współczesnej Warszawy, która jest tematem drugiej części spektaklu, odmalowuje muzyka Kasi Głowickiej, a teksty, czy – jak mawiał Kurt Weill – numery wokalne, napisał Bartosz Fisz Waglewski.
Reżyserem i scenografem spektaklu jest Krystian Lada.
18 grudnia 2024 r. – Teatr Druga Strefa, ul. Magazynowa 14a
Eugene Yonesco w swoim dziele „Szaleństwo we dwoje” (w oryginale „Délire a deux”) stworzył przenikliwe studium ludzkiej natury, osadzone w świecie pełnym absurdu i chaosu. Sztuka, wystawiona po raz pierwszy w 1962 roku w Studio des Champs-Elysées, opowiada historię pary małżonków, którzy po siedemnastu latach małżeństwa nieustannie kłócą się o najdrobniejsze kwestie – takie jak to, czy żółw i ślimak należą do tego samego gatunku. Podczas gdy za oknem szaleje wojna, której przyczyny pozostają nieznane, mieszkanie staje się polem bitwy małżonków.
Dramat ten jest manifestacją absurdu, pokazującą, jak wojna i chaos mogą wypaczyć ludzkie zachowania i relacje w ekstremalnych warunkach. Codzienność staje się groteskowa, a rutynowe czynności nabierają osobliwych znaczeń. Sercem tej historii jest jednak miłość – twarda, szorstka, ale prawdziwa i zdolna przetrwać najbardziej gwałtowne burze.
„Szaleństwo we dwoje” nie tylko uwypukla absurdalność ludzkich działań w czasie wojny, ale także ukazuje paradoksy ludzkiej natury, gdzie okrucieństwo fizyczne konkuruje z okrucieństwem języka. To historia, która uświadamia wpływ wojny na psychikę i relacje międzyludzkie, tworząc niezwykły, a zarazem tragiczny obraz rzeczywistości.
8, 10, 11 i 12 grudnia – Teatr Narodowy w Warszawie, scena przy ul. Wierzbowej
Reżyser Jacek Głomb wystawia w Teatrze Narodowym sztukę na podstawie powieści Jerzego Pilcha pod tym samym tytułem.
Kochliwy weterynarz musi poradzić sobie z kłopotliwą sytuacją. W drzwiach domu, gdzie mieszka wraz z żoną, rodzicami i babką – wzorcową ewangelicką rodziną – staje kochanka, przybyła, by „zostać z nim na zawsze”.
Autorem scenicznej adaptacji jest Robert Urbański. Jak czytamy na stronie teatru, jest to „opowieść o naszych życiowych apetytach, niezaspokojonych pragnieniach i bólu istnienia, który od czasu do czasu dotyka każdego z nas”.
– Jerzy Pilch był bardzo „naszym” człowiekiem, inteligentnym, oczytanym, z dużym poczuciem humoru. Robię spektakl, przy którym będziecie się śmiać i płakać. Chcę zrównoważyć te dwie skrajne emocje i wierzę, że nam się to uda – mówi reżyser Jacek Głomb.
8, 10-15 grudnia, 18, 19, 22, 23 stycznia – Teatr Lalka, Pałac Kultury i Nauki, pl. Defilad 1
Bożonarodzeniowa opowieść, która jest zarówno przejmującą, muzyczną i świąteczną podróżą w świat dzieciństwa, jak współczesną historią o rodzinie. Przypomina patchworkową kołdrę.
Jest zimna i świąteczna noc. Opiekunka Krzysia odpływa w sen, Tata ciągle jest w pracy, a Mama spędza święta ze swoją nową rodziną i nowo narodzonym bratem Krzysia. A Krzyś? Krzyś jest samotny. To tak mają wyglądać te Święta? Całe szczęście, że chłopiec ma przy sobie swoje ukochane książki i ulubione pluszaki, które nigdy nie zostawią go samego...
W tej historii dramaturg Artur Pałyga przypomina nam, że prawdziwą wartością Bożego Narodzenia są relacje, a nie dobra materialne, i że nawet w czasie najciemniejszej nocy można znaleźć światło.
Spektakl wyreżyserowała Johanna Zdrada, a muzykę skomponowała Iwona Skwarek.
Teatr BAJ nieustannie poszukuje nowych form z myślą o dziecięcej widowni. W grudniu proponuje dzieciom magiczną opowieść o dzielnej dziewczynce o imieniu Samao (autorką książki „A kiedy zniknie pustynia”, na motywach której powstał spektakl, jest ukraińska pisarka Maria Pawlenko).
Czy wyobrażasz sobie świat bez drzew? Las bez zwierząt? Ogród bez owadów? Lato bez morza, a zimę bez śniegu? Czy możesz sobie wyobrazić, że jedynym dźwiękiem, jaki słyszysz, jest gwizd wiatru i śpiew pustyni? Czy możesz sobie wyobrazić, że woda jest cenniejsza niż złoto? Tak, trudno to sobie wyobrazić, ale właśnie w takiej rzeczywistości żyje Samao, córka łowcy drzew. Dziewczynka marzy o pójściu w ślady ojca i postanawia wyruszyć na pustynię w poszukiwaniu drzew. Co czeka ją na pustkowiu, gdzie jedynymi towarzyszami podróży są Nocne Cienie? Czy odkryje życie, jakiego nigdy nie widziała? Czy doceni wartość utraconego świata przyrody?
Reżyserka i autorka adaptacji, Aneta Płuszka, zaprasza widzów do świata dystopii. Wszystko, co zostanie pokazane, może łatwo stać się rzeczywistością, jeśli zignorujemy problemy środowiska.
19-22, 28-29 grudnia – Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera, ul. Jana Zamoyskiego 20
To opowieść o zazdrości króla Leontesa, który podejrzewa swoją ciężarną żonę o niewierność. Jednak w przeciwieństwie do bohaterów Szekspira polski Leontes i Hermiona zdecydowali się na sesje psychoanalizy, by zanurzyć się w przeszłości i spojrzeć na swoje nieuświadomione potrzeby z dystansu. Wizualizacja traumy, która budzi się w bohaterach, pomaga dostrzec skuteczność terapeutycznej rozmowy w związku.
W ubiegłym roku niedokończona wersja „Opowieści zimowej”, oparta na sztuce Szekspira o tym samym tytule, zdobyła nagrodę Nowego Yoricka na 27. Festiwalu Szekspirowskim 2023, przyznawaną młodym, utalentowanym twórcom. „Za metateatralne, krytyczne i satyryczne podejście do terapii jako narzędzia do zrozumienia i uzdrowienia relacji. Za zabawne i ironiczne przepisanie tekstu Szekspira”.
Spektakl został wystawiony w Teatrze Powszechnym w interpretacji reżyserki Pameli Leończyk i dramatopisarki Darii Sobik, która wpadła na pomysł włączenia dramatu Szekspira do sesji terapeutycznej.
13, 15, 20 grudnia – Teatr Wielki – Opera Narodowa, pl. Teatralny 1
Język kaszubski jest w muzyce poważnej zupełnym ewenementem. Został on wykorzystany w cyklu pieśni „Wo?lo? Bo?sko?” na baryton i fortepian autorstwa współczesnego kompozytora Łukasza Godyli.
Cykl ten ułożono w spójną historię o nieszczęśliwej miłości Hanuszki i Jaśka. Młodzi zakochali się w sobie, ale rodzice dziewczyny byli przeciwni tej miłości i teraz Hanuszka idzie do ołtarza z innym mężczyzną, wbrew własnej woli.
Sceniczną wersję dramatu przygotował Jarosław Kilian, który podkreśla metafizyczny wymiar opowieści, poruszając wątki miłości, przeznaczenia i śmierci. Zdaniem twórców „W?lô B?skô” może zainteresować zarówno melomanów ceniących tradycję, jak i tych, którzy poszukują czegoś nowego.