Exclusive
20
min

"On tam, a ja tutaj". Jak Ukraińcy radzą sobie z rozłąką

Kiedy pytam moje przyjaciółki i znajome, żyjące z dala od swych mężów, jak sobie radzą, słyszę: „Nijak”. Jednak w rzeczywistości nie jest aż tak beznadziejnie. Każda para ma własny sposób na utrzymanie związku. Wypracowuje go intuicyjnie albo metodą prób i błędów – i potem się go trzyma. Dlatego, mimo wyzwań, pozostaje parą

Olga Gembik

Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Widzę to u moich znajomych – związki zwieńczone małżeństwem na samym początku inwazji, kiedy zakochani zdali sobie sprawę z kruchości życia i spieszyli się pokazać, że mają poważne zamiary, po cichu się rozpadają. Nawet zahartowane w życiowych próbach małżeństwa powoli dobiegają końca, wpadając w strefę turbulencji na linii: wojna – ewakuacja – rodzina.

Kiedy mężczyzna jest w wojsku lub po prostu przebywa w Ukrainie, a kobieta – za granicą lub w jakimś mieście na tyłach, utrzymanie związku może być bardzo trudne. Jeszcze trudniej jest go rozwijać, pracować nad nimi na odległość.

Zdjęcie: BULENT KILIC/AFP/Eastern News

– Czuję, że mam coraz mniej sił – mówi Iwanna. – 24/7 jestem zajęta pracą, wolontariatem. Oni walczą tam, a my musimy walczyć tutaj, bo wokół jest dużo „rosyjskiego świata”. Język rosyjski opanował miasta i wsie w jeszcze większym stopniu niż wcześniej. Teraz wszędzie go słyszę.

Iwanna mówi o ciągłym poczuciu winy. Wydaje się jej, że nie robi wystarczająco dużo. Skupiła się całkowicie na swoich dzieciach, które z powodu nieobecności ojca cierpią emocjonalnie:

– Nie mam ani ochoty, ani siły, by dołączyć do jakiejkolwiek grupy wsparcia, bo odnoszę wrażenie, że jeśli otworzę przed kimś tę swoją ślimaczą muszlę, to się załamię

Ołena Kuzniecowa, psycholożka z Centrum Edukacji i Rozwoju w Warszawie, pomaga Ukrainkom wyjść ze stanów depresyjnych spowodowanych rozstaniem. Swym podopiecznym radzi szukać wsparcia – choćby w kręgu podobnych do siebie Ukrainek. Teraz szczególnie ważne jest, by skupić się na własnych uczuciach, słuchać siebie i koncentrować się na tym, co najsilniej łączy pary.

Według Kuzniecowej kobiety świadomie lub intuicyjnie starają się znaleźć coś, co pomoże im poradzić sobie z separacją. Czasami nawet spacer albo trening na siłowni z przyjaciółmi ma wpływ na przezwyciężenie smutku.

– Przyjaciółka powiedziała mi, że gdy była rozdzielona z mężem, ćwiczyła jogę, by być spokojniejszą – potwierdza opinię psycholożki Natalia.

– Koncentruję się na tym, na co mam wpływ: sprawach domowych, zdrowiu, dzieciach, pracy. To daje mi możliwość zajęcia czymś umysłu. Kiedy tego nie robię, mój mózg zaczyna zadawać bolesne pytania, na które nie mam odpowiedzi – mówi Iryna.

– Nawet jeśli będę musiała przejechać 700 kilometrów w jedną stronę, by pobyć z mężem przez dwa dni, to pojadę – mówi Alina, której mąż walczy od pierwszego dnia inwazji. – Zarobię potrzebne do tego pieniądze, bo bycie razem jest bezcenne. Staramy się widywać tak często, jak to tylko możliwe.

To jest jej sposób na przetrwanie rozłąki bez utraty uczuć. Bardzo pomocna jest też komunikacja przez Internet – nawet jeśli wiadomości nie były przez niego czytane przez długi czas.

– On jest tam, ja jestem tutaj. Chłonę go wszystkimi zmysłami. Śpię w jego w koszuli, słucham jego głosu w wiadomościach audio, które dla mnie nagrywa – wyznaje Nadia

– Mój mąż opowiada przez telefon naszemu synkowi bajki na dobranoc. Nawet takie drobne rzeczy trochę pomagają – dodaje.

Giennadij Mustafajew, psycholog i terapeuta Gestalt, który zapewnia pomoc psychologiczną parom, uważa, że podczas separacji absolutne zaangażowanie w życie partnera jest jednym z najważniejszych sposobów na zachowanie uczuć. Rozmawiając z ukraińskimi kobietami, które znalazły się w Polsce z powodu wojny, podkreśla ważność wspólnego planowania i omawiania wszystkich aspektów życia w najdrobniejszych szczegółach.

– Kiedy wybieracie kubki, rozmawiajcie o kubkach. Nie ma znaczenia, że dzielą was setki kilometrów – radzi Mustafajew.

Pary, które doszły do tego intuicyjnie, mają wszelkie szanse na utrzymanie swojego związku.

Zdjęcie: Ukrinform/East News

ZDJĘCIE z kwiatem Zdjęcie: Vadim Ghirda/Associated Press/Eastern News

– Mój mąż jest na wojnie od pierwszych dni – mówi Ołeksandra. – Już dawno temu zdałam sobie sprawę, że ona potrwa długo, więc staram się inwestować w nasz związek tu i teraz. Co mi pomaga? Small talks o czymś radosnym. I sprośne rozmowy, seksting, nagie zdjęcia. Cokolwiek, by poczuć tę seksualną więź między nami.

Wysyłam mu też zdjęcia naszego syna ze szczegółami na temat tego, jak spędzamy czas. Słucham męża, kiedy pyta i kiedy opowiada. Nie naciskam, gdy milczy. Staramy się jak najczęściej się widywać – albo on bierze kilka dni wolnego i pędzi do nas, albo ja zabieram ze sobą pracę i jadę do niego „na wakacje”.

Harmonogram i planowanie to kolejny sposób ratowania związku.

– Mój mąż kiedyś z siebie wykrztusił, że gdy pewnego ranka znalazł się ze swoimi towarzyszami broni w środku wielkiej nawałnicy, myśl o tym, że następnego dnia o 10 rano mamy telefoniczne rodzinne „planowanie”, dała mu siłę przetrwać – mówi Nadia.

–  A mój wielokrotnie powtarzał, że czuje się tak, jakby był blisko mnie, kiedy opowiadam mu wszystko ze szczegółami i wysyłam zdjęcia, kiedy doradzam mu w codziennych sprawach i dzielę się codziennymi radościami – dodaje Ołeksandra.

Pary, które zdecydowały się pozostać razem mimo problemów i ogólnego wyczerpania, przyznają, że musiały poprawić swoją komunikację

– Najważniejsze jest to, że staram się pomyśleć, zanim coś napiszę i wyślę, zwłaszcza jeśli chodzi o tematy wojskowe – mówi Ołeksandra. – Jeśli chodzi o moje marudzenie, to mąż chce wiedzieć, co mi nie wychodzi, bo wtedy może mnie wspierać. Więc dzielę się tym z nim, ale oczywiście w granicach rozsądku. Często daję też wyraz swojej bezsilności, mówiąc, że chcę być dla niego wsparciem, lecz nie mogę mu pomóc ani go pocieszyć. On też dzieli się ze mną swoją bezsilnością.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. Ukończyła polonistykę na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym Lesia Ukrainka oraz Turkologię w Instytucie Yunusa Emre (Turcja). Była redaktorką i felietonistką „Gazety po ukraińsku” i magazynu „Kraina”, pracowała dla diaspory ukraińskiej w Radiu Olsztyn, publikowała w Forbes, Leadership Journey, Huxley, Landlord i innych. Absolwent Thomas PPA International Certified Course (Wielka Brytania) z doświadczeniem w zakresie zasobów ludzkich. Pierwsza książka „Kobiety niskiego” ukazała się w wydawnictwie „Nora-druk” w 2016 roku, druga została opracowana przy pomocy Instytutu Literatury w Krakowie już podczas inwazji na pełną skalę.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.

Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.

Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.

Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.

To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.

Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski.
To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.

Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.

W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”.
Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika.
W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.

Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.

Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.

Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.

A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?

Obojętność jest najgroźniejsza.

Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.

20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Jerzy Wójcik

Mnóstwo dziwnych pytań

Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?

W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.

Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz

Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.

Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.

Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.

Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?

Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?

Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.

Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:

  • dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
  • idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.

Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?

Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.

Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.

„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.

Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.

Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.

Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.

Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:

„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”

Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?

20
хв

W oczach prezydenta jestem pasożytem

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polska myślała, że to wszystko szybko się skończy

Ексклюзив
20
хв

Taniec psychopaty z narcyzem w świecie bez dorosłych

Ексклюзив
20
хв

Między światami: traumy ukraińskich nastolatków na emigracji

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress