Exclusive
20
min

"Jesteśmy już gotowi umierać, ale jeszcze nie gotowi zabijać".

Wojna Rosji z Ukrainą, która rozpoczęła się od Majdanu, trwa już dziesięć lat. Wojna dwóch różnych światów, w której Ukraińcy pokazali, że są gotowi walczyć o swój świat do końca

Maria Syrczyna

Majdan w Kijowie. Fot: Vasily Fedosenko / Reuters / Forum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Pewnego mroźnego zimowego dnia w 2014 roku moja przyjaciółka i ja, które stałyśmy razem na Majdanie od pierwszych dni rewolucji, postanowiliśmy ogrzać się w kulturalnym miejscu i poszliśmy na wystawę w Narodowym Muzeum Sztuki w Kijowie (ze lwami). To muzeum znajduje się w centrum, w dzielnicy rządowej - obok budynku ukraińskiego Gabinetu Ministrów i Rady Najwyższej, gdzie w tamtych czasach, przestraszeni protestami społecznymi deputowani uchwalali swoje dyktatorskie ustawy. Były odpowiedzią rządu na masowy opór i dawały siłom bezpieczeństwa większą swobodę tłumienia wieców, ograniczając nasze prawa obywatelskie i, oczywiście, rozszerzając uprawnienia karne przywódców państwowa. Ukraińcy rozumieli, że sytuacja eskaluje, ale się nie bali i kontynuowali pokojowe protesty. To właśnie w tym historycznym czasie wraz z moim przyjacielem weszliśmy do muzeum. A kiedy wyszliśmy, świat wokół nas był już inny.

Budynek był otoczony przez setki funkcjonariuszy wyspecjalizowana jednostka ukraińskiej milicji "Berkut" i ich autobusy. Droga od nas do protestujących, którzy szli do parlamentu, by wykrzyczeć, co myślą o nowych ustawach, była zablokowana. Siły bezpieczeństwa odmówiły przepuszczenia nas do nich - muzeum było po drugiej stronie barykady. A my, dwie dziewczyny, znalazłyśmy się w legowisku drapieżników. Weszłyśmy do muzeum ze spokojnej ulicy i wyszłyśmy - filmowo - w rzeczywistość gumowych pałek, hełmów i kul.

"Jeśli wydadzą nam rozkaz, to od razu pójdziemy"

W końcu jeden z policjantów kazał nam iść do metra, w przeciwnym kierunku niż protestujący. Zaczęłyśmy iść długą rządową ulicą Hruszewskiego, pośrodku żywego korytarza, otoczone z obu stron przez funkcjonariuszy Berkutu. Przechodząc między nimi, patrzyłam na ich twarze. Niektórzy patrzyli obojętnie, inni byli pobudzeni - nie mogąc powstrzymać agresji, wymachiwali pałkami i warczeli. W pewnym momencie nie wytrzymałam i zapytałaam, czy zamierzają użyć tej swojej broni przeciw pokojowo nastawionym ludziom. Jeden z nich odpowiedział z dziwnym uśmiechem: "Jeśli wydadzą nam rozkaz, to od razu pójdziemy".

Godzinę później w pobliżu muzeum doszło do ostrej konfrontacji. Tego wieczoru na Majdanie spotkałam mojego wspaniałego kolegę, który zaginął zeszłej wiosny w pobliżu Bachmutu. Byliśmy podekscytowani tym, co się dzieje, i dzieliliśmy się wrażeniami. Właśnie rozmawiał z naszymi ludźmi na ulicy Hruszewskiego i był oszołomiony tym, co od nich usłyszał. "Jesteśmy gotowi umrzeć, ale jeszcze nie gotowi zabić" - powiedzieli mu. W odpowiedzi opowiedziałam mu, co powiedział mi berkutowiec.

Wszyscy wiedzą, co stało się później. Każda ze stron zrobiła to, na co była gotowa...

Obecna wielka wojna to konfrontacja przeszłości z przyszłością. Początek tej konfrontacji miał miejsce na Majdanie, gdzie przyszłość stanęła przeciwko przeszłości, która przylgnęła do nas i była gotowa nas zabić, byle tylko nie pozwolić nam odejść. Wtedy, jak wiadomo, przyszłość wygrała. A teraz? Co stanie się tym razem? Przyszłość ma szansę wygrać teraz. O ile nasi sojusznicy i ludzie z innych krajów zrozumieją istotę tej konfrontacji.

Вид з подвір'я Національного художнього музею України 19 січня 2014 року. Фото з приватного архіву
No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.

Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.

Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.

Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.

Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy  – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.

Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.

Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.

Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością

Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.

Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.

Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.

Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.

Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.

20
хв

Kira: głosuję na Ciebie!

Jerzy Wójcik

 W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.

Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.

Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.

I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos. 

W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.

Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja

Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczek w wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.

A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.

Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. 

Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.

W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.

To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.

20
хв

Gdy milczenie jest najgorsze

Olena Klepa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Keir Giles: – Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce

Ексклюзив
20
хв

Szczyt NATO w Hadze: Sojusz chce płacić, ale czy jest gotów walczyć?

Ексклюзив
20
хв

Bez Ukrainy NATO nie będzie już bezpieczne

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress