Exclusive
20
min

Moje trzy siostry i ja dobrze wiemy, czego się boimy i za czym tęsknimy

Nie chcieliśmy nigdy wyjeżdżać, choć zawsze mieliśmy spakowane walizki - w końcu tuż obok nas szalony sąsiad, Rosja. Teraz w Warszawie mój ojciec czasem chodzi na dworzec i szuka pociągu do Charkowa - pisze wybitna ukrai

Switłana Oleszko

Switłana, Natalia i Julia. Zdjęcie Tymofij Klubenko

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Mam trzy siostry. Ja jestem czwartą, to znaczy drugą, ale środkową. Jest tak, bo moje młodsze siostry są bliźniaczkami. - Nasz ojciec zawsze był i jest feministą. Patrzy z góry na ludzi, którzy próbują mu współczuć, że nie ma syna i mówi, że zawsze marzył tylko o córkach. Dobrze pamiętam dzień narodzin moich młodszych sióstr. W erze bez ultrasonografów i telefonów komórkowych tata przybiegł do domu, krzycząc radośnie: - Urodziłem! Zapytaliśmy go spokojnie: - Kogo dokładnie? - Tata wykrzyknął: - Sami zgadnijcie! Dziadek odpowiedział cicho, z nadzieją: - Chłopca? Nie! - krzyknął radośnie tata. - Dziewczynkę - spróbowałam zgadnąć ja, ośmioletnia. - Nie! - tata przerwał triumfalnie. - Dwie dziewczynki!

Bycie środkową siostrą to raczej niewdzięczna praca: musisz trzymać się z dala od starszej siostry i pomagać młodszym. Jesteś wieczną ofiarą pedagogicznego eksperymentu w wychowywaniu perfekcjonistów (no bo na kim innym można eksperymentować? O najstarszej jeszcze nie pomyśleli, a na młodszych nie chcieli próbować). I podczas gdy twoje siostry zwierzały ci się ze swoich zauroczeń (najstarsza), kradły twoje ubrania i kosmetyki (młodsze), ty zajmowałaś się zawodowo łyżwiarstwem figurowym, szachami i uczyłaś się lepiej niż ktokolwiek inny (bo obiecali kupić psa, ale nigdy tego nie zrobili). I nagle... wszyscy dorośli.

Nikt z nas nie chciał opuszczać Charkowa i podbijać stolicy. Byliśmy tu szczęśliwi. 38 uniwersytetów do wyboru. Duża rodzina. Dżentelmeńska umowa z rodzicami: studiujesz - my cię wspieramy

A dlaczego nie studiować w dużym, tętniącym życiem mieście z trzema liniami metra, ze studentami z całej Ukrainy i świata

Nie musiałem nawet mieszkać w akademiku. Beztroska studencka egzystencja płynnie przeszła w dorosłość. Wszyscy zdobyliśmy wyższe wykształcenie, wyszliśmy za mąż (ja nawet dwa razy) i mieliśmy dzieci. Moje trzy siostry są przede wszystkim matkami i żonami. Ja jestem reżyserką i dyrektorką Teatru Arabeska w Charkowie. Wszyscy wiedliśmy szczęśliwe, satysfakcjonujące życie. Dużo podróżowaliśmy, ale nikt z nas nie chciał opuszczać Charkowa.

Moje osobiste piekło rozpoczęło się 11 października 2021 roku, kiedy mój mąż, Mychajło Barbara, zmarł niespodziewanie, bez długiej choroby, w wieku 49 lat, w naszym domu. Właśnie przygotowywaliśmy jego rocznicową trasę koncertową. Daty jego występów w Kijowie, Lwowie i innych miastach zostały ustalone. Miśko nie dożył swoich 50. urodzin - zabrakło miesiąca i trzech dni. Stało się to tak nagle, że wciąż nie mogę w to uwierzyć. Moje siostry były ze mną. Ludzie we Lwowie uważają, że Miśko należał przede wszystkim do swojego rodzinnego miasta, ale on chciał być pochowany w Charkowie. Nawet nie wiem dlaczego, ale rozmawialiśmy o tym dawno temu. Dla mnie to kolejny powód, dla którego nie chcę opuszczać Charkowa: groby mojej rodziny są tutaj.

W nocy z 31 grudnia na 1 stycznia 2022 roku moje siostry przyniosły mi szampana ze słowami: "Najgorsze w Twoim życiu już się wydarzyło w minionym roku". 17 lutego udało nam się zorganizować w Kijowie koncert poświęcony pamięci Miśki Barbary. Najlepsi ukraińscy wykonawcy zebrali się w Domu Nagrań. Był to ostatni duży koncert w Kijowie przed 24 lutego. W powietrzu czuć było niepokój, niepewność, ale także poczucie wspólnoty, zrozumienie, że musimy być razem. Po koncercie podszedł do mnie przyjaciel i poseł, i powiedział, że po 20 lutego wszystko może się skończyć. Posłuchałam i wróciłam do Charkowa. Zebrałyśmy się z siostrami na rodzinną naradę. Od 2014 roku pełne niepokoju pakowałyśmy walizki na wszelki wypadek, w razie nagłej potrzeby wyjazdu - Charków leży zbyt blisko granicy z szalonym sąsiadem. Poprosiłam moje siostry, aby upewniły się, że zbiorniki w ich samochodach są zawsze pełne i że wszyscy są przygotowani na wszystko. W rzeczywistości nikt z nas nie chciał opuszczać Charkowa.

24 lutego obudziliśmy się, gdy wszystko się zaczęło. Każdy w swoim mieszkaniu w Charkowie. Nie wiem, co nas obudziło - pierwsi przybysze czy intuicja. Internet krzyczał: "Zaczęło się!". Poszłam pod prysznic zaspana. I słusznie, bo potem byłam zbyt przerażona, by wziąć kąpiel. Siostry bliźniaczki z dziećmi i psami przeniosły się do piwnicy, skąd nie wychodziły przez tydzień. A raczej dzieci nie wychodziły. Siostry wybiegały coś ugotować i wyprowadzić psy. Moi rodzice odmówili zejścia do schroniska. Ja też zostałam w domu. Spałam na korytarzu w ubraniu. Telefon dzwonił bez przerwy. Dzwonili zagraniczni przyjaciele i dziennikarze. Pytali: Gdzie jestem i co u mnie? Odpowiadałem: "W domu, w Charkowie. Nie chcę nigdzie jechać".

Po pierwszym tygodniu bombardowania aktor w moim teatrze, przyjaciel i wolontariusz, przyniósł mi jajka, chleb i mleko. Zatrzymał samochód przed moimi drzwiami i poprosił, abym szybko wszystko odebrała, aby mógł pojechać dalej i dostarczyć pomoc innym. Chciałam wyjść z domu, ale poczułam, że nie potrafię tego zrobić. Opanował mnie jakiś zwierzęcy strach, którego nie da się porównać z niczym innym. Nie dało się go przezwyciężyć.

Następnego dnia wprost na naszą ulicę spadły bomby

Wrzuciliśmy dzieci i psy moich sióstr bliźniaczek oraz naszych rodziców do samochodów, i odjechaliśmy. Wszyscy mieszkaliśmy na tej samej ulicy. I nikt z nas nie chciał opuszczać Charkowa.

Nasza najstarsza siostra, która wraz z mężem i synami wybudowała dom w pobliżu lotniska, kilka dni później wyjechała do centralnej Ukrainy, gdzie mieszka siostra jej męża. Pojechaliśmy na tydzień do Lwowa, do rodziny mojego męża. Korki, punkty kontrolne, godziny policyjne. Spędziliśmy noc z przyjaciółmi, przyjaciółmi przyjaciół i zupełnie obcymi ludźmi. Karmili nas, przytulali, obiecywali, że wszystko będzie dobrze. Do Lwowa pojechaliśmy trzema samochodami. Sześcioro dorosłych, troje dzieci, dwa psy. Podczas tej podróży byłam najstarszą siostrą.

Julia, Natalia i Switłana. Zdjęcie: Tymofij Klubenko

Przez cały ten czas odbierałem telefony od przyjaciół, kolegów i dziennikarzy z zagranicy. Zadzwonił Andrzej Seweryn, światowej sławy aktor i dyrektor Teatru Polskiego im. Arnolda Szyfmana w Warszawie. Poznaliśmy się w 2014 roku w Charkowie. Seweryn przyjechał na kijowski Majdan, ale chciał też odwiedzić wschodnią Ukrainę. Ówczesna dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie, Ewa Figel, przyprowadziła go do nas. W Charkowie byli już uchodźcy z obwodów donieckiego i ługańskiego oraz z Krymu. Do Charkowa przywieziono pierwszych rannych z linii frontu. Były też pierwsze ataki terrorystyczne, ale obyło się bez ofiar. Andrzej Seweryn przyjechał do takiego miasta i zapytał, co może zrobić. Mój mąż, Miśko Barbara, odpowiedział:"Pokaż swój monodram "Shakespeare Forever" na naszych "Arabeskach" dla uchodźców i żołnierzy". W odpowiedzi usłyszeliśmy: = W jakim języku mam zagrać? Po polsku? Po angielsku? Po francusku? Nalegaliśmy na polski, ale wyjaśniliśmy, że jest dla nas bardzo ważne, aby od czasu do czasu wystawiać Szekspira po ukraińsku, ponieważ było to zabronione w Imperium Rosyjskim. Kilka tygodni później Andrzej Seweryn wrócił do Charkowa z zespołem Teatru Polskiego. Mieliśmy tylko jedną próbę, ale stał się cud. To już nie był spektakl jednoosobowy. Seweryn i Barbara zagrali razem. Seweryn po polsku, ale czasem jego głos zastępował Miśka i wtedy Szekspir brzmiał po ukraińsku. To był niezwykły spektakl. Trzysta osób zapakowanych do sali na sto osób. Kiedy na koniec aktor wyszedł do oklasków, myślałem, że teatr pęknie, gdy krzyknął: "Chwała Ukrainie!". A potem powiedział, że przeczyta wiersz po polsku, ale żeby wszyscy go zrozumieli. I przeczytał "Testament" Szewczenki. Płakaliśmy wszyscy: aktorzy, publiczność, technicy, wojskowi, uchodźcy, wolontariusze.

Telefon od Seweryna

Do Warszawy przyjechałyśmy z moją najmłodszą siostrą i dwójką jej dzieci oraz psem. Nigdy w życiu nie przekroczyłem ukraińsko-polskiej granicy tak szybko. W teatrze zastaliśmy pościelone łóżka w przestronnym pokoju gościnnym, wspaniały widok na Wisłę i ogromną torbę zabawek. Odetchnęliśmy i zasnęliśmy. Kiedy się obudziliśmy, pracownicy teatru dosłownie zasypali nas jedzeniem, ubraniami, kosmetykami - wszystkim, czego mogą potrzebować uchodźcy z jedną małą walizką, dwójką dzieci i psem. Później poprosiliśmy Andrzeja Seweryna, aby wytłumaczył pracownikom teatru, aby nie przynosili nam pomocy - nie możemy tyle jeść i nie potrzebujemy tylu rzeczy! Dyrektor Seweryn odpowiedział, że teatr zatrudnia ponad sto osób i wszyscy chcą pomagać, więc musimy jeść.

Potem udało nam się zabrać do Polski naszą drugą siostrę bliźniaczkę z córką i psem, a także naszych rodziców. Nie mieszkaliśmy już na tej samej ulicy, ale przynajmniej w tym samym mieście.

Siostry zajmowały się dziećmi, tak jak w domu: polska szkoła, odrabianie lekcji po polsku, kluby sportowe. Emerytowani rodzice uwielbiają warszawskie parki, komunikację miejską, ukraińskie kasjerki w Biedronce i ciągle pytają: "Kiedy wracamy do Charkowa?". Ja pracuję jako reżyserka teatralna.

Siostra Switłany z dziećmi. Zdjęcie: Tymofij Klubenko

Przez pierwsze kilka miesięcy po 24 lutego kraińscy artyści nie mogli tworzyć, nie mogli nawet czytać. Ja jednak musiałam pracować. Andrzej Seweryn dał mi książkę Oksany Zabużko "Planeta Piołun". Miałam przygotować czytania performatywne z dziesięcioma polskimi aktorami. Wybrałam dwa eseje, których nie ma w ukraińskim wydaniu książki: "Ukraina własnym głosem" i "Deportowani. Kod"

Na pierwszą próbę przyniosłam swoją walizkę zapakowaną "na wszelki wypadek", której nie byłam w stanie rozpakować w bezpiecznej Warszawie. Pokazałem aktorom jej zawartość i poprosiłem, aby zebrali, i przynieśli na następną próbę swoje walizki.

Teoretycznie aktorzy mogli się zbuntować - teatr ma zapewnić rekwizyty, ale tak się nie stało. Wszyscy zrobili to, o co prosiłam.

Na scenie zbudowaliśmy schron przeciwbombowy, a polscy aktorzy czytali z telefonów teksty Oksany Zabużko jakby czekali na alarm. Moi rodzice i siostry płakali przez cały spektakl. Oksana Zabużko też.

W zawód reżysera wpisany jest obowiązek oglądania cudzych spektakli, pracy kolegów w innych teatrach. Było to równie trudne, jak rozpoczęcie czytania książek. Jak na ironię, pierwszą sztuką, którą zobaczyłem w Warszawie w 2022 roku jako widz-uchodźca, były "Trzy siostry" Antoniego Czechowa w TR Warszawa. Wiedziałem, że gra w nim Oksana Czerkaszyna z Charkowa, że autorzy sztuki dokonali zmian w tekście po 24 lutego i pozwolili ukraińskiej aktorce improwizować.

Premiera "Trzech sióstr" odbyła się 20 czerwca 2021 roku. To pierwsze dzieło słynnego belgijskiego reżysera Luca Percevala z polskimi aktorami. Negocjacje dotyczące ewentualnej produkcji w Warszawie i wyboru materiału trwały długo.

Roman Pawłowski, dramaturg TR Warszawa, zapytał Persevala, dlaczego nigdy nie wystawił sztuki Czechowa. Reżyser odpowiedział, że denerwuje go irytujący, powtarzający się motyw przewodni: "Do Moskwy! Za Moskwę! Do Moskwy!" Perceval nie mógł zrozumieć: "Kto chce teraz jechać do Moskwy? Co tam jest do roboty?" W swojej inscenizacji całkowicie pozbył się lokalnej specyfiki i znacznie zredukował tekst Czechowa. Niemniej jednak, "Do Moskwy! Do Moskwy! Do Moskwy!", które jest sensem życia trzech sióstr, zostawił.

Opis sztuki na stronie teatru brzmi następująco: "Trzy siostry tęskniące za dawnym życiem w wielkim mieście. Trzy stare kobiety próbujące zatrzymać czas. Trzy kobiety wygnane z raju dzieciństwa. Czas i wojna odebrały im wszystko. Żadne linie lotnicze nie latają do świata, który utraciły. Jedynym sposobem, aby się tam dostać, jest podróż na pokładzie własnej zawodnej pamięci"

Luc Perceval uczynił trzy siostry starszymi (najstarsza siostra Czechowa ma mniej niż trzydzieści lat) i przeniósł akcję do Europy. Z opisu sztuki: "Temat poślizgu, charakterystyczny dla dramatu Czechowa, nigdy nie był tak aktualny jak dziś, gdy stary porządek świata upada, a nowy jeszcze się nie wyłonił. Pandemia dodała kolejny aspekt do problemu starzenia się i śmierci: izolację osób starszych. Siostry Prozorow pozostają na wraku czasu, zamknięte na wyspie pamięci. Żyją przeszłością, nie mogąc skonfrontować się z teraźniejszością. Czego boją się i za czym tęsknią bohaterowie? Czego my się boimy i za czym tęsknimy?"

Moje siostry i ja dobrze wiemy, czego się boimy i za czym tęsknimy

To proste pytania dla pochodzącej z Charkowa aktorki Oksany Czerkaszyny, która gra Nataszę, żonę brata sióstr Czechow. W sztuce jest obca wyrafinowanym moskiewskim damom, zbyt pragmatyczna, przyziemna i pozbawiona smaku. Należy do ich rodziny tylko formalnie. Perceval chciał zaprosić do tej roli aktorkę innej narodowości, ale jego polscy koledzy wyjaśnili mu, że Ukrainka będzie idealna dla jego pomysłu w Warszawie.

Po 24 lutego wszystko się zmieniło. Musieliśmy podjąć decyzję - usunąć wszystkich rosyjskich bohaterów, czy szukać innych rozwiązań. W każdym razie żaden z aktorów nie byłby w stanie powiedzieć "Do Moskwy! Do Moskwy! Do Moskwy!", zwłaszcza że ich partnerką jest Ukrainka. Rodzice Oksany Czerkaszyny pozostali w bombardowanym Charkowie. W wersji belgijskiego reżysera akcja rozgrywa się w Europie, a trzy siostry to starsze kobiety, które marzą o szczęśliwym dzieciństwie, które było gdzieś daleko i dawno temu. Dlatego Moskwę zastąpił Kijów, a ukraińska aktorka zwraca się do Europejczyków z pytaniem, jakie jest jej miejsce w wielkiej europejskiej rodzinie? Ten gest twórców sztuki może wydawać się nieco naiwny, ale był szybką reakcją na nową rzeczywistość. To znacznie więcej niż nic.

Dziś siostry mieszkają w różnych krajach

Po spektaklu uściskaliśmy Oksanę Czerkaszynę i razem udaliśmy się do naszego gościnnego mieszkania w Teatrze Polskim. Oksana była w Warszawie od kilku lat i planowała wrócić do Ukrainy w styczniu. Teraz rozmawialiśmy o tym, jak zabierze swoich rodziców do Polski. Długo rozmawialiśmy. W szczególności o Charkowie, którego nikt nie chciał opuszczać.

W rzeczywistości sztuka Czechowa opowiada o "dobrych Rosjanach". Są to wykształceni, zamożni ludzie, którzy znają języki obce. Powtarzają, że muszą pracować, ale tego nie robią, a jeśli już, to nienawidzą tego, co robią. Nienawidzą małego prowincjonalnego miasteczka, w którym mieszkają od wielu lat, ponieważ urodzili się w stolicy. Nie lubią niczego, ani nikogo. Krzyczą na kobietę, która wysyła telegram do krewnych o śmierci syna, tylko dlatego, że nie pamięta adresu. Siostry uważają, że tylko wojskowi zasługują na ich uwagę i szacunek. Ale kiedy żołnierz celowo zabija narzeczonego młodszej siostry w pojedynku, nikt nie potrafi lub nie chce wyjaśnić przyczyny pojedynku. Ciągle cytują Puszkina i Lermontowa. Czechow dobrze znał i kochał Ukrainę, a także doskonale rozumiał, czym Ukraińcy różnią się od Rosjan.

Понад рік я працюю в Польському театрі імені Арнольда Шифмана режисеркою. Усе, що я ставлю, пов’язане з війною

W marcu 2024 roku odbędzie się premiera musicalu opartego na tekście Serhija Żadana. Sztuka nosi tytuł "Charków-Charków".

W czerwcu 2022 roku nasza najstarsza siostra wróciła do Charkowa. Do swojego domu w pobliżu lotniska. Ma tam ogród i ogród warzywny, bez których nie może żyć. Ma własną piwnicę dla gości. Urodziła się i wychowała w centrum metropolii, a teraz ma kury.

Starsza bliźniaczka i jej córka również wróciły na Ukrainę. Mieszkają między Charkowem a Kijowem. Nie mają własnej piwnicy, ale jej mąż ma pracę

Młodsza bliźniaczka i jej dwoje dzieci zostały zabrane do Niemiec przez jej męża. Jest osobą z niepełnosprawnością i pierwsze miesiące spędził przewożąc dzieci, i żony swoich przyjaciół za granicę. Teraz ma pracę i dom na granicy z Francją. Dzieci poszły do niemieckiej szkoły i mówią: "W końcu zrozumieliśmy, co mówił nam dziadek. Nigdy wcześniej nie chcieliśmy go słuchać. Ale opowiedział nam, jak został ewakuowany podczas II wojny światowej i poszedł do gruzińskiej, a potem litewskiej szkoły. Musiał nauczyć się tych języków".

Mój ojciec urodził się w 1936 roku i jest to jego druga ewakuacja. W Warszawie czasami chodzi na dworzec i szuka pociągu do Charkowa

P.S. Nasz tata ma czterech wnuków, dwie wnuczki i prawnuka. Może to zabrzmi dziwnie, ale oni wszyscy chcą mieszkać w Charkowie

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Założycielka i dyrektorka Teatru Arabeska (Charków), inicjatorka utworzenia Instytutu Teatralnego w Charkowie w którym zrealizowano kilkadziesiąt projektów pełniących funkcje społeczne i rehabilitacyjne. Najbardziej znane produkcje: „Eneida” Iwana Kotlyarevsky'ego, „Wesołych Świąt, Jezu!” , „Red Alice”, „Radio Chanson: osiem opowieści o Juriju Zoyferze” (napisane przez Siergieja Zhadana). Dokumentalistka, współpracuje z Centrum Kultury Filmowej im. Andrzeja Wajdy w Warszawie. Ekspertka programów „Kultura” Międzynarodowej Fundacji Renesansu, szwajcarskiego programu „Pro-Helvetia”, Ukraińskiej Fundacji Kultury. Po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny Federacji Rosyjskiej przeciwko Ukrainie mieszka w Warszawie, pracuje w Teatrze Polskim im. Arnolda Schiffmana.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Jolie pojawiła się w szpitalu dziecięcym oraz na oddziale położniczym, rozmawiając z pacjentami, lekarzami i wolontariuszami. Towarzyszyli jej przedstawiciele jednej z organizacji pomocowych działających w regionie. Jak relacjonują świadkowie, aktorka chciała zobaczyć, jak wygląda życie w mieście, które codziennie doświadcza ostrzałów artyleryjskich i ataków dronowych.

„Nie przyjechała po to, żeby robić zdjęcia. Po prostu przyszła, usiadła z dziećmi, z lekarzami i pytała, jak dają sobie radę” – powiedziała pielęgniarka cytowana przez portal Most.

Na opublikowanych w sieci zdjęciach widać aktorkę w prostym stroju, siedzącą na łóżku obok dziewczynki z opatrunkiem na nodze. Według relacji świadków Jolie długo rozmawiała z personelem o ewakuacjach pacjentów i o tym, jak dzieci znoszą życie w ciągłym zagrożeniu.

Były radny Chersonia Witalij Bohdanow, który opublikował fotografię z aktorką, napisał:

„Powiedziała, że świat nie zapomniał o Ukrainie. Dziękowała lekarzom i wolontariuszom za odwagę”

Spotkanie przebiegało w kameralnej atmosferze. Nie było konferencji prasowych, nie wydano oficjalnego komunikatu. Jak informuje Ukrinform, szef chersońskiej administracji wojskowej Jarosław Szanko wręczył Jolie pamiątkowy żeton miasta, symbol oporu mieszkańców wobec okupacji i codziennej determinacji.

„To był gest wdzięczności wobec kogoś, kto przyjechał bez kamer, bez mikrofonów, tylko po to, by być z ludźmi” – powiedział Szanko.

Chersoń został wyzwolony spod rosyjskiej okupacji w listopadzie 2022 roku. Od tamtej pory miasto pozostaje pod nieustannym ostrzałem z lewego brzegu Dniepru. Dziennie spada tu po kilkadziesiąt pocisków. Ludzie śpią w korytarzach, dzieci uczą się w piwnicach. Jak mówią mieszkańcy: „To miejsce, gdzie normalność przestała istnieć.”

Angelina Jolie w w Chersoniu. Zdjęcie: Telegram-channel Ukraine no context

Wizyta Jolie miała więc wymiar symboliczny, była gestem solidarności z cywilami, którzy trwają mimo wszystko. „Kiedy zobaczyłam ją w naszym szpitalu, pomyślałam: świat naprawdę jeszcze nas widzi” – mówi lekarka z Chersonia.

To nie pierwsza obecność aktorki w Ukrainie. W kwietniu 2022 roku Jolie odwiedziła Lwów, spotykając się z uchodźcami i dziećmi rannymi w rosyjskich atakach. Tamta podróż również nie była wcześniej ogłaszana. Aktorka, przez dwie dekady specjalna wysłanniczka Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców, od lat angażuje się w działania humanitarne w strefach konfliktów.

Po wizycie we Lwowie mówiła o „niewiarygodnej sile ukraińskiego społeczeństwa” i apelowała, by świat wspierał lokalne NGO-sy, które, jak podkreślała, „niosą prawdziwą pomoc, nie narracje”.

W maju 2023 roku, podczas wystąpienia w Cannes, Jolie wspomniała ukraińską pisarkę Wiktorię Amelinę, zabitą w rosyjskim ataku rakietowym na Kramatorsk. Nazywała ją „głosem odwagi i prawdy”, a jej śmierć „przypomnieniem, że każda wojna zaczyna się od próby uciszenia ludzi, którzy potrafią mówić”.

Wizyta w Chersoniu, mieście które od trzech lat żyje w stanie oblężenia, została przyjęta przez mieszkańców z mieszanką zdumienia i wdzięczności.

„Nie potrzebujemy celebrytów. Potrzebujemy świadków” – napisał jeden z lokalnych wolontariuszy. „Tym, że tu przyjechała, pokazała, że Ukraina to nie tylko nagłówki”

Według relacji świadków Jolie miała powiedzieć w rozmowie z personelem:

„Nie można przyzwyczaić się do wojny, ale można nie pozwolić, żeby zabrała wam wiarę w siebie.”

Jak podają źródła osobowe, po zakończeniu wizyty aktorka opuściła miasto tego samego dnia. W drodze powrotnej doszło do drobnego incydentu na jednym z punktów kontrolnych. 

Ukraińscy żołnierze zatrzymali jej ochroniarza (według innej wersji – kierowcę) w celu sprawdzenia dokumentów. W kraju, w którym trwa mobilizacja, jest to normalna procedura. Problem w tym, że mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów.

Źródła TSN z Sił Lądowych ZSU informują, że ochroniarza zaproszono do wojskowego centrum rekrutacyjnego, gdzie ustalono jego tożsamość i zwolniono. Natomiast źródła UNIAN twierdzą, że po kontroli mężczyzna przygotowuje się do służby wojskowej. Angelina Jolie osobiście odwiedziła centrum, próbując ustalić przyczyny zatrzymania, po czym kontynuowała podróż zgodnie z planem.

Aktorka, jak relacjonują świadkowie, miała zareagować z uśmiechem i powiedzieć:

„Nawet w czasie wojny można zachować poczucie humoru. To też część odwagi.”

W świecie, który przywykł do wielkich gestów i medialnych spektakli, jej podróż do miasta na linii frontu była czymś odwrotnym – cichym, ludzkim gestem. W miejscu, gdzie codziennie giną ludzie, pojawiła się po prostu po to, by przypomnieć, że świat wciąż patrzy.

20
хв

„Kiedy Jolie pojawiła się w naszym szpitalu, pomyślałam: świat wciąż nas widzi”

Jerzy Wójcik

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, wraz z Pierwszą Damą Ukrainy Ołeną Zełenską uzgodnili pomysł wystawienia w Ameryce opery o Ukraińcach, by pomóc Ukrainie być lepiej słyszaną na świecie. Gelb jest przyjacielem Ukrainy, odmówił współpracy swojego teatru z rosyjskimi artystami popierającymi reżim Putina. Zaprosił też na staż i występy ukraińskich śpiewaków operowych. Libretto do przyszłej opery napisał amerykański dramaturg George Brant, a dyrygentką została Keri-Lynn Wilson, Kanadyjka znana z kierowania Ukraińską Orkiestrą Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) i zespołem „Kijowska Kamerata”. Nawiasem mówiąc, Peter Gelb i Keri-Lynn Wilson są małżeństwem o ukraińskich korzeniach.

Pojawiło się pytanie, kto napisze muzykę do nowej opery. Ogłoszono konkurs, wpłynęło ponad 70 zgłoszeń z Ukrainy. Zwyciężył 44-letni Maksym Kołomijec, znany w Ukrainie oboista i kompozytor, którego wielu uważa za jednego z najbardziej „zachodnich” współczesnych ukraińskich kompozytorów – dzięki jego odważnym eksperymentom muzycznym.

Maksym Kołomijec i dyrygentka Keri-Lynn Wilson podczas próby. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Ukraińskie historie, które pójdą w świat

Oksana Gonczaruk: – 14 sierpnia w Warszawie odbyła się światowa premiera suity orkiestrowej z opery „Matki Chersonia”, która zainicjowała europejską trasę koncertową Ukrainian Freedom Orchestra „Niepokonani 2025”. Widzowie po raz pierwszy usłyszeli muzykę z opery, której premiera zaplanowana jest na 2026 rok. Czy do suity weszły najlepsze utwory z opery?

Maksym Kołomijec: – Powiedzmy, że weszły ważne, ponieważ suita jest dziełem samowystarczalnym, musi być interesująca sama w sobie. Napisanie suity nie było łatwe: stworzyłem pierwszą wersję, wysłałem ją do Keri-Lynn, a ona bardzo delikatnie poprosiła o niewielkie przeróbki. Dokonałem ich, wziąłem inne motywy, inaczej skomponowałem całość. Ale suita to ważny krok w promocji nadchodzącej premiery opery „Matki Chersonia” pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson. Obecnie wraz z Ukrainian Freedom Orchestra wyruszyła w trasę po Europie, gdzie da osiem koncertów, a prawie każdy z nich rozpocznie się moją suitą. To naprawdę potężna promocja „Matek Chersonia”. Amerykanie są pod tym względem świetni, wszystko kontrolują, pracują systemowo.

Jak układa się wasza współpraca? Na ile Keri-Lynn Wilson czuje materiał, który Pan jej proponuje?

Wszystko układa się wspaniale. Jest wrażliwą, dobrą osobą i wspaniałą dyrygentką. Mówię tak nie tylko dlatego, że rozpoczęliśmy współpracę. Keri-Lynn na początku wojny stworzyła Ukrainian Freedom Orchestra [w jej skład wchodzą ukraińscy muzycy z różnych orkiestr, teatrów operowych i zespołów z całej Ukrainy i zagranicy – red.]. Wiem, jak brzmi ta orkiestra. Z połową muzyków wchodzących w jej skład grałem na koncertach, to świetni instrumentaliści. Jestem wdzięczny, że Keri-Lynn już po raz czwarty ich ze sobą zbiera.

Nazywa swoich muzyków „żołnierzami muzyki”, a ta jej mała armia światła dokonuje niezwykłych rzeczy

By orkiestra symfoniczna zabrzmiała po długiej przerwie, muzycy ćwiczyli w Warszawie codziennie przez 6 godzin 10 dni z rzędu.

Najważniejsze, że Keri-Lynn poczuła i rozumiała Pana muzykę, bo ona jest skomplikowana.

Dlatego kiedy ją pisałem, dużo rozmawialiśmy. Długo przyglądałem się MET. Jeździłem tam, słuchałem tego, co grają, analizowałem, jak ludzie tam odbierają muzykę, czym w ogóle żyją, jakimi operami i jak je wystawiają.

Próbowałem stworzyć sobie wyobrażenie o tym, jaki powinien być styl opery, która trafi do Nowego Jorku. Bo choć piszę operę ukraińską, premiera odbędzie się najpierw w Warszawie, a następnie w Metropolitan Opera.

Dyrektor generalny Opery Narodowej w Warszawie Waldemar Dąbrowski, dyrygentka Keri-Lynn Wilson i Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Między Verdim a awangardą

Ale to nie powód, by pisać operę radykalnym współczesnym językiem muzycznym...

W tym przypadku na pewno nie. Skupiłem się na języku muzycznym bliskim wielu osobom. No i w zasadzie sama tematyka opery dyktuje styl, bo to przecież historia o matkach, o kobietach, które możemy spotkać w pociągu lub autobusie. To proste kobiety, w przypadku których ciężki los sprawił, że stały się bohaterkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby śpiewały na przykład w stylu Zimmermana czy Berga. Musi być empatia między nimi a muzyką, która oddaje ich charakter.

Pisząc muzykę, inspirowałem się klasyczną operą, choć nazwałbym to raczej rozszerzonym stylem klasycznym, który obejmuje również współczesne techniki.

Nie można po prostu zamknąć oczu i stworzyć coś radykalnie własnego, co zostanie wystawione dwa razy i zapomniane. To musi być bliskie wielu ludziom – czyli w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka popularna. Po to, by opera była wystawiana na całym świecie

Dlaczego wybraliście właśnie taki temat? I jak pracowaliście nad librettem?

W MET, kiedy mowa o nowej operze, wszystko odbywa się bardzo precyzyjnie i jest przemyślane na wszystkich poziomach. Temat wybieraliśmy kilka miesięcy. Trudność polegała na tym, że tematów wojennych wartych przedstawienia w operze są tysiące. To tysiące ludzkich losów i sytuacji, które chciałoby się opisać. Ale właśnie w tym czasie zaczął się pojawiać temat porywania i deportacji ukraińskich dzieci przez Rosjan, co jest jedną z największych zbrodni Rosji – i teatr wybrał ten temat. Nie chcieliśmy po prostu pokazać życie bohatera interesującego tylko Ukraińców, ale poruszyć temat ponadczasowy. Potem rozpoczęło się gromadzenie materiałów.

Wiem, że początkowo chcieliście wykorzystać w libretcie losy konkretnych kobiet i dzieci.

Tak, ale zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ trudno to zrobić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Tu są niuanse dotyczące praw autorskich i czynnik ludzki – ludzie, gdy rzecz dotyczy ich, na pewno będą ingerować w proces. Dlatego postanowiliśmy nie ograniczać się do konkretnych losów i stworzyliśmy postacie zbiorowe. Całkowicie wiarygodne, ale uogólnione, ponieważ składają się z wielu podobnych rzeczywistych sytuacji kobiet, które próbowały odzyskać swoje dzieci.

Temat porwania dzieci jest przerażający. Jak Amerykanie, dla których rodzina jest święta, do tego podchodzą?

Z mojego punktu widzenia Amerykanie nie są ludźmi emocji, ale czynu. Wylewanie łez nie jest ich metodą. A to, jak podchodzą do tego tematu, przejawia się w tym, że poświęcają mu obecnie ogromne zasoby

Dokładają wielkich starań, by ten temat był szeroko rozpowszechniany, i opowiadają o nim wszędzie, gdzie tylko się da.

Występ Ukrainian Freedom Orchestra w Operze Narodowej w Warszawie, 2025 r. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Autorem libretta jest znany amerykański dramaturg George Brant, mistrz współczesnej opery. Czytałam, że ma operę, w której główną bohaterką jest pilotka F16. Jak wygląda wasza współpraca?

To wspaniały dramaturg i niesamowita osoba. Napisał fabułę dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Oprócz niego pracowała nad nią Sasza Andrusyk, która sprawdzała zgodność z dokumentami: kto, gdzie, kiedy, dokąd, jakie wojska się wycofały i w którym momencie. Jest tam wiele takich szczegółów, a ona wszystko sprawdziła. Teraz wszystko wygląda spójnie.

George Brant zagłębił się w dokumentację. Fundacja Save Ukraine przesłała mu setki godzin różnych wywiadów, mnóstwo artykułów.

I o ile pierwsze wersje libretta wyglądały tak, jakby napisał je Amerykanin, który nigdy nie był w Chersoniu, to ostateczna wersja sprawia wrażenie, jakby George spędził w Chersoniu całe życie

Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pracy, bo czytając libretto czułem, kim są te kobiety.

Dlaczego bohaterkami opery stały się matki z Chersonia?

Bo właśnie w Chersoniu doszło do bardzo podłego masowego uprowadzenia dzieci. To historia o tym, jak Rosjanie to zrobili, podstępem, mówiąc, że wysyłają dzieci do obozu na Krymie, gdzie będzie im dobrze – a potem je wywieźli, zabierając im telefony, by nie mogły skontaktować się z rodzicami. Te dzieci wysłano do obozów, gdy miasto było okupowane i istniała łączność między Chersoniem a Krymem. Potem jednak do miasta wkroczyli nasi, łączność została odcięta i okazało się, że chociaż z Chersonia na Krym jest blisko, matki nie mogą się tam dostać.

Czy w waszej operze jest szczęśliwe zakończenie? Udaje się matkom odzyskać dzieci?

Nie, nie ma hollywoodzkiego happy endu. Niektórym udało się uwolnić dzieci, a innym nie, a jeszcze inne zginęły po drodze.

Wszystko wygląda tak, jak było w rzeczywistości. Ta historia jest o nadziei. O tym, że nie można się poddawać. O sile woli i miłości

Zresztą byłoby dziwne, gdyby zakończenie było szczęśliwe, ponieważ żyjemy w świecie, w którym jest zbyt wiele zła, i to zło jest bardzo silne.

Ale w Pana muzyce jest światło.

To prawda. Starałem się, by utwór nie był całkowicie ponury i pełen zdrady. Kobietami kieruje miłość – uczucie dość jasne. Warto pisać muzykę z perspektywy światła, które jest w nas.

Czy w operze będą arie? Chciałbym usłyszeć coś tak przejmującego, jak u Verdiego czy Pucciniego.

Arie na pewno będą, i to piękne, jest tam dość dużo odpowiedniego materiału. Teraz można posłuchać na przykład „Faith is hard work” w wykonaniu Amerykanki Erin Morley, która ma wspaniały sopran koloraturowy.

Skoro już mowa o ariach: czy wiadomo, kto będzie śpiewał na premierze?

Premiera odbędzie się dwukrotnie, w Warszawie i w Nowym Jorku, ale solistki, które mogą śpiewać na premierze w MET, nie mogą wystąpić w Warszawie – i na odwrót. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem, ale wiem, że partię jednej z głównych bohaterek wykona polska śpiewaczka Aleksandra Kurzak, wspaniała liryczna sopranistka, jedna z czołowych solistek MET. Kiedy pisałem muzykę, orientowałem się na nią i na Erin Morley.

Erin Morley śpiewa arię matki. Zrzut ekranu z filmu Metropolitan Opera

Maraton, nie sprint

Jak reaguje Pan swoją twórczością na wojnę? Wojna wypala duszę wszystkim, a muzycy to ludzie wrażliwi. Nie mogą pominąć tego strasznego tematu.

Dużo o tym myślałem, ponieważ widzę, jak temat wojny jest postrzegany w twórczości Ukraińców i Europejczyków. To ogromna różnica, ponieważ Ukraińcy wiedzą, o czym mowa, a Europejczycy, kiedy mowa o naszej wojnie, coraz częściej ziewają: „Och, znowu ci Ukraińcy ze swoją wojną, będą lać łzy”. Jednak trudno ich winić za brak empatii, bo, po pierwsze, naprawdę nie wiedzą, co to jest wojna. A po drugie, wymaganie empatii od obcych ludzi byłoby dziwne. Dlatego chcę tworzyć utwory, które będą interesujące nie tylko dla Europejczyków, ale dla wszystkich ludzi na świecie. Bo dziś temat wojny jest żywy, ale potem zniknie, a wraz z nim umrą dzieła.

A ja nie chciałbym, żeby moja muzyka umarła. To, co się dziś pisze, pisze się nie tylko po to, żeby wykonać to tylko tu i teraz

Jak wygląda dziś kwestia popularności gatunku opery współczesnej opery na świecie?

Rozmawiałem o tym z MET, ponieważ oni ciągle wystawiają nowe opery – chociaż mając takie zaplecze, mogliby wystawiać Pucciniego i nie martwić się o nic więcej. Ale mają inne podejście. Pracownicy MET opowiadali mi, że ich teatr został mocno dotknięty pandemią COVID-19. Metropolitan Opera nie działa tak, jak na przykład Opera Narodowa w Kijowie. Nie otrzymuje ani grosza od państwa, utrzymuje się wyłącznie ze środków od sponsorów. I tu nagle z powodu COVID-19 teatr zostaje zamknięty, nie ma pieniędzy od sponsorów, a publiczność, która zawsze chodziła na operę klasyczną, nie przychodzi... Co robić? MET zaczął poruszać w swoich dziełach aktualne, palące tematy i przyciągać publiczność z różnych warstw społecznych. Nowy Jork to gigantyczne miasto, liczące 27 milionów mieszkańców, więc potencjalna publiczność jest. Okazało się, że opera jest naprawdę interesująca, gdy ma odniesienie do współczesności.

Bo opera klasyczna ma w istocie dla współczesnego słuchacza fabułę sztuczną. Te opery są jak owady zalane bursztynową żywicą miliony lat temu

Oglądałem w MET różne opery o współczesnym świecie i na wszystkie bilety były wyprzedane. Bo one są bliskie ludziom.

A u nas prawie nie podejmuje się prób wystawiania współczesnych oper.

Cóż, nie należy za to obwiniać teatrów, na przykład Opery Narodowej. Jedną rzeczą jest wystawić nową operę w metropolii liczącej 27 milionów mieszkańców, a inną w mieście liczącym 3 miliony. To nie są rzeczy porównywalne. Aby wystawiać współczesne opery, tak jak robi to MET, potrzebny jest silny zespół. W Nowym Jorku jest z kogo wybierać, a u nas nie ma zbyt wielu specjalistów. Do tego dochodzi korupcja, i to nawet niezwiązana bezpośrednio z operą. No i kumoterstwo, bez którego się nie obejdzie.

Kolejny problem to kompozytorzy. Do MET na konkurs na operę wpłynęły 74 zgłoszenia. To praktycznie wszyscy kompozytorzy [w Ukrainie - red.], którzy w zasadzie są w stanie napisać cokolwiek. Nie jest też pewne, czy są w stanie napisać akurat operę – po prostu zgłosili się. A to znaczy, że w Ukrainie jest obecnie około stu kompozytorów. Tymczasem w takim Berlinie są ich tysiące.

I jest konkurencja.

Tak, o to właśnie chodzi. Oni tam konkurują, walczą o pieniądze, o możliwość zaistnienia. A u nas konkurencja jest słaba, zaangażowanie kompozytorów w życie muzyczne minimalne. No i nikt nigdy nie daje na takie rzeczy pieniędzy. Zamówiono u kogoś jedną operę, wystawiono ją, nie poszło, i wszyscy pozostali ze złym wrażeniem: „No cóż, to znaczy, że nie mamy kompozytorów, więc lepiej nic nie robić”. Ale to tak nie działa. Przecież aby powstała jedna dobra opera, trzeba pracować przez dziesięciolecia, zamawiać opery u dziesiątków kompozytorów. Stworzenie opery to tytaniczna praca. Potrzebny jest nie tylko talent, ale także doświadczenie. Dla tych, którzy tego nie robili, to niezwykle trudne zadanie.

Stworzenie opery to tytaniczna praca. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Pewna litewska agencja operowa przez lata zajmowała się wystawianiem oper kameralnych wyłącznie litewskich kompozytorów. Litwa jest niewielka, a mimo to w ciągu 20 lat wystawiono tam około 50 oper. I to jest agencja, a nie teatr operowy! Oczywiste jest, że kiedy wystawia się 50 oper, wśród nich na pewno znajdzie się jakaś bardzo dobra. Gdyby w operę w Ukrainie zaczęto inwestować w latach 90., mielibyśmy już trzy dekady rozwoju tego gatunku.

Ukraińcy muszą więc nastawić się na to, że to nie sprint, ale wieloletni maraton. Nie da się w dwa lata stworzyć arcydzieła. Trzeba w to inwestować przez dziesięciolecia

Jakie są ogólne trendy w sztuce operowej? Jak zmienia się ten gatunek?

Widzę, że powstaje wiele oper, więc mówienie o kryzysie tego gatunku jest śmieszne. Rośnie liczba wariantów tego, jak może wyglądać opera. Są opery eksperymentalne. W Europie temat opery współczesnej nieco grzęźnie, Europejczykom łatwiej jest wykonywać sprawdzone rzeczy. Rozumiem dlaczego: wszystko, co współczesne, jest bardzo kosztowne, a wynik zupełnie nieprzewidywalny. Istnieje duże ryzyko, że nowość nie zostanie przyjęta przez publiczność.

Dobry kompozytor też nie jest gwarancją sukcesu. Nie wszystkie opery Pucciniego są równie dobrze przyjmowane, jego hitów jest tylko kilka. Z Wagnerem i Verdim jest podobnie. Tyle że także te ich niepopularne opery były kiedyś wystawiane w teatrach, ponieważ ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za taki eksperyment.

Oprócz oper „Matki Chersonia”, „Noc” i „Espenbaum”, macie balet „Pieśni smoków”, który rok temu wystawiono w operze w Charkowie. Pomimo wojny i ostrzałów, w Charkowie cały czas odbywają się jakieś eksperymenty kulturalne i muzyczne.

Jestem wzruszony do łez, że oni to robią i się nie poddają. „Pieśni smoków” nie były pisane jako balet. Istniał mój album elektroniczny o tym samym tytule, który reżyserka Żanna Czapeła, fanka mojej twórczości, zaproponowała przerobić na balet. Ponoć od razu wiedziała, jak to należy wystawić. Wtedy napisali libretto, przemyśleli dramaturgię baletu, a Antonina Radiewska balet wystawiła. Moja praca jest tam minimalna.

W balecie bierze udział wielu artystów, ale wystawiono go w lofcie i transmitowano na żywo do Paryża. To bardzo fajni ludzie, więc mam nadzieję, że wszystko im się uda.

20
хв

Bez hollywoodzkiego happy endu. Maksym Kołomijec o swej operze „Matki Chersonia”

Oksana Gonczaruk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Nagroda „Portrety Siostrzeństwa”: w marcu ogłosimy zwyciężczynie

Ексклюзив
20
хв

Magia ukraińskiego Bożego Narodzenia

Ексклюзив
20
хв

Profesor Tadeusz Sławek: Wpuściliśmy do swojego domu gościa - i to wszystko zmienia

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress