Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Termin ten staje się coraz bardziej popularny. Wcześniej odnosił się wyłącznie do wypalenia zawodowego. Obecnie coraz częściej eksperci twierdzą, że wypalenie dotyczy również związków i utrzymującego się stresu wojennego. Wypalenie emocjonalne to zmiana w zachowaniu człowieka spowodowana wyczerpaniem psychicznym. Psycholog Julia Kvasnica wyjaśnia, jak rozpoznać wypalenie emocjonalne:
Psycholożka, seksuolożka, członkini europejskich, ukraińskich i polskich stowarzyszeń analizy transakcyjnej, członkini Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego. Posiada ponad 5-letnią prywatną praktykę psychologiczną oraz 12 lat doświadczenia w wymiarze sprawiedliwości (pierwsza specjalizacja to prawo). Od marca 2022 roku mieszka w Warszawie, pracując i kontynuując swoją praktykę psychologiczną online i offline.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Adaptacja w nowym kraju staje się prawdziwym wyzwaniem dla dzieci i nastolatków, zwłaszcza jeśli przyjechali tylko z jednym z rodziców. Bariera językowa, utrata przyjaciół i brak wsparcia dorosłych często powodują, że dzieci zamykają się w sobie i tracą motywację do nauki. Jak pomóc im się przystosować, nie stracić wiary we własne siły i znaleźć swoje miejsce w obcym kraju? Rozmawiamy o tym z Valentyną Kusznir, pedagożką z Poznańskiego Centrum Psychologiczno-Pedagogicznego.
Valentyna Kusznir. Fot. archiwum prywatne
Dorosły obok dziecka
– Na konsultację do naszego centrum skierowała Mykytę [imię zmienione – red.] administracja polskiej szkoły. Miał trudności w nauce – mówi Valentyna Kushnir. – Ma 16 lat, ale nadal uczy się w siódmej klasie, trzeci rok z rzędu. Na początku go to denerwowało, teraz jest mu obojętne. Niechętnie chodzi do szkoły, częściej zostaje w domu. Język polski zna słabo, podobnie jak jego mama. I prawdopodobnie właśnie to stało się pierwotną przyczyną wszystkich trudności. Jednocześnie chłopak jest zdolny do tego, by osiągać sukcesy.
Do Polski Mykyta przyjechał z mamą w 2023 roku. Zachorował i wymagał długotrwałego leczenia, więc matka zabrała go na leczenie do Ukrainy. Kiedy wrócił, okazało się, że w szkole nikt nie wiedział, dlaczego tak długo go nie było. Sam wstydził się o tym mówić, a mama nie spieszyła się z nawiązaniem kontaktu ze szkołą. Z powodu długiej nieobecności nauczyciele zdecydowali o pozostawieniu chłopca na drugi rok w tej samej klasie – a potem na kolejny. Za trzecim razem mama przeniosła go do innej szkoły. Ostatecznie dyrekcja tej szkoły skierowała Mykytę do nas na konsultację, by stwierdzić, co się z nim dzieje.
Natalia Żukowska: – Co najbardziej uderzyło Panią w tej historii?
Valentyna Kusznir: – Podobnie jak w wielu tego typu historiach, głównym problemem jest tutaj utrata kontaktu między matką a szkołą. W Polsce Mykyta i jego mama są sami. Kobieta bardzo dużo pracuje, więc chłopiec większość czasu spędza samotnie. Zarazem mama – pomimo wszystkich trudności – powinna wiedzieć, jak jej dziecko czuje się w szkole, być w kontakcie z nauczycielami. Nawet jeśli istnieje bariera językowa, nie należy się jej obawiać – w większości polskich szkół pracują ukraińscy nauczyciele lub asystenci, którzy są gotowi pomóc. Niestety, mama Mykyty nie wiedziała, jak funkcjonuje polski system edukacji. Jeśli dziecko na przykład zachorowało i długo nie chodziło do szkoły, trzeba przedstawić dokument potwierdzający, że za nieobecnością stał ważny powód – zaświadczenie od lekarza lub oficjalne potwierdzenie. Nauczyciele Mykyty nie znali przyczyn jego nieobecności i nie mogli odpowiednio mu pomóc, zapewnić opieki psychologiczno-pedagogicznej, której potrzebował.
Widzę wiele różnych sytuacji. Każda historia jest wyjątkowa, ale jednocześnie typowa, ponieważ wszystkie dotyczą tego samego: adaptacji.
Często mówimy, że adaptacja zależy od indywidualnych cech dziecka, i rzeczywiście tak jest. Ale jest jeszcze jeden bardzo ważny czynnik: dorosły towarzyszący dziecku, jego najbliższe otoczenie. Idealnie jest, gdy to jest rodzina. Jeśli dziecko przeprowadziło się wraz z rodziną, znacznie łatwiej mu się przystosować, ponieważ został zachowany „mikroklimat”: więzi z mamą, tatą, być może babcią lub dziadkiem. Środowisko się zmieniło, ale wewnętrzny krąg wsparcia pozostał.
Najtrudniej jest tym, które przyjechały tylko z mamą. W tym przypadku dziecko traci swoje środowisko, a mama swoje życie. Często jest wyczerpana i nie może poświęcić dziecku uwagi, ciepła, wsparcia.
Pytam matkę: ile czasu spędzacie razem, kiedy ostatnio czytaliście lub omawialiście film? Większość odpowiada: „No, w niedzielę, trochę”
A to często nie wystarcza i dziecko może się izolować.
Ale dlaczego wybierają izolację zamiast komunikacji?
Jest kilka powodów. Po pierwsze, cechy samego dziecka: nadmierna nieśmiałość lub wrażliwość emocjonalna. Po drugie, trudności w nauce. Jeśli dziecku przychodzi ona z trudem, zwłaszcza w szkole podstawowej, często zaczyna czuć się gorsze. Jeśli do tego dochodzą drwiny ze strony innych dzieci, sytuacja staje się zbyt bolesna. Po trzecie, język. Nie wszystkie dzieci szybko opanowują język polski, a język jest kluczowym czynnikiem. Albo pomaga dziecku się zintegrować, albo staje się poważną barierą.
Badałam tę kwestię na przykładzie dzieci, które uczęszczają do polskich szkół już od 3 lat. Widziałam różne przypadki. Pewien chłopiec na przykład opanował język polski tak dobrze, że nawet wygrał konkurs literacki, pisząc własne opowiadanie. Nawet nauczyciele byli zaskoczeni, ponieważ według danych naukowych dziecko potrzebuje około 6-8 lat, by opanować drugi język na poziomie native speakera. Są też jednak i inne historie, kiedy dzieci nawet po 3 latach życia w Polsce ledwo mówią po polsku. W takich przypadkach zazwyczaj ujawniają się pewne dysfunkcje lub specyfika rozwoju. Takie dzieci potrzebują profesjonalnej pomocy.
Co w takim przypadku powinni zrobić rodzice?
Nie czekać, tylko działać. Jeśli widzisz, że dziecko ma trudności, nie radzi sobie z nauką lub socjalizacją – nie milcz. W Polsce w takich sytuacjach szkoły same kierują dzieci na konsultacje psychologiczno-pedagogiczne, gdzie specjaliści określają przyczyny trudności i udzielają nauczycielom zaleceń, jak najlepiej pracować z dzieckiem. Często jednak zdarza się, że rodzice boją się tego kroku.
Rodzice myślą: jeśli dziecko jest kierowane do psychologa, to znaczy, że „coś jest z nim nie tak”. To błąd. Tutaj, w Polsce, panuje zupełnie inna kultura podejścia do pomocy psychologicznej. Jeśli dziecko ma trudności, nie oznacza to, że jest chore. To po prostu sygnał, że potrzebuje wsparcia
W poszukiwaniu bezpiecznej przestrzeni
Co najczęściej powoduje stres u dzieci po przeprowadzce: język, szkoła, utrata przyjaciół, nowe środowisko?
Wszystko to razem. Bo to jest wielka trauma związana z utratą domu, dotychczasowego życia, kręgu przyjaciół, języka. Każde dziecko przeżywa tę stratę na swój sposób, w zależności od wieku, typu układu nerwowego, indywidualnych cech. Duże znaczenie ma również doświadczenie związane z nauką. Jeśli przed wojną dziecko miało trudności w szkole – na przykład z koncentracją, pamięcią, mową – to w nowym środowisku wszystko to ujawnia się jeszcze bardziej.
Jest jeszcze jedna ważna kwestia: nauka online. Podczas pandemii, a następnie wojny, wiele dzieci przez 2-3 lata uczyło się zdalnie. Teraz widzimy, że część z nich po prostu nie ma podstawowych umiejętności społecznych: nie wie, jak zachowywać się w klasie, jak współdziałać z innymi, jak prosić o pomoc lub wyrażać swoją opinię. Takie dzieci mają duże trudności z socjalizacją. I właśnie tutaj najważniejsza jest rola wsparcia dorosłych: nauczycieli, rodziców, psychologów.
Najważniejsze jest nie tylko nauczenie dziecka mówienia, ale także pomoc w poczuciu się akceptowanym. Bo bez poczucia bezpieczeństwa i akceptacji nie będzie ani mówienia, ani nauki, ani rozwoju
Pracuję w polskim systemie edukacji już od 3 lat i mogę powiedzieć, że tu naprawdę wiele się robi, by wspierać takie dzieci. Są asystenci międzykulturowi, którzy pomagają uczniom dostosować się, nawiązać kontakt, zrozumieć zasady obowiązujące w szkole. Jednak nawet przy takim wsparciu dziecku pozostaje własna decyzja: otworzyć się lub zamknąć. Z tymi dziećmi trzeba pracować delikatnie, stopniowo włączać je do grupy, tworzyć bezpieczną przestrzeń.
Valentyna Kusznir podczas zajęć z dziećmi. Zdjęcie: archiwum prywatne
Z jakimi problemami najczęściej zwracają się do Pani dzieci i ich rodzice?
Najczęściej z tym, że dziecku trudno przychodzi nauka. W szkole widzą, że ono się stara, ale materiał przyswaja powoli, nie nadąża. Zaczynamy to analizować.
Nie zawsze oznacza to, że dziecko jest „leniwe”. To słowo całkowicie wyeliminowałabym ze słownika
Bo dziecko zazwyczaj nie pracuje nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że to dla niego trudne. Potrzebuje dodatkowego wysiłku. A a nam może się wydawać, że nic nie robi.
Inne dzieci mają trudności z adaptacją, z umiejętnościami społecznymi. Nie potrafią nawiązywać kontaktów z rówieśnikami, nie rozumieją, jak zachowywać się w grupie. Widzimy więc całą gamę problemów, od edukacyjnych po psychologiczne i społeczne.
W europejskiej edukacji, w szczególności w polskiej, nie dąży się wyłącznie do zgromadzenia określonej ilości wiedzy, ale stara się dostosować nauczanie do dziecka, by czuło się komfortowo i odnosiło sukcesy.
W szkołach pytają: „Jakie są twoje mocne strony? Na czym możesz się oprzeć?”. Nasze dzieci i ich rodzice nie potrafią odpowiedzieć na te pytania
Dorośli przychodzą i mówią: „No cóż, on gra w gry”. Ale nie o to chodzi. Ważne jest, by dziecko znało swoje wewnętrzne zasoby – w czym jest dobre, a w czym słabe. To podstawa zdrowej samooceny i udanej adaptacji. Bardzo ważne jest, by zrozumieć, jakie mocne strony ma dziecko, a jakie słabe.
Co robić, gdy nauczyciele narzekają na opóźnienia klasy z powodu ukraińskich dzieci? Jak reagować jako rodzice?
Nauczyciele muszą zrozumieć, że przyswajanie dwujęzyczności to długotrwały proces. Dziecko potrzebuje czasu, żeby opanować język polski na poziomie szkolnym. Jeśli nauczyciele widzą, że się stara, pracuje, ale z jakichś powodów nauka przychodzi mu z trudem, kierują je do poradni psychologiczno-pedagogicznej, gdzie psychologowie, pedagodzy i logopedzi określają przyczyny niepowodzeń. W razie potrzeby zalecają szkole zapewnienie dziecku opieki psychologiczno-pedagogicznej poprzez zajęcia terapeutyczne z pedagogiem, dodatkowe zajęcia z przedmiotów nastręczających trudności, konsultacje z psychologiem, zajęcia mające na celu pokonanie konkretnych trudności itp. Polskie szkoły są naprawdę gotowe pomagać ukraińskim dzieciom. W placówkach edukacyjnych, w których pracowałam, nie było skarg na dzieci.
Co więcej, polski system przewiduje dodatkowe zajęcia z języka – zazwyczaj 10 godzin tygodniowo. Problem polega czasem na tym, że ukraińskie dzieci nie uczęszczają na te zajęcia, dlatego szkoły stopniowo z nich rezygnują. Zdarzyła mi się sytuacja, że rodzice ukraińskich dzieci nalegali na dodatkowe lekcje polskiego, a szkoła zorganizowała je dwa razy w tygodniu dla konkretnej klasy. Dało to zauważalny efekt: dzieci zaczęły nadrabiać zaległości w programie.
Jeśli pojawiają się skargi na wasze dzieci, należy działać systemowo:
1. Zwrócić się do nauczyciela lub wychowawcy klasy.
Jeżeli pojawiają się problemy w szkole, niezadowolenie z wyników nauki lub zachowania, należy pozostawać w kontakcie z nauczycielem i rozmawiać o tym, jak dziecko funkcjonuje w klasie. Często rodzice nie wiedzą, jak dziecko zachowuje się w szkole, ponieważ w domu jest zupełnie inne, na przykład ciche, bo zajęte telefonem.
2. Zrozumieć przyczyny i wspólnie opracować plan działania.
Nauczyciele cenią aktywnych rodziców. Jeśli rodzice wykazują inicjatywę, interesują się sytuacją i pomagają rozwiązywać trudności, nauczyciele wychodzą im naprzeciw i aktywnie wspierają dziecko. Jeśli ma ono problemy z nauką lub zachowaniem, ważne jest, by wspólnie z nauczycielem zrozumieć przyczyny. Jeśli kontakt z nauczycielem nie jest możliwy, można poruszyć tę kwestię na poziomie dyrektora.
Dzieci wrażliwe często stają się ofiarami
Z powodu opóźnień w nauce i braku przyjaciół dziecko może stać się ofiarą znęcania się. Jak wtedy postępować?
Ofiarą znęcania się może stać się każdy. Najczęściej stają się nimi osoby, które różnią się od większości – na przykład językiem, stylem zachowania, reakcjami na wydarzenia. Nasze dzieci również należą do kategorii takich „innych”, podobnie jak dzieci ze specjalnymi potrzebami, wrażliwe, nadpobudliwe itp. To może spotkać każdego.
Problem znęcania się istnieje wszędzie. Kraje europejskie pracują nad tym, jak mu zapobiegać i przeciwdziałać. Polska również. Nauczyciele przechodzą szkolenia, by rozpoznawać pierwsze oznaki i reagować na nie.
Co mogą zrobić rodzice? Wyjaśnić dziecku, jak się bronić. Niestety, nasze dzieci często nie potrafią tego robić.
Pytam dzieci: „Co zrobisz, jeśli ktoś cię obrazi?”. Większość odpowiada: „Zignoruję to, nic nie zrobię”. Pasywne podejście do siebie to pierwsza oznaka wrażliwości
Trzeba nauczyć dziecko bronić się słownie. Odpowiedź musi być jasna. Jeśli dziecko nie potrafi tego zrobić samo, powinno zwrócić się do nauczyciela. W szkole muszą być osoby, które mogłyby je chronić. Ważne jest, by reagować natychmiast, by nie ignorować problemu.
A jak rozpoznać pierwsze oznaki znęcania się?
Pierwsze oznaki to zmiana nastroju dziecka, unikanie kontaktu, niechęć do opowiadania o tym, co się dzieje. Jeśli grupa rówieśników wciąż dziecko wyśmiewa, ono zaczyna wierzyć, że to w nim tkwi problem.
Był taki przypadek w technikum: wyśmiewano chłopca, oblewano go wodą z zabawkowego pistoletu. Nauczycielka to zobaczyła i wszyscy, którzy się wyśmiewali, zostali ukarani: nastolatki pracowały społecznie, myły toalety, brały udział w remonrach. To nauczyło ich, że poniżanie ludzkiej godności jest niedopuszczalne.
Jeśli dziecku trudno nawiązać kontakt z kolegami z klasy i nauczycielami, w końcu przestanie chcieć chodzić do szkoły
Boję się mówić po polsku przed klasą
Jak często szkoły zwracają się do Pani z prośbą o wsparcie?
Nieustannie. Pracuję głównie z dziećmi obcokrajowców, wśród których jest wiele dzieci ukraińskich. W Polsce system jest bardzo dobrze zorganizowany, w każdej dzielnicy znajduje się poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Jednak obecnie, trzy i pół roku po masowym napływie Ukraińców, coraz częściej mamy do czynienia nie z problemami adaptacyjnymi, ale z problemami rozwojowymi, socjalizacyjnymi – w szczególności z trudnościami w komunikacji, z izolacją i konfliktami z otoczeniem.
Jakie objawy psychosomatyczne zauważa Pani u ukraińskich dzieci?
Ból brzucha, ogólne osłabienie. Ale jeśli problem ma charakter społeczny (wynika z braku kontaktów), dziecko po prostu nie chce chodzić do szkoły. Próbuje się izolować, zamyka się w sobie.
Dla nastolatka bardzo ważne jest uznanie w grupie. Ono często znaczy więcej niż oceny
Poznałam chłopca z trzeciej klasy, który przez cały rok chodził w wełnianych rękawiczkach bez palców, nawet w upale. To był jego sposób na samoobronę. Inny chłopiec, w drugiej klasie, w trudnych dla niego sytuacjach chował się pod stołem i płakał, ponieważ nie potrafił wyjaśnić, czego potrzebuje. Często dzieci noszą do szkoły swoje zabawki, by czuć się bezpieczniej.
Każde dziecko reaguje na swój sposób i we własnym tempie. Adaptacja zależy również od statusu społecznego i finansowego rodziny. Niskie zarobki rodziców, brak własnego miejsca do spania – to wszystko ma ogromny wpływ na samoocenę. Dziecko może wstydzić się swojej rodziny lub warunków mieszkaniowych, co utrudnia socjalizację.
Jak wiek dziecka wpływa na adaptację do życia za granicą?
Najtrudniej adaptują się nastolatki, ponieważ dla nich niezwykle ważne jest uznanie społeczne. Dziecko może usłyszeć drwiny pod swoim adresem i w efekcie zacząć bać się mówić na głos po polsku.
Wiele dzieci mówi mi: „Boję się mówić przed klasą”, bo myślą, że powiedzą coś nie tak i inni będą się z nich śmiać
To wielkie wyzwanie: mówić na głos przed całą klasą w innym języku. Tutaj ważne jest, jak działa wychowawca klasy, czy są opiekunowie, jak zorganizowana jest integracja.
Czy można stworzyć poczucie domu na obcej ziemi. Co jest do tego potrzebne?
Poczucie domu w obcym kraju w dużym stopniu zależy od osoby dorosłej, która jest w pobliżu. Zazwyczaj jest to mama. Jeśli jest otwarta, nastawiona na adaptację, a nie na: „to wszystko kiedyś się skończy i w końcu wrócimy”, pomaga to dziecku czuć się, jak w domu. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że dom jest tam, gdzie jesteś ty i twoje dzieci. Uczymy się być szczęśliwi w warunkach, w których się znaleźliśmy. Bardzo ważne jest, żeby okazywać wdzięczność ludziom, którzy pomagają. Kiedy dziecko słyszy wdzięczność w rodzinie, także uczy się ją odczuwać. Tworzy to pozytywną narrację i pomaga się dostosować.
Orest Drul: – W kwietniu 2022 roku powiedziałeś, że Niemcy błędnie uważali, że ich głównym uczuciem wobec Rosji jest poczucie winy z powodu wywołania II wojny światowej (choć właściwie wywołali ją w sojuszu z Moskwą). Błędnie, ponieważ w rzeczywistości naród niemiecki kieruje się w większym stopniu nie poczuciem winy, ale niedostatecznie uświadomionym strachem przed Rosją. Przewidywałeś, że gdy Ukraina swoim oporem pokaże, że nie należy bać się Rosji, pozbawi to Niemców strachu. Czy spodziewałeś się, że rezultatem będzie skok popularności AfD?
Roman Keczur: – Nie, pozycja skrajnej prawicy nie wzmocniła się z tego powodu. Wzmocniła się, ponieważ kiedy tylko władza – na przykład w Niemczech czy w Polsce – skłoniła się ku konfrontacji z Rosją, pozostawiła skrajnej prawicy niszę kolaboracyjną. A skrajna prawica ją zajęła.
Czyli ta metamorfoza od strachu do gniewu nastąpiła wśród elit, a wśród wyborców ten strach przekształca się znacznie wolniej?
Dzieje się tak, ponieważ Rosja nadal nie przegrała, nadal stanowi zagrożenie, nadal podnosi temperaturę, nadal eskaluje. Dlatego ta postawa gniewu jako przeciwwagi dla strachu nie zwyciężyła ostatecznie. Gdyby Zachód pomógł Ukrainie wystarczająco, byśmy mogli wygrać wojnę, ta muzyka już by się skończyła i nikt nie mówiłby teraz o skrajnej prawicy i jej ewentualnym rewanżu.
Bo Europa nie umie wykorzystać pozbycia się strachu na swoją korzyść?
Tak, ale nie do końca.
Europejskie elity grają jednocześnie dwie partie w tej samej orkiestrze. Z jednej strony pomagają Ukrainie, z drugiej strony unikają wojny z Rosją. To rzeczy, które są ze sobą sprzeczne, dlatego ta partia jest tak trudna. I dlatego Rosja jeszcze nie przegrała
OK, Niemcy czy Węgrzy przeżyli traumę porażki z Rosjanami. Ale skąd taki strach u Polaków, w których pamięci historycznej zapisane są zwycięstwa nad Rosją?
Ponieważ Polacy w ciągu ostatnich trzydziestu lat stali się typowym narodem zachodnim, stali się demokracją konsumentów. To znaczy, że główny trend wyznaczają konsumenci.
A konsumenci zawsze będą się opowiadać nie za konfrontacją z silniejszym wrogiem z powodu jakichś wartości – oni będą głosować za kontynuacją konsumpcyjnego raju. Do tego potrzeba niewiele: wystarczy zdradzić Ukraińców, może jeszcze kraje bałtyckie. A zdrada w społeczeństwie konsumpcyjnym nie jest uważana za grzech. Tu usprawiedliwienie jest oczywiste: bo „Ukraińcy to źli ludzie”. To prosta sztuczka. „Ukraińcy dokonali rzezi wołyńskiej” – i dlatego nie żal ich zdradzić. Tak samo jak: „Żydzi ukrzyżowali Chrystusa, więc można ich niszczyć”. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą krzyczeć: „Ukrzyżuj go!”. Zawsze.
Tu nie chodzi tylko o Polaków: praktycznie wszystkie skrajnie prawicowe i skrajnie lewicowe ruchy w Europie są antyukraińskie i prorosyjskie. Wypełniają niszę kolaboracyjną. Chcą się dogadać, chcą się poddać Rosjanom. Boją się ich i zgadzają się być wasalami: przecież kiedyś ludzie żyli w PRL-u czy NRD – i nic, nawet jakieś jasne wspomnienia można znaleźć w swojej pamięci.
Innymi słowy, Ukraińcy w Polsce stali się źli, bo Polacy się boją?
To główny wektor społeczny, chociaż społeczeństwo nie jest tego świadome. Efekt wyparcia, ponieważ uderza to w narcystyczne wyobrażenie o sobie. Nie mówi się o tym, ale cała ich retoryka, wszystkie ich działania bezpośrednio na to wskazują. Mogą mówić, że nie lubią Putina, ale robią wszystko, by Putin zwyciężył.
Psychologowie społeczni mówią: „Nie słuchaj tego, co ludzie ci mówią – ludzie nie chcą tego, o czym mówią. Ludzie chcą tego, co robią”
A większość polskiego społeczeństwa atakuje dziś Ukraińców, osłabia ich, pomaga Rosjanom. Bo „Ukraińcy dokonali rzezi wołyńskiej”, bo „Ukraińcy produkują zbyt dużo zboża”, bo „Ukraińcy zabrali pracę” – w chociaż w Polsce bezrobocie jest najniższe w Europie.
Jest jeszcze jeden powód: w Polsce jest zbyt wielu Ukraińców. I to jest obiektywny powód. Są miejsca, gdzie się skupiają – nie mieszkają na wsi, mieszkają głównie w dużych miastach i stają się pewnym zagrożeniem kulturowym. Jest ich wielu, mówią innym językiem, mają własną kulturę w obcym, monoetnicznym państwie.
Strach jest główną przyczyną, ale są też inne, na przykład konkurencja. Każdy naród chciałby być pierwszy we wszystkim, najbardziej heroiczny.
Czyli zazdrość.
No tak, na przykład zazdrość.
Zazdrość o uwagę?
Konkurencja dotyczy też tego, kto jest ofiarą – to drugi poziom tej historii. To nie my, Ukraińcy, jesteśmy ofiarami rosyjskiej wojny. Wręcz przeciwnie – to my jesteśmy tymi, którzy uczynili ofiarami Polaków. To rywalizacja o to, kto jest ofiarą.
Czy to przejaw narcyzmu, o którym pisał Michał Olszewski?
Cóż, to jest rola ofiary, tylko opisana innymi słowami. Bo ofiara znajduje się w epicentrum historii, wszystko kręci się wokół niej. Bycie ofiarą zawsze wiąże się z narcystycznym triumfem.
Myślenie jak o grze o sumie zerowej: jeśli inna naród zwraca uwagę na swoją tragedię, to polskie cierpienie traci na wartości. Czy rywalizacja o rolę ofiary wynika z logiki konsumenta, ze strachu?
To są niezależne procesy. Według konsumenta wszyscy są winni, bo jemu się należy. A ofiara jest winna wszystkiemu, bo ona cierpi, podczas gdy inni cieszą się życiem. Jednak geneza tego „należy się” u konsumenta i u ofiary jest różna. Konsument cieszy się swą konsumpcją – narzeka, że zawsze wszystkiego jest za mało, ale się cieszy. A ofiara nie jest tej radości świadoma.
Nie chciałbym jednak, aby ton wypowiedzi sugerował, że są źli Polacy i wspaniali Ukraińcy. Po pierwsze, wiemy, że są różni Polacy. Po drugie, wiemy, że my nie jesteśmy świętymi i że w ogóle nie ma świętych. Nie chciałbym więc dolewać oliwy do ognia bezpodstawnej konfrontacji.
Większość ludzi, gdy pojawia się kwestia wojny i złego pokoju, wybierze zły pokój. Konsumenci to ludzie, którzy łatwo poświęcają przekonania, wartości, ponieważ ich nie mają, ponieważ ich wartości leżą w konsumpcji
Ich tożsamość kształtuje się wokół Pumy lub Adidasa, Mercedesa lub BMW. To „nowe” symulakry tożsamości. Ci ludzie nie myślą w kategoriach wartości takich jak godność, przekonania, światopogląd. Są od tego dalecy. Myślą w kategoriach komfortu, bezpieczeństwa, zapewnienia sobie bytu. Im jest obojętne, z kim się dogadują. I to jest tendencja światowa. Nie dotyczy to tylko Polaków. Dotyczy Gruzji... Połowy Europy...
Można się oburzać i potępiać, ale lepiej zrozumieć ten mechanizm i wykorzystać go. Chociaż i w Ukrainie nie brakuje takich osób – tych, których chaty stoją na skraju, tych, dla których to nie jest „ich wojna” i którym „państwo nic nie dało”. I którzy oburzali się, dlaczego Juszczenko wraz z Kaczyńskim polecieli bronić Tbilisi przed rosyjskimi samolotami. To tendencja we współczesnym świecie. Być może tak było zawsze. Wcześniej wojny były sprawą elit, a „zwykli” ludzie starali się trzymać z dala od „dynastycznych konfliktów”.
W dawnych czasach ta sprzeczność była rozwiązywana poprzez przymus. Poddanych po prostu zmuszano siłą do podporządkowania się. Teraz robią to państwa totalitarne. Problem pojawia się tylko w demokracjach wyborczych.
W czasach kryzysu interes społeczny wymaga, aby dla przetrwania podporządkować się wartościom niematerialnym, które są sprzeczne z „wartościami” konsumenta. W tradycji liberalnej ludzi nie można do tego zmusić, ale jeśli chce się ją ratować, dogadzanie konsumentom jest śmiertelnie szkodliwe
Nie mówię o tym, by ich „moralnie potępiać” – przecież nikt z nas nie jest święty. Mówię to, by zrozumieć proces społeczny. Potrzebujemy siły autorytetów, które potrafią odważnie i mądrze rozmawiać nie tylko z pasjonatami, ale także z konsumentami. W końcu jeśli wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym 100% stanowią pasjonaci, to jest to społeczeństwo ciągłego konfliktu obywatelskiego. Dla swojej stabilności każda grupa potrzebuje konformistów.
Apelujemy o postawę obywatelską, zapominając, że rozmawiamy z konsumentami. Jeśli Putin stanowi zagrożenie utraty ich raju, po prostu poświęcą inne narody, traktując je jak pionki. Ponadto istnieje sceptycyzm wobec elit – konsumenci są bardzo sceptyczni wobec elit, ponieważ elity deklarują (nie zawsze uczciwie) wartości, wolność, demokrację, prawa człowieka, ekologię itp. A dla konsumenta oznacza to ograniczenie konsumpcji. Konsumenci nie rozumieją, że rezygnacja z wartości bardzo szybko doprowadzi do upadku konsumpcyjnego raju. Tak więc konsument nie ma wartości.
A długoterminowe planowanie wynika z posiadania przekonań i wartości: jeśli nie masz przekonań, to kogo tu kochałeś? Działasz sytuacyjnie, w każdej sekundzie, jak zwierzę. Kiedy ktoś je atakuje – ucieka, kiedy ono może kogoś zjeść – dogania. Oznacza to, że długoterminowa perspektywa planowania jest między innymi wynikiem wartości. A bez tego nie ma dobrobytu i odpowiednio konsumpcji.
A w naszych płynnych czasach, jak mówił Zygmunt Bauman, jedyną podstawą planowania jest właśnie oparcie się na wspólnych wartościach, ponieważ reszta – technologie, sposoby osiągania wartości itp. – jest zmienna. Czy naprawdę wszystko jest tak beznadziejne? Czy coś może być czynnikiem wyzwalającym, który zmieni kierunek trendów, w szczególności w polskim społeczeństwie?
Cóż, jest już taki czynnik: drony – i to, że Ukraińcy uczą Polaków, jak je odpierać. To właśnie jest ten czynnik.
Jeśli dojdzie do dalszego zaostrzenia konfliktu i Polacy lub inne kraje europejskie będą zmuszeni w pewnym stopniu przystąpić do tej wojny, to Ukraina oczywiście będzie dla nich wybawcą
To znaczy – jeśli jednak zostaną wciągnięci do wojny. Nie ma innego rozwiązania?
Myślę, że brakuje rozmowy na temat istoty sprawy, rozmowy mężów stanu, prawdziwej rozmowy, rozumiesz? Wszyscy kłamią. Elity dzisiaj kłamią, bo nie wierzą swojemu narodowi. Myślą, że jeśli powiedzą narodowi, tym konsumentom, prawdę, to konsumenci je odrzucą. Elity rozmawiają z ludnością, jak z dziećmi, nie przeciążając komunikatów prawdą. W tym celu wymyśliły nawet osobne słowo – one się „komunikują”.
Brakuje Kuronia.
Brakuje autorytetów, które potrafią mówić stanowczo, jasno, czasem ostro, ale zawsze z empatią. Prawie nie słyszę ich głosów.
Jaki mechanizm psychologiczny powoduje przejście nastrojów społecznych od strachu do gniewu?
Wiesz, to jak w medycynie: lekarstwo czy trucizna – zależy od stężenia. Umiarkowany strach przekształca się w gniew, a strach przekraczający pewien próg paraliżuje. Rosjanie dobrze znają ten przepis i cały czas próbują podnosić poprzeczkę eskalacji.
Ale ich słabość polega na tym, że uważają, że to jedyny przepis na ich zwycięstwo. A zawsze znajdzie się ktoś, kto zrozumie tę grę i będzie eskalował w odpowiedzi. Tak upadają wszystkie imperia.
„A ty jak pomagasz swojej depresyjnej 'kukułce'?” – pisze jeden z moich znajomych na Facebooku i ilustruje swój post zabawnym memem z kieliszkiem likieru. Jeszcze niedawno przeszłabym obok tego bez reakcji. Jednak wiedza daje uważność i poczucie odpowiedzialności. „Nie chcę być nudna, ale alkohol na depresję nie pomaga. Wręcz przeciwnie, bo to depresant” – komentuję. Mój znajomy jest szczerze zaskoczony i przeprasza. Chociaż jest redaktorem naczelnym jednego z mediów zajmujących się zdrowiem, jakość nie pomyślał, że taki żart jest niestosowny. I doskonale to rozumiem: ja też kiedyś byłam w tej drugiej łodzi.
W ukraińskim społeczeństwie temat depresji nie jest omawiany w wystarczającym stopniu. Często określa się ją mianem depresyjnego nastroju, a wiele osób szczerze wierzy, że depresję najlepiej leczy praca i mocny kopniak – albo odwrotnie: podróże, szczere rozmowy z przyjaciółmi, butelka czerwonego wytrawnego wina i tym podobne.
„Weź się w garść, przestań!” No to biorę na siebie ten projekt, ten wyjazd służbowy, a do tego jeszcze trzy zlecenia, a potem w końcu porządnie odpocznę, a potem wydech...
Ale, hmm, w końcu mam ten odpoczynek i z jakiegoś powodu nie mogę zrobić tego wydechu. Ciekawe dlaczego!
Byłam szczerze zaskoczona, gdy podczas wizyty u psychiatrki, do której zmusili mnie przyjaciele, zdiagnozowano u mnie umiarkowaną depresję i dostałam receptę na leki przeciwdepresyjne i przeciwlękowe.
– Mam depresję? No dajcie spokój! Nie mam myśli samobójczych.
– Czy chciałaby pani, żeby do tego doszło? – pyta lekarka.
Zaburzenie psychiczne zwane depresją ma wiele twarzy. To podstępna choroba. Stopniowo zżera osobowość, powoli niszcząc twoje fundamenty – aż w końcu przyznajesz sama przed sobą, że jesteś na dnie i żadna zmiana aktywności, wakacje czy cokolwiek nie może powstrzymać procesów zachodzących w twoim mózgu. Etapy tej choroby są różne, a uświadomienie sobie, że coś jest nie tak z tobą lub kimś, na kim ci zależy, może być powolne. Czasami jest już za późno. Tym ważniejsze jest rozpoznanie problemu na czas.
Moje dotychczasowe wyobrażenia na temat depresji, pomnożone przez obserwacje niektórych osób ze zdiagnozowaną już chorobą, zbudowały mi w głowie pewien stereotypowy obraz. Być może znasz słynne zdjęcie smutnego mężczyzny w autobusie z podpisem: „Stefan ma depresję”. Następnie uwaga oglądającego skupia się na tle – a tam widzimy innego mężczyznę rozmawiającego ze swoim towarzyszem i śmiejącego się. Mały napis obok niego głosi: „To jest Stefan”.
A więc „Stefan” to ja.
Niemiecka kampania informacyjna mająca na celu zwrócenie uwagi na temat depresji
Dużo się śmieję, chronię się maską ciągłego uśmiechu. Ale jednocześnie stopniowo popadam w taką niemoc – kiedy każda prosta czynność staje się nagle bardzo trudna. Umycie włosów, odpisanie na wiadomość, skupienie się na jakimkolwiek zadaniu, przypomnienie sobie czyjegoś imienia – wszystko staje się niezwykle trudne. Otwierasz dokument, który musisz skończyć, by nie zawalić terminu. Ale masz ochotę krzyczeć, bo nie możesz napisać nawet kilku linijek – i go zamykasz.
Do pewnego momentu moje dni wydawały się przeplatać: jednego dnia biegam z wywieszonym językiem, próbując zrealizować wszystkie moje obietnice, wyjeżdżając w niekończące się podróże służbowe, wygłaszając publiczne przemówienia itp. A potem leżę, oglądam najbardziej prymitywne filmy, jem śmieciowe jedzenie, piję wino. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że zostały mi tylko takie dwa dni. Beznadzieja, lepkie przygnębienie, astenia, nieskoncentrowana świadomość, poszarpana pamięć.
– Wydaje mi się, że gdyby w końcu nie straciła pani funkcji poznawczych, nie przyszłaby pani do mnie. Tylko strach przed utratą reputacji skłonił panią do wizyty u specjalisty – mówi lekarka.
To prawda. Z jakiegoś powodu przez długi czas wydawało mi się, że moje problemy są nieistotne i wydumane, zwłaszcza w porównaniu z problemami innych
W moim otoczeniu jest wiele osób, które mają ciężką depresję, PTSD i inne konsekwencje trudnych doświadczeń z wojną. Ważne jest, by nie porównywać własnych objawów z objawami innych – ta rada lekarki wydawała się bardzo przydatna.
Jednak nawet kiedy usłyszałam diagnozę i otrzymałam plan leczenia, okazało się, że nie da się tak w ogóle nie porównywać. Bo gdy skupiłam się na ludziach wokół mnie w nowy sposób, stało się jasne, że wielu zna doświadczenie depresji.
– Ostatnio prawie się zabiłem, ale uratowała mnie chciwość, haha! Przypomniałem sobie o depozycie, o którym nie powiedziałem mojemu synowi – śmieje się znajomy, krzepki, wiecznie uśmiechnięty weteran, który nie może już być w wojsku z powodu problemów zdrowotnych.
– Och, miałam depresję poporodową, ledwo się z nią uporałam – mówi znajoma redaktorka. – Co dokładnie ci przepisano? Jaki był składnik aktywny? – pyta mój przyjaciel, a następnie mówi mi, czego mogę się spodziewać po moim ciele w pierwszych miesiącach leczenia.
Czasami mam wrażenie, że wszyscy wokół mnie już mieli lub mają to doświadczenie: ktoś był na lekach przeciwdepresyjnych przez lata, ktoś przyznaje się do remisji, a ktoś po prostu decyduje się w końcu pójść do lekarza.
Hmm, dziwne. A co jeśli teraz co druga osoba ma etykietkę depresji, przez co płacimy spore pieniądze za leki i psychoterapię? Może problem jest wyolbrzymiony?
Nie, wręcz przeciwnie: on jest bagatelizowany.
Oficjalne dane pokazują, że w 2024 roku Ukraina znalazła się na szczycie listy krajów o największej zachorowalności na depresję
Nic więc dziwnego, że kiedy się rozglądam, spotykam tak wiele osób z tą diagnozą. I wiesz, co jest szczególnie przerażające? To wszystko dotyczy mojej bańki. Bo jest wielu Ukraińców, którzy z różnych powodów nie chodzą do lekarzy, zwłaszcza do psychiatrów – i nie leczą się z tego rodzaju chorób. Mogę sobie tylko wyobrazić, ilu niezdiagnozowanych chorych, w tym mających problemy z psychiką, jest w Ukrainie. Podczas wojny nie stajemy się zdrowsi. Dlatego logiczne jest, aby pomóc swojej „kukułce”, przede wszystkim w porę zwracając się o pomoc do specjalistów.
„Czasami pojawia się uczucie, że wszyscy dookoła już mieli albo mają depresję”
Niedawno podzieliłam się na Facebooku informacją, że leczę się na depresję. Byłam zaskoczona, że wielu obserwujących mnie odebrało ten post jako odważny coming out. Dziękowali mi za to, że „nie boję się dzielić takimi informacjami”. A ja nie widzę powodu, by trzymać to w tajemnicy. Nadszedł czas, by przestać stygmatyzować depresję i inne zaburzenia. Żyjemy w nowoczesnym świecie z jego nowoczesnymi wyzwaniami i bardzo ważne jest, aby pracować z własnymi stereotypowymi wyobrażeniami na temat pewnych rzeczy.
Dobrzy ludzie umierają wokół nas, i to nie tylko na polu bitwy. Często ci ludzie przegrywają bitwy z czarnym cieniem w czterech ścianach własnych mieszkań.
A my potem jesteśmy zaskoczeni i zasmuceni, bo nie zauważyliśmy albo nie zareagowaliśmy na czas
Zmieńmy naszą optykę: pomóżmy najpierw sobie, potem innym – jak w samolocie. Jeśli chodzi o mnie, to idę w stronę światła. Uczę się mierzyć swoje siły w nowy sposób, znów pracuję, nie zawalam terminów. A czasem nawet całkiem szczerze się śmieję.
<frame>Wspaniale jest pójść na randkę z samą sobą, poczytać książkę w samotności lub wybrać się na samotną wycieczkę, ale czasami po prostu potrzebujesz towarzystwa. Gdzie znaleźć kogoś, kto nie sprawi, że będziesz chciał jak najszybciej uciec? Znalezienie odpowiedniej osoby nie jest łatwym zadaniem. Jest to jeszcze bardziej skomplikowane w przypadku migrantów, którzy znaleźli się w zupełnie nowym świecie. Sestry poprosiły Ukrainki o podzielenie się przez nie historiami dotyczącymi budowania relacji z obcokrajowcami. Piszemy o tym w serii artykułów dotyczących różnych krajów. Kolejnym naszym przystankiem jest Hiszpania. <frame>
Uwaga: to historie kilkudziesięciu kobiet, z którymi rozmawiał portal Sestry.eu. Ich doświadczenia mają charakter osobisty. Nie można ich traktować jako badania socjologicznego wszystkich mężczyzn z krajów wymienionych w serii artykułów.
Bardzo łatwe rozstania
Kiedy zaczęłyśmy pisać o ukraińskich kobietach umawiających się z mężczyznami z innych krajów, planowałyśmy w jednym artykule połączyć Hiszpanów z Włochami. Narody te mają bowiem podobny, południowy temperament: są emocjonalne, namiętne i szczodre w komplementach. Jednak Hiszpanie podkreślają, że na „rynku uczuciowym” wyróżniają się unikalnymi cechami. Warto je poznać, jeśli zechcesz zbudować związek z którymś z nich.
Po pierwsze – radzą Ukrainki – nie wierz własnym uszom ani oczom
Już w korespondencji Hiszpan może już obsypywać Cię komplementami, które Ukraińcowi nie przyszłyby do głowy: „Eres un sue?o hecho realidad” (Jesteś spełnionym marzeniem), „Eres la persona más hermosa que he conocido« (Jesteś najpiękniejszą osobą, jaką kiedykolwiek znałem)”, „Cada vez que pienso en ti, me siento más feliz” (Za każdym razem, gdy o tobie myślę, czuję się bardziej szczęśliwy), „Eres mi inspiración y mi alegría” (Jesteś moją inspiracją i moją radością).
W zamian też oczekują komplementów.
– Tutaj, podobnie jak we Włoszech, pozycja matki jest silna – mówi Milana. – Czasami mam wrażenie, że tutejsi mężczyźni od początku oczekują silnej zachęty od kobiet. Często zaczynają nieśmiało: „Jak ci się podoba w Hiszpanii?”, „Lubisz Hiszpanów?”, „Jak ci smakuje nasze jedzenie?”, „A co myślisz o mnie...?”. To tak, jakby prosili: „Mamusiu, pochwal mnie za to, że jestem mądry, przystojny i noszę kapelusz”.
Taniec, wspólne spędzanie czasu – proszę bardzo! Uwielbiają też rozmawiać o jedzeniu, a ich serca można roztopić, karmiąc ich pysznymi tradycyjnymi hiszpańskimi potrawami – jak paella, tortilla, gazpacho.
Zdjęcie: Shutterstock
Poważny związek? Tylko w nagłych przypadkach – kiedy on rozumie, że nie może bez ciebie żyć. Portale randkowe są po to, by zdobyć nową znajomość za jednym przesunięciem palcem po ekranie. Rozstania w Hiszpanii są bardzo łatwe.
Hiszpania, jak łagodna matka, bierze swoje swoje dzieci w ciepłe, słoneczne ramiona. Określa twoje miejsce w systemie i delikatnie kontroluje każdy twój oddech
Mężczyźni nie spieszą się do małżeństwa, bo to oznacza odpowiedzialność – a tej chcieliby uniknąć. Nawet w małżeństwie chętnie dzielą się rachunkami, choć w przeciwieństwie do mężczyzn z krajów skandynawskich nie są tak chętni do dzielenia się obowiązkami domowymi czy opieką nad dziećmi.
To normalne, że ludzie dożywają tu 90 lat lub więcej. Młodzi, którzy nie chcą wydawać pieniędzy na czynsz albo nie mogą sobie pozwolić na własne lokum, mieszkają z rodzicami. Można wynająć pokój w mieszkaniu z sąsiadami, ale znalezienie oddzielnego mieszkania jest trudne i kosztowne. Bezrobocie jest wysokie, a w niektórych regionach znalezienie przyzwoitej pracy może zająć całe lata.
Jeśli kobieta ma dzieci, nie zawsze będą one witane przez Hiszpanów z otwartymi ramionami – chociaż istnieje też radykalnie inne podejście. Ludzie nie spieszą się tu do rodzicielstwa, a wielu z nich zamiast dzieci decyduje się na zwierzęta domowe. W 2024 roku w Hiszpanii było 7,3 miliona dzieci w wieku poniżej 15 lat i około 9 milionów psów. Wiele ukraińskich kobiet jest zaskoczonych, gdy Hiszpanie w wieku 55+ piszą na portalu randkowym, że „pewnego dnia (w przyszłości) chcą mieć własne dzieci”.
O, Łunin!
Hiszpan potrafi wyznać kobiecie miłość, nie zobaczywszy jej na własne oczy – a po chwili zniknąć. Za pięknymi słowami i obietnicami często nie idą żadne czyny.
– Z mojego doświadczenia wynika, że Hiszpanie bardzo łatwo dają się ponieść, ale potem równie szybko tracą zainteresowanie dziewczyną – mówi Anhelina. – Sprawiają wrażenie wiecznych dzieci, które na pytanie: „Jak się masz?” chcą usłyszeć tylko: „Wszystko w porządku” – a nie opowieść o prawdziwych problemach, lękach i przeżyciach. Kilka razy eksperymentowałam, odpowiadając na to pytanie szczegółowo: o szukaniu mieszkania, pracy, o sytuacji w Ukrainie. Przestawali przychodzić, znikali. Zaczęłam więc opowiadać o czymś ważnym dla mnie, ale pozytywnym. Wtedy mówili: „Świetnie, cieszę się razem z tobą!”. Takie rozmowy bardziej im odpowiadają.
Lubią rozmawiać o piłce nożnej. Andrij Łunin, ukraiński bramkarz Realu Madryt, zrobił więcej dla pozytywnego wizerunku Ukrainy niż cała ukraińska ambasada. „Ukrainiec? ?! Andrij Łunin, wiem!”
Zdjęcie: Shutterstock
Hiszpańscy mężczyźni często mówią, że marzą o kobietach otwartych i aktywnych, które nie boją się otwartego wyrażania swojej seksualności
Jednak w praktyce nie do końca tak jest. Nie bez powodu słowo „macho” jest pochodzenia hiszpańskiego. Tacy mężczyźni mają tendencję do dominowania w związkach. Hiszpan woli, gdy kobieta jest pasywna, delikatna. Taka, przy której może poczuć się jak macho.
– Zauważyłam pewną prawidłowość: jeśli mężczyzna jest mną zainteresowany, przejmuje inicjatywę – dzieli się swoimi spostrzeżeniami Jaryna. – Jeśli nie, często zarzuca kobiecie, że jest zbyt pasywna.
Hiszpan nie pozwoli sobie na przekroczenie granicy – chyba że kobieta da wyraźny sygnał, że nie ma nic przeciw zbliżeniu. Nie wynika to z cech narodowych, lecz raczej z surowego prawa dotyczącego molestowania i przemocy seksualnej. Brak jasno wyrażonej zgody na zbliżenie może skutkować grzywną lub aresztowaniem. Jednocześnie dziewczyny twierdzą, że najczęstszym oczekiwaniem na portalach randkowych jest, podobnie jak w innych krajach, przelotny związek bez zobowiązań.
300 Hiszpanów pisze: „Jak się masz?”
Nasze rozmówczynie twierdzą, że ogólnie Ukraina jest w Hiszpanii postrzegana pozytywnie, choć pokutuje wiele stereotypów.
– Wiele razy słyszałam, że jesteśmy uważane za kobiety piękne, ale zimne – mówi Angelina. – Takie, które nie zbliżają się zbyt łatwo, nie są tak emocjonalne, jak Hiszpanki.
Istnieje też negatywny stereotyp: że Ukrainki są łatwe i dla mieszkania czy prezentów zrobią wszystko.
Tak czy inaczej, Ukraina jest traktowana w Hiszpanii z wielkim szacunkiem i współczuciem
Blondynki, niebiesko- lub zielonookie, młode, szczupłe, przypominające modelki – tak Hiszpanie wyobrażają sobie Ukrainki.
– Blondynka to tutaj po prostu fetysz – mówi 45-letnia Anna. Pokazuje zdjęcie, na które w serwisie randkowym ciągu jednego dnia 300 Hiszpanów zareagowało klasycznym: „Jak się masz?”. Na fotografii kształtna blondynka z krótkimi włosami, w czerwonej sukience i z czerwonym manicure leniwie przeciąga się na ławce w parku. Dla porównania Anna opublikowała też inne, standardowe zdjęcie. Otrzymywała 3-4 wiadomości dziennie.
Hiszpanie w ukraińskich kobietach szukają tego, co podsuwa im stereotyp. Jeśli kobieta nie pasuje do tego wyobrażenia, denerwują się.
Zdjęcie: Shutterstock
– Kilka razy prosili mnie, żebym przedstawiła ich moim niezamężnym znajomym – mówi Jaryna. – Kiedy pokazywałam im zdjęcie którejś z nich, słyszałam: „Ooo, więc ona jest... zwyczajna” – i koniec zainteresowania. Jednak jeśli chodzi o prawdziwe randki, to w ciągu 2,5 roku wszystkie moje ukraińskie przyjaciółki, które chciały budować relacje z Hiszpanami w wieku od 25 do 75 lat, były już w związkach, wśród których są też szczęśliwe małżeństwa. Te kobiety mają jednak pewną wspólną cechę: są dojrzałe i niezależne, mają pracę, a niektóre prowadzą własne firmy. Przy takich kobietach Hiszpanie czują się komfortowo.
Prawo do szczęścia i miłości
Jaryna była aktywna na portalach randkowych od 2005 roku – i w Ukrainie, i w Hiszpanii. Jej ojciec mieszka w Hiszpanii od dawna, więc jeździła tam wiele razy. Ale męża znalazła po przeprowadzce w 2022 roku, gdy wybuchła wojna.
– Mam 42 lata, ważę ponad 100 kg, nie mam dzieci. Od prawie roku jestem w związku z mężczyzną moich marzeń. Jest o 15 lat starszy, ale wygląda świetnie i przekroczył wszystkie moje najśmielsze marzenia. W Hiszpanii zarejestrowałam się na Tinderze, ponieważ nie miałam wystarczająco wielu znajomych, z którymi mogłabym się komunikować. Ogólnie rzecz biorąc, Tinder jest taki sam we wszystkich krajach – to prawdziwa loteria. W randkach na Facebooku mężczyźni okazali się bardziej interesujący, a komunikacja bardziej znacząca. Mojego ukochanego poznałam przypadkiem, kiedy nie szukałam już związku ani miłości. Po prostu przeglądałam profile. Kiedy zaczęliśmy się komunikować, od razu stało się to bardzo przyjemne.
Wcześniej Jaryna miała wiele przykrych doświadczeń. Najgorsza randka? Hiszpan odebrał ją z umówionego miejsca samochodem, a potem długo szukał miejsca parkingowego w centrum. Poszli do pierwszej napotkanej kawiarni. Zapytał, czy ona ma pieniądze na kawę. W połowie rozmowy wstał i wyszedł. Myślała, że coś źle zrozumiała. Zapłaciła za kawę, poszła za nim, ale jego ani samochodu już nie było.
Innym razem po świetnej rozmowie online mieli się spotkać. On miał przyjechać z innego miasta, kupiła więc bilety na pokaz fontann i się wystroiła. Godzinę przed spotkaniem napisał, że został potrącony przez motocykl, a potem wszędzie ją zablokował.
Jaryna potwierdza: Hiszpanie są bardzo emocjonalni. Pewien chłopak, który nie mógł przyjść na randkę z powodu interesów, zalał się z tego powodu łzami
– Widziałam tu więcej męskiej histerii niż przez całe moje życie w Ukrainie – mówi. –Hiszpanie stają się lepsi z wiekiem. Młodzi faceci są jak rozkapryszone księżniczki, starsi są bardziej stabilni i godni zaufania.
Jej zdaniem Hiszpania ma otwarte, demokratyczne podejście do wyglądu, kwestii posiadania dzieci – a zwłaszcza do wieku. Tu możesz spotkać 92-letnich seniorów na zajęciach salsy. Bo każdy w Hiszpanii ma prawo do szczęścia i miłości.
<frame>Wspaniale jest pójść na randkę z samą sobą, poczytać książkę w samotności lub wybrać się na samotną wycieczkę, ale czasami po prostu potrzebujesz towarzystwa.Gdzie znaleźć kogoś, kto nie sprawi, że będziesz chciał jak najszybciej uciec? Znalezienie odpowiedniej osoby nie jest łatwym zadaniem. Jest to jeszcze bardziej skomplikowane w przypadku migrantów, którzy znaleźli się w zupełnie nowym świecie.Sestry poprosiły Ukrainki o podzielenie się swoimi historiami dotyczącymi budowania relacji z obcokrajowcami. Piszemy o tym w serii artykułów dotyczących różnych krajów. Pierwszym przystankiem były Niemcy, gdzie przebywa większość ukraińskich uchodźców. Naszym kolejnym przystankiem jest Szwajcaria. <frame>
Uwaga: to historie kilkudziesięciu kobiet, z którymi rozmawiały Sestry.eu. Ich doświadczenia są osobiste. Nie można ich traktować jako badania socjologicznego wszystkich mężczyzn z krajów wymienionych w serii artykułów.
Rozmówczynie Sestr uważają, że Szwajcaria to najbezpieczniejszym kraj dla kobiet. Zalecają jednak unikanie ogłoszeń, w których ktoś szuka „ukraińskiej żony”. Często bowiem kryją się za nimi mężczyźni szukający kobiet uległych i zależnych, które nie będą stawiać takich wymagań jak Szwajcarki czy kobiety z sąsiednich krajów europejskich.
Miłość po szwajcarsku
Ukrainki, z którymi rozmawiałyśmy, podzieliły się na dwie grupy. Jedna twierdziła, że Szwajcarzy są bardzo otwarci na związki z obcokrajowcami. Potwierdzają to zresztą statystyki: w 2019 r. 36% szwajcarskich małżeństw zostało zawartych z obcokrajowcami. Dzieje się tak głównie w dużych miastach, które są wielokulturowe i gdzie wiele osób mówi po angielsku, co ułatwia kontakty.
Druga grupa mówi coś zgoła przeciwnego: Szwajcarzy mają być przerażeni opowieściami o egoizmie „słowiańskich kobiet”. Uważają, że są one bardzo zamknięte, więc mogą liczyć na randki tylko z innymi imigrantami.
– Na portalu randkowym wybierają mnie głównie Afrykanie, Albańczycy, czasem Włosi – mówi jedna z naszych rozmówczyń, prosząc o anonimowość. – Szwajcarom trudno dogadać się z ludźmi z innych kultur. Ogólnie rzecz biorąc, są bardzo ostrożni, długo ci się przyglądają, nie należą do ludzi, którym spieszno do związku. Boją się odrzucenia, więc mogą nie odzywać się przez długi czas i nie zapraszać cię na spotkania. Jeśli jednak to zrobią, będzie to najprzyjemniejsza możliwa komunikacja. Są dość konserwatywni i chcą, by ewentualny pierwszy krok należał do nich.
Szwajcarskie kobiety od dawna walczą o równość, chcą równego traktowania, szacunku i podziału obowiązków.
Ukrainki są często postrzegane w Szwajcarii jako domatorki, osoby bezpretensjonalne i uległe
Te cechy są cenione przez tych spośród miejscowych mężczyzn, którzy z różnych powodów nie dorośli do równych relacji z partnerką.
Rozmówczynie Sestr twierdzą, że często spotykają się z uprzedzeniami wobec ukraińskich kobiet, postrzeganych jako osoby z „trzeciego świata”, które nie wiedzą, czym jest teflonowa patelnia, mikser bądź zmywarka. Takie doświadczenie było najczęściej udziałem Ukrainek mieszkających w małych szwajcarskich miejscowościach.
Zdjęcie: Shutterstock
Szanując granice
Ukraińskie kobiety, które trafiły do Szwajcarii z powodu wojny, mówią, że tutaj sznuje się osobistą przestrzeń drugiego człowieka. Jeśli jesteś na basenie, nikt nie będzie gapił się na twoje ciało, bo to niewłaściwe.
Na ulicy nie usłyszysz dwuznacznych komplementów – bez względu na to, jak pięknie wyglądasz. Z drugiej strony jest mało prawdopodobne, że zostaniesz zaproszona na randkę – bo mogłoby to być postrzegane jako nękanie, naruszenie twoich granic.
Wiele par tworzy się w tradycyjnych okolicznościach: w firmach, w pracy, na wspólnych zajęciach, w szkole, na uniwersytecie, na imprezach. Aplikacje randkowe zyskują jednak na popularności, zwłaszcza w dużych miastach
Korzystając z serwisów randkowych uważnie czytaj, co Szwajcarzy tam piszą. Jeśli mężczyzna oświadcza, że jest zainteresowany tylko przygodą na jedną noc, to nie kłamie.
– To jest to, co naprawdę mnie tutaj przyciąga – mówi Julia, która weszła w związek ze Szwajcarem. – Ludzie budują tu dorosłe, poważne relacje i rozmawiają o wszystkim już na początku. Nie ma czegoś takiego jak oczekiwanie partnerstwa, wierności. Nie obiecują ci nie wiadomo czego tylko po to, by zaciągnąć cię do łóżka, a potem zniknąć. Tutaj zarówno mężczyźni, jak kobiety otwarcie mówią o swoich oczekiwaniach.
Zdjęcie: Shutterstock
Julia jest klasyczną pięknością, jednak w Ukrainie przez długi czas była singielką samotnie wychowującą syna.
– Kiedyś, jeszcze w Ukrainie, przyjaciółka zarejestrowała mnie na portalu randkowym – wspomina. – Szybko usunęłam jednak swoje konto, ponieważ zostałam zalana nieprzyzwoitymi zdjęciami i propozycjami seksualnymi. Ta przyjaciółka od lat szuka w Ukrainie partnera na różnych portalach, ale wciąż jest sama.
Pracowałam na dwie zmiany: rano w szkole, a wieczorem w barze. W domu miałam zbuntowanego nastoletniego syna i bliskiego krewnego chorego na raka. W trzy miesiące nauczyłam się niemieckiego; angielski już znałam. Byłam wyczerpana. Życie w Szwajcarii jest bardzo drogie. Widziałam nasze dziewczyny przychodzące wieczorami do baru na pogaduszki i trochę im zazdrościłam. Chyba te moje myśli odczytał Facebook, bo wyświetlił mi reklamę lokalnego portalu randkowego. Był płatny, ale postanowiłam się zarejestrować.
Na swoim profilu Julia otwarcie napisała, że szuka kogoś, z kim mogłaby rozmawiać i spędzać czas – a dopiero potem, być może, długotrwałego związku. Mówi, że trudno jej było przyzwyczaić się do lokalnych zwyczajów.
– W ukraińskiej kulturze na początkowym etapie związku kobieta oczekuje, że mężczyzna „ją zdobędzie”: da kwiaty, zabierze do restauracji, kupi prezenty, rozwiąże problemy
Tutaj coś takiego jest możliwe dopiero wtedy, gdy ludzie zdecydują się już na związek.
Zdjęcie: Shutterstock
Posprzątać mogą sobie sami
Julia podkreśla, że wiele kobiet w Szwajcarii zarabia tak jak mężczyźni, więc na wczesnym etapie związku płacenie rachunku w restauracji po połowie jest uczciwe.
– Szwajcarki doradzały mi, aby zawsze proponować podział rachunku, lecz żaden mężczyzna nigdy sią na to nie zgodził. Jeśli chodzi o kwiaty, prezenty i inne dowody uwagi, to sprawa wygląda tak samo. Jeśli to jest etap randkowania, zalotów, wciąż jesteście dla siebie obcy – to dlaczego miałby cokolwiek dla ciebie robić? W związku będzie już wszystko: kwiaty, uwaga i wspólne podróże. Nasze kobiety często obrażają się, że Szwajcarzy nie inwestują na początkowym etapie, ale oni mają swoją logikę. Na etapie zalotów nie uważają, że są cokolwiek winni obcej kobiecie. Kiedy jesteście parą, traktują cię inaczej – tak jak Ukraińcy na etapie zalotów.
Jeśli chodzi o poważny związek, to Szwajcar, o ile jest człowiekiem dojrzałym, nie szuka gospodyni domowej, ale partnerki, interesującej osoby, z którą będzie mógł cieszyć się wspólnym życiem
– Posprzątać dom czy ugotować obiad mogą sobie sami – mówi Julia. – Szukałam osoby, z którą czułabym się najbardziej komfortowo. Dlatego teraz razem z mężem wychowujemy trójkę jego dzieci i mojego syna. Miałam wiele propozycji, ale to on zdobył moje serce.
* Ostatni artykuł z serii (Polska) będzie zawierał wskazówki, które pomogą Ci znaleźć partnera: w Ukrainie lub za granicą za pośrednictwem internetowych serwisów randkowych. Subskrybuj nasze kanały społecznościowe, aby nie przegapić artykułów z tej serii: Facebook, Instagram i Telegram. W poprzednich artykułach mówiliśmy o Niemczech, Francji, Szwecji i Finlandii. Kolejnymi krajami, które odwiedzimy, będą Włochy i Hiszpania.