Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Pokochaj swoją protezę. I idź dalej – mówi Vadym Svyrydenko, sanitariusz, sierżant Sił Zbrojnych Ukrainy, uczestnik wojny rosyjsko-ukraińskiej, opowiada o swojej motywacji do życia pomimo czterech amputowanych kończyn.
Historia Vadyma Svyrydenko to droga do zwycięstwa przez ból. Zmobilizowany latem 2014 roku, był sanitariuszem i brał udział w bitwach o Szczast i Debalcewe w ramach 128 Brygady. W lutym 2015 roku został ranny.
Przez trzy dni ukrywał się w 20-stopniowym mrozie, bez jedzenia. Został wzięty do niewoli. Po uwolnieniu odzyskał przytomność na operacji: lekarze amputowali mu odmrożone kończyny. Obie dłonie i obie stopy. A potem - długie leczenie, protezy i rehabilitacja za granicą, walka ze sobą i nowa rzeczywistość.
Dziś Vadym nie tylko zdołał powrócić do życia, ale także inspiruje innych swoim przykładem. Jako prezydencki komisarz ds. rehabilitacji kombatantów pomaga powracającym z frontu, reprezentuje Ukrainę w międzynarodowych zawodach sportowych i bierze udział w maratonach. Jego przyjaciele, towarzysze broni i pozytywne wieści z frontu sprawiają, że Vadym jest szczęśliwy. Vadym Svyrydenko rozmawiał z Sestry o swojej motywacji do życia po utracie kończyn i metodach rehabilitacji w Ukrainie.
Oksana Szczyrba: "To, co mi się przydarzyło, jest gdzieś pomiędzy piekłem a cudem. Piekłem, ponieważ trudno jest przetrwać. Cudem, bo wytrzymałem i przeżyłem" - to Pana słowa często cytowane w mediach. Jak utrata kończyn zmieniła Pana życie?
Vadym Svyrydenko: Proteza pomaga żyć, ale nigdy nie zastąpi naturalnej kończyny. Nie ma sensu porównywać. Musisz kochać swoje ciało takim, jakie jest. Musisz pokochać swoją protezę. I iść dalej. Faceci często pytają mnie, jak się czuję w protezie. Mówię im, że ważne jest, aby nie było bólu, ale uczucie lekkiego ucisku i dyskomfortu będzie obecne. Zawsze.
Akceptuję życie takim, jakie jest teraz i nie chcę tracić motywacji. Ciągle się uczę i patrzę w przyszłość. Teraz pracuję z kombatantami, którzy odnieśli poważne obrażenia, głównie ciężko rannymi. Chcę pomagać wszystkim, ale nie jestem wystarczająco dobry dla każdego. Czasami krytykuję siebie za to, że nie byłem w stanie osiągnąć więcej i za stracone chwile w życiu.
Akcja charytatywna - spacer dwóch weteranów z Kijowa do Żytomierza.Zdjęcie z prywatnego archiwum Vadyma Svyrydenko.
OS: Jak wyglądała Pana rehabilitacja?
VS: To był czas, kiedy poznałem swoich prawdziwych przyjaciół. Bo ci, którzy przyszli do mnie w najtrudniejszych chwilach, stali mi się najbliżsi. Chciałem rozmawiać o dzieciach, przyrodzie, pracy. Nie o wojnie. Odpowiednie wsparcie ludzi na tej drodze jest niezwykle ważne.
Podczas rehabilitacji ważna jest wiara w to, że po operacji nie zostaniesz sam ze swoim problemem, że są możliwości powrotu do normalnego życia
Zdecydowanie musisz pracować z rodziną, ponieważ kontuzjowany zawodnik przechodzi przez etapy: od agresji do depresji.
Czułem, że nie jestem pozostawiony sam sobie. Czułem, że muszę podzielić się moim doświadczeniem z innymi i sprawić, by ich droga do powrotu do zdrowia była jak najkrótsza.
OS: W 2016 roku przebiegł Pan 10 km w 41. Maratonie Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie, a w 2017 roku na Invictus Games w Toronto zdobył Pan brązowy medal w zawodach wioślarskich na symulatorze. Jak się to Panu udało?
VS: Adrenalina pompuje, to świetna motywacja. Najbardziej niezapomnianym maratonem był ten pierwszy, który udało mi się przebiec. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mój wynik jest bodźcem i motywacją dla innych. Dopóki ja będę biegał, inni będą podążać za mną. I tak też się stało.
Bardzo się cieszę, że dziś mogę pomagać. Nadal ćwiczę w domu, badając nowe możliwości mojego ciała. W końcu rehabilitacja to także właśnie to.
Maraton Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych, 2023.Zdjęcie z prywatnego archiwum Vadyma Svyrydenki.
OS: Wiem, że kiedyś ukończył Pa szkołę medyczną, studiował Pan, aby zostać ratownikiem medycznym, a także służył Pan w wojskach granicznych.
VS: Bardzo lubiłem medycynę. Nie wiem, dlaczego nie kontynuowałem studiów. Tak się po prostu złożyło. Ale ta wiedza się przydała na wojnie. Potrafię nie tylko udzielać pierwszej pomocy, ale też pracować z układem mięśniowo-szkieletowym. W mojej jednostce czasami nie byłem nawet wysyłany do walki, aby mnie chronić, ponieważ utrata medyka jest dużym ciosem dla całej jednostki. Zawsze bardzo ich brakuje.
OS: Pełnowymiarowa konfrontacja z Rosją trwa od 2 lat, ale wojna rozpoczęła się w 2014 roku. Czy w tym czasie zmieniło się podejście do rehabilitacji rannych na Ukrainie?
VS: Wcześniej było znacznie mniej skomplikowanych amputacji, a teraz są neurotraumy, utrata wzroku i utrata kończyn. Jednak jeszcze przed inwazją na pełną skalę zaczęły się zmieniać przepisy, regulacje i podejście do świadczenia podstawowej opieki psychologicznej. Tak więc wiele zostało zrobione w ciągu tych 10 lat i spodziewamy się dalszych zmian w przepisach dotyczących rehabilitacji.
Dziś mamy bardzo dużo rannych, ale specjaliści wiedzą, co robić, jak to robić i na jakim etapie.
Nie mówimy tylko o rehabilitacji, my ją zapewniamy. Wcześniej większość żołnierzy była zabierana za granicę na rehabilitację, ale dziś specjaliści od rehabilitacji przyjeżdżają tu z zagranicy. Nasi żołnierze są leczeni w domu, na Ukrainie
Dużym problemem są urazy łączone, które nie istniały przed wojną na pełną skalę, a teraz jest ich wiele. Nasi specjaliści musieli bardzo szybko się uczyć i korzystać z doświadczeń swoich zagranicznych kolegów.
Na przykład mężczyzna stracił wzrok i dwie kończyny. To bardzo rzadki uraz, więc nie ma jednej techniki, która pomogłaby tym ludziom stanąć na nogi. Co robimy? Bierzemy osoby, które przeszły rehabilitację w związku z utratą wzroku i rąk i łączymy je.
Wizyta robocza w obwodzie winnickim, 2024 r.Zdjęcie z prywatnego archiwum Vadyma Svyrydenki
OS: Dużo mówi się o adaptacji personelu wojskowego do życia w cywilu. Jakie wyzwania stoją przed ukraińskim społeczeństwem w tej sprawie?
VS: Wojna bardzo zmienia ludzką psychikę. W Ukrainie nie tylko personel wojskowy, ale także cała ludność cywilna przeżywa traumę. Znam wiele osób, które boją się komunikować z żołnierzami.
Nie możemy zapominać, że ludzie, którzy stali się bojownikami, są zwykłymi obywatelami. W czasie pokoju pracowali w biurach, zajmowali się kreatywnością, wychowywali dzieci - prowadzili zwyczajne życie. Po prostu w pewnym momencie musieli chwycić za broń
Chcę, aby nasz kraj miał system, w którym każdemu żołnierzowi towarzyszą specjaliści, którzy zapewnią wykwalifikowaną pomoc. Jednocześnie ważne jest, aby zrozumieć, że rehabilitacja to nie tylko ludzie, którzy cię wspierają, ale także stan umysłu wojownika. Jest to pewien styl życia. Każdego dnia, krok po kroku, musisz starać się iść naprzód. I nigdy nie trać ducha.
Społeczności muszą również zadbać o możliwości poruszania się osób niepełnosprawnych, zwłaszcza na obszarach wiejskich. Aby mogły chodzić do sklepów, korzystać z toalet itp. Ta praca wymaga znacznego wysiłku, ale musimy wziąć za nią odpowiedzialność.
Głównym zadaniem państwa jest zrobienie wszystkiego, aby każdy żołnierz i każdy ranny miał wszelkie możliwości powrotu do normalnego życia.
Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Diana Balynska: Dlaczego większość Ukrainek za granicą pracuje poniżej swoich kwalifikacji? I co można z tym zrobić?
Antonina Kurec: To naprawdę paradoksalna sytuacja, kiedy kraje przyjmujące Ukraińców otrzymują wspaniałe zasoby edukacyjne i kadrowe, ale nie wykorzystują ich w pełni.
Statystyki są niepokojące: według socjologów około 68% ukraińskich migrantów w 2024 r. pracowało na stanowiskach poniżej swoich rzeczywistych kwalifikacji.
Tylko jedna trzecia dyplomowanych uchodźców znalazła pracę wymagającą wyższego wykształcenia. Dysponujemy potencjałem ludzkim, który może zmienić Ukrainę po wojnie.
Mowa tu o szeregu barier, znacznie głębszych niż tylko kwestia języka. Po pierwsze, mamy problem z regulacją zawodów i powolnym uznawaniem dyplomów, tzw. nostryfikacją. Dotyczy to zwłaszcza dziedzin wymagających licencji, takich jak medycyna.
Po drugie, niezwykle ważnym aspektem jest opieka nad dziećmi. Większość migrantów to kobiety z dziećmi. A pracodawcy, zwłaszcza w sektorach wymagających kwalifikacji, wymagają pełnego zatrudnienia.
Kwestia, gdzie umieścić dzieci w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym, staje się kluczowym czynnikiem ograniczającym dla wykwalifikowanych matek
Aby rozwiązać tę sytuację, potrzebne są wspólne programy między krajami. Oznacza to, że oprócz intensywnej nauki języka polskiego potrzebujemy szybkiej walidacji kwalifikacji, a także płatnych staży w sektorach deficytowych, takich jak opieka zdrowotna, logistyka czy energetyka. Bardzo potrzebne są również przedszkola zapewniane przez pracodawców lub państwowa pomoc w opiece nad dziećmi. Tylko w ten sposób będziecie w stanie wykorzystać ten „ukryty potencjał”, a co najważniejsze — ludzie powrócą do Ukrainy z nową, cenną europejską wiedzą specjalistyczną.
Kobiety z Ukrainy pracują za granicą najczęściej poniżej swoich kwalifikacji: Marek BAZAK/East News
Wspomniała Pani o nostryfikacji dyplomów. Biorąc pod uwagę, że jest to dość długi, wyczerpujący i kosztowny proces, czy istnieją jakieś sposoby, aby go uprościć?
Dobre pytanie. Współpracuję z uniwersytetami i wiem, że istnieją odrębne umowy o wzajemnym uznawaniu dyplomów akademickich między Polską a Ukrainą. Są jednak dziedziny, które wymagają dodatkowej weryfikacji.
Byłoby wspaniale, gdyby na szczeblu rządowym udało się uzgodnić jakiś fast track (przyspieszone procedury — red.) dla zawodów deficytowych, coś w rodzaju „zielonych korytarzy”. Albo stworzyć jeden e-rejestr, w którym można by od razu weryfikować te dyplomy.
W praktyce światowej stosuje się już tzw. skill bridges (mosty umiejętności), które są aktywnie wykorzystywane przez międzynarodowe firmy. Skupiają się one nie na ogólnych dokumentach, ale na tym, co dana osoba wie i potrafi. Podobne Skill Bridges działają już z powodzeniem w UE i Kanadzie.
Dobrą praktyką są centra oceny (assessment centers), gdzie sprawdza się praktyczne umiejętności, a nie tylko papier. Im częściej będziemy to robić, tym szybciej będziemy zapełniać miejsca pracy wykwalifikowanymi pracownikami.
Kobiety w „męskich” zawodach
Czy wzrost napięć społecznych i konkurencji na polskim rynku pracy może stać się zewnętrzną presją, która skłoni Ukraińców do powrotu do domu?
Nie uważam, że tylko ten czynnik będzie kluczowym katalizatorem masowego powrotu. Tak, nastroje społeczne ulegają wahaniom, ale większość Polaków nadal jest przychylna Ukraińcom.
Decyzja o powrocie jest podyktowana znacznie ważniejszymi powodami niż sytuacja na polskim rynku pracy. Przede wszystkim jest to bezpieczeństwo, zakończenie wojny. Po drugie, jest to dostępność lub brak mieszkania w Ukrainie. Nie możemy zapominać, że ogromna część ludzi po prostu nie ma dokąd wracać, ponieważ ich domy zostały zniszczone. Powrót dla was oznacza w rzeczywistości kolejny start od zera.
Abyście wrócili, Ukraina musi zaproponować wam zrozumiałą, uczciwą i motywującą strategię powrotu z namacalnymi ułatwieniami, programami uzyskania mieszkania i, co najważniejsze, gwarantowanymi miejscami pracy.
Pewność zatrudnienia i zapewnienia bytu rodzinie to kluczowy warunek powrotu.
Podejście to jest zgodne z praktyką EBRD i Banku Światowego w zakresie odbudowy powojennej.
Osobiście aktywnie angażuję się w dialog z międzynarodowymi partnerami na temat modeli powrotu wykwalifikowanych pracowników.
Jeśli chodzi o ukraiński rynek pracy: jacy specjaliści są obecnie najbardziej poszukiwani? Gdzie odczuwa się największy niedobór kadr, zwłaszcza biorąc pod uwagę potrzeby odbudowy?
W samym słowie „odbudowa” zawarte jest już budownictwo, gdzie obecnie istnieje największy popyt i największy niedobór kadr w Ukrainie. Wynika to nie tylko z migracji, ale także z faktu, że specjaliści w większości walczą na wojnie.
Bardzo poszukiwani są również specjaliści z zakresu energetyki i sieci. Wróg nieustannie bombarduje naszą infrastrukturę, dlatego ciągle potrzebujemy odbudowy. Równie pilnie potrzebni są logistycy, kierowcy. Są to branże, które, jak wiesz, krzyczą, że brakuje ludzi. Niedawno sama widziałam młodą dziewczynę-dźwigniarza i powoli zaczynamy przyzwyczajać się do widoku kobiet za kierownicą ciężarówek. Co ważne, wynagrodzenia w tych branżach również znacznie wzrosły. Pracodawcy są gotowi płacić, aby ludzie zajmowali te bardzo ważne stanowiska. Będzie to największa potrzeba w ciągu najbliższych 5 lat.
Kobiety sprzątają po kolejnym rosyjskim ataku na Kijów, 10.07.2025. fото: OLEKSII FILIPPOV/AFP/East News
W jaki sposób biznes i państwo powinny strategicznie zmienić swoje podejście, aby zapewnić kobietom realne możliwości rozwoju kariery?
Całkowicie słusznie podkreślasz, że Ukraina musi przemyśleć sposób, w jaki budujemy możliwości kariery dla kobiet. Potrzebujemy nie tylko równych wynagrodzeń, ale także głębokiego wsparcia systemowego. Takim systemowym wsparciem zajmuje się społeczność Women Leaders for Ukraine, a jako jej członkini osobiście uczestniczyłam w opracowaniu programu przygotowującego kobiety-liderki do pracy w energetyce. Kobiety uczyły się, zdobywały umiejętności techniczne i przywódcze, a prawie wszystkie uczestniczki projektu znalazły następnie zatrudnienie.
Jeśli chodzi o wsparcie społeczne, w Ukrainie istnieje już wiele bezpłatnych szkoleń i kursów dla kobiet, które zostały zmuszone do przejęcia biznesu porzuconego przez mężów, którzy wyruszyli na wojnę. Są to szkolenia z zakresu finansów, marketingu, logistyki. Dostępna jest również pomoc psychologiczna. Jednak niestety nie widzę jeszcze systemowych podejść społecznych (takich jak państwowe przedszkola lub pomoc w opiece nad dziećmi) na poziomie biznesu i państwa. To jest coś, co jeszcze trzeba wdrożyć.
A jak przebiega reintegracja i zatrudnienie weteranów? Czy są już jakieś systemowe programy?
To bardzo aktualny temat. Już w 2023 roku uruchomiono zakrojone na szeroką skalę programy (na przykład „Veteran Hub”), w ramach których pracodawcy otrzymywali bezpłatne szkolenia dotyczące adaptacji weteranów. Moje doświadczenie potwierdza, że takie programy są dość skuteczne w integracji weteranów z powrotem w środowisku pracy.
Popyt na weteranów jest duży, ponieważ wracają oni jako wspaniali liderzy. Posiadają cenne umiejętności nabyte w wojsku: determinację, krytyczne myślenie, umiejętność oceny ryzyka
Wielu weteranów po demobilizacji otwiera własne firmy. Zostali przedsiębiorcami, ponieważ głęboko odczuwają wartość życia i nie boją się ryzykować, chcą realizować swoje marzenia. To bardzo udany trend, a firmy są bardzo zainteresowane takimi pracownikami.
Jak sprowadzić ludzi z powrotem do Ukrainy?
Czy odczuwa się odpływ młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat, którzy wyjeżdżają za granicę na studia lub w poszukiwaniu perspektyw zawodowych? Jakie ryzyko to niesie?
Podczas wojny trudno jest operować dokładnymi danymi na temat tego, ilu młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat faktycznie wyjechało. Musimy opierać się na statystykach z granic, a one nie dają jasnego obrazu tego, którzy z nich opuścili kraj na zawsze.
Jednak tendencja jest widoczna, na przykład mamy wysoki odsetek ukraińskich studentów w Polsce. Około 43% wszystkich zagranicznych studentów w roku akademickim 2023-2024 w Polsce to Ukraińcy. To duży odsetek.
Ryzyko związane z odpływem młodzieży jest dla Ukrainy znaczne: tracimy całą grupę, która tworzy innowacje.
W szczególności są to inżynierowie IT, ludzie z wyższym wykształceniem. Oczywiście można powiedzieć: niech te dzieci wyjeżdżają i uczą się, zachowują swoje zdrowie psychiczne w krajach, gdzie panuje pokój, a z czasem wrócą już wykształcone, aby odbudować Ukrainę. Ale aby wróciły, potrzebna jest platforma powrotu.
Z pewnością wprowadziłabym stypendia celowe na zasadzie „uczyć się i wracać” lub stypendia z gwarancją zatrudnienia w projektach odbudowy. Niezbędne są również preferencyjne kredyty hipoteczne dla młodzieży, ponieważ wielu z nich pochodzi z okupowanych terytoriów lub straciło mieszkanie z powodu wojny.
Wśród ekspertów pojawia się opinia, że powróci około 1/3 osób, które wyjechały. Czy zgadzasz się z tą prognozą? Co powinno być najważniejszym czynnikiem motywującym do powrotu?
Nie bardzo wierzę, że powróci tylko jedna trzecia, ale niech ta teza pozostanie. Powinna ona skłonić nasze państwo do podjęcia zdecydowanych kroków, aby tak się nie stało.
Po pierwsze, Ukraina musi wysłać jasny i silny komunikat, że kraj się zmienił. Dotyczy to zarówno świadczenia wysokiej jakości usług administracyjnych, jak i przejrzystości. Po drugie, chodzi o rolę w wielkiej odbudowie. Dla wykwalifikowanych specjalistów może to być oferta wyższego stanowiska, rozwoju kariery i, co niezwykle ważne, element misji – przekazanie europejskiego doświadczenia swojemu krajowi.
I co najważniejsze:
Program państwowy musi być taki sam dla tych, którzy byli za granicą, jak i dla osób wewnętrznie przesiedlonych. Nie można dzielić obywateli!
Powinna to być kombinacja ofert pracy, mieszkania i poczucia misji odbudowy.
Ukrainka podczas kursu kulinarnego, Оlsztyn, 2022. fото: Hubert Hardy/REPORTER
- Chcę przekazać jasny komunikat Ukraińcom za granicą: wasze doświadczenie w Polsce nie jest zmarnowanym zasobem. To podstawa powojennego rozwoju Ukrainy. Wracając do kraju przywieziecie ze sobą standardy Unii Europejskiej, jej wartości. Wiecie, jak wzmocnić biznes i państwo. Dlatego inwestujcie w tę wiedzę i doświadczenie, nie ulegajcie wpływom negatywnych narracji! Pracujcie, uczcie się, zdobywajcie wykształcenie. To wasza strategiczna inwestycja w waszą osobistą przyszłość, a także w konkurencyjność naszej Ukrainy w Europie.
Krystyna Leskakowa była w Ukrainie nauczycielką języka angielskiego, a obecnie uczy obcokrajowców języka fińskiego. Do Finlandii przyjechała w 2022roku ze swoją małą córeczką. Wybór kraju nie był przypadkowy — w fińskim mieście Tampere mieszka matka Krystyny.
— Mieliśmy gdzie się zatrzymać, a tym, którzy nie mieli gdzie się zatrzymać, w 2022 roku pomagał Czerwony Krzyż — opowiada. — Obecnie za to odpowiada już inna organizacja. Nowo przybyłym Ukraińcom, tak jak wcześniej, nadal się pomaga się: większość z nich osiedla się w dużych mieszkaniach przerobionych na akademiki. W trzypokojowym mieszkaniu może mieszkać kilka rodzin, z których każda ma swój pokój. Jeśli rodzina jest duża, może otrzymać osobne mieszkanie, ale tylko tymczasowo. Po upływie roku od przyjazdu osoba ma prawo do miejskiej rejestracji, a wraz z nią — nowe możliwości.
Jak wszędzie, w Finlandii ważne jest znajomość lokalnego języka. Krystyna nauczyła się fińskiego i obecnie nawet uczy go innych.
Do momentu uzyskania zameldowania jedyną dostępną pomocą finansową jest zasiłek dla uchodźców w wysokości około 300 euro miesięcznie. Po uzyskaniu zameldowania można ubiegać się o podstawową pomoc społeczną, która w przypadku osób bezrobotnych wynosi około 600 euro miesięcznie. Jednocześnie można otrzymać pomoc na opłacenie czynszu za mieszkanie. Przed uzyskaniem zameldowania opcja ta jest niedostępna, więc albo mieszkasz w akademiku, albo samodzielnie wynajmujesz mieszkanie.
Osoby, które przybyły do Finlandii, są rejestrowane na giełdzie pracy, gdzie dla każdego Ukraińca w wieku produkcyjnym opracowuje się plan integracji. Obejmuje on naukę języka fińskiego do poziomu A2-B1 (czasami nawet B2), potwierdzenie lub podwyższenie kwalifikacji, zatrudnienie.
Obecnie okres integracji skrócono z trzech do dwóch lat, a w ciągu dwóch lat bardzo trudno jest nauczyć się fińskiego od podstaw. Znam niewiele osób, które po trzech latach pobytu w Finlandii mają pewny poziom B1. Dlatego większość idzie do pracy fizycznej.
Ogólnie rzecz biorąc, w Finlandii do każdej pracy potrzebne są kwalifikacje. W 2002 roku wiele firm przymykało na to oko, ponieważ chciało pomóc Ukraińcom. Jednak nawet do pracy w sprzątaniu potrzebne są kwalifikacje, czyli dwa i pół roku nauki. Wielu Ukraińców uczy się na młodszy personel medyczny, aby pracować na przykład w domu spokojnej starości. Mężczyźni często idą na budowę lub zostają ślusarzami i elektrykami. Dobrze płatna jest tu praca spawacza, ale wszystko znowu sprowadza się do języka — bez fińskiego nie ma mowy.
Krystyna zaczęła uczyć się fińskiego jeszcze w Ukrainie
- I chociaż było to ponad dziesięć lat temu, w stresie wiele rzeczy sobie przypomniałam— mówi. — W 2022 roku mój poziom był gdzieś pomiędzy A1 a A2. Od razu zapisałam się na płatne kursy, gdzie nauka była bardziej intensywna. Równolegle zajęłam się potwierdzeniem mojego dyplomu nauczyciela. Aby mieć prawo do nauczania, na przykład w liceum, musiałam dokończyć naukę — na szczęście bezpłatnie — w wyższej szkole zawodowej.
Mój zawód jest w Finlandii bardzo poszukiwany — większość ludzi uczy się tu angielskiego. Ale bez znajomości fińskiego można znaleźć pracę tylko w szkole międzynarodowej. Chociaż Finowie tak bardzo kochają swój język, że nawet specjaliście, który w pracy używa wyłącznie angielskiego, pracodawca raczej zaproponuje opłacenie kursów fińskiego. Kończyłam jeden kurs za drugim, a potem trafiłam na praktykę zawodową do college'u, gdzie uczy się fińskiego imigrantów. Po praktyce zaproponowano mi stanowisko instruktora, który pomaga studentom. Moja fiński był już wtedy na poziomie B2, a teraz sama go uczę. Chociaż początkowo planowałam uczyć angielskiego.
Helsinki 2025
Zdaniem Krystyny, nawet jeśli pracujesz, możesz otrzymać pomoc finansową na opłacenie czynszu — wszystko zależy od poziomu dochodów. Jeśli wynagrodzenie jest niewystarczające, państwo rekompensuje brakującą kwotę. Ukraińcy, którzy nie pracują, żyją z zasiłku socjalnego w wysokości 600 euro miesięcznie. Za te pieniądze można przeżyć w Finlandii.
— Bo jeśli ktoś nie pracuje, rachunki za prąd i wodę również pokrywa pomoc społeczna. Głównym wydatkiem będzie jedzenie, a ubrania można po prostu kupować w second handach.
Dźwięk pary pozwala zapomnieć o wszystkich smutkach
W Finlandii stałymi klientami second handów mogą być ludzie zamożni, którzy traktują takie doświadczenie jako możliwość ekologicznego życia i nadania rzeczom drugiego życia. Finowie są dość oszczędni, mało kto żyje tu na szeroką skalę. My, Ukraińcy, lubimy dawać drogie prezenty, a tutaj można podarować na przykład skarpetki — bo najważniejsza jest nie cena prezentu, ale uwaga.
Wydaje mi się, że Finowie są bardziej powściągliwi i spokojni niż Ukraińcy. Nie spieszą się, nie denerwują. Wykonują swoją pracę, ale bez stresu.
W większości przypadków dzień pracy zaczyna się o siódmej rano, ale już o7:20 wszyscy idą na przerwę kawową. Po godzinie — na kolejną, potem jeszcze jedną, a o 11:00 jest już pora na lunch. A jeśli dzień pracy kończy się o16:00, to o 15:58 przy biurkach nie ma już nikogo.
Ponieważ dla Finów praca to tylko praca, a życie to przede wszystkim bycie z rodziną, spacery na łonie natury, wycieczki nad jeziora, czerpanie radości z życia.
Krystyna z córką w Laponii, która jest marzeniem wielu dzieci na całym świecie
Kolejnym znanym elementem fińskiej filozofii jest sauna. Finowie chodzą do sauny w środy, piątki i weekendy — i prawie wszyscy miejscowi, których znam, nie naruszają tej tradycji. To sposób na relaks i odstresowanie się. W saunie,do której teraz czasami chodzę, znajduje się napis, który w tłumaczeniu z języka fińskiego oznacza, że dźwięk pary sprawia, że zapomina się o wszystkich smutkach. W saunie nie wypada dużo rozmawiać — chodzi o to, aby siedzieć i cieszyć się dźwiękiem, który powstaje, gdy woda spada na rozgrzane kamienie. Zrozumienie tego zen zajęło mi trzy lata. Już umiem cieszyć się sauną, ale nie potrafię jeszcze pracować całkowicie bez stresu.
Zasada unikania stresu stosowana jest tutaj również w nauce. Moja córka ma osiem lat i dla niej szkoła to przyjemność. Tutaj dzieci traktowane są jak osobowości, których nikt nie próbuje łamać ani wtłaczać w standardy. Nauczyciel nigdy nie skrytykuje ucznia podczas lekcji lub w obecności innych osób.
Nawiasem mówiąc, w szkołach uczy się tutaj dwóch języków obcych: oprócz angielskiego — również szwedzkiego, który w Finlandii jest drugim językiem państwowym. Patrząc na to, jak moja córka uczy się angielskiego, rozumiem, że program nauczania jest tutaj znacznie łatwiejszy niż w Ukrainie. Jednocześnie większość Finów dobrze zna angielski. Być może właśnie ta łatwość nauczania daje rezultaty, ponieważ dzieci nie postrzegają języka obcego jako czegoś obcego i skomplikowanego. Jeśli chodzi o nauczanie dorosłych, główna różnica w porównaniu z Ukrainą polega na tym, że nauczyciel przekazuje ci do dwudziestu procent materiału. Reszta to samodzielna nauka.
Zwolnienie lekarskie z powodu depresji
- Moja piętnastoletnia córka również jest bardzo zadowolona z fińskiej szkoły — opowiada Inna Bogacz, która w 2022 roku przeprowadziła się do fińskiego miasta Espoo. — Miło mnie zaskoczyło, że dzieci mają tu wszystko: od zeszytów i długopisów po laptopy. I nic nie trzeba kupować. W szkołach jest najnowszy sprzęt, a takiej ilości instrumentów muzycznych, jak w klasie muzycznej mojej córki, nie widziałam jeszcze nigdzie. Jeśli potrzebne są dodatkowe zajęcia z nauczycielem, są one bezpłatne. Teraz moja córka rozpoczyna orientację zawodową, która polega na tym, że dzieci wyjeżdżają na dwutygodniową praktykę do wybranej przez siebie organizacji, aby wypróbować ten lub inny zawód.
W przeciwieństwie do córki, która już dobrze zna język fiński, mi nie przychodzi to łatwo. Ale pracuję w sklepie, gdzie codziennie rozmawiam z ludźmi. Zajmuję się również malowaniem ubrań (w Ukrainie miałam własną pracownię artystyczną). Zawsze powtarzam, że w Finlandii mam dwie prace: ilustrację – dla duszy (miałam tu nawet wystawę!), a sklep – aby zarabiać i nie być na utrzymaniu państwa. To ciężka praca fizyczna z ośmiogodzinnymi zmianami, ale pozwala zarobić. Dodatkowo ukończyłam tutaj college na kierunku „kosmetologia”, a także uczę ukraińskie dzieci rysunku w ukraińskim centrum w Helsinkach.
Inna na wystawie swoich prac w mieście Kaari, 2024 r.
W planach mam przejście na wizę pracowniczą, która prowadzi do stałego pobytu. W Finlandii jest to możliwe, jeśli ma się umowę o pracę na określoną liczbę godzin.
W Finlandii ważne jest, aby mieszkać bliżej dużego miasta, ponieważ to właśnie tam są możliwości. Ukraińcy, których po przyjeździe osiedlono w prowincjach na północy, z czasem i tak przenosili się bliżej miast. W mieście jest praca, ale życie jest tu droższe. W Espoo miesięczny czynsz za trzypokojowe mieszkanie wynosi około 1400 euro (w Helsinkach jest drożej). Mniejsze mieszkanie będzie kosztować około 800 euro, ale wraz z opłatami komunalnymi — około tysiąca (przy czym minimalna płaca wynosi obecnie około 13 euro za godzinę). Należy również wziąć pod uwagę, że mieszkanie do wynajęcia będzie puste - może nawet nie będzie podłączone do prądu. Wszystko - od mebli po żarówki - kupujesz sam. Jedyne, co będzie to kuchnia.
Pralki nie są dostępne dla wszystkich: w wielopiętrowym budynku można na zmianę z sąsiadami prać i suszyć rzeczy w specjalnie wyposażonej pralni. Nie masz też prawa tapetować ani malować ścian na kolor inny niż biały, szary lub niebieski. W Finlandii, podobnie jak w innych krajach skandynawskich, preferuje się minimalistyczne wnętrza z białymi ścianami i meblami z IKEA. W fińskim domu nie zobaczysz złotych zasłon ani łóżka z baldachimem. Nawiasem mówiąc, domy są tu ciepłe, mają centralne ogrzewanie, co jest bardzo ważne w surowym klimacie.
Nasze miasto Espoo leży na południowym wybrzeżu, ale nawet tutaj bywa bardzo zimno (kiedyś było minus trzydzieści stopni i powietrze dosłownie zamarzało w nosie), a śnieg może padać nawet w maju. Najtrudniejszy okres przypada tutaj na listopad: wszystko wokół jest szare, ciągle pada deszcz, a dzień jest bardzo krótki. Idzie się do pracy w ciemności, wraca się również w ciemności. To przygnębia, wywołuje depresję. Dlatego wiele osób przyjmuje nie tylko witaminę D, ale także leki przeciwdepresyjne.
Mówi się, że Finlandia jest krajem szczęśliwych ludzi, ale jednocześnie odnotowuje się tu wysoki poziom samobójstw.
Stres lub depresja mogą być przyczyną nieobecności w pracy i wystawienia zwolnienia lekarskiego.
Nie powiedziałabym, że ludzie tutaj dużo piją. Alkohol jest bardzo drogi, a ludzie, którzy naprawdę go lubią, płyną promem do Tallina, skąd wracają z całymi wózkami butelek. Kiedyś płynęłam takim promem i byłam jedyną pasażerką bez wózka.
Pomimo specyficznego klimatu, Finlandia mi się podoba. W ogóle nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania. Bielizna termiczna, a także nieprzemakalne spodnie i kurtki — to tutaj rzeczy pierwszej potrzeby. W Finlandii nie ma gór, za to jest wiele pięknych jezior. Często spotykamy tu sarny, jelenie, lisy.
Fińskie lasy zamiast zniszczonych ukraińskich miast
- Lasy i jeziora nadają Finlandii szczególny surowy urok — potwierdza Krystyna Leskakova. — Są też białe noce, do których również trzeba się przystosować. Upały zdarzają się tu rzadko, chociaż tego lata przez całe trzy tygodnie temperatura utrzymywała się na poziomie około 28 stopni. Dla Finów jest to upał, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie ma tu klimatyzacji. Finom pomaga przetrwać niespodzianki klimatu zasada „nie stresować się”, spacery, a zimą —narty.
Jest jeszcze Laponia, gdzie trafia się do prawdziwej zimowej bajki. Kiedyś pojechałyśmy tam z córką na jeden dzień. Przed Bożym Narodzeniem panuje tam niesamowita atmosfera, ale nawet bez noclegu jest to bardzo kosztowna przyjemność.
Zajączek przy domu
Według Krystyny y i Inny Finowie nadal aktywnie pomagają Ukraińcom, omawiając potencjalne zagrożenie dla ich kraju ze strony sąsiedniej Rosji.
— W historii Finlandii również była wojna z Rosją, więc Finowie nas rozumieją i wspierają — mówi Krystyna. — Fakt, że Rosja dąży do rozszerzenia agresji na kraje UE, jest tutaj również żywo dyskutowany. Sądząc po nastrojach, Finowie w razie potrzeby pójdą bronić swojej ziemi. Chociaż oczywiście nikt nie jest gotowy na wojnę pod względem moralnym. Dzięki zabezpieczeniu socjalnemu Finowie są znacznie bardziej zrelaksowani niż my przed wojną.
W Finlandii naprawdę czujesz się bezpiecznie: rozumiesz, że jeśli nagle stracisz pracę, państwo cię wesprze, a jeśli nagle zachorujesz, nie będziesz musiał szukać pieniędzy na drogie leczenie.
I to jest jeden z powodów, dla których tak wielu Ukraińców myśli o pozostaniu w Finlandii nawet po zakończeniu działań wojennych. Drugim powodem jest pochodzenie Ukraińców, którzy przybyli do tego kraju.
„Jest coś, co odróżnia Finlandię od Polski i innych krajów zachodnioeuropejskich: przybyło tu wielu Ukraińców z okupowanych terytoriów lub ze wschodu Ukrainy” – cytuje socjologa, członka zarządu Stowarzyszenia Ukraińców w Finlandii Arsenija Swynaienko fińskie media YLE. „Była to niemal jedyna droga, aby dostać się z okupowanych terytoriów przez Rosję do Europy Zachodniej, przede wszystkim do Finlandii, Estonii lub Łotwy. Ci ludzie nie mają dokąd wracać. Stracili wszystko, ich miasta i wioski zostały zniszczone”.
Dlatego coraz więcej Ukraińców, którzy przebywali w kraju na podstawie tymczasowej ochrony, przechodzi obecnie na długoterminowe pozwolenie na pobyt typu A, które po czterech latach pobytu i pracy w Finlandii umożliwia ubieganie się o pozwolenie na pobyt stały. I chociaż prawo przewiduje, że osoba przebywająca w kraju może posiadać tylko jedną kartę pobytu, dla Ukraińców zrobiono wyjątek — mogą oni posiadać zarówno tymczasową ochronę, jak i pozwolenie na pobyt długoterminowy.
Z Serhijem i Rusłanem spotykam się we Lwowie, w nowym centrum rehabilitacyjnym dla byłych jeńców wojennych i cywilów w niedawno otwartym przy centrum Unbroken, jedynym takim w Ukrainie. Centrum będzie świadczyć pacjentom pełną pomoc: leczenie stacjonarne i ambulatoryjne, wsparcie psychologiczne, arteterapię.
Pierwszymi jego podopiecznymi są żołnierze, którzy wrócili z niewoli. Po uzyskaniu pomocy specjalistów oficerowie w końcu zaczęli spać, koszmary z niewoli śnią im się coraz rzadziej, zniknęły ataki paniki w reakcji na hałas, w końcu odnaleźli w sobie siłę. Są gotowi opowiedzieć o niewoli, choć jeszcze niedawno bali się nawet o niej wspomnieć.
Nawet nosiliśmy im jedzenie
Serhij Taraniuk wstąpił do piechoty morskiej w wieku 16 lat. Gdy w 2014 r. okupanci przyszli na Krym, służył w jednostce wojskowej w Teodozji. To ta legendarna ostatnia brygada, która nie złamała przysięgi wierności Ukrainie, za co została ostrzelana i wzięta do niewoli przez rosyjskie siły morskie. Jednak potem Serhij był świadkiem, jak niektórzy z jego towarzyszy przeszli na stronę Rosji.
Serhij Taraniuk
– Była zima. Obudziliśmy się rano i zobaczyliśmy, że do naszej jednostki podjechały rosyjskie pojazdy opancerzone – opowiada Serhij Taraniuk. – Nie rozumieliśmy, co się dzieje, a przybywało ich z każdą chwilą. Nie mogliśmy już wrócić do domu, byliśmy wtedy w jednostce na służbie bojowej.
Rosjanie nic nie mówili. Znaliśmy tych żołnierzy, bo przez wiele lat uczestniczyliśmy z nimi we wspólnych ćwiczeniach w Sewastopolu. Razem wysiadaliśmy z okrętu desantowego, wspólnie się szkoliliśmy, dzieliliśmy się doświadczeniem. Jednak choć znaliśmy ich osobiście, nie wiedzieliśmy, po co przyjechali. Oni też początkowo nie wiedzieli. Mieli rozkaz stać w miejscu.
I stali – za ogrodzeniem, a my nawet przynosiliśmy im ciepłe posiłki, bo mieli tylko racje żywnościowe. Rozmawialiśmy z nimi, jak z przyjaciółmi. Kiedy ich dowództwo się o tym dowiedziało, zastąpiło ich innymi chłopakami
Kiedy wszystkie ukraińskie jednostki w Krymie zostały już przejęte przez rosyjskie wojsko (tak zwanych zielonych ludzików), dowództwo Siergieja podjęło decyzję, że nie zdradzi Ukrainy. Po pseudoreferendum, kiedy Krym ogłoszono częścią Rosji, rosyjskie wojsko nakazało ukraińskiej piechocie morskiej złożyć broń.
– Trzymaliśmy się do końca, nasza jednostka w Teodozji została zajęta jako ostatnia. Przyleciał dowódca rosyjskich sił morskich, ale nasz dowódca odmówił złożenia broni.
Zostaliśmy na noc w jednostce, by wrogowie nie przejęli naszego sztandaru. O piątej rano rozpoczął się szturm. Przyleciały helikoptery, a my byliśmy bez broni. Załadowali nas do kamazów i wywieźli do portu w Teodozji. Tam zaczęli nas przekonywać: „Zostańcie w Rosji, tak będzie lepiej”. Mówili, że Ukraina nas nie potrzebuje. Niektórzy mieli rodziny na Krymie, więc ponad połowa oddziału została. Wyjechało tylko 140 z 350 osób. Wszystkie ukraińskie bataliony, które opuściły Krym, zebrano w Mikołajowie, w 36. brygadzie. Potem rozpoczęła się operacja antyterrorystyczna [ATO – red.], wstąpiłem do akademii wojskowej, a następnie naszą brygadę piechoty morskiej przeniesiono pod Mariupol.
Obrona w Zakładzie Iljicza
I to właśnie pod Mariupolem, dokąd ściągnięto najlepsze jednostki bojowe Ukrainy, zimą 2022 r. Serhija i Rusłana zaskoczyła rosyjska inwazja. Obaj dostali się do niewoli, gdy Rosjanie otoczyli już miasto, podczas próby przedarcia się na terytorium kontrolowane przez Ukrainę.
– Rosjanie wkroczyli do Mariupola z Doniecka. Już 18 lutego rozpoczęły się intensywne ostrzały. 24 lutego była burza, grad, zniknęło światło. Deszcz padał przez dwa dni. W takich warunkach rozpoczęła się rosyjska ofensywa: spadały pociski, jechały czołgi, wszędzie było błoto. Zaczęliśmy się powoli wycofywać. Dowodziłem kompanią 60 ludzi, trzymaliśmy się, dopóki Rosjanie nie przełamali flanki. 28 lutego weszliśmy na teren Zakładu Iljicza [tak do niedawna nazywano część tamtejszego kombinatu metalurgicznego – red.].
Były dwie lokalizacje: Azowstal i Zakład Iljicza. W Zakładzie Iljicza zebrały się straż graniczna, gwardia narodowa, cała piechota morska i dużo innego wojska. Trzymaliśmy obronę Mariupola i czekaliśmy na posiłki. Ale wiedzieliśmy już, że Rosjanie przełamali obronę w Czonkarze [miejscowość nad Morzem Azowskim, na północ od Krymu – red.] i idą na nas.
Ruszyli dwiema falangami: w kierunku Mikołajowa – Chersonia oraz na Melitopol – Berdiańsk i do nas. Nikt jeszcze nie rozumiał, co się dzieje, nie sądziliśmy, że będzie aż tak ciężko. Kiedy otoczyli nas pierścieniem i odcięli dostawy broni i zaopatrzenia z Ukrainy, nasze szanse na obronę gwałtownie zmalały.
Przylatywały do nas helikoptery z Ukrainy, by zabrać rannych, dostarczyć lekarstwa i żywność. Wielu pilotów tych helikopterów zginęło, zostali zestrzeleni przez Rosjan, to w zasadzie były loty śmierci. U nas było wielu ciężko rannych w wyniku ostrzału artyleryjskiego, więc założyliśmy szpital. Rosjanie długo nie mogli zdobyć Azowstali i Zakładu Iljicza. Trzymaliśmy się tam aż do 12 kwietnia.
Planowaliśmy przebić się na terytorium Ukrainy. Wiedzieliśmy, że brygada poniesie straty, ale myśleliśmy, że się przebijemy. Jednak wkradł się chaos, dowódcy plutonów zaczęli zabierać swoich ludzi i przedzierać się samodzielnie. O tym, że niektórzy ludzie dotarli do swoich, a niektórzy zginęli podczas przedzierania się, dowiadywałem się już w niewoli, gdzie spotkałem znajomych, którzy zostali jeńcami już w 2024 roku.
Koszmar Ołeniwki
– Nie chcieliśmy się poddać. W naszej brygadzie służyli chłopcy, którzy już przeszli rosyjską niewolę w 2014 roku i opowiadali o okropnościach i torturach, które tam przeżyli.
Nigdy nie przygotowywałem się do niewoli i nie potrafiłem sobie wyobrazić, że coś takiego mi się przydarzy. Rozumiałem, że mogę zginąć, ale o niewoli nawet nie myślałem
Przedzierając się, jechałem z moimi ludźmi BTR-em [pojazd opancerzony produkcji radzieckiej – red.], za mną jechała nasza ciężarówka z personelem. W BTR-ze byli sami oficerowie. Zostaliśmy ostrzelani z granatników, wóz się przewrócił, ale wszyscy przeżyli. Straciłem przytomność. Kiedy doszedłem do siebie, próbowałem wyjść z pojazdu, ale Rosjanie zaczęli do nas strzelać. Potem ruszyli do ataku i wzięli nas do niewoli. Spędziłem w niej 29 miesięcy.
Rosjanie, którzy nas pojmali, byli zawodowymi żołnierzami, znającymi wojskowy porządek. Traktowali nas normalnie. Nikt nawet nie związał nam rąk, dali nam jeść. Potem przyjechały zwykłe autobusy i nas zabrali. I dopiero kiedy przywieziono nas do strefy w Ołeniwce, zaczęła się „prawdziwa niewola”. Delikatnie mówiąc, traktowali nas tam strasznie.
W tak zwanej prijomce, czyli punkcie przyjęć, kazali nam się rozebrać, obfotografowali nas, skatowali, a dopiero potem wysyłali do baraku
Barak był przeznaczony dla 200 osób, ale było nas tam 800. Nie było nic – ani jedzenia, ani lekarstw. Byliśmy bardzo głodni. Potem zaczęli nas karmić: śniadanie o drugiej w nocy, obiad o północy, a kolacja o czwartej rano.
Mówili, że nas torturują i okaleczają, żebyśmy nigdy więcej nie poszli na wojnę.
Nie wszyscy ludzie są odporni na stres, nie wszyscy to wytrzymali. Torturowali nas prądem, bili. Wymyślali też różne oryginalne rodzaje tortur. Mówili nam, że dzisiaj będzie eksperyment, bo mają dla nas nową torturę.
Byliśmy w Ołeniwce, kiedy Rosjanie wysadzili barak z ukraińskimi żołnierzami. Podłożyli ładunki wybuchowe, kazali przenieść tam ludzi, a w nocy wszystko wysadzili. Nasi jeńcy wojenni, którzy pracowali w stołówce, słyszeli, jak rozmawiali funkcjonariusze DRL [samozwańcza prorosyjska Doniecka Republika Ludowa – red.] rozmawiali ze sobą, że przygotowali barak daleko w strefie przemysłowej i specjalnie przenieśli tam żołnierzy Azowa. Wybrali charyzmatycznych i zdolnych do przewodzenia ludzi. Nasi przyjaciele, którzy potem wyciągali stamtąd rannych i zabitych towarzyszy, opowiadali, że po wybuchu dach i ściany zostały wręcz rozniesione przez odłamki. Wyraźnie było widać, że wybuch nastąpił od wewnątrz.
Nikt nie spieszył się z pomocą naszym chłopakom, kiedy wołali pomocy. Palili się żywcem. Dopiero po dwóch godzinach wysłano tam naszych medyków, też jeńców. Widziałem tych, którzy przeżyli. Poparzeni, cali we krwi.
Człowieczeństwo było karane
W niewoli panowała całkowita izolacja informacyjna. Przez pierwsze pół roku byliśmy pełni optymizmu, że wkrótce nas uwolnią. Ale mija rok, półtora roku, a ty myślisz już tylko o tym, jak sprawić, żeby życie w niewoli było choć trochę lepsze. Nikt z naszych bliskich nie wiedział nic o naszym losie, a my nie wiedzieliśmy nic o ich losie.
Ciągle przenoszono nas do innych cel. Co dwa miesiące zmieniano nam otoczenie, żebyśmy nie przyzwyczaili się do siebie i nie nawiązali przyjaźni. Albo przenoszono nas do innego aresztu śledczego lub więzienia. W ten sposób zaliczyłem dziesięć miejsc przetrzymywania na terenie Rosji. Ciągle zawiązywano nam oczy i widzieliśmy tylko ściany cel.
Strażnikom rosyjskich więzień nie wolno było z nami rozmawiać ani opowiadać o wydarzeniach w Ukrainie. A nam nie wolno było się do nich zwracać. Jeśli zdarzyło się, że któryś z Rosjan zwrócił się do nas w ludzki sposób, swoi natychmiast na niego naskakiwali. Przejawy człowieczeństwa były karane.
W Taganrogu była taka sytuacja: przyszedł młody strażnik, miał około 18 lat. Pracował jako strażnik, żeby nie wzięli go do armii.
Zaczął z nami rozmawiać: „Chłopaki, czego byście chcieli?” Powiedzieliśmy, że czegoś słodkiego. Na następną zmianę, dwa dni później, przyniósł nam małe czekoladki „Guliwer”. Inni strażnicy to zobaczyli i wieczorem go zwolnili
Byli strażnicy, którzy prosili innych, żeby nas nie bili, ale w odpowiedzi słyszeli, że jesteśmy nazistami. Tam mają bardzo silną propagandę. Po półtora roku wydali nam literaturę do czytania. To była komunistyczna propaganda sowiecka. Nie mogliśmy tego czytać, chociaż bardzo chcieliśmy poczytać cokolwiek.
W więzieniu Rosjanie prowadzali nas do tak zwanej bani. Nie, nie takiej do mycia, to była odmiana tortur. Tam się nie myłeś, tylko stałeś nagi, a oni przepuszczali prąd przez twoje mokre ciało.
Kto miał słabe serce, nie wytrzymywał. Katowali ludzi na śmierć. W tej „bani” zapytali mnie: „Kim jest Stalin?”. Odpowiedziałem, że prezydentem ZSRR. Zaczęli się śmiać i mnie bić, mówiąc, żebym następnym razem, gdy tu trafię, już wiedział, kim był Stalin. Dobrze, że w celi siedzieli ze mną ludzie po sześćdziesiątce, którzy opowiedzieli mi szczegółowo o Stalinie. Żeby mnie więcej nie bito.
Pewnego razu rosyjski żołnierz sił specjalnych zobaczył mój tatuaż ze Spartaninem i zaczął razić mnie paralizatorem. Do dziś mam blizny po oparzeniach.
Raził mnie prądem, aż mi ręka zdrętwiała. Zapytał: „Wiesz, dlaczego? Bo masz bardzo ładny tatuaż, chciałem ci go zniszczyć”
Później odbył się proces Serhija. Skazano go na 29 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.
– W dniu kiedy mnie eskortowano podszedł do mnie konwojent z DRL i powiedział: „Wkrótce wrócisz do domu, nie martw się”. Był normalny, nigdy nas nie torturował, dawał zapalić papierosa.
I tak też się stało – już wieczorem wysłano mnie do Ukrainy w ramach wymiany.
Cud przyjaźni
27-letni Rusłan Zorianycz z Czernihowa był dowódcą plutonu w kompanii Serhija. Zaprzyjaźnili się. Razem trafili do niewoli, razem ją przetrwali i zostali zwolnieni tego samego dnia. Rusłan uważa to za cud przyjaźni:
– Razem trafiliśmy do niewoli. W Ołeniwce odbywała się selekcja, a potem razem z Siergiejem przewożono nas do różnych więzień – wspomina. – A kiedy nas jeszcze razem wymieniono, to już był szczyt szczęścia. Na wymianę przewożono nas w wagonach, gdzie były przedziały z kratami. Kiedy podczas wywoływania usłyszałem jego nazwisko w sąsiednim przedziale, nie mogłem uwierzyć. Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy, dokąd nas wiozą. Rosjanie zawsze mówili, że wiozą nas na wymianę, a zamiast tego przewozili do kolejnego aresztu śledczego w Rosji.
Rusłan Zorianycz
Rusłan spędził dwa lata w areszcie śledczym w Kursku. Potem trafiał do różnych więzień w Rosji: Ołeniwka, Taganrog, Nowozybkow w obwodzie briańskim, Borisoglebsk w obwodzie nowogrodzkim i inne.
– Dwa lata spędziłem w całkowitej izolacji. Tam wszyscy chodzą w kominiarkach, a ty 16 godzin na dobę musisz stać na nogach. Kaci potem tłumaczyli, że to po to, żeby nie zanikły nam mięśnie. Nie załamać się pomagała mi wiara, że czekają na mnie w domu. Podtrzymywały mnie wspomnienia z dzieciństwa, marzenia o przyszłości.
Kiedy jesteś tam już dwa lata i nie wiesz, co dzieje się w domu, czy twoi bliscy żyją, trudno marzyć, ale mimo wszystko fantazjujesz: że będziesz budował dom, sadził drzewa, otworzysz firmę. Pomagało też otoczenie. Jesteś wśród swoich, podobnie myślących ludzi i ciągle rozmawiasz z nimi o życiu.
Gdziekolwiek byłem, wszędzie miałem przyjaciół. Bo jeśli w celi panuje napięcie, przeżycie tortur jest jeszcze trudniejsze.
– Pewnego razu prowadzono nas na elektrowstrząsy i strasznie się bałem. A mój towarzysz z celi mówi do mnie: „Ja pójdę pierwszy, bo się nie boję. Oberwę zamiast ciebie!”
– To znaczy, że ktoś się poświęca, żeby cię chronić. Teraz koresponduję z nim, on nadal jest w niewoli. Czeka na wymianę. Tacy ludzie pokazują, czym jest prawdziwa przyjaźń.
Rozgryzłem siebie, przestałem się bać
– Na początku po wymianie przeraża tłum – przyznaje Siergiej. – Przez dwa i pół roku prawie z nikim nie rozmawiałeś, a tu tylu ludzi. Na początku nawet pójście do sklepu było trudne. Kiedy siedzisz w więzieniu, myślisz, że gdy wrócisz, to pójdziesz do sklepu i kupisz sobie wszystko, co tylko zechcesz. Ale w rzeczywistości jest inaczej. Boisz się tych tłumów w sklepach, na ulicach.
Trudno było przyzwyczaić się do normalnego życia, zrozumieć wszystko, co działo się w kraju przez cały ten czas. Nie możesz spać, w ogóle nie masz na to ochoty. Jeśli zasypiasz, cały czas śni ci się niewola.
Chcesz wszystko sfotografować. Chcesz fotografować jedzenie. Chcesz fotografować normalne życie
Chcesz chłonąć jak gąbka wszystko, co przegapiłeś: wąchać powietrze, patrzeć na drzewa, rozmawiać z bliskimi. W niewoli miałem możliwość napisania tylko dwóch listów. Odpowiedź otrzymałem półtora roku później. Dowiedziałem się, że bliscy wiedzą, że jestem w niewoli. Drugi list dotarł do nich dopiero wtedy, gdy mnie wymieniono.
Przez pierwszy miesiąc po wymianie w ogóle nie spałem. Byłem na lekach. 11 miesięcy po wymianie niewola „nadrabia zaległości”. Reakcja na syreny i głośne dźwięki jest paniczna. Niedaleko od nas trwa remont, czasami coś spadnie – a ty myślisz, że to nalot. I w jednej chwili masz atak paniki.
– Leczyliśmy się w Kijowie i w Mikołajowie, ale takiego szpitala, jak ten we Lwowie, jeszcze nie widziałem – mówi Siergiej. – Wspaniałe warunki, wspaniali specjaliści. Wcześniej gdyby mi powiedziano: „Idź do psychologa”, obraziłbym się, że jestem jakiś nie taki. Teraz moje podejście się zmieniło. Bardzo miło mi rozmawiać z psychoterapeutą i psychologiem, bo oni naprawdę bardzo pomagają. Czuję, że jest mi znacznie lepiej. Rozgryzłem siebie, przestałem bać się głośnych dźwięków.
– Mnie też bardzo podoba się we Lwowie – dodaje Rusłan. – Zwłaszcza dlatego, że tutaj wszyscy rozumieją, że trwa wojna. Minuta ciszy o 9 rano, kiedy całe miasto zatrzymuje się i wspomina poległych braci, robi ogromne wrażenie. Wśród nich są nasi przyjaciele, którzy już nigdy nie wrócą z rosyjskiej niewoli.
"Lesnaja Polana" to państwowy ośrodek opieki psychologicznej i psychiatrycznej dla wojskowych. Od około 30 lat zajmuje się leczeniem bojowników i rodzin poległych w Afganistanie.
W 2018 roku Ksenia Voznitsyna zabrała się za zreformowanie przestarzałej instytucji. W ciągu 5 lat intensywnej pracy przekształciła Lisową Polanę z postsowieckiego sanatorium w Puszczy Wodyckiej w nowoczesny ośrodek.
Voznitsyna jest neurolożką, założycielką i dyrektorką Centrum Zdrowia Psychicznego i Rehabilitacji w Lisowej Polanie oraz autorką modelu organizacyjnego tworzenia ośrodków rehabilitacji zdrowia psychicznego dla ofiar wojny w Ukrainie. Pracuje z ludźmi, którzy przeżyli doświadczenie wojny od 2014 roku i ma unikalne doświadczenie w pracy rehabilitacyjnej i wsparciu psychologicznym dla weteranów obojga płci.
W wywiadzie dla Sestry, Ksenia Voznitsyna opowiedziała, jakie wysiłki musiała podjąć, aby postawić ośrodek na nogi, jak przebiega rehabilitacja wojskowych i jak społeczeństwo powinno spotykać się z osobami powracającymi z wojny.
Oksana Szczyrba: Jak udało się Pani przełamać archaiczny system i zreformować ośrodek?
Ksenia Voznitsyna: Można o tym napisać książkę. To było trudne i trwa nadal, ponieważ musieliśmy całkowicie zmienić zasady pracy zespołu. Oprócz lekarzy pracują z nami pracownicy socjalni i menedżerowie. To zupełnie nowa sytuacja dla tej instytucji. Czasami ludzie nie rozumieją, że wybraliśmy jedną specjalizację i chcemy być w niej ekspertami. Chcą jak wcześniej leczyć tu wszystko: ręce, stopy, serce, nerki.
Początkowo spotkaliśmy się z ogromnym oporem. Nawet w 2019 roku, kiedy otwieraliśmy ośrodek, szef Ukraińskiego Związku Weteranów Afganistanu zebrał ludzi, którzy protestowali i żądali odebrania nam pieniędzy. Dopiero ja ich przekonałam.
Kijów, Ukraina - 28 listopada 2022 r. - Ksenia Voznitsyna, główna lekarka Centrum Zdrowia Psychicznego i Rehabilitacji Weteranów w Lisowej Polanie, wzięła udział w panelu dyskusyjnym "Kobiety, pokój, bezpieczeństwo" podczas VI Ukraińskiego Kongresu Kobiet "Wartości w czasie wojny". Fot: Volodymyr Tarasov/Ukrinform/East News
OS: Czym jest dziś Lisowa Polana? Co robi dla wojska?
KV: Jesteśmy centrum eksperckim nie tylko w zakresie udzielania pomocy w przypadku stanów psychotraumatycznych, depresji, lęków, poczucia winy ocalałego, ale także po szoku pourazowym.
Chociaż ten ostatni termin jest przestarzały i walczymy z nim. To tak naprawdę wstrząs mózgu, kiedy dochodzi do urazowego uszkodzenia mózgu, które pozostawia konsekwencje w zachowaniu, psychice i objawach cielesnych.
Naszą odrębną specjalizacją są ludzie, którzy przeżyli niewolę i tortury. Jest to najwyższy stopień ludzkiego okrucieństwa, więc stale się doskonalimy i wciąż szukamy metod, które działają.
Przewinęły się przez nasze ośrodek setki byłych jeńców wojennych - i nie jest to przesada. Teraz liczba takich osób rośnie, więc nasze doświadczenie w niesieniu pomocy jest bardzo ważne. Ośrodek jest przeznaczony dla 220 osób, ale obecnie stale przebywa tu 230-240 osób. Istnieje zapotrzebowanie na większą liczbę pacjentów, więc mamy pomysł, aby otworzyć podobne ośrodki. Jest to projekt pilotażowy i planujemy otworzyć 5-6 kolejnych oddziałów w regionach w oparciu o nasz model.
OS: Jaki procent pacjentów stanowią kobiety, a jaki mężczyźni?
KV: Właściwie nie mamy wielu dziewczyn. Jest 5-7 kobiet na 220 osób, czasami 10. Często są to ratowniczki medyczne i partnerki żołnierzy. Są też żony zmarłych, zaginionych lub uwolnionych. Kiedyś mieliśmy okazję przyjąć grupę 15 dziewcząt z Azowa. Zorganizowaliśmy dla nich program na trzy tygodnie.
OS: Często kontaktuję się z wojskowymi i wiele razy słyszałam, że psychologowie na Ukrainie nie są w stanie zapewnić im wykwalifikowanej pomocy i radzą, by wyjechali do Europy. Czy naprawdę są problemy z terapią wojskowych na Ukrainie?
KV: To jest po prostu wielka głupota. Oczywiście istnieje problem, że niektórzy psychologowie nie są gotowi do pracy z wojskowymi. Dlatego Lisowa Polana jest nie tylko instytucją medyczną, ale także metodologiczną - mamy centrum szkoleniowe. Od pięciu lat z rzędu szkolimy dużą liczbę psychologów - organizujemy dla nich seminaria i kursy szkoleniowe. W ubiegłym roku udało nam się zorganizować pięć pięciodniowych szkoleń. Zapotrzebowanie na takie szkolenia jest ogromne. Rejestrację zamykamy już pierwszego dnia, bo na 25 miejsc jest 50-70 chętnych.
OS: Istnieją międzynarodowe doświadczenia w zakresie życia i powrotu do zdrowia psychicznego po wojnie. Jest doświadczenie Stanów Zjednoczonych, krajów bałkańskich i Izraela. Czy należy je zastosować na Ukrainie?
KV: Ma to swoje plusy i minusy.
Doświadczenia innych krajów powinny być wykorzystywane. Ale z uwzględnieniem kontekstu ukraińskiego
Nawet przykład Izraela, który jest nam stale podsuwany, mówiąc, że nasze doświadczenie jest podobne, nie jest teraz odpowiedni. Praktyki rozwijane w Izraelu przez 70 lat, jeszcze do nas nie dotarły. My, na przykład, w ogóle nie prowadzimy profilaktyki. Zagraniczni terapeuci często mówią, że terapia powinna być prowadzona w cichym miejscu. Ale na Ukrainie nie ma spokojnych miejsc do terapii. Wielu żołnierzy ma krewnych pod ostrzałem rakietowym, sam żołnierz jest stale w niebezpieczeństwie, cierpi na urazy psychiczne, martwi się o swoich ludzi na tyłach.
Staramy się stosować kilka metod. Używamy nawet specjalistycznej jogi uczącej spania - tego w szczególności nauczyliśmy się w Amerykańskim Instytucie Jogi. Chłopcy chętnie ćwiczą, a ich sen się poprawia. Możemy się wiele nauczyć od naszych zagranicznych partnerów, ale rezultaty zależą od jednostki i warunków, w jakich żyje.
OS: Jak przebiega rehabilitacja personelu wojskowego?
KV: Zazwyczaj nie można tego nazwać rehabilitacją, ponieważ to proces medyczny. Jeśli żołnierze są ranni, najpierw przechodzą leczenie chirurgiczne lub urazowe, a następnie przenoszą się na oddział, gdzie pracują z fizjoterapeutami. Jest to klasyczne podejście rehabilitacyjne. W naszym ośrodku proces leczenia trwa 3-4 tygodnie i obejmuje szereg zabiegów medycznych i niemedycznych, wsparcie społeczne - to nasze holistyczne podejście biopsychospołeczne.
Oznacza to, że pracujemy nie tylko z umysłem i ciałem, ale także z tzw. komponentem społecznym. Błędem jest przekonanie, że trauma psychiczna powinna być leczona tylko przez psychologów, ale w rzeczywistości trauma dotyczy nie tylko stanu psychicznego, ale całego ciała, trauma wpływa na mechanizmy neuroendokrynne i hormonalne, ciało i mięśnie.
Dlatego oprócz neurologów i dużego zespołu specjalistów zdrowia psychicznego, pierwsze piętro skrzydła rehabilitacyjnego zajmują sale rehabilitacji ruchowej. Podczas leczenia pacjent ma określony program, który trwa prawie cały dzień. Daje to bardzo dobre efekty. Ważne jest kompleksowe podejście, ponieważ jest najbardziej skuteczne. Nawiasem mówiąc, metody leczenia żołnierzy płci żeńskiej i męskiej są prawie takie same. Nie ma większych różnic, ponieważ traumatyczne doświadczenie jest dość złożone i tylko potrzeby mogą się różnić. Jednak podejście do leczenia jest ujednolicone i znormalizowane niezależnie od płci.
Pierwsza Dama Ukrainy Olena Zełenska i premier Kanady Justin Trudeau spotykają się w Kijowie i odwiedzają Centrum Zdrowia Psychicznego i Rehabilitacji Weteranów Lisowa Polana. 11 czerwca 2023 r. Zdjęcie: Oficjalna strona prezydenta Ukrainy
OS: Jak można do Was trafić?
KV: Przyjmujemy ludzi tylko ze skierowaniem, a biorąc pod uwagę, że są to wojskowi, musi to zrobić odpowiednia jednostka wojskowa.
OS: Czyli sam żołnierz nie może się zgłosić?
KV: Nie. Oczywiście mogą się ubiegać o przyjęcie, ale musimy to skonsultować z władzami wojska. Do 2022 roku zwykli obywatele przychodzili do nas ze skierowaniem od lekarza rodzinnego. Mogli też aplikować na własną rękę, pod warunkiem, że był to stan krytyczny - na przykład mieli myśli samobójcze.
OS: Jaka jest różnica między waszym ośrodkiem a innymi?
KV: My zajmujemy się niewidzialnymi ranami. Naszym wyróżnikiem jest ogromny zespół doświadczonych psychologów i psychoterapeutów z szefową, Tatianą Sirenko, która prowadzi z pracownikami superwizje i rozmowy, wspiera ich zdrowie psychiczne, ponieważ pracują z ciężką traumą. Wprowadziliśmy do zespołu menedżerów przypadków klinicznych. Dziś jest to pięć dziewczyn, naszych wyjątkowych asystentek. Teraz nie wyobrażam sobie, jak możemy pracować bez nich, ponieważ nasi pacjenci potrzebują znacznie więcej uwagi, wsparcia i pewnego rodzaju wyjaśnienia, co i gdzie się znajdują. Dlatego ważne jest, aby zarządzać tym ogromnym programem, aby się w nim nie zgubić.
Menedżerowie mogą przyjść na oddział i przypomnieć, że o 10:00 są zajęcia. Lekarz i psycholog nie mają na to czasu, wykonują swoją wysoce specjalistyczną pracę polegającą na leczeniu lub sesjach psychoterapii, a w międzyczasie pacjent porusza się w naszej przestrzeni i musi wiedzieć, o której godzinie i jakie ma zajęcia.
Osoby z szokiem pourazowym mają pewne zaburzenia poznawcze, ludzie, którzy przeżyli niewolę i tortury, mają zaburzone poczucie czasu, zwłaszcza gdy byli w niewoli przez długi czas, więc często mogą się spóźniać lub przychodzić wcześniej.
Tacy pacjenci potrzebują wsparcia. I to jest naprawdę fantastyczne doświadczenie. Wszystkie szpitale wojskowe w Ameryce mają takich menedżerów przypadków. Menedżerowie ci organizują również przedterapeutyczne zajęcia rekreacyjne: pacjenci grają w gry poznawcze, pamięciowe i uważności; rysują, uczestniczą w konkursach na świeżym powietrzu. Zaprezentowaliśmy nawet naszych case managerów, a w przyszłym roku chcemy opracować dla nich opis stanowiska pracy. Bo teraz wszyscy chcą takich menedżerów w szpitalu, ale trzeba ich jakoś zatrudnić.
OS: Czy finansowanie Centrum jest wystarczające?
KV: Jesteśmy instytucją państwową i należymy do Ministerstwa Zdrowia. Ministerstwo bardzo nas wspiera. W 2021 roku po raz pierwszy od wielu lat otrzymaliśmy bardzo dużą kwotę. Następnie dokonaliśmy pewnych napraw w skrzydle rehabilitacyjnym i zakupiliśmy prawie cały niezbędny sprzęt. Nadal musimy wyremontować poradzieckie pomieszczenia. Nasza instytucja jest objęta programem naprawczym Banku Światowego. Istnieje program, który zapewnia fundusze na naprawę i przywrócenie infrastruktury w takich instytucjach. Dlatego jesteśmy w trakcie prac remontowych. Otrzymaliśmy grant w wysokości 250 tys. euro od Ambasady Belgii i 350 tys. euro od Ambasady USA. Przeprojektowujemy starą bibliotekę - będzie to nasza przestrzeń do coworkingu i warsztatów artystycznych; obok będzie kawiarnia z częścią wypoczynkową. Robimy to wszystko dzięki funduszom z Ambasady Amerykańskiej i kończymy remonty dużych sal rehabilitacyjnych na koszt Belgów, ponieważ mamy wielu pacjentów i wykonujemy dużo pracy grupowej, gdzie musimy zgromadzić 20-40 osób jednocześnie. Na szczęście ciągle dostajemy coś z różnych źródeł.
OS: W dzisiejszych czasach psychologowie bardzo lubią używać terminu PTSD, mówiąc, że prawie wszyscy wojskowi i cywile mają z nim do czynienia. W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że rzadko diagnozujesz PTSD i że to zaburzenie rozwija się znacznie dłużej u niewielkiej liczby osób. Dlaczego tak jest?
KV: Nie mamy jeszcze wielu statystyk, ale globalne statystyki jasno pokazują, że 10-20% ludzi może rozwinąć PTSD. Są to ludzie, którzy doświadczyli wojny, utraty bliskich, zagrożenia własnego życia, ataków rakietowych. PTSD nie rozwija się w wyniku rozwodu lub utraty pracy. Ogólnie rzecz biorąc, przy dobrym wsparciu osoba może dość szybko wyleczyć się z PTSD.
Oczywiście wszyscy doświadczamy traumatycznych wydarzeń, wyczerpania emocjonalnego i zaburzeń snu, ale to nie jest PTSD. Dlatego bardzo nieprofesjonalne i niepoprawne jest twierdzenie, że każdy będzie miał PTSD.
Zapewnianie szkoleń zespołom, wsparcie i monitorowanie funkcjonowania sieci, listopad 2023 r. Zdjęcie: z prywatnego archiwum Ksenii Voznitsyny
OC: Powiedziała Pani, że społeczeństwo jest straumatyzowane, ale czy społeczeństwo wie, jak radzić sobie ze stresem?
KV: Zdecydowanie tak, w przeciwnym razie byłoby więcej zaburzeń. Tak, przeżywamy traumę, ale w większości przypadków jesteśmy w stanie ją "przetrawić".
Ogólnie rzecz biorąc, Ukraińcy mają spore doświadczenie z traumatycznymi wydarzeniami - w naszej historii wiele się wydarzyło.
Jeśli już żyjemy w tym koszmarze, to nie będzie możliwe po prostu przeżycie go ponownie, musimy sprawdzić, czy dobrze śpimy, ponieważ wiele procesów regeneracyjnych zachodzi podczas snu. W dzisiejszych czasach wiele osób stara się chodzić na siłownię, biegać, aby wspierać się fizycznie i komunikować się z przyjaciółmi i podobnie myślącymi ludźmi. Bardzo ważne jest, aby mieć ludzi, z którymi można porozmawiać o wszystkim, ponieważ często zamykamy się w sobie z powodu traumatycznych wydarzeń. Obecnie jest coraz więcej zmęczonych ludzi, ponieważ minęły dwa lata od rozpoczęcia wojny na pełną skalę. Widzę to zmęczenie u moich kolegów, więc staramy się wychodzić w piątki, na przykład do teatru, w małej grupie 10-15 osób. Prowadzimy superwizje, aby wspierać zdrowie psychiczne tych, którzy pracują z traumą. Bardzo ważne jest, aby nie bać się dbać o siebie. Nie odkładaj swojego życia na później. Nie wiadomo, kiedy ten czas nadejdzie i czy w ogóle nadejdzie. Musisz czerpać z życia jak najwięcej. Wszystko to pomaga walczyć ze stresem.
Jeśli wrócisz do domu z pracy i położysz się na kanapie, aby oglądać telewizję, to nie pomoże. Idź na spacer, idź na wystawę z przyjaciółmi, zmień otoczenie w domu. To proste rzeczy, ale bardzo dobrze wpływają na stan psychiczny
OS: Dużo pisze się o tym, że społeczeństwo jest kompletnie nieprzygotowane na spotkanie z tymi, którzy wrócą z wojny - straumatyzowanymi chłopcami i dziewczętami. Nawet dzisiaj nasze społeczeństwo nie wie, jak rozmawiać z żołnierzami. Dlatego przede wszystkim ludność cywilna musi być przygotowana psychicznie do komunikacji z tymi, którzy są na wojnie. Czy rzeczywiście tak jest?
KV: To rażące nieporozumienie, że rehabilitacja psychologiczna jest konieczna i wszyscy powinni być leczeni, ponieważ nie wszyscy będą jej potrzebować i nie wszyscy wrócą w stanie wymagającym takiej pomocy. Będzie pewna liczba osób, które naprawdę będą potrzebowały profesjonalnej pomocy. Wiodącą rolę w ich powrocie do zdrowia i rozwoju bardziej złożonych stanów psychicznych będzie odgrywać wsparcie społeczeństwa. Powszechnie przyjmuje się, że sposób, w jaki się spotykasz, decyduje o tym, czy trudny stan się rozwinie. Ludzie wracają z frontu z różnymi doświadczeniami i powinni być traktowani z szacunkiem i wdzięcznością. Będzie to swego rodzaju baza dla całego powrotu do zdrowia.
Lepiej jest unikać wszelkich kłótni i konfliktów. Nie bój się ludzi, patrz im w oczy, pytaj, jeśli czegoś nie wiesz. Zapytaj: Czy jest coś, co mogę zrobić, aby pomóc? Nawet jeśli jest to osoba niepełnosprawna, nie spiesz się z pomocą od razu, ale najpierw zapytaj. Musisz pamiętać, jaką wyjątkową służbę wykonali dla nas ci ludzie, co przeżyli w straszliwym mrozie, z odmrożeniami, w ciągłym strachu przed ostrzałem, w niewoli itp.
Po prostu pamiętaj o każdym, kogo spotkasz, co zrobił dla ciebie na froncie
OS: Jak dochodzisz do siebie?
KV: Sen jest bardzo ważny. Upewniam się, że śpię 7-8 godzin. Kładę się spać o 21-22 razem z moim dzieckiem. Jeśli śpię 3-4 godziny, natychmiast odczuwam wpływ na moją wydajność i emocjonalność. Jestem bardzo towarzyską osobą i zawsze szukam kogoś, z kim mogłabym się spotkać w weekend, wyjść na miasto, wypić kieliszek prosecco. To jest moje wsparcie i pomaga mi dojść do siebie. Moja praca również pomaga, ponieważ ilość wdzięczności, którą słyszę w pracy, natychmiast mnie doładowuje. Kiedy nasi podopieczni są wypisywani i mówią, że nigdzie indziej nie otrzymali takiej opieki i dziękują nam, wszystko co złe rozpływa się w powietrzu.
Olena Tołkaczowa, z wykształcenia matematyczka w maju 2014 roku wstąpiła do batalionu Azow, w ramach której stworzyła jednostkę medyczną i ochotniczą – Służbę Patronacką Pułku Azow. Nie ma ona odpowiednika ani w agencjach rządowych, ani w innych formacjach wolontariackich. Pod kierownictwem Oleny Tołkaczowej zajmuje się leczeniem i rehabilitacją chorych żołnierzy, pochówkiem i wspieraniem rodzin zmarłych.
W 2022 roku służba otrzymała oficjalny status Fundacji Charytatywnej Patronacka Służba „Azowski Anioł”. Szpitale Fundacji znajdują się m.in. w Kijowie, Lwowie, Iwano-Frankiwsku.
Natalia Żukowska: Tylko w zeszłym roku, wraz ze swoim zespołem, postawiliście na nogi 4500 rannych żołnierzy. Jak wygląda sytuacja z państwową rehabilitacją żołnierzy?
Olena Tołkaczowa: Nie ma problemów z leczeniem, ale jest problem z rehabilitacją. Są ośrodki rehabilitacyjne, które się otwierają i rozwijają, ale nie są to instytucje państwowe. Niestety, nadal nie ma systematycznego podejścia państwa do rehabilitacji. Dlatego jesteśmy zmuszeni do korzystania z zasobów i potencjału dostępnego w prywatnym sektorze opieki zdrowotnej. A to dużo kosztuje.
NŻ: Dlaczego tak jest?
OT: Państwo reformując Ministerstwo Zdrowia przygotowało je pod ochronę zdrowia cywilów, mniej żołnierzy. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w stanie wojny od 10 lat, mogli też pomyśleć o wojsku. Nie zrobili tego.
Nie ma procedur, a w efekcie mamy rannych żołnierzy czekających miesiącami na rehabilitację, - zauważyła Olena Tołkaczowa
NŻ: Co w pierwszej kolejności należałoby zmienić w państwowym systemie rehabilitacji wojskowych?
OT: Przynajmniej tymczasowo musimy wprowadzić specjalne pakiety rehabilitacyjne dla wojskowych i weteranów w Narodowej Służbie Zdrowia Ukrainy (NHSU). Są to płatne usługi opłacane przez państwo. Obecnie mamy tylko dwa rodzaje pakietów objętych przez NHSU. Są to płatności za leczenie lub rehabilitację dorosłych i dzieci. Narodowa Służba Zdrowia kategorycznie sprzeciwia się przyznawaniu oddzielnych pakietów dla wojska.
Faktem jest, że rehabilitacja personelu wojskowego trwa znacznie dłużej niż w przypadku osób cywilnych. Mówimy o 14-21 dniach. To za mało. Rehabilitacja w wojsku powinna trwać 48-90 dni. Dlatego zwykle pojawia się pytanie, skąd wziąć pieniądze na dalszą rehabilitację? Tak, to prawda - od wolontariuszy, zwykłych ludzi, zagranicznych darczyńców. Ale to państwo powinno zbudować ten system.
Ukraiński żołnierz przechodzący rehabilitację. Fot.: Służba Patronacką Pułku Azow.
NŻ: Jakie są mechanizmy dwustronnej współpracy między Służbą Patronacką Azow a państwem? Na przykład przy zapewnianiu opieki medycznej w szpitalach państwowych?
OT: Łatwiej jest nam współpracować ze szpitalami, zwłaszcza wojskowymi. Zawsze mają niezbędne leki, wózki inwalidzkie, kule, pieluchy i dobre jedzenie. Gorzej jest z cywilnymi placówkami medycznymi np. gdy w szpitalach wojskowych przeznacza się 150 hrywien na dzień jedzenia dla pacjenta, w cywilnych – 50.
Szkoda, że kierownictwo tych cywilnych placówek medycznych nie robi nic, aby to zmienić.
NŻ: A co z socjalizacją i wsparciem psychologicznym dla wojskowych, w tym tych, którzy wrócili z niewoli? Z jakimi problemami się borykacie? Czy brakuje specjalistów?
OT: Mamy problem z brakiem systemu leczenia i resocjalizacji osób, które powróciły z niewoli. Mimo że Centrala Koordynacji Leczenia Jeńców Wojennych opracowała go dawno temu i przedłożyła Ministerstwu Zdrowia oraz Gabinetowi Ministrów.
Problemem jest też katastrofalny niedobór psychologów i psychiatrów. Specjaliści ci są potrzebni nie tylko tym, którzy wrócili z niewoli. Potrzebują ich także ranni żołnierze, a nawet ci przebywający na przepustkach. W końcu prowadzimy bardzo trudną i straszną wojnę.
Nie spotkałem nikogo z sił szturmowych, kto nie przeszedłby wstrząsu mózgu. Na dłuższą metę będzie to miało ogromny wpływ na zdrowie psychiczne, - mówi Olena Tołkaczowa
Być może widzieliście w Internecie film, na którym żołnierz z powikłaniami po wstrząsie mózgu leży na podłodze w kijowskim metrze. W pobliżu stali ratownicy medyczni, którzy nie wiedzieli, co z nim zrobić. Wezwali zespół psychiatryczny i tylko przyglądali się z boku. Przez te dwa lata wojny na pełną skalę powinni byli nauczyć się, jak pomagać takim ludziom. Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co nas czeka? Co się stanie, gdy przyjedzie cały pociąg zdemobilizowanych żołnierzy? A będą ich dziesiątki tysięcy. I kto im pomoże? Ta historia o żołnierzu w metrze opisuje dzisiejszy stan naszej służby zdrowia. Musimy tworzyć grupy pomocy wśród ludności i stale wysyłać lekarzy na zaawansowane szkolenia.
NŻ: Jaka jest kondycja fizyczna i psychiczna chłopaków i dziewczyn, którzy wracają z niewoli?
OT: Oprócz ciężkiej depresji, istnieje wiele specyficznych chorób i urazów. Na przykład nieprawidłowo zrośnięte złamania lub konsekwencje obrażeń odniesionych podczas działań wojennych lub tortur. Wielu ma problemy z nerkami. Istnieje wiele chorób zakaźnych i problemów z układem rozrodczym, zwłaszcza wśród dziewcząt. Z powodu stresu, niedożywienia i tortur niektóre kobiety nie będą już mogły mieć dzieci. Mieliśmy jednego faceta, który wrócił z 4-letniej niewoli z prawie całkowicie utraconymi zębami. Był torturowany, zęby wyrwano mu kleszczami. Ale tortury bywają znacznie bardziej przerażające. Są rzeczy, których świat nie widział.
Pracownicy służby patronackiej zajmują się leczeniem i rehabilitacją chorych żołnierzy, pogrzebami żołnierzy i wspieraniem rodzin zmarłych. Fot.: Służba Patronacką Pułku Azow.
NŻ: Jak długo trwa powrót do zdrowia i jaki procent tych, którym udzielono pomocy, wraca do służby?
OT: Około 80% wraca do służby. Opieka i dobra rehabilitacja nie zniechęcają wojskowych do ponownej walki. To ich bardzo motywuje. Zdarzają się oczywiście skomplikowane przypadki, w których wojsko może być leczone dłużej niż rok - szczególnie w przypadkach podwójnej lub nawet potrójnej amputacji. Mamy chłopaków, którzy są leczeni od czasu obrony Kijowa. Ale generalnie od momentu urazu do pełnej rehabilitacji mija kilka miesięcy.
NŻ: Leczenie, rehabilitacja, pochówek i wspieranie twoich towarzyszy i ich rodzin jest kosztowne. Jaki jest miesięczny budżet służby patronackiej? Kto pomaga Wam finansowo?
OT: Na początku inwazji na pełną skalę i do lata 2023 roku naszym głównym dochodem były darowizny od zwykłych Ukraińców. Potem kilku biznesmenów zaczęło nam regularnie pomagać. Jeden z nich mógł co miesiąc przekazywać od 5 do 10 milionów hrywien. Teraz już nie może. Darowizny nieco spadły i zaczęliśmy zwracać się do agencji rządowych.
Ukrnafta pomaga nam teraz, podobnie jak Ministerstwo Energetyki. Wszystko to odbywa się w ramach subwencji rządowych. Jeśli chodzi o koszt rehabilitacji, jest on indywidualny. Może to być 10 000 hrywien, ale zdarzały się przypadki, gdy koszt rehabilitacji jednej rannej osoby przekraczał milion. Udało mu się pomóc. Jeśli chodzi o leczenie, lekko ranny żołnierz kosztuje średnio od 30 do 60 tysięcy hrywien za 21 dni pobytu w szpitalu.
Ukraiński żołnierz przechodzący rehabilitację. Fot.: Służba Patronacką Pułku Azow.
NŻ: Masz wystarczająco dużo pieniędzy na dziś?
OT: W tym miesiącu wystarczy, ale nie wiemy co będzie w przyszłym. Szukamy sponsorów i dotacji. Ponadto chcielibyśmy się rozwijać. Chcemy pomóc nie tylko 3 Oddzielnej Brygadzie Szturmowej Sił Zbrojnych Ukrainy i 12 Brygadzie Sił Specjalnych Azow Gwardii Narodowej Ukrainy. Chcielibyśmy zająć się kolejną brygadą na linii frontu. Wiem, że są tacy, którzy od dwóch lat nie opuszczają linii frontu. I, oczywiście, dobrze byłoby, gdyby mogli odzyskać siły.
Rozmawiamy ze Sztabem Generalnym i Ministerstwem Obrony o wprowadzeniu służby patronackiej we wszystkich Siłach Zbrojnych, która zajęłaby się kwestią opieki i rozwiązała problemy z rehabilitacją, - zaznaczyła Olena Tołkaczowa
NŻ: Służba Patronacka Azow jest organizacją działającą na bardzo dużą skalę, która pomaga żołnierzom w powrocie do zdrowia i wspiera rodziny poległych. Olena, a co z oficjalnym uznaniem waszej organizacji jako struktury wojskowej, która służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy? Czy są jakieś postępy w tym kierunku?
OT: Jest postęp, ale nie ma jeszcze konkretów. Wiem jednak, że Ministerstwo rozpoczęło prace w tym kierunku. My z kolei opracowaliśmy już listę pracowników i regulamin służby. Takie uznanie pozwoliłoby nam przyciągnąć zagranicznych darczyńców. Zrozumieliby lepiej, na co i komu przekazują pieniądze. Kiedy widzą, że nie jest to jednostka strukturalna armii, mogą mieć wątpliwości. Tak więc, gdybyśmy zostali uznani za strukturę wojskową Sił Zbrojnych Ukrainy, byłoby nam znacznie łatwiej pracować i rozwiązywać wewnętrzne problemy w armii.
NŻ: Co zrobić, żeby osoby niepełnosprawne szybko zyskały status i prawo do świadczeń? Teraz przechodzą przez komisje jak przez kręgi piekła.
OT: Kiedy jesteś w szpitalu wojskowym, wszystko jest jasne. Na pewnym etapie leczenia przyjdzie do ciebie wojskowa komisja lekarska. I tak powinno być. A ci, którzy muszą przejść przez wojskową komisję lekarską po leczeniu, powinni przyjść, wziąć kupon lub umówić się z wyprzedzeniem i przejść przez nią bez kolejek. To powinna być idealna sytuacja. Ale w rzeczywistości wojskowi muszą biegać po różnych placówkach medycznych w mieście. Zdarzają się przypadki, kiedy przychodzisz do neurologa, on chce wykonać dodatkowe badanie, ale niezbędny sprzęt nie jest dostępny, na przykład rezonans magnetyczny. I człowiek musi go gdzieś szukać. Tak nie powinno być w wojsku.
Ukraińscy żołnierze w trakcie leczenia. Fot.: Służba Patronacką Pułku Azow.
NŻ: Jak zmieniła się Twoja praca od początku wojny na pełną skalę? Z jakimi nowymi wyzwaniami musieliście się zmierzyć?
OT: Skala stała się ogromna. Nigdy nie mieliśmy tylu zabitych i rannych w tym samym czasie.
Na przykład, nigdy nie spotkaliśmy się z repatriowanymi ciałami. Gdy przyjechały duże ciężarówki z ciałami z Mariupola, z kierunku Doniecka, razem z kostnicą musieliśmy zorganizować przyjęcie tych ofiar. Trzeba było to zrobić szybko. Wyobraź sobie, że przyjechała ciężarówka ze 152 ciałami, które musieliśmy rozładować i zbadać. Aby uniknąć badań genetycznych, musieliśmy spróbować zidentyfikować przynajmniej część z nich. Szukaliśmy rzeczy osobistych, tatuaży. Nawiasem mówiąc, stworzyliśmy własną bazę danych tatuaży. Doszło do tego, że kostnice po prostu nie miały miejsca na przechowywanie ciał. Znaleźliśmy dwie duże ciężarówki-chłodnie. Były one napędzane olejem napędowym i stale chłodzone. Z czasem pojazdy te zaczęły się psuć. Szukaliśmy wagonów kolejowych do przechowywania. To wszystko było bardzo trudne.
NŻ: Twoim zadaniem jest informowanie rodzin o śmierci żołnierza. Jak w ogóle zaczyna się taka rozmowa? Czy są jakieś zasady jej prowadzenia?
OT: Opowiem o naszych doświadczeniach. Systematycznie zgłaszaliśmy zgony od 2014 r. i tak długo, jak trwały działania wojenne w Azowstalu. Następnie zaangażowaliśmy wojskowe biura rekrutacyjne ponieważ jest to wymagane przez prawo. Oficer wojskowy musi osobiście powiadomić rodzinę o śmierci żołnierza. Musi mu towarzyszyć zespół lekarzy i kapelan. Ponieważ, oczywiście, wszystko może się zdarzyć człowiekowi, a pierwsza pomoc powinna być udzielona natychmiast.
Jak rozpocząć rozmowę? Nie ma od czego zacząć. Niemożliwe jest przekazanie tej informacji tak, aby osoba nie wpadła w rozpacz. Nie ma takiego zestawu słów. Efekt będzie taki sam: straszny smutek. Najważniejsze jest to, aby jasno powiedzieć, że będziesz w kontakcie, że można na Ciebie liczyć, - mówi Olena Tołkaczowa
Oczywiście, gdy ogłaszam tak przykrą wiadomość telefonicznie, pierwszą rzeczą, o którą zawsze pytam, jest imię, nazwisko i patronimik zmarłego. Od razu też mówię, co się stało. Bo to kpina, gdy zaczynasz szukać słów, gdy zwlekasz. Wydaje mi się, że pamiętam wszystkich, do których dzwoniłem lub z którymi się spotkałem, aby powiedzieć im o śmierci bliskiej osoby. To trudne, gdy spotykasz się z rodzicami poległego żołnierza w kostnicy i idziesz na identyfikację. Nie da się być obojętnym.
NŻ: Komunikowanie się z krewnymi zmarłych i poszukiwanie ciał jest bardzo stresujące. Jak osobiście radzisz sobie z tym obciążeniem psychicznym?
OT: Oczywiście ta praca jest bardzo stresująca, ale z czasem się do niej przyzwyczajasz. Gdybym zaczęłą to robić w 2022 roku, moja psychika by tego nie przetrwała. Ale najpierw była Rewolucja Godności, a potem wojna w 2014 roku, więc miałam czas na przystosowanie się. Oczywiście jestem człowiekiem, to może być dla mnie bardzo trudne, ale doskonale wiem, dla kogo i dlaczego to wszystko robię. W naszej służbie pracują dziewczyny, których mężowie zginęli, których bracia dostali się do niewoli, których synowie są już weteranami - nie mam prawa być słaba ani poddawać się emocjom, gdy w pobliżu są tak nieustępliwi ludzie.
Mój zięć również pracuje w naszej służbie patronackiej. Jest na pierwszej linii frontu, w punkcie ewakuacji ciał. Zawsze stara się zrobić wszystko, żeby rodziny tych, którzy zginęli dowiedzieli się o ich śmierci. Wie, jak długi jest ten proces - od przekazania materiałów DNA krewnych do oczekiwania na wyniki. Czy to dla niego trudne? Bardzo trudne. Ale teraz jest to bardzo trudne dla nas wszystkich na Ukrainie, ponieważ jesteśmy w stanie wojny. I to jest cena naszej przyszłości i pokoju.
Olena Tołkaczowa na pogrzebie żołnierza. Fot.: Służba Patronacką Pułku Azow.
NŻ: Ile osób pracuje w służbie patronackiej? Kim oni są?
OT: Obecnie zatrudniamy prawie 60 osób. Oprócz żon poległych żołnierzy w zespole są także ranni żołnierze, którzy nie mogli wrócić do swojej jednostki bojowej. Pracują tu rodzice poszkodowanych i studenci. Wszyscy tutaj są zaangażowani i wiedzą, dlaczego tu są.
NŻ: Jak to się stało, że zaangażowałaś się w Azov?
OT: Do Azowa trafiłam z Majdanu. Było to wiosną 2014 roku. Razem z przyjaciółmi, których poznaliśmy podczas Rewolucji Godności, przyszliśmy do siedziby Azowa i zaoferowaliśmy swoje usługi. Mieliśmy samochód i zgłosiliśmy się na ochotnika. Chłopaki, którzy byli ze mną, poszli do jednostek bojowych. A ja zaczęłam od ustalenia, gdzie są ranni, dokąd zostali ewakuowani i czego potrzebują. Znalazłem wolontariuszy, którzy odwiedzali szpitale w Charkowie i Dnieprze.
Potem mieliśmy pierwsze ofiary i stało się jasne, że naszym obowiązkiem jest powiadamianie, transportowanie i organizowanie pochówków. Nadal jesteśmy w kontakcie ze wszystkimi rodzicami, których synowie i córki zginęli od 2014 roku. Pomagamy im w każdy możliwy sposób. Leczymy rodziców, zapisujemy dzieci do przedszkoli, pomagamy znaleźć pracę. Nie zostawiamy ich samych.
NŻ: Co uznasz za zwycięstwo?
OT: Gdy po wygranej społeczeństwo się zjednoczy i wszyscy zaczną pracować nad odbudową kraju. Zbudujemy, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, nową i świetlaną przyszłość dla naszych dzieci.
Naprawdę mam nadzieję, że ludzie zrozumieją cenę wolności i że nie oblejemy tego egzaminu, - powiedziała Olena Tołkaczowa
NŻ: O jakiej Ukrainie marzysz?
OT: Widzę Ukrainę jako spichlerz całej Europy. Myślę, że będziemy mieli dość zaawansowany technologicznie kraj. Mam nadzieję, że nie przegapimy tego momentu i przyciągniemy inwestycje. Będziemy budować innowacyjne przedsiębiorstwa i fabryki z nowoczesnymi technologiami. Jestem przekonany, że przezwyciężymy wszystko. Ukraińcy mogą zrobić wszystko.