Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Musimy się uczyć od Marii Prymaczenko nigdy się nie poddawać
Musimy się uczyć od Marii Prymaczenko nigdy się nie poddawać. Musimy być ludźmi, którzy znają swoją wartość i wyjątkowość, swoją kulturę i korzenie - powiedziała Anastasija Prymaczenko, prawnuczka jednej z najważniejszych ukraińskich artystek.
"Musimy bronić tego, co mamy, do końca, i to doceniać. Bo właśnie Marija Prymaczenko kochała swoją naturę, kulturę, swój kraj i swoją rodzinę. Kiedy był ten cały sowietyzm, kiedy artyści byli zmuszani do wprowadzania pewnych aspektów (sowieckich - PAP) do swojej twórczości, Maria bardzo pięknie tego unikała. Zawsze pozostawała sobą, nie pozwalała nikomu zmieniać siebie i swojej twórczości" - podkreśla Anastasija Prymaczenko, prawnuczka Marii Prymaczenko oraz założycielka i dyrektorka Fundacji Rodziny Prymaczenko.
Maria Prymaczenko, Foto.Materiały prasowe MSN
Jej zdaniem Maria Prymaczenko nie miała innego wyboru, jak dołączyć do świata sztuki, ponieważ pochodziła z twórczej rodziny. "Wszystko, co spotkało ją w życiu, skłoniło ją do tworzenia sztuki, do stworzenia swojego fantastycznego, cudownego świata. Urodziła się w bardzo kreatywnej rodzinie. Jej ojciec Oksentij był cieślą i wszechstronną osobowością. Rzeźbił z drewna. Matka Marii była miejscową znaną hafciarką"- opowiada prawnuczka Prymaczenko.
Malarstwo Marii Prymaczenko często nazywa się "sztuką naiwną". "Mój dziadek Fedir, syn Marii, naprawdę niel ubił tego określenia. Bo to wcale nie jest sztuka naiwna. To sztuka współczesna, która nie przypomina niczego istniejącego w ogóle. To nowy świat, który ma wiele znaczeń i swoją silną filozofię. Tak więc naiwność jest bardzo złym sposobem opisywania Marii i jej pracy" - zaznacza Anastasija.
Marija Prymaczenko, Ukraińska krowa się śmieje: zaoranej ziemi nie wystarcza, ale ona dużo mleka ma, 1989 rok, Foto:Materiały prasowe MSN
Marija Prymaczenko, Przyszedł kum do kumy, kuma marchew piele, 1992 rok, Foto:Materiały prasowe MSN
Dla Prymaczenko wojna była bardzo bolesnym tematem. "Jej biografia i historia są bardzo zbliżone do obecnych wydarzeń. Maria straciła ukochanego, a wojna odebrała jej szansę na szczęście. W obrazach o tematyce wojennej pokazywała walkę dobra ze złem. W jej obrazach widzimy, że dobro zawsze zwycięża" - opowiada Anastasija.
Wioska Marii znajdowała się w pobliżu strefy czarnobylskiej. Katastrofa w elektrowni atomowej była dla niej tragiczną i osobistą historią, która wpłynęła na jej twórczość.
"Jej siostrzeniec Walerij Chodymczuk był w dzień awarii właśnie w tym reaktorze. To była jego zmiana w pracy. Zmarł zaraz po wypadku. Wszystkie obrazy z motywem Czarnobyla były dedykowane właśnie jemu. Na przykład jej kultowy obraz przedstawiający lecącego ptaka z tytułem +Ciało rozproszone na milion atomów+" - opowiada Anastasija.
Marija Prymaczenko, Lisica idzie na polowanie i lisiątka niesie, żeby kłusownicy ich nie zabrali, 1990 rok, Foto:Materiały prasowe MSN
Marija Prymaczenko, Naszym przyjaciołom pingwinom zachciało się popatrzeć na Polesie: Jak u nas orzą i jak młodzi pięknie tańczą, 1989 rok, Foto:Materiały prasowe MSN
Marija Prymaczenko stworzyła ponad 3 tys. obrazów. "Przez całe dzieciństwo słuchałam od dziadków, jak to się odbywało. Malowała codziennie, zawsze wiedziała, że ktoś na pewno dziś do niej przyjdzie. Ich dom rodzinny był jak otwarta galeria, która działa 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. Było to miejsce, w którym przyjmowało się gości i rozmawiało o sztuce" - przypomina Anastasija.
Obrazy malarki są rozrzucone po całym świecie, ponieważ "jeśli kogoś lubiła, zawsze dawała mu obraz lub dwa. Obrazy mogły nie być jeszcze gotowe, ale i tak je rozdawała" - mówi prawnuczka Prymaczenko.
Marija Prymaczenko, Złote Wesele, 1991 rok, Foto:Materiały prasowe MSN
Marija Prymaczenko, Kawka lata, swego męża szuka, lecz go nigdzie nie ma. Jego ciało rozleciało się po całej Ukrainie. – Będą rosły kwiatki, będą je rwały dziatki, będą nieść na mogiły. A moja mogiła w niebo się wzbiła, 1991 rok, Foto:Materiały prasowe MSN
"Marija inspiruje wielu artystów i Ukraińców. Na szczęście od początku inwazji [Rosji na Ukrainę] na pełną skalę zaczęliśmy doceniać to, co nasze. Powiem szczerze, że od wielu lat o to walczę, promuję sztukę Marii w Ukrainie i na świecie. W Ukrainie było to dla mnie trudne, ponieważ widziałam, że nasi ludzie w większości nie wiedzieli, kim naprawdę była Marija Prymaczenko. A teraz stało się to trendem. Bardzo trudno jest nie lubić artystki, która ma tak wiele obrazów i bajkowych postaci trafiających do serca".
Marija Prymaczenko (1909-1997) jest uważana za jedną z najważniejszych ukraińskich artystek XX wieku. Urodziła się w Błoniu na Polesiu w chłopskiej rodzinie. Choć nigdy nie otrzymała formalnego artystycznego wykształcenia, całe życie zajmowała się malarstwem i haftem. Jej prace prezentowane były na Wystawie Światowej w Paryżu w 1937 roku. W 1966 roku otrzymała Nagrodę Narodową im. Tarasa Szewczenki przyznawaną za szczególne osiągnięcia kulturalne.
„Tygrys w ogrodzie. Sztuka Marii Prymaczenko” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (5.04–30.06.2024). Fot. Daniel Chrobak
Na stronie PAP tekst dostępny jest w języku ukraińskim.
Jolie pojawiła się w szpitalu dziecięcym oraz na oddziale położniczym, rozmawiając z pacjentami, lekarzami i wolontariuszami. Towarzyszyli jej przedstawiciele jednej z organizacji pomocowych działających w regionie. Jak relacjonują świadkowie, aktorka chciała zobaczyć, jak wygląda życie w mieście, które codziennie doświadcza ostrzałów artyleryjskich i ataków dronowych.
„Nie przyjechała po to, żeby robić zdjęcia. Po prostu przyszła, usiadła z dziećmi, z lekarzami i pytała, jak dają sobie radę” – powiedziała pielęgniarka cytowana przez portal Most.
Na opublikowanych w sieci zdjęciach widać aktorkę w prostym stroju, siedzącą na łóżku obok dziewczynki z opatrunkiem na nodze. Według relacji świadków Jolie długo rozmawiała z personelem o ewakuacjach pacjentów i o tym, jak dzieci znoszą życie w ciągłym zagrożeniu.
Były radny Chersonia Witalij Bohdanow, który opublikował fotografię z aktorką, napisał:
„Powiedziała, że świat nie zapomniał o Ukrainie. Dziękowała lekarzom i wolontariuszom za odwagę”
Spotkanie przebiegało w kameralnej atmosferze. Nie było konferencji prasowych, nie wydano oficjalnego komunikatu. Jak informuje Ukrinform, szef chersońskiej administracji wojskowej Jarosław Szanko wręczył Jolie pamiątkowy żeton miasta, symbol oporu mieszkańców wobec okupacji i codziennej determinacji.
„To był gest wdzięczności wobec kogoś, kto przyjechał bez kamer, bez mikrofonów, tylko po to, by być z ludźmi” – powiedział Szanko.
Chersoń został wyzwolony spod rosyjskiej okupacji w listopadzie 2022 roku. Od tamtej pory miasto pozostaje pod nieustannym ostrzałem z lewego brzegu Dniepru. Dziennie spada tu po kilkadziesiąt pocisków. Ludzie śpią w korytarzach, dzieci uczą się w piwnicach. Jak mówią mieszkańcy: „To miejsce, gdzie normalność przestała istnieć.”
Angelina Jolie w w Chersoniu. Zdjęcie: Telegram-channel Ukraine no context
Wizyta Jolie miała więc wymiar symboliczny, była gestem solidarności z cywilami, którzy trwają mimo wszystko. „Kiedy zobaczyłam ją w naszym szpitalu, pomyślałam: świat naprawdę jeszcze nas widzi” – mówi lekarka z Chersonia.
To nie pierwsza obecność aktorki w Ukrainie. W kwietniu 2022 roku Jolie odwiedziła Lwów, spotykając się z uchodźcami i dziećmi rannymi w rosyjskich atakach. Tamta podróż również nie była wcześniej ogłaszana. Aktorka, przez dwie dekady specjalna wysłanniczka Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców, od lat angażuje się w działania humanitarne w strefach konfliktów.
Po wizycie we Lwowie mówiła o „niewiarygodnej sile ukraińskiego społeczeństwa” i apelowała, by świat wspierał lokalne NGO-sy, które, jak podkreślała, „niosą prawdziwą pomoc, nie narracje”.
W maju 2023 roku, podczas wystąpienia w Cannes, Jolie wspomniała ukraińską pisarkę Wiktorię Amelinę, zabitą w rosyjskim ataku rakietowym na Kramatorsk. Nazywała ją „głosem odwagi i prawdy”, a jej śmierć „przypomnieniem, że każda wojna zaczyna się od próby uciszenia ludzi, którzy potrafią mówić”.
Wizyta w Chersoniu, mieście które od trzech lat żyje w stanie oblężenia, została przyjęta przez mieszkańców z mieszanką zdumienia i wdzięczności.
„Nie potrzebujemy celebrytów. Potrzebujemy świadków” – napisał jeden z lokalnych wolontariuszy. „Tym, że tu przyjechała, pokazała, że Ukraina to nie tylko nagłówki”
Według relacji świadków Jolie miała powiedzieć w rozmowie z personelem:
„Nie można przyzwyczaić się do wojny, ale można nie pozwolić, żeby zabrała wam wiarę w siebie.”
Jak podają źródła osobowe, po zakończeniu wizyty aktorka opuściła miasto tego samego dnia. W drodze powrotnej doszło do drobnego incydentu na jednym z punktów kontrolnych.
Ukraińscy żołnierze zatrzymali jej ochroniarza (według innej wersji – kierowcę) w celu sprawdzenia dokumentów. W kraju, w którym trwa mobilizacja, jest to normalna procedura. Problem w tym, że mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów.
Źródła TSN z Sił Lądowych ZSU informują, że ochroniarza zaproszono do wojskowego centrum rekrutacyjnego, gdzie ustalono jego tożsamość i zwolniono. Natomiast źródła UNIAN twierdzą, że po kontroli mężczyzna przygotowuje się do służby wojskowej. Angelina Jolie osobiście odwiedziła centrum, próbując ustalić przyczyny zatrzymania, po czym kontynuowała podróż zgodnie z planem.
Aktorka, jak relacjonują świadkowie, miała zareagować z uśmiechem i powiedzieć:
„Nawet w czasie wojny można zachować poczucie humoru. To też część odwagi.”
W świecie, który przywykł do wielkich gestów i medialnych spektakli, jej podróż do miasta na linii frontu była czymś odwrotnym – cichym, ludzkim gestem. W miejscu, gdzie codziennie giną ludzie, pojawiła się po prostu po to, by przypomnieć, że świat wciąż patrzy.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, wraz z Pierwszą Damą Ukrainy Ołeną Zełenską uzgodnili pomysł wystawienia w Ameryce opery o Ukraińcach, by pomóc Ukrainie być lepiej słyszaną na świecie. Gelb jest przyjacielem Ukrainy, odmówił współpracy swojego teatru z rosyjskimi artystami popierającymi reżim Putina. Zaprosił też na staż i występy ukraińskich śpiewaków operowych. Libretto do przyszłej opery napisał amerykański dramaturg George Brant, a dyrygentką została Keri-Lynn Wilson, Kanadyjka znana z kierowania Ukraińską Orkiestrą Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) i zespołem „Kijowska Kamerata”. Nawiasem mówiąc, Peter Gelb i Keri-Lynn Wilson są małżeństwem o ukraińskich korzeniach.
Pojawiło się pytanie, kto napisze muzykę do nowej opery. Ogłoszono konkurs, wpłynęło ponad 70 zgłoszeń z Ukrainy. Zwyciężył 44-letni Maksym Kołomijec, znany w Ukrainie oboista i kompozytor, którego wielu uważa za jednego z najbardziej „zachodnich” współczesnych ukraińskich kompozytorów – dzięki jego odważnym eksperymentom muzycznym.
Maksym Kołomijec i dyrygentka Keri-Lynn Wilson podczas próby. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Ukraińskie historie, które pójdą w świat
Oksana Gonczaruk: – 14 sierpnia w Warszawie odbyła się światowa premiera suity orkiestrowej z opery „Matki Chersonia”, która zainicjowała europejską trasę koncertową Ukrainian Freedom Orchestra „Niepokonani 2025”. Widzowie po raz pierwszy usłyszeli muzykę z opery, której premiera zaplanowana jest na 2026 rok. Czy do suity weszły najlepsze utwory z opery?
Maksym Kołomijec: – Powiedzmy, że weszły ważne, ponieważ suita jest dziełem samowystarczalnym, musi być interesująca sama w sobie. Napisanie suity nie było łatwe: stworzyłem pierwszą wersję, wysłałem ją do Keri-Lynn, a ona bardzo delikatnie poprosiła o niewielkie przeróbki. Dokonałem ich, wziąłem inne motywy, inaczej skomponowałem całość. Ale suita to ważny krok w promocji nadchodzącej premiery opery „Matki Chersonia” pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson. Obecnie wraz z Ukrainian Freedom Orchestra wyruszyła w trasę po Europie, gdzie da osiem koncertów, a prawie każdy z nich rozpocznie się moją suitą. To naprawdę potężna promocja „Matek Chersonia”. Amerykanie są pod tym względem świetni, wszystko kontrolują, pracują systemowo.
Jak układa się wasza współpraca? Na ile Keri-Lynn Wilson czuje materiał, który Pan jej proponuje?
Wszystko układa się wspaniale. Jest wrażliwą, dobrą osobą i wspaniałą dyrygentką. Mówię tak nie tylko dlatego, że rozpoczęliśmy współpracę. Keri-Lynn na początku wojny stworzyła Ukrainian Freedom Orchestra [w jej skład wchodzą ukraińscy muzycy z różnych orkiestr, teatrów operowych i zespołów z całej Ukrainy i zagranicy – red.]. Wiem, jak brzmi ta orkiestra. Z połową muzyków wchodzących w jej skład grałem na koncertach, to świetni instrumentaliści. Jestem wdzięczny, że Keri-Lynn już po raz czwarty ich ze sobą zbiera.
Nazywa swoich muzyków „żołnierzami muzyki”, a ta jej mała armia światła dokonuje niezwykłych rzeczy
By orkiestra symfoniczna zabrzmiała po długiej przerwie, muzycy ćwiczyli w Warszawie codziennie przez 6 godzin 10 dni z rzędu.
Najważniejsze, że Keri-Lynn poczuła i rozumiała Pana muzykę, bo ona jest skomplikowana.
Dlatego kiedy ją pisałem, dużo rozmawialiśmy. Długo przyglądałem się MET. Jeździłem tam, słuchałem tego, co grają, analizowałem, jak ludzie tam odbierają muzykę, czym w ogóle żyją, jakimi operami i jak je wystawiają.
Próbowałem stworzyć sobie wyobrażenie o tym, jaki powinien być styl opery, która trafi do Nowego Jorku. Bo choć piszę operę ukraińską, premiera odbędzie się najpierw w Warszawie, a następnie w Metropolitan Opera.
Dyrektor generalny Opery Narodowej w Warszawie Waldemar Dąbrowski, dyrygentka Keri-Lynn Wilson i Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Między Verdim a awangardą
Ale to nie powód, by pisać operę radykalnym współczesnym językiem muzycznym...
W tym przypadku na pewno nie. Skupiłem się na języku muzycznym bliskim wielu osobom. No i w zasadzie sama tematyka opery dyktuje styl, bo to przecież historia o matkach, o kobietach, które możemy spotkać w pociągu lub autobusie. To proste kobiety, w przypadku których ciężki los sprawił, że stały się bohaterkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby śpiewały na przykład w stylu Zimmermana czy Berga. Musi być empatia między nimi a muzyką, która oddaje ich charakter.
Pisząc muzykę, inspirowałem się klasyczną operą, choć nazwałbym to raczej rozszerzonym stylem klasycznym, który obejmuje również współczesne techniki.
Nie można po prostu zamknąć oczu i stworzyć coś radykalnie własnego, co zostanie wystawione dwa razy i zapomniane. To musi być bliskie wielu ludziom – czyli w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka popularna. Po to, by opera była wystawiana na całym świecie
Dlaczego wybraliście właśnie taki temat? I jak pracowaliście nad librettem?
W MET, kiedy mowa o nowej operze, wszystko odbywa się bardzo precyzyjnie i jest przemyślane na wszystkich poziomach. Temat wybieraliśmy kilka miesięcy. Trudność polegała na tym, że tematów wojennych wartych przedstawienia w operze są tysiące. To tysiące ludzkich losów i sytuacji, które chciałoby się opisać. Ale właśnie w tym czasie zaczął się pojawiać temat porywania i deportacji ukraińskich dzieci przez Rosjan, co jest jedną z największych zbrodni Rosji – i teatr wybrał ten temat. Nie chcieliśmy po prostu pokazać życie bohatera interesującego tylko Ukraińców, ale poruszyć temat ponadczasowy. Potem rozpoczęło się gromadzenie materiałów.
Wiem, że początkowo chcieliście wykorzystać w libretcie losy konkretnych kobiet i dzieci.
Tak, ale zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ trudno to zrobić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Tu są niuanse dotyczące praw autorskich i czynnik ludzki – ludzie, gdy rzecz dotyczy ich, na pewno będą ingerować w proces. Dlatego postanowiliśmy nie ograniczać się do konkretnych losów i stworzyliśmy postacie zbiorowe. Całkowicie wiarygodne, ale uogólnione, ponieważ składają się z wielu podobnych rzeczywistych sytuacji kobiet, które próbowały odzyskać swoje dzieci.
Temat porwania dzieci jest przerażający. Jak Amerykanie, dla których rodzina jest święta, do tego podchodzą?
Z mojego punktu widzenia Amerykanie nie są ludźmi emocji, ale czynu. Wylewanie łez nie jest ich metodą. A to, jak podchodzą do tego tematu, przejawia się w tym, że poświęcają mu obecnie ogromne zasoby
Dokładają wielkich starań, by ten temat był szeroko rozpowszechniany, i opowiadają o nim wszędzie, gdzie tylko się da.
Występ Ukrainian Freedom Orchestra w Operze Narodowej w Warszawie, 2025 r. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Autorem libretta jest znany amerykański dramaturg George Brant, mistrz współczesnej opery. Czytałam, że ma operę, w której główną bohaterką jest pilotka F16. Jak wygląda wasza współpraca?
To wspaniały dramaturg i niesamowita osoba. Napisał fabułę dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Oprócz niego pracowała nad nią Sasza Andrusyk, która sprawdzała zgodność z dokumentami: kto, gdzie, kiedy, dokąd, jakie wojska się wycofały i w którym momencie. Jest tam wiele takich szczegółów, a ona wszystko sprawdziła. Teraz wszystko wygląda spójnie.
George Brant zagłębił się w dokumentację. Fundacja Save Ukraine przesłała mu setki godzin różnych wywiadów, mnóstwo artykułów.
I o ile pierwsze wersje libretta wyglądały tak, jakby napisał je Amerykanin, który nigdy nie był w Chersoniu, to ostateczna wersja sprawia wrażenie, jakby George spędził w Chersoniu całe życie
Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pracy, bo czytając libretto czułem, kim są te kobiety.
Dlaczego bohaterkami opery stały się matki z Chersonia?
Bo właśnie w Chersoniu doszło do bardzo podłego masowego uprowadzenia dzieci. To historia o tym, jak Rosjanie to zrobili, podstępem, mówiąc, że wysyłają dzieci do obozu na Krymie, gdzie będzie im dobrze – a potem je wywieźli, zabierając im telefony, by nie mogły skontaktować się z rodzicami. Te dzieci wysłano do obozów, gdy miasto było okupowane i istniała łączność między Chersoniem a Krymem. Potem jednak do miasta wkroczyli nasi, łączność została odcięta i okazało się, że chociaż z Chersonia na Krym jest blisko, matki nie mogą się tam dostać.
Czy w waszej operze jest szczęśliwe zakończenie? Udaje się matkom odzyskać dzieci?
Nie, nie ma hollywoodzkiego happy endu. Niektórym udało się uwolnić dzieci, a innym nie, a jeszcze inne zginęły po drodze.
Wszystko wygląda tak, jak było w rzeczywistości. Ta historia jest o nadziei. O tym, że nie można się poddawać. O sile woli i miłości
Zresztą byłoby dziwne, gdyby zakończenie było szczęśliwe, ponieważ żyjemy w świecie, w którym jest zbyt wiele zła, i to zło jest bardzo silne.
Ale w Pana muzyce jest światło.
To prawda. Starałem się, by utwór nie był całkowicie ponury i pełen zdrady. Kobietami kieruje miłość – uczucie dość jasne. Warto pisać muzykę z perspektywy światła, które jest w nas.
Czy w operze będą arie? Chciałbym usłyszeć coś tak przejmującego, jak u Verdiego czy Pucciniego.
Arie na pewno będą, i to piękne, jest tam dość dużo odpowiedniego materiału. Teraz można posłuchać na przykład „Faith is hard work” w wykonaniu Amerykanki Erin Morley, która ma wspaniały sopran koloraturowy.
Skoro już mowa o ariach: czy wiadomo, kto będzie śpiewał na premierze?
Premiera odbędzie się dwukrotnie, w Warszawie i w Nowym Jorku, ale solistki, które mogą śpiewać na premierze w MET, nie mogą wystąpić w Warszawie – i na odwrót. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem, ale wiem, że partię jednej z głównych bohaterek wykona polska śpiewaczka Aleksandra Kurzak, wspaniała liryczna sopranistka, jedna z czołowych solistek MET. Kiedy pisałem muzykę, orientowałem się na nią i na Erin Morley.
Erin Morley śpiewa arię matki. Zrzut ekranu z filmu Metropolitan Opera
Maraton, nie sprint
Jak reaguje Pan swoją twórczością na wojnę? Wojna wypala duszę wszystkim, a muzycy to ludzie wrażliwi. Nie mogą pominąć tego strasznego tematu.
Dużo o tym myślałem, ponieważ widzę, jak temat wojny jest postrzegany w twórczości Ukraińców i Europejczyków. To ogromna różnica, ponieważ Ukraińcy wiedzą, o czym mowa, a Europejczycy, kiedy mowa o naszej wojnie, coraz częściej ziewają: „Och, znowu ci Ukraińcy ze swoją wojną, będą lać łzy”. Jednak trudno ich winić za brak empatii, bo, po pierwsze, naprawdę nie wiedzą, co to jest wojna. A po drugie, wymaganie empatii od obcych ludzi byłoby dziwne. Dlatego chcę tworzyć utwory, które będą interesujące nie tylko dla Europejczyków, ale dla wszystkich ludzi na świecie. Bo dziś temat wojny jest żywy, ale potem zniknie, a wraz z nim umrą dzieła.
A ja nie chciałbym, żeby moja muzyka umarła. To, co się dziś pisze, pisze się nie tylko po to, żeby wykonać to tylko tu i teraz
Jak wygląda dziś kwestia popularności gatunku opery współczesnej opery na świecie?
Rozmawiałem o tym z MET, ponieważ oni ciągle wystawiają nowe opery – chociaż mając takie zaplecze, mogliby wystawiać Pucciniego i nie martwić się o nic więcej. Ale mają inne podejście. Pracownicy MET opowiadali mi, że ich teatr został mocno dotknięty pandemią COVID-19. Metropolitan Opera nie działa tak, jak na przykład Opera Narodowa w Kijowie. Nie otrzymuje ani grosza od państwa, utrzymuje się wyłącznie ze środków od sponsorów. I tu nagle z powodu COVID-19 teatr zostaje zamknięty, nie ma pieniędzy od sponsorów, a publiczność, która zawsze chodziła na operę klasyczną, nie przychodzi... Co robić? MET zaczął poruszać w swoich dziełach aktualne, palące tematy i przyciągać publiczność z różnych warstw społecznych. Nowy Jork to gigantyczne miasto, liczące 27 milionów mieszkańców, więc potencjalna publiczność jest. Okazało się, że opera jest naprawdę interesująca, gdy ma odniesienie do współczesności.
Bo opera klasyczna ma w istocie dla współczesnego słuchacza fabułę sztuczną. Te opery są jak owady zalane bursztynową żywicą miliony lat temu
Oglądałem w MET różne opery o współczesnym świecie i na wszystkie bilety były wyprzedane. Bo one są bliskie ludziom.
A u nas prawie nie podejmuje się prób wystawiania współczesnych oper.
Cóż, nie należy za to obwiniać teatrów, na przykład Opery Narodowej. Jedną rzeczą jest wystawić nową operę w metropolii liczącej 27 milionów mieszkańców, a inną w mieście liczącym 3 miliony. To nie są rzeczy porównywalne. Aby wystawiać współczesne opery, tak jak robi to MET, potrzebny jest silny zespół. W Nowym Jorku jest z kogo wybierać, a u nas nie ma zbyt wielu specjalistów. Do tego dochodzi korupcja, i to nawet niezwiązana bezpośrednio z operą. No i kumoterstwo, bez którego się nie obejdzie.
Kolejny problem to kompozytorzy. Do MET na konkurs na operę wpłynęły 74 zgłoszenia. To praktycznie wszyscy kompozytorzy [w Ukrainie - red.], którzy w zasadzie są w stanie napisać cokolwiek. Nie jest też pewne, czy są w stanie napisać akurat operę – po prostu zgłosili się. A to znaczy, że w Ukrainie jest obecnie około stu kompozytorów. Tymczasem w takim Berlinie są ich tysiące.
I jest konkurencja.
Tak, o to właśnie chodzi. Oni tam konkurują, walczą o pieniądze, o możliwość zaistnienia. A u nas konkurencja jest słaba, zaangażowanie kompozytorów w życie muzyczne minimalne. No i nikt nigdy nie daje na takie rzeczy pieniędzy. Zamówiono u kogoś jedną operę, wystawiono ją, nie poszło, i wszyscy pozostali ze złym wrażeniem: „No cóż, to znaczy, że nie mamy kompozytorów, więc lepiej nic nie robić”. Ale to tak nie działa. Przecież aby powstała jedna dobra opera, trzeba pracować przez dziesięciolecia, zamawiać opery u dziesiątków kompozytorów. Stworzenie opery to tytaniczna praca. Potrzebny jest nie tylko talent, ale także doświadczenie. Dla tych, którzy tego nie robili, to niezwykle trudne zadanie.
Stworzenie opery to tytaniczna praca. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Pewna litewska agencja operowa przez lata zajmowała się wystawianiem oper kameralnych wyłącznie litewskich kompozytorów. Litwa jest niewielka, a mimo to w ciągu 20 lat wystawiono tam około 50 oper. I to jest agencja, a nie teatr operowy! Oczywiste jest, że kiedy wystawia się 50 oper, wśród nich na pewno znajdzie się jakaś bardzo dobra. Gdyby w operę w Ukrainie zaczęto inwestować w latach 90., mielibyśmy już trzy dekady rozwoju tego gatunku.
Ukraińcy muszą więc nastawić się na to, że to nie sprint, ale wieloletni maraton. Nie da się w dwa lata stworzyć arcydzieła. Trzeba w to inwestować przez dziesięciolecia
Jakie są ogólne trendy w sztuce operowej? Jak zmienia się ten gatunek?
Widzę, że powstaje wiele oper, więc mówienie o kryzysie tego gatunku jest śmieszne. Rośnie liczba wariantów tego, jak może wyglądać opera. Są opery eksperymentalne. W Europie temat opery współczesnej nieco grzęźnie, Europejczykom łatwiej jest wykonywać sprawdzone rzeczy. Rozumiem dlaczego: wszystko, co współczesne, jest bardzo kosztowne, a wynik zupełnie nieprzewidywalny. Istnieje duże ryzyko, że nowość nie zostanie przyjęta przez publiczność.
Dobry kompozytor też nie jest gwarancją sukcesu. Nie wszystkie opery Pucciniego są równie dobrze przyjmowane, jego hitów jest tylko kilka. Z Wagnerem i Verdim jest podobnie. Tyle że także te ich niepopularne opery były kiedyś wystawiane w teatrach, ponieważ ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za taki eksperyment.
Oprócz oper „Matki Chersonia”, „Noc” i „Espenbaum”, macie balet „Pieśni smoków”, który rok temu wystawiono w operze w Charkowie. Pomimo wojny i ostrzałów, w Charkowie cały czas odbywają się jakieś eksperymenty kulturalne i muzyczne.
Jestem wzruszony do łez, że oni to robią i się nie poddają. „Pieśni smoków” nie były pisane jako balet. Istniał mój album elektroniczny o tym samym tytule, który reżyserka Żanna Czapeła, fanka mojej twórczości, zaproponowała przerobić na balet. Ponoć od razu wiedziała, jak to należy wystawić. Wtedy napisali libretto, przemyśleli dramaturgię baletu, a Antonina Radiewska balet wystawiła. Moja praca jest tam minimalna.
W balecie bierze udział wielu artystów, ale wystawiono go w lofcie i transmitowano na żywo do Paryża. To bardzo fajni ludzie, więc mam nadzieję, że wszystko im się uda.
Marina Stepanenko: Jak ocenia Pani system bezpieczeństwa w Europie Wschodniej, przede wszystkim w Polsce i krajach bałtyckich? Na ile jest on odporny na długotrwałą presję ze strony Rosji?
Monika Sus: Dla Polski i wszystkich krajów graniczących z Rosją NATO pozostaje kluczowym graczem w dziedzinie bezpieczeństwa. Od tego należy zacząć każdą dyskusję. W ramach NATO najważniejsze jest obecnie zwiększenie wydatków na obronność i nowe inwestycje.
Proces ten trwa, ale jeśli zapyta Pani, czy te kraje mogą samodzielnie bronić się przed Rosją, powiedziałabym, że nadal potrzebują wsparcia NATO – zwłaszcza kraje bałtyckie, które nie mają na przykład systemów obrony przeciwlotniczej. Aby przechwytywać drony i inne zagrożenia ze strony Rosji, ciągle polegają na samolotach i siłach powietrznych sojuszników.
Polska nieco się wyróżnia – jest większa, silniejsza i lepiej wyposażona, ma własny system obrony przeciwlotniczej, więc może wytrzymać dłużej niż kraje bałtyckie. Obecnie jesteśmy silniejsi niż w 2022 roku.
Polska coraz aktywniej pozycjonuje się jako „państwo frontowe” i jeden z głównych graczy w dziedzinie bezpieczeństwa w Europie. W swoich badaniach opisuje to Pani jako proces poszukiwania statusu (ang. status-seeking). Czy uważa Pani, że Polska osiągnęła już poziom wpływów odpowiadający jej ambicjom?
Oczywiście. Polska ma duże ambicje i bardzo ważna jest dla niej tak zwana polityka statusu.
Polska nie tylko przeznaczy prawie 5% swojego budżetu na obronność w latach 2025-2026, ale także dąży do tego, aby zostać uznaną za jeden z najsilniejszych krajów na wschodnim skrzydle.
Powiedziałabym, że rząd doskonale zdaje sobie sprawę, że z partnerami jesteśmy silniejsi. Musimy współpracować z NATO i korzystać z instrumentów stosowanych lub proponowanych przez UE. Najskuteczniejszą ochroną, jaką Polska może obecnie zapewnić, jak twierdzą przedstawiciele ministerstw spraw zagranicznych i obrony, jest oczywiście dostarczanie broni Ukrainie i zapewnienie jej zwycięstwa w wojnie.
Ministrowie spraw zagranicznych Ukrainy Andrij Sybiha, Polski –Radosław Sikorski, Litwy –Kęstutis Budrys, Lublin, 16.07.2025. Zdjęcie: Michał Janek /REPORTER
Warszawa często podkreśla swoją szczególną rolę w regionie, a jednocześnie ścisłą współpracę ze Stanami Zjednoczonymi. Czy to nie dwuznaczne: z jednej strony dążenie do autonomii, z drugiej uzależnienie od czynnika amerykańskiego?
Koncepcja strategicznej autonomii nigdy nie była popularna w Polsce, ponieważ była to w istocie francuska idea niezależności od Stanów Zjednoczonych.
Obecnie sytuacja w Brukseli uległa zmianie – nie chodzi już tyle o „strategiczną autonomię”, ile o zdolność Europy do działania bez Stanów Zjednoczonych, gdy jest to konieczne.
Polska jest podzielona w tej kwestii. Rząd Tuska i minister spraw zagranicznych Sikorski są proeuropejscy i uważają, że wzmocnienie obrony UE jest sposobem na umocnienie zarówno UE, jak i NATO. Nie oznacza to, że nie chcą oni ścisłej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi — Europa potrzebuje czasu, aby rozwinąć zdolność do samodzielnego działania, a to nie nastąpi w ciągu dwóch-trzech lat. Dlatego Polska kupuje amerykański sprzęt i ma nadzieję, że amerykańskie wojska pozostaną dłużej na wschodnim skrzydle, równolegle rozwijając europejskie możliwości.
Jednak jeśli zapytać kogoś z administracji prezydenta, to podkreśli on znaczenie USA jako jedynego skutecznego czynnika powstrzymującego Rosję i umniejszy znaczenie Europy. Z punktu widzenia eksperta jest to krótkowzroczne.
Myślę, że gdyby Karol Nawrocki lub inni jego zwolennicy doszli do władzy – bo prezydent nie może podejmować decyzji dotyczących polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Polski – również wybraliby ścisłą współpracę z europejskimi sojusznikami, ponieważ dla Polski bardzo opłacalne finansowo jest współpracowanie z Europejczykami, przy jednoczesnym utrzymywaniu bliskich stosunków ze Stanami Zjednoczonymi.
Ta dychotomia nie jest wyjątkowa dla Polski – Niemcy również borykają się z nią po długim okresie zależności od Stanów Zjednoczonych.
Idziemy w dobrym kierunku, ale przez następne pięć do siedmiu lat Stany Zjednoczone pozostaną niezbędne do zapewnienia możliwości strategicznych, podczas gdy Europa rozwija własne. Jest to okres przejściowy.
Wspomniała Pani o amerykańskich siłach zbrojnych a w kontekście informacji o zmniejszeniu ich obecności w Rumunii Warszawa dostała potwierdzenie, że Stany Zjednoczone nie planują ograniczać swojej obecności wojskowej na terytorium Polski. Jak ocenia Pani znaczenie amerykańskich sił zbrojnych dla bezpieczeństwa regionalnego? Czy istnieją scenariusze, w których obecność ta mogłaby ulec zmianie i co oznaczałoby to dla Polski i krajów bałtyckich?
Wiem, że Pete Haggett był w Warszawie w lutym i spotkał się z naszym ministrem obrony, zapewniając, że Stany Zjednoczone nie planują wycofać wojsk. Ale szczerze mówiąc, Stany Zjednoczone mogą być nieprzewidywalne. Dzisiaj mogą powiedzieć jedno, a za dwa tygodnie zmienić zdanie – taka jest administracja Trumpa. Widzę oznaki, że wycofają wojska z Polski, ale co do krajów bałtyckich nie jestem już taka pewna.
Obecność Stanów Zjednoczonych jest niezwykle ważna, ponieważ, jak wiadomo, Rosja rozumie język siły. Stany Zjednoczone są najsilniejszym członkiem NATO, a ich wojska na wschodnim skrzydle zmuszają Rosję do zastanowienia się dwa razy zanim podejmie działania.
Niedawne wycofanie wojsk z Rumunii nie jest przyjemne, ale w razie potrzeby inni sojusznicy z NATO (Francja, Wielka Brytania, Hiszpania, Niemcy) mogliby łatwo wypełnić tę lukę. Mówimy tu o około tysiącu żołnierzy, a nie o wycofaniu wojsk na dużą skalę. Naprawdę martwiłabym się, gdyby Stany Zjednoczone zmniejszyły swoją obecność w Niemczech, zwłaszcza w bazie Ramstein, która ma kluczowe znaczenie dla ogólnego bezpieczeństwa Europy.
Pomimo znacznych wydatków Polski na obronność, istnieje ryzyko, że przygotowuje się ona do „niewłaściwej” wojny: przywiązuje dużą wagę do drogiego sprzętu, ale jest słabo chroniona przed współczesnymi zagrożeniami, takimi jak masowe ataki dronów lub operacje hybrydowe. Czy podziela Pani tę ocenę i jakie strategiczne korekty mogłyby wzmocnić obronę Polski i krajów bałtyckich?
Świetne pytanie. Nie mogę zbyt wiele powiedzieć o krajach bałtyckich, ponieważ nie śledzę uważnie ich inwestycji w obronność, ale Polska nadal ma skłonność do myślenia w kategoriach wojny konwencjonalnej, co jest przestarzałym podejściem. Widzieliśmy to na przykładzie dronów – używanie drogich rakiet do ich zestrzelenia nie jest rozsądne.
Należy oddać sprawiedliwość polskiemu przemysłowi obronnemu, który zaczyna zdawać sobie sprawę z konieczności uczenia się od Ukrainy – współczesna wojna, technologie podwójnego zastosowania, start-upy produkujące tańsze, szybsze i bardziej adaptacyjne systemy. To bardzo ważne.
Problem polega na tym, że około 90% budżetu obronnego Polski trafia do państwowych przedsiębiorstw, które są zbyt duże i zbyt powolne, aby wprowadzać innowacje.
Obecnie toczy się dyskusja — spóźniona, ale konieczna — na temat zaangażowania większej liczby prywatnych firm i start-upów, które mogą szybciej reagować i efektywnie wykorzystywać finansowanie publiczne.
Przedsiębiorstwa państwowe mogą produkować czołgi i samoloty, a prywatne firmy powinny stać się siłą napędową innowacji. Technologie wojskowe rozwijają się tak szybko, że musimy iść z duchem czasu. Mamy nadzieję, że kraje bałtyckie – z ich mniejszymi budżetami i silniejszą kulturą innowacji– radzą sobie z tym lepiej.
W końcu, jeśli Europa chce powstrzymać Rosję, wszystkie systemy muszą działać razem. Idealnie byłoby, gdyby NATO i UE koordynowały podział pracy – różne kraje specjalizowały się w różnych dziedzinach, współpracowały w produkcji, zwłaszcza z Ukrainą, która najszybciej wdraża innowacje.
Z moich rozmów w Brukseli i innych stolicach wynika, że świadomość tego faktu rośnie. Biurokracja UE utrudnia szybkie postępy, ale uznanie problemu jest pierwszym krokiem – i to jest optymistyczne.
Otwarcie w Polsce hali produkcyjnej MESKO S.A., gdzie znajduje się produkcja amunicji pistoletowej i karabinowej, Skarżysko-Kamienna, 13.06.2025. Zdjęcie: Anita Walczewska/East News
Bada Pani współpracę w dziedzinie bezpieczeństwa. Czy można powiedzieć, że mechanizmy współpracy między NATO, UE i Polską funkcjonują skutecznie? Co ma decydujące znaczenie — struktury formalne czy nieformalne powiązania?
Oprócz wspomnianych przez Panią podmiotów istnieją również mniejsze struktury, takie jak projekty krajów Europy Północnej i Bałtyckiej (grupa Nordycko-Bałtycka Ósemka – przyp. autora) lub Rada Morza Bałtyckiego. Są one ważne, ponieważ są bardziej elastyczne – decyzje w małych grupach są podejmowane szybciej niż w NATO czy UE. Mniejsze formaty pomagają również stworzyć impuls do działania większych organizacji, dlatego są ważną częścią europejskiego krajobrazu bezpieczeństwa.
Ogólnie rzecz biorąc, współpraca między NATO a UE przebiega dość dobrze, chociaż nadal jest ograniczona takimi kwestiami, jak spór między Turcją, Cyprem i Grecją, który utrudnia wymianę danych wywiadowczych. Ważne jest, że UE nie dąży już do powielania działań NATO. Jej rola polega na zachęcaniu państw członkowskich do bardziej efektywnego wydawania środków na obronność zgodnie z planami NATO, oferując pożyczki lub zachęty finansowe.
Struktura bezpieczeństwa Europy jest złożona i prawdopodobnie będziemy świadkami bardziej elastycznych, nieformalnych formatów, takich jak „koalicja chętnych” dla Ukrainy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że niektórzy sojusznicy nie ufają obecnie Stanom Zjednoczonym. Jednak takie koalicje mogą funkcjonować dopiero po zawieszeniu broni i będą opierać się na logistyce NATO.
Potrzebne są zarówno struktury formalne, jaki nieformalne, które powinny się wzajemnie uzupełniać. System bezpieczeństwa Europy rozwijał się stopniowo po II wojnie światowej i zamiast wymyślać go na nowo, powinniśmy jak najskuteczniej wykorzystać to, co mamy. Właśnie to starają się zrobić zarówno NATO, jak i UE.
Polska – Ukraina: współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa
Jak scharakteryzowałaby Pani dzisiejszy poziom współpracy między Polską a Ukrainą w dziedzinie bezpieczeństwa?
Polska pozostaje jednym z najsilniejszych sojuszników Ukrainy w kwestii dostaw broni – i oczywiście powinno to być stałe i oczywiste. Na szczęście każdy poważny polityk sprawujący dziś władzę w Polsce doskonale rozumie, że bezpieczeństwo Ukrainy jest ściśle związane z bezpieczeństwem Polski. Ukraina w zasadzie toczy wojnę w naszym imieniu i musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby ją wesprzeć.
Uważam za bardzo zły znak, że prezydent Nawrocki nie odwiedził jeszcze Kijowa.
Z różnych źródeł słyszymy, że prezydent Zełenski wielokrotnie go zapraszał, ale Nawrocki do tej pory nie potwierdził wizyty – i to jest duży błąd.
A jak ocenia Pani stan współpracy zbrojeniowej między Polską a Ukrainą?
Współpraca między firmami zbrojeniowymi staje się coraz intensywniejsza, ale możemy zrobić więcej. Na przykład Dania realizuje już kilka wspólnych projektów z ukraińskimi firmami – i jest to obszar, w którym Polska również mogłaby zintensyfikować swoje działania.
Jestem bardzo wdzięczna Polsce za to, że to właśnie ona zainicjowała misję UE w zakresie szkolenia ukraińskich żołnierzy i że częściowo dzieje się to na terytorium Polski. Jest to bez wątpienia pozytywny krok.
Jakie czynniki polityczne lub społeczne utrudniają pogłębienie współpracy wojskowej między naszymi dwoma państwami?
Niepokoi mnie to, jak toksyczny staje się klimat polityczny między naszymi dwoma krajami.
Niektórzy przedstawiciele polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych są szczerze zaniepokojeni tym, że na przykład, jeśli Polska dołączy do „koalicji chętnych” i wyśle swoje wojska, będzie to zbyt ryzykowne z politycznego punktu widzenia.
W obu krajach istnieją siły nacjonalistyczne, które mogłyby wykorzystać taki krok. W Ukrainie niektórzy mogliby powiedzieć, że Polska dokonała inwazji – jest to narracja aktywnie podsycana przez Rosję. W Polsce nacjonaliści mogliby twierdzić, że tracimy żołnierzy za granicą i powinniśmy skupić się wyłącznie na obronie własnego terytorium, a nawet argumentować, że oddanie Ukrainy Rosji przyniesie pokój – co oczywiście jest nieprawdą, ale taka retoryka zyskuje na popularności.
Rząd Polski obawia się, że wprowadzenie wojsk może zostać wykorzystane do celów politycznych i sprowokować oskarżenia rządu o ochronę interesów Ukrainy zamiast Polski. A to może wzmocnić partie takie jak Konfederacja i Prawo i Sprawiedliwość. Dlatego rozumiem, dlaczego rząd jest ostrożny. Jednocześnie z punktu widzenia eksperta chciałabym, aby Polska była bardziej aktywna.
A także, aby zarówno Ukraina, jak i Polska były bardziej wrażliwe na kwestie historyczne. Tak, mamy trudną przeszłość, ale teraz mamy wspólnego wroga – i to powinno przeważyć stare urazy.
Powiem coś optymistycznego: wszyscy, z którymi rozmawiałam w branży obronnej, twierdzą, że Polska będzie aktywnie uczestniczyć w każdej „koalicji chętnych”, ponieważ cała logistyka – żołnierze, broń, transport, lotniska i infrastruktura – będzie przebiegać przez Polskę. Brak wojsk na ziemi nie oznacza braku samolotów w powietrzu. Polska mogłaby pomóc w ochronie przestrzeni powietrznej Ukrainy, gdy zostanie osiągnięte zawieszenie broni.
Myśliwiec Typhoon FGR4 nad Polską, 19.09.2025. Zdjęcie: Ben Birchall/Press Association/East News
Czynnik amerykański i globalne zmiany
Ostatnie działania administracji Trumpa, w szczególności porozumienie z Seulem w sprawie transferu technologii dla floty atomowych okrętów podwodnych, wzmocnieniu roli polityki dalekowschodniej USA? Czy Europa, a zwłaszcza Polska i kraje bałtyckie, nie ryzykują, że znajdą się poza centrum uwagi polityki bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych?
Krótka odpowiedź brzmi: tak. Ale myślę, że jest to coś, co obserwujemy w Stanach Zjednoczonych już od dłuższego czasu. I jest to z pewnością jeden z powodów, dla których Europa musi być w stanie się bronić.
Bo nawet jeśli, powiedzmy, demokraci powrócą do Białego Domu i nawet jeśli będą oddani Europie i przychylni stosunkom transatlantyckim, to głównym przeciwnikiem Stanów Zjednoczonych pozostają Chiny i wszyscy o tym wiedzą.
Myślę, że w amerykańskiej administracji –zarówno wśród demokratów, jak i republikanów – panuje szeroka zgoda co do tego, że Europa musi być w stanie się bronić na wypadek, gdyby Stany Zjednoczone zostały zmuszone do przeniesienia swoich sił w region Indo-Pacyfiku.
Jak Polska mogłaby wtedy dostosować swoją strategię, aby zachować znaczenie i wagę w oczach Waszyngtonu?
Bardzo trudno będzie utrzymać wpływ, jeśli Stany Zjednoczone rzeczywiście będą zmuszone przenieść swoją uwagę z Europy. Uważam, że najlepszym scenariuszem dla Polski – i dla NATO jako całości – jest maksymalne wzmocnienie europejskiego filaru NATO.
Nie jestem pewna, czy samo kupowanie broni od Stanów Zjednoczonych – jak proponują niektórzy nasi prawicowi politycy – jest naprawdę właściwą strategią, aby utrzymać Amerykę na wschodnim skrzydle. Chodzi raczej o to, aby pokazać Stanom Zjednoczonym, że wydajemy wystarczająco dużo, inwestujemy we własne możliwości i udowadniamy, że możemy być silnym sojusznikiem. Ale w tym celu musimy zbudować znacznie silniejsze siły zbrojne w całej Europie, a nie tylko na wschodnim skrzydle.
Omówiłyśmy nieformalne formaty współpracy w Europie, ale mamy też wiele podobnych przykładów na skalę światową – od AUKUS po partnerstwa UE z azjatyckimi demokracjami. Czy te „elastyczne sojusze” stwarzają nowe możliwości dla zbiorowego bezpieczeństwa, czy też wręcz przeciwnie – ryzyko fragmentacji globalnego systemu?
Kolejne interesujące pytanie. Spróbuję udzielić krótkiej odpowiedzi: jedno i drugie. Te mniejsze formaty są potrzebne, ponieważ po prostu potrzebujemy większej elastyczności w tych strukturach.
Można ograniczyć ryzyko podziału, znajdując sposoby informowania i angażowania sojuszników, którzy nie należą do tych niewielkich ugrupowań. W razie potrzeby można również w pewnym stopniu włączyć do tych elastycznych formatów oficjalne organizacje międzynarodowe, co jest całkowicie realne. Widzieliśmy już, jak to działa w Europie, i jestem optymistką, że możemy to zobaczyć na arenie globalnej.
Oczywiście sprawia to, że świat staje się bardziej złożony, a wraz ze wzrostem złożoności zawsze istnieje ryzyko fragmentacji.
Ale jeśli spojrzeć na szklankę do połowy pełną, to istnienie bardziej zróżnicowanych systemów bezpieczeństwa może uczynić cały system bardziej odpornym.
Wyobraźmy sobie scenariusz, w którym na przykład Węgry, Słowacja, Czechy i Stany Zjednoczone blokują decyzje NATO, ponieważ stają się one bardziej zgodne z Rosją. W takim przypadku kraje o podobnych poglądach, takie jak Kanada i inni członkowie NATO, a nawet partnerzy, tacy jak Nowa Zelandia, Indonezja czy Korea Południowa, mogą nadal połączyć siły, aby utworzyć koalicję i podjąć działania. Na tym właśnie polega przewaga tego elastycznego formatu.
Monika Sus — profesorka Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, współpracowniczka Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji, adiunkt i pracownik naukowy Szkoły Hertie (Berlin),redaktor serii Central and Eastern European Perspectives on International Relations wydawnictwa Palgrave Macmillan.
W Ukrainie doniesienia o tym, że nastolatki zwerbowane przez Rosjan dopuściły się dywersji, chuligaństwa czy terroryzmu, to już codzienność. Początkowo wróg skupiał się na dzieciach z rodzin w trudnej sytuacji socjalnej, ale ostatnie głośne przypadki pokazują, że w pułapkę wpadają nawet nastolatki z zamożnych rodzin, w tym dzieci wojskowych, którzy bronią kraju.
Jednym z najbardziej szokujących przypadków była tragedia w Iwano-Frankiwsku w 2023 roku. Dwóch chłopców w wieku 15 i 17 lat przez kanał na Telegramie dostało zadanie od rosyjskiego kuratora: złożyć domowej roboty bombę i dostarczyć ją pod wskazany adres.
Kiedy wyszli na ulicę, by wykonać zadanie, bomba została zdalnie odpalona. Starszy chłopak zginął na miejscu, młodszemu amputowano nogi
Szerokim echem odbiło się też zabójstwo Iryny Farion, ukraińskiej działaczki społecznej, aktywistki działającej na rzecz języka ukraińskiego i posłanki ze Lwowa. Podejrzewa się o nie Wiaczesława Zinczenkę z Dniepru, syna żołnierza Sił Zbrojnych Ukrainy. Ukraińskie służby specjalne ustalają, czy zatrzymany ma powiązania z ruchem neonazistowskim w Rosji.
Z kolei 14-letnia uczennica z Tarnopola szukała pracy w jednej z grup telegramowych. Hakerzy podstępem uzyskali dostęp do jej danych osobowych, włamali się do jej telefonu i ściągnęli intymne zdjęcia dziewczyny. Szantażem zmusili ją do przeniesienia w plecaku materiału wybuchowego i podłożenia go pod samochodem, który stał w pobliżu posterunku policji. Funkcjonariusze cudem zdołali zapobiec eksplozji.
W 2024 roku, w okresie masowych ataków na obiekty energetyczne Ukrainy, przez kraj przetoczyła się fala incydentów, w których werbowano nastolatków do wysadzania elektrowni. Potem była kolejna fala – podkładania ładunków wybuchowych w wojskowych samochodach
Jak rosyjscy rekruterzy znajdują swoje ofiary? Najczęściej poprzez grupy telegramowe poświęcone poszukiwaniu pracy. Kuszą je pieniędzmi, na przykład prosząc, by na początek zrobić coś łatwego i błahego, na przykład namalować graffiti na jakimś budynku. Płacą hojnie (w lokalnej walucie lub kryptowalucie), a potem idą dalej: namawiają do popełnienia przestępstwa. Obiecują za to większe kwoty, ale tym razem nikt nie zamierza już płacić. Albo szantażują i zastraszają.
Taki schemat pomaga upiec kilka pieczeni na jednym ogniu: zadać cios Ukraińcom rękami innych Ukraińców, wrobić w przestępstwo lub zniszczyć nieletnich, którzy swoimi działaniami rujnują sobie życie, a tym samym wypadną z potencjalnego kręgu oporu przeciw Rosjanom.
Jak rosyjscy rekruterzy znajdują swoje ofiary? Najczęściej poprzez grupy telegramowe poświęcone poszukiwaniu pracy
„Rzućcie ją na kolana i poniżcie”
W Ukrainie wszystko zaczęło się od anonimowych kanałów na Telegramie, z obraźliwymi komentarzami na temat wspólnych znajomych. Najpierw w ośrodkach regionalnych, a potem nawet w małych miasteczkach, jedna po drugiej pojawiały się grupy o nazwie „Istota (i nazwa miasta)”. Informacje o nich rozchodziły się pocztą pantoflową. Proponowano wysyłanie zdjęć i filmów osób, o których nastolatki chciałyby wyrazić swoją opinię anonimowo. Oczywiście znaleźli się tacy, którzy byli na kogoś obrażeni, zazdrośni, mieli jakieś konflikty. Często celem ataków stawali się „kujoni”, atrakcyjne dziewczyny i ci, którzy nie pasowali do ogólnych norm.
Rozpowszechniano zdjęcia z poniżającymi, cynicznymi opisami, wulgarnymi słowami, które często zawierały bezpośrednie wezwania do przemocy: „gdy ją zobaczycie, oplujcie ją”, „ona ma AIDS”, „w nienaturalny sposób zgwałciłem jego matkę”, „ona ma wszy”, „rzućcie ją na kolana i poniżcie”
Jeśli rodzice lub krewni wstawiali się za dzieckiem, administratorzy kanału mogli stworzyć na nich „teczkę”, organizując nagonkę na całą rodzinę
Ukraińskie ośrodki śledcze, w szczególności serwis NGL.Media, udowodniły, że to część hybrydowej wojny przeciwko Ukrainie, a administratorzy tych kanałów znajdowali się w Rosji. Wszystkie informacje na tych kanałach były podawane w języku rosyjskim, a profile – powiązane z rosyjskimi numerami.
– Znaleźli mój profil na Facebooku i zaczęli pobierać stamtąd zdjęcia, umieszczając je potem w bardzo obraźliwych kontekstach. Udostępniali moje dane kontaktowe: numer telefonu, miejsce pracy – opowiada Iryna z Odesy. – Chciałam chronić moją siostrzenicę. Ją, sportsmenkę i prymuskę, pięknę dziewczynę, przedstawiono jako sprzedająca się do intymnych zabaw. Wpadła w depresję, nie chciała chodzić do szkoły. Administrator kanału zaproponował usunięcie tego posta za pieniądze, ale kiedy się zgodziłam, po prostu zniknął.
Nie chodziło więc o pieniądze, ale o celowe nękanie, wywieranie dodatkowej presji psychicznej na ukraińskich nastolatkach – i tak już doświadczonych przez wojnę, rozłąkę z rodzicami, utratę domu i normalnego, bezpiecznego życia.
Według Nastii Melnyczenko, badaczki zjawiska znęcania się, w destrukcyjnym schemacie nękania w Internecie ostatecznie cierpią wszystkie strony. Największej krzywdy doświadczają dzieci, które znalazły się w roli ofiary. Jednak poziom niepokoju wzrasta również u tych, którzy po prostu scrollowali strony i byli świadkami nękania. Znęcanie się ma silny wpływ na rozwój zespołu stresu pourazowego (PTSD). Badania pokazują, że 27,6% chłopców i 40,5% dziewcząt, którzy doświadczyli znęcania się, miało wyniki mieszczące się w klinicznym zakresie PTSD.
Trauma nastolatków spowodowana znęcaniem się może być większa niż nawet u dorosłych uczestników wojny, pracowników, którzy zostali zwolnieni, czy par po rozwodzie
Podobne do wspomnianych kanały na Telegramie mogły być też wykorzystywane do budowania baz danych nastolatków potencjalnie podatnych na manipulację i próby rekrutowania do nielegalnych zadań.
Największej krzywdy doświadczają dzieci, które znalazły się w roli ofiary
Tellonym i Szon Patrol, czyli nękanie w Polsce
Chociaż w Polsce kontrole dotyczące wykorzystywania cudzych zdjęć i filmów są surowsze, charakter kontaktów, w które ostatnio angażują się nastolatki, jest bardzo podobny.
Zamiast Telegramu używa się tu Tellonym, aplikacji mobilnej i serwisu internetowego do wymiany anonimowych wiadomości. Początkowo aplikacja ta była niewinnym narzędziem integrującym społeczność liceów i podstawówek. Publikowano tam ogłoszenia o sprzedaży książek, dyskutowano o nauczycielach – którzy są surowi, a którzy nie. Jednak z czasem w wielu szkołach Tellonym stał się narzędziem do celowego nękania.
– Nie wiedziałam o tej aplikacji, dopóki nie usłyszałam szeptów za moimi plecami, bo w Tellonym napisano: „Karina P. z 2b to dziwka” – powiedziała mi córka mojej przyjaciółki.
Niedawno polscy nastolatkowie znaleźli sobie nową rozrywkę: organizują „patrole” sprawdzające, czy dziewczyny są odpowiednio ubrane, i publikują w mediach społecznościowych krytyczne filmy. Wskazane w ten sposób dziewczyny zmagają się z wieloma negatywnymi komentarzami na swój temat. Liczba kont w mediach społecznościowych, które używają nazwy „Szon Patrol (+ nazwa miasta)”, gwałtownie rośnie.
Słowo „szon” w młodzieżowym slangu oznacza prostytutkę.
To nie przypadek, ale celowe naśladowanie modelu destabilizacji psychologicznej: to, co wypróbowano w Ukrainie, teraz wprowadza się w Polsce – z uwzględnieniem mentalności narodowej i realiów prawnych dotyczących publikowania zdjęć i filmów. Jedynym celem jest sianie chaosu i dzielenie społeczeństwa
Test podatności: jak rekruterzy badają grunt
Tylko w moim małym miasteczku, w obwodzie odeskim, w ciągu ostatniego miesiąca sporządzono protokoły administracyjne wobec rodziców trójki dzieci. To bezpośrednia konsekwencja nowej fali: w anonimowych grupach telegramowych w zamian za niewielką zapłatę 100 czy 200 hrywien (10-20 zł) zachęca się dzieci i nastolatków do naruszania porządku publicznego lub działań niezgodnych z prawem. Proponuje się im na przykład wykonywanie niebezpiecznych akrobacji na rowerach lub motorowerach, wspinanie się na pomniki, kąpanie w miejskiej fontannie, odpalanie petard (podczas wojny to zabronione, bo wywołuje lęk) – a potem fotografowanie i filmowanie tego wszystkiego. I publikowanie.
„Ceniony” jest content z bezdomnymi, osobami pijanymi i rówieśnikami w upokarzających sytuacjach
Jak podkreśla polski reporter Paweł Jędral, Rosja systematycznie stosuje te same narzędzia – dezinformację, cyberataki i angażowanie wrażliwych grup w fizyczny wandalizm – również w Mołdawii. Ta na pierwszy rzut oka dziwna taktyka jest skutecznym narzędziem wojny hybrydowej.
Co jednak najważniejsze, dzięki takim pozornie niegroźnym działaniom następuje selekcja potencjalnych kandydatów do dalszej, już poważniejszej, współpracy.
Słowo „szon” w młodzieżowym slangu oznacza prostytutkę
„Łatwy szmal” i „ważna misja”, czyli haczyki
Podatne i posłuszne dzieci rekrutuje się do popełniania poważniejszych przestępstw. Ostatecznym celem jest wykorzystanie ich do przeprowadzania aktów dywersji, podpaleń, zamachów bombowych itp. Za granicą takie przypadki mają wywoływać negatywne nastawienie do Ukraińców, zmniejszyć poparcie dla Ukrainy i solidarność z nią.
Analiza przeprowadzona przez ukraińską fundację charytatywną „Głosy dzieci” pokazuje, że Rosjanie celowo poszukują nastolatków z tak zwanej strefy ryzyka, proponując im pieniądze w zamian za destrukcyjne treści lub wykonywanie niezgodnych z prawem zleceń. Do tej kategorii należą dzieci, które odczuwają izolację społeczną, mają niską samoocenę lub problemy finansowe.
Ta wrażliwość jest szczególnie silna w środowisku dzieci będących uchodźcami. Liczba potencjalnych celów może być tutaj wyższa z powodu szeregu czynników systemowych: izolacji społecznej w środowisku zagranicznych rówieśników, rozdzielenia rodzin, problemów finansowych.
Także lokalni nastolatkowie, którzy słyszeli ksenofobiczne wypowiedzi rodziców, często łatwo ulegają zewnętrznym wpływom. Rekruterzy wiedzą, na jakie czułe punkty naciskać.
Kiedy czujesz bezsilność i niepokój, nagle pojawia się ktoś, kto potrafi przekonać cię o ważności określonych działań – ostrzega fundacja „Głosy dzieci”
Niedawna historia z Wrocławia pokazuje, jak działają te mechanizmy. Podejrzani – grupa ukraińskich nastolatków – zwabili innego Ukraińca, 23-letniego, na rzekomą randkę z 16-letnią dziewczyną. Kiedy mężczyzna przyszedł, brutalnie go pobili, ogolili mu głowę i namalowali na twarzy nazistowskie symbole. Wszystko sfilmowali.
Z kolei polska policja zatrzymała dwóch 17-letnich obywateli Ukrainy, którzy według śledczych na zlecenie zagranicznych służb specjalnych pozostawiali „banderowskie hasła” oraz czerwono-czarne symbole na budynkach i pomnikach ofiar tragedii wołyńskiej. Polskie służby specjalne podkreślają, że działania te miały charakter prowokacji i służyły podsycaniu wrogości między Ukraińcami i Polakami.
Takie sytuacje powtarzają się w różnych krajach UE, gdzie mieszkają ukraińscy uchodźcy. Niedawno w Holandii policja aresztowała dwóch 17-latków pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Według ojca jednego z nich, syn został zwerbowany przez prorosyjskiego hakera za pośrednictwem Telegramu. W sierpniu nastolatek z Wi-Fi snifferem [urządzenie do przechwytywania danych – red.] kręcił się w pobliżu biur Europolu, Eurojustu i ambasady Kanady w Hadze, szpiegując pracę tych instytucji.
Rosjanie celowo poszukują nastolatków z tak zwanej strefy ryzyka, proponując im pieniądze w zamian za destrukcyjne treści lub wykonywanie niezgodnych z prawem zleceń
Zaufanie kontra manipulacje: jak przeciwdziałać
Ministerstwo Edukacji Ukrainy wyjaśnia: podstawowym zabezpieczeniem jest zaufanie między rodzicami a dzieckiem. Jest ono w stanie zniweczyć wszystkie schematy rekrutacyjne.
Ten mechanizm ochronny, budowany od najmłodszych lat, dowiódł już swojej skuteczności. Dowodzi tego przypadek w Tarnopolu. Ósmoklasista jednej z tamtejszych szkół nie zgodził się na propozycję „zarobku”, którą otrzymał w komunikatorze: przeprowadzenie zamachu terrorystycznego na urzędników państwowych. Rozpoczął tę komunikację dla żartu, ale wkrótce zaczęto go szantażować i grozić mu. Opowiedział o wszystkim rodzicom, cyberprzemoc udało się powstrzymać.
Okres dojrzewania to czas burzliwych zmian w organizmie i psychice, co sprawia, że młodzież jest szczególnie podatna na radykalne idee. Układ limbiczny (emocje) jest już dobrze rozwinięty, a kora przedczołowa (samokontrola, ocena ryzyka) jeszcze nie. Dlatego emocje często biorą górę nad rozsądkiem. Manipulatorzy wykorzystują to, podsuwając proste odpowiedzi na złożone pytania. To, że młodzi chłopcy i dziewczęta ulegają takim wpływom, nie świadczy o ich złym charakterze, lecz o umiejętnościach wroga.
Co mogą zrobić rodzice
1. Porozmawiać z dzieckiem o ryzyku, które może się pojawić, ostrzec przed możliwością szantażu i zastraszania. Podać przykłady różnych adekwatnych sytuacji, w szczególności takich, w których wszystko zaczęło się od propozycji „łatwych pieniędzy” lub wykonania „specjalnej misji”. Wyjaśnić, jak przebiega rekrutacja i jak postępować w przypadku popadnięcia w tarapaty.
2. Nie pouczać nastolatka na temat jego przekonań czy zainteresowań. Być wsparciem, a nie nadzorcą. Nie potępiać, tylko słuchać i zadawać wiele pytań. Poszukiwanie odpowiedzi uczy krytycznego myślenia.
3. Zaproponować alternatywę dla tego, czego szukają manipulatorzy. Skierować energię dziecka w konstruktywną stronę. Jeśli niepokoi je jakaś niesprawiedliwość, wspólnie z nim zaangażować się w działalność charytatywną. A jeśli brakuje mu pieniędzy – wspólnie poszukać sposobu na ich zarobienie.
Trzeba zdać sobie sprawę z tego, jakie bolączki wykorzystuje wróg. W Polsce to podsycanie wrogości narodowej: próby skłócenia Ukraińców z Polakami, sianie niezgody między uchodźcami a lokalną społecznością
Wrodzy manipulatorzy zawsze grają na podziałach. Naszym obowiązkiem jest nie potępiać ofiar, ale stworzyć system, w którym każde dziecko będzie wiedziało, gdzie zwrócić się o pomoc, nie obawiając się kary.
Za ustawą głosowało 227 posłów, 194 było przeciw, a siedmiu wstrzymało się od głosu.
Wcześniej posłowie przegłosowali wniosek o przystąpienie do trzeciego czytania projektu bez ponownego kierowania go do komisji oraz zagłosowali przeciwko wnioskowi koła poselskiego Konfederacji Korony Polskiej o odrzucenie ustawy w całości. Odrzucili także poprawki i wnioski mniejszości zgłoszone przez opozycję.
Poparcia nie uzyskały propozycje klubu PiS dotyczące m.in. zaostrzenia kar dla osób nielegalnie przekraczających granicę, wprowadzenia kary za propagowanie banderyzmu, wydłużenia z 3 do 10 lat minimalnego okresu nieprzerwanego pobytu w Polsce wymaganego do uznania cudzoziemca za obywatela polskiego oraz ograniczenia możliwości zaciągania kredytów i pożyczek przez Bank Gospodarstwa Krajowego na rzecz Funduszu Pomocy.
Posłowie odrzucili również wnioski mniejszości zgłoszone przez Klaudię Jachirę (KO), która chciała m.in. powiązania świadczenia 800 plus z aktywnością zawodową nie tylko cudzoziemców mieszkających w Polsce, ale również polskich obywateli.
Poparcia nie uzyskała również poprawka koła Razem, która przywracała warunki wypłaty świadczeń do stanu z poprzedniego projektu ustawy.
Projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu weryfikacji prawa do świadczeń na rzecz rodziny dla cudzoziemców oraz o warunkach pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa został opracowany po tym, jak pod koniec sierpnia prezydent Karol Nawrocki poinformował, że nie podpisał nowelizacji ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy. Swoją decyzję motywował m.in. tym, że świadczenie 800 plus powinni dostawać tylko ci Ukraińcy, którzy pracują w Polsce.
800 plus dla obcokrajowców
Regulacja uszczelnia system otrzymywania świadczeń na rzecz rodziny przez cudzoziemców. Prawo do tych świadczeń zostanie powiązane z aktywnością zawodową oraz nauką dzieci w polskiej szkole, z wyjątkami dotyczącymi np. osób z niepełnosprawnościami. Dodatkowo prawo do świadczeń będzie powiązane z uzyskiwaniem przez cudzoziemców co najmniej 50 proc. minimalnego wynagrodzenia za pracę, co oznacza, że w 2025 roku będzie to 2333 zł brutto.
ZUS co miesiąc będzie sprawdzał, czy cudzoziemcy byli aktywni zawodowo. Jeżeli w danym miesiącu obcokrajowiec nie był aktywny, to świadczenie będzie wstrzymywane, a przelew nie zostanie wysłany. ZUS będzie także weryfikował w rejestrze komendanta głównego Straży Granicznej, czy dany cudzoziemiec nie wyjechał z Polski.
Aby umożliwić lepszą identyfikację cudzoziemców ubiegających się o świadczenia oraz ich dzieci, wprowadzony zostanie obowiązek posiadania numeru PESEL. Przy nadawaniu PESEL weryfikowany będzie także pobyt dzieci na terytorium Polski.
Nowe przepisy przewidują także integrację baz danych różnych instytucji, co ma pozwolić na skuteczniejsze monitorowanie uprawnień cudzoziemców oraz wyeliminować próby wyłudzania świadczeń.
Wprowadzone zostaną również ograniczenia dotyczące możliwości korzystania ze świadczeń opieki zdrowotnej przez dorosłych obywateli Ukrainy. Chodzi m.in. o programy zdrowotne, rehabilitację leczniczą, leczenie stomatologiczne czy programy lekowe.
Zgodnie z ustawą dotychczasowe przepisy dotyczące legalności pobytu obywateli Ukrainy, którzy uciekli przed wojną, zostaną przedłużone do 4 marca 2026 r.
Nowe rozwiązania mają wejść w życie zasadniczo z dniem następującym po ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw.