Exclusive
20
min

Elwira Niewiera: "Syndrom Hamleta" to portret młodego pokolenia Ukraińców po traumie

Skończyliśmy film tuż przed napaścią na pełną skalę. I moi bohaterowie poszli na front. Pokaz "Syndromu Hamleta" i spotkanie z reżyserką w ramach Festiwalu Malta we wtorek 10 września o godz. 18 w kinie "Muza" w Poznaniu

Irena Tymotiewycz

Reżyserka i wolontariuszka Elwira Niewiera.
Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Elwira Niewiera jest polsko-niemiecką reżyserką i scenarzystką, autorką filmów dokumentalnych. Zajmują ją głównie przemiany polityczne i społeczne w Europie Wschodniej. Zdobyła wiele nagród na prestiżowych polskich i międzynarodowych festiwalach filmowych.

Film dokumentalny "Syndrom Hamleta" (2022), wyreżyserowany przez Elwirę Niewierę wraz z Piotrem Rosołowskim, to psychologiczny portret pokolenia straumatyzowanego wojennymi przeżyciami. Zdjęcia do filmu rozpoczęły się na krótko przed pełnoskalową inwazją Rosji. Premiera odbyła się, gdy jego bohaterowie byli już na froncie.

Przyjaźń, opiekuńczość i uwrażliwienie na niesprawiedliwość zmieniły Elwirę Niewierę w wolontariuszkę, dla której prawie nic nie jest niemożliwe. Portal Sestry dowiedział się, jak teraz wygląda życie reżyserki i bohaterów jej filmu. I o co walczą w tej wojnie.

Elwira Niewiera została nominowana do pierwszej nagrody "Portrety Siostrzeństwa", ustanowionej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry.

Irena Tymotiewicz: W Twoim filmie "Syndrom Hamleta", nakręconym z Piotrem Rosołowskim, na scenie spotyka się pięć osób: obrońca lotniska w Doniecku Jarosław Hawianiec, żołnierka Kateryna Kotliarowa, przedstawiciel społeczności LGBT Ołeh Rodion Szurigin-Hrekałow, wojskowy sanitariusz Roman Krywdyk oraz znana ukraińska aktorka i feministka Oksana Czerkaszyna. Co ich łączy?

Elwira Niewiera: Doświadczenie. W 2020 roku, kiedy zaczęliśmy kręcić "Syndrom Hamleta", ważne było dla nas zwrócenie uwagi opinii publicznej na działania wojenne w Ukrainie, które rozpoczęły się już w 2014 roku, a które wszyscy zignorowali. Ludzie byli do tego przyzwyczajeni i nie reagowali na wiadomości, nie poruszało to ich serc. To było tak, jakby nie było wojny, ale były ofiary tej wojny. Nawet w Ukrainie nie nazywano tego "wojną".

Chcieliśmy dotrzeć do ludzi. Pokazać, co ta wojna robi z tymi, którzy ją przeżyli, co w nich pozostawia. Jak bardzo są zdruzgotani. I jak trudny, długi proces przechodzą, by wrócić do normalności. Chcieliśmy stworzyć emocjonalny portret młodego pokolenia Ukraińców po traumie. Szukaliśmy narzędzia, które połączy widza jak najściślej z tym, przez co przechodzą bohaterowie pozwoli ich głębiej zrozumieć. I tym narzędziem stał się teatr. Do spektaklu wybraliśmy pięć osób - ludzi młodego pokolenia, którzy pochodzą z różnych stron Ukrainy i urodzili się po 1991 roku, w niepodległym państwie.

Oksana Czerkaszyna i Kateryna Kotliarowa. Kadr z filmu "Syndrom Hamleta"

W 2014 roku Ukraina przeżyła moment tak zwanego "politycznego przebudzenia" i niektórzy z naszych bohaterów poszli na wojnę. Sławik (studiował prawo) i Katia (stosunki międzynarodowe) zgłosili się na ochotnika. Roman, aktor teatralny ze Lwowa, został powołany do służby. Były też dwie osoby, które nie miały doświadczenia wojskowego: Oksana Czerkaszyna, ukraińska aktorka, która od czasu Majdanu angażuje się w teatr zaangażowany, i Rodion, przedstawiciel społeczności LGBT, który pochodzi z Doniecka. Ma swój własny front, na którym walczy z dyskryminacją i homofobią. W 2014 roku musiał opuścić swój dom i przeniósł się do Kijowa.

Ważne było dla nas porównanie ich doświadczeń i traum, aby stworzyć przekrój społeczeństwa. Wojna na pełną skalę rozpoczęła się, gdy film był w postprodukcji. Chcieliśmy zwrócić uwagę opinii publicznej na problem, ale okazało się, że byliśmy za późno. A może nie...

Prawdopodobnie nie. Myślę, że to był mocny punkt filmu. Gdzie życie zaprowadziło Twoich bohaterów i Ciebie?

24 lutego 2022 roku trójka bohaterów mojego filmu została wezwana do komendy wojskowej. Pierwszą wiadomość od Katii otrzymałam po południu tego samego dnia: baza, w której miała się zameldować, została wysadzona przez oddziały wroga. Ona z 10 innych żołnierzy byli wtedy w lesie. To był początek mojej wolontariackiej podróży, która trwa do dziś.

W ciągu tygodnia przekazałam im wszystko, czego potrzebowali: kamizelki kuloodporne, kamery termowizyjne, plecaki, namioty, śpiwory, buty w odpowiednim rozmiarze... Pierwszy transport z niezbędnym sprzętem, wart około 100 tysięcy złotych, został zebrany bardzo szybko: wysłałam listy do około stu znajomych z prośbą o pomoc.

Zdałam sobie sprawę, że wojna jest kosztowna

Mój przyjaciel zaproponował, że zorganizuje dla mnie spotkania w klubach bogatych kobiet. Opowiadałam im o prawdziwej sytuacji moich bohaterów i przekonywałam do pomocy. W pewnym momencie skontaktowała się ze mną zamożna kobieta z Bawarii, Ulrike, która była gotowa wziąć na siebie większość kosztów, ponieważ nie mogła zaakceptować bezczynności niemieckiego rządu. Z jej pomocą zaczęłam wysyłać drony, ciężarówki i quady. Było to szczególnie potrzebne Romanowi, który znajdował się w pobliżu Bachmutu.

Oprócz pilnych próśb z frontu, które otrzymywałam i nadal otrzymuję dzień i noc, dotarła do mnie również prośba od kierownictwa sierocińca pod Kijowem. Wraz z dyrektorką pewnego sierocińca zorganizowaliśmy wszystkie dokumenty niezbędne do ewakuacji dzieci. Ulrike przeznaczyła dla nich ogromną willę nad jeziorem. Nadal mieszka tam około 25 dzieci i 10 ich opiekunów.

Z tym filmem objechałam pół świata i stałam się do pewnego stopnia ambasadorką moich bohaterów. Wykorzystałam ich historie, by opowiedzieć o sytuacji w Ukrainie. O tym, czego nie pokazują wiadomości

O niuansach na linii frontu. O rzeczach, o których nikt nie myśli. Na przykład o tym, że kobiety w okopach naprawdę potrzebują kubeczków menstruacyjnych i damskich butów. O innych problemach, które nawarstwiają się w związku z tym strasznym doświadczeniem.

Elwira Niewiera z jednym z bohaterów filmu "Syndrom Hamleta" podczas wywiadu w TVN.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Jaki jest teraz stan psychiczny bohaterów twojego filmu?

Katia była na froncie przez prawie rok. Przechodziła przez bardzo trudne i niebezpieczne momenty. Wspierałam ją cały czas. Kiedy pomagałam jej finansowo, pomagałam jej również psychicznie, a ona dzieliła się ze mną doświadczeniami, które tkwiły głęboko w jej duszy. Jeszcze w 2014 roku celowo blokowała swoje emocje, by móc funkcjonować w tamtej rzeczywistości. Ale skala tego, czego doświadczyła w 2022 roku, była tak wielka, że zbyt trudno było utrzymać to wszystko w sobie.

Dzięki Katii lepiej rozumiem potrzeby kobiet na wojnie.

Roman, który został sanitariuszem, miał najgłębszą traumę: nie chciał brać broni do ręki. Nie zdawał sobie sprawy, że jako medyk będzie miał do czynienia z krwią i śmiercią znacznie częściej niż żołnierze na polu bitwy. Bardzo bał się momentu, w którym będzie musiał udać się na linię walk. Stało się to latem. Jego problemy psychiczne wynikały w dużej mierze z tego, że w 2014 roku nie miał wystarczającego doświadczenia, by ratować ciężko rannych, nie miał też odpowiedniego sprzętu.

Razem z nim zaczęliśmy zastanawiać się, co możemy zrobić, aby zmniejszyć ten strach. Zaczęliśmy od stworzenia listy w arkuszu kalkulacyjnym: jakie rzeczy medyk bojowy powinien mieć w swoim plecaku. Na liście znalazło się ponad 100 pozycji. I udało nam się skompletować 10 takich plecaków.

By skuteczniej pomagać Ukrainie, założyłaś nawet organizację pozarządową.

Tak. Po premierze w Locarno "Syndrom Hamleta" był pokazywany w ponad 30 krajach, od USA po Australię, na wielu prestiżowych festiwalach. W pewnym momencie trafił do Niemiec - i wszystkie możliwe gazety napisały recenzje. Razem z Ulrike organizowałyśmy też - równolegle z pokazami na festiwalach - kolejne spotkania w klubach zamożnych kobiet. Jeździłam wszędzie, opowiadałam, zbierałam pieniądze. Po kilku takich wydarzeniach szefowa jednego z klubów doradziła mi założenie fundacji. Darczyńcy mogą wtedy odliczyć darowizny od podatku. Tak narodziła się EXISTENTIA e.V.

Elwira z broszurą EXISTENTIA e.V.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Masz zespół, czy robisz wszystko sama?

Jest nas czwórka. Trzy osoby zajmują się głównie dokumentacją i sprawami finansowymi, resztę robię ja.

Wiele rzeczy musiałam wymyślić sama. Dopiero na początku rosyjskiej inwazji założyłam profil na Facebooku; wcześniej go nie miałam. To bardzo pomaga mi organizować transport i znajdować odpowiednich ludzi.

Kiedy Roman poprosił mnie o wysłanie quadów, nie wiedziałam, co to jest. Gdy Katia poprosiła mnie o wysłanie kamizelek kuloodpornych, nie miałam pojęcia, że takie kamizelki mają różne poziomy ochrony. Kupiłam kamizelki z trzecim poziomem ochrony, a Katia powiedziała mi: "Ale potrzebujemy szóstego. Przepraszam, że cię nie uprzedziłam". Wszystkiego uczyłam się na bieżąco. Są rzeczy, o których prawdopodobnie nie powinno się wspominać. Znalazłam i wysłałam też do jednostek ampułki, które są bardzo trudne do zdobycia, ale bardzo potrzebne wojskowym medykom.

Kiedyś szukałam kontaktów z firmami sprzedającymi kamery termowizyjne. Teraz mam firmy, które dają mi 50% zniżki, ponieważ wiedzą, że te kamery trafiają do ukraińskiej armii.

Roman Krywdyk, bohater filmu "Syndrom Hamleta".
Zdjęcie z prywatnego archiwum

Czym jest dla Ciebie wolontariat?

Jestem osobą, która lubi rozwiązywać problemy. Podczas wojny jest ich wiele. Zdałam sobie sprawę, że mam siłę. Potrafię sobą zarządzać, wiem, kogo i gdzie poprosić, jak kopnąć piłkę, żeby trafiła w celu.

Moja więź z bohaterami filmu w ciągu ostatnich dwóch lat była bardzo bliska. Dowiedziałam się więc z pierwszej ręki o masowych zabójstwach, torturach i uprowadzaniu ludzi przez Rosjan. To niełatwe do zniesienia psychicznie.

Zdałam sobie sprawę, że działanie i praca leczą ból, który noszę w sobie z powodu tego, co dzieje się w Ukrainie. Mój film stał się dla mnie narzędziem walki. Wyszedł poza sztukę i twórczość

Film może stać się środkiem wspierania ludzi, społeczeństwa. Promować humanizm, wzajemne zrozumienie i empatię.

W jednej ze scen filmu reżyser pyta bohaterów, o co walczą w życiu. O co Ty walczysz teraz?

O sprawiedliwość i wolność. Wspieranie narodu ukraińskiego jest moim obowiązkiem. Jestem przekonana, że oni walczą za nas.

Od początku wojny jasno i publicznie deklarowałam swoje poparcie dla ukraińskiej armii. I nagle okazało się, że wielu moich niemieckich przyjaciół było przekonanymi pacyfistami. Dopóki nie znalazłam się tak blisko frontu, też mogłam powiedzieć, że jestem pacyfistką. Ale kiedy stało się to, co się stało, kiedy Rosja zaczęła zabijać cywilów bez powodu, pomyślałam, że dla wszystkich powinno być oczywiste, gdzie leży prawda.

To był moment, w którym straciłam wielu przyjaciół. Jednocześnie zyskałam wielu nowych - oni podzielają moje wartości.

Uważam, że większość europejskich rządów nie gra fair. Obiecują dozbroić Ukrainę, ale nie wysyłają wystarczającej ilości broni

Jestem przekonana, że w Ukrainie nie zginęłoby tak wielu ludzi, gdyby Europa natychmiast wysłała broń, o którą prosili Ukraińcy. Gdyby europejscy przywódcy wzięli pełną odpowiedzialność za to, że Ukraina jest ofiarą, a Rosja przestępcą. Nie można współpracować z przestępcą. Naszym obowiązkiem jest chronić ofiary.

Czujesz się zmęczona wojną?

Nawet kiedy jestem bardzo zmęczona, staram się iść dalej. Bo wiem, jak zmęczeni są ci, którzy są na froncie. Myślę, że opuszczenie ich teraz byłoby wielką zdradą.

Kilka tygodni temu wysłałam do Ukrainy kamery termowizyjne, a żołnierze z różnych jednostek nagrali filmy z podziękowaniami. Niezależnie od tego, gdzie te podziękowania zostały nagrane - w pobliżu Awdijiwki, w pobliżu Bachmutu czy w regionie Charkowa - powtarzała się jedna rzecz: byli wdzięczni za sprzęt, który ratuje im życie. Jednak już sam fakt, że ktoś o nich pamięta i robi coś, by wesprzeć ich moralnie, jest dla nich silnym motywatorem do kontynuowania walki.

Nosze Sked i generatory, które Elwira wysłała na front w Ukrainie.
Zdjęcie z prywatnego archiwum

Od jakiegoś czasu poszerzam swój krąg pomocy, pomagając różnym jednostkom dzięki mojej siostrze Katii, która też była na wojnie. Ze względu na stan zdrowia nie może wrócić na front, ale ma szerokie kontakty wśród wojskowych. Teraz patronujemy punktowi stabilizacyjnemu w pobliżu Orichowa, gdzie sytuacja jest straszna. To tylko sześć kilometrów od punktu zerowego. Pracującym tam chirurgom wysyłamy sprzęt medyczny, lampy operacyjne i bandaże. Zamówiłam też dla nich nosze ewakuacyjne SKED.

W grudniu napisałam bardzo długi i emocjonalny list gratulacyjny do naszych fundacji z prośbą o dalszą pomoc - i znów mieliśmy pieniądze na naszych kontach.

Czyli dzięki odpowiednim słowom nadal można dotrzeć do tych, od których zależy pomoc?

Tak. To działa.

W "Syndromie Hamleta" udało ci się przeanalizować problemy psychiczne, z którymi młodzi ludzie mierzyli się jeszcze przed inwazją na pełną skalę. Jak myślisz, z czym tym razem Ukraińcy wrócą z frontu?

Zaczynamy o tym rozmawiać. Moi bohaterowie bardzo boją się powrotu.

Często byli żołnierze nie śpią dobrze i mają koszmary. Z powodu tych snów mogą nawet bić swoje żony lub mężów. Jeden z moich bohaterów doświadczył takich sytuacji. Ci ludzie mają w sobie ogromny lęk o to, jak zorganizować sobie życie po tym, czego doświadczyli. Roman powiedział mi niedawno, że przestał nawiązywać znajomości na froncie. Nie chciał ciągle na nowo odczuwać bólu straty.

To są problemy, których nie było przez pierwsze dwa lata wojny, a które teraz pojawiają się w głowach żołnierzy.

Roman chce zasadzić drzewo w Karpatach dla każdego, kogo śmierci był świadkiem. A to oznacza ponad 100 drzew. Żeby w tym miejscu można było być samemu, opłakiwać ich. I godnie się pożegnać

Kilka miesięcy temu zostałam zaproszona na kolację z politykami w Niemczech, gdzie miałam okazję porozmawiać o sytuacji w Ukrainie. Obok mnie siedział człowiek, którego biznes jest bezpośrednio związany z lasami. Powiedział, że jest gotów sfinansować taki projekt.

Nad czym teraz pracujesz?

Przez ostatni rok regularnie odwiedzam ośrodki rehabilitacyjne dla ofiary zbrodni wojennych. Obserwuję zarówno pracę psychologów, jak reakcje podopiecznych. Mam pomysł na projekt filmowy o kobietach - "Kobiety i wojna" - o drodze, jaką przechodzą po traumatycznych przeżyciach.

Filmowiec - reżyserka i wolontariuszka Elwira Niewiera.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Jak można Ci pomóc?

Wszystko, co robię, ma jeden cel: uratować życie jak największej liczbie żołnierzy na froncie. Będziemy kontynuować zakup noszy ewakuacyjnych SKED, które nie są dostępne w wielu miejscachh. I drony są zawsze potrzebne.

Planujemy również wspierać rehabilitację psychologiczną kobiet. Obecnie na Ukrainie są dostępne jednorazowe kursy rehabilitacyjne trwające do trzech tygodni. Chcielibyśmy jednak organizować rehabilitacje cykliczne, odbywające się 3-4 razy w roku.

W ubiegłym roku około 800 kobiet przeszło rehabilitację w jednej z wiodących organizacji zajmujących się tym obszarem. Na liście oczekujących było jednak ponad 9 000.

To tylko te kobiety, które bezpośrednio skontaktowały się z organizacją. A ile jest takich, które potrzebują pomocy, lecz się o nią nie ubiegają?

Mówi się, że poziom obrażeń psychicznych jest znacznie wyższy wśród tych, którzy milczą na ten temat.

Jedna z bohaterek mojego przyszłego filmu, którą poznałam podczas rehabilitacji, była w Azowstalu i straciła tam męża. Potem przeżyła rosyjską niewolę, ale miała szczęście wrócić. Ekstremalny przypadek.

To, co widzę wokół siebie, ma na mnie silny wpływ emocjonalny. Aby zrozumieć te kobiety, trzeba być z nimi na poziomie głębokiej empatii. To dla mnie bardzo kosztowne. Od roku sama chodzę na terapię, by ustabilizować swoją psychikę.

Samochód zorganizowany przez Elwirę do dostarczania paliwa na zimę mieszkańcom wsi w strefie walk w pobliżu Bachmutu.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Minęły prawie dwa lata, a "Syndrom Hamleta" nadal jest wyświetlany zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Jak ludzie reagują na niego teraz? Czy zmieniło się jego postrzeganie?

Podczas pierwszego międzynarodowego pokazu w Locarno wyszłam na scenę i zobaczyłam, że wszyscy widzowie płaczą. Zdałam sobie sprawę, że to działa. Musimy przybliżać historie, losy, wyzwania i zmagania konkretnych ludzi.

W tym sensie postrzeganie filmu w ogóle się nie zmieniło. To, że stworzyliśmy bardzo emocjonalny portret ludzi, którzy przeżyli wojnę, pomaga wielu poczuć ból, przez który przechodzą miliony ludzi na Ukrainie. Wejść w ich buty.

Wokół mnie jest wiele osób przekonanych, że Ukraińcy na pewno wygrają tę wojnę, bo są tacy odważni. Nie ulegałabym tym iluzjom. My, w Europie, robimy zbyt mało, by tak się stało.

Chcę, aby ten film był oglądany w krajach, których granice są daleko od Ukrainy. Tam, gdzie jest mniej zrozumienia i świadomości, że musimy pomóc. Gdzie ludzie mają mniejszy kontakt z Ukraińcami.

Znajdujemy się obecnie w bardzo trudnej fazie- podobnej do tej kilka lat po wybuchu działań wojennych w 2014 roku. Fazie, w której ludzie ignorują, przyzwyczajają się, zapominają. Tyle że stawka jest tu zbyt wysoka

Nie tylko dla Ukrainy, ale także dla nas, Europejczyków. I każdy z nas dzisiaj - nie w pierwszym dniu wojny, kiedy wszyscy się bali i chcieli pomóc, ale teraz, kiedy naród ukraiński po dwóch latach jest bardzo wyczerpany - musi go świadomie wspierać.

Іrena Tymotiewicz

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktorka, fotografka. Od 2022 roku zajmuje się sprawami społecznymi i kulturowymi związanymi z wojną w Ukrainie.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
хв

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polowanie na czarownice czy sprawiedliwe stosowanie prawa? O deportacjach Ukraińców

Ексклюзив
20
хв

Stawianie na Waszyngton, jak Polska, to naiwność

Ексклюзив
20
хв

Przykład z północy. Czego możemy nauczyc się od Szwedów?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress