Exclusive
20
min

Scholz kontra Taurus: Dlaczego kanclerz nie da Ukrainie rakiet dalekiego zasięgu?

Presja na Olafa Scholza, by dostarczył Ukrainie pociski rakietowe, które mogłyby uderzać w cele setki kilometrów za liniami wroga, rośnie. Ale szef niemieckiego rządu pozostaje nieugięty.

Ołeksandr Hołubow

Kobieta trzyma plakat wzywający Scholza do dostarczenia rakiet Taurus. Berlin, 24 lutego 2024 roku. Fot: Odd ANDERSEN / AFP / East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Epopeja Taurusa coraz bardziej przypomina historię, którą można było zaobserwować prawie rok temu przy okazji transferu niemieckich czołgów Leopard 2 na Ukrainę. Najpierw Ukraina prosi o nową broń, ale natychmiast zostaje odrzucona. Następnie wszyscy rozsądni eksperci i dziennikarze zaczynają mówić o tym, że prośba Kijowa jest właściwa, podczas gdy wyjaśnienie Berlina nie jest. Proukraińscy politycy wywierają presję na rząd, podczas gdy prorosyjscy politycy mówią o tym, że taki krok z pewnością wciągnąłby Niemcy w III wojnę światową.

Mimo przewagi tych pierwszych nad drugimi, kanclerz Olaf Scholz uparcie mówi "nie" i za każdym razem podaje nowy powód, dla którego jest to niemożliwe: szkolenie Ukraińców zajęłoby dużo czasu, Bundeswehra sama potrzebuje czołgów lub nie powinniśmy zapominać, jak okropnie wyglądałyby niemieckie czołgi w bitwie z rosyjskimi czołgami — już to przerabialiśmy i nie chcemy tego powtarzać. Każda taka wymówka jest szybko zbijana argumentami zwolenników dostaw — i równie szybko zastępowana nowym powodem ze strony niemieckiego kanclerza, dlaczego nie można dać Ukrainie tej konkretnej broni.

W końcu inni ukraińscy partnerzy zaczynają dostarczać czołgi, a Scholz chwyta się ostatniej deski ratunku - Leopardy nie trafią na Ukrainę, dopóki Stany Zjednoczone nie dostarczą Abramsów

Nie ma żadnej logiki w tym wyjaśnieniu, ale niemieckie media i eksperci dyskutują o tym - niektórzy z jawną drwiną, ale są też tacy, którzy uważają to podejście za zrozumiałe. Jednak nawet ten ostatni bastion nie przetrwał długo, ponieważ Waszyngton nie mógł tego znieść i zgodził się podjąć symboliczny krok w celu usunięcia ostatniego sprzeciwu Scholza [w październiku 2023 r. Stany Zjednoczone przekazały Ukrainie 31 obiecanych czołgów Abrams - red.]

Podczas lutowej wizyty w Berlinie Zełenski i Scholz podpisali umowę o bezpieczeństwie między Ukrainą a Niemcami. fot: Kancelaria Prezydenta Ukrainy

"Ukraina ostatecznie otrzymała zielone światło dla Leopardów, Siły Zbrojne opanowały nową broń tak szybko, jak to możliwe, i nikt nie zaatakował Niemiec, wykorzystując ich chwilową słabość, a III wojna światowa szaleje tylko w głowie Dmitrija Miedwiediewa podczas kolejnych zaostrzeń typowych dla jego delikatnej organizacji psychicznej. Jednak mimo wszystkich podobieństw do czołgowej epopei, kwestia dostarczenia Ukrainie niemieckich rakiet dalekiego zasięgu wciąż pozostaje otwarta.

Rozstrzygnięcie bez Taurusów

Może się wydawać, że jesteśmy teraz na przedostatnim odcinku remake'u serialu, który tak dobrze znamy. Wielka Brytania i Francja dostarczyły już podobne, choć nieco gorsze, pociski manewrujące. Stany Zjednoczone mogą wkrótce dostarczyć również ATACMS o zwiększonym zasięgu, co pozwoli na uderzenia na anektowane terytoria Krymu.

Wszystkie możliwe wymówki i powody przeciwników dostawy Taurusa zostały wielokrotnie obalone przez ekspertów wojskowych i dziennikarzy w programach talk show i na łamach najwyżej ocenianych niemieckich publikacji. Ani Wielka Brytania, ani Francja nie leżą w popiołach nuklearnych, nawet po zniszczeniu siedziby rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu, a Ukraińcy nie łamią własnych obietnic i nie używają otrzymanych pocisków do uderzenia na terytorium Rosji. A ta nowa broń została opanowana przez ukraińskie siły zbrojne nie mniej szybko niż zachodnie czołgi.

Rośnie również presja polityczna na kanclerza. Nie tylko opozycja, zwłaszcza Chrześcijańscy Demokraci, wyrażają swoje oburzenie niezdecydowaniem Scholza. Nie mniej gorąca debata toczy się w koalicji rządzącej

Zarówno Zieloni, jak i Wolni Demokraci niemal jednogłośnie twierdzą, że Taurusy powinny zostać przekazane Ukrainie. Nawet niektórzy socjaldemokraci, którzy są sojusznikami niemieckiego premiera, są gotowi złamać dyscyplinę partyjną i skrytykować swojego szefa. W tym samym czasie zarówno partie rządzące, jak i opozycyjne zwróciły się do parlamentarnej presji, gdy zaczęły poddawać pod głosowanie własne wersje rezolucji z odpowiednimi apelami do kanclerz.

Niemieccy posłowie poparli projekt rezolucji domagającej się dostarczenia Ukrainie rakiet dalekiego zasięgu. Berlin, 22 lutego 2024 roku. Fot: Michael Kappeler/dpa/ AFP/East News

Ta niemal jednomyślność pozostaje zakładnikiem wewnętrznych względów politycznych. Opozycja proponuje bardziej jednoznaczną wersję dokumentu, która wyraźnie wspomina o Taurusach. Aby nie pozwolić jej na przejęcie inicjatywy, koalicja rządząca, na wniosek socjaldemokratów, proponuje własną wersję z bardziej niejasnymi sformułowaniami, takimi jak "broń dalekiego zasięgu", które można interpretować dość swobodnie. Rezolucja koalicji rządzącej oczywiście zwyciężyła w parlamencie.

Czy jednak ta presja oznacza, że kanclerz zmieni zdanie? W krótkiej perspektywie jest to mało prawdopodobne. Rząd natychmiast spróbował wykorzystać lukę niejasności, gdy minister obrony Borys Pistorius zaczął unikać bezpośrednich pytań dziennikarzy o to, czy decyzja w sprawie dostawy Taurusów powinna zostać podjęta teraz. Jego stanowisko jest całkowicie zrozumiałe, ponieważ zgodnie z niemieckim prawem autoryzacja transferów rakietowych leży w gestii tak zwanej Federalnej Rady Bezpieczeństwa, w skład której wchodzą ministrowie obrony, spraw zagranicznych i finansów wraz z premierem.

Ale to kanclerz ma ostatnie słowo, a rezolucja parlamentu jest jedynie środkiem nacisku na niego, a nie wiążącym dokumentem

Sprzeciw Scholza

Bardzo szybko sam kanclerz Niemiec postawił sprawę jasno. Zaledwie kilka dni po głosowaniu w parlamencie wyraźnie stwierdził, że sprzeciwia się dostawom rakiet dalekiego zasięgu na Ukrainę. Tym razem, jako pretekst, odtwarza od dawna wytartą płytę, że dostarczenie długo oczekiwanego Taurusa skieruje Niemcy w stronę wojny. Nie wyjaśnił, jak to się stanie ani dlaczego inne kraje, które już dostarczyły podobne pociski, nie stały się stronami wojny. Te i wiele innych kontrargumentów zostało mu natychmiast przypomnianych przez wszystkich zwolenników bardziej zdecydowanego wsparcia Ukrainy w Niemczech. Jednak, podobnie jak w przypadku Leopardów, dla wszystkich jest oczywiste, że to nie zmieni zdania Scholza.

Najciekawsze jest to, że nawet obserwatorzy polityczni i eksperci nie mają jasnego pojęcia o prawdziwych przyczynach wahań kanclerza. Hipotezy wahają się od presji prorosyjskiego lobby, które wciąż jest wyczuwalne w niemieckiej polityce, po obsesję kanclerza na punkcie kalkulowania ryzyka i związaną z tym chęć podążania za największym i najpotężniejszym partnerem, Stanami Zjednoczonymi. To, w krytycznym przypadku, pozwoliłoby mu "rozmyć" odpowiedzialność za krok, który potencjalnie rozgniewałby uzbrojoną w broń nuklearną Moskwę.

Czy Olaf Scholz zgodzi się dostarczyć Ukrainie Taurusy? Eksperci są skłonni powiedzieć, że tak. Stephane Lemouton/Pool/ABACAPRESS.COM/East News

Jednocześnie wielu jest przekonanych, że Berlin powtórzy haniebną epopeję czołgową z Taurusami. Prędzej czy później odmowa dostarczenia pocisków rakietowych przez Niemcy zacznie niekorzystnie wyróżniać je na tle partnerów, którzy już dostarczyli taką broń. W końcu niechęć Scholza do bycia postrzeganym jako wariat jest jednym z głównych powodów, dla których nagle "zapomniał" o wszystkich swoich wymówkach dotyczących Leopardów i zgodził się na ten krok.

Dlatego też, pomimo obecnego uporu kanclerza, prawdopodobieństwo, że Taurusy pomogą ukraińskim siłom zbrojnym odeprzeć rosyjską agresję, pozostaje niezwykle wysokie

Jest całkiem możliwe, że przełom w tej sprawie nastąpi wraz z odblokowaniem amerykańskiej pomocy i włączeniem ATACMS dalekiego zasięgu do jednego z kolejnych pakietów uzbrojenia z Waszyngtonu, kiedy nie będzie już kiwania głową w kierunku Stanów Zjednoczonych. I można by ironizować na temat poczucia déjà vu, które wywołują opóźnienia Scholza, gdyby te opóźnienia nie kosztowały życia i terytoriów Ukrainy.

Redakcja Sestry.eu nie zawsze podziela opinie autorów bloga...

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Publikator ekonomiczny i polityczny, ukraiński dziennikarz, w różnych okresach współpracował z Radiem Svoboda, Deutsche welle, Espresso, TVi. Publicysta NV, Ukraińska Prawda.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.

Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.

Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.

Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.

To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.

Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski.
To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.

Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.

W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”.
Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika.
W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.

Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.

Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.

Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.

A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?

Obojętność jest najgroźniejsza.

Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.

20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Jerzy Wójcik

Mnóstwo dziwnych pytań

Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?

W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.

Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz

Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.

Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.

Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.

Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?

Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?

Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.

Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:

  • dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
  • idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.

Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?

Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.

Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.

„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.

Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.

Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.

Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.

Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:

„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”

Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?

20
хв

W oczach prezydenta jestem pasożytem

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polowanie na czarownice czy sprawiedliwe stosowanie prawa? O deportacjach Ukraińców

Ексклюзив
20
хв

Stawianie na Waszyngton, jak Polska, to naiwność

Ексклюзив
20
хв

Przykład z północy. Czego możemy nauczyc się od Szwedów?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress