Exclusive
20
min

„Masz pieniądze na życie - zostań. Jeśli nie, wracaj do domu”. Jak żyją Ukraińcy w Bułgarii

Bułgaria przyznała status tymczasowej ochrony 175 tysiącom Ukraińców. Mimo braku programów integracyjnych dla uchodźców, wielu Ukraińcom, którzy przybyli do tego kraju, udało się znaleźć pracę. Niektórzy zdołali nawet zdobyć pracę w swojej specjalności lub założyć własną firmę. Sestry sprawdziły, z jakimi problemami borykają się ukraińscy uchodźcy w Bułgarii i jak sobie z nimi radzą

Kateryna Kopanieva
No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Latem czynsz jest 4-5 razy wyższy niż zimą

Ołesia Marczuk z Kijowa przyjechała do Bułgarii w marcu 2022 roku – z matką, synem w wieku szkolnym i kotem. Zamieszkali w mieście Sweti Włas, ponieważ wcześniej często spędzali tam wakacje.

Ołesia Marczuk z synem

– Znaliśmy miasto i mieliśmy dobre relacje z mieszkającą tam bułgarską rodziną – mówi Ołesia. – Gdy przyjechaliśmy w marcu 2022 r., spotkali się z nami i pomogli nam znaleźć hotel, w którym lokalne władze kwaterowały nowo przybyłych Ukraińców. Wtedy wszystkie hotele na wybrzeżu były puste, więc było mnóstwo miejsca. Uprzedzono nas jednak, że będziemy mogli zostać w hotelu do 1 czerwca, czyli do rozpoczęcia sezonu turystycznego.

Zakwaterowanie było bezpłatne. Jedzenie również miało być darmowe, ale w naszym hotelu, „Czajka”, mogli nam dać na przykład tylko startą marchewkę albo jedną miseczkę zupy na trzy osoby na lunch. Sami więc zapewnialiśmy sobie jedzenie. Naszej trzyosobowej rodzinie przydzielono jeden pokój. Wiem, że niektórzy Ukraińcy mieszkali w hotelu także latem, ale wtedy płacili już dodatkowo kwotę, która niewiele różniła się od kosztu wynajmu mieszkania. Co więcej, administracja hotelu mogła umieszczać w ich pokojach inne osoby – jeśli na przykład pokój był przeznaczony dla trzech osób, a mieszkało w nim dwoje Ukraińców.

Latem ceny w Bułgarii gwałtownie rosną. Dotyczy to zarówno hoteli, jak apartamentów.

Nawet jeśli jesteś stałym najemcą, który wynajmuje to samo mieszkanie od lat, cena może się różnić w zależności od sezonu

Na przykład miesięczny czynsz za nasze małe mieszkanie z jedną sypialnią i kuchnią typu studio poza sezonem wynosi 250 euro (plus media). Natomiast za każdy letni miesiąc musimy zapłacić ponad tysiąc euro. Wynajmujący może zaproponować 5 lub 6 tysięcy euro za rok z góry i wtedy koszt jest nieco niższy. Ale nie każdy jest w stanie dać takie pieniądze naraz.

W Bułgarii nie ma żadnych regularnych świadczeń socjalnych dla ukraińskich uchodźców

Przez cały czas pobytu w Bułgarii tylko raz wypłacono nam 350 lewów (około 175 euro). Ponieważ moja matka i ja jesteśmy uważane za różne rodziny, ona otrzymała taką samą kwotę. I to wszystko. W Bułgarii nie ma zasiłku dla bezrobotnych Ukraińców, więc nikogo nie obchodzi, czy pracujesz, czy nie.

Podobnie jest z edukacją dzieci: jeśli ukraińskie dziecko nie chodzi do szkoły, nikt go do tego nie zmusi.

Rząd nie pomaga Ukraińcom, ale też im nie przeszkadza. Jeśli masz pieniądze na wynajęcie mieszkania i utrzymanie się, zostań. Jeśli nie – wracaj do domu. Dlatego większość Ukraińców, których znam, pracuje. Nieznajomość bułgarskiego nie jest tu dużym problemem – zwłaszcza teraz, gdy na ulicach naszego miasta częściej słyszysz ukraiński niż bułgarski. Ukraińcy otworzyli tu już własne restauracje, centra rozrywki, świetlice dla dzieci, kawiarnie, sklepy, salony piękności i studia jogi.

Większość Bułgarów rozumie rosyjski, a teraz także ukraiński. Po angielsku nie mówią. Po przyjeździe zaczęłam uczęszczać na kursy bułgarskiego i zdałam egzamin na poziomie A1. Nie widziałam jednak potrzeby dalszej nauki języka, ponieważ cały mój krąg społeczny tutaj to Ukraińcy.

Ołesia jest z zawodu ginekolożką, ale w Bułgarii pracuje jako masażystka:

– Ukończyłam kursy masażu jeszcze w Ukrainie, podczas pandemii koronawirusa. Od tego czasu pracuję w niepełnym wymiarze godzin, masując koleżanki i przyjaciół. Od dawna chciałam odejść z ginekologii. Przeprowadzka do Bułgarii mi w tym pomogła.

Na początku zaoferowałam swoje usługi masażystki Ukraińcom, z którymi mieszkałam w tym samym hotelu. Kupiłam stół do masażu i inne niezbędne rzeczy – i zaczęłam szukać klientów w ukraińskich grupach. Razem z synem wydrukowaliśmy też ulotki z moim numerem telefonu i wkładaliśmy je pod wycieraczki samochodów z ukraińskimi tablicami. Moja baza klientów zaczęła rosnąć. Teraz zarabiam wystarczająco dużo, by utrzymać rodzinę.

Latem każdy mój dzień jest zaplanowany, bo mam wielu klientów. Zimą jest inaczej. W Bułgarii nawet biznesy takie jak mój zależą od pory roku.

Jeśli mieszkasz w hotelu, pracujesz 24/7

– W Bułgarii bez znajomości bułgarskiego i potwierdzonego dyplomu albo pracujesz w sektorze usług nastawionym na Ukraińców, albo sprzątasz. Ta druga opcja jest powszechna – mówi Ołesia Szykirlycka z regionu Odessy, która przeprowadziła się ze swoim synem w wieku szkolnym do Warny.

– Latem 2022 r., kiedy trzeba było albo wyprowadzić się z hoteli albo zapłacić więcej za dalszy pobyt, administracja hotelowa oferowała Ukrainkom pracę przy sprzątaniu lub w kuchni. Obiecywano ośmiogodzinny dzień pracy z zakwaterowaniem.

Wiele dziewcząt zgodziło się, ale później żałowały: okazało się, że jeżeli mieszkasz w hotelu, to tak naprawdę pracujesz 24 godziny na dobę.

Jeśli na przykład coś trzeba posprzątać w nocy, zrobisz to – nawet gdy nie ma tego w grafiku i to nie twoja zmiana

Początkowo też chciałam dostać pracę w hotelu. Ale kiedy powiedziałam, że przyjadę o wyznaczonej godzinie (mieszkałam już w wynajętym mieszkaniu), nie zgodzili się. Potrzebowali ludzi, którzy będą pod ręką przez całą dobę.

W pewnym sensie rynek pracy w Bułgarii jest bardziej podobny do ukraińskiego niż zachodnioeuropejskiego

Podobnie jak rynek wynajmu. Łatwo znaleźć lokum nawet na wynajem długoterminowy – nikt nie prosi o zaświadczenia o dochodach ani referencje od poprzedniego właściciela. Jeśli masz pieniądze, możesz się wprowadzić choćby jutro. Ale w każdej chwili możesz zostać eksmitowany. Sami teraz szukamy innego mieszkania, ponieważ to, w którym mieszkamy, właściciel obiecał swoim przyjaciołom. Znam dziewczyny, których właściciele weszli do ich mieszkań pod ich nieobecność i poprzestawiali rzeczy. Wszystko zależy od tego, na jaką osobę trafisz.

Wielu Bułgarów sympatyzuje z Ukraińcami i jest do nich przyjaźnie nastawionych. Ale nie wszyscy. Możesz tutaj spotkać też ludzi przychylnych Rosji – z wdzięczności za to, że niegdyś Rosja wyzwoliła ich przodków spod tureckiego jarzma. No i są Ukraińcy o prorosyjskich poglądach.

Wśród rodziców kolegów z klasy mojego syna byli Ukraińcy, którzy martwili się, że ich dzieci nie będą już mogły studiować literatury rosyjskiej w Ukrainie. Niektórzy oglądają rosyjskie kanały, niestety dostępne w Bułgarii. Z tego powodu nie mogę powiedzieć, że czuję się tu komfortowo.

Zgodnie z prawem Bułgarii Ukraińcy z bułgarskimi korzeniami mogą, przeszedłszy odpowiednią procedurę, otrzymać bułgarski paszport. Znam ludzi, którzy już to zrobili. Ja nie, bo nie planuję tu zostać

Olesia pracuje teraz w kawiarni:

– Na początku zmywałam naczynia, teraz jestem pomocniczką kucharza. Zespół i nastawienie są dobre. Jeśli chodzi o bułgarską kuchnię, to ona jest dla koneserów: dużo smażonych potraw, przyprawy dość specyficzne. Najlepszym daniem w miejscowych lokalach są smażone ziemniaki z serem. Często używają tu też syntetycznych przypraw, jak je nazywam, które nie są sprzedawane w Ukrainie już od dziesięciu lat.

Pomoc dla Ukraińców w Bułgarii pochodzi od wolontariuszy

Anastazja Bordejewa, lekarka z Odessy, jest jedną z niewielu Ukrainek, którym udało się nostryfikować dyplom lekarski w Bułgarii. Przyjmuje już pacjentów w Warnie i czeka na egzaminy potwierdzające jej specjalizację.

– Pierwszym warunkiem potwierdzenia mojego dyplomu była znajomość bułgarskiego – mówi Anastazja. – Poszłam więc na intensywne kursy, uczyłam się przez pięć godzin dziennie. Jednocześnie korzystałam z edukacyjnych aplikacji, oglądałam programy telewizyjne i czytałam po bułgarsku. Po sześciu miesiącach zdałam egzamin – i to był pierwszy etap mojej długiej podróży. Był bezpłatny, ale aby zostać do niego dopuszczonym, potrzebowałam poświadczonych notarialnie kopii mnóstwa dokumentów, za co musiałam sporo zapłacić.

Potem musiałam zdać pięć egzaminów z szóstego roku studiów; każdy kosztował 250 euro. Wolontariusze pomogli mi opłacić trzy z nich

Pod koniec tego roku czekają mnie jeszcze egzaminy potwierdzające moją specjalizację. Samo złożenie dokumentów do tych egzaminów (wraz z niezbędnymi tłumaczeniami i procedurami notarialnymi) kosztowało mnie już tysiąc euro. A mogłam do nich przystąpić tylko dlatego, że studiowałam na ukraińskim uniwersytecie w systemie bolońskim. Znam lekarzy z dużym doświadczeniem, którzy ukończyli ukraińskie uniwersytety wcześniej niż ja (kiedy nie mieliśmy jeszcze systemu bolońskiego) i kazano im studiować od początku – przez co najmniej pięć lat.

Na razie mam prawo do pracy w charakterze lekarza ogólnego, bez specjalizacji. Przyjmuję pacjentów w gabinecie lekarza rodzinnego. W Bułgarii lekarze rodzinni otwierają prywatne gabinety, które potem działają w ramach ogólnego systemu opieki zdrowotnej.

Opieka zdrowotna w Bułgarii jest objęta ubezpieczeniem, składka zaczyna się od 20 euro miesięcznie (dzieci i emeryci nie płacą). Jeśli masz ubezpieczenie, wizyta u lekarza wraz z badaniami, których zakres jest dość szeroki, kosztuje około półtora euro. Ale jeśli ubezpieczenia nie masz, sama wizyta będzie cię kosztować 25-30 euro.

Nie ma długich kolejek. Ze skierowaniem od lekarza rodzinnego często możesz umówić się na wizytę u specjalisty już następnego dnia. Ukraińcom trudno przyzwyczaić się do pewnych niuansów – na przykład nie rozumieją, dlaczego nie są im pokazywane wyniki badań (widzi je lekarz rodzinny, ale nie pacjent). Nieporozumienia często wynikają z bariery językowej, dlatego nasi pacjenci starają się szukać ukraińskich lekarzy.

Państwo nie zapewnia tłumaczy – tylko wolontariusze mogą tu pomóc. W rzeczywistości cała pomoc dla Ukraińców tutaj pochodzi wyłącznie od wolontariuszy, a nie od władz.

W Bułgarii przetrwać niełatwo. Musisz polegać tylko na sobie i swoim portfelu. Ale ten, kto szuka, znajduje możliwości

69 procent zadowolonych

W lipcu 2024 r. Agencja ONZ ds. Uchodźców opublikowała międzyagencyjny raport na temat ochrony i odpowiedzialności uchodźców z Ukrainy, w którym przeanalizowano warunki przyjmowania ukraińskich migrantów w siedmiu krajach europejskich: Bułgarii, Czechach, Węgrzech, Mołdawii, Polsce, Rumunii i Słowacji. Na podstawie wyników ankiet opracowano ocenę zadowolenia Ukraińców z warunków panujących w krajach przyjmujących. Bułgaria zajęła przedostatnie miejsce w tym rankingu (69 procent zadowolenia). Na ostatnim miejscu znalazła się Rumunia – z 61 procentami.

W raporcie zauważono, że Bułgaria nadal przyjmuje ukraińskich uchodźców, a jeśli ktoś nie ma gdzie mieszkać, nawet latem, musi zostać tymczasowo zakwaterowany w obiekcie komunalnym lub hotelu w ramach programu rządowego. Jeszcze w lutym 2024 r. w bazach i hotelach mieszkało 5 600 Ukraińców. W raporcie stwierdzono, że nowo przybyli uchodźcy mają takie same prawa jak ci, którzy przybyli bezpośrednio po rozpoczęciu inwazji.

Jeśli chodzi o świadczenia socjalne, mogą oni otrzymać jednorazową pomoc finansową w wysokości 1578 lewów (806 euro) rocznie, ale tylko w nagłych przypadkach. Według oficjalnych danych, taką pomoc otrzymało 142 Ukraińców. Innych zasiłków w Bułgarii nie ma. Jedynie osoby niepełnosprawne mogą liczyć na wsparcie państwa (od 19 do 152 euro miesięcznie, w zależności od stanu danej osoby), ale w praktyce otrzymanie takiej pomocy jest bardzo trudne.

Waria Dobrewa, wolontariuszka z Warny, powiedziała lokalnemu serwisowi „Mediapool”, że tylko kilku osobom udaje się uzyskać taką pomoc – i podała przykład Ukrainki z czwórką dzieci, z których jedno ma porażenie mózgowe i epilepsję (samo jedzenie dla tego dziecka kosztuje 2000 lewów miesięcznie). Dopiero po licznych skargach i wnioskach rodzinie udało się otrzymać miesięczny zasiłek w wysokości 1250 lewów.

Wśród problemów, z jakimi borykają się ukraińscy uchodźcy, Dobrewa wymienia także brak pomocy i ulg podatkowych na dzieci oraz niedostępność szkoleń, które mogłyby pomóc Ukraińcom w szybszym znalezieniu pracy

Nawiasem mówiąc, oficjalne statystyki dotyczące zatrudnienia ukraińskich uchodźców w Bułgarii nie są imponujące. Według rejestru zatrudnienia Krajowego Urzędu Skarbowego na dzień 30 czerwca 2024 r. tylko 14 786 ze 175 000 Ukraińców było oficjalnie zatrudnionych. Większość z tych osób mieszka w rejonach Burgas, Sofii i Warny. W raporcie stwierdzono, że większość Ukraińców pracuje w hotelach i restauracjach, w handlu i produkcji. „Jednocześnie odsetek Ukraińców zatrudnionych w szarej strefie kraju pozostaje nieznany” – czytamy w dokumencie.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterek, Shutterstock

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Z Serhijem i Rusłanem spotykam się we Lwowie, w nowym centrum rehabilitacyjnym dla byłych jeńców wojennych i cywilów w niedawno otwartym przy centrum Unbroken, jedynym takim w Ukrainie. Centrum będzie świadczyć pacjentom pełną pomoc: leczenie stacjonarne i ambulatoryjne, wsparcie psychologiczne, arteterapię.

Pierwszymi jego podopiecznymi są żołnierze, którzy wrócili z niewoli. Po uzyskaniu pomocy specjalistów oficerowie w końcu zaczęli spać, koszmary z niewoli śnią im się coraz rzadziej, zniknęły ataki paniki w reakcji na hałas, w końcu odnaleźli w sobie siłę. Są gotowi opowiedzieć o niewoli, choć jeszcze niedawno bali się nawet o niej wspomnieć.

Nawet nosiliśmy im jedzenie

Serhij Taraniuk wstąpił do piechoty morskiej w wieku 16 lat. Gdy w 2014 r. okupanci przyszli na Krym, służył w jednostce wojskowej w Teodozji. To ta legendarna ostatnia brygada, która nie złamała przysięgi wierności Ukrainie, za co została ostrzelana i wzięta do niewoli przez rosyjskie siły morskie. Jednak potem Serhij był świadkiem, jak niektórzy z jego towarzyszy przeszli na stronę Rosji.

Serhij Taraniuk

– Była zima. Obudziliśmy się rano i zobaczyliśmy, że do naszej jednostki podjechały rosyjskie pojazdy opancerzone – opowiada Serhij Taraniuk. – Nie rozumieliśmy, co się dzieje, a przybywało ich z każdą chwilą. Nie mogliśmy już wrócić do domu, byliśmy wtedy w jednostce na służbie bojowej.

Rosjanie nic nie mówili. Znaliśmy tych żołnierzy, bo przez wiele lat uczestniczyliśmy z nimi we wspólnych ćwiczeniach w Sewastopolu. Razem wysiadaliśmy z okrętu desantowego, wspólnie się szkoliliśmy, dzieliliśmy się doświadczeniem. Jednak choć znaliśmy ich osobiście, nie wiedzieliśmy, po co przyjechali. Oni też początkowo nie wiedzieli. Mieli rozkaz stać w miejscu.

I stali – za ogrodzeniem, a my nawet przynosiliśmy im ciepłe posiłki, bo mieli tylko racje żywnościowe. Rozmawialiśmy z nimi, jak z przyjaciółmi. Kiedy ich dowództwo się o tym dowiedziało, zastąpiło ich innymi chłopakami

Kiedy wszystkie ukraińskie jednostki w Krymie zostały już przejęte przez rosyjskie wojsko (tak zwanych zielonych ludzików), dowództwo Siergieja podjęło decyzję, że nie zdradzi Ukrainy. Po pseudoreferendum, kiedy Krym ogłoszono częścią Rosji, rosyjskie wojsko nakazało ukraińskiej piechocie morskiej złożyć broń.

– Trzymaliśmy się do końca, nasza jednostka w Teodozji została zajęta jako ostatnia. Przyleciał dowódca rosyjskich sił morskich, ale nasz dowódca odmówił złożenia broni.

Zostaliśmy na noc w jednostce, by wrogowie nie przejęli naszego sztandaru. O piątej rano rozpoczął się szturm. Przyleciały helikoptery, a my byliśmy bez broni. Załadowali nas do kamazów i wywieźli do portu w Teodozji. Tam zaczęli nas przekonywać: „Zostańcie w Rosji, tak będzie lepiej”. Mówili, że Ukraina nas nie potrzebuje. Niektórzy mieli rodziny na Krymie, więc ponad połowa oddziału została. Wyjechało tylko 140 z 350 osób. Wszystkie ukraińskie bataliony, które opuściły Krym, zebrano w Mikołajowie, w 36. brygadzie. Potem rozpoczęła się operacja antyterrorystyczna [ATO – red.], wstąpiłem do akademii wojskowej, a następnie naszą brygadę piechoty morskiej przeniesiono pod Mariupol.

Obrona w Zakładzie Iljicza

I to właśnie pod Mariupolem, dokąd ściągnięto najlepsze jednostki bojowe Ukrainy, zimą 2022 r. Serhija i Rusłana zaskoczyła rosyjska inwazja. Obaj dostali się do niewoli, gdy Rosjanie otoczyli już miasto, podczas próby przedarcia się na terytorium kontrolowane przez Ukrainę.

– Rosjanie wkroczyli do Mariupola z Doniecka. Już 18 lutego rozpoczęły się intensywne ostrzały. 24 lutego była burza, grad, zniknęło światło. Deszcz padał przez dwa dni. W takich warunkach rozpoczęła się rosyjska ofensywa: spadały pociski, jechały czołgi, wszędzie było błoto. Zaczęliśmy się powoli wycofywać. Dowodziłem kompanią 60 ludzi, trzymaliśmy się, dopóki Rosjanie nie przełamali flanki. 28 lutego weszliśmy na teren Zakładu Iljicza [tak do niedawna nazywano część tamtejszego kombinatu metalurgicznego – red.].

Były dwie lokalizacje: Azowstal i Zakład Iljicza. W Zakładzie Iljicza zebrały się straż graniczna, gwardia narodowa, cała piechota morska i dużo innego wojska. Trzymaliśmy obronę Mariupola i czekaliśmy na posiłki. Ale wiedzieliśmy już, że Rosjanie przełamali obronę w Czonkarze [miejscowość nad Morzem Azowskim, na północ od Krymu – red.] i idą na nas.

Ruszyli dwiema falangami: w kierunku Mikołajowa – Chersonia oraz na Melitopol – Berdiańsk i do nas. Nikt jeszcze nie rozumiał, co się dzieje, nie sądziliśmy, że będzie aż tak ciężko. Kiedy otoczyli nas pierścieniem i odcięli dostawy broni i zaopatrzenia z Ukrainy, nasze szanse na obronę gwałtownie zmalały.

Przylatywały do nas helikoptery z Ukrainy, by zabrać rannych, dostarczyć lekarstwa i żywność. Wielu pilotów tych helikopterów zginęło, zostali zestrzeleni przez Rosjan, to w zasadzie były loty śmierci. U nas było wielu ciężko rannych w wyniku ostrzału artyleryjskiego, więc założyliśmy szpital. Rosjanie długo nie mogli zdobyć Azowstali i Zakładu Iljicza. Trzymaliśmy się tam aż do 12 kwietnia.

Planowaliśmy przebić się na terytorium Ukrainy. Wiedzieliśmy, że brygada poniesie straty, ale myśleliśmy, że się przebijemy. Jednak wkradł się chaos, dowódcy plutonów zaczęli zabierać swoich ludzi i przedzierać się samodzielnie. O tym, że niektórzy ludzie dotarli do swoich, a niektórzy zginęli podczas przedzierania się, dowiadywałem się już w niewoli, gdzie spotkałem znajomych, którzy zostali jeńcami już w 2024 roku.

Koszmar Ołeniwki

– Nie chcieliśmy się poddać. W naszej brygadzie służyli chłopcy, którzy już przeszli rosyjską niewolę w 2014 roku i opowiadali o okropnościach i torturach, które tam przeżyli.

Nigdy nie przygotowywałem się do niewoli i nie potrafiłem sobie wyobrazić, że coś takiego mi się przydarzy. Rozumiałem, że mogę zginąć, ale o niewoli nawet nie myślałem

Przedzierając się, jechałem z moimi ludźmi BTR-em [pojazd opancerzony produkcji radzieckiej – red.], za mną jechała nasza ciężarówka z personelem. W BTR-ze byli sami oficerowie. Zostaliśmy ostrzelani z granatników, wóz się przewrócił, ale wszyscy przeżyli. Straciłem przytomność. Kiedy doszedłem do siebie, próbowałem wyjść z pojazdu, ale Rosjanie zaczęli do nas strzelać. Potem ruszyli do ataku i wzięli nas do niewoli. Spędziłem w niej 29 miesięcy.

Rosjanie, którzy nas pojmali, byli zawodowymi żołnierzami, znającymi wojskowy porządek. Traktowali nas normalnie. Nikt nawet nie związał nam rąk, dali nam jeść. Potem przyjechały zwykłe autobusy i nas zabrali. I dopiero kiedy przywieziono nas do strefy w Ołeniwce, zaczęła się „prawdziwa niewola”. Delikatnie mówiąc, traktowali nas tam strasznie.

W tak zwanej prijomce, czyli punkcie przyjęć, kazali nam się rozebrać, obfotografowali nas, skatowali, a dopiero potem wysyłali do baraku

Barak był przeznaczony dla 200 osób, ale było nas tam 800. Nie było nic – ani jedzenia, ani lekarstw. Byliśmy bardzo głodni. Potem zaczęli nas karmić: śniadanie o drugiej w nocy, obiad o północy, a kolacja o czwartej rano.

Mówili, że nas torturują i okaleczają, żebyśmy nigdy więcej nie poszli na wojnę.

Nie wszyscy ludzie są odporni na stres, nie wszyscy to wytrzymali. Torturowali nas prądem, bili. Wymyślali też różne oryginalne rodzaje tortur. Mówili nam, że dzisiaj będzie eksperyment, bo mają dla nas nową torturę.

Byliśmy w Ołeniwce, kiedy Rosjanie wysadzili barak z ukraińskimi żołnierzami. Podłożyli ładunki wybuchowe, kazali przenieść tam ludzi, a w nocy wszystko wysadzili. Nasi jeńcy wojenni, którzy pracowali w stołówce, słyszeli, jak rozmawiali funkcjonariusze DRL [samozwańcza prorosyjska Doniecka Republika Ludowa – red.] rozmawiali ze sobą, że przygotowali barak daleko w strefie przemysłowej i specjalnie przenieśli tam żołnierzy Azowa. Wybrali charyzmatycznych i zdolnych do przewodzenia ludzi. Nasi przyjaciele, którzy potem wyciągali stamtąd rannych i zabitych towarzyszy, opowiadali, że po wybuchu dach i ściany zostały wręcz rozniesione przez odłamki. Wyraźnie było widać, że wybuch nastąpił od wewnątrz.

Nikt nie spieszył się z pomocą naszym chłopakom, kiedy wołali pomocy. Palili się żywcem. Dopiero po dwóch godzinach wysłano tam naszych medyków, też jeńców. Widziałem tych, którzy przeżyli. Poparzeni, cali we krwi.

Człowieczeństwo było karane

W niewoli panowała całkowita izolacja informacyjna. Przez pierwsze pół roku byliśmy pełni optymizmu, że wkrótce nas uwolnią. Ale mija rok, półtora roku, a ty myślisz już tylko o tym, jak sprawić, żeby życie w niewoli było choć trochę lepsze. Nikt z naszych bliskich nie wiedział nic o naszym losie, a my nie wiedzieliśmy nic o ich losie.

Ciągle przenoszono nas do innych cel. Co dwa miesiące zmieniano nam otoczenie, żebyśmy nie przyzwyczaili się do siebie i nie nawiązali przyjaźni. Albo przenoszono nas do innego aresztu śledczego lub więzienia. W ten sposób zaliczyłem dziesięć miejsc przetrzymywania na terenie Rosji. Ciągle zawiązywano nam oczy i widzieliśmy tylko ściany cel.

Strażnikom rosyjskich więzień nie wolno było z nami rozmawiać ani opowiadać o wydarzeniach w Ukrainie. A nam nie wolno było się do nich zwracać. Jeśli zdarzyło się, że któryś z Rosjan zwrócił się do nas w ludzki sposób, swoi natychmiast na niego naskakiwali. Przejawy człowieczeństwa były karane.

W Taganrogu była taka sytuacja: przyszedł młody strażnik, miał około 18 lat. Pracował jako strażnik, żeby nie wzięli go do armii.

Zaczął z nami rozmawiać: „Chłopaki, czego byście chcieli?” Powiedzieliśmy, że czegoś słodkiego. Na następną zmianę, dwa dni później, przyniósł nam małe czekoladki „Guliwer”. Inni strażnicy to zobaczyli i wieczorem go zwolnili

Byli strażnicy, którzy prosili innych, żeby nas nie bili, ale w odpowiedzi słyszeli, że jesteśmy nazistami. Tam mają bardzo silną propagandę. Po półtora roku wydali nam literaturę do czytania. To była komunistyczna propaganda sowiecka. Nie mogliśmy tego czytać, chociaż bardzo chcieliśmy poczytać cokolwiek.

W więzieniu Rosjanie prowadzali nas do tak zwanej bani. Nie, nie takiej do mycia, to była odmiana tortur. Tam się nie myłeś, tylko stałeś nagi, a oni przepuszczali prąd przez twoje mokre ciało.

Kto miał słabe serce, nie wytrzymywał. Katowali ludzi na śmierć. W tej „bani” zapytali mnie: „Kim jest Stalin?”. Odpowiedziałem, że prezydentem ZSRR. Zaczęli się śmiać i mnie bić, mówiąc, żebym następnym razem, gdy tu trafię, już wiedział, kim był Stalin. Dobrze, że w celi siedzieli ze mną ludzie po sześćdziesiątce, którzy opowiedzieli mi szczegółowo o Stalinie. Żeby mnie więcej nie bito.

Pewnego razu rosyjski żołnierz sił specjalnych zobaczył mój tatuaż ze Spartaninem i zaczął razić mnie paralizatorem. Do dziś mam blizny po oparzeniach.

Raził mnie prądem, aż mi ręka zdrętwiała. Zapytał: „Wiesz, dlaczego? Bo masz bardzo ładny tatuaż, chciałem ci go zniszczyć”

Później odbył się proces Serhija. Skazano go na 29 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.

– W dniu kiedy mnie eskortowano podszedł do mnie konwojent z DRL i powiedział: „Wkrótce wrócisz do domu, nie martw się”. Był normalny, nigdy nas nie torturował, dawał zapalić papierosa.

I tak też się stało – już wieczorem wysłano mnie do Ukrainy w ramach wymiany.

Cud przyjaźni

27-letni Rusłan Zorianycz z Czernihowa był dowódcą plutonu w kompanii Serhija. Zaprzyjaźnili się. Razem trafili do niewoli, razem ją przetrwali i zostali zwolnieni tego samego dnia. Rusłan uważa to za cud przyjaźni:

– Razem trafiliśmy do niewoli. W Ołeniwce odbywała się selekcja, a potem razem z Siergiejem przewożono nas do różnych więzień – wspomina. – A kiedy nas jeszcze razem wymieniono, to już był szczyt szczęścia. Na wymianę przewożono nas w wagonach, gdzie były przedziały z kratami. Kiedy podczas wywoływania usłyszałem jego nazwisko w sąsiednim przedziale, nie mogłem uwierzyć. Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy, dokąd nas wiozą. Rosjanie zawsze mówili, że wiozą nas na wymianę, a zamiast tego przewozili do kolejnego aresztu śledczego w Rosji.

Rusłan Zorianycz

Rusłan spędził dwa lata w areszcie śledczym w Kursku. Potem trafiał do różnych więzień w Rosji: Ołeniwka, Taganrog, Nowozybkow w obwodzie briańskim, Borisoglebsk w obwodzie nowogrodzkim i inne.

– Dwa lata spędziłem w całkowitej izolacji. Tam wszyscy chodzą w kominiarkach, a ty 16 godzin na dobę musisz stać na nogach. Kaci potem tłumaczyli, że to po to, żeby nie zanikły nam mięśnie. Nie załamać się pomagała mi wiara, że czekają na mnie w domu. Podtrzymywały mnie wspomnienia z dzieciństwa, marzenia o przyszłości.

Kiedy jesteś tam już dwa lata i nie wiesz, co dzieje się w domu, czy twoi bliscy żyją, trudno marzyć, ale mimo wszystko fantazjujesz: że będziesz budował dom, sadził drzewa, otworzysz firmę. Pomagało też otoczenie. Jesteś wśród swoich, podobnie myślących ludzi i ciągle rozmawiasz z nimi o życiu.

Gdziekolwiek byłem, wszędzie miałem przyjaciół. Bo jeśli w celi panuje napięcie, przeżycie tortur jest jeszcze trudniejsze.

– Pewnego razu prowadzono nas na elektrowstrząsy i strasznie się bałem. A mój towarzysz z celi mówi do mnie: „Ja pójdę pierwszy, bo się nie boję. Oberwę zamiast ciebie!”

– To znaczy, że ktoś się poświęca, żeby cię chronić. Teraz koresponduję z nim, on nadal jest w niewoli. Czeka na wymianę. Tacy ludzie pokazują, czym jest prawdziwa przyjaźń.

Rozgryzłem siebie, przestałem się bać

– Na początku po wymianie przeraża tłum – przyznaje Siergiej. – Przez dwa i pół roku prawie z nikim nie rozmawiałeś, a tu tylu ludzi. Na początku nawet pójście do sklepu było trudne. Kiedy siedzisz w więzieniu, myślisz, że gdy wrócisz, to pójdziesz do sklepu i kupisz sobie wszystko, co tylko zechcesz. Ale w rzeczywistości jest inaczej. Boisz się tych tłumów w sklepach, na ulicach.

Trudno było przyzwyczaić się do normalnego życia, zrozumieć wszystko, co działo się w kraju przez cały ten czas. Nie możesz spać, w ogóle nie masz na to ochoty. Jeśli zasypiasz, cały czas śni ci się niewola.

Chcesz wszystko sfotografować. Chcesz fotografować jedzenie. Chcesz fotografować normalne życie

Chcesz chłonąć jak gąbka wszystko, co przegapiłeś: wąchać powietrze, patrzeć na drzewa, rozmawiać z bliskimi. W niewoli miałem możliwość napisania tylko dwóch listów. Odpowiedź otrzymałem półtora roku później. Dowiedziałem się, że bliscy wiedzą, że jestem w niewoli. Drugi list dotarł do nich dopiero wtedy, gdy mnie wymieniono.

Przez pierwszy miesiąc po wymianie w ogóle nie spałem. Byłem na lekach. 11 miesięcy po wymianie niewola „nadrabia zaległości”. Reakcja na syreny i głośne dźwięki jest paniczna. Niedaleko od nas trwa remont, czasami coś spadnie – a ty myślisz, że to nalot. I w jednej chwili masz atak paniki.

– Leczyliśmy się w Kijowie i w Mikołajowie, ale takiego szpitala, jak ten we Lwowie, jeszcze nie widziałem – mówi Siergiej. – Wspaniałe warunki, wspaniali specjaliści. Wcześniej gdyby mi powiedziano: „Idź do psychologa”, obraziłbym się, że jestem jakiś nie taki. Teraz moje podejście się zmieniło. Bardzo miło mi rozmawiać z psychoterapeutą i psychologiem, bo oni naprawdę bardzo pomagają. Czuję, że jest mi znacznie lepiej. Rozgryzłem siebie, przestałem bać się głośnych dźwięków.

– Mnie też bardzo podoba się we Lwowie – dodaje Rusłan. – Zwłaszcza dlatego, że tutaj wszyscy rozumieją, że trwa wojna. Minuta ciszy o 9 rano, kiedy całe miasto zatrzymuje się i wspomina poległych braci, robi ogromne wrażenie. Wśród nich są nasi przyjaciele, którzy już nigdy nie wrócą z rosyjskiej niewoli.

Zdjęcia: Adriana Dowga

20
хв

„Torturujemy was, byście nigdy nie mogli wrócić na front”. Wspomnienia z rosyjskiej niewoli

Jaryna Matwijiw

Jędrzej Dudkiewicz: – Jakie były początki Kobiet Wędrownych?

Khedi Alieva: – Jestem uchodźczynią polityczną. Gdybym nie została zmuszona, nigdy nie opuściłabym swojego kraju, Czeczenii, żyłabym tam w spokoju. Są momenty, że myślę: „Po co była ta cała walka o to, żeby żyć na emigracji? A może lepiej byłoby umrzeć, zostać zapomnianą, co jest losem wielu ludzi na świecie?”

Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju, wielu z nich popada chociażby w bezdomność. Oczywiście rozumiem, że mieszkań jest mało, że młodzi ludzie mają problemy z wynajmem, że w wielu krajach na Zachodzie uchodźcy mają większe szanse na mieszkania. Przybywając do Polski miałam nadzieję, że otrzymam ochronę, ale tak się nie stało. Przy czym ochronę rozumiem jako na przykład wsparcie w zrozumieniu, jakie jest prawo w Polsce. Przyjechałam z innego kraju, gdzie jest inna religia, inna kultura, inna mentalność, w których zostałam wychowana.

Dopiero tutaj po czasie zrozumiałam, że kobiet nie wolno bić. Pochodząc z bardzo patriarchalnego miejsca myślałam, że to norma

Już wtedy, w 2014 roku, gdy rozmawiałam z dziennikarzem „Dziennika Bałtyckiego”, wskazywałam, że warto ludziom przybywającym do Polski od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami, by pozostawili różne swoje przekonania na granicy. Ochronę rozumiem też jako legalną pracę, nawet w sklepie czy przy sprzątaniu. Dużo się mówi o tym, że trzeba się uczyć polskiego, ale najważniejsza jest właśnie praca. Działam z wieloma uchodźczyniami i wiele z nich naprawdę nie rozumie, że legalna praca to zabezpieczenie zdrowotne czy możliwość uzyskania na pewien czas wsparcia finansowego w razie zwolnienia. Niedawno przyjęłam do pracy pewną kobietę i gdy jej powiedziałam, że lipiec to miesiąc wakacyjny, więc może być mniej obowiązków, ale i tak dostanie normalne pieniądze – to nie mogła uwierzyć.

„Ludziom przybywającym do Polski warto od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami”

Widziałam wiele kobiet z Czeczenii i Ukrainy, które nielegalnie sprzątały, sama jednak chciałam zacząć życie na nowo, z czystą kartą, w pełni legalnie. Początkowo chodziło więc właśnie o to, w tym także o wsparcie psychologiczne dla mnie i mojej rodziny. To w ogóle bardzo ważny temat. Uważam, że powinny być środki na to, by wszystkim osobom przybywającym do Polski zapewnić taką pomoc. Dodatkowo można by wtedy opowiedzieć o tym, jak wygląda tutaj sytuacja, jakie są prawa, jakie możliwości. To istotne także z punktu widzenia poczucia bezpieczeństwa. W którymś momencie, kiedy stałam już pewnie na nogach, zapytałam znajomego, co mogłabym robić w kierunku tego wszystkiego. Powiedział: „Zostań mostem. Tłumacz różnice kulturowe, opowiadaj o islamie”. A raczej o pewnym odłamie islamu i społeczeństwa czeczeńskiego, bo wewnątrz tej religii różnice są spore. Tak się to wszystko zaczęło.

Czyli Kobiety Wędrowne zaczęły wspierać ludzi przyjeżdżających do Polski z najróżniejszych państw?

Tak, z takim założeniem, że nawet jeżeli z dziesięciu na nogi stanie tylko jedna, to i tak to będzie sukces. Sama otrzymałam mnóstwo pomocy od Polek i Polaków, więc nie chcę tego zmarnować. Chcę coś dać od siebie – zwłaszcza kobietom, które przyjeżdżają z miejsc, w których ich prawa są znacznie mniejsze. Dlatego duża część tego, co robię, to tłumaczenie, że w Polsce naprawdę jest demokracja i sytuacja kobiet jest tu o wiele lepsza.

Czym się zajmują Kobiety Wędrowne?

Od samego początku, odkąd piszemy projekty i staramy się realizować nasze pomysły, zależało nam na tym, by ich uczestniczki dostawały wynagrodzenie. Ostatnio uchodźczyni z Kirgizji powiedziała mi, że dopiero dzięki temu zrozumiała, czym jest równe traktowanie.

Sądzę, że języka najłatwiej się uczyć w praktyce – sama zresztą poznawałam polski nie na kursie, tylko jak najwięcej czytając, nawet ogłoszenia na ulicy. Korzystamy z kompetencji, które mają kobiety, i angażujemy je w działanie. To różne rzeczy.

Nakręciłyśmy na przykład film, w którym przybliżamy historie kobiet – pełne przemocy, handlu ludźmi – by pokazać np. straży granicznej, czemu one uciekają z różnych miejsc

We wszystkim, co robimy, towarzyszą nam polskie kobiety, co pozwala na budowanie relacji i prawdziwą integrację, pokazanie, że osoby przyjeżdżające z innych krajów nie są zagrożeniem. I nie chodzi o to, by wyrzekały się swojej kultury; sama nie chcę zmieniać tego, że jestem Czeczenką. Jednak kiedy widzimy, jak wiele nas łączy, łatwiej o porozumienie.

Innymi słowy, ważna jest integracja, ale też dawanie kobietom przyjeżdżającym do Polski z zagranicy podmiotowości, sprawczości i możliwości rozwijania swych kompetencji.

„Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering”

Myślę, że to bardzo ważne. O ile wsparcie, na przykład żywnościowe, jest istotne, to jednak nie może ono trwać zbyt długo. Znacznie większą pomocą jest danie legalnej pracy. Dzięki temu osoby z innych krajów nie tylko zarabiają pieniądze i płacą podatki, ale zyskują też większą kontrolę nad swoim życiem, większą wolność. W ten sposób próbuję przekazać innym kobietom coś z mojego doświadczenia.

Moje wartości zmieniły się, kiedy zabili mojego męża, na własne oczy zobaczyłam wojnę i zostałam bez domu

Otrzymałam pomoc, ale zależało mi na zyskaniu sprawczości, na robieniu czegoś samodzielnie i decydowaniu o samej sobie. Zrozumiałam też, że to daje spokój, możliwość wyspania się, wypicia bez pośpiechu kawy, bezpiecznego wyjścia na ulicę. To jest coś, o co cały czas walczę, choć to nie zawsze jest łatwe.

Co ma Pani na myśli?

Nie jest tak, że wiem wszystko. Wciąż mam w głowie sporo stereotypów, chociażby związanych z przedstawicielami innych odłamów islamu. Bywa, że się ich boję, dlatego dużo czytam o różnych rzeczach, a przede wszystkim poznaję takie osoby. Wtedy lęk się zmniejsza, chociaż nie chciałabym podróżować do Syrii czy Afganistanu. Niemniej wspieram rodzinę, która przyjechała do Polski z Afganistanu, mam też kolegę z tego kraju, z którym dzielę się doświadczeniem, bo chce otworzyć biznes w Polsce. Wiem, jak to jest walczyć o bycie wolną, i chcę, żeby inni też mieli taką możliwość.

Wspomniała Pani, że w projektach biorą udział też Polki i w ten sposób integracja się udaje. Macie na to jakiś własny sposób?

Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering. Nasze jedzenie zawsze jest najwyższej jakości i świeże, nie ma możliwości, by wykorzystać w cateringu cokolwiek wczorajszego. Wydaje mi się, że nasz sukces polega także na tym: wygrywamy jakością. Dodatkowo współpracujemy z polskim gospodarstwem, z którego mamy świetne produkty. Wszystko to na pewno pomaga w integracji, przełamywaniu stereotypów. Daje także dużo możliwości osobom przyjeżdżającym do Polski z innych krajów. Mamy sporą rotację pracownic i pracowników, bo po jakimś czasie idą do lepiej płatnej pracy. Znam ludzi, którzy zaczynali w naszym lokalu, a dziś zarabiają więcej ode mnie. I bardzo mnie to cieszy.

Z czego wynika to, że przychodzi do was wiele osób starszych?

Niedaleko nas jest przychodnia, więc pewnie zaglądają do nas przed lub po wizytach w niej. Często mówią, że w innych restauracjach coś im nie do końca pasowało, a u nas czują się dobrze. Nie bierzemy też pieniędzy za kawę czy herbatę. Zwykle ludzie są zdziwieni, starsze osoby chcą płacić. Wtedy mówię, że to jest moja forma wdzięczności za wszystko to, co dobrego spotkało mnie w Polsce. Mówiono mi, że możemy przez to zbankrutować, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ba, udało się odnieść sukces, więc staramy się też wspierać inne organizacje pozarządowe. Dość regularnie dostaję w podziękowaniach kwiaty lub czekoladki, ale to niepotrzebne, wystarczy zwykłe „dziękuję”. Mam naprawdę przyjemną pracę, którą lubię. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć szczęśliwą uchodźczynię, to z pewnością mogę to być ja.

„Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju”

Mimo wszystko atmosfera w Polsce w ostatnim czasie jest straszna. Nie budzi to Pani zaniepokojenia?

Mogę robić to, co robię, niewiele więcej. Uważam, że należy pomagać, zwłaszcza kobietom i dzieciom uciekającym z Ukrainy. Bardzo blisko siebie mamy przecież wojnę. Jednocześnie rozumiem, że trzeba sprawdzać, kto wjeżdża do Polski, jakaś weryfikacja musi być zachowana, bo to kwestia bezpieczeństwa. Dobrym pomysłem byłoby zaangażowanie na granicach osób z różnych krajów, by wspierały pograniczników w rozmowach z tymi, do których najbliżej im kulturowo czy językowo. Może to też pomogłoby nieco obniżyć napięcia, a równocześnie uchodźcy i migranci od razu dostawaliby o wiele więcej lepszych informacji o sytuacji i możliwościach w Polsce.

I nie daj Boże, żeby wojna dotarła do Polski. Jeśli jednak tak się stanie, jestem gotowa stanąć do walki o ten kraj

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Kobieta, która stała się mostem

Jędrzej Dudkiewicz

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress