Exclusive
20
min

Jak „Serce Azowstali” pomaga obrońcom Mariupola

Wypuszczonym z niewoli żołnierzom pomagają wyzdrowieć, stanąć na nogi, znaleźć dach nad głową, a nawet nauczyć się nowego zawodu. Projekt „Serce Azowstali” wsparł już prawie pięć i pół tysiąca obrońców Mariupola i ich rodzin

Natalia Żukowska

Obrońcy Mariupola podczas relaksu w górach. Zdjęcie: „Serce Azowstali”

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Bronili Mariupola heroicznie przez 86 dni. W końcu, 20 maja 2022 r., na rozkaz najwyższego dowództwa prawie 2500 żołnierzy musiało złożyć broń. Projekt „Serce Azowstali”, uruchomiony w lutym 2023 r., ma służyć wspieraniu wojskowych po powrocie z niewoli – a także ich rodzin. O pomoc może ubiegać się każdy, kto ma status „obrońcy Mariupola”.

Dmytro Moskwa, żołnierz, 26 lat: – Nie mogłem uwierzyć, że jestem wolny

Dmytro Moskwa. Zdjęcie: „Serce Azowstali”

Miesiąc po tym, jak podpisałem kontrakt ze 109. Brygadą Obrony Terytorialnej, wybuchła wojna na pełną skalę. Stacjonowaliśmy w kombinacie metalurgicznym w Mariupolu. 24 lutego 2022 roku rozległ się alarm. Nie rozumieliśmy, co się dzieje. Myśleliśmy, że to tylko kolejne ćwiczenia. Ale kiedy zaczęły nadlatywać samoloty, wszystko stało się jasne. Dostaliśmy broń i wysłano nas do pilnowania mostu łączącego prawy i lewy brzeg miasta. Później nasza 15-osobowa grupa została przeniesiona na lewy brzeg. Wróg już się przedarł, a my zostaliśmy wysłani po posiłki. Rosjanie nadciągali zewsząd. Nie było jasne, kto skąd strzela – gdzie są nasi, a gdzie oni. Najbardziej przerażające były naloty. Rozdzieliliśmy się, ponieważ skuteczniej i rozsądniej było działać w małych grupach. Ale wtedy natknęliśmy się na wroga, zaczęła się wymiana ognia.

Oberwałem cztery razy: trzy kule trafiły mnie w nogi, a jedna w ramię – ale wszystkie przeszły na wylot. Z naszej piątki trzech zostało rannych

Założyliśmy sobie opaski uciskowe i ruszyliśmy w kierunku naszych. Nie przeszliśmy jednak nawet 500 metrów, bo wszędzie było pełno Rosjan. Widzieliśmy, jak wyciągali cywilów z piwnic, rzucali ich na kolana, każąc trzymać ręce za głową. Prawdopodobnie ich sprawdzali. Wtedy jako dowódca grupy postanowiłem nas poddać. To było jedyne wyjście, tym bardziej że moje rany dawały o sobie znać przy każdym kolejnym kroku. Był 19 kwietnia 2022 roku.

„Moskwa, za kogo ty walczysz?”

Kiedy Rosjanie zobaczyli na moim mundurze naszywkę z napisem „Moskwa”, nie mogli uwierzyć, że to moje nazwisko. Myśleli, że robię sobie z nich jaja. Ale któryś powiedział do mnie: „Więc za kogo, kurwa, ty walczysz!?”. Odpowiedziałem: „Jestem u siebie. Bronię swojej ziemi, na którą przyszliście”. Jeden z Buriatów zerwał mi tę naszywkę i nakleił ją sobie na hełm. „To dla mnie, jestem z Moskwy” – powiedział. Ich medycy zbadali nasze obrażenia. Kiedy zobaczyłem, w jakim stanie jest moja noga, przestraszyłem się, że mi ją odetną. Zabrali nasze stazy, które były bardzo porządne, i zamiast nich użyli radzieckich opasek Esmarcha [gumowa opaska uciskowa do tymczasowego zatrzymywania przepływu krwi – red.]. Wsadzili nas do transportera, lecz już półtora kilometra dalej zatrzymali nas Czeczeni.

Ci z marszu zaczęli nas przesłuchiwać: „Za kogo walczycie? Za Zełenskiego, za Kliczkę? Oni was porzucili”. Wszystko sfilmowali i opublikowali na swoim TikToku. Nawiasem mówiąc, to właśnie z niego moja rodzina dowiedziała się, że zostałem schwytany.

Nazwali nas „bojownikami” i „terrorystami”. Na początku trzymali nas w czymś co przypominało dużą budę dla psa, potem w jakiejś szopie, w końcu zabrali nas do Nowoazowska. Tam dołączyło do nas jeszcze 15 jeńców i zabrali nas wszystkich do aresztu śledczego w Doniecku.

Wśród nas był żołnierz batalionu „Azow”. Kiedy Rosjanie się o tym dowiedzieli, przesłuchiwali go i pobili łopatą tak bardzo, że zmarł

Miesiąc później byliśmy w Ołeniwce. Przesiedziałem tam sześć miesięcy. Najgorzej byli traktowani ludzie z „Azowa” – zwłaszcza ci, którzy mieli tatuaże z ukraińskimi symbolami.

Jesteś z Mariupola. Dokąd teraz pójdziesz?

Ale najcięższe warunki były w Taganrogu. Było nas dziesięciu w celi z monitoringiem. Zmuszali nas do nauczenia się rosyjskiego hymnu narodowego; śpiewaliśmy go każdego ranka. W każdej celi znajdowała się ulotka opisująca znaczenie rosyjskiej flagi i jej kolorów. Jeśli nie chciałeś się tego nauczyć, byłeś bity, zresztą karana była cała cela. Raz zostałem pobity tak bardzo, że ledwo mogłem doczołgać się do celi. Bo otworzyłem oko, kiedy prowadzili mnie po terenie obozu. To tam zakazane. Bili mnie po nogach i piętach – lecz nie kijem, a plastikową fajką wodną. Razili mnie też paralizatorem – w szyję, plecy i pachy. Podczas przesłuchań nieustannie wypytywali, co widziałem: „Widziałeś jakichś szabrowników?”, „Gdzie to było?”, „Ilu naszych zabiłeś?”. Odpowiedziałem: „W ogóle nie umiem strzelać”. Obejrzeli moje ręce. W prawej dłoni miałem wgniecenie, ponieważ byłem strzelcem karabinu maszynowego. Lepiej było po prostu milczeć… Im jesteś cichszy, tym mniej pytań zadają. Próbowali złamać mnie psychicznie. Powtarzali, że nikt nas nie potrzebuje, że dotarli już do Dniepru, że Charków i Chersoń są pod rosyjską kontrolą i teraz są w drodze do Mikołajowa. Namawiali do wstąpienia do tak zwanego oddziału ochotniczego, byśmy walczyli po ich stronie. „Jesteś z Mariupola. Dokąd teraz pójdziesz?” – mówili.

Wypuścili mnie 10 października 2022 r. Nie mogłem uwierzyć, że jestem wolny. Potem było leczenie. Miałem wiele problemów zdrowotnych, od zębów po niezagojone rany. Moja noga nie goiła się przez siedem miesięcy.

Dmytro z córeczką. Zdjęcie: „Serce Azovstal”

Po wyleczeniu dzięki projektowi „Serce Azowstali” pojechałem z rodziną do Truskawca na rehabilitację (kiedy byłem w niewoli, urodziła mi się córka). Byliśmy razem przez dwa tygodnie, oddychaliśmy świeżym powietrzem i pływali w basenie. Mogliśmy też chodzić na konsultacje z psychologami.

Jednak moim najlepszym wsparciem jest żona i dziecko

Mam trzecią grupę inwalidzką, ale wracam do służby w mojej jednostce. Obecnie jestem w kompanii dronów. Koordynuję pracę operatorów.

Wołodymyr Kapczuk, strażnik graniczny, 40 lat – To miała być filtracja, a nie niewola

Wołodymyr Kapczuk podczas obrony Mariupola. Zdjęcie: prywatne archiwum

Początek inwazji zastał mnie w szpitalu w Mariupolu, miałem wtedy koronawirusa. Do mojej jednostki w Azowstali mogłem dołączyć 2 marca. Z tego, że rozpoczęła się wojna na pełną skalę, zdałem sobie sprawę, gdy miasto zaczęły bombardować samoloty. Rosjanie niszczyli wieżowce, wielu cywilów zostało pod gruzami. Zdarzało się, że nawet dzień po bombardowaniu można było usłyszeć głosy ludzi dobywające się spod zwałów gruzu. Ale nie było sprzętu, więc nie dało się ich ratować.

Z naszej bazy w Azowstali przemieszczaliśmy się na pozycje w mieście. Najgorsze dla mnie było patrzenie na tę część miasta, w której przebywała moja żona i dwoje dzieci. Córka miała 15 lat, syn 4 miesiące. Okolica płonęła przez całą dobę, była nieustannie bombardowana, nie było jak do nich zadzwonić. Później okazało się, że wszystkie bloki wokół zostały zniszczone, ale ten, w którym byli moi najbliżsi, jakimś cudem ocalał. Na szczęście 17 marca wszyscy troje opuścili miasto. Dowiedziałem się jednak o tym dopiero wtedy, gdy wyszedłem z niewoli – bo wtedy mogłem zadzwonić.

Dla Rosjan byliśmy terrorystami

Powiedziano nam, że to nie niewola, ale tzw. filtracja, a ta zgodnie z Konwencją Genewską nie może trwać dłużej niż 180 dni. Okazało się jednak, że i w tym przypadku Rosjanie kłamali: wielu naszych nadal jest w niewoli.

Najpierw zostaliśmy przewiezieni do Ołeniwki, jednak już w nocy z 25 na 26 maja 2022 r. załadowano nas z powrotem do samochodów. Myśleliśmy, że to wymiana, ale przewieźli nas do aresztu śledczego w Taganrogu. Podczas „przyjęcia” jednego chłopaka pobili na śmierć. Takich sytuacji było wiele. Warunki w areszcie były straszne, do tego ciągłe bicie i przesłuchania. Przez pierwsze dwa tygodnie byłem bity co najmniej trzy razy dziennie. Podczas przesłuchań razili mnie paralizatorem, kopali i tłukli gumowymi pałkami. Mówili, że zajęli już połowę Ukrainy, że nie wyjdziemy na wolność i na resztę życia trafimy na północ Rosji. Bo zgodnie z rosyjskim prawem wszyscy jesteśmy terrorystami.

Prawie wszystkich wypytywano, czy widzieli zagranicznych najemników. Pytali o pozycje zajmowane przez nasze oddziały i o to, kto z nas w jakim służył i jaki miał stopień. Każdy z nas odpowiadał, że był kucharzem lub kierowcą.

„Jak to możliwe, że u was są tylko kucharze i kierowcy, skoro pod Mariupolem zginęło prawie 40 tysięcy naszych?” – dziwili się

Po 4,5 miesiącu zostałem przeniesiony do Kamieńska-Szachtinskiego w obwodzie rostowskim, gdzie mieszkaliśmy w barakach. W porównaniu z Taganrogiem jedzenie było lepsze, jednak nie mogliśmy jeść jak ludzie. Aby dostać się do jadalni, musiałeś przebiec przez korytarz, w którym po obu stronach stało 5-6 Rosjan z kijami. Więc biegniesz i jesteś ciągle bity. Wracasz tą samą drogą. No i czasu na jedzenie mieliśmy bardzo mało, nie więcej niż 2 minuty. Raz nakarmili 526 osób w 27 minut. Spędziłem tam 5,5 miesiąca. W lutym 2023 roku zostałem wpisany na listę do wymiany.

Człowiek myśli, że teraz wszystko już będzie dobrze

W Mariupolu, na linii frontu, odniosłem kontuzję bojową. Mój towarzysz i ja byliśmy w jednym z budynków. Mieliśmy szczęście, że czołg walnął w jego w róg, inaczej nie opowiadałbym teraz mojej historii. Jedna z cegieł trafiła mnie w odcinek lędźwiowy pleców. Dopiero po wymianie okazało się, że mam ponad 20-procentowe przemieszczenia kręgów. W przygranicznym szpitalu przeszedłem operację, wszczepiono mi implant – później okazało się, że złej jakości. Nie wytrzymał obciążenia i złamał się podczas mojej służby. Zacząłem szukać informacji, czy ktoś mógłby mi pomóc – i tak natrafiłem na „Serce Azowstali”.

Po wymianie pytali mnie, czego potrzebuję, ale w tamtym czasie byłem szczęśliwy, że wyszedłem na wolność, i nie potrzebowałem niczego więcej. W „Sercu Azowstali” znaleźli dla mnie klinikę i neurochirurga, dzięki czemu 26 czerwca 2024 r. zostałem ponownie zoperowany. Tym razem wszczepiono mi już bardzo dobry implant, z dodatkowym systemem mocowania.

Tuż po wyjściu z niewoli człowiek myśli, że teraz wszystko już będzie dobrze. Jesteś w euforii, mówisz, że nic cię nie boli i jesteś zdrowy. Wielu facetów prosi o to, by jak najszybciej mogli wrócić do domu. Dopiero po jakimś czasie wszystko zaczyna z ciebie wyłazić, także urazy psychiczne. Dzięki „Sercu Azowstali” tego lata udało mi się pojechać do sanatorium na Zakarpaciu. Przez 10 dni chodziłem tam na terapię z psychologami; pomogli mi przepracować pewne rzeczy. Oczywiście czasami przepływają mi przez głowę różne retrospekcje.

Śni mi się Azowstal, niewol, wojna i polegli towarzysze. Potrafię spać co najwyżej 2 godziny na dobę
Wołodymyr Kapczuk: „Chcę studiować rehabilitację, aby pomagać ludziom takim jak ja”. Zdjęcie: prywatne archiwum

Przez miesiąc lub dwa jest spokojnie, potem jest coraz gorzej. Niektórzy zaczynają nadużywać alkoholu, inni narkotyków. Dla mnie ujściem jest wędkarstwo. Choć mam już 40 lat, chcę iść na studia, by zostać terapeutą rehabilitacyjnym. To mój cel i „Serce Azowstali” obiecało, że pomoże mi go zrealizować. Mam świadomość, że nie jestem już dobrym żołnierzem, ale chcę pomagać ludziom takim jak ja.

Ksenia Suchowa, dyrektorka „Serca Azowstali” – Jesteśmy jedną rodziną

„Jesteśmy organizacją pozarządową, która powstała przy wsparciu Rinata Achmetowa [jeden z najbogatszych ludzi w Ukrainie, były właściciel kombinatu „Azowstal” – red.]. To z jego inicjatywy na dwuletnią działalność projektu przeznaczono miliard hrywien. Naszym zadaniem jest pomaganie ludziom, którzy przez 86 dni bohatersko bronili Mariupola. Państwo jest naszym kluczowym partnerem. Podpisaliśmy memorandum z Ministerstwem Weteranów, Ministerstwem Polityki Społecznej i sztabem koordynacyjnym – czyli ze wszystkimi, którzy w taki czy inny sposób zajmują się obrońcami.

Nasz zespół składa się z ponad 20 osób. To głównie administratorzy i menedżerowie, którzy kontaktują się bezpośrednio z żołnierzami i wybierają pomoc, której ci potrzebują.

Można skontaktować się z nami, przychodząc bezpośrednio do biura lub dzwoniąc na infolinię: 0 (800) 600 114.

Mariana Czeczeliuk (w środku) w rosyjskiej niewoli spędziła niemal dwa lata. Zdjęcie: „Serce Azowstali”

Nasz projekt obejmuje siedem programów pomocy. Każdy obrońca może wybrać trzy. To unikalny ekosystem wsparcia w Ukrainie, który pomaga uczestnikom przejść od rehabilitacji do samorealizacji w życiu cywilnym. Obecnie główną grupą osób, z którymi pracujemy, są powracający z niewoli i ich rodziny.

Program 1: „Powrót”

Każdemu, kto wraca z niewoli, dajemy tzw. digital box – zestaw, który pomaga obrońcy być z nami w kontakcie i monitorować stan jego zdrowia. Zestaw zawiera laptopa, słuchawki, power bank i smartwatch. Jest również bon o wartości 4 tysięcy hrywien na zakup witamin i odżywek dla sportowców. Jeśli z niewoli powraca kobieta, dodatkowo dostaje pudełko z kosmetykami.

Digital box dla uczestików programu 1. Zdjęcie: „Serce Azovstal”

Program 2: „Zdrowie”

Naszym zadaniem jest zapewnienie żołnierzom jak najlepszej jakości życia. Współpracujemy z najlepszymi klinikami w Ukrainie. Obrońcy czasami potrzebują skomplikowanych operacji, a także protez – otrzymało je już sześciu obrońców Mariupola, piętnastu czeka w kolejce. Mówimy o protezach bionicznych, najnowocześniejszych elektronicznych kolanach. W ramach tego programu wykonujemy również badania całego ciała, to około 50 różnych testów. Istnieje też program stomatologiczny, bo niemal wszyscy wracają z niewoli bez zębów. Wielu potrzebuje implantów, rekonstrukcji szczęki i ekstrakcji odłamków. Współpracujemy również z ośrodkami rehabilitacyjnymi. Ci, którzy już otrzymali protezy i stanęli na nogi, odwiedzają swoich braci w szpitalach i ośrodkach rehabilitacyjnych, by ich wspierać. To daje dobre rezultaty.

Obrońcy Mariupola w jednej z klinik w Kijowie. Zdjęcie: „Serce Azovstal”

Program 3: „Rodzina”

Jesteśmy w stałym kontakcie z rodzinami obrońców Mariupola. Naszym zadaniem jest stworzenie społeczności garnizonu Mariupol – przedstawiamy tych ludzi sobie nawzajem. Zapraszamy ich też do Truskawca, by odwiedzili nasze sanatorium. W zeszłym roku w jednej z takich wizyt wzięło udział 600 osób. W tym roku odbyły się już trzy takie obozy rodzinne. Poza tym razem z rodzinami jeńców wojennych czekamy na powrót ich bliskich z niewoli.

Program 4: „W domu”

W ramach tego programu zapewniamy mieszkania obrońcom Mariupola, którzy w wyniku działań wojennych zostali inwalidami 1. lub 2. grupy. To osoby z ciężkimi obrażeniami – amputacjami, na wózkach inwalidzkich. Oczywiste jest, że będzie im trudniej samodzielnie kupić mieszkanie niż zdrowym osobom. Zapewniliśmy już ponad 100 mieszkań, a planujemy – kolejne 200.

Rodzina obrońcy Mariupola po raz pierwszy w swoim nowym mieszkaniu. Zdjęcie: „Serce Azovstal”

Program 5: „Sport”

Zapewniamy odzież sportową i trzymiesięczny karnet na siłownię. Organizujemy również obozy sportowe „10 dni w Karpatach”: odnowa psychiczna, wspinaczka górska, praca zespołowa, masaże, poznawanie lokalnej kultury i wzajemne wsparcie. Czasem słyszymy: „Chcę być z kolegami żołnierzami, z którymi byłem w koszarach. W przeciwieństwie do mojej rodziny – oni mnie rozumieją”.

Podczas wyścigu rowerowego. Zdjęcie: „Serce Azovstal”

Program 6:„Ochrona”

W ramach tego programu zapewniamy podstawowe porady prawne dotyczące procedury uzyskiwania statusów, zaświadczeń i innych dokumentów związanych ze służbą, świadczeniami i płatnościami państwowymi.

Program 7: „Przyszłość”

W tym programie opracowujemy kompleksowy plan adaptacji weteranów do życia w cywilu poprzez szkolenia. Obejmuje on kursy, przekwalifikowanie się i naukę języków obcych, w czym wspierają nas mentorzy kariery (wśród nich jest obrońca Mariupola).

Rodziny obrońców Mariupola. Zdjęcie: „Serce Azowstali”

W sumie przez nasz projekt przeszło już prawie 5 500 obrońców Mariupola i ich rodzin. Kluczowe przesłanie, które usłyszałem od naszych rodzin, brzmi: „Wiecie, jednak serce ma duszę”. Dla nas to ogromna radość, że stajemy się jedną wielką rodziną.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
хв

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Keir Giles: – Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce

Ексклюзив
20
хв

Szczyt NATO w Hadze: Sojusz chce płacić, ale czy jest gotów walczyć?

Ексклюзив
20
хв

Bez Ukrainy NATO nie będzie już bezpieczne

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress