Exclusive
20
min

Dziewczyna, ojciec i pies idą do Unii

Gdy wybuchła Pomarańczowa Rewolucja, miałam 21 lat. Studia na uniwersytecie stały się wówczas tak mało ważne, że zamiast na zajęcia wykładowcy wzywali nas, studentów, na Majdan: „Idźcie na Majdan, dzieci, tam decyduje się wasza przyszłość”

Maria Górska

Pomarańczowa Rewolucja. Kijów, 2004 rok. Fot: Robert Kowalewski/ Agencja Wyborcza.pl

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Zdjęcie z pomarańczowej rewolucji znalazłam w szafie w moim kijowskim mieszkaniu, do którego teraz przyjeżdżamy tylko raz w roku.

Na fotografii mam 21 lat. Pomarańczowa rewolucja jest w pełnym rozkwicie.

Ja, tata i nasz pies

Tata i ja jesteśmy szczęśliwi i radośni. Przemierzamy dzielnicę rządową z flagami i naszym psem Krakiem, urodzonym w Krakowie. Mój ojciec właśnie przyjechał do Ukrainy z Polski, gdzie mieszkał i przez 10 lat kierował ukraińskim teatrem. Wrócił, by wziąć udział w tych doniosłych wydarzeniach w kraju, by budować europejską Ukrainę. Moja młodsza siostra Natalia, która urodziła się w Polsce, przeprowadziła się z tatą i poszła do pierwszej klasy w ukraińskiej szkole.

Na Majdan chodziła cała nasza rodzina i cały teatr mojego ojca „Dzerkało”. Po przedstawieniach aktorzy przychodzili w kostiumach, protestując i zabawiając innych protestujących.

Od czasu do czasu udzielaliśmy się w kuchni polowej: nalewaliśmy herbatę i robiliśmy kanapki z tego, co przynieśli wolontariusze

Przychodzili też moi koledzy z Wydziału Historii na Uniwersytecie Szewczenki oraz inni studenci, zachęcani przez profesorów: „Idźcie na Majdan, dzieci, tam decyduje się wasza przyszłość”.

Z moją przyjaciółką Anią

Na tym zdjęciu Ania, moja przyjaciółka z Wydziału Nauk Politycznych, i ja stoimy na skrzyżowaniu z czerwono-czarną flagą, symbolizującą walkę o niepodległość Ukrainy. Ania była wśród tych, którzy rozbili na Majdanie pierwsze namioty. Nakręciła też film dokumentalny o rewolucji.

Z moim psem i młodzieżą z Winnicy

Tu jestem z kilkoma młodymi ludźmi z Winnicy, których spotkałam na Majdanie. Niektórzy z tych nieznanych mi wcześniej chłopaków zatrzymali się w naszym domu na zaproszenie mojego ojca. Nie chciał, by w nocy marzli w zimnych namiotach.

To były jedne z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Wspólnie marzyliśmy, nawiązywaliśmy przyjaźnie, zasypialiśmy i budziliśmy się przy transmisjach na Kanale 5. Wszędzie, nawet w autobusach, śpiewaliśmy hymn rewolucyjny „Razem jest nas wielu, jesteśmy niepokonani”

Pewnego dnia w autobusie obca kobieta, słysząc, jak śpiewam tę piosenkę i widząc rewolucyjne naklejki na moich ubraniach, dała mi 20 hrywien „na sprawę Majdanu”.

Pomimo ogólnego entuzjazmu rozumieliśmy jednak, że kraj znalazł się na rozdrożu pomiędzy biedą, kłamstwem, korupcją, chciwością, przestępczością i zależnością od Rosji – a przyszłą Ukrainą, „sprawiedliwym i dobrze prosperującym państwem europejskim, w którym każdy może zrealizować swój potencjał, nie szukając lepszego życia za granicą”.

Byliśmy gotowi wychodzić na ulice, wspierając te tezy z programu Wiktora Juszczenki, gwaranta europejskiej przyszłości Ukrainy, na którego głosowaliśmy. A także protestując przeciw zatruciu go dioksynami i sfałszowaniu wyborów przez Janukowycza oraz jego kolesiów, którzy wysyłali przeciw nam pojazdy opancerzone

Te zdjęcia działają jak wehikuł czasu. Patrząc na nie uświadamiam sobie, że za dziesięć lat będę uczestniczyć w Rewolucji Godności z tymi samymi żądaniami – lecz już nie tylko z moim ojcem, ale także z mężem. Przypominam sobie naszą rozpacz i łzy, gdy Bohaterów Niebiańskiej Sotni wnoszono na Majdan w otwartych trumnach przy pieśni „Pływe kacza po Tysyni”.

Myślę o tym, że za 10 lat rozpocznie się wojna, a w 2022 roku inwazja. Moi koledzy ze studiów, z którymi chodziłam na protesty z pomarańczowymi flagami kampanii Juszczenki oraz z flagami Ukrainy i UE, są teraz na froncie. Zamiast fotografować się z dziećmi, wrzucają dziś na Facebooka rozpikselowane zdjęcia, prosząc o udział w kolejnej zbiórce pieniędzy na samochód albo drona dla swojej jednostki.

Ania jest w Kanadzie, Wika w Niemczech, a Tania w USA. Patrzę na te zdjęcia w moim kijowskim mieszkaniu, przygotowując się do wyjazdu do Warszawy, gdzie teraz mieszkam z dziećmi

Rozlega się syrena, a głos w moim smartfonie mówi: „Uwaga, uwaga! Alarm rakietowy. Udaj się do najbliższego schronu”. Moja starsza córka dostaje ataku paniki, a młodsza, dwuletnia, zaczyna biegać w kółko po mieszkaniu, załamując ręce jak babcia i mówiąc: „O mój Boże! O mój Boże!” Łapię się na myśli, że pierwszy raz w życiu moje dziecko wypowiedziało słowo „Bóg”.

Uspokajam córki – i myślę o wszystkich ukraińskich dzieciach. O tych, które umierają każdego dnia czy odnoszą straszliwe rany od rosyjskich pocisków. O tych deportowanych do Rosji i o sierotach, których rodzice nigdy nie wrócą z wojny. O dzieciach w Ukrainie, które codziennie czekają w schronach na koniec Putina, zwycięstwo Ukrainy i swoją europejską przyszłość. I o tych, które tak jak moje od trzech lat marzą o powrocie do domu. Myślę też o moim ojcu, który opowiadał się za europejską Ukrainą we wszystkich trzech rewolucjach, a w 2022 roku, mając 70 lat, zamiast grać na scenie, robił koktajle Mołotowa, przygotowując się na spotkanie z Rosjanami w Kijowie.

Przeczytałam oświadczenie byłego przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera, który powiedział, że Ukraina nie jest jeszcze gotowa na pełne członkostwo w UE, bo nie przeszła wystarczających reform. Chciałbym odpowiedzieć Junckerowi i innym zachodnim politykom, którzy wciąż wahają się, czy otworzyć Ukrainie drzwi do UE i NATO, zapewnić jej broń niezbędną do zwycięstwa i nałożyć ostateczne sankcje na rosyjskie surowce: Zapomnieliście? 20 lat temu na Majdanie mówiliśmy: „Ukraina to Europa!”.

Jeśli wtedy nie mieliście odwagi tego przyznać dla przyszłości mojego pokolenia, miejcie odwagę zrobić to teraz dla ukraińskich dzieci

Zdjęcia z prywatnego archiwum autorki

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.

Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.

Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.

Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.

Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy  – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.

Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.

Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.

Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością

Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.

Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.

Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.

Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.

Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.

20
хв

Kira: głosuję na Ciebie!

Jerzy Wójcik

 W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.

Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.

Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.

I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos. 

W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.

Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja

Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczek w wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.

A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.

Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. 

Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.

W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.

To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.

20
хв

Gdy milczenie jest najgorsze

Olena Klepa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Pomarańczowa Rewolucja i ja

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress