Exclusive
20
min

Magia ukraińskiego Bożego Narodzenia

Ucz się kolęd razem z dziećmi, nawet przy muzyce. Niech nasza wspaniała kultura żyje. Bo inaczej po co o nią walczyć?

Tereza Sajczuk
No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Na zewnątrz robi się ciemno. Podbiegam do okna, by zobaczyć pierwszą gwiazdkę na niebie. Z kuchni dochodzi słodki zapach świeżo upieczonych pączków. Mój tata i dziadek wnoszą stół do salonu. Mała Mi pomaga rozłożyć obrus i talerze. I już migocze pierwsza gwiazdka – zaczyna się Wigilia. Mam 9 lat i wiem, że dziś wieczorem przeżyję coś niesamowitego, coś, na co czekam każdego roku – prawdziwą świąteczną bajkę.

Moja rodzina zawsze obchodziła Boże Narodzenie zgodnie ze wszystkimi tradycjami. I choć mój dziadek wędził najpyszniejszą szynkę na świecie, babcia pilnowała, byśmy skosztowali jej nie wcześniej niż 7 stycznia (według starego kalendarza), bo do wtedy był post. 

Na wigilijnym stole zawsze było 12 obowiązkowych bezmięsnych potraw. I było coś magicznego w tym, że cała rodzina, zmęczona gotowaniem i sprzątaniem domu, w końcu zasiadała do świątecznego stołu. Wszyscy rozmawiają, wszyscy są szczęśliwi, spokojni...

Po dobrej kolacji przychodzi czas na kolędy i kolędników, przychodzą sąsiedzi. Wszystko wokół wypełnia atmosfera komfortu i dobrego samopoczucia.

W pewnym momencie moja babcia wyjmuje modlitewnik i śpiewa coś, czego nikt nie zna, ale wszyscy słuchają uważnie, zafascynowani. Możliwość bycia świadkiem tej czystej, autentycznej atmosfery jest wielkim szczęściem, ponieważ ukraińskie Boże Narodzenie i Wigilia są dosłownie przesiąknięte tradycjami i zwyczajami, które prawie niezmienione przetrwały do dnia dzisiejszego: od kutii, 12 potraw i kolęd, po tak pozornie trywialne rzeczy, jak cztery ząbki czosnku na każdym rogu stołu, by chronić przed złymi duchami, oraz porcja kutii pozostawiona na noc dla tych, których już z nami nie ma.

Tak obchodziliśmy Boże Narodzenie w obwodzie lwowskim, gdzie co roku jeździłam na ferie zimowe. Moja druga babcia mieszkała wtedy na Krymie, była etniczną Rosjanką i miała tylko jedną osobę, która łączyła ją z Ukrainą – mojego dziadka.

Ale było coś jeszcze. Przez jakiś czas, na długo przed moim urodzeniem, moja babcia Klarysa, mój dziadek Anatolij, mój ojciec i siostra mieszkali w Czerwonogradzie.

Kiedy moja babcia dostała pracę w tamtejszym domu kultury, poznała nauczycielkę języka ukraińskiego, która otworzyła przed nią, kobietą z Syberii, zupełnie nowy świat ukraińskich świąt, szopek i kolęd.

Teresa z babcią Klarysą

– I tak mnie to zafascynowało, tak spodobał mi się pomysł przedstawienia teatralnego o narodzinach małego Jezusa, że zaczęłam szukać różnych scenariuszy – wspomina babcia.

W następnym roku wystawiła własną szopkę.

Nigdy wcześniej nie myślałam, jakie to niezwykłe, że osoba, która nie miała wcześniej żadnych związków z Ukrainą, przyjechała tu z innego kraju i zakochała się w ukraińskiej kulturze

Kiedy babcia i jej dziadek przeprowadzili się z Galicji na Krym, przywieźli ze sobą zwyczaje obchodzenia Bożego Narodzenia na ukraiński sposób.

Babcia Klarysa pracowała jako bibliotekarka, prowadziła też kluby dla dzieci w lokalnym domu kultury. Mając już doświadczenie w wystawianiu jasełek, zaczęła angażować do nich miejscowe dzieci. Wspomina, że na początku rodzice byli temu przeciwni, ponieważ w szopce występują śmierć i diabeł.

– Nawet się ze mną kłócili, ale potem wszystkim tak się spodobało, że dzieci niemal walczyły o te role – śmieje się.

Chodziły do szkół i sklepów z szopką i śpiewały kolędy. A jeśli nie zdążyły odwiedzić kogoś w wiosce, były niezadowolone.

Tę tradycję podchwycili uczniowie szkół średnich, w końcu jasełka to świetna zabawa! Nawet krymskotatarskie dzieci przyłączyły się do teatralnej opowieści o narodzinach Jezusa Chrystusa. A lata później, po aneksji Krymu, kiedy moi dziadkowie zostali zmuszeni do ucieczki przed rosyjskimi okupantami, krymskotatarska uczennica mojej babci znalazła ją w mediach społecznościowych i podziękowała za doświadczenie ukraińskich świąt Bożego Narodzenia.

Nawiasem mówiąc, to dowód, że chociaż święta mają charakter religijne, nie trzeba być chrześcijaninem, by się nimi cieszyć.

Ja uważam się za ateistkę, więc dla mnie Boże Narodzenie nie jest tak bardzo związane z Synem Bożym, jak z Ukrainą i dziedzictwem, które naprawdę cenię

Obchody Bożego Narodzenia odbywały się również w mojej ukochanej Buczy, gdzie mieszkałem z ojcem i macochą Łesią przed inwazją.

Łesia podjęła się wtedy tytanicznego zadania nauczenia okolicznych dzieci śpiewania kolęd (ta tradycja nie jest tak powszechna w regionie Kijowa). I gdy ci młodzi kolędnicy przychodzili do naszego domu z głośną, wesołą piosenką o dzieciątku Jezus, a nawet życzeniami na święta Bożego Narodzenia, było nam bardzo miło.

Wtedy byłam jeszcze nastolatką i nie do końca rozumiałam sens tego wszystkiego. Wyczerpujące przygotowania do Wigilii wydawały mi się czymś nierozsądnym: wielkie sprzątanie mieszkania, kilka dni gotowania 12 bezmięsnych potraw. I jak prawdziwa nastolatka buntowałam się przeciwko Bożemu Narodzeniu, upierając się, że to przestarzała tradycja, niech umrze! W głębi duszy uwielbiałam jednak nasze święta w Buczy. Każdego roku wielu gości przychodziło do naszego domu na kolędowanie, co dodawało świętom prawdziwego ciepła i powagi. Niektórzy przynosili nawet instrumenty muzyczne, a nasze małe mieszkanie było wypełnione świątecznymi kolędami, aby sąsiedzi wokół nas mogli je usłyszeć.

Przed wojną na Boże Narodzenie zawsze zbierało się wielu najbliższych
Moje jasne Boże Narodzenie w Buczy odebrali mi Rosjanie. Z powodu inwazji od dwóch lat przebywam w Irlandii

Mam 22 lata, mówię płynnie po angielsku, pracuję. Znalazłam przyjaciół wśród Irlandczyków. I właśnie w tych realiach, w których tak łatwo jest zapomnieć o swojej tożsamości, z jakiegoś powodu 3000 kilometrów od domu nagle zapragnęłam zorganizować prawdziwą ukraińską imprezę bożonarodzeniową.

To wcale nie było łatwe, problemy zaczęły się natychmiast. Po pierwsze, w Irlandii nie ma pszenicy na kutię. Ani pszenicy, ani nawet pierogów. Jedynym wyjściem było poszukanie czegoś w polskim sklepie. Ale i to nie jest takie proste, bo najbliższy znajduje się 80 kilometrów od maleńkiego kurortu, w którym zamieszkałam. Musiałam więc znaleźć kogoś, kto mnie tam zawiezie. 

– Jak to: nie ma pszenicy? Na pewno? – zapytałam sprzedawcę z niedowierzaniem.

– Przepraszam panią, przed chwilą się skończyła.

No to gugluję: „alternatywa dla pszenicy na kutię”.

Odpowiedź:

„Kasza jęczmienna”.

– Super! To poproszę!

A potem najtrudniejsza część: znaleźć kuchnię. W tamtym czasie mieszkałam w mieszkaniu komunalnym, więc nie miałam ani własnej kuchni, ani nawet dostępu do niej.

Musiałam prosić ukraińskie kucharki, które gotowały dla naszego „hostelu”, by trzymały w zamrażarce moje pierogi i uszka (podobne do małych pierożków, ale z posiekanymi grzybami zamiast nadzienia mięsnego). Grzyby do świątecznego barszczu namoczyłam w stołówce w pracy podczas przerwy, zostawiając przy nich lakoniczną notatkę: „Do not touch. Thank you!”.

Pożyczyłam garnki od irlandzkiego kolegi, a kuchnię „wynajęłam” od pary z Odessy, przyjaciół mojej mamy

Oczywiście kutię musiałam robić późno w nocy, po pracy (dzięki Bogu, Polacy sprzedają gotową masę makową, co pozwoliło mi zaoszczędzić sporo czasu i nerwów). Jakie to szczęście usiąść przy tym świątecznym stole, rozłożyć obrus, położyć owoce mojej ciężkiej pracy na ładnych talerzach. Zrozumiałam to w pełni teraz, kiedy jestem już dorosła i mieszkam w dalekim kraju.

Chcę odzyskać choć odrobinę tego poczucia domowego komfortu i harmonii, jakie zawsze dawało mi Boże Narodzenie.

Świąteczny stół Teresy w Irlandii

W tym roku wszystko jest u mnie inaczej. Wynajmuję własne mieszkanie z przyjaciółmi, więc mam własną kuchnię. Dzielimy mieszkanie z chłopakiem i dziewczyną z Argentyny, którzy nie mają aż takiego sentymentu do Bożego Narodzenia jak Europejczycy.

Jednak moi argentyńscy przyjaciele już zakochali się w pierogach z wiśniami, więc w tym roku pomogli mi zrobić kutię. Nawiasem mówiąc, moi irlandzcy przyjaciele są bardzo zaskoczeni, że w Wigilię nie jemy mięsa – bo wszystkie ich główne dania są mięsne.

Głównym wydarzeniem dla nich jest świąteczne śniadanie, kiedy cała rodzina zbiera się przy stole i rozdzierają „christmas crackers” – kolorowe tekturowe pudełka w kształcie dużych cukierków.

Jedna osoba pociąga za jeden koniec cukierka, druga za drugi – i na zewnątrz wypada niespodzianka, która była w środku. Zawsze jest papierowa korona, którą zakłada się na głowę, a także karteczki z zagadkami i świątecznymi żartami.

Chociaż ta tradycja jest dla mnie dość nietypowa, uważam ją za bardzo zabawną

Zakochałam się w tej osobliwej chwili, kiedy z zabawną koroną na głowie próbuję zrozumieć dowcipy po angielsku, w większości dla mnie nieśmieszne

Jak by jednak przyjemnie nie było, nie mogę (i nie chcę) stać się Irlandką, Angielką czy kimkolwiek innym. Bo nie mogę przestać być Ukrainką – czyli stracić to, co czyni mnie Ukrainką. A to, co czyni mnie Ukrainką, to przede wszystkim pamięć o dziedzictwie moich przodków. Gdyby nie ci odważni ludzie, którzy pielęgnowali tradycje, czasami kosztem własnego życia, kim byłabym teraz? Te tradycje, które próbowano zniszczyć przez wieki. Jak by to było, gdybym zapomniała, jak się robi kutię?

Od dziesięcioleci próbują narzucić nam kosmopolityczną sowiecką kulturę Nowego Roku tylko po to, byśmy zapomnieli o naszej własnej – o naszej tożsamości. A jeśli pozwolę sobie o tym zapomnieć, to kto będzie zwycięzcą?

Miałam szczęście dorastać w rodzinie, w której zwyczaje bożonarodzeniowe były żywe i autentyczne. Dało mi to wiedzę, którą dzielę się i będę dzielić z innymi ludźmi. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla wielu Ukraińców Boże Narodzenie było czymś symbolicznym, czymś niezbyt ważnym. Jeśli czujesz, że tak jest i w twoim przypadku, dowiedz się jak najwięcej o tym, jak obchodzono Boże Narodzenie w przeszłości – w Twojej rodzinie lub regionie. Spróbuj odtworzyć przynajmniej niektóre z tych tradycji w tym roku! Ucz się z dziećmi kolęd, nawet z muzyką.

Niech nasza wspaniała kultura żyje. Bo inaczej po co o nią walczyć?

Zdjęcia: prywatne archiwum Autorki

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Studentka Wydziału Filozoficznego na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki.Studiowała też japonistykę wKijowskim Gimnazjum Języków Orientalnych. W 2020 r. zorganizowała protest studentów przeciwko decyzjiMinisterstwa Edukacji i Nauki o rezygnacjiz niezależnych zewnętrznychtestów (w rezultacie ministerstwo wycofało się z pomysłu). W tym samym roku na zaproszenie ruchu „United” przemawiała na wiecupod Radą Najwyższą w obronie ukraińskiego jako języka nauczania. Rosyjskainwazja zmusiła ją do wyjazdu do Irlandii.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.

Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.

Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.

Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.

To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.

Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski.
To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.

Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.

W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”.
Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika.
W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.

Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.

Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.

Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.

A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?

Obojętność jest najgroźniejsza.

Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.

20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Jerzy Wójcik

Mnóstwo dziwnych pytań

Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?

W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.

Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz

Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.

Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.

Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.

Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?

Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?

Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.

Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:

  • dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
  • idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.

Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?

Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.

Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.

„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.

Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.

Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.

Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.

Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:

„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”

Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?

20
хв

W oczach prezydenta jestem pasożytem

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Keir Giles: – Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce

Ексклюзив
20
хв

Szczyt NATO w Hadze: Sojusz chce płacić, ale czy jest gotów walczyć?

Ексклюзив
20
хв

Bez Ukrainy NATO nie będzie już bezpieczne

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress