Exclusive
20
min

Dwa lata bez wiosny

Mój kraj od wielu lat tkwi w lutym. Nie ma znaczenia, co mówią kalendarze. Jeszcze przez lata będziemy musieli walczyć o naszą wiosnę – prawdziwą wiosnę wolnego kraju

Lesia Litwinowa

Płacimy najgorszą cenę za tę wiosnę - cenę ludzkiego życia. Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Dawno, dawno, w moim poprzednim życiu, maj był dla mnie szczególnym miesiącem. Pierwsze niepewne ciepło. Pierwsze przebudzenie po zimie. Spacerowałam z dziećmi po lesie, szukając pierwszych przebiśniegów i ucząc się rozróżniać ptaki po głosie...
Obecnie jedyne, co możesz znaleźć w moim lesie, to miny przeciwpiechotne. Moje dzieci potrafią rozróżniać „głosy” alarmów i dobrze wiedzą, kiedy będzie alarm długi, a kiedy krótki. A maj na zawsze stał się miesiącem fantomowym. Wiosną, która nigdy nie nadeszła w moim kraju.

Luty 2014 roku przyniósł mojemu pokoleniu pierwsze krwawe żniwo w walce o wolność. To, co zaczęło się jako pokojowy protest przeciwko przystąpieniu do sojuszu z Rosją i na rzecz europejskiego kursu, przerodziło się w prawdziwe bitwy w środku stolicy, w sercu Europy. Pierwsze, ale nie ostatnie.

Rosja nigdy nie wybaczyła mojemu krajowi dążenia do wolności. A przed początkiem maja zajęła Krym i rozpoczęła pierwsze działania w Donbasie. Świat przyglądał się temu ostrożnie. Rosja grała w grę „nas tam nie ma”. Pierwsi ochotnicy szli na wschód prosto z Majdanu. Nosili trampki, dresy i nie mieli broni. Ochotnicy z całego świata zbierali hełmy, kamizelki kuloodporne i środki medyczne. Wojna, która jeszcze nie wyglądała jak wojna, oddalała się od granicy.

Zdjęcie: libkos/AP/Eastern News

Aby świat zobaczył tę wojnę, musiała wydarzyć się Bucza.

Musiało dojść do Mariupola i napisu „Dzieci”, który nikogo nie uratował. Ołeniwka i Bachmut musiały się wydarzyć. Musiało stać się to, co stało się w elektrowni wodnej w Kachowce, i wiele innych rzeczy.

Mój kraj utknął w lutym na wiele lat. I nie miało znaczenia, co mówiły kalendarze. Będziemy musieli walczyć o naszą wiosnę – prawdziwą wiosnę wolnego kraju – przez lata.

Płacimy za tę wiosnę najstraszliwszą cenę: cenę ludzkiego życia. Życia tych, którzy mieli budować ten kraj, którzy mieli przekształcić go w wolne europejskie państwo. Życia dzieci, które nigdy nie staną się dorosłe, i dorosłych, którzy nigdy nie będą mieli dzieci.

Dawno temu, w moim przedostatnim życiu, byłam reżyserką filmową. Mówią, że byłam całkiem dobrym reżyserką. Bohaterem jednego z moich filmów dokumentalnych był jeden z tych Ukraińców, którzy przeszli przez sowieckie obozy w imię wolności.

Powiedział zdanie, którego wtedy nie rozumiałam: „Twoje pokolenie nie walczyło o wolność. Otrzymaliście ją w prezencie wraz z upadkiem Związku Radzieckiego. Nie wiecie, jak ją docenić. I stracicie ją. Albo zostaniecie zmuszeni do zapłacenia prawdziwej ceny”.

Od tego czasu minęło jakieś dwadzieścia lat. Ten człowiek już dawno odszedł. A ja nie mam kogo zapytać, czy to jest prawdziwa cena. Czy jest już wystarczająca? A może to dopiero początek? Czy świat, który w żaden sposób nie może stać się silny, będzie musiał zapłacić własną cenę, mimo że wszystkie fundamenty stabilności się rozpadają?

Świat nadal się temu przygląda.

Czasami rzuca nam broń, aby pomóc nam się bronić. Ale świat nadal nie rozumie, że wojna nie toczy się między Ukrainą a Rosją. Wojna toczy się między totalitaryzmem a demokracją.

To nie jest wojna terytorialna. To wojna o wartości. I jeśli pozwolimy naszemu wrogowi wygrać teraz, to on się nie zatrzyma. Tak jak żaden maniak nie zatrzyma się, dopóki nie zostanie aresztowany lub zabity. Dopóki ma pewność, że nie zostanie ukarany i że nikogo nie obchodzą jego ofiary.

Czasami maniak robi coś całkowicie krwawego i skandalicznego. Jak w Teatrze Dramatycznym w Mariupolu. Wtedy świat jest przerażony i po raz kolejny zdecydowanie potępia działania maniaka. Potępia i daje nam broń, abyśmy mogli wytrzymać jeszcze przez chwilę.

To jak na arenie gladiatorów, kiedy szczególnie zdesperowanemu gladiatorowi w końcu rzuca się włócznię, aby mógł dłużej walczyć z dzikim niedźwiedziem. Nie licząc na jego zwycięstwo, ale oddając hołd jego odwadze.

Ale to nie gladiator stoi między widzami Koloseum a dzikim niedźwiedziem, lecz ściana, której bestia nie może pokonać. I bardzo wygodnie jest oglądać walkę z bezpiecznych miejsc.

Nie ma muru między cywilizowanym światem a inwazją dzikich barbarzyńców. Jesteśmy my. I każdy z nas ma imię i historię życia. Czasem zbyt krótką...

Maksym był poetą. Jewhen chirurgiem naczyniowym. Natalia była mikrobiologiem. Vlad był prawnikiem, a Vasyl śpiewakiem operowym.

Aleksander był tancerzem baletowym, Pasza prezenterem telewizyjnym, Dawid skrzypkiem, Wiktoria – pracowniczką socjalną. Denis ministrem spraw wewnętrznych, Alina podnosiła ciężary, a Andrej reżyserem filmowym.

Nie ma ich już na tym świecie, podobnie jak setek tysięcy innych Ukraińców. Kosztem własnego życia wywalczyli trochę więcej czasu, by świat się opamiętał. Ale każdego dnia jest nas coraz mniej. I pewnego dnia się skończymy. Fizycznie. A armia barbarzyńców stanie na granicy Europy.

Czy świat będzie gotowy zapłacić taką samą cenę jak my? Nie sankcjami, nie bronią, ale życiem? Nie wiem. I nie mam realnej szansy tego zobaczyć.

Albo doczekam wiosny w moim kraju, albo będę wśród tych, o których ktoś później powie: „Miała na imię Łesia. Była dobrą reżyserką i dobrą wojowniczką”.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Wolontariuszka, filantropka, matka pięciorga dzieci, ochotniczka, sekretarz Sił Zbrojnych Ukrainy. W 2014 roku wraz z wybuchem wojny Rosji z Ukrainą, porzuciła karierę telewizyjną i założyła fundację charytatywną „Sova”, aby pomagać rannym podczas wojny. Zdemobilizowana w 2023 roku z Sił Zbrojnych Ukrainy z powodu odniesionych ran i wróciła do pracy w Fundacji.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.

Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.

Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.

Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.

To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.

Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski.
To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.

Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.

W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”.
Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika.
W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.

Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.

Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.

Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.

A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?

Obojętność jest najgroźniejsza.

Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.

20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Jerzy Wójcik

Mnóstwo dziwnych pytań

Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?

W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.

Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz

Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.

Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.

Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.

Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?

Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?

Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.

Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:

  • dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
  • idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.

Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?

Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.

Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.

„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.

Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.

Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.

Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.

Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:

„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”

Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?

20
хв

W oczach prezydenta jestem pasożytem

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polowanie na czarownice czy sprawiedliwe stosowanie prawa? O deportacjach Ukraińców

Ексклюзив
20
хв

Stawianie na Waszyngton, jak Polska, to naiwność

Ексклюзив
20
хв

Przykład z północy. Czego możemy nauczyc się od Szwedów?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress