Exclusive
20
min

Dziewczyny o białych twarzach rozbijają kamień

Solomia Melnyk, członkini Dakh Daughters: „23 lutego 2022 roku mieliśmy próbę, Vlad Troicki i ja pracowaliśmy nad Danse Macabre. Sean Penn też przyszedł do nas, by nakręcić swój film dokumentalny. Można było już poczuć coś w powietrzu. Vlad powiedział na pożegnanie, że jeśli wydarzy się coś strasznego, wszyscy powinni zebrać się w jego domu na wsi. Następnego dnia wszystko się zaczęło…”

Oksana Gonczaruk

„Zawsze pracujemy na najwyższych obrotach”. Zespół Dakh Daughters. Zdjęcie: Ołeksandr Kosmacz

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

„One są jak ogień” – mówią o dziewczynach z pobielonymi makijażem twarzami, które od ponad dekady intrygują świat swoimi muzycznymi i teatralnymi występami.

Członkinie kabaretu Dakh Daughters grają na różnych instrumentach i śpiewają w kilku językach. Śpiewały podczas rewolucji na Majdanie. Kiedy wybuchła wojna na pełną skalę, przeniosły się do Francji. Nie przestały jednak śpiewać i grać, przekonując Europejczyków do wspierania Ukrainy. Niedawno wyruszyły w długo oczekiwaną trasę koncertową po ukraińskich miastach. Sestry rozmawiają z członkinią zespołu Solomią Melnyk.

Solomia Melnyk. Zdjęcie: Olga Zakrewska

Masz 300 dolarów, kup sobie wiolonczelę

Oksana Gonczaruk: Dakh Daughters (dalej DD) to holistyczny organizm, ale każda jego część wnosi coś innego. Jaką nutę Ty dodajesz?

Solomia Melnyk: Jestem odpowiedzialna za muzyczny komponent naszej grupy, ponieważ jestem jedyną z dziewcząt, która ma odpowiednie wykształcenie: ukończyłam dziesięcioletnią szkołę im. Łysenki w Konserwatorium Kijowskim z dyplomem pianisty i dyrygenta chóru. Jestem więc czymś w rodzaju kontrolerki klimatu muzyki i wokalu DD. Ponadto przynoszę na próby dużo archiwalnej muzyki z kolekcji mojej rodziny i uczę się piosenek z dziewczynami. Można powiedzieć, że pracuję jako chórzystka. Ktoś musi być odpowiedzialny za to, byśmy brzmiały harmonijnie.

DD używają w swoich występach półtora tuzina instrumentów muzycznych. Na ilu Ty grasz?

Na akordeonie, wiolonczeli, pianinie i perkusji. Pracujemy razem w Teatrze DACH od dwudziestu lat i zawsze podczas występów korzystamy z muzyki na żywo. Takie wymagania postawił Vlad Troicki (założyciel Teatru Dach), który zasugerował, by każdy artysta nauczył się na czymś grać.

Kiedyś powiedział do mnie: „Jesteś muzykiem, powinnaś umieć grać na wszystkim. Masz 300 dolarów, kup sobie wiolonczelę”. Poszłam na ulicę Lybidską, gdzie ludzie wystawiali stare rzeczy na sprzedaż pod „Tariłką” [zabytek architektury modernistycznej w Kijowie – aut.]. Spotkałam tam starszego mężczyznę, który chciał sprzedać wiolonczelę z futerałem. Instrument zostawiła mu zmarła żona, wiolonczelistka. Żal mu było sprzedawać ukochany instrument, ale nie miał z czego żyć, więc musiał. W ten sposób dostałam unikatową, ręcznie robioną czeską wiolonczelę, na której nauczyłam się grać sam. Mam jednak własną technikę gry, absolutnie nieakademicką.

Zdjęcie: Alina Kuchma

Od samego początku postawiliśmy sobie za zadanie odtworzenie tradycji ukraińskiego teatru muzycznego i dramatycznego. Muzyka i aktorstwo to dwa filary, na których każdy z nas opiera swoją pracę, i nie można ich rozdzielić.  

Opowiedz nam o trasie koncertowej po Ukrainie i nowym programie „Rozbij ten kamień”.

Nazwa programu pochodzi z piosenki z tekstem Iwana Franki. Od dawna myśleliśmy o nowych kompozycjach, a Troicki wpadł na pomysł, żeby zrobić coś kontrastującego. Innymi słowy, poważne tematy są poruszane w strukturze zabawnej muzyki komediowej. W ten sposób staramy się dotrzeć do ludzi, którzy wydają się być zablokowani, gdy zaczynasz mówić poważne rzeczy i grać tragiczną muzykę.

Nasza sztuczka polega na tym, aby najpierw otworzyć widza, a następnie „dorzucić” nasze poważne pytania

Jakie są te pytania?

Tematy, które pojawiły się na początku wojny, nie zniknęły, stały się tylko straszniejsze. Kiedy tworzyliśmy nowy program dla zachodniej publiczności, naszym głównym zadaniem było utrzymanie zaangażowania widzów, zainteresowanie ich Ukrainą. To oczywiste, że wszyscy są zmęczeni wojną i nie chcą myśleć o niej każdego dnia. Ale przez pryzmat sztuki można przedstawić ten temat w inny sposób – sposób, który nie pozostawi Europejczyków obojętnymi. Jedna z naszych nowych kompozycji nosi tytuł „I'm so small”.

Zachodni świat często rozumiał twórczość zespołu lepiej niż większość widzów w kraju. Zdjęcie: Ołeksandr Kosmacz

Na początku mieliśmy wątpliwości, czy grać to w Ukrainie, ale zdaliśmy sobie sprawę, że to jest również istotne dla Ukraińców. Mamy też wielu ludzi, którzy nie rozumieją, co się dzieje, są odgrodzeni: „Nie interesuję się polityką”; „To mnie nie dotyczy”, „Jestem małym człowiekiem, nic ode mnie nie zależy”. Ale to nieprawda – to tylko wygodna pozycja oportunistów.

Małe działania pozornie małej osoby mogą wiele zmienić. To jest nasze główne przesłanie

Hiszpańska pacyfistka daje 500 euro ukraińskim żołnierzom

Jak w Twoich oczach wygląda zmęczenie wojną na świecie?

Od dwóch lat to zmęczenie przychodzi dużymi falami: zainteresowanie spada, apotem rośnie. I to jest naturalne. To Ukraina jest przyzwyczajona do życia w napięciu. To tak jak w powieściach Remarque'a, gdzie opisuje on ludzi, którzy są bombardowani, lecz siedzą, pijąc calvados i jedząc ostrygi. Piętnaście lat temu, kiedy czytałam Remarque'a, byłam tym zaskoczona. Dziś to nasza rzeczywistość.

Ludzie jako zwierzęta społeczne mogą przyzwyczaić się do wszystkiego. I nawet w takich warunkach zaczynają się cieszyć, przeżywać każdy dzień tak, jakby miał być ich ostatnim. By Europejczyk to zrozumiał, nie wystarczy wyjaśnić.

Ale to nie znaczy, że nie ma potrzeby wyjaśniać. Dlatego po każdym koncercie w Europie rozmawiamy z publicznością. Opowiadamy jej o wojnie z własnego doświadczenia. Pewnego razu w Bordeaux turystka z Hiszpanii, która przypadkiem uczestniczyła w naszym koncercie, podniosła mikrofon podczas rozmowy i powiedziała, że jest pacyfistką, przeciwniczką wojny, ale nasz występ zmienił jej postrzeganie wszechświata i dotarł do jej serca. Po czym przekazała 500 euro na rzecz Ukraińskich Sił Zbrojnych.

Koncert w Hamburgu, Niemcy

Na początku wojny DD wyjechał do Normandii. Kto Was przyjął?

Przed wojną dużo współpracowaliśmy z Francuzami. W ich kraju są menedżerowie i teatry, z którymi się przyjaźnimy. W marcu 2022 roku mieliśmy wyjechać do Normandii, by pracować nad nowym projektem. Zaprosiła nas reżyserka Lucie Berelowicz, którą poznaliśmy w 2014 roku na Majdanie podczas Rewolucji Godności. Potem zrobiliśmy z nią sztukę „Antygona” na podstawie Sofoklesa, do której DD stworzył muzykę i odegrał rolę swego rodzaju greckiego chóru. A potem Lucie została dyrektorką teatru Le Pr?au w normandzkim mieście Vire. Planowaliśmy wystawić tam nasz spektakl, ale wybuchła wojna.

23 lutego 2022 roku mieliśmy próbę; Troicki i ja pracowaliśmy nad Danse Macabre. Sean Penn przyjechał do nas, by nakręcić swój dokument. Czuć już było coś w powietrzu. Pamiętam, jak Troicki powiedział nam na pożegnanie, że jeśli wydarzy się coś strasznego, wszyscy powinniśmy zebrać się w jego domu na wsi: „Razem jesteśmy silni, więc usiądziemy i zastanowimy się, jak żyć dalej”. Następnego dnia wszystko się zmieniło...

Wieczorem przyjechaliśmy z mężem i naszym dzieckiem do domu Vlada. Byłam zrozpaczona: trzymałam dziecko, które nadal karmiłam piersią, a moja matka powiedziała, że nigdy nie opuści Kijowa. Niedługo wcześniej mój ojciec zmarł na COVID. To wszystko się na siebie nakładało. I wtedy Lucie Berelowicz zadzwoniła do nas i powiedziała: „Proszę, dziewczyny, błagam was, weźcie swoje rodziny i przyjedźcie do Normandii. Czekamy tu na was wszystkie”.

Przed teatrem — z synem i Lucie Berelowicz. Zdjęcie: Oleksandr Kosmach

To, jak DD dotarł do Francji, to już inna historia. Nie wszystkim się udało. W Normandii przywitało nas całe miasto. Ludzie przynosili z domu wszystko, czego potrzebowało moje dziecko – bo miałam ze sobą tylko podręczną walizkę, a w niej dwie dziecięce piżamy i pieluchy, to wszystko.

Kiedy wyjeżdżałam, wydawało mi się, że będę musiała biec z dzieckiem na ręku przez lasy, uciekając przed Moskalami. Dlatego założyłam nawet bieliznę termiczną i specjalne buty, żeby było łatwiej w górach

Jak szybko wróciłaś do pracy po takim stresie?

Na szczęście mamy Troickiego, wyjątkową osobę, która potrafi przekonać każdego. Zebraliśmy się, uściskaliśmy, popłakaliśmy, zastanowiliśmy się i doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli wszyscy coś zrobią. Dwa dni po przyjeździe zaczęliśmy działać.

Lucie udostępniła nam platformę. W ciągu czterech dni przeformatowaliśmy program „Ukraina w ogniu” i nakręciliśmy dla niego nowy film dokumentalny. Tydzień później pojechaliśmy w trasę. A kiedy wróciliśmy, zaczęliśmy przerabiać teatralną historię Danse Macabre. Wojna przestawiła wszystkie akcenty. W pierwszej wersji chcieliśmy spojrzeć na śmierć nie tylko jak na negatywną konotację zakończenia, ale także jak na możliwy początek innego życia – jak jest postrzegana w różnych kulturach. Szukaliśmy osobistych historii związanych ze śmiercią, a może nawet komicznych podtekstów. Nowa wersja Danse Macabre miała elementy teatru dokumentalnego, z prawdziwymi historiami Ukraińców, którzy ucierpieli na początku wojny, oraz z artystami DD, którzy zaangażowali się w tę historię

Przedstawienie Danse Macabre. Zdjęcie: Taras Bobrow

„Kiedy pokazaliśmy grę w Europie, od razu zdaliśmy sobie sprawę, że działa. Ludzie wychodzili ze łzami z pokoju. To właśnie musieliśmy zrobić w tym momencie, aby ludzie zrozumieli, jaki horror wydarzył się obok nich. I to jest to, co nadal robimy.

Młodzi pytają o Rozstrzelane Odrodzenie

To oznacza, że przed inwazją skalą szukałaś opowieści o śmierci, a po 24 lutego prawdziwe historie Ukraińców wypłynęły jak powódź. Tak czy inaczej, Troicki ma niemal zwierzęce przeczucie...

Zawsze pracowaliśmy na najwyższych obrotach. Na przykład jeden z naszych pierwszych spektakli – „Buda dla psa. Widok z góry. Widok z dołu” – dotyczył przedrewolucyjnej historii związanej z Janukowyczem i całą prorosyjską propagandą, milczeniem większości. Zawsze poruszaliśmy ostre kwestie polityczne i społeczne.

Latem planujemy wspólny projekt z Tiger Lillies, z którymi przyjaźnimy się od dawna. Wokalista tego zespołu Martyna Jacques od samego początku był bardzo zaniepokojony naszym losem. Wydał album poświęcony Ukrainie i przyjechał do nas na trasę koncertową. Oni mają silne proukraińskie stanowisko. Roboczy tytuł naszego projektu muzyczno-dramatycznego brzmi Fucking life, ale najprawdopodobniej go zmienimy.

Z reżyserem Vladem Troickim

Są ukraińscy artyści i dyrygenci, którzy z zasady nie pracują w projektach z przedstawicielami kraju agresora. Są też tacy, którzy się wahają. A jak jest z Wami?

My odmawiamy. Mieliśmy przypadki, że nawet nie wiedzieliśmy o obecności Rosjan. Teraz trzeba dokładnie sprawdzać, kogo można spotkać na występie. Nie było nikogo, a potem, - bam! –  „bardzo dobry rosyjski reżyser”. Odmówiliśmy. „Idźcie na spacer do lasu, nie na to się pisaliśmy” – odpowiedzieli.

Zarazem jednak musimy zdać sobie sprawę, że rosyjski świat i rosyjska kultura nie znikną ze wszystkich światowych aren w najbliższym czasie. A język ukraiński musi być słyszany wszędzie i mimo wszystko, w przeciwnym razie nadal będzie słyszany tylko język rosyjski. I warto, biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw i unikając „bezpośrednich kontaktów”, wybrać „być i brzmieć”. Warunkowo: na tym samym festiwalu, ale na przykład na różnych scenach.

Francuzi to uwielbiają, dosłownie pławią się w tym „krwawym rosyjskim balecie” i Dostojewskim. A z naszej strony potrzeba wiele wysiłku, by przeciwdziałać wynikom tej długiej operacji specjalnej, mającej na celu narzucenie światu kultury ludzi, którzy cały czas zabijają swoich sąsiadów.

Po wizycie w Ukrainie dobrze poznałaś krajową publiczność. Jak się zmieniła?

Ukraińska trasa była świetna. Ludzie płakali, śmiali się, podchodzili i przytulali nas. Przeprowadziliśmy aukcje i zebraliśmy około miliona hrywien na potrzeby wojska. To wszystko bardzo nas zainspirowało. Teraz jesteśmy w trasie po Europie, ale w sierpniu najprawdopodobniej wrócimy do Kijowa, by napisać nowy album.

Solomia Melnyk na Majdanie. Zdjęcie: Maksym Dondiuk

Mamy nową, młodą publiczność – to było dla nas jak cud. Na przykład kiedy występowaliśmy w Dowżenko Film Studio, było tam około 1500 osób – prawie dzieci – i znali teksty wszystkich naszych piosenek! Pomyśleliśmy, że nie na darmo DD weszło na Tik-Toka. Istnieją nowe sposoby dotarcia do serc słuchaczy.

Młodzi ludzie są dziś zainteresowani twórczością Mychajło Semenki i Rozstrzelanego Odrodzenia. A DD zaczął poruszać ten temat już w 2014 roku. Cieszymy się, że wywołał taką falę, chociaż minęło dziesięć lat. W dzisiejszych czasach folk jest wszędzie – coś, co DACH robi od 20 lat. Podoba mi się, że ludzie przyjęli ten smak i kontynuują nasze tradycje.

Zdjęcia z archiwum Dakh Daughters

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Jolie pojawiła się w szpitalu dziecięcym oraz na oddziale położniczym, rozmawiając z pacjentami, lekarzami i wolontariuszami. Towarzyszyli jej przedstawiciele jednej z organizacji pomocowych działających w regionie. Jak relacjonują świadkowie, aktorka chciała zobaczyć, jak wygląda życie w mieście, które codziennie doświadcza ostrzałów artyleryjskich i ataków dronowych.

„Nie przyjechała po to, żeby robić zdjęcia. Po prostu przyszła, usiadła z dziećmi, z lekarzami i pytała, jak dają sobie radę” – powiedziała pielęgniarka cytowana przez portal Most.

Na opublikowanych w sieci zdjęciach widać aktorkę w prostym stroju, siedzącą na łóżku obok dziewczynki z opatrunkiem na nodze. Według relacji świadków Jolie długo rozmawiała z personelem o ewakuacjach pacjentów i o tym, jak dzieci znoszą życie w ciągłym zagrożeniu.

Były radny Chersonia Witalij Bohdanow, który opublikował fotografię z aktorką, napisał:

„Powiedziała, że świat nie zapomniał o Ukrainie. Dziękowała lekarzom i wolontariuszom za odwagę”

Spotkanie przebiegało w kameralnej atmosferze. Nie było konferencji prasowych, nie wydano oficjalnego komunikatu. Jak informuje Ukrinform, szef chersońskiej administracji wojskowej Jarosław Szanko wręczył Jolie pamiątkowy żeton miasta, symbol oporu mieszkańców wobec okupacji i codziennej determinacji.

„To był gest wdzięczności wobec kogoś, kto przyjechał bez kamer, bez mikrofonów, tylko po to, by być z ludźmi” – powiedział Szanko.

Chersoń został wyzwolony spod rosyjskiej okupacji w listopadzie 2022 roku. Od tamtej pory miasto pozostaje pod nieustannym ostrzałem z lewego brzegu Dniepru. Dziennie spada tu po kilkadziesiąt pocisków. Ludzie śpią w korytarzach, dzieci uczą się w piwnicach. Jak mówią mieszkańcy: „To miejsce, gdzie normalność przestała istnieć.”

Angelina Jolie w w Chersoniu. Zdjęcie: Telegram-channel Ukraine no context

Wizyta Jolie miała więc wymiar symboliczny, była gestem solidarności z cywilami, którzy trwają mimo wszystko. „Kiedy zobaczyłam ją w naszym szpitalu, pomyślałam: świat naprawdę jeszcze nas widzi” – mówi lekarka z Chersonia.

To nie pierwsza obecność aktorki w Ukrainie. W kwietniu 2022 roku Jolie odwiedziła Lwów, spotykając się z uchodźcami i dziećmi rannymi w rosyjskich atakach. Tamta podróż również nie była wcześniej ogłaszana. Aktorka, przez dwie dekady specjalna wysłanniczka Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców, od lat angażuje się w działania humanitarne w strefach konfliktów.

Po wizycie we Lwowie mówiła o „niewiarygodnej sile ukraińskiego społeczeństwa” i apelowała, by świat wspierał lokalne NGO-sy, które, jak podkreślała, „niosą prawdziwą pomoc, nie narracje”.

W maju 2023 roku, podczas wystąpienia w Cannes, Jolie wspomniała ukraińską pisarkę Wiktorię Amelinę, zabitą w rosyjskim ataku rakietowym na Kramatorsk. Nazywała ją „głosem odwagi i prawdy”, a jej śmierć „przypomnieniem, że każda wojna zaczyna się od próby uciszenia ludzi, którzy potrafią mówić”.

Wizyta w Chersoniu, mieście które od trzech lat żyje w stanie oblężenia, została przyjęta przez mieszkańców z mieszanką zdumienia i wdzięczności.

„Nie potrzebujemy celebrytów. Potrzebujemy świadków” – napisał jeden z lokalnych wolontariuszy. „Tym, że tu przyjechała, pokazała, że Ukraina to nie tylko nagłówki”

Według relacji świadków Jolie miała powiedzieć w rozmowie z personelem:

„Nie można przyzwyczaić się do wojny, ale można nie pozwolić, żeby zabrała wam wiarę w siebie.”

Jak podają źródła osobowe, po zakończeniu wizyty aktorka opuściła miasto tego samego dnia. W drodze powrotnej doszło do drobnego incydentu na jednym z punktów kontrolnych. 

Ukraińscy żołnierze zatrzymali jej ochroniarza (według innej wersji – kierowcę) w celu sprawdzenia dokumentów. W kraju, w którym trwa mobilizacja, jest to normalna procedura. Problem w tym, że mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów.

Źródła TSN z Sił Lądowych ZSU informują, że ochroniarza zaproszono do wojskowego centrum rekrutacyjnego, gdzie ustalono jego tożsamość i zwolniono. Natomiast źródła UNIAN twierdzą, że po kontroli mężczyzna przygotowuje się do służby wojskowej. Angelina Jolie osobiście odwiedziła centrum, próbując ustalić przyczyny zatrzymania, po czym kontynuowała podróż zgodnie z planem.

Aktorka, jak relacjonują świadkowie, miała zareagować z uśmiechem i powiedzieć:

„Nawet w czasie wojny można zachować poczucie humoru. To też część odwagi.”

W świecie, który przywykł do wielkich gestów i medialnych spektakli, jej podróż do miasta na linii frontu była czymś odwrotnym – cichym, ludzkim gestem. W miejscu, gdzie codziennie giną ludzie, pojawiła się po prostu po to, by przypomnieć, że świat wciąż patrzy.

20
хв

„Kiedy Jolie pojawiła się w naszym szpitalu, pomyślałam: świat wciąż nas widzi”

Jerzy Wójcik

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, wraz z Pierwszą Damą Ukrainy Ołeną Zełenską uzgodnili pomysł wystawienia w Ameryce opery o Ukraińcach, by pomóc Ukrainie być lepiej słyszaną na świecie. Gelb jest przyjacielem Ukrainy, odmówił współpracy swojego teatru z rosyjskimi artystami popierającymi reżim Putina. Zaprosił też na staż i występy ukraińskich śpiewaków operowych. Libretto do przyszłej opery napisał amerykański dramaturg George Brant, a dyrygentką została Keri-Lynn Wilson, Kanadyjka znana z kierowania Ukraińską Orkiestrą Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) i zespołem „Kijowska Kamerata”. Nawiasem mówiąc, Peter Gelb i Keri-Lynn Wilson są małżeństwem o ukraińskich korzeniach.

Pojawiło się pytanie, kto napisze muzykę do nowej opery. Ogłoszono konkurs, wpłynęło ponad 70 zgłoszeń z Ukrainy. Zwyciężył 44-letni Maksym Kołomijec, znany w Ukrainie oboista i kompozytor, którego wielu uważa za jednego z najbardziej „zachodnich” współczesnych ukraińskich kompozytorów – dzięki jego odważnym eksperymentom muzycznym.

Maksym Kołomijec i dyrygentka Keri-Lynn Wilson podczas próby. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Ukraińskie historie, które pójdą w świat

Oksana Gonczaruk: – 14 sierpnia w Warszawie odbyła się światowa premiera suity orkiestrowej z opery „Matki Chersonia”, która zainicjowała europejską trasę koncertową Ukrainian Freedom Orchestra „Niepokonani 2025”. Widzowie po raz pierwszy usłyszeli muzykę z opery, której premiera zaplanowana jest na 2026 rok. Czy do suity weszły najlepsze utwory z opery?

Maksym Kołomijec: – Powiedzmy, że weszły ważne, ponieważ suita jest dziełem samowystarczalnym, musi być interesująca sama w sobie. Napisanie suity nie było łatwe: stworzyłem pierwszą wersję, wysłałem ją do Keri-Lynn, a ona bardzo delikatnie poprosiła o niewielkie przeróbki. Dokonałem ich, wziąłem inne motywy, inaczej skomponowałem całość. Ale suita to ważny krok w promocji nadchodzącej premiery opery „Matki Chersonia” pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson. Obecnie wraz z Ukrainian Freedom Orchestra wyruszyła w trasę po Europie, gdzie da osiem koncertów, a prawie każdy z nich rozpocznie się moją suitą. To naprawdę potężna promocja „Matek Chersonia”. Amerykanie są pod tym względem świetni, wszystko kontrolują, pracują systemowo.

Jak układa się wasza współpraca? Na ile Keri-Lynn Wilson czuje materiał, który Pan jej proponuje?

Wszystko układa się wspaniale. Jest wrażliwą, dobrą osobą i wspaniałą dyrygentką. Mówię tak nie tylko dlatego, że rozpoczęliśmy współpracę. Keri-Lynn na początku wojny stworzyła Ukrainian Freedom Orchestra [w jej skład wchodzą ukraińscy muzycy z różnych orkiestr, teatrów operowych i zespołów z całej Ukrainy i zagranicy – red.]. Wiem, jak brzmi ta orkiestra. Z połową muzyków wchodzących w jej skład grałem na koncertach, to świetni instrumentaliści. Jestem wdzięczny, że Keri-Lynn już po raz czwarty ich ze sobą zbiera.

Nazywa swoich muzyków „żołnierzami muzyki”, a ta jej mała armia światła dokonuje niezwykłych rzeczy

By orkiestra symfoniczna zabrzmiała po długiej przerwie, muzycy ćwiczyli w Warszawie codziennie przez 6 godzin 10 dni z rzędu.

Najważniejsze, że Keri-Lynn poczuła i rozumiała Pana muzykę, bo ona jest skomplikowana.

Dlatego kiedy ją pisałem, dużo rozmawialiśmy. Długo przyglądałem się MET. Jeździłem tam, słuchałem tego, co grają, analizowałem, jak ludzie tam odbierają muzykę, czym w ogóle żyją, jakimi operami i jak je wystawiają.

Próbowałem stworzyć sobie wyobrażenie o tym, jaki powinien być styl opery, która trafi do Nowego Jorku. Bo choć piszę operę ukraińską, premiera odbędzie się najpierw w Warszawie, a następnie w Metropolitan Opera.

Dyrektor generalny Opery Narodowej w Warszawie Waldemar Dąbrowski, dyrygentka Keri-Lynn Wilson i Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Między Verdim a awangardą

Ale to nie powód, by pisać operę radykalnym współczesnym językiem muzycznym...

W tym przypadku na pewno nie. Skupiłem się na języku muzycznym bliskim wielu osobom. No i w zasadzie sama tematyka opery dyktuje styl, bo to przecież historia o matkach, o kobietach, które możemy spotkać w pociągu lub autobusie. To proste kobiety, w przypadku których ciężki los sprawił, że stały się bohaterkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby śpiewały na przykład w stylu Zimmermana czy Berga. Musi być empatia między nimi a muzyką, która oddaje ich charakter.

Pisząc muzykę, inspirowałem się klasyczną operą, choć nazwałbym to raczej rozszerzonym stylem klasycznym, który obejmuje również współczesne techniki.

Nie można po prostu zamknąć oczu i stworzyć coś radykalnie własnego, co zostanie wystawione dwa razy i zapomniane. To musi być bliskie wielu ludziom – czyli w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka popularna. Po to, by opera była wystawiana na całym świecie

Dlaczego wybraliście właśnie taki temat? I jak pracowaliście nad librettem?

W MET, kiedy mowa o nowej operze, wszystko odbywa się bardzo precyzyjnie i jest przemyślane na wszystkich poziomach. Temat wybieraliśmy kilka miesięcy. Trudność polegała na tym, że tematów wojennych wartych przedstawienia w operze są tysiące. To tysiące ludzkich losów i sytuacji, które chciałoby się opisać. Ale właśnie w tym czasie zaczął się pojawiać temat porywania i deportacji ukraińskich dzieci przez Rosjan, co jest jedną z największych zbrodni Rosji – i teatr wybrał ten temat. Nie chcieliśmy po prostu pokazać życie bohatera interesującego tylko Ukraińców, ale poruszyć temat ponadczasowy. Potem rozpoczęło się gromadzenie materiałów.

Wiem, że początkowo chcieliście wykorzystać w libretcie losy konkretnych kobiet i dzieci.

Tak, ale zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ trudno to zrobić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Tu są niuanse dotyczące praw autorskich i czynnik ludzki – ludzie, gdy rzecz dotyczy ich, na pewno będą ingerować w proces. Dlatego postanowiliśmy nie ograniczać się do konkretnych losów i stworzyliśmy postacie zbiorowe. Całkowicie wiarygodne, ale uogólnione, ponieważ składają się z wielu podobnych rzeczywistych sytuacji kobiet, które próbowały odzyskać swoje dzieci.

Temat porwania dzieci jest przerażający. Jak Amerykanie, dla których rodzina jest święta, do tego podchodzą?

Z mojego punktu widzenia Amerykanie nie są ludźmi emocji, ale czynu. Wylewanie łez nie jest ich metodą. A to, jak podchodzą do tego tematu, przejawia się w tym, że poświęcają mu obecnie ogromne zasoby

Dokładają wielkich starań, by ten temat był szeroko rozpowszechniany, i opowiadają o nim wszędzie, gdzie tylko się da.

Występ Ukrainian Freedom Orchestra w Operze Narodowej w Warszawie, 2025 r. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Autorem libretta jest znany amerykański dramaturg George Brant, mistrz współczesnej opery. Czytałam, że ma operę, w której główną bohaterką jest pilotka F16. Jak wygląda wasza współpraca?

To wspaniały dramaturg i niesamowita osoba. Napisał fabułę dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Oprócz niego pracowała nad nią Sasza Andrusyk, która sprawdzała zgodność z dokumentami: kto, gdzie, kiedy, dokąd, jakie wojska się wycofały i w którym momencie. Jest tam wiele takich szczegółów, a ona wszystko sprawdziła. Teraz wszystko wygląda spójnie.

George Brant zagłębił się w dokumentację. Fundacja Save Ukraine przesłała mu setki godzin różnych wywiadów, mnóstwo artykułów.

I o ile pierwsze wersje libretta wyglądały tak, jakby napisał je Amerykanin, który nigdy nie był w Chersoniu, to ostateczna wersja sprawia wrażenie, jakby George spędził w Chersoniu całe życie

Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pracy, bo czytając libretto czułem, kim są te kobiety.

Dlaczego bohaterkami opery stały się matki z Chersonia?

Bo właśnie w Chersoniu doszło do bardzo podłego masowego uprowadzenia dzieci. To historia o tym, jak Rosjanie to zrobili, podstępem, mówiąc, że wysyłają dzieci do obozu na Krymie, gdzie będzie im dobrze – a potem je wywieźli, zabierając im telefony, by nie mogły skontaktować się z rodzicami. Te dzieci wysłano do obozów, gdy miasto było okupowane i istniała łączność między Chersoniem a Krymem. Potem jednak do miasta wkroczyli nasi, łączność została odcięta i okazało się, że chociaż z Chersonia na Krym jest blisko, matki nie mogą się tam dostać.

Czy w waszej operze jest szczęśliwe zakończenie? Udaje się matkom odzyskać dzieci?

Nie, nie ma hollywoodzkiego happy endu. Niektórym udało się uwolnić dzieci, a innym nie, a jeszcze inne zginęły po drodze.

Wszystko wygląda tak, jak było w rzeczywistości. Ta historia jest o nadziei. O tym, że nie można się poddawać. O sile woli i miłości

Zresztą byłoby dziwne, gdyby zakończenie było szczęśliwe, ponieważ żyjemy w świecie, w którym jest zbyt wiele zła, i to zło jest bardzo silne.

Ale w Pana muzyce jest światło.

To prawda. Starałem się, by utwór nie był całkowicie ponury i pełen zdrady. Kobietami kieruje miłość – uczucie dość jasne. Warto pisać muzykę z perspektywy światła, które jest w nas.

Czy w operze będą arie? Chciałbym usłyszeć coś tak przejmującego, jak u Verdiego czy Pucciniego.

Arie na pewno będą, i to piękne, jest tam dość dużo odpowiedniego materiału. Teraz można posłuchać na przykład „Faith is hard work” w wykonaniu Amerykanki Erin Morley, która ma wspaniały sopran koloraturowy.

Skoro już mowa o ariach: czy wiadomo, kto będzie śpiewał na premierze?

Premiera odbędzie się dwukrotnie, w Warszawie i w Nowym Jorku, ale solistki, które mogą śpiewać na premierze w MET, nie mogą wystąpić w Warszawie – i na odwrót. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem, ale wiem, że partię jednej z głównych bohaterek wykona polska śpiewaczka Aleksandra Kurzak, wspaniała liryczna sopranistka, jedna z czołowych solistek MET. Kiedy pisałem muzykę, orientowałem się na nią i na Erin Morley.

Erin Morley śpiewa arię matki. Zrzut ekranu z filmu Metropolitan Opera

Maraton, nie sprint

Jak reaguje Pan swoją twórczością na wojnę? Wojna wypala duszę wszystkim, a muzycy to ludzie wrażliwi. Nie mogą pominąć tego strasznego tematu.

Dużo o tym myślałem, ponieważ widzę, jak temat wojny jest postrzegany w twórczości Ukraińców i Europejczyków. To ogromna różnica, ponieważ Ukraińcy wiedzą, o czym mowa, a Europejczycy, kiedy mowa o naszej wojnie, coraz częściej ziewają: „Och, znowu ci Ukraińcy ze swoją wojną, będą lać łzy”. Jednak trudno ich winić za brak empatii, bo, po pierwsze, naprawdę nie wiedzą, co to jest wojna. A po drugie, wymaganie empatii od obcych ludzi byłoby dziwne. Dlatego chcę tworzyć utwory, które będą interesujące nie tylko dla Europejczyków, ale dla wszystkich ludzi na świecie. Bo dziś temat wojny jest żywy, ale potem zniknie, a wraz z nim umrą dzieła.

A ja nie chciałbym, żeby moja muzyka umarła. To, co się dziś pisze, pisze się nie tylko po to, żeby wykonać to tylko tu i teraz

Jak wygląda dziś kwestia popularności gatunku opery współczesnej opery na świecie?

Rozmawiałem o tym z MET, ponieważ oni ciągle wystawiają nowe opery – chociaż mając takie zaplecze, mogliby wystawiać Pucciniego i nie martwić się o nic więcej. Ale mają inne podejście. Pracownicy MET opowiadali mi, że ich teatr został mocno dotknięty pandemią COVID-19. Metropolitan Opera nie działa tak, jak na przykład Opera Narodowa w Kijowie. Nie otrzymuje ani grosza od państwa, utrzymuje się wyłącznie ze środków od sponsorów. I tu nagle z powodu COVID-19 teatr zostaje zamknięty, nie ma pieniędzy od sponsorów, a publiczność, która zawsze chodziła na operę klasyczną, nie przychodzi... Co robić? MET zaczął poruszać w swoich dziełach aktualne, palące tematy i przyciągać publiczność z różnych warstw społecznych. Nowy Jork to gigantyczne miasto, liczące 27 milionów mieszkańców, więc potencjalna publiczność jest. Okazało się, że opera jest naprawdę interesująca, gdy ma odniesienie do współczesności.

Bo opera klasyczna ma w istocie dla współczesnego słuchacza fabułę sztuczną. Te opery są jak owady zalane bursztynową żywicą miliony lat temu

Oglądałem w MET różne opery o współczesnym świecie i na wszystkie bilety były wyprzedane. Bo one są bliskie ludziom.

A u nas prawie nie podejmuje się prób wystawiania współczesnych oper.

Cóż, nie należy za to obwiniać teatrów, na przykład Opery Narodowej. Jedną rzeczą jest wystawić nową operę w metropolii liczącej 27 milionów mieszkańców, a inną w mieście liczącym 3 miliony. To nie są rzeczy porównywalne. Aby wystawiać współczesne opery, tak jak robi to MET, potrzebny jest silny zespół. W Nowym Jorku jest z kogo wybierać, a u nas nie ma zbyt wielu specjalistów. Do tego dochodzi korupcja, i to nawet niezwiązana bezpośrednio z operą. No i kumoterstwo, bez którego się nie obejdzie.

Kolejny problem to kompozytorzy. Do MET na konkurs na operę wpłynęły 74 zgłoszenia. To praktycznie wszyscy kompozytorzy [w Ukrainie - red.], którzy w zasadzie są w stanie napisać cokolwiek. Nie jest też pewne, czy są w stanie napisać akurat operę – po prostu zgłosili się. A to znaczy, że w Ukrainie jest obecnie około stu kompozytorów. Tymczasem w takim Berlinie są ich tysiące.

I jest konkurencja.

Tak, o to właśnie chodzi. Oni tam konkurują, walczą o pieniądze, o możliwość zaistnienia. A u nas konkurencja jest słaba, zaangażowanie kompozytorów w życie muzyczne minimalne. No i nikt nigdy nie daje na takie rzeczy pieniędzy. Zamówiono u kogoś jedną operę, wystawiono ją, nie poszło, i wszyscy pozostali ze złym wrażeniem: „No cóż, to znaczy, że nie mamy kompozytorów, więc lepiej nic nie robić”. Ale to tak nie działa. Przecież aby powstała jedna dobra opera, trzeba pracować przez dziesięciolecia, zamawiać opery u dziesiątków kompozytorów. Stworzenie opery to tytaniczna praca. Potrzebny jest nie tylko talent, ale także doświadczenie. Dla tych, którzy tego nie robili, to niezwykle trudne zadanie.

Stworzenie opery to tytaniczna praca. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Pewna litewska agencja operowa przez lata zajmowała się wystawianiem oper kameralnych wyłącznie litewskich kompozytorów. Litwa jest niewielka, a mimo to w ciągu 20 lat wystawiono tam około 50 oper. I to jest agencja, a nie teatr operowy! Oczywiste jest, że kiedy wystawia się 50 oper, wśród nich na pewno znajdzie się jakaś bardzo dobra. Gdyby w operę w Ukrainie zaczęto inwestować w latach 90., mielibyśmy już trzy dekady rozwoju tego gatunku.

Ukraińcy muszą więc nastawić się na to, że to nie sprint, ale wieloletni maraton. Nie da się w dwa lata stworzyć arcydzieła. Trzeba w to inwestować przez dziesięciolecia

Jakie są ogólne trendy w sztuce operowej? Jak zmienia się ten gatunek?

Widzę, że powstaje wiele oper, więc mówienie o kryzysie tego gatunku jest śmieszne. Rośnie liczba wariantów tego, jak może wyglądać opera. Są opery eksperymentalne. W Europie temat opery współczesnej nieco grzęźnie, Europejczykom łatwiej jest wykonywać sprawdzone rzeczy. Rozumiem dlaczego: wszystko, co współczesne, jest bardzo kosztowne, a wynik zupełnie nieprzewidywalny. Istnieje duże ryzyko, że nowość nie zostanie przyjęta przez publiczność.

Dobry kompozytor też nie jest gwarancją sukcesu. Nie wszystkie opery Pucciniego są równie dobrze przyjmowane, jego hitów jest tylko kilka. Z Wagnerem i Verdim jest podobnie. Tyle że także te ich niepopularne opery były kiedyś wystawiane w teatrach, ponieważ ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za taki eksperyment.

Oprócz oper „Matki Chersonia”, „Noc” i „Espenbaum”, macie balet „Pieśni smoków”, który rok temu wystawiono w operze w Charkowie. Pomimo wojny i ostrzałów, w Charkowie cały czas odbywają się jakieś eksperymenty kulturalne i muzyczne.

Jestem wzruszony do łez, że oni to robią i się nie poddają. „Pieśni smoków” nie były pisane jako balet. Istniał mój album elektroniczny o tym samym tytule, który reżyserka Żanna Czapeła, fanka mojej twórczości, zaproponowała przerobić na balet. Ponoć od razu wiedziała, jak to należy wystawić. Wtedy napisali libretto, przemyśleli dramaturgię baletu, a Antonina Radiewska balet wystawiła. Moja praca jest tam minimalna.

W balecie bierze udział wielu artystów, ale wystawiono go w lofcie i transmitowano na żywo do Paryża. To bardzo fajni ludzie, więc mam nadzieję, że wszystko im się uda.

20
хв

Bez hollywoodzkiego happy endu. Maksym Kołomijec o swej operze „Matki Chersonia”

Oksana Gonczaruk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Emocje wojny w metalu i kamieniu. Jak artyści reagują na wydarzenia w Ukrainie

Ексклюзив
20
хв

Nasze drzewo życia wyrośnie na polach minowych

Ексклюзив
20
хв

Malta Festival 2024: kobiety, Ukraina, wojna. For love!

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress