Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
„Prawdopodobnie przetrwamy”. Czym kierują się Ukrainki, decydując o powrocie
Wszystko szło dobrze, nauczyłam się polskiego, znalazłam mieszkanie i pracę. Posłałam dzieci do szkoły i zapisałam je do kółek zainteresowań. Mąż napisał do mnie z domu: „Nie spiesz się, radzę sobie”. A potem wysłał mi zdjęcie podwórka: pies goniący kurę, żonkile, tulipany, fiołki w ogródku. Rozpłakałam się i wróciłam
Każda ma swoje osobiste kryteria powrotu – od: „mam takie poczucie” po: „przestaną strzelać”. A nawet: „wojna trwa od dawna – to co, powinnam porzucić swoje życie?”. Bo dla większości to „życie” jest możliwe tylko w Ukrainie, tyle że zdały sobie z tego sprawę dopiero za granicą.
Kalendarzowa wiosna dobiega końca, mamy początek lata, koniec roku szkolnego w szkołach – a to oznacza, że wiele naszych rodaczek i rodaków z zagranicy wróci do swoich domów w Ukrainie. Albo osiedlą się na zachodzie kraju lub na przedmieściach dużych miast, by poczuć się, jak w domu.
Bezpieczeństwo i sprawne działanie infrastruktury krytycznej są kluczowymi warunkami powrotu Ukraińców. Zdjęcie: Shutterstock
Według badania przeprowadzonego przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii (KIIS) w kwietniu 2024 r. w Polsce, Niemczech i Czechach, w optymistycznym scenariuszu do Ukrainy wróci około 50% uchodźców. To, czego potrzebują, by zdecydować się na powrót, to przede wszystkim bezpieczeństwo (34%), sprawna infrastruktura krytyczna (34%) oraz dostępność niezniszczonych mieszkań (26%). Tylko 26% respondentów jako warunek wymieniło „zakończenie wojny”.
Okazuje się więc, że choć wszyscy uciekliśmy przed wojną, powrót nie zawsze zależy od jej zakończenia. O konieczności ostatecznego zakończenia działań wojennych mówią najczęściej ci, którzy wciąż wahają się z podjęciem decyzji o powrocie
Spotkaliśmy się w Klubie Ukraińskich Kobiet w Warszawie i fantazjowaliśmy podczas „kręgu zaufania” – gry psychologicznej służącej zjednoczeniu i refleksji. Każda z uczestniczek mówiła o powrocie do Ukrainy:
– Widzę to mniej więcej tak: wojna się kończy, wychodzą Zełenski i Kliczko, ściskają się, uśmiechają i mówią: 'A więc wojna się skończyła. Ukrainki, możecie wracać ze swoimi dziećmi, nie ma potrzeby tam zostawać!’. I wszyscy biegniemy do kas kolejowych, na dworcach ogromne kolejki, a ukraińskie koleje w trybie pilnym dodają po cztery dodatkowe wagony do każdego pociągu z Przemyśla i Chełma.
– Nie wyobrażam sobie, żeby nagle, z dnia na dzień, wszystko stanęło i ktoś miał odwagę to powiedzieć. Ale w Warszawie czynsze za mieszkania nagle pójdą w dół, ceny spadną, a mąż po mnie przyjedzie. I tak pakujemy nasze rzeczy do bagażnika, a on się denerwuje, że próbuję zabrać te niezliczone pudła z gliną, wełną i wyrobami z gałązek, które stworzyłam tu przez ostatnie trzy lata.
– Zapytałam o powrót czat GPT. „Jeśli jesteś wesoła i gotowa na przygodę, możesz trochę bardziej cieszyć się czasem spędzanym poza domem” – tak odpowiedziała mi sztuczna inteligencja. Nie mogę powiedzieć, że jestem smutna, ale mam już dość przygód.
– Może być tak, jak z COVID-em. Jest zagrożenie, myjemy ręce, zmieniamy maseczki – a potem nagle nie ma kwarantanny. I wszyscy o tym zapomnieli. Wygląda na to, że to się stanie w ciepłym sezonie.
To, czy wrócić teraz i czy w ogóle wrócić, pozostaje prawem i decyzją osoby ją podejmującej
Ale równie często wywołuje gównoburzę na socialach. Matki wychowujące dzieci w Kijowie i Odessie czują się urażone argumentem, że ktoś nie wraca, bo chce chronić swoje dziecko. „Dlaczego ktoś myśli, że ja nie dbam o swoje dziecko?” – czytamy między wierszami. I wtedy ktoś wyciąga pocztówkę z czasów II wojny światowej: Hitler przekonuje na niej zrozpaczoną Brytyjkę, by odesłała swoje dzieci do zbombardowanego Londynu. I młócka wchodzi na wyższy poziom.
Jedna z dziennikarek powiedziała, że wróci dopiero wtedy, gdy pierwsze samoloty przylecą do Boryspola. Oznaczałoby to bezpieczne niebo nad Ukrainą. Zdjęcie: PATRICIA DE MELO MOREIRA/AFP/East News
Ci, którzy myślą w kategoriach liczb, podchodzą do kwestii powrotu w jeszcze inny sposób: liczą rakiety, które Rosjanie wciąż mają. A potem nagle pojawiają się wiadomości o pomocy wojskowej dla Rosji ze strony Korei Północnej lub Iranu – i liczenie zaczyna się od nowa.
„Wróciłam z mężem do Kijowa, myśląc, że ryzyko śmierci w wypadku drogowym w stolicy jest większe niż ryzyko śmierci od rakiety – pisze Olena w mediach społecznościowych. – Ktoś obliczył, że w zeszłym roku w ciągu sześciu miesięcy w wypadkach drogowych w Kijowie zginęło 56 osób, a 993 zostały ranne. Natomiast od początku inwazji do tego czasu rannych w wyniku ataków rakietowych zostało 713 osób.
Pragmatycy dochodzą do wniosku, że i tak będzie trzeba wrócić. Więc dlaczego nie teraz?
– W piśmie zezwalającym na wjazd do Wielkiej Brytanii Ukraińcy otrzymali wyjaśnienie: jesteśmy tymczasowymi przesiedleńcami objętymi specjalną ochroną humanitarną, a nie uchodźcami w klasycznym znaczeniu tego słowa. Zasady są więc takie same: aby zostać tu na dłużej, musisz znaleźć zainteresowanego zatrudnieniem ciebie pracodawcę, który zapłaci za twoją wizę. Nie widziałam sensu w pracy tam jako kelnerka, skoro u siebie mogłam spróbować otworzyć kawiarnię – mówi Switłana.
Wróciła do domu w Kijowie sześć miesięcy po zamieszkaniu w Wielkiej Brytanii i planuje własny biznes. Życie za granicą dało jej pewność, że wszystko się ułoży.
Nowe badanie UNHCR [biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców – red.] przeprowadzone na ponad 4000 ukraińskich rodzin uchodźców przebywających w całej Europie, a także 1100 rodzin tych, którzy wrócili do Ukrainy, pokazuje, że odsetek uchodźców, którzy planują powrót do domu lub mają na to nadzieję, nieznacznie spadł z 77% do 65% w porównaniu z rokiem poprzednim. Jednocześnie wzrósł odsetek osób, które jeszcze nie zdecydowały się na powrót – z 18 do 24%.
Za granicą przebywa obecnie 5,9 miliona ukraińskich uchodźców
Jedna z dziennikarek powiedziała, że wróci dopiero wtedy, gdy pierwsze samoloty przylecą do Boryspola. Oznaczałoby to bezpieczne niebo nad Ukrainą. Ale my tylko marzymy o lataniu, a ona jest już w domu w obwodzie kijowskim:
– Wszystko szło dobrze, nauczyłam się polskiego, znalazłam mieszkanie i pracę. Posłałam dzieci do szkoły i zapisałam je do kółek zainteresowań. Mąż napisał do mnie z domu: „Nie spiesz się, radzę sobie”. A potem wysłał mi zdjęcie podwórka: pies goniący kurę, żonkile, tulipany, fiołki rosnące na podwórku. Rozpłakałam się i wróciłam.
– Któregoś dnia zrozumiałam, że wojna może potrwać dłużej – mówi znajoma weteranka. – Nie chcę, żeby za rok, dwa moje dziecko całkowicie zasymilowało się za granicą. Jeśli mam umrzeć, chcę umrzeć szczęśliwa i na swojej ziemi. Ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że przetrwamy. Robimy to od wieków.
Redaktorka i dziennikarka. Ukończyła polonistykę na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym Lesia Ukrainka oraz Turkologię w Instytucie Yunusa Emre (Turcja). Była redaktorką i felietonistką „Gazety po ukraińsku” i magazynu „Kraina”, pracowała dla diaspory ukraińskiej w Radiu Olsztyn, publikowała w Forbes, Leadership Journey, Huxley, Landlord i innych. Absolwent Thomas PPA International Certified Course (Wielka Brytania) z doświadczeniem w zakresie zasobów ludzkich. Pierwsza książka „Kobiety niskiego” ukazała się w wydawnictwie „Nora-druk” w 2016 roku, druga została opracowana przy pomocy Instytutu Literatury w Krakowie już podczas inwazji na pełną skalę.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.
Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.
Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.
Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.
Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.
Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.
Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.
Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością
Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.
Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.
Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.
Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.
Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.
W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.
Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.
Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.
I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos.
W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.
Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja
Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczekw wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.
A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.
Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.
W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.
To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.
Druga kadencja Ursuli von der Leyen na stanowisku przewodniczącej Komisji Europejskiej wiąże się z próbami podważania jej autorytetu. W lipcu wyszła obronną ręką z głosowania nad wotum nieufności wobec niej. Podczas obecnej (6-9 października) sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego kwestia zaufania do von der Leyen znów będzie przedmiotem głosowania. Poparcie centrystów i sił umiarkowanych powinno zapewnić przewodniczącej KE tymczasowy spokój na stanowisku. Ale czy tego poparcia wystarczy na dłużej?
Roland Freudenstein. Zdjęcie: archiwum prywatne
Najlepszy człowiek do tej roboty
Maryna Stepanenko: – Od 2014 roku żaden przewodniczący Komisji Europejskiej nie spotkał się z wotum nieufności, a Ursula von der Leyen znalazła się w takiej sytuacji już po raz drugi. Gdzie leży źródło tego kryzysu politycznego?
Roland Freudenstein: – W Komisji Europejskiej coraz częściej pojawiają się krytyczne uwagi pod adresem jej przewodniczącej nie tylko ze strony politycznych ekstremistów, lecz także części centrystów. Jednak wszyscy rozumieją, że tak naprawdę nie ma alternatywy. Dlatego najbliższe głosowanie nad wotum nieufności raczej nie przyniesie skutku.
Niektórzy nazywają Ursulę von der Leyen „silnym głosem Europy na świecie” i konsekwentną lobbystką interesów Ukrainy w Europie. Inni twierdzą, że brakuje jej uporu, aby doprowadzać ważne inicjatywy do końca. Jakie mocne i słabe strony von der Leyen jako polityczki może Pan wymienić?
– Powiedziałbym, że jej główną siłą jest siła jej przekonań i niesamowita pracowitość.
Często nazywają ją pracoholiczką. Nawet swój pokój hotelowy na 13. piętrze siedziby Komisji w Brukseli urządziła jak biuro
Oczywiście niektórym to się nie podoba. Niektórzy nie lubią silnych przewodniczących Komisji, inni – silnych kobiet. Krytykowano ją również za to, że nie poświęcała wystarczającej uwagi niektórym projektom, chociaż zazwyczaj były to przypadki, w których okoliczności działały przeciw niej.
Najlepszym przykładem jest Europejski Zielony Ład – wysiłki mające na celu zrównoważenie konkurencyjności gospodarczej Europy i walkę ze zmianami klimatycznymi. Przez wiele lat wahadło nastrojów przechylało się w stronę ratowania planety, ale ten moment już minął. Obecnie von der Leyen nie jest w stanie zrealizować wszystkich elementów „zielonego kursu”, które popierała na początku swojej drugiej kadencji.
Chociaż latem wotum nieufności nie zostało przyjęte, świadczy ono o poważnych rozbieżnościach w Parlamencie Europejskim. Jak Pan ocenia zdolność von der Leyen do utrzymania poparcia różnych grup politycznych w drugiej kadencji?
To właśnie fakt, że jej najzagorzalsi krytycy pochodzą ze skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, gwarantuje jej przetrwanie. Lewica nie chce głosować razem z prawicą – i vice versa. Ponadto naprawdę istnieje poczucie, że nikt inny nie mógłby wykonywać tej pracy lepiej niż ona, nawet wśród jej krytyków.
Jeśli spojrzeć na ich własne kryteria – w szczególności dotyczące ustawodawstwa socjalnego, polityki ekologicznej, szacunku dla państw członkowskich itp. – to po prostu nie wyobrażam sobie nikogo innego, kto mógłby pełnić tę rolę
Wiedzą o tym również jej krytycy, zwłaszcza ci, którzy znajdują się w centrum sceny politycznej i mogą być niezadowoleni z jej stylu lub niektórych jej decyzji. Ostatecznie nawet oni to przyznają.
Czy Ursula von der Leyen jest w stanie dostosować swoją politykę, by zadowolić zarówno partie centrowe, jak prawicowe, zachowując jednocześnie jedność UE?
Nie, nie da się tego zrobić, ponieważ nie da się zadowolić wszystkich. Podobnie jest w polityce krajowej: żaden szef rządu nie jest w stanie zadowolić wszystkich wyborców. Dlatego von der Leyen jest zmuszona polegać na koalicji sił zajmujących stanowisko centrowe.
Jednak nawet w ramach tej koalicji niezwykle trudno jest utrzymać konsensus, wymaga to ciągłych kompromisów. I właśnie tutaj jej siła oraz jej dyscyplina pracy odgrywają pozytywną rolę. Aby iść na kompromisy, trzeba być silnym i mieć silne przekonania. Jednocześnie trzeba niezwykle dużo pracować i współpracować z ogromną liczbą osób podejmujących decyzje.
Jestem głęboko przekonany, że Ursula von der Leyen jest obecnie najlepszą osobą do tej pracy.
Aby zaoszczędzić czas, Ursula von der Leyen ma w budynku Komisji Europejskiej nie tylko biuro, ale także mieszkanie. Zdjęcie: @ursulavonderleyen
Polityczne show skrajnej prawicy
Rosną wpływy prawicowych partii w Parlamencie Europejskim. Jak Pan ocenia ich oddziaływanie na kurs polityczny UE? Czy mogą zmienić układ sił w Europejskiej Partii Ludowej (EPP)?
Pod przewodnictwem Manfreda Webera Europejska Partia Ludowa czasami przyjmowała głosy skrajnej prawicy, co pozwoliło jej utworzyć większość wykraczającą poza klasyczną koalicję centrową: EPL, liberałów, socjaldemokratów i zielonych. Na przykład w odniesieniu do niektórych postanowień „zielonego kursu” EPP nie poszła za von der Leyen i zdołała skłonić Komisję do przyjęcia bardziej prawicowych, prorolniczych stanowisk.
Jednak w kwestiach strategicznych (europejska obrona, wsparcie dla Ukrainy, globalne umowy handlowe) jej stanowisko jest w pełni zgodne ze stanowiskiem EPP. W tych kwestiach problemy pojawiają się zazwyczaj ze strony lewicy, zwłaszcza socjalistów i zielonych. Jednym z przykładów jest jej zdecydowana reakcja na sytuację w Izraelu i Strefie Gazy, którą wielu członków UE, socjaliści i zieloni uznali za pochopną i jednostronną na korzyść Izraela.
EPP wpłynęła więc w pewnym stopniu na program von der Leyen, ale w kwestiach strategicznych pozostaje bliska jej poglądom.
Czy można stwierdzić, biorąc pod uwagę poparcie prawicowych partii dla wotum nieufności wobec von der Leyen, że ich celem jest nie tylko zmiana kierownictwa, ale także wywarcie wpływu na ogólny kurs UE?
Tak, one próbują to zrobić. Próbują osiągnąć pewne taktyczne sukcesy, gromadząc dużą liczbę głosów za wotum nieufności wobec Ursuli von der Leyen. Prawdopodobnie nie wygrają tych głosowań, ale chodzi o to, aby wysłać sygnał.
Jeśli spojrzeć na retorykę Viktora Orbána, staje się oczywiste, że Bruksela jest jego wrogiem, a nikt nie uosabia Brukseli bardziej niż Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej
Oczywiście są też inne wpływowe postaci – przewodniczący Parlamentu, przewodniczący Rady czy Kaja Kallas, wysoka przedstawiciel ds. polityki zagranicznej. Ale von der Leyen jest najbardziej wpływowa.
Dlatego staje się symbolem europejskiej administracji, instytucji UE, które zdaniem Orbána stały się zbyt potężne i popchnęły Europę w złym kierunku. Dlatego wraz z Patriotami dla Europy [Patriots for Europe, PFE, to skrajnie prawicowa grupa polityczna w Parlamencie Europejskim – przyp. aut.] i innymi prawicowymi siłami chce ją publicznie atakować, a przez to – atakować instytucje unijne. Oni chcą to przekształcić w wielkie polityczne show.
Węgry pod przywództwem Orbána niejednokrotnie blokowały inicjatywy UE, w szczególności dotyczące sankcji wobec Rosji. Jak Pan ocenia takie zachowanie Orbána i jego wpływ na pozycję Ursuli von der Leyen?
Viktor Orbán faktycznie stanął po stronie Putina – nigdy tego nie przyzna, ale taka jest prawda. Wierzy, że przyszłość należy do dyktatorów, chce utrzymywać z nimi dobre stosunki i ostatecznie sam chce zostać dyktatorem. Może nawet przegrać następne wybory, ale taki jest jego światopogląd.
Odrzuca wszystko, za czym opowiada się UE: wspólną suwerenność, silne instytucje brukselskie, głosowanie większością głosów w Radzie. Był również zdecydowanym przeciwnikiem członkostwa Ukrainy w UE. W najbliższych tygodniach Rada może jednak podjąć próbę obejścia węgierskiego weta w sprawie sankcji wobec Rosji.
Obecnie nie tylko instytucje brukselskie, ale także większość państw członkowskich UE ma Orbana serdecznie dosyć i poszukuje sposobów na obejście Węgier, a czasem nawet Węgier i Słowacji
To duża zmiana. Wcześniej państwa członkowskie nie lubiły Orbána, ale rzadko atakowały go otwarcie. Teraz robią to Polska, kraje bałtyckie, kraje północne, czasami nawet Niemcy. Dlatego Orbán czuje się osaczony. Nadal przedstawia Brukselę jako wroga, a państwa członkowskie jako „dobrych chłopców”, ale w rzeczywistości większość rządów otwarcie się mu sprzeciwia. Jego planem awaryjnym jest podważenie ich legitymizacji poprzez nazywanie ich „elitą” czy „globalistami”, którzy nie reprezentują już swoich narodów. Tyle że te rządy zostały wybrane w demokratyczny sposób, co stawia Orbana w trudnej sytuacji.
Von der Leyen publicznie popiera pomysł zniesienia obowiązkowego konsensusu w głosowaniach UE w niektórych obszarach. Czy można uznać ten krok za radykalny i ryzykowny dla jej kariery politycznej?
Nie, ponieważ to nie ona jest głównym motorem tego procesu. I postępuje bardzo mądrze, nie będąc nim, ponieważ to tylko wzmocniłoby stereotyp o niej jako żądnej władzy eurokratce, która ogranicza prawa państw członkowskich. Nie zapominajmy, że w kwestii głosowania większością głosów w naprawdę decydujących sprawach są też inne państwa członkowskie, które się wahają.
Dlatego będzie znacznie lepiej, jeśli inna wpływowa postać w Brukseli, w tym przypadku przewodniczący Rady Europejskiej António Costa, podejmie tę inicjatywę, a pozostałe państwa członkowskie ją poprą. W ten sposób ta kwestia stanie się kwestią o charakterze politycznym, a nie inicjatywą jednej osoby. Szczerze mówiąc, nie sądzę, aby kwestia głosowania większościowego miała negatywny wpływ na jej karierę.
Dezinformacja i naturalny wróg rosyjskiej propagandy
Jak Pan ocenia rolę dezinformacji w procesach politycznych UE, w szczególności w kampaniach przeciwko von der Leyen?
Jej wpływ jest dość duży. Mam na myśli to, że Rosja robi wszystko, co w jej mocy, by zwiększyć napięcie w europejskiej polityce – zarówno w państwach członkowskich, jak w brukselskiej bańce. Negatywny wizerunek Ursuli von der Leyen jest częścią tego podsycania konfliktów. I oczywiście rosyjska dezinformacja i propaganda są wymierzone w von der Leyen, ponieważ była i jest aktywna w kwestiach dotyczących Ukrainy. Ona jest dla nich naturalnym wrogiem.
Z Wołodymyrem Zełenskim w Brukseli, 17 sierpnia 2025 r. Zdjęcie: OPU
Rosja zawsze stara się zaostrzyć napięcia polityczne i konflikty wewnątrz Unii Europejskiej.
Jednocześnie zauważam, że ludzie wyrażają eurosceptyczne poglądy, krytykują von der Leyen lub Ukrainę nie tylko dlatego, że płaci im za to Kreml. Czasami są o tym naprawdę przekonani. Dlatego byłbym ostrożny w traktowaniu każdej krytyki jako rosyjskiej dezinformacji lub twierdzeniu, że ktoś jest na żołdzie Putina.
Musimy zwalczać tę krytykę za pomocą argumentów politycznych, a nie tylko wytykając palcem.
Istnieje bowiem powszechne poczucie niezadowolenia, poczucie, że sprawy idą w złym kierunku, że podział bogactwa jest niesprawiedliwy, że Europa nie generuje wystarczającego wzrostu gospodarczego, że zbyt wiele wydaje się na zbrojenia, a zbyt mało na sprawy socjalne itp.
Te odczucia są realne. Rosja próbuje je wykorzystać do zaostrzania napięć politycznych. Jednak właściwym sposobem przeciwdziałania tej krytyce są działania polityczne, a nie tylko oskarżanie kogoś o to, że otrzymuje pieniądze z Moskwy.
Czy Unia reaguje wystarczająco aktywnie na zagrożenia związane z dezinformacją ze strony państw trzecich? Co trzeba zrobić, by wzmocnić ochronę unijnej przestrzeni informacyjnej?
Rządy krajowe i Unia nie powinny bezpośrednio zatrudniać ludzi do walki z dezinformacją. Zamiast tego powinny finansować projekty wspierające i rozwijające społeczeństwo obywatelskie – na przykład dziennikarzy śledczych, którzy demaskują sieci rosyjskich wpływów.
Oczywiście, rządy powinny wykorzystywać swoje służby wywiadowcze do wykrywania operacji wpływu. Jednak główna reakcja wolnego społeczeństwa na autorytarne zagrożenia (w sferze informacyjnej, sieciach społecznościowych lub gospodarce) powinna pochodzić od społeczeństwa obywatelskiego. Chodzi o fundacje, partie polityczne, ośrodki analityczne, stowarzyszenia, uniwersytety, media.
Sama Ukraina odniosła niezwykły sukces w przeciwdziałaniu rosyjskiej dezinformacji od pierwszych lat po nielegalnej aneksji Krymu i okupacji Donbasu w 2014 roku. To właśnie ukraińskie społeczeństwo obywatelskie zareagowało – i to znacznie szybciej niż władze. Tak samo powinno być w Unii Europejskiej. Rządy powinny finansować i wspierać społeczeństwo obywatelskie, ale faktyczną pracę muszą wykonywać sami obywatele.
Integracja Ukrainy z Unią: to dopiero początek
W swoim przemówieniu o stanie Unii Europejskiej („State of the Union”) Ursula von der Leyen podkreśliła znaczenie integracji Ukrainy z UE. Jak Pan ocenia rolę przewodniczącej Komisji Europejskiej w tym procesie?
Ona wyznacza konkretne cele, wytycza kierunki na drodze Ukrainy do członkostwa w UE. I nie jest to tylko jej osobista inicjatywa, ale inicjatywa całej Komisji Europejskiej. Realizuje wolę państw członkowskich w Radzie UE, ale nadal jest wiele spraw, którymi kieruje samodzielnie.
Pomoc UE dla Ukrainy, w szczególności finansowane przez UE wsparcie wojskowe, jest ogromnym osobistym sukcesem Ursuli von der Leyen, ponieważ włożyła w to naprawdę dużo energii. To samo dotyczy drogi Ukrainy do członkostwa
Jednak ostatecznie decyzje będą podejmować państwa członkowskie, a nie Komisja Europejska czy von der Leyen osobiście.
Czy Ukraina może zostać członkiem UE do 2030 roku?
Taki jest plan. Nie powiedziałbym, że to niemożliwe, ale UE ma zaskakująco niejednoznaczne doświadczenia z ustalaniem konkretnej daty przed pomyślnym zakończeniem wszystkich rozdziałów negocjacji i pełnym wdrożeniem wszystkich niezbędnych przepisów w kraju przystępującym do UE.
Ukraina ma nad czym pracować. Nie w zakresie przyjmowania ustawodawstwa, które w większości jest już gotowe, ale w zakresie jego wdrażania, w szczególności wzmocnienia walki z korupcją i praworządności. Ten rok przyniósł pewne niepowodzenia, które z pewnością nie sprzyjały przyspieszeniu procesu przystąpienia Ukrainy do Unii. Ale Ukraina ma potencjał, by sprostać tym wyzwaniom.
24 czerwca w Hadze rozpocznie się coroczny szczyt NATO – pierwszy z udziałem nowego sekretarza generalnego Sojuszu Marka Rutte. Formalnym celem spotkania jest sfinalizowanie porozumień dotyczących nowych standardów wydatków na obronność. W porządku obrad znajdują się też długoterminowe zobowiązania wobec Ukrainy, podsumowanie wsparcia dla niej ze strony sojuszników oraz określenie miejsca Rosji w strategicznych dokumentach NATO.
Obecność Ukrainy na szczycie będzie jednak ograniczona: prezydent Wołodymyr Zełenski, choć został zaproszony, nie weźmie udziału w głównych dyskusjach. Jedynym publicznym wydarzeniem z udziałem Ukrainy będzie posiedzenie Rady Ukraina – NATO na szczeblu ministrów spraw zagranicznych. Taki format rodzi pytania zarówno o wewnętrzną jedność Sojuszu, jak o spójność jego polityki wobec Kijowa.
O oczekiwaniach wobec szczytu, zmianach w retoryce USA i ryzyku związanym z poczynaniami „osi reżimów autorytarnych ” rozmawiamy z Rihardsem Kolsem, łotewskim posłem do Parlamentu Europejskiego, członkiem Komisji Spraw Zagranicznych i Handlu Międzynarodowego oraz uczestnikiem debat dotyczących bezpieczeństwa w UE.
Oś zła działa od Rosji po Iran
Maryna Stepanenko: – O czym Pana zdaniem świadczy ograniczona obecność Ukrainy w publicznej części szczytu? Jak to interpretować?
Rihards Kols: – Przede wszystkim uważam, że to nie jest właściwe. Sekretarz generalny NATO zaprosił Zełenskiego, ale niektóre państwa członkowskie sprzeciwiły się jego obecności – w przeciwieństwie do poprzednich szczytów, w których brał udział. To wszystko kwestia wizerunku. Podczas jednego z ostatnich posiedzeń plenarnych Parlamentu Europejskiego dyskutowaliśmy o zbliżającym się szczycie NATO i ponownie podkreśliłem, że przyszłości bezpieczeństwa Sojuszu nie można sobie wyobrazić bez Ukrainy.
Haga przygotowuje się do szczytu NATO. Zdjęcie: ABACA/Abaca/East News
Kraje bałtyckie i Europy Środkowej nalegają, by NATO przyjęło Ukrainę. Jednak niektóre państwa członkowskie nadal mają zastrzeżenia. Tak czy inaczej ważne jest, że Zełenski w Hadze będzie. Podczas posiedzenia żartowałem (choć to nie do końca żart), że skoro Rada NATO – Rosja nadal istnieje, to może powinniśmy zaprosić również Putina – tyle że do Międzynarodowego Trybunału Karnego. Bo tam jest jego miejsce.
A mówiąc poważnie, musimy wykorzystać szczyt w Hadze do wzmocnienia wsparcia dla Ukrainy. Sekretarz generalny NATO oświadczył, że w przyszłości pomoc dla Ukrainy będzie klasyfikowana jako tajna. To logiczny krok. Publiczne obietnice dostarczenia sprzętu często nie są dotrzymywane – Ukraińcy informują, że otrzymują mniej niż jedną czwartą tego, co się im obiecuje. Upublicznianie planów pomocy daje również przewagę wrogowi.
Obecnie głównym zadaniem europejskich członków NATO jest poparcie słów czynami, inwestowanie w zdolności obronne i przemysł
Nie chodzi o procenty PKB, ale o realne środki i gotowość. Oczekiwania są wysokie, zwłaszcza wobec krajów, które pozostają w tyle. Niektóre z nich nadal nie przekazały nawet 1% tego, co obiecano po szczycie w Wilnie. Będzie presja. Dobrze, że USA wyznaczyły solidną strukturę dowodzenia przed szczytem w Hadze. Były obawy co do retoryki administracji Trumpa, ale ten krok świadczy o stabilności.
Tak, konflikt między Iranem a Izraelem ostatnio przyćmił Ukrainę. Jednak w Brukseli widzimy wszystko jasno. Iran w ciągu trzech dni przeprowadził kilka ataków rakietowych, podczas gdy kilka dni temu Rosja wysłała setki dronów, w wyniku czego zginęło ponad 20 cywilów. Wojna w Ukrainie trwa. Mam nadzieję, że podczas szczytu w Hadze nie będziemy rozpatrywać tych kryzysów osobno. Ukraina i Bliski Wschód to powiązane działania autorytarnej osi. Państwa tej osi współpracują ze sobą i dążą do zniszczenia zachodnich struktur obronnych oraz osłabienia naszej zbiorowej reakcji.
Ameryka nie kończy się na Trumpie
Kraje europejskie pod presją Waszyngtonu ogłosiły zamiar zwiększenia wydatków na obronność do 5% PKB (3,5% na obronność i 1,5% na cyberbezpieczeństwo i infrastrukturę). Jak to wpłynie na mechanizmy wsparcia Ukrainy? Będzie więcej broni czy zasobów dzięki redystrybucji sojuszniczej?
Rzecz w tym, że wsparcie wojskowe dla Ukrainy nie jest scentralizowane – zależy od krajów członkowskich UE. Przydzielają one środki i udzielają pomocy na szczeblu dwustronnym. Liderami są tu kraje Europy Północnej, kraje bałtyckie i Polska. Kraje bałtyckie zobowiązały się do corocznego przeznaczania 0,25% swego PKB na wsparcie Ukrainy.
Obecnie mobilizujemy środki UE na obronność. Istnieje „Mini-Omnibus” [pakiet środków mających zachęcać do inwestycji związanych z obronnością w budżecie UE – red.] i większy, pięcioletni pakiet obronny powiązany z wieloletnimi ramami finansowymi, nadzorowany przez komisarza ds. obrony i przestrzeni kosmicznej Andriusa Kubiliusa. W perspektywie krótkoterminowej, do końca tego roku, dostosujemy istniejące fundusze, takie jak Cohesion [polityka mająca na celu zmniejszenie różnic gospodarczych i społecznych między regionami UE. – aut.] i Horizon [główny program UE finansujący badania i innowacje, którego budżet na lata 2021–2027 wynosi 95,5 mld euro], by po raz pierwszy w historii UE uwzględnić w nich obronność. Pozwala to państwom członkowskim zmniejszyć presję na budżety krajowe i wykorzystać środki UE na potrzeby związane z obronnością.
Współpraca przemysłu obronnego z Ukrainą jest niezwykle ważna. Cieszę się, że duże zachodnie firmy, takie jak Rheinmetall, planują otworzyć w Ukrainie wspólne linie produkcyjne. Podkreśliłem również znaczenie złagodzenia obciążenia finansowego poprzez wspólne zamówienia, w tym bezpośrednie zakupy w Ukrainie.
Ukraina dysponuje zaawansowanymi możliwościami w dziedzinie bezzałogowych statków powietrznych i technologii przeciwdziałania dronom, których brakuje w Europie. Wsparcie przemysłu obronnego Ukrainy wzmacnia zarówno Ukrainę, jak Unię
Obecnie obserwujemy realne postępy, a nie tylko retorykę. Prace legislacyjne trwają, terminy się skracają. Nie prowadzimy już wieloletnich debat, podejmowane są konkretne działania. Niektóre państwa członkowskie nalegają na większą autonomię strategiczną, ale musimy realistycznie oceniać obecne możliwości Europy. Współpraca z partnerami transatlantyckimi pozostaje niezwykle ważna.
Jednocześnie napięcia handlowe utrzymują się i czekamy na rozwój wydarzeń po 9 lipca. Naszym głównym obowiązkiem jako posłów do Parlamentu Europejskiego jest nie tracić z oczu Ukrainy. Owszem, istnieje wiele globalnych czynników rozpraszających uwagę, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, ale Rosja nasila swoją agresję i wykorzystuje sytuację.
Musimy pozostać czujni. Nie czas teraz na filozoficzne debaty – czas na działania. Jak w „Hamlecie”: być albo nie być – teraz jest czas, by być
W zespole prezydenta Trumpa otwarcie stwierdzono, że członkostwo Ukrainy w NATO jest wykluczone. Keith Kellogg, specjalny wysłannik prezydenta USA ds. Ukrainy, podkreślił, że, cytuję: „to nie jest nowość – mówimy o tym od 2008 roku”. Jak w tej sytuacji Sojusz może zachować zaufanie Ukrainy i powstrzymać Kreml, który dąży do zniweczenia wszelkiej integracji euroatlantyckiej Kijowa?
Po pierwsze, Stany Zjednoczone nie są jedynym właścicielem NATO. Tak, są naszym strategicznym partnerem, główną siłą, jądrowym czynnikiem powstrzymującym – nikt tego nie kwestionuje. Ale to sojusz równych, jeśli chodzi o wartości i zasady, których bronimy. Tak, możemy być nierówni pod względem możliwości, ale nadal istnieje „zasada trzech muszkieterów”: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Decyzja o przyjęciu nowego członka do Sojuszu jest podejmowana wspólnie. Owszem, obecna administracja USA oświadczyła, że akcesji Ukrainy nie popiera. Ale mam nadzieję, że to nie jest ostatnia administracja USA.
I oczywiście procesy się różnią. Niektórzy mogą powiedzieć, że Finlandia i Szwecja przeszły szybką procedurę, bo zostały przyjęte w ciągu jednego roku. Tyle że musimy zrozumieć twardą rzeczywistość.
Obecność Zełenskiego w Hadze jest wyraźnym dowodem, że NATO nie opuszcza Ukrainy. Będą państwa członkowskie, które będą stanowczo opowiadać się za dążeniem Ukrainy do członkostwa w NATO
I jak wcześniej powiedziałem, bezpieczeństwo NATO bez Ukrainy nie jest już możliwe. Zostało to udowodnione na wielu poziomach, na wielu frontach. Ktoś stworzył i opublikował mem, że NATO powinno przyłączyć się do Ukrainy. Tak, powinno, ponieważ wtedy Sojusz stałby się silniejszy.
Mark Rutte: – Droga Ukrainy do NATO jest nieodwracalna. Zdjęcie: Biuro Prezydenta Ukrainy
Rosja nie jest „wyzwaniem”, ale wrogiem
Rosyjska wojna przeciwko Ukrainie jest przyczyną gwałtownego wzrostu wydatków i przeglądu zdolności obronnych NATO. Czy inni sojusznicy będą w stanie przekonać USA do przyjęcia twardego stanowiska wobec Rosji – zwłaszcza w kontekście tego, że to właśnie z powodu stanowiska USA nie udało się zatwierdzić wspólnego oświadczenia przywódców G7 w sprawie wsparcia Ukrainy? Bo Trump nie chciał używać twardej retoryki wobec Rosji, aby, cytuję: „nie zaszkodzić przyszłym negocjacjom”.
To wyzwanie. Nie mam kryształowej kuli, by przewidzieć, jaki będzie ostateczny tekst [stanowiska – red.]. Na poprzednich szczytach, nawet za czasów Bidena, były wahania co do niektórych sformułowań. Jednak niektóre państwa członkowskie pozostają zwolennikami twardej linii w kwestii wsparcia Ukrainy i powinno to znaleźć odzwierciedlenie w dokumentach szczytu.
Nie martwi mnie Ukraina, ale to, co słyszę o Rosji. Do tej pory NATO określało dwa główne zagrożenia: międzynarodowy terroryzm i Rosję. Teraz w Brukseli krążą plotki o wyłączeniu Rosji z tych zagrożeń. To niepokojące
Powiedziałem w Parlamencie Europejskim, że Rosja nie jest „wyzwaniem”, że jest wrogiem – jasno i jednoznacznie. NATO musi ją tak nazwać. Co więcej, musimy rozszerzyć zakres działania, co leży również w interesie Stanów Zjednoczonych. Mamy do czynienia nie tylko z Rosją, ale także z autorytarną osią: Iranem, Koreą Północną, Chinami. Tak, trwa gorąca wojna, ale jest też zimna wojna – wojna w szarej strefie. Spójrzcie na Morze Bałtyckie: ciągłe naruszanie przestrzeni powietrznej, zakłócanie sygnału GPS, sabotaż kabli. Rosja jest aktywna.
Walczymy z Rosją, tyle że nie zawsze zwykłymi środkami. To wojna przeciwko naszym społeczeństwom i instytucjom. I tak, przywróćmy słowo, którego, jak się wydaje, unikają nasi amerykańscy partnerzy: „dezinformacja” (nazywajcie to „wojną informacyjną”, jeśli tak wam wygodniej). Ale to prawdziwa i agresywna wojna.
I Rosja nie jest sama. Pamięta pani wniosek Szwecji o przystąpienie do NATO? Podczas tego procesu w Sztokholmie doszło do inscenizowanego spalenia Koranu. Szwedzki wywiad ustalił później, że niektóre z tych akcji były finansowane przez Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej. Reżim irański stoi za wieloma kampaniami dezinformacyjnymi i fałszywymi kontami w mediach społecznościowych. Tę samą taktykę obserwujemy ze strony Chin w Cieśninie Tajwańskiej, gdzie sabotowane są kable podmorskie – podobnie jak na Morzu Bałtyckim. W ciągu półtora roku odnotowano ponad dziesięć takich przypadków.
Jesteśmy atakowani. Dlatego NATO musi przejść od powstrzymywania poprzez odmowę do powstrzymywania poprzez karę: jeśli zaatakujesz, zostaniesz ukarany. Obecnie budujemy tylko obronę, a agresor nadal atakuje. W pewnym momencie musimy powiedzieć: dość.
I tak, operacje Ukrainy z wykorzystaniem dronów przejdą do historii.
Ale powiedziałem też, że nadszedł czas, by kraje zachodnie ponownie stały się mistrzami tajnych operacji. Używając retoryki, która tak podoba się Amerykanom, powiem: tajne operacje trzeba znów uczynić wielkimi
Mam na myśli to, że wiele krajów zachodnich może się teraz wiele nauczyć od Izraela, a także od Ukrainy. Mogą się nauczyć tego, jak powstrzymywać nie poprzez zaprzeczanie, ale poprzez karanie każdego potencjalnego albo już istniejącego agresora.
Nie działamy na ślepo
W przededniu wspólnych ćwiczeń wojskowych Rosji i Białorusi „Zachód-2025”, które odbędą się we wrześniu, kraje bałtyckie opracowują wspólne plany ewakuacji ludności. Jakie wyzwania logistyczne czy organizacyjne są Pana zdaniem kluczowe w tym kontekście?
To, co robimy, nie ma związku z ćwiczeniami „Zachód”. To było planowane już od dawna. Chodzi o ocenę mobilności wojskowej i infrastruktury, byśmy w najgorszym scenariuszu mogli ewakuować ludność cywilną. Niektórzy mogą próbować powiązać to z przyszłymi ćwiczeniami, ale to część bieżących przygotowań.
W krajach bałtyckich intensywnie wzmacniamy nasze granice – nie tylko instalujemy czujniki, ale także zakopujemy miny przeciwczołgowe. Estonia buduje system bunkrów – w sumie 600. Wprowadzamy również środki ograniczające mobilność na całej granicy.
To jasny sygnał dla naszych europejskich kolegów: nie możemy pokładać nadziei w próżnych oczekiwaniach. Musimy przygotować się na najgorsze
W regionie, zwłaszcza w szerszym obszarze Morza Bałtyckiego, odbywa się kilka ćwiczeń wojskowych NATO. Mamy również połączone siły ekspedycyjne pod dowództwem Wielkiej Brytanii, które są rozmieszczone w regionie Morza Bałtyckiego i stanowią kluczowy filar bezpieczeństwa europejskiego.
Biorąc pod uwagę niedawny szczyt Wielkiej Brytanii i UE, niezwykle ważne jest nawiązanie rzeczywistej współpracy w dziedzinie obronności – nie tylko poprzez NATO, ale także bezpośrednio między UE a Wielką Brytanią. Wiele się dzieje i zdecydowanie nie działamy na ślepo.
Rosja wzmacnia swoją obecność wojskową w Białorusi, która jest strategicznym przyczółkiem dla ewentualnych operacji w regionie. Jak to wpływa na ocenę zagrożeń i strategię bezpieczeństwa Łotwy i krajów bałtyckich? Czy obecne środki powstrzymywania są wystarczające, by odeprzeć potencjalne zagrożenia?
Oczywiście mamy krajowe plany dotyczące sił zbrojnych, ale wszystko działa pod egidą planów obronnych NATO. Plany te nie tylko zostały przyjęte, ale są również stale aktualizowane w oparciu o aktualne informacje wywiadowcze, w szczególności dotyczące manewrów Rosji i innych wydarzeń. Są one regularnie aktualizowane, by odzwierciedlać zmiany sytuacji.
Inwestujemy znaczne środki w nasze zdolności obronne. Jeśli spojrzeć na trzy kraje bałtyckie, to na obronność wydajemy 5% PKB. Jednak jak już wcześniej powiedziałem, nie chodzi o procenty, a o możliwości, które tworzymy.
Koncentrujemy się na systemach obrony wybrzeża, systemach obrony przeciwlotniczej, siłach szybkiego reagowania – łączymy to wszystko. Realizujemy również decyzję szczytu NATO o przejściu z batalionowych na brygadowe grupy bojowe. To nie tylko więcej żołnierzy na ziemi, ale także sprzęt i wsparcie niezbędne do realizacji planów obronnych NATO. Tak więc poziom gotowości jest wysoki.
Jak rozumiem, sposób działania Rosji wobec krajów, których jeszcze nie zaatakowała otwarcie, polega na zastraszaniu, szerzeniu obaw, zmuszaniu społeczeństw do życia w ciągłym poczuciu zagrożenia. To permanentna niepewność – nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro
Tutaj mogę mówić w imieniu narodu łotewskiego: słyszymy taką retorykę już od trzech dekad, wyrobiliśmy sobie odporność. Wiemy, jakie zagrożenia i komunikaty należy traktować poważnie, i reagujemy odpowiednio.
Musimy przyspieszyć
Admirał Pierre Vandier, Naczelny Dowódca Sojuszniczy ds. Transformacji NATO, docenił sukces operacji „Pajęczyna” i wezwał armie Sojuszu do przejęcia ukraińskiej praktyki. Jakie kluczowe ukraińskie podejścia są istotne dla wzmocnienia bezpieczeństwa Bałtów?
Cóż, myślę, że dotyczy to również naszego podejścia do planowania operacyjnego. Dla nas wiele rzeczy nadal pozostaje na papierze, a Ukraina już stosuje je w praktyce. Tak, Łotwa wspierała Ukrainę w ciągu ostatnich kilku lat, zapewniając szkolenia dla ukraińskich żołnierzy itp.
1 czerwca SBU przeprowadziła zakrojoną na szeroką skalę operację zniszczenia rosyjskich samolotów. Zrzut ekranu: SBU
Wzywam jednak mój rząd do pójścia dalej – do podpisania dwustronnej umowy z Ukrainą, zgodnie z którą po zwycięstwie i wyparciu okupantów Łotwa stanie się pierwszym krajem, który przyjmie najlepszych ukraińskich instruktorów. Rozumiem, że już istnieje pewna współpraca.
Jestem członkiem Gwardii Narodowej, w której służba jest dobrowolna. Brałem udział w ćwiczeniach, podczas których szkolili nas ukraińscy instruktorzy. I choć niektórzy twierdzą, że w Ukrainie trwa nowoczesna wojna XXI wieku, to wojna pozycyjna jest nadal bardzo aktualna. Nikt z niej nie zrezygnował, zwłaszcza Rosja.
W tym zakresie mamy wiele do nauczenia się od Ukrainy. Widzę, że między krajami członkowskimi NATO a Ukrainą rozwija się symbioza – czerpiemy wzajemne korzyści dzięki wymianie danych wywiadowczych, najlepszych praktyk i praktycznego doświadczenia
Nie tylko obserwujemy z daleka. Także angażujemy się, uczymy się i dostosowujemy na podstawie tego, co robi Ukraina. Bo jednym z problemów Europy jest biurokracja, która może poważnie opóźnić naszą zdolność do przyjmowania nowych modeli szkolenia i praktyk operacyjnych.
A Rosja i Iran bardzo szybko się dostosowują. Owszem, ich straty na polu bitwy są ogromne, ale wiemy, że w Rosji wartość ludzkiego życia jest mniejsza niż butelka piwa. Absorbują straty i szybko korygują taktykę.
My natomiast mamy skłonność do dyskutowania o problemie przez pół roku, zanim podejmiemy działania. Musimy przyspieszyć – nasze wojska i systemy operacyjne muszą być w stanie szybko dostosować się do wymagań współczesnej wojny.
Zdjęcie główne: Biuro Prezydenta Ukrainy
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.
13 czerwca Unia Europejska po raz czwarty przedłużyła tymczasową ochronę dla obywateli Ukrainy – tym razem do marca 2027 roku. Natomiast na początku czerwca serwis Politico poinformował, że Komisja Europejska przygotowuje plan powrotu ukraińskich uchodźców do ojczyzny po zakończeniu działań wojennych. Bruksela zaleca krajom Unii Europejskiej utworzenie „centrów jedności”, w których będą udzielane porady osobom planującym powrót do domu, w szczególności pomoc w znalezieniu pracy. Pierwsze centra zostaną otwarte w Niemczech i Hiszpanii.
Na ile realny jest masowy powrót Ukraińców do domu? Co stanie się ze statusem ochrony tymczasowej po 2027 roku? Czy kraje europejskie są gotowe na długoterminową integrację Ukraińców?
Dopóki trwa wojna
Obecnie w Unii z mechanizmu tymczasowej ochrony korzysta ponad 4 miliony Ukraińców. Był on przewidziany na trzy lata. Jednak podejmując decyzję o przedłużeniu tymczasowej ochrony UE kieruje się przede wszystkim kwestiami bezpieczeństwa, wyjaśnia Martin Wagner, starszy doradca polityczny Międzynarodowego Centrum Rozwoju Polityki Migracyjnej (ICMPD) w Wiedniu:
– Sytuacja pozostaje bardzo niestabilna, a teraz znów obserwujemy nasilenie rosyjskich ostrzałów. Jeśli wojna się skończy, ważne będzie to, w jaki sposób. Czy całe terytorium Ukrainy będzie bezpieczne? Które części pozostaną pod okupacją? Czy infrastruktura Ukrainy będzie wystarczająco silna, by przyjąć ludzi z powrotem? Jaka będzie sytuacja i możliwości powrotu dla wewnętrznie przesiedlonych Ukraińców do swoich regionów? Czy ludzie będą mogli wrócić do swoich domów, czy też są one zniszczone? Wszystkie te pytania wymagają jasnych odpowiedzi.
Dmytro Łubinec, Rzecznik Praw Człowieka w Ukrainie: ponad 6,9 miliona Ukraińców zostało zmuszonych do opuszczenia kraju z powodu inwazji Rosji. Zdjęcie: SOPA Images/Sipa USA/East News
Jak zaznacza Wagner, z obecnych rozmów można wywnioskować, że stanowisko państw członkowskich UE jest dość jasne: dopóki trwa wojna, powrót może być tylko dobrowolny. Jednak w swoich komunikatach Komisja Europejska wzywa państwa członkowskie do opracowania wspólnych programów powrotu, by być gotowym na przyszłość.
– Najprawdopodobniej będziemy świadkami stopniowego procesu – mówi doradca z ICMPD. – Najpierw będzie chodziło o wsparcie spontanicznych powrotów, a następnie o programy wspierania powrotów, które, miejmy nadzieję, będą powiązane z programami odbudowy.
Dopiero z czasem, gdy sytuacja stanie się bardziej stabilna i przewidywalna, powroty będą miały większą skalę
– Dopóki Rosja będzie terroryzować pokojową ludność Ukrainy, UE będzie nadal okazywała solidarność z narodem ukraińskim – oświadczył z kolei Tomasz Siemoniak, minister spraw wewnętrznych Polski, która obecnie przewodniczy UE.
Przedłużenie statusu ochrony tymczasowej do 2027 roku jest etapem przejściowym i w dalszej perspektywie konieczne jest rozwiązanie systemowe. Niektóre państwa członkowskie już stworzyły możliwość uzyskania krajowych zezwoleń na pobyt, zauważa Martin Wagner:
– Zwłaszcza kraje, które przyjęły najwięcej beneficjentów tymczasowej ochrony, już przygotowują się do przyznania części z nich statusu krajowego. Chcą uniknąć sytuacji, w której po wygaśnięciu tymczasowej ochrony wszyscy jednocześnie zaczną starać się o nowy status, co przeciąży krajowe zasoby administracyjne.
Los odbudowy w rękach emigrantów
Anastasia Karatzas, analityczka polityczna w Centrum Polityki Europejskiej (EPC), zwraca uwagę na to, że poziom zatrudnienia wśród Ukraińców jest wyższy niż w innych grupach migrantów i uchodźców. Jednak bariery strukturalne pozostają, wpływając na efekty procesu integracji. Na przykład w Niemczech, gdzie istnieją ustalone procedury integracji, priorytetem stała się nauka języka. Ułatwiło to zatrudnienie, ale doprowadziło do utraty umiejętności i utrudniło potem wejście na rynek pracy. Przykładem jest inicjatywa „Job Turbo”, uruchomiona w listopadzie 2023 r.. Pomogła ona 250 000 Ukraińców z podstawową znajomością języka znaleźć pracę, tyle że często na stanowiskach poniżej kwalifikacji.
W Polsce i we Włoszech słabsze wsparcie integracji przyczyniło się do szybszego znalezienia przez Ukraińców pracy. Doprowadziło też jednak do zatrudniania głównie niewykwalifikowanych pracowników.
– Krajowe służby zatrudnienia dostosowały się do sytuacji, i to z pewnymi sukcesami – mówi Anastasia Karatzas. – Na przykład w Polsce warszawskie biuro pracy utworzyło „Służbę Specjalną”, która oferuje szkolenia, przekwalifikowanie i dobór pracy. Ten model rozszerzył się na inne regiony.
We Włoszech projekt PUOI (Protezione Unita a Obiettivo Integrazione – Ochrona Połączona z Integracją) objął około 200 Ukraińców, z których 60% po ukończeniu szkoleń społeczno-zawodowych znalazło pracę. Jednak takie inicjatywy mają ograniczony zasięg
Dodatkową niepewność budzą dyskusje na temat prawdopodobnego zawieszenia broni pod presją Stanów Zjednoczonych, co utrudnia długoterminowe planowanie. Perspektywa uzyskania przez Ukraińców statusu ogólnoeuropejskiego po 2027 roku pozostaje niejasna.
Karatzas uważa, że mimo wszystko wielu Ukraińców ma nadzieję na powrót do domu, chociaż zależy to od sytuacji gospodarczej i bezpieczeństwa zarówno w Europie, jak w Ukrainie. Fakt, że Kijów deklaruje zainteresowanie powrotem swoich obywateli, jest zrozumiały.
– W obliczu ogromnych zniszczeń spowodowanych przez Rosję i kryzysu demograficznego w Ukrainie odbudowa kraju – zwłaszcza w krytycznych sektorach, jak budownictwo, transport, rolnictwo i usługi publiczne – będzie w dużej mierze zależała od powracających Ukraińców – ocenia analityczka.
Kapitał ludzki cenny dla Europy
Głównymi czynnikami, które mogą skłonić Ukraińców do powrotu do domu, są bezpieczeństwo, dostępność miejsc pracy i programy wsparcia. Jednak wielu z tych, którzy chcieli, już wróciło – podkreśla dr Zinowij Swereda, socjolog i ekonomista. Według niego głównymi czynnikami decydującymi o pozostaniu Ukraińców w UE są integracja po ponad trzech latach wojny, perspektywy pracy oraz edukacja dzieci.
Jak wynika z najnowszego badania Centrum Strategii Gospodarczej, tylko 31% Ukraińców planuje dziś powrót do kraju. Jeszcze w styczniu 2024 r. było to 34%, w maju 2023 r. – 41%, a w grudniu 2022 r. – 46%.
A kontekst polski? Na podstawie badań przeprowadzonych wśród uchodźczyń z Ukrainy w latach 2022, 2023 i 2025 można stwierdzić, że około połowy z nich zamierza pozostać w Polsce, szacuje prof. Piotr Długosz, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego:
– Ukrainki mają dzieci, które chodzą tu do szkoły, trzy czwarte z nich pracuje, znają język polski, większość samodzielnie wynajmuje mieszkania i prowadzi nowe życie. Trudno będzie im zmienić miejsce zamieszkania. Badania pokazują również, że ponad połowa uchodźczyń cierpi na zaburzenia depresyjne, lękowe i stresowe, które są następstwem traumy wojennej, a także stresu związanego z obecną sytuacją.
Czynnik ten powoduje, że kobietom brakuje sił i energii na kolejną przeprowadzkę i przebudowę życia
Według badania Gremi Personal po zakończeniu wojny pozostanie w Polsce planuje tylko 13% Ukraińców. Zdjęcie: Nur Photo/East News
Istotnym czynnikiem decydującym o powrocie do Ukrainy będzie sytuacja gospodarcza w kraju pobytu, zauważa Piotr Długosz. Jeśli zapewni ona dobre warunki życia, to najprawdopodobniej niewielu będzie chciało wracać:
– Należy również pamiętać, że ukraińscy uchodźcy, dzięki wysokiemu poziomowi wykształcenia i młodemu wiekowi, stanowią kapitał ludzki niezbędny gospodarkom borykającym się z niedoborem siły roboczej.
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.