Exclusive
20
min

Latarka – najlepszy prezent dla dzieci wojny

Ciepłe koce, pod którymi można się ogrzać, gdy nie ma prądu, lub małe „grzejki” do dłoni, z których można korzystać w schronie. Zatyczki do uszu, by zagłuszyć przerażające dźwięki spadających bomb, i latarki czołówki. To prezenty dla dzieci, które mieszkają w okolicy frontu, przygotowywane w ramach akcji „Święta bez taty”

Aldona Hartwińska

Chłopiec na cmentarzu po nabożeństwie bożonarodzeniowym w kościele we wsi Kryworownia w Ukrainie, niedziela 24 grudnia 2023 r. Zdjęcie: AP Photo/Jewhen Maloletka

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Wszystko zaczęło się w 2014 roku, kiedy do Polski zaczęli trafiać ranni uczestnicy Rewolucji Godności. Wówczas organizowano dla nich opiekę oraz leczenie, udzielano pomocy prawnej i przy tłumaczeniach.

Tak zrodziła się Inicjatywa Bohaterom Majdanu, którą kierowała Galina Andruszkow. Kiedy Bohaterowie Majdanu wrócili do Ukrainy, pojawiła się jakaś pustka, którą trzeba było zapełnić. Zaczęło się od organizacji koncertów, na których zbierano środki na potrzeby rodzin rannych uczestników Majdanu.

Gdy po rozpoczęciu działań wojennych w Donbasie zginął znajomy żołnierz, koledzy z brygady przekazali do Warszawy informację, że jego żona i dwójka dzieci zostały bez środków do życia. I że rodzina potrzebuje pilnej pomocy.

–  Akurat wtedy zbliżało się Boże Narodzenie. Siedziałam z moją córką przy stole, piłyśmy herbatę – opowiada Galina. –  Nagle zapytała: „A tym dzieciom, których ojcowie zginęli na froncie, kto zrobi prezent na Gwiazdkę? Co im przyniesie Mikołaj?” Pomyślałam sobie, że to my możemy być tym Mikołajem.

Wiktoria Batryn i Galina Andruszkow (córka i matka). Zdjęcie z prywatnego archiwum

Wtedy właśnie narodził się pomysł szykowania prezentów pod choinkę dla dzieci rannych i poległych. Odzew w mediach społecznościowych był niesamowity. Ukraiński Dom w Warszawie przygotował kącik, do którego można było przynosić potrzebne rzeczy. Skończyło się tak, że dwa pokoje były zastawione po sufit podarunkami, a do Ukrainy trzeba było jechać dwoma busami, w których ledwie się zamknęły drzwi.

W pierwszym roku inicjatywy udało się zrobić 890 prezentów. To była wielka siła, a także motywacja do zorganizowania podobnej akcji w kolejnym roku

Jednak wtedy, w 2014 roku, nie było tylu zabitych żołnierzy, a prezenty trafiały do dzieci żołnierzy rannych i walczących. Po prostu trafiały do dzieci Bohaterów. Tak właśnie narodziła się inicjatywa „Święta bez taty”.

Liczby, które przerażają

Jednak z czasem rannych i zabitych przybywało. Osieroconych dzieci, które trzeba było wesprzeć, pojawiało się coraz więcej.

Do 2022 roku na liście skrupulatnie tworzonej przez Fundację Uniters było cztery tysiące troje dzieci ze wszystkich obwodów Ukrainy. 

– Naszą unikalną bazę danych tworzyliśmy we współpracy z wolontariuszami z całej Ukrainy, żołnierzami, a także pracownikami wojenkomatów. Oni wiedzieli, gdzie znajdują się rodziny poległych, a my chcieliśmy do nich dotrzeć na święta. Nasza lista rodzin była tak skrupulatna, że nawet Sztab Generalny się nią posiłkował. Ale wraz z początkiem pełnoskalowej inwazji naszą bazę danych trafił szlag. 

W tej chwili nie da się już skrupulatnie, jak do tej pory, uzupełniać listy dzieci, które czekają na gwiazdkowy prezent. Przede wszystkim dlatego, że zdradzałaby wiele wrażliwych danych osobowych.

To bardzo ryzykowne, by gdziekolwiek zgłaszać, gdzie znajduje się rodzina poległego – nie robi się tego ze względu na bezpieczeństwo jego bliskich

Bardzo wiele dzieci znajduje się też na terenach okupowanych czy w tak zwanych szarych strefach, z których nie zostały wywiezione. Tylko wojsko wie, gdzie się znajdują. Wiele dzieci wyjechało z rodzicami za granicę i rozpierzchło się po całym świecie.

– Bardzo wiele dzieci zostało porwanych z Ukrainy do Rosji. Nie mam pewnej informacji, ale raczej żadne z tych „naszych” czterech tysięcy dzieci nie zostało wywiezione do Rosji, ale to kolejny powód, dla którego tak trudno tworzyć tę statystykę i bazę danych. No i, bądźmy też szczerzy, ta lista jest już dawno nieaktualna i nie chodzi jedynie o cztery tysiące. Nie wiem, jak bardzo tę liczbę trzeba będzie pomnożyć, ale to będzie ogromna liczba.  

Jedno Galina Adruszkow wie na pewno: część tych dzieci, którym po raz pierwszy dziesięć lat temu zawieźli prezent pod choinkę, dziś siedzi w okopach.

Plakat akcji „Święta bez taty”. Zdjęcie ze strony Fundacji Uniters

Bo to raczej reguła, że dziecko idzie w ślady Ojca – Bohatera, by bronić ojczyzny.

Prosta matematyka wygląda tak, że jeśli dziecko na początku świątecznej akcji miało dziesięć lat, to dziś już jest w wieku poborowym. Ale bardzo dużo dzieciaków z ich list po prostu zniknęło, a nowych póki co szukać będzie bardzo trudno. Te dzieci, które zostały uchodźcami wewnętrznymi, zazwyczaj są już na względnie bezpiecznych terytoriach, bezpieczne, otoczone opieką państwa i wolontariuszy.

– W tej chwili przygotowujemy prezenty dla dzieci, które żyją najbliżej linii frontu. A tam jest piekło – mówi Andruszkow. – Według naszych nieoficjalnych danych w szarej strefie przebywa w tej chwili dziewiętnaście tysięcy dzieci. Ja nie wiem, dlaczego te dzieci tam są. My nie zadajemy pytań, dlaczego nie zostały wywiezione. Wychodzimy z założenia, że jeśli ich nie wywieziono, to na pewno była jakaś przyczyna. Ale sam fakt, że dziecko znajduje się w epicentrum wojny, tam, gdzie nie ma prądu, sklepów, nie ma lekarzy, a czasem i jedzenia, przeraża. My musimy do nich zdążyć z pomocą.

Nie tylko zabawki 

Co dziecko znajdzie w pudełku prezentowym? To nie będą tylko zabawki i słodycze, tak oczywista zawartość gwiazdkowych podarunków. Będą też ciepłe koce, pod którymi można się ogrzać, gdy nie ma prądu, lub małe „grzejki” do dłoni, z których można korzystać w schronie, kiedy ukrywają się przed nalotami. Witaminy, kubki termiczne, czapki, szaliki, rękawiczki. I zatyczki do uszu, by zagłuszyć przerażające dźwięki spadających bomb.

Rok temu Unitersi zorganizowali na święta akcję „4,5 miliona latarek dla dzieci”, by przekazać jak najwięcej latarek ukraińskim dzieciom, które długie godziny spędzają w ciemnych schronach albo cierpią z powodu braku prądu po atakach rakietowych na systemy energetyczne kraju. 

– Nawet w dzień, kiedy na ulicy jest jasno, nie mogą wyjść, by zobaczyć światło. Wiele z nich boi się iść do toalety, bo ciemność je przeraża. Tak chcieliśmy dzieci wesprzeć.

Pewien ukraiński wojskowy opowiadał mi, że podarował latarkę– czołówkę swojej córce. Cieszyła się z niej, jak z nowego telefonu – wspomina z uśmiechem Galina

Taka mała latareczka to ważne narzędzie do przetrwania w trudnych warunkach. A dla dzieci, które boją się ciemności, rzecz wręcz nieodzowna. Rok temu Unitersom udało się ich uzbierać aż 350 tysięcy. Ponad ćwierć miliona dzieci dostało prawdziwe gwiazdkowe światełko, które jednocześnie jest symbolem nadziei, że ten świat dorosłych o nich nie zapomniał.

Wręczenie prezentu. Zdjęcie ze strony Fundacji Uniters

W piekle wojny

Do niektórych z tych miejscowości przyfrontowych, gdzie wciąż żyją dzieci, nie są już wpuszczani nawet doświadczeni wolontariusze, zajmujący się ewakuacją cywili z tego piekła. Niektóre przyfrontowe miasta i wioski zostały odcięte od świata przez wojsko i nie można przejechać przez ostatnie „blok-posty” bez specjalnej, wojskowej przepustki.

To właśnie od wojskowych pochodzą dane dotyczące mieszkających tam dzieci. Ci sami wojskowi na czas świąt stają się Super Elfami, ruszając z prezentami gwiazdkowymi niemal na linię frontu i ryzykując życiem, by podarować dzieciom odrobinę radości. Chcą przywieźć dziecku prezent, dać nadzieję i świadomość, że ktoś o nich wciąż pamięta.

– Oglądamy zdjęcia na tle zrujnowanych budynków albo w pogrążonych w półmroku pomieszczeniach czy piwnicach. Mają smutne oczy, nawet gdy się uśmiechają – mówi Galina. – Oczy pokazują ich stan psychiczny. W oczach takiego dziecka nie ma nadziei. Są jak oczy dorosłego, który już w nic nie wierzy.

Dla Galiny Andruszkow, jak dla wszystkich osób zaangażowanych w tę akcję, dzieci to przecież przyszłość kraju. Bo to one mają odbudowywać Ukrainę po wojnie

Jak mówi prezeska Uniters, w tej chwili wolontariusze wspierający akcję „Święta bez taty” robią wszystko, co mogą, by dać dzieciom odrobinę tego ciepłą i namiastkę szczęścia. Pokazać, że świat dorosłych jeszcze do końca nie zwariował, że wciąż podaje im rękę i mówi: wszystko będzie dobrze.

–  Ale nie wszystkim się udało pomóc. W zeszłym roku trójka dzieci zginęła niemal z naszymi prezentami w rękach. Tego samego dnia, kiedy im je wręczyliśmy, rakieta spadła na ich dom. Była noc, wszyscy spali. My musimy zdążyć. Jeżeli możemy dać dziecku radość, musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy – my, dorośli, z całego świata. Nie wiemy, ile z tych dzieci przeżyje, ale przecież to nie dzieci tę wojnę rozpętały. One nawet mogą nie rozumieć, że to napadła Rosja, nie wiedzą, kto zabija, kto zrzuca te rakiety. Dziecko chce spokojnego dzieciństwa.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka i autorka książek (m.in. "Szwecja. Gdzie wiking pije owsiane latte"). Dostarcza pomoc wojskowym na linię frontu. Wojnę po raz pierwszy na własne oczy zobaczyła w grudniu 2022 roku. Wtedy podjęła decyzję, że będzie wracać na front z pomocą jak najczęściej. Dziś mówią o niej чоткий тил, czyli solidne zaplecze. Żołnierze skutecznie walczą karabinami, a ona jest zapleczem z kamerą i aparatem, które czuje obowiązek mówienia głośno o tym, co się dzieje. Chce być dalej na miejscu - pomagać i pokazywać wojenną rzeczywistość - nie zawsze w czarnych i smutnych barwach.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
хв

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Pozdrowienia dla zamachowców, czyli z życia ukraińskiego wolontariusza

Ексклюзив
20
хв

Artyści i odrodzenie narodu

Ексклюзив
20
хв

Na wojnie jest jak w sporcie: trzeba walczyć do końca

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress