Exclusive
20
min

Wojna Trumpa na cła

Prezydent USA wypowiedział wojnę taryfową wszystkim krajom świata, nakładając na ich towary cła w wysokości od 10% do 50%. Moment ich wprowadzenia nazwał „dniem wyzwolenia Ameryki”. Co to oznacza dla świata i Ukrainy?

Kateryna Tryfonenko

Przez Stany Zjednoczone przetaczają się masowe protesty przeciwko polityce Trumpa. Fot: ETIENNE LAURENT/AFP/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Nowe cła zaczną obowiązywać 9 kwietnia. Administracja Trumpa obłożyła Chiny 34%-procentowymi cłami, 20%-procentowymi Unię Europejską i 24%-procentowymi Japonię. Ukraina, Australia, Argentyna i Arabia Saudyjska dostały minimalną stawkę 10%.

Co znamienne, na liście celnej Trumpa nie znalazła się Rosja. Biały Dom tłumaczy, że nie chce komplikować „negocjacji w sprawie zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej”. Zarazem prezydent USA oświadczył, że jest gotowy obniżyć cła, jeśli obłożone nimi kraje zaoferują mu coś „fenomenalnego”. Działania Trumpa spowodowały załamanie na światowych rynkach, a 500 najbogatszych ludzi na świecie straciło już łącznie ponad 200 miliardów dolarów. Najwięcej Mark Zuckerberg, Jeff Bezos i Elon Musk.

Dlaczego Biały Dom rozpętał wojnę celną ze światem? Które branże ucierpią najbardziej? Jak mogą się zmienić globalne rynki? W jaki sposób zagraża to konsumentom? Jaka będzie reakcja UE? I jak zmiana polityki celnej USA wpłynie na Ukrainę?

Nowa polityka celna USA

Ignacio Garcia Bercero, badacz z belgijskiego Instytutu Bruegla (Brussels European and Global Economic Laboratory), uważa, że taryfy celne ogłoszone przez Trumpa 2 kwietnia są wynikiem jego obsesji na punkcie deficytu handlowego USA. I nie mają nic wspólnego z obiektywną oceną polityki taryfowej krajów trzecich:

– Na przykład kraje o wysokich taryfach celnych, jak Brazylia i Turcja, zostały objęte najniższą stawką 10%, bo nie mają nadwyżki w handlu ze Stanami Zjednoczonymi.

Deklarowanym celem polityki Waszyngtonu jest utrzymanie wysokich ceł do czasu wyeliminowania deficytu handlowego USA z danym krajem

Według Barcero oświadczenia Trumpa w pewnym sensie oznaczają punkt zwrotny: wycofanie się USA z handlu opartego na zasadach.

– Jednak koniec amerykańskiego przywództwa nie musi oznaczać końca systemu handlowego opartego na zasadach – mówi ekspert. – Świat stoi przed problemem zbiorowego działania. Większość krajów oczywiście czerpie korzyści z zachowania systemu handlowego opartego na zasadach, ale perspektywa częściowego złagodzenia amerykańskich ceł może zniechęcić je do wspólnego działania w celu jego obrony. Zamiast tego istnieje ryzyko, że zbyt wiele wysiłku zostanie włożone w dwustronne negocjacje. W końcu głównym celem Trumpa wydaje się być zbudowanie muru taryfowego wokół amerykańskiego przemysłu i wykorzystanie ceł jako źródła dochodów.

Nowe cła dotkną niemal wszystkie kraje na świecie. Zdjęcie: SAM PANTHAKY/AFP/East News

Jak ocenia Jarosław Żaliło, zastępca dyrektora ukraińskiego Narodowego Instytutu Studiów Strategicznych, to, co robi administracja Trumpa, ma na celu zniszczenie porządku światowego:

– Te stosunki międzynarodowe były budowane bardzo konsekwentnie, krok po kroku, przez dziesięciolecia. Próba ich zniszczenia to ekstremizm i bardzo niebezpieczna gra.

Branże, które najbardziej odczują skutki ceł, to m.in. przemysł motoryzacyjny, produkcja półprzewodników, elektronika i farmaceutyka, produkcja stali, pozyskiwanie i obróbka drewna oraz wydobycie miedzi – uważa Jakub Rybacki, szef Zespołu Makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym:

– Jednak w przypadku wzajemnych ceł moglibyśmy dojść do sytuacji, w której eksport z Azji do USA spadłby o ponad połowę. Eksport z UE prawdopodobnie również znacząco spadnie. W obu przypadkach będzie to dotyczyło wielu towarów.

Możemy się spodziewać zamrożenia stosunków gospodarczych między USA a innymi krajami, przy znacznie słabszym napływie inwestycji do USA. Scenariusz ten będzie miał znaczący wpływ na amerykański rynek akcji

Rybacki dodaje, że wpływ ceł na zachowanie amerykańskich konsumentów stanie się zauważalny od drugiego kwartału. W marcu administracja USA celowała tylko w konkretne produkty, takie jak stal, oraz w niektóre kraje, m.in. Chiny, Kanadę i Meksyk. Zdaniem polskiego ekonomisty działania te przyniosły raczej skromne efekty. Brookings Institution oszacował, że 25-procentowe cła na import z Meksyku i Kanady doprowadziłyby do spadku PKB o 0,3-0,4 punktu procentowego. To dość umiarkowany wpływ.

– Ale wkrótce zobaczymy wpływ 25-procentowych ceł na sektor motoryzacyjny. I wpływ tzw. ceł wzajemnych, mających na celu zrównoważenie przepływów handlowych – mówi Rybacki. – Oxford Economics szacuje, że wyższe bariery handlowe w sektorze motoryzacyjnym mogą zmniejszyć PKB Stanów Zjednoczonych o 0,9 punktu procentowego. Wzajemne cła będą prawdopodobnie jeszcze bardziej dotkliwe, a ich koszt wyniesie 1,5 punktu procentowego PKB.

Motywy Białego Domu

Zdaniem Rybackiego amerykańska administracja wykorzystuje taryfy celne dla zmniejszenia deficytu handlowego i zawarcia politycznie ważnych transakcji – jak te związane z pozyskaniem minerałów ziem rzadkich, eksportem chipów czy przemysłem obronnym. W dłuższej perspektywie Trump prawdopodobnie będzie dążył do reindustrializacji Ameryki.

W ocenie Jarosława Żaliło jest ku temu kilka powodów:

– Pierwszy widać na powierzchni. Administracja Trumpa twierdzi, że Stany Zjednoczone mają ogromny deficyt w handlu zagranicznym, szacowany na około 1,5 biliona dolarów. Rzekomo to dlatego kraj ma problem z miejscami pracy, upadającymi gałęziami przemysłu i tak dalej. Dlatego hasło: „Make America Great Again” oznacza, że trzeba ograniczyć napływ importowanych towarów. Wtedy gospodarka USA będzie działać, każdy dostanie pracę i wszyscy będą mieli się dobrze. Tyle że tak nie będzie.

Axios: Taryfy Trumpa spowodują trzecią globalną recesję w ciągu ostatnich 17 lat. Zdjęcie: VWPics/Associated Press/East News

Druga motywacja amerykańskiej administracji ma zabarwienie polityczne. Żaliło mówi, że najprawdopodobniej chodzi o siłowe narzucenie swojej woli innym krajom:

– Jednym ze stojących za tym pomysłów było to, że aby pokryć przyszły deficyt bilansu płatniczego, USA muszą sprzedać swoje obligacje. Sęk w tym, że jaka jest polityka Stanów Zjednoczonych, taka jest wiarygodność ich papierów wartościowych.

USA chcą przymusić swoich partnerów i powiedzieć im: „Jeśli chcecie obniżki stawek celnych, kupcie bilet na nasz rynek, kupcie nasze obligacje skarbowe i nasze papiery wartościowe”

Opór świata i lustrzany odwet

Według Ignacia Garcii Bercero istnieje obawa, że niektóre kraje mogą próbować zapewnić sobie lepsze traktowanie, oferując USA preferencyjny dostęp do swoich rynków w sposób sprzeczny z zasadami Światowej Organizacji Handlu (WTO):

– Inne kraje mogą dojść do wniosku, że świat funkcjonuje teraz bez zasad, a wszelkie decyzje, które nie są zgodne z zasadami WTO, mogą zostać wdrożone. Może to doprowadzić do nakręcenia spirali protekcjonizmu podobnej do tej z lat 30. XX wieku.

Chiny natychmiast zareagowały na nową politykę taryfową USA. Ich ministerstwo finansów ogłosiło wprowadzenie od 10 kwietnia 34-procentowych ceł lustrzanych na wszystkie towary z USA. Ponadto Pekin dodał 16 amerykańskich firm do swojej listy kontroli eksportu i nałożył ograniczenia na eksport do USA metali ziem rzadkich.

Z kolei Wielka Brytania opublikowała listę 8 tysięcy amerykańskich towarów, które mogą podlegać taryfom celnym w odpowiedzi na politykę Trumpa. Obejmuje ona prawie jedna trzecią amerykańskiego eksportu na Wyspy – od części samochodowych po whisky i ser.

UE ogłosiła natomiast miliardowe na cały amerykański import, od gumy do żucia po diamenty. Według agencji Reuters pierwszy pakiet o wartości około 28 miliardów dolarów może zostać zatwierdzony w tym tygodniu i wejść w życie 15 kwietnia.

Jednocześnie UE chciałaby osiągnąć porozumienie z Waszyngtonem w sprawie anulowania ceł. Jeśli to się nie uda, wszystkie kraje UE są zgodne co do potrzeby jednolitej odpowiedzi na taryfy Trumpa. Tyle że stanowiska się różnią. Na przykład Francja wzywa do wprowadzenia szerszego pakietu środków odwetowych niż tylko cła. Prezydent tego kraju wezwał już do wstrzymania francuskich inwestycji w USA. Ale Włochy, trzeci w UE największy eksporter towarów do Stanów Zjednoczonych, kwestionują wykonalność radykalnych środków zaradczych.

Ogólnie rzecz biorąc, dla UE prawdopodobnie nadszedł czas, by spojrzeć na wschód i pogłębić współpracę gospodarczą z krajami azjatyckimi. Zwiększenie inwestycji kapitałowych w Afryce również byłoby krokiem w dobrym kierunku – uważa Jakub Rybacki.

Analitycy Międzynarodowego Funduszu Walutowego przeanalizowali konflikty handlowe na przestrzeni ostatnich 150 lat. Większość skutkowała stratami gospodarczymi, lecz ich ogólna skala była stosunkowo umiarkowana

– Rozkład tych strat jest jednak zazwyczaj nierównomierny – mówi Rybacki. – W przypadku obecnego konfliktu istnieją poważne obawy o sytuację gospodarczą Meksyku, a w przypadku miedzi – także Chile. W obu tych krajach może dojść do poważnych problemów społecznych, m.in. wzrostu bezrobocia. Według S&P Meksyk wejdzie w recesję w czwartym kwartale 2025 roku.

Zdaniem Donalda Tuska nowe amerykańskie cła mogą obniżyć PKB Polski o 0,4%, co oznacza straty sięgające 10 mld zł. „To bolesny i nieprzyjemny cios, bo pochodzi od naszego najbliższego sojusznika, ale wytrzymamy. Nasza przyjaźń też musi przetrwać tę próbę” – napisał Tusk w serwisie X.

Globalne implikacje – możliwe scenariusze

Wstępną reakcją UE na politykę celną Trumpa jest wykluczenie amerykańskich firm z kontraktów wojskowych i innych przetargów publicznych w Unii. Zdaniem Rybackiego trudno jednak przewidzieć, czy działania te będą skuteczne:

– W obliczu rosyjskiego zagrożenia moce produkcyjne sektora zbrojeniowego państw członkowskich UE będą prawdopodobnie niewystarczające. Ponadto wiele technologii związanych ze sztuczną inteligencją i big data wymaga współpracy ze Stanami Zjednoczonymi.

Ekonomista przewiduje, że Komisja Europejska prawdopodobnie podejmie działania odwetowe, wprowadzając cła na produkty amerykańskie:

– Będą one wymierzone w konkretne stany republikańskie. Na podobnej zasadzie podczas konfliktu handlowego z USA Chiny celowały w konkretne marki, jak Harley-Davidson i Jack Daniel's. Podjęto również ukierunkowane działania regulacyjne w obszarach big tech i finansów.

Koncern Stellantis, który jest właścicielem Chryslera, Jeepa i Dodge'a, ogłosił, że zawiesza produkcję minivanów w niektórych fabrykach w Kanadzie i Meksyku. Zdjęcie: JEFF KOWALSKY/AFP/East News

Według Jarosława Żaliły sytuacja może rozwijać się według scenariusza minimalnego albo maksymalnego. Pierwszy jest względnie pozytywny: w odpowiedzi na nowe amerykańskie taryfy celne inne kraje albo zgodzą się na te warunki, albo opuszczą rynek amerykański:

– To nie jest prosta sprawa, ale w takim przypadku ich towary będą szukać innych rynków.

W scenariuszu maksymalnym załamanie globalnego porozumienia w sprawie wolnego handlu prowadzi do eskalacji nie tylko w stosunkach między Stanami Zjednoczonymi a innymi krajami, ale także w stosunkach między wszystkimi innymi krajami na świecie. To efekt domina: pozostałe rynki również zaczną się zamykać.

Ukraiński biznes: ryzyko i perspektywy

Ukraińskie ministerstwo gospodarki nazwało nowe cła Trumpa „trudnymi, ale nie krytycznymi”. Kijów ma szansę wynegocjować z USA osobne warunki jako wiarygodny sojusznik i partner. Bo na uczciwych cłach, jak na Facebooku napisała wicepremier i minister gospodarki Julia Swiridenko, skorzystają oba kraje. W 2024 r. Ukraina wyeksportowała do USA produkty o wartości 874 mln USD.

Także w ocenie Jarosława Żaliły cło w wysokości 10% nie jest krytyczne dla Ukrainy. Co więcej, ukraińskie firmy mogą próbować wykorzystać sytuację, zastępując tych, którzy teraz opuszczą rynek amerykański. Ale jest też druga strona medalu:

– Działamy na wielu rynkach. Staramy się penetrować rynki azjatyckie i afrykańskie. Jest bardzo prawdopodobne, że konkurencja wzrośnie wszędzie. Dlatego nie ma pewności, że ukraińskim producentom będzie łatwiej konkurować na tych rynkach, nawet jeśli nie zacznie się wojna handlowa na pełną skalę. A jeśli spełnią się scenariusze globalnego kryzysu finansowego, zdaniem ekspertów bardzo prawdopodobne, również dla nas będzie to złe. Bo jesteśmy bardzo uzależnieni od pomocy zagranicznej i eksportu. Poza tym ukraińskie produkty, a na pewno wyroby stalowe, są wrażliwe na siłę nabywczą innych krajów. W przypadku globalnego kryzysu spadną zarówno ceny, jak sprzedaż – a ten wtórny efekt może być znacznie groźniejszy dla Ukrainy.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” ,realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka. Pracowała jako redaktorka naczelna ukraińskiego wydania RFI. Pracowała w międzynarodowej redakcji TSN (kanał 1+1). Była międzynarodową felietonistką w Brukseli, współpracowała z różnymi ukraińskimi kanałami telewizyjnymi. Pracowała w serwisie informacyjnym Ukraińskiego Radia. Obecnie zajmuje się projektami informacyjno-analitycznymi dla ukraińskiego YouTube.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To już drugi list polskich kobiet skierowany do władz państwowych – tym razem tuż przed głosowaniem w Senacie nad ustawą o pomocy dla uchodźców z Ukrainy.

Poprzedni apel, podpisany przez ponad trzy tysiące kobiet – w tym trzy byłe Pierwsze Damy, Olgę Tokarczuk, Agnieszkę Holland i Janinę Ochojską, aż po zwykłe matki, babcie i córki – był odpowiedzią na weto prezydenta Karola Nawrockiego wobec ustawy gwarantującej tymczasową ochronę dla uchodźców.

Dziś wracamy z kolejnym apelem – tym razem skierowanym bezpośrednio do Marszałka Sejmu Szymona Hołowni i Marszałkini Senatu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Pisząc do nich, czujemy się w obowiązku mówić w imieniu tysięcy osób, które zaufały Polsce i podpisały nasz pierwszy list:

"Jako współorganizatorki i sygnatariuszki powyższego listu jesteśmy moralnie zobowiązane zaprezentować stanowisko tych tysięcy obywateli, kobiet, matek, żon, córek, sióstr i babć a także mężczyzn, mężów, ojców, synów, braci i dziadków na ręce Pani Marszałek oraz Pana Marszałka w zaufaniu, że ich głos zostanie wzięty pod uwagę w dyskusji na Projektem Ustawy oraz podczas głosowań.

Stosowanie do listu protestacyjnego uważamy, że Projekt Ustawy powinien być pozbawiony politycznych sporów i celów i zapewniać trwałość i ciągłość zobowiązań Polski względem osób uciekających przed piekłem wojny.

1. W zakresie prawa do świadczenia 800+ i „Dobry Start” wprowadzenie regulacji jak dotychczas i niewarunkowanie go faktyczną aktywnością zawodową rodziców dziecka. Z tego względu prosimy, aby oczekiwania te odzwierciedlić w Projekcie i wprowadzić w nim przede wszystkim następujące zmiany:

2. W zakresie dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej - wprowadzenie regulacji jak dotychczas i nieróżnicowanie zakresu świadczeń według pochodzenia narodowościowego i wieku.

Zmiany te nie wymagają dalszego uzasadnienia poza to zawarte w treści listu protestacyjnego i poza te 3096 podpisów złożonych pod jego treścią. Ufamy, że Wysoki Sejm Rzeczypospolitej Polskiej zadba o reputację Rzeczypospolitej Polskiej i trwałość jej zobowiązań względem jej przyjaciół".

20
хв

Musimy zagwarantować ciągłość zobowiązań Polski wobec osób uciekających przed piekłem wojny

Sestry

Zachód musi uczyć się od Ukrainy

Maryna Stepanenko: – W ciągu ostatniego miesiąca Polska kilkakrotnie odnotowała „przypadkowe” naruszenia swojej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie bezzałogowe statki powietrzne. W nocy 10 września doświadczyła bezprecedensowego ataku z udziałem 19 dronów. Jaka była Pana pierwsza reakcja na te prowokacje?

Anders Pak Nielsen: – Wszystko to wyglądało bardzo dramatycznie, ale jednocześnie była to jedna z tych sytuacji, w których trzeba zachować spokój i poczekać na fakty, zanim wyciągnie się wnioski. Kiedy śledziłem wydarzenia na bieżąco w mediach społecznościowych, rzeczywiście wydawało się, że Polska została zaatakowana.

Później stało się jasne, że prawdopodobnie to była prowokacja. To jest całkowicie zgodne z tym, co widzieliśmy wcześniej ze strony Rosji: różnymi sposobami testowania lub wywierania presji na Polskę, a także inne kraje NATO, co jest częścią szerszego podejścia do wojny hybrydowej. Ten incydent był bardziej dramatyczny, miał większą skalę, ale zasadniczo postrzegam go jako część tego samego schematu.

Wskazuje to na kolejną tendencję: ogólną eskalację wojny hybrydowej. Niestety, będzie ona trwała. I prawdopodobnie w przyszłości będziemy świadkami potencjalnie bardziej niebezpiecznych incydentów.

Co udowodniła ta prowokacja Rosji? Czy można mówić o niezdolności NATO do zestrzelenia 19 dronów i nieefektywnym wykorzystaniu zasobów, czyli drogich rakiet przeciwko tanim bezzałogowym statkom powietrznym? Jakie wnioski należy z tego wyciągnąć?

Kraje zachodnie muszą zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. Wojna nadal się zaostrza, co prawdopodobnie doprowadzi do bezpośredniej konfrontacji z państwami europejskimi. Problem polega na tym, że Zachód nadal zastanawia się, czym jest „podstawowy” poziom zagrożenia.

W przypadku Polski nie sądzę, by siły zbrojne spodziewały się bezpośredniego ataku ze strony Rosji, ponieważ ostatni incydent nie był atakiem. Ale jasne jest, że nadszedł czas, by podnieść poziom gotowości, nawet jeśli do niedawna nie wydawało się to konieczne.

Problem polega na tym, że nie możemy wykluczyć możliwości rzeczywistych, bezpośrednich ataków w przyszłości. Czasami na Zachodzie tak bardzo skupiamy się na determinacji Ukrainy, że zapominamy, że Rosja jest równie zdeterminowana.

A ponieważ gospodarka wojskowa Rosji zaczyna słabnąć, myślę, że Rosja jest gotowa podjąć bardziej dramatyczne kroki, by wywrzeć presję na kraje zachodnie, w szczególności na Polskę, w celu zmniejszenia wsparcia dla Ukrainy

Dla Rosjan to będzie kluczowy czynnik, który ma zmienić sytuację na ich korzyść.

Od początku inwazji obserwowaliśmy naruszenia przestrzeni powietrznej kilku członków Sojuszu – krajów bałtyckich, Rumunii. Jednak to były pojedyncze incydenty. Dlaczego właśnie Polska stała się celem masowego ataku rosyjskich dronów – i dlaczego właśnie teraz?

Polska ma decydujące znaczenie logistyczne dla kierowania zachodniej pomocy do Ukrainy. Położenie geograficzne również odgrywa ważną rolę. Po prostu łatwiej kierować drony do Polski niż, powiedzmy, do Niemiec czy Szwecji.

Ukraina zaoferowała swoją pomoc. Ma duże doświadczenie wojskowe. Czy NATO powinno wziąć to pod uwagę?

Tak. Ukraina szczególnie dobrze nauczyła się znajdować ekonomicznie efektywne środki zwalczania dronów, by nie marnować drogich rakiet na tanie cele. Kraje zachodnie również powinny zacząć opracowywać coś podobnego, własne odpowiedniki.

Niewielkie mobilne jednostki Ukrainy skutecznie przeciwdziałają dronom szahid, a obecnie pracują nawet nad stworzeniem dronów przechwytujących. Właśnie takich rozwiązań potrzebujemy. Ten incydent uświadamia to, że jeśli Polska nie była w pełni przygotowana na atak zaledwie 19 dronami, to co się stanie, jeśli spotka się z tak długotrwałymi atakami jak w Ukrainie?

I nie dotyczy to tylko Polski. Nie sądzę, żeby mój kraj, Dania, również był gotowy. NATO jako całość musi poważnie się nad tym zastanowić, ponieważ za rok możemy regularnie spotykać się z podobnymi atakami.

Rosyjski dron uderzył w dom we wsi Wyryki w województwie lubelskim. Polska, 10.09.2025. Zdjęcie: Dariusz Stefaniuk/REPORTER

To pierwszy przypadek, kiedy członek NATO musiał zestrzelić rosyjskie drony. Jak Pan ocenia reakcję i wynik operacji sojuszników?

Nadal nie wiemy, jaki będzie wynik, ponieważ nie widzieliśmy jeszcze reakcji. Do tej pory kraje NATO nie spieszyły się z nią. Pozytywnym aspektem jest, że skoncentrowały się na wsparciu Ukrainy – to główne zadanie.

Jednak minusem jest to, że NATO nie podjęło zdecydowanych działań przeciwko prowokacjom, co prawdopodobnie skłoniło Rosję do dalszych działań.

Widzieliśmy już naruszenia przestrzeni powietrznej, zakłócanie sygnału GPS, sabotaż kabli w Morzu Bałtyckim. Jak dotąd nie udzielono żadnej realnej odpowiedzi na którąkolwiek z tych sytuacji

Mam nadzieję, że tym razem zobaczymy realne, zdecydowane konsekwencje – coś, co zmusi Rosję do zastanowienia się dwa razy, zanim spróbuje ponownie. Jeśli wszystko skończy się kolejną dyplomatyczną skargą, to nie wystarczy.

Ukraina – kluczowy gwarant bezpieczeństwa Europy

Jeśli Rosja zdecyduje się na kolejny krok, a ataki spowodują ofiary, to gdzie Pana zdaniem przebiega „czerwona linia”, która zmusi NATO do podjęcia bardziej zdecydowanych działań?

Pytanie brzmi, co naprawdę trzeba zrobić, by zaangażować w to Stany Zjednoczone. Jak dotąd reakcja Waszyngtonu była niezwykle słaba. Słyszeliśmy ostre oświadczenia ze strony NATO i niektórych krajów europejskich, ale od Donalda Trumpa – praktycznie nic.

Brak choćby zbliżonej [do NATO – red.] reakcji Stanów Zjednoczonych może skłonić Rosję do dalszych działań. Musimy zadać sobie pytanie: „Gdyby to był prawdziwy atak, z wybuchami w Polsce, to czy to by coś zmieniło?” Nie wiadomo. Ta niepewność jest niebezpieczna. Jeśli Rosja uważa, że Stany Zjednoczone nie zareagują, to co jest prawdziwym czynnikiem powstrzymującym?

W pewnym momencie może to podważyć samo NATO. Bo jaki sens ma sojusz, jeśli prowokacje nie mają żadnych konsekwencji?

Nie wiem, czy kiedykolwiek zobaczymy zdecydowaną reakcję USA. Wygląda na to, że Donald Trump zrobi wszystko, by uniknąć działań przeciwko Rosji. Mam jednak nadzieję, że inne kraje będą w stanie dać Putinowi do zrozumienia, że to nie jest droga, którą należy podążać.

Niedawno prezydenci USA i Polski odbyli ciepłe spotkanie w Waszyngtonie, co w Warszawie zostało odebrane jako pozytywny sygnał dla sojuszu amerykańsko-polskiego. Jak interpretuje Pan brak ostrych komentarzy ze strony Trumpa na temat ostatniej prowokacji, biorąc pod uwagę ten kontekst?

Nie sądzę, by ktokolwiek mógł naprawdę ufać Donaldowi Trumpowi. On sympatyzuje z niektórymi europejskimi przywódcami, w szczególności z Nawrockim – ale także z Putinem. To właśnie takich prawicowych przywódców lubi wspierać. Natomiast innych gości odwiedzających Waszyngton przyjmuje chłodno.

W końcu nie ma żadnych podstaw, by wierzyć, że Trump będzie wspierał Europę przeciwko Rosji. Od momentu objęcia urzędu pokazuje coś zupełnie przeciwnego

Ogólna tendencja polega na tym, że udział Ameryki w zapewnianiu bezpieczeństwa Europy maleje. Dlatego budowanie naszego przyszłego bezpieczeństwa na „dobrych stosunkach” z Trumpem jest naiwnością. Europa potrzebuje alternatyw, które nie będą uzależnione od kaprysów amerykańskiego prezydenta.

Wiem, że stosunki między Polską a Ukrainą są skomplikowane, ale uważam, że najlepszą gwarancją bezpieczeństwa dla Europy będzie silna oś polsko-ukraińska

Potrzebujecie szerszej dyskusji na temat budowy nowej europejskiej struktury bezpieczeństwa. Zamiast po prostu mówić o „gwarancjach” dla Ukrainy, musimy uznać samą Ukrainę za kluczowego gwaranta bezpieczeństwa Europy, ponieważ ma ona największą armię, możliwości, determinację i położenie geograficzne, których potrzebujemy.

W przyszłości Europa musi zaakceptować fakt, że Stany Zjednoczone nie będą niezawodnym sojusznikiem przez dziesięciolecia. Stawianie na Waszyngton, co obecnie czyni Polska, jest po prostu naiwnością.

Donald Trump i Karol Nawrocki obserwują przelot samolotów wojskowych USA w Waszyngtonie, 3.09.2025. Zdjęcie: POOL via CNP/INSTARimages.com

Ponad jedna trzecia komentarzy w polskich mediach społecznościowych winą za prowokację z dronami obarcza Ukrainę. Dlaczego właśnie taka narracja została wybrana przez Kreml jako kluczowa? I na ile niebezpieczne może być takie przesunięcie punktu ciężkości – z mówienia o agresji Rosji na oskarżanie Ukrainy?

Nie można wykluczyć, że jakieś zakłócenia mogą skierować drony w niewłaściwym kierunku. Ale 19 dronów jednocześnie? Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że niektóre z nich przyleciały z terytorium Białorusi. Nie sądzę, by ktoś serio wierzył, że Ukraina celowo wysłała drony do Polski.

Jeśli Polska jest zaniepokojona, rozsądną reakcją byłoby rozszerzenie swojego systemu obrony przeciwlotniczej na terytorium Ukrainy lub patrolowanie granicy w celu przechwytywania zagrożeń przed nią

Inicjatywy takie jak europejska Tarcza Nieba [projekt naziemnego zintegrowanego europejskiego systemu obrony przeciwlotniczej, który obejmuje zdolności przeciwbalistyczne – przyp. aut.] byłyby silnym sygnałem dla Rosji, że takie działania nie będą tolerowane. Przyniosłyby też korzyści zarówno Polsce, jak Ukrainie.

Nie ma sensu obwiniać Ukrainy. Ukraina prowadzi wojnę, doświadcza masowych nalotów i oczywiście wykorzystuje środki walki radioelektronicznej. Czasami to powoduje zejście dronów z kursu, ale taka jest rzeczywistość na polu bitwy.

NATO nigdy nie stanowiło zagrożenia militarnego dla Rosji jako państwa – uważają niektórzy ukraińscy obserwatorzy. Z drugiej strony Sojusz stanowi realne zagrożenie dla reżimu politycznego Putina i właśnie dlatego rozpad NATO lub przynajmniej rezygnacja z ochrony krajów Europy Wschodniej, przyjętych do Sojuszu po 1997 roku, były i pozostają priorytetem polityki Kremla. Czy zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? Co dadzą Moskwie prowokacje na wschodniej flance NATO?

Zgadzam się z tą opinią. NATO nie stanowi zagrożenia dla samej Rosji – nikt nie planuje inwazji na jej terytorium. Zarazem Sojusz stanowi ogromne zagrożenie dla imperialnych ambicji Kremla.

Dla Putina bycie wielkim mocarstwem oznacza posiadanie strefy wpływów nad mniejszymi sąsiadami – a NATO rujnuje tę ideę. Dlatego podważanie wpływów NATO jest jego obsesją

Nie sądzę również, abyśmy powinni wykluczać możliwość, że Rosja bezpośrednio zakwestionuje artykuł 5 w najbliższych latach. To nie będzie pełna wojna, ale drobne prowokacje, by sprawdzić, czy uda się wywołać rozłam, zwłaszcza przekonując Stany Zjednoczone do niewywiązywania się ze swoich zobowiązań. Jeśli tak się stanie, spójność NATO ulegnie rozpadowi.

A kiedy NATO zostanie osłabione, kraje Europy Wschodniej zostaną pozostawione same sobie. Rzucenie wyzwania NATO jako sojuszowi jest dla Rosji złym rozwiązaniem. Znacznie łatwiej jest zrobić to z Estonią, Łotwą, Litwą lub Finlandią – z osobna. Właśnie w ten sposób Rosja będzie mogła zrealizować swoje ambicje imperialne.

Cel Rosji: znormalizować chaos

Czy Ukraina powinna wyciągnąć jakieś wnioski z tego incydentu?

Nie. Głównym problemem jest gotowość Zachodu do działania. Logicznym pierwszym krokiem byłoby rozszerzenie strefy obrony powietrznej na część terytorium Ukrainy – zaledwie kilkaset kilometrów od granicy – i zezwolenie zachodnim samolotom na patrolowanie tej przestrzeni powietrznej. Nie byłoby to zbyt ryzykowne i stanowiłoby jasny sygnał.

Rosja wysyła drony, by znormalizować przekonanie, że takie incydenty są czymś normalnym. Zachód musi znormalizować coś przeciwnego: stałą obecność wojskową Zachodu w Ukrainie, ochronę jej przestrzeni powietrznej i stopniowe podejmowanie dalszych działań, jeśli Rosja będzie nadal wywierać presję.

Jak dotąd Zachód nie wykazuje zainteresowania tą kwestią. Nie wystarczy po prostu chronić naszą stronę granicy. Trzeba przejąć ukraińskie doświadczenie w tworzeniu niewielkich, wyspecjalizowanych jednostek do ekonomicznego zestrzeliwania dronów. Uczenie się na doświadczeniach Ukrainy – co działa, a co nie – byłoby dobrym początkiem.

Czy zachodni politycy zdają sobie sprawę, że ich reakcja jest w rzeczywistości dość słaba? Czy rozumieją, że Rosja to widzi i wyciąga własne wnioski?

Nie sądzę, by większość zachodnich polityków zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpieczna jest sytuacja w Ukrainie. Jeśli taka sytuacja będzie się utrzymywać, nie można wykluczyć, że dotknie to również nas. Kiedy jedna ze stron zbliża się do porażki, można spodziewać się bardziej dramatycznych działań, tyle że wielu tego nie dostrzega.

Większość polityków nie docenia również determinacji Putina. Istnieje powszechne przekonanie, że on szuka wyjścia z sytuacji, tyle że on jest nastawiony na wygranie tej wojny. \Martwi mnie, co się stanie, gdy zda sobie sprawę, że nie wygra. Bo właśnie wtedy wojna może zaostrzyć się w sposób niebezpieczny dla Zachodu.

Martwi mnie, co się stanie, gdy zda sobie sprawę, że nie wygra. Bo właśnie wtedy wojna może zaostrzyć się w sposób niebezpieczny dla Zachodu

Uważa Pan, że Ukraina może wygrać? Dzięki czemu, w jakich okolicznościach?

Pytanie, co oznacza „wygrać”. Jeśli chodzi o przywrócenie terytoriów do granic z 1991 roku, to jest to trudne. Wymagałoby to załamania się Rosji, na przykład długotrwałych ataków na jej logistykę, które doprowadziłyby do spadku morale – podobnie jak w przypadku Rosji po I wojnie światowej. To nie jest niemożliwe, ale jest mało prawdopodobne.

Obecnie Ukraina skutecznie się broni, podczas gdy Rosja jest w ofensywie i napotyka trudności. Jeśli Ukraina przejdzie do ofensywy, napotka podobne wyzwania. Dlatego wyzwolenie wszystkich terytoriów jest obecnie bardzo trudne bez wymuszonego załamania Rosji lub poniesienia przez nią ogromnych strat.

Jeśli definiujemy „zwycięstwo” jako zachowanie niepodległości Ukrainy, to tutaj jestem znacznie bardziej optymistyczny. Ta wojna nie dotyczy przede wszystkim terytorium, ale kontroli politycznej. Celem Putina jest dominacja nad Ukrainą i przekształcenie jej w państwo podobne do Białorusi. W tym sensie Ukraina wygrywa.

Gospodarka wojenna Rosji jest niestabilna i w ciągu najbliższego roku trudno będzie jej utrzymać się na obecnym poziomie. Ukraina, która ma wsparcie zachodnich sojuszników, jest w bardziej stabilnej sytuacji. Dlatego w tej wojnie na wyczerpanie Ukraina ma lepszą pozycję niż Rosja, nawet jeśli całkowite wyzwolenie terytorium pozostaje trudnym zadaniem.

20
хв

Stawianie na Waszyngton, jak Polska, to naiwność

Maryna Stepanenko

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress