Exclusive
20
min

Zryw, czyli Polska na nowo

Przelotnie poznały się jeszcze w czasie pandemii, organizując konferencje studenckie. Do prawdziwego spotkania doszło podczas kampanii wyborczej w 2023 r. Odtąd działają razem: Agnieszka Gryz, doradczyni polityczna z przeszłością w Reutersie i ONZ, oraz Julia Wojciechowska, działaczka społeczna związana z Royal Society of Arts i londyńskim UCL. Dziś chcą budować nowe kadry państwowe w Polsce

Melania Krych

Agnieszka Gryz i Julia Wojciechowska, współprezeski Fundacji Zryw (Fot. Archiwum prywatne)

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Melania Krych: – O co chodzi z tym zrywem?

Julia Wojciechowska: – Jesteśmy pokoleniem, które w czasie transferu rządów w 2015 miało „naście” lat. Okres naszego dorastania został naznaczony przez nieustającą debatę polityczną: w domu, w szkole, na ulicy. To była debata, która ani nas nie uwzględniała, ani nie dotyczyła. Ale czasy się zmieniły.

Agnieszka Gryz: – Wiesz jaki jest przepis na apatię? Kiedy kluczowe wydarzenia polityczne dzieją się pod twoim nosem, definiują twoje jutro, a ty wciąż nie możesz oddać głosu ani nawet go zabrać. Zryw nie powstał w momencie kiedy zarejestrowaliśmy fundację. Powstawał po trochu, od lat.

JW: – Więc tak, teraz jesteśmy też fundacją. Nie sprzedajemy kota w worku: jesteśmy polityczni, ale apartyjni. Chcemy budować kadry państwowe. Właśnie zakończyliśmy rekrutację na pierwszy zryw, nasz czterodniowy zjazd rozwojowy w Tatrach.

"Właśnie zakończyliśmy rekrutację na pierwszy zryw, nasz czterodniowy zjazd rozwojowy w Tatrach"

Dlaczego kadry państwowe? Nie mamy kadr?

JW: – Ławka kadr jest krótka i mało atrakcyjna. Mamy ekspertów i mamy polityków. Eksperci przez 8 lat zbudowali stabilne kariery w korporacjach czy w Brukseli, mają na utrzymaniu rodziny. I nagle mieliby zdestabilizować swoje życia, by pójść pracować do ministerstwa za cztery razy mniejszą pensję?

Ale mamy też mnóstwo młodych, którzy mogą i chcą, tylko nikt ich nie zaprasza. Co więcej, kiedy pukają z własnej inicjatywy, często im się nie otwiera

AG: – W tym momencie najstabilniejszym „rurociągiem” kadrowym są młodzieżówki. W efekcie do służby publicznej często trafiają ludzie, którzy od wczesnej młodości są zogniskowani na zajęcie konkretnego stołka – ale często nic poza tym. Bo jak już na nim zasiądą, to nie chcą zejść. Bo jaką mają alternatywę? Choć młodzieżówka młodzieżówce nie równa, to młodzi, z którymi miałyśmy do czynienia, nie mieli ani wizji, ani własnych pomysłów, tylko linię partii, która ich sobie wychowuje.

To nie jest służba, którą chcemy firmować jako Zryw. Diagnoza, którą stawiamy, nie dotyczy braku wiedzy czy doświadczenia. Brakuje osób gotowych podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność, ryzykować i ponosić konsekwencje – ale po swojemu, nie według linii partii. Pamiętam, że kiedyś bardzo zaimponowały mi słowa Bartłomieja Sienkiewicza, wówczas ministra. Zapytany o stabilność zawodu odpowiedział, że jego płaszcz zawsze wisi na krześle: „Jestem urzędnikiem państwowym i politykiem, więc muszę być gotowy w każdej chwili. Jeśli trzeba będzie wyjść, biorę płaszcz i wychodzę”. Nie chcemy bać się ani wejść ani wyjść.

Kto zgłosił się na pierwszy zryw? Kogo wybraliście?

AG: – Wszyscy, od lekarek i inżynierów po politologów i urzędniczki. Mieliśmy zgłoszenia z 149 miejscowości w każdym z 16 województw w Polsce i z 12 miast za granicą. Finalna selekcja jest… eklektyczna, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Od chłopaka, który szkoli się na pilota naddźwiękowych samolotów bojowych, przez byłą ekspertkę w służbie zdrowia poza Polską – po aspirujące samorządowczynie. 

Zryw w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej. Zdjęcie: archiwum prywatne

JW: – Ale tylko 35% aplikacji pochodziło od kobiet. Za to wśród osób zaproszonych na rozmowy kobiety to połowa, bo kandydatki, które aplikowały, były tak mocne. To nieznacznie więcej niż wynosi odsetek kobiet w parlamencie, co pokazuje, że ta dysproporcja zaczyna się znacznie wcześniej.

To się samo nie zmieni, ale przekrój naszego zespołu mówi za siebie: w Zrywie ani w Polsce nie brakuje skutecznych i przebojowych kobiet

Opowiem ci anegdotę. Ostatnio dostaliśmy bardzo długi komentarz do wpisu na blogu [“Nasze ulubione wybory. Kim są uczestnicy wrześniowego zrywu?” – przyp. red.]. W tym wpisie wspomnieliśmy m.in. o deficycie kobiet, które zgłosiły się do nas w pierwszej turze. Zarzucono nam doszukiwanie się nierówności „tam, gdzie akurat trudno ją dostrzec” – wszak możliwość rekrutacji była dostępna dla obu płci jednakowo. Autor polemiki twierdził, że łączenie takiej statystyki z nierównością może zniechęcić młodych mężczyzn do pracy na rzecz państwa. A to dlatego, że zbyt wiele narracji przedstawia każdą nierówność czy różnicę w kontekście płci jako wynik dyskryminacji.

I co Wy na to?

AG: – Ja się ucieszyłam! Ktoś poświęcił spory kawał czasu, by przekazać nam swoje myśli. Polemika to wartościowa tradycja polskiej publicystyki, a dla nas to zaszczyt, że już teraz w takiej polemice możemy partycypować. Oczywiście, na poziomie samego przekazu te argumenty ze mną nie grały, bo dyskryminacja i nierówności systemowe to nie są tożsame pojęcia. 

JW: – W skrócie: dyskryminacja to nierówne traktowanie albo zaniechanie. Mielibyśmy z nią do czynienia, gdyby któraś grupa była traktowana preferencyjnie. Wówczas można by mówić o dyskryminacji pozostałych aplikujących. My nie mieliśmy żadnych preferencji. Uwzględnialiśmy jednak realia polskiego systemu edukacji oraz kultury, która dyktuje jednostkom poczucie, co jest dla nich możliwe – a to niestety w Polsce wpływa głównie na młode kobiety.

AG: – Równouprawnienie nie zawsze oznacza równe szanse. Bo faktyczne równe szanse wymagają więcej uwagi wobec potrzeb, które wynikają z wieloletnich norm społecznych, kulturowych oraz wykluczenia, które nie musi być w prawie, by wpływało na życie ludzi. Dlatego w kolejnych edycjach będziemy chciały zadbać o to, aby wiadomość nie tylko docierała do kobiet, ale przede wszystkim skuteczniej zachęcała je do aplikowania. 

JW: – Duża część Fundacji studiowała za granicą i dlatego ten kontrast rzuca nam się tak mocno w oczy. Studiowałam w Anglii, gdzie większym problemem jest klasowość społeczeństwa. Jednak po powrocie do Polski rozmawiam z wieloma młodymi kobietami, które mają niesamowitą blokadę.

Wątpią w swoje możliwości i potencjał, chociaż w wielu przypadkach mają znacznie większą wiedzę i świadomość społeczną niż mężczyźni, z którymi rozmawiam, będący już częścią kadr państwowych

Jako Fundacja nie możemy tego ignorować. Widzimy nierówności, więc je uwzględniamy.

Skąd się wzięła Fundacja Zryw?

AG: – Zaczęło się od spania na materacach. Był rok 2023, wybory parlamentarne, czas na podjęcie rękawicy. Zebraliśmy się w kilkanaście osób, by od zera zbudować kampanię do Sejmu, nie znaliśmy się za dobrze. Przez kilka miesięcy mieszkanie naszej kandydatki było „stacją przeładunkową”: zaczęło się od 5 osób, skończyło na 15, choć po drodze przewinęło się więcej. Ta piętnastka była rdzeniem, na którym zbudowaliśmy Zryw. Bo okazało się, że nie dość, że znosimy siebie nawzajem w tym mieszkaniu, to jeszcze nam coś wychodzi.  

JW: – Wzięła się z poczty pantoflowej. W ‘23 działaliśmy z własnej inicjatywy, a wieść docierała i do przyjaciół, i do znajomych znajomych. Weźmy na przykład mnie z Agą. Znałyśmy się z widzenia, i to takiego wirtualnego. Po prostu swego czasu, jeszcze w Covidzie, w jednym czasie organizowałyśmy konferencje studenckie. Czasem mignęłyśmy sobie na Zoomie albo gdzieś w mediach społecznościowych – i tak aż do kampanii.

AG: – Tak było. Zapytałam, czy mogę dołączyć, napisałam do Julii na Instagramie. To był dobry czas, kampania dopiero ruszała. Po samych wyborach urodził się nasz pomysł na ustrukturyzowanie tej energii.

Od lewej: Agnieszka Gryz, Alicja Dryja, Alicja Kępka, Agnieszka Homańska Zdjęcie: archiwum prywatne

Zrozumieliśmy, że czekanie na okno możliwości nie ma sensu, że musimy sami sobie to okno otworzyć. Nasza fundacja powstała właśnie po to, żeby ten narodowy zryw uchwycić, ustrukturyzować i skierować tam, gdzie jest najbardziej potrzebny.

Czyli gdzie?

JW: – Przez ostatnie dwa lata widzieliśmy, na ile absurdów i inercji natrafia się podczas pracy w ministerstwach. Począwszy od tego, że za niektóre pensje, kolokwialnie mówiąc, w stolicy nie wyżyjesz. 3200 na rękę? Tak, to skrajny przypadek, ale z życia wzięty, zwłaszcza że duża część osób z Fundacji ma doświadczenie w administracji. Wrócili z zagranicy, chcieli pracować dla państwa i musieli zaakceptować te warunki, bo mieli wizję. Część z nich wytrzymała, część odeszła czy to ze względu na warunki finansowe, czy z uwagi na brak możliwości rozwoju w pracy.

AG: – Wierzymy, że jakościowa zmiana pokoleniowa w polskiej służbie publicznej jest możliwa od środka. Żeby zmiana zadziała się systemowo, trzeba siać ją w wielu miejscach naraz, bo koniec końców kadry potrzebne są i w urzędach, i w legislacji. Ale też trzeba pokazać, że są ludzie, dla których tę zmianę trzeba przeprowadzić. 

Nie chcemy otwierać salonu, gdzie możesz co najwyżej dotknąć luksusowego samochodu. Zryw ma być garażem, w którym pogrzebiesz we własnym aucie. Damy ci warsztat, narzędzia i dostęp do świetnych mechaników. A potem – w drogę, z naszym wsparciem i wspólnotą

Z kim współpracujecie?

JW: – W zeszłym roku jako jedyna organizacja z Polski dostaliśmy się do akceleratora Fundacji Apolitical, zajmującej się wspieraniem politycznych innowatorów. Po angielsku jest na to konkretne sformułowanie: political entrepreneurs. Wbrew nazwie nie chodzi o żadnych przedsiębiorców, ale o osoby, które tworzą nowe modele zaangażowania w życie publiczne. 

Wspiera nas także m.in. Fundacja EFC, której patronuje Roman Czernecki, innowator społeczny i pedagog. W Zrywie wierzymy, że demokracja wymaga nie tylko instytucji, ale przede wszystkim ludzi: kompetentnych, empatycznych i gotowych do działania. W tym sensie nasza misja i projekt są głęboko zbieżne z misją EFC, która buduje silną wspólnotę demokratyczną. 

AG: – Wśród naszych sprzymierzeńców jest też Fundacja Mentors4Starters. To między innymi od nich uczymy się łączyć ze sobą ludzi w relacji mentor-mentee, żeby to miało sens dla obydwu stron. Maria i Zofia [Maria Belka i Zofia Kłudka – przyp. red.] mają tonę praktycznej wiedzy i tyle samo chęci, by się nią z nami dzielić.    

Jak wyobrażacie sobie przyszłość fundacji?

JW: – Swoją misję widzimy w tym, by odnaleźć kompetentne, sprawcze osoby, zachęcić je do powrotu – albo pozostania w Polsce i wyposażyć je w narzędzia oraz wiedzę, które pozwolą skutecznie działać w służbie publicznej. 

AG: – O ile zrywy – te pisane małą literą, czyli kilkudniowe zjazdy – są w dużej mierze przeznaczone dla studentów uczących się i widzących swoją przyszłość w Polsce, to widzimy się też w roli „hubu repolonizacyjnego”. Wyjeżdżając na studia za granicę masz multum sieci i systemów wsparcia, które pomagają ci zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Takiej sieci potrzeba też w Polsce – właśnie dla tych, którzy rozważają powrót.

JW: –  Tak, Polak za granicą rzadko kiedy jest sam, za to Polak wracający do kraju po studiach to trochę inna historia. Przez długi czas taka decyzja nosiła znamiona zawodu czy jakiejś porażki. Bzdura!

Polska jest piękna, innowacyjna i przede wszystkim jest domem. Tu czujemy sens i widzimy swoją przyszłość

I chcemy, by przywilej, który my mamy – że w 2023 siebie odnaleźliśmy i mogliśmy zacząć razem pracować – dotyczył znacznie większej liczby osób. Bo trzeba mieć do czego i do kogo wracać. Powrót do Polski to jeden samolot, ale decyzja, żeby do niego wsiąść, już tak łatwa nie jest. My chcemy pokazać, i to bardzo konkretnie, że ten powrót ma sens i da niesamowite możliwości.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Reżyserka, kreatywna producentka i asystentka reżysera z Warszawy. Obecnie kończy studia w NYU Tisch School, gdzie uczęszcza na program Film and TV. W trakcie swojego pobytu w NYU wyreżyserowała kilka filmów, które koncentrują się na wprowadzaniu zmian społecznych. Wiele z filmów, nad którymi pracowała, zostało zakwalifikowanych na znane festiwale filmowe. Wierzy, że opowiadanie historii powinno zawsze być wypełnione prawdą i pełnić rolę motywatora do wprowadzenia zmian w społeczenstwie.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
хв

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress