Exclusive
20
min

Siostrzeński klub czytelniczy, czyli redakcja Sestr poleca książki

Uwielbiamy czytać! Dzieci często wolą na prezent słodycze niż książki. Ale dorosłe, wykształcone dziewczyny lubią je dostawać i dzielić się nimi

Sestry

Oto książki, które czytamy. Zdjęcie: Materiały prasowe

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Natalia Ryaba: Skandynawski detektyw, czyli w napięciu do ostatniego listu

Zdjęcie: Materiały prasowe

Gdy weszłam do księgarni w Kijowie, poczułam to. Leżała wśród wielu nowych książek, ale była jedyną, która nie zginęła wśród innych Nie wiedziałam, czy warto ją podnieść, czy jest interesująca - nic z tego nie miało znaczenia. Przyciągała mnie jak magnes.

Wracałam pociągiem z Kijowa do Warszawy i czytałam kolejną książkę, ale moja ręka wciąż sięgała po Reykjavik. Ale pociąg nie był odpowiednim miejscem do jej czytania. Spójrzcie tylko na okładkę! Powiedziałbym, że to sam seks. Patrzysz na nią i od razu zdajesz sobie sprawę, że ta książka przygotowała wiele estetycznych przyjemności. Ale nie możesz czytać tej książki w pociągu. Absolutnie nie.

Niebo w Warszawie jest ponure - albo będzie padał deszcz, albo śnieg (nigdy nie wiesz, co natura szykuje w kwietniu). Ale niebo jest prawie tego samego koloru, co okładka Reykjaviku. Nadszedł czas. Idziemy z psem do lasu, gdzie zapuszczamy się w głębokie zarośla. A tam bagno i stare połamane drzewa. Mistyczne miejsce dla nordyckiego detektywa. Znalazłam je.

Laura, lat 15, postanowiła spędzić to lato na małej wyspie Videi, niedaleko Reykjaviku. Wydawało się, że to idealna praca i idealne miejsce, aby odkryć siebie, nauczyć się żyć jak dorosła, bez rodziców, nie być pod ich wieczną kontrolą i zarobić trochę dodatkowych pieniędzy. Praca dla prawnika procesowego i jego żony wydawała się marzeniem. Ale tylko się tak wydawało... Na początku sierpnia dziewczyna zniknęła bez śladu.

„Nie miała tajemnic i wydawała się być dziewczyną, z którą każdy mógł się identyfikować”

Laura znika bez śladu.

Standardowa fabuła każdego kryminału. Ale nie w tym przypadku. Od pierwszych stron wiesz, nie, czujesz, że zostaniesz zabrany w podróż do serii zagmatwanych wydarzeń, w których nie poznasz nazwiska mordercy aż do ostatniej strony. Nawet jeśli będziesz próbował zgadywać. Czy nordyccy autorzy (scenarzyści również) mają to we krwi?

Podczas gdy mój pies kopał kolejną dziurę w gąszczu, a komary, mieszkańcy bagien, niemiłosiernie mnie gryzły, połykałam stronę za stroną. A jest ich drobnym drukiem 288. Wydaje mi się, że badałam tę sprawę razem z bohaterami powieści. Na początku byłam strasznie zła na detektywa - dlaczego był taki niezdecydowany? Dlaczego nie sprawdził wszystkich wersji, które chodziły mu po głowie? Przez 30 lat będzie żył z zagadką śmierci (a może zgonu? może dziewczyna po prostu uciekła i mieszka w Australii?) 15-letniej Laury. Ale wtedy miałam straszną ochotę sama rozwiązać tę zagadkę, byle tylko ten łysy, podstarzały detektyw odnalazł spokój.

Przez 30 lat ktoś naprawdę nie chciał, aby prawda o zniknięciu Laury stała się znana wszystkim. Już od pierwszych stron podejrzewasz konkretną osobę, a wszystkie argumenty przemawiają za twoją wersją. Ale potem wszystko staje się tak powiązane, że twój podejrzany wydaje się być jedną z ofiar. Czy to możliwe? Oczywiście, to islandzki, przepraszam, nordycki detektyw.  

Dziennikarz Val Robertsson, 30 lat po zniknięciu/śmierci/ucieczce Laury, postanawia przyjrzeć się sprawie. Jest dość młody, nieco bezwstydny, prostolinijny, dociekliwy do granic niemożliwości - krótko mówiąc, na pewno by coś znalazł. I znalazł. Ale pewnego dnia został przypadkowo potrącony przez autobus. Przypadkiem? Cóż, nie do końca, ktoś pchnął go w plecy. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, ale mamy to, co mamy. Sprawa została jednak zbadana. A Laura nie uciekła. Leżała w grobie starej kobiety na tej samej wyspie Videi. Całe 30 lat. Ale ani słowa więcej, po prostu kup i przeczytaj. Albo pożyczcie ode mnie - chętnie się podzielę.

Książkę przeczytałem jednym tchem. I żaden komar mi nie przeszkadzał. Jest tylko jedno zastrzeżenie - co będę czytać jutro, skoro połknęłam prawie 300 stron w jeden dzień?

Joanna Mosiej-Sitek: Gdzie uciekniesz przyjaciółko z Antwerpii?

Zdjęcie: Materiały prasowe

Kupiłam tę książkę wiosną 2022 roku, bo chciałam lepiej poznać ukraińską literaturę. Przeczytać coś więcej niż Zabużko. Jednak jak to czasami bywa, książka szybko wylądowała na półce: przeczytam kiedyś.

Aż do spotkania autorskiego właśnie z Oksaną Zabuzko, podczas którego usłyszałam od słynnej pisarki: - "Jeśli chcecie zrozumieć, jak to się wszystko zaczęło, przeczytajcie „Córeczkę” Tamary Dudy.

Po takiej rekomendacji rzuciłam się do czytania. Teraz już wiem, że na mojej półce pół roku przeleżała książka wybitna.

Debiutancka opowieść Dudy przenosi nas do Donbasu wiosną 2014 roku.  Główna bohaterka to filigranowa, przebojowa dziewczyna, której wojna przerywa dobrze zapowiadającą się karierę artystki-specjalistki od witraży. Wojna, wtedy nowe słowo, nazywane tak-jakby-wojna, gdzie trudno było poznać, kto jest nasz a kto ich. Aż trudno uwierzyć, że autorka w samym Donbasie spędziła tylko dwa dni, i ze to nie powieść biograficzna, tak utożsamiamy siłę z główna bohaterka.

Autorka, która przez dwa lata pracowała jako wolontariuszka na wschodzie Ukrainy zapewnia, że każdy dialog z książki odbył się naprawdę. A wszystko to napisane ciętym językiem i z inteligentnym, niemal stand-upowym humorem. Poza okrucieństwem wojny książka pokazuje nam też jak długą i bolesną drogę przeszła Ukraina w walce o własną tożsamość i niezależność.

Przyjęło się też uważać ze książki o wojnie piszą zazwyczaj mężczyźni. „Córeczka” to książka wyjątkowa. Pokazuje kobiecą twarz wojny, kobiecą siłę, a jednocześnie siłę zespołu, wspólnoty, gdzie wszyscy dbają o siebie, bo jako drużyna łatwiej jest walczyć i przetrwać.

Często, gdy polecam znajomym "Córeczkę" pytają, czy jest straszna, bo mają już dość historii o wojnie. Więc odpowiadam, nie nie jest straszna, ale budzi myśl, że to, co zdarzyło się za nasza wschodnią granicą, może zdarzyć się wszędzie, zawsze, w każdej chwili. I jak pyta we wstępie autorka: Gdzie uciekniesz przyjaciółko z Antwerpii czy Madrytu, jeśli to zdarzy się Tobie.

Dzisiaj to pytanie jest bardziej aktualne niż w 2024 roku.

Tamara Duda ukraińska dziennikarka i tłumaczka. W latach 2014-2016 pracowała jako wolontariuszka w strefie działań wojennych na wschodzie Ukrainy. Debiutancka powieść Tamary Dudy znalazła się wśród trzydziestu najważniejszych utworów prozatorskich niepodległej Ukrainy wg Ukraińskiego Instytutu Książki, a w 2022 roku otrzymała najważniejszą ukraińską nagrodę kulturalną  im Tarasa Szewczenki,

Maria Górska: „Czuła przewodniczka” Natalii de Barbaro

Zdjęcie: Materiały prasowe

O "Czułej przewodniczce" opowiedziały mi dziewczyny z polskiej redakcji Sestry.eu. Były absolutnie zachwycone książką Natalii de Barbaro, córki słynnego polskiego psychoterapeuty Bogdana de Barbaro. Moje zainteresowanie książką wzrosło, gdy przeczytałam przedmowę, w której autorka zwraca się do wszystkich ukraińskich kobiet, których domy ucierpiały w wyniku wojny, z wyrazami solidarności i wsparcia oraz opowiada, jak rozwiązała umowę z rosyjskim wydawnictwem na dwa miesiące przed pełną premierą: „Ani złotówki do budżetu kraju agresora!”.

Zrozumiałam, że de Barbaro to nasza dziewczyna i bardzo zaciekawiło mnie, o czym pisze ta utalentowana psycholożka, o której dzięki jej książce błyskawicznie zrobiło się głośno w całej Polsce.

„Czuła przewodniczka" to opowieść autorki o własnych poszukiwaniach prawdziwej siebie w labiryncie pomieszczeń ogromnego domu świadomości ukształtowanej pod presją norm społecznych i moralności, oczekiwań innych i samokrytyki.

Polskie wydanie "Czułej przewodniczki"

De Barbaro wyjaśnia, jak znaleźć swój własny pokój, w którym nawet najciężej pracująca osoba może się wreszcie zrelaksować, porozumieć z samą sobą i robić to, co kocha.
Nie będzie to łatwe, ponieważ w trakcie tego procesu będziesz musiała spotkać się z trzema sfinksami -  hipostazami naszego wewnętrznego ja - Uległą, Męczennicą i Królową Śniegu. Ci, którzy odważą się poznać potwory w nas, które uniemożliwiają nam życie, zostaną nagrodzeni znajomością z Czułą Przewodniczką- wróżką chrzestną z Kopciuszka, śnieżnobiałą panną, troskliwą matką naszego wewnętrznego dziecka i starszą siostrą, o której każdy z nas marzy od dzieciństwa.

Ozdobiona pięknymi kolażami autorstwa Anety Klejnowskiej, książka nie daje wszystkich odpowiedzi, ale wskazuje drogę i jest zachętą do dalszej pracy wewnętrznej. Z podpowiedziami otrzymanymi od autorki, w zespole z Czułą Przewodniczką, będzie to łatwe i ciekawe!

Anastasia Kanarska: „Przędza. W poszukiwaniu wewnętrznej wolności” Natalii de Barbaro i „Naku*wiam zen” Marii Peszek

Zdjęcie: Materiały prasowe

Polską wersję książki "Czuła przewodniczka" Natalii de Barbaro, o której pisze nasza redaktorka naczelna Maria Górska, podarowałam sobie na urodziny jesienią 2021 roku. Publikacja ukraińskiego przekładu tej książki autorstwa Haliny Kruk w 2022 roku jest zaskakująco czułym siostrzeńskim prezentem dla ukraińskich czytelniczek. I nie jest to zbieg okoliczności, ponieważ psycholożka Natalia de Barbaro prowadzi warsztaty dla kobiet, tworząc szeroki krąg sióstr, które mogą nie wiedzieć o swoim istnieniu, ale łączy je chęć wsłuchania się w swoje wewnętrzne potrzeby i pozwolenie sobie na bycie sobą. Jej książki tworzą też swoisty łańcuch, zgodnie z prawami którego mój serdeczny prezent trafił do innej czytelniczki, która potrzebowała tej mapy w drodze do zrozumienia siebie. Książkę najpierw pożyczyłam, a potem podarowałam przyjaciółce.

Kolejna książka tej samej autorki, którą również polecam (obecnie tylko po polsku), trafiło do mnie od innej znajomej.

Wyglądało to tak: książkę do polecenia wybierałam między dwiema: „Przędza. W poszukiwaniu wewnętrznej wolności” Natalii de Barbaro (Wydawnictwo Agora, 2023) i »Naku*wiam zen« Marii Peszek (Wydawnictwo Marginesy) i zdałam sobie sprawę, że z wewnętrzną wolnością nie jest u mnie tak źle, ale powinnam złapać zen
Oczywiście trochę ironizuję, ale w tamtym momencie bardzo potrzebowałam tej żywej, pozbawionej makijażu rozmowy aktorki z aktorem, córki z ojcem, Marii Peszek z Janem Peszkiem. Ta książka będzie szczególnie bliska osobom twórczym, rodzicom czy dzieciom ze środowisk artystycznych. Refleksje o teatrze i sztuce przeplatają się w niej ze wspomnieniami z dzieciństwa i opowiadaniem o traumatycznych przeżyciach.

Czy można być jednocześnie geniuszem na scenie, matką i ojcem? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, nie ma też recepty na Zen! Ale... to niespodziewane natknięcie się na fakt, że ktoś w tym momencie przechodzi przez to samo, pozwala spojrzeć na problem z szerszej perspektywy.

Aktorka i piosenkarka Maria Peszek napisała książkę z wywiadami ze swoim ojcem, aktorem Janem Peszkiem, po tym jak przeżył zawał serca i był na skraju śmierci. To boleśnie zabawna i szczera rozmowa o sprawach osobistych i zawodowych, pełna miłości. W warszawskim Teatrze Studio Gallery odbyła się właśnie premiera biograficznego spektaklu „Serce ze szkła. Zen Musical” z udziałem tych wspaniałych aktorów, ojca i córki. Maria pierwsze zawodowe kroki aktorskie stawiała właśnie w tym teatrze na przełomie lat 90. i 2000, a Jan współpracuje ze Studiem od 40 lat. Libretto do spektaklu Cezarego Tomaszewskiego napisały Claudia Hartung-Wujcak i Maria Peszek na podstawie książki Naku*wiam zen i... baśni Królowa Śniegu Hansa Christiana Andersena. Intrygujące połączenie, nieprawdaż?

Zdjęcie: Materiały prasowe

Ale wróćmy na chwilę do „Przędzy”! Moja przyjaciółka czytała ją wtedy, gdy ja - "Czułą przewodniczkę". Potem wymieniłyśmy się książkami. Powiem, że to szczególne uczucie. Doświadczenie wypożyczania książek z bibliotek może być również interesujące i produktywne. Wydaje się, że jeden z moich przyjaciół jest w stanie pobić pewne rekordy pod względem ilości i szybkości czytania. Czyta spacerując, teraz z dzieckiem, na kawie, w drodze — dosłownie wszędzie. Natalia de Barbaro w swojej książce porównuje życie do tkania, w którym każdego dnia może być inna nić, jaśniejsza lub mniej wyrazista, można spleść się szybko w podziwie lub wolniej, zanurzona w refleksji. W końcu mamy prawo zmienić poprzedni i stworzyć nowy wzór naszego gobelinu!

Maria Syrczyna: „Gdzie jesteś piękny świecie?” Sally Rooney

Zdjęcie: Materiały prasowe

Wydawać by się mogło, że o relacjach międzyludzkich nie da się już napisać nic nowego. Irlandka Sally Rooney wciąga cię do swojego świata i opowiada o troskach współczesnego pokolenia 30+, zaczepiając cię niezwykłym stylem, wzruszającą szczerością, miłością do ludzi, inteligentnymi dialogami i mnóstwem dosadnych scen seksu.

Cztery postacie żyją, przyjaźnią się, kochają, komunikują i korespondują.

Alice, odnosząca sukcesy pisarka, pisze maile do swojej najlepszej przyjaciółki Eileen, a w nich dziewczyny dzielą się swoimi przemyśleniami na temat globalnego kryzysu, religii, polityki i sztuki. Poza mailami starają się po prostu żyć i być „normalne”. Alice poznaje faceta o imieniu Felix na Tinderze i zaprasza go do Rzymu, gdzie zakochuje się w nim, ale nie dostaje w zamian miłości. Felix jest biseksualny i, jak to się teraz mówi, toksyczny. To czyni go jeszcze bardziej interesującym.

Polskie wydanie "Gdzie jesteś, piękny świecie"

Inna postać, Eileen, ma przyjaciela z dzieciństwa, Simona, i łączy ich długa, silna miłość. Są to silne, ciepłe uczucia, ale bohaterowie wydają się tworzyć bariery między sobą. A czytając ich nieprzewidywalne i doskonałe dialogi, masz ochotę krzyczeć: „Pokażcie mi tych ludzi, którzy potrafią być szczerzy!”.

To, co robią ze swoimi uczuciami, pozbawiając się relacji z powodu absurdalnych nieporozumień, sprowadza ich z powrotem na ziemię. W rzeczywistości dzieje się to wszędzie.


Ludzie w książce Rooneya komunikują się bez agresji i są tak szczerzy - aż do granic kruchości - że to rozbraja, relaksuje i ma działanie terapeutyczne. „Jest coś subtelnego w takim życiu - jakbym była instrumentem muzycznym, a świat dotykał mnie i wibrował we mnie” - pisze Sally.

Jak ona to robi? Nie jest to jasne. I to też jest fascynujące.

Beata Łyżwa: „13 opowieści o wojnie”

Zdjęcie: Materiały prasowe

Jestem fotoedytorką i chcę być na bieżąco, więc zaczynam dzień od przeglądania zdjęć w serwisach informacyjnych największych mediów drukowanych na świecie. Wybieram zdjęcia do tekstów w internetowym magazynie Sestry.eu, chcę wiedzieć, co dzieje się na Ukrainie. Zanim odwiedzę strony The New York Times, BBC czy Guardiana, sprawdzam, jakie zdjęcia z Ukrainy są publikowane na profilu fotografów UAPP (@ukrainian_photographers) i oglądam relacje IG ukraińskich fotoreporterów. Perspektywa profesjonalistów pracujących na miejscu jest nieoceniona. Obserwuję fotoreporterów robiących zdjęcia w miejscach, które dobrze znali przed wojną, więc ufam im całkowicie. Wiem, że są pierwsi na miejscu, gdy dzieje się coś ważnego, są w stanie udokumentować zbrodnie wojenne i, co dla mnie bardzo ważne, są wrażliwi na sytuacje, w których znajdują się jednostki, cywile i oni sami.

"13 stories of war"

Przez chwilę zastanawiałam się, kto chciałby książkę z fotografiami wojennymi, "13 opowieści o wojnie", wydaną w drugą rocznicę pełnej wojny rosyjsko-ukraińskiej przez ukraińskie Warchive? Kto wróciłby do obrazów, od których większość z nas ucieka podczas przewijania mediów społecznościowych? A może album przyciągnąłby tylko profesjonalistów, fotografów i studentów fotografii? Mój wzrok powędrował na półkę z albumami fotograficznymi, które zbieram od lat. Są wśród nich albumy modowe, książki z portretami celebrytów i krajobrazami, ale najwięcej miejsca zajmują książki z fotoreportażami i projektami dokumentalnymi. I to właśnie te ostatnie najczęściej pożyczam znajomym i sama z nich korzystam, gdy chcę coś wytłumaczyć dzieciom lub studentom dziennikarstwa. Wśród wielu takich egzemplarzy znajdują się dwa duże albumy Magnum Stories i Magnum Contact Sheets, zawierające ikoniczne fotografie dokumentujące największe konflikty zbrojne i społeczno-polityczne ubiegłego stulecia, wraz z historiami zwykłych ludzi. Bez większości fotografii prezentowanych w obu albumach trudno dziś zrozumieć współczesną historię.

Dlatego jestem przekonana, że "13 opowieści o wojnie" jest o wiele ważniejsze dla przyszłych pokoleń, które nie znajdą już tych wszystkich wzruszających zdjęć z Ukrainy na Instagramie, co utrudni im zrozumienie ogromnego wpływu, jaki to, co wydarzyło się w tym europejskim kraju od 2014 roku, miało na nasze życie.


„Byłem w wielu z wymienionych miejsc, ale mam głęboką świadomość, że nie byłem wszędzie. Te historie są opowiadane przez ludzi, którzy żyją tam, gdzie pracują i pracują tam, gdzie żyją, a nie przez tymczasowego gościa z biletem powrotnym zarezerwowanym przed przyjazdem” - napisał w przedmowie do albumu szwedzki fotograf Paul Hansen.

Wszystkie fotografie opublikowane w "13 opowieściach o wojnie" są częścią Ukrainian Warchive, cyfrowego archiwum, które gromadzi i przechowuje zdjęcia profesjonalnych fotografów dokumentujących wojnę rosyjsko-ukraińską.

Książka została wsparta przez Instytut Nauk o Człowieku w Wiedniu (Institut für die Wissenschaften vom Menschen, IWM) w ramach programu Documenting Ukraine, Fundację Hasselblad oraz Instytut Szwedzki.

Książka zawiera 13 fotoreportaży autorstwa Yulii Kochetovej, Yany Kononovej, Yevhena Maloletki, Lizy Bukreevej, Romana Pashkovsky'ego, Aleny Grom i Serhiya Polezhaki, Dmytro Kozatskyi, Sashy Kurmaza, Oleksandra Hlyadelova, Olyi Kovala, Viacheslava Ratynskyiego, Romana Borduna.

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Jolie pojawiła się w szpitalu dziecięcym oraz na oddziale położniczym, rozmawiając z pacjentami, lekarzami i wolontariuszami. Towarzyszyli jej przedstawiciele jednej z organizacji pomocowych działających w regionie. Jak relacjonują świadkowie, aktorka chciała zobaczyć, jak wygląda życie w mieście, które codziennie doświadcza ostrzałów artyleryjskich i ataków dronowych.

„Nie przyjechała po to, żeby robić zdjęcia. Po prostu przyszła, usiadła z dziećmi, z lekarzami i pytała, jak dają sobie radę” – powiedziała pielęgniarka cytowana przez portal Most.

Na opublikowanych w sieci zdjęciach widać aktorkę w prostym stroju, siedzącą na łóżku obok dziewczynki z opatrunkiem na nodze. Według relacji świadków Jolie długo rozmawiała z personelem o ewakuacjach pacjentów i o tym, jak dzieci znoszą życie w ciągłym zagrożeniu.

Były radny Chersonia Witalij Bohdanow, który opublikował fotografię z aktorką, napisał:

„Powiedziała, że świat nie zapomniał o Ukrainie. Dziękowała lekarzom i wolontariuszom za odwagę”

Spotkanie przebiegało w kameralnej atmosferze. Nie było konferencji prasowych, nie wydano oficjalnego komunikatu. Jak informuje Ukrinform, szef chersońskiej administracji wojskowej Jarosław Szanko wręczył Jolie pamiątkowy żeton miasta, symbol oporu mieszkańców wobec okupacji i codziennej determinacji.

„To był gest wdzięczności wobec kogoś, kto przyjechał bez kamer, bez mikrofonów, tylko po to, by być z ludźmi” – powiedział Szanko.

Chersoń został wyzwolony spod rosyjskiej okupacji w listopadzie 2022 roku. Od tamtej pory miasto pozostaje pod nieustannym ostrzałem z lewego brzegu Dniepru. Dziennie spada tu po kilkadziesiąt pocisków. Ludzie śpią w korytarzach, dzieci uczą się w piwnicach. Jak mówią mieszkańcy: „To miejsce, gdzie normalność przestała istnieć.”

Angelina Jolie w w Chersoniu. Zdjęcie: Telegram-channel Ukraine no context

Wizyta Jolie miała więc wymiar symboliczny, była gestem solidarności z cywilami, którzy trwają mimo wszystko. „Kiedy zobaczyłam ją w naszym szpitalu, pomyślałam: świat naprawdę jeszcze nas widzi” – mówi lekarka z Chersonia.

To nie pierwsza obecność aktorki w Ukrainie. W kwietniu 2022 roku Jolie odwiedziła Lwów, spotykając się z uchodźcami i dziećmi rannymi w rosyjskich atakach. Tamta podróż również nie była wcześniej ogłaszana. Aktorka, przez dwie dekady specjalna wysłanniczka Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców, od lat angażuje się w działania humanitarne w strefach konfliktów.

Po wizycie we Lwowie mówiła o „niewiarygodnej sile ukraińskiego społeczeństwa” i apelowała, by świat wspierał lokalne NGO-sy, które, jak podkreślała, „niosą prawdziwą pomoc, nie narracje”.

W maju 2023 roku, podczas wystąpienia w Cannes, Jolie wspomniała ukraińską pisarkę Wiktorię Amelinę, zabitą w rosyjskim ataku rakietowym na Kramatorsk. Nazywała ją „głosem odwagi i prawdy”, a jej śmierć „przypomnieniem, że każda wojna zaczyna się od próby uciszenia ludzi, którzy potrafią mówić”.

Wizyta w Chersoniu, mieście które od trzech lat żyje w stanie oblężenia, została przyjęta przez mieszkańców z mieszanką zdumienia i wdzięczności.

„Nie potrzebujemy celebrytów. Potrzebujemy świadków” – napisał jeden z lokalnych wolontariuszy. „Tym, że tu przyjechała, pokazała, że Ukraina to nie tylko nagłówki”

Według relacji świadków Jolie miała powiedzieć w rozmowie z personelem:

„Nie można przyzwyczaić się do wojny, ale można nie pozwolić, żeby zabrała wam wiarę w siebie.”

Jak podają źródła osobowe, po zakończeniu wizyty aktorka opuściła miasto tego samego dnia. W drodze powrotnej doszło do drobnego incydentu na jednym z punktów kontrolnych. 

Ukraińscy żołnierze zatrzymali jej ochroniarza (według innej wersji – kierowcę) w celu sprawdzenia dokumentów. W kraju, w którym trwa mobilizacja, jest to normalna procedura. Problem w tym, że mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów.

Źródła TSN z Sił Lądowych ZSU informują, że ochroniarza zaproszono do wojskowego centrum rekrutacyjnego, gdzie ustalono jego tożsamość i zwolniono. Natomiast źródła UNIAN twierdzą, że po kontroli mężczyzna przygotowuje się do służby wojskowej. Angelina Jolie osobiście odwiedziła centrum, próbując ustalić przyczyny zatrzymania, po czym kontynuowała podróż zgodnie z planem.

Aktorka, jak relacjonują świadkowie, miała zareagować z uśmiechem i powiedzieć:

„Nawet w czasie wojny można zachować poczucie humoru. To też część odwagi.”

W świecie, który przywykł do wielkich gestów i medialnych spektakli, jej podróż do miasta na linii frontu była czymś odwrotnym – cichym, ludzkim gestem. W miejscu, gdzie codziennie giną ludzie, pojawiła się po prostu po to, by przypomnieć, że świat wciąż patrzy.

20
хв

„Kiedy Jolie pojawiła się w naszym szpitalu, pomyślałam: świat wciąż nas widzi”

Jerzy Wójcik

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, wraz z Pierwszą Damą Ukrainy Ołeną Zełenską uzgodnili pomysł wystawienia w Ameryce opery o Ukraińcach, by pomóc Ukrainie być lepiej słyszaną na świecie. Gelb jest przyjacielem Ukrainy, odmówił współpracy swojego teatru z rosyjskimi artystami popierającymi reżim Putina. Zaprosił też na staż i występy ukraińskich śpiewaków operowych. Libretto do przyszłej opery napisał amerykański dramaturg George Brant, a dyrygentką została Keri-Lynn Wilson, Kanadyjka znana z kierowania Ukraińską Orkiestrą Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) i zespołem „Kijowska Kamerata”. Nawiasem mówiąc, Peter Gelb i Keri-Lynn Wilson są małżeństwem o ukraińskich korzeniach.

Pojawiło się pytanie, kto napisze muzykę do nowej opery. Ogłoszono konkurs, wpłynęło ponad 70 zgłoszeń z Ukrainy. Zwyciężył 44-letni Maksym Kołomijec, znany w Ukrainie oboista i kompozytor, którego wielu uważa za jednego z najbardziej „zachodnich” współczesnych ukraińskich kompozytorów – dzięki jego odważnym eksperymentom muzycznym.

Maksym Kołomijec i dyrygentka Keri-Lynn Wilson podczas próby. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Ukraińskie historie, które pójdą w świat

Oksana Gonczaruk: – 14 sierpnia w Warszawie odbyła się światowa premiera suity orkiestrowej z opery „Matki Chersonia”, która zainicjowała europejską trasę koncertową Ukrainian Freedom Orchestra „Niepokonani 2025”. Widzowie po raz pierwszy usłyszeli muzykę z opery, której premiera zaplanowana jest na 2026 rok. Czy do suity weszły najlepsze utwory z opery?

Maksym Kołomijec: – Powiedzmy, że weszły ważne, ponieważ suita jest dziełem samowystarczalnym, musi być interesująca sama w sobie. Napisanie suity nie było łatwe: stworzyłem pierwszą wersję, wysłałem ją do Keri-Lynn, a ona bardzo delikatnie poprosiła o niewielkie przeróbki. Dokonałem ich, wziąłem inne motywy, inaczej skomponowałem całość. Ale suita to ważny krok w promocji nadchodzącej premiery opery „Matki Chersonia” pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson. Obecnie wraz z Ukrainian Freedom Orchestra wyruszyła w trasę po Europie, gdzie da osiem koncertów, a prawie każdy z nich rozpocznie się moją suitą. To naprawdę potężna promocja „Matek Chersonia”. Amerykanie są pod tym względem świetni, wszystko kontrolują, pracują systemowo.

Jak układa się wasza współpraca? Na ile Keri-Lynn Wilson czuje materiał, który Pan jej proponuje?

Wszystko układa się wspaniale. Jest wrażliwą, dobrą osobą i wspaniałą dyrygentką. Mówię tak nie tylko dlatego, że rozpoczęliśmy współpracę. Keri-Lynn na początku wojny stworzyła Ukrainian Freedom Orchestra [w jej skład wchodzą ukraińscy muzycy z różnych orkiestr, teatrów operowych i zespołów z całej Ukrainy i zagranicy – red.]. Wiem, jak brzmi ta orkiestra. Z połową muzyków wchodzących w jej skład grałem na koncertach, to świetni instrumentaliści. Jestem wdzięczny, że Keri-Lynn już po raz czwarty ich ze sobą zbiera.

Nazywa swoich muzyków „żołnierzami muzyki”, a ta jej mała armia światła dokonuje niezwykłych rzeczy

By orkiestra symfoniczna zabrzmiała po długiej przerwie, muzycy ćwiczyli w Warszawie codziennie przez 6 godzin 10 dni z rzędu.

Najważniejsze, że Keri-Lynn poczuła i rozumiała Pana muzykę, bo ona jest skomplikowana.

Dlatego kiedy ją pisałem, dużo rozmawialiśmy. Długo przyglądałem się MET. Jeździłem tam, słuchałem tego, co grają, analizowałem, jak ludzie tam odbierają muzykę, czym w ogóle żyją, jakimi operami i jak je wystawiają.

Próbowałem stworzyć sobie wyobrażenie o tym, jaki powinien być styl opery, która trafi do Nowego Jorku. Bo choć piszę operę ukraińską, premiera odbędzie się najpierw w Warszawie, a następnie w Metropolitan Opera.

Dyrektor generalny Opery Narodowej w Warszawie Waldemar Dąbrowski, dyrygentka Keri-Lynn Wilson i Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Między Verdim a awangardą

Ale to nie powód, by pisać operę radykalnym współczesnym językiem muzycznym...

W tym przypadku na pewno nie. Skupiłem się na języku muzycznym bliskim wielu osobom. No i w zasadzie sama tematyka opery dyktuje styl, bo to przecież historia o matkach, o kobietach, które możemy spotkać w pociągu lub autobusie. To proste kobiety, w przypadku których ciężki los sprawił, że stały się bohaterkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby śpiewały na przykład w stylu Zimmermana czy Berga. Musi być empatia między nimi a muzyką, która oddaje ich charakter.

Pisząc muzykę, inspirowałem się klasyczną operą, choć nazwałbym to raczej rozszerzonym stylem klasycznym, który obejmuje również współczesne techniki.

Nie można po prostu zamknąć oczu i stworzyć coś radykalnie własnego, co zostanie wystawione dwa razy i zapomniane. To musi być bliskie wielu ludziom – czyli w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka popularna. Po to, by opera była wystawiana na całym świecie

Dlaczego wybraliście właśnie taki temat? I jak pracowaliście nad librettem?

W MET, kiedy mowa o nowej operze, wszystko odbywa się bardzo precyzyjnie i jest przemyślane na wszystkich poziomach. Temat wybieraliśmy kilka miesięcy. Trudność polegała na tym, że tematów wojennych wartych przedstawienia w operze są tysiące. To tysiące ludzkich losów i sytuacji, które chciałoby się opisać. Ale właśnie w tym czasie zaczął się pojawiać temat porywania i deportacji ukraińskich dzieci przez Rosjan, co jest jedną z największych zbrodni Rosji – i teatr wybrał ten temat. Nie chcieliśmy po prostu pokazać życie bohatera interesującego tylko Ukraińców, ale poruszyć temat ponadczasowy. Potem rozpoczęło się gromadzenie materiałów.

Wiem, że początkowo chcieliście wykorzystać w libretcie losy konkretnych kobiet i dzieci.

Tak, ale zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ trudno to zrobić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Tu są niuanse dotyczące praw autorskich i czynnik ludzki – ludzie, gdy rzecz dotyczy ich, na pewno będą ingerować w proces. Dlatego postanowiliśmy nie ograniczać się do konkretnych losów i stworzyliśmy postacie zbiorowe. Całkowicie wiarygodne, ale uogólnione, ponieważ składają się z wielu podobnych rzeczywistych sytuacji kobiet, które próbowały odzyskać swoje dzieci.

Temat porwania dzieci jest przerażający. Jak Amerykanie, dla których rodzina jest święta, do tego podchodzą?

Z mojego punktu widzenia Amerykanie nie są ludźmi emocji, ale czynu. Wylewanie łez nie jest ich metodą. A to, jak podchodzą do tego tematu, przejawia się w tym, że poświęcają mu obecnie ogromne zasoby

Dokładają wielkich starań, by ten temat był szeroko rozpowszechniany, i opowiadają o nim wszędzie, gdzie tylko się da.

Występ Ukrainian Freedom Orchestra w Operze Narodowej w Warszawie, 2025 r. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Autorem libretta jest znany amerykański dramaturg George Brant, mistrz współczesnej opery. Czytałam, że ma operę, w której główną bohaterką jest pilotka F16. Jak wygląda wasza współpraca?

To wspaniały dramaturg i niesamowita osoba. Napisał fabułę dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Oprócz niego pracowała nad nią Sasza Andrusyk, która sprawdzała zgodność z dokumentami: kto, gdzie, kiedy, dokąd, jakie wojska się wycofały i w którym momencie. Jest tam wiele takich szczegółów, a ona wszystko sprawdziła. Teraz wszystko wygląda spójnie.

George Brant zagłębił się w dokumentację. Fundacja Save Ukraine przesłała mu setki godzin różnych wywiadów, mnóstwo artykułów.

I o ile pierwsze wersje libretta wyglądały tak, jakby napisał je Amerykanin, który nigdy nie był w Chersoniu, to ostateczna wersja sprawia wrażenie, jakby George spędził w Chersoniu całe życie

Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pracy, bo czytając libretto czułem, kim są te kobiety.

Dlaczego bohaterkami opery stały się matki z Chersonia?

Bo właśnie w Chersoniu doszło do bardzo podłego masowego uprowadzenia dzieci. To historia o tym, jak Rosjanie to zrobili, podstępem, mówiąc, że wysyłają dzieci do obozu na Krymie, gdzie będzie im dobrze – a potem je wywieźli, zabierając im telefony, by nie mogły skontaktować się z rodzicami. Te dzieci wysłano do obozów, gdy miasto było okupowane i istniała łączność między Chersoniem a Krymem. Potem jednak do miasta wkroczyli nasi, łączność została odcięta i okazało się, że chociaż z Chersonia na Krym jest blisko, matki nie mogą się tam dostać.

Czy w waszej operze jest szczęśliwe zakończenie? Udaje się matkom odzyskać dzieci?

Nie, nie ma hollywoodzkiego happy endu. Niektórym udało się uwolnić dzieci, a innym nie, a jeszcze inne zginęły po drodze.

Wszystko wygląda tak, jak było w rzeczywistości. Ta historia jest o nadziei. O tym, że nie można się poddawać. O sile woli i miłości

Zresztą byłoby dziwne, gdyby zakończenie było szczęśliwe, ponieważ żyjemy w świecie, w którym jest zbyt wiele zła, i to zło jest bardzo silne.

Ale w Pana muzyce jest światło.

To prawda. Starałem się, by utwór nie był całkowicie ponury i pełen zdrady. Kobietami kieruje miłość – uczucie dość jasne. Warto pisać muzykę z perspektywy światła, które jest w nas.

Czy w operze będą arie? Chciałbym usłyszeć coś tak przejmującego, jak u Verdiego czy Pucciniego.

Arie na pewno będą, i to piękne, jest tam dość dużo odpowiedniego materiału. Teraz można posłuchać na przykład „Faith is hard work” w wykonaniu Amerykanki Erin Morley, która ma wspaniały sopran koloraturowy.

Skoro już mowa o ariach: czy wiadomo, kto będzie śpiewał na premierze?

Premiera odbędzie się dwukrotnie, w Warszawie i w Nowym Jorku, ale solistki, które mogą śpiewać na premierze w MET, nie mogą wystąpić w Warszawie – i na odwrót. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem, ale wiem, że partię jednej z głównych bohaterek wykona polska śpiewaczka Aleksandra Kurzak, wspaniała liryczna sopranistka, jedna z czołowych solistek MET. Kiedy pisałem muzykę, orientowałem się na nią i na Erin Morley.

Erin Morley śpiewa arię matki. Zrzut ekranu z filmu Metropolitan Opera

Maraton, nie sprint

Jak reaguje Pan swoją twórczością na wojnę? Wojna wypala duszę wszystkim, a muzycy to ludzie wrażliwi. Nie mogą pominąć tego strasznego tematu.

Dużo o tym myślałem, ponieważ widzę, jak temat wojny jest postrzegany w twórczości Ukraińców i Europejczyków. To ogromna różnica, ponieważ Ukraińcy wiedzą, o czym mowa, a Europejczycy, kiedy mowa o naszej wojnie, coraz częściej ziewają: „Och, znowu ci Ukraińcy ze swoją wojną, będą lać łzy”. Jednak trudno ich winić za brak empatii, bo, po pierwsze, naprawdę nie wiedzą, co to jest wojna. A po drugie, wymaganie empatii od obcych ludzi byłoby dziwne. Dlatego chcę tworzyć utwory, które będą interesujące nie tylko dla Europejczyków, ale dla wszystkich ludzi na świecie. Bo dziś temat wojny jest żywy, ale potem zniknie, a wraz z nim umrą dzieła.

A ja nie chciałbym, żeby moja muzyka umarła. To, co się dziś pisze, pisze się nie tylko po to, żeby wykonać to tylko tu i teraz

Jak wygląda dziś kwestia popularności gatunku opery współczesnej opery na świecie?

Rozmawiałem o tym z MET, ponieważ oni ciągle wystawiają nowe opery – chociaż mając takie zaplecze, mogliby wystawiać Pucciniego i nie martwić się o nic więcej. Ale mają inne podejście. Pracownicy MET opowiadali mi, że ich teatr został mocno dotknięty pandemią COVID-19. Metropolitan Opera nie działa tak, jak na przykład Opera Narodowa w Kijowie. Nie otrzymuje ani grosza od państwa, utrzymuje się wyłącznie ze środków od sponsorów. I tu nagle z powodu COVID-19 teatr zostaje zamknięty, nie ma pieniędzy od sponsorów, a publiczność, która zawsze chodziła na operę klasyczną, nie przychodzi... Co robić? MET zaczął poruszać w swoich dziełach aktualne, palące tematy i przyciągać publiczność z różnych warstw społecznych. Nowy Jork to gigantyczne miasto, liczące 27 milionów mieszkańców, więc potencjalna publiczność jest. Okazało się, że opera jest naprawdę interesująca, gdy ma odniesienie do współczesności.

Bo opera klasyczna ma w istocie dla współczesnego słuchacza fabułę sztuczną. Te opery są jak owady zalane bursztynową żywicą miliony lat temu

Oglądałem w MET różne opery o współczesnym świecie i na wszystkie bilety były wyprzedane. Bo one są bliskie ludziom.

A u nas prawie nie podejmuje się prób wystawiania współczesnych oper.

Cóż, nie należy za to obwiniać teatrów, na przykład Opery Narodowej. Jedną rzeczą jest wystawić nową operę w metropolii liczącej 27 milionów mieszkańców, a inną w mieście liczącym 3 miliony. To nie są rzeczy porównywalne. Aby wystawiać współczesne opery, tak jak robi to MET, potrzebny jest silny zespół. W Nowym Jorku jest z kogo wybierać, a u nas nie ma zbyt wielu specjalistów. Do tego dochodzi korupcja, i to nawet niezwiązana bezpośrednio z operą. No i kumoterstwo, bez którego się nie obejdzie.

Kolejny problem to kompozytorzy. Do MET na konkurs na operę wpłynęły 74 zgłoszenia. To praktycznie wszyscy kompozytorzy [w Ukrainie - red.], którzy w zasadzie są w stanie napisać cokolwiek. Nie jest też pewne, czy są w stanie napisać akurat operę – po prostu zgłosili się. A to znaczy, że w Ukrainie jest obecnie około stu kompozytorów. Tymczasem w takim Berlinie są ich tysiące.

I jest konkurencja.

Tak, o to właśnie chodzi. Oni tam konkurują, walczą o pieniądze, o możliwość zaistnienia. A u nas konkurencja jest słaba, zaangażowanie kompozytorów w życie muzyczne minimalne. No i nikt nigdy nie daje na takie rzeczy pieniędzy. Zamówiono u kogoś jedną operę, wystawiono ją, nie poszło, i wszyscy pozostali ze złym wrażeniem: „No cóż, to znaczy, że nie mamy kompozytorów, więc lepiej nic nie robić”. Ale to tak nie działa. Przecież aby powstała jedna dobra opera, trzeba pracować przez dziesięciolecia, zamawiać opery u dziesiątków kompozytorów. Stworzenie opery to tytaniczna praca. Potrzebny jest nie tylko talent, ale także doświadczenie. Dla tych, którzy tego nie robili, to niezwykle trudne zadanie.

Stworzenie opery to tytaniczna praca. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Pewna litewska agencja operowa przez lata zajmowała się wystawianiem oper kameralnych wyłącznie litewskich kompozytorów. Litwa jest niewielka, a mimo to w ciągu 20 lat wystawiono tam około 50 oper. I to jest agencja, a nie teatr operowy! Oczywiste jest, że kiedy wystawia się 50 oper, wśród nich na pewno znajdzie się jakaś bardzo dobra. Gdyby w operę w Ukrainie zaczęto inwestować w latach 90., mielibyśmy już trzy dekady rozwoju tego gatunku.

Ukraińcy muszą więc nastawić się na to, że to nie sprint, ale wieloletni maraton. Nie da się w dwa lata stworzyć arcydzieła. Trzeba w to inwestować przez dziesięciolecia

Jakie są ogólne trendy w sztuce operowej? Jak zmienia się ten gatunek?

Widzę, że powstaje wiele oper, więc mówienie o kryzysie tego gatunku jest śmieszne. Rośnie liczba wariantów tego, jak może wyglądać opera. Są opery eksperymentalne. W Europie temat opery współczesnej nieco grzęźnie, Europejczykom łatwiej jest wykonywać sprawdzone rzeczy. Rozumiem dlaczego: wszystko, co współczesne, jest bardzo kosztowne, a wynik zupełnie nieprzewidywalny. Istnieje duże ryzyko, że nowość nie zostanie przyjęta przez publiczność.

Dobry kompozytor też nie jest gwarancją sukcesu. Nie wszystkie opery Pucciniego są równie dobrze przyjmowane, jego hitów jest tylko kilka. Z Wagnerem i Verdim jest podobnie. Tyle że także te ich niepopularne opery były kiedyś wystawiane w teatrach, ponieważ ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za taki eksperyment.

Oprócz oper „Matki Chersonia”, „Noc” i „Espenbaum”, macie balet „Pieśni smoków”, który rok temu wystawiono w operze w Charkowie. Pomimo wojny i ostrzałów, w Charkowie cały czas odbywają się jakieś eksperymenty kulturalne i muzyczne.

Jestem wzruszony do łez, że oni to robią i się nie poddają. „Pieśni smoków” nie były pisane jako balet. Istniał mój album elektroniczny o tym samym tytule, który reżyserka Żanna Czapeła, fanka mojej twórczości, zaproponowała przerobić na balet. Ponoć od razu wiedziała, jak to należy wystawić. Wtedy napisali libretto, przemyśleli dramaturgię baletu, a Antonina Radiewska balet wystawiła. Moja praca jest tam minimalna.

W balecie bierze udział wielu artystów, ale wystawiono go w lofcie i transmitowano na żywo do Paryża. To bardzo fajni ludzie, więc mam nadzieję, że wszystko im się uda.

20
хв

Bez hollywoodzkiego happy endu. Maksym Kołomijec o swej operze „Matki Chersonia”

Oksana Gonczaruk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Zbroja z makijażu, sukienki i godności

Ексклюзив
20
хв

Julia Iliucha: Moje kobiety nie mają imion

Ексклюзив
20
хв

Wyobraź sobie, że Ukraina jest potężnym krajem

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress