Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Przyszłość Europy, a przynajmniej Europy Środkowej, zostanie wkrótce zdeterminowana przez strach przed Putinem i strach przed Trumpem (lub popyt na niego). Dotyczy to nie tylko wyborów prezydenckich w Rumunii, ale też zbliżających się wyborów prezydenckich w Polsce. I właśnie dlatego zachowanie szanowanego do niedawna Karola Nawrockiego zaczyna przypominać zachowanie Calina Georgescu
Kiedy pierwszą turę wyborów prezydenckich w Rumunii w listopadzie ubiegłego roku niespodziewanie wygrał antysystemowy kandydat Calin Georgescu, wchodząc do drugiej tury z liberałką Eleną Lasconi, zszokowana rumuńska elita polityczna przypisała jego sukces kampanii na TikToku i populistycznym obietnicom, które uwiodły dużą część elektoratu. Zamiast zjednoczyć siły demokratyczne przed drugą turą i wydać skrajnie prawicowemu kandydatowi ostatnią bitwę (Elena Lasconi miała realne szanse na wygraną), Bukareszt zdecydował się anulować wyniki pierwszej tury i przeprowadzić nowe głosowanie w 2025 roku.
Rumuńscy politycy mieli nadzieję, że do tego czasu efekt Georgescu po prostu wyparuje, a rządząca koalicja będzie w stanie znaleźć godnego kandydata z wszelkimi szansami na wygraną. Te kalkulacje okazały się daremne
Teraz, na kilka miesięcy przed ponownymi wyborami prezydenckimi, Georgescu, postrzegany przez wielu Rumunów jako ofiara niesprawiedliwości i znacznie bardziej zradykalizowany w swoich wypowiedziach, jest nie tylko najpopularniejszym kandydatem, ale także człowiekiem, który ma wszelkie szanse na wygraną już w pierwszej turze. Wszyscy kandydaci sił demokratycznych – w tym Crin Antonescu, który został wybrany przez rządzącą koalicję jako jedyny kandydat, były premier Victor Ponta, burmistrz stolicy Nicusor Dan i sama Elena Lasconi – są od niego znacznie słabsi. A jeśli nie dojdzie do drugiej tury, oznacza to, że siły demokratyczne nie będą miały nawet okazji, by wziąć rewanż.
Oczywiście istnieje pokusa, by ten wzrost popularności tłumaczyć przede wszystkim wewnętrznymi procesami politycznymi w Rumunii. Ja jednak odniósłbym się przede wszystkim do procesów polityki zagranicznej. W końcu przyszłość Europy, przynajmniej Europy Środkowej, zostanie w najbliższej przyszłości zdeterminowana przez dwa główne procesy: strach przed Putinem i strach przed Trumpem (lub popyt na niego). Nawiasem mówiąc, dotyczy to nie tylko wyborów prezydenckich w Rumunii.
Odnosi się to również do nadchodzących wyborów prezydenckich w Polsce. I właśnie dlatego zachowanie niedawno szanowanego Karola Nawrockiego zaczyna przypominać zachowanie „antysystemowego” Calina Georgescu.
Wojna w pobliżu granic Rumunii zmusza wielu wyborców do zwrócenia uwagi na polityków, którzy nie chcą wspierać Ukrainy (nic dziwnego, że Calin Georgescu nazwał ją „sztucznym państwem”). Zamiast tego chcą znaleźć sposoby na negocjacje z Rosją, by we własnym kraju uniknąć konfliktu
Oczywiście zwycięstwo Trumpa również wszystko zmieniło. W końcu Georgescu nie jest facetem z ulicy, ale przedstawicielem skrajnie prawicowego establishmentu politycznego z rozległymi powiązaniami w odpowiednim środowisku. Pracował dla ONZ, a nawet był dyrektorem wykonawczym Europejskiego Centrum Wsparcia prestiżowego Klubu Rzymskiego w Winterthur w Szwajcarii. Takie stanowiska stwarzają szczególne możliwości.
Przed drugą turą wyborów w Rumunii były kandydat na prezydenta USA Robert Kennedy Jr., teraz nominowany przez Trumpa na sekretarza zdrowia, miał odwiedzić Bukareszt, rzekomo w celu zaprezentowania swojej książki.
Jako autor przedmowy do tej książki Georgescu miał wziąć udział w dyskusji na żywo z Kennedym. Moderatorem wydarzenia miał być... no właśnie: Tucker Carlson, obrzydliwy sympatyk zarówno Trumpa, jak Putina.
Przyjazd Kennedy'ego został przełożony tylko z uwagi na to, że w Stanach Zjednoczonych trwa okres przejściowy. W rzeczywistości jeśli rumuńscy politycy chcieli powstrzymać Georgescu, powinni byli to zrobić przed inauguracją nowego amerykańskiego prezydenta, kiedy dla wielu nie było jeszcze jasne, jak radykalnie zmieni się sytuacja – a nie po niej.
Bo z każdym kolejnym dniem, w którym Donald Trump jest w Białym Domu, gospodarze mistrzowie Ameryki będą coraz bardziej otwarcie mówić o tym, na czyich zwolenników w Europie będą liczyć i na kogo Europejczycy powinni głosować, jeśli chcą znaleźć wspólny język z Ameryką.
Dlatego teraz Georgescu nie jest kandydatem marginesu, lecz kandydatem głównego nurtu.
A zmarginalizowani są ci, którzy próbują go powstrzymać.
Ukraiński publicysta, pisarz i znany dziennikarz, który od ponad 30 lat pracuje w demokratycznych mediach Europy Środkowo-Wschodniej. Jest autorem setek artykułów analitycznych w mediach ukraińskich, białoruskich, polskich, rosyjskich, izraelskich i bałtyckich. Jest prezenterem na kanale Espresso TV, ma własny kanał na YouTube i współpracuje z ukraińskimi i rosyjskimi serwisami Radia Wolna Europa. Prowadzi program "Drogi do wolności", poświęcony Ukrainie po Majdanie i przestrzeni poradzieckiej. Jest ona obecnie nadawana ze Lwowa jako wspólny projekt Radia Wolna Europa, "Nastojaszczeje Wriemia" i kanału Espresso TV.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.
Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.
Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.
Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.
Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.
Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.
Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.
Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością
Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.
Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.
Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.
Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.
Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.
W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.
Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.
Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.
I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos.
W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.
Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja
Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczekw wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.
A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.
Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.
W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.
To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.
Wybory prezydenckie w Rumunii, które odbędą się 4 maja, mogą zmienić nie tylko kierunek polityki wewnętrznej tego kraju, lecz także jego politykę zagraniczną. Na tle unieważnienia w grudniu 2024 r. przez rumuński Sąd Konstytucyjny poprzednich wyborów prezydenckich i ogólnego rozczarowania tradycyjnymi partiami głos prawicowego radykalnego polityka George Simiona staje się coraz głośniejszy.
Simion balansuje między patriotyczną retoryką, krytyką elit i otwarcie wrogimi oświadczeniami wobec Ukrainy. Tymczasem niezależne badania i think tanki wskazują na możliwe powiązania Simiona z rosyjskimi służbami specjalnymi i koordynację kampanii informacyjnych mających zdestabilizować region.
Kto tak naprawdę wspiera Simiona? Jaką rolę w jego popularności odgrywają kampanie wpływu? I co jego ewentualne zwycięstwo oznaczałoby dla Ukrainy i Europy?
Na te i inne pytania odpowiada Iulian Chifu, doradca byłego prezydenta Rumunii Traiana Băsescu do spraw strategicznych i bezpieczeństwa międzynarodowego.
Jak skrajnie prawicowi kandydaci kształtują program wyborczy w Rumunii
Maryna Stepanenko: Jakie są szanse George Simiona na wygraną?
Julian Chifu: W rzeczywistości on jest jedynym kandydatem ze skrajnej prawicy. Musiał się nawet przesunąć ku centrum, by móc odwoływać się do szerszej bazy wyborców. Oficjalnie zajął stanowisko proeuropejskie i pronatowskie, ale nikt mu nie wierzy. Obecnie jest faworytem drugiej tury, prawdopodobnie ze względu na poparcie, które wcześniej miał Kelin Georgescu [skrajnie prawicowy prorosyjskiemu polityk, który został ogłoszony zwycięzcą I tury wyborów prezydenckich 24 listopada 2024 r., ale którego wyniki zostały unieważnione przez Sąd Konstytucyjny z powodu licznych nieprawidłowości w głosowaniu i podejrzeń o rosyjską ingerencję – red.]. Realne szanse Simiona na zwycięstwo w wyścigu prezydenckim są jednak dość niskie. W zależności od tego, kto będzie jego przeciwnikiem w II turze, prawdopodobne jest, że wygra inny kandydat.
Billboard kampanii wyborczej George Simiona. Zdjęcie: DANIEL MIHAILESCU/AFP/East News
W jaki sposób czynniki zewnętrzne, takie jak rosyjska dezinformacja, wpływają na radykalizację rumuńskiego dyskursu politycznego i popularność skrajnie prawicowych kandydatów?
One nie mają już żadnego wpływu. Rosyjska dezinformacja odegrała kluczową rolę w promowaniu Gorgescu, którego notowania wzrosły z 1% do 23% w ciągu zaledwie 10 dni. To rezultat skoordynowanej operacji, zaplanowanej kampanii dezinformacyjnej.
To była swego rodzaju próba generalna, by sprawdzić, jak tego rodzaju taktyka może zostać wykorzystana w przyszłych wyborach w Ukrainie
W ten sposób Rumunia zapłaciła cenę za wspieranie proeuropejskiego stanowiska Mołdawii. Fakt, że w Rumunii mieszka wielu obywateli Mołdawii, a także współpraca między liberalnymi partiami obu krajów w przeszłości pomogły Mai Sandu zdobyć drugi mandat i przeprowadzić proeuropejskie referendum. Rosji nie pomogło nawet to, że sporo zainwestowała w kupowanie głosów mołdawskich wyborców, co zresztą jest obecnie badane przez Kiszyniów.
Atak na wybory w Rumunii był rodzajem odwetu. Narzędzia do wywierania takiego wpływu istnieją wszędzie i nie promują jawnie prorosyjskich przekazów. Kamuflują te przekazy jako retorykę „pro-Trumpowską” lub „proamerykańską”, która jest bardziej akceptowalna w krajach silnie proamerykańskich, takich jak Rumunia.
W naszym przypadku antyrosyjskie nastroje mają głębokie korzenie historyczne. Skrajna prawica to tylko przykrywka. Po przystąpieniu do UE i NATO w Rumunii nie było partii skrajnie prawicowych – to niedawny konstrukt. Nie mogąc promować prorosyjskiej ideologii, prorosyjscy aktorzy przejęli skrajnie prawicowe idee, jak to miało miejsce w całej Europie. Bo większość społeczeństw ich nie popiera, a to oznacza, że można te idee zniekształcić i dostosować do własnych celów.
Tysiące Rumunów na proeuropejskim wiecu 15 marca 2025 r. Fot: DANIEL MIHAILESCU/AFP/East News
Co stoi za obecnym politycznym triumfem skrajnej prawicy w Europie? To moda, populizm, czy też symptom głębszego kryzysu politycznego na kontynencie?
To połączenie kilku czynników. Po pierwsze, niektóre inicjatywy podejmowane przez europejskich polityków – takie jak kosztowne projekty rozwijania czystej energii czy regulacje środowiskowe, które zniechęcają do inwestycji – przyniosły odwrotny skutek. Niektórzy poczuli, że pewne sprawy zostały doprowadzone do skrajności.
Po drugie, istnieją problemy wewnętrzne: w wielu krajach, w tym w moim, tradycyjne partie nie nadążają za rosnącymi oczekiwaniami społeczeństwa. Rozczarowani tym, co postrzegają jako słabe rządy, wyborcy coraz częściej zwracają się ku siłom populistycznym lub skrajnie prawicowym.
Po trzecie, czynnikiem zewnętrznym jest Rosja. Nie dysponując atrakcyjną ideologią, którą mogłaby otwarcie promować, wspiera ruchy skrajnie prawicowe, politycznie „wolną niszę”.
Można to łatwo wzmocnić za pośrednictwem mediów społecznościowych, które preferują sensacyjne i uproszczone komunikaty zamiast zrównoważonego, długoterminowego myślenia
Mamy więc trzy warstwy wpływów: naznaczoną sprzecznościami politykę UE, niezadowolenie wewnętrzne i ingerencję zagraniczną.
Wracając do Rumunii: jaką rolę w krajobrazie politycznym Pana kraju odgrywają radykalne postacie, takie jak Diana Șoșoacă? I na ile poważne jest zagrożenie z ich strony dla proeuropejskiego kursu Rumunii?
Șoșoacă wykroiła sobie miejsce w polityce i podejrzewam, że to było strategicznie zaplanowane. Jej poparcie wynosi około 5%, a duża część tych głosów to głosy protestu. Jeśli Șoșoacă reprezentuje prorosyjskie nastroje, to dwie rzeczy są jasne. Po pierwsze, nikt nie poprze jej w pełni, ponieważ ona odpycha wszystkich. Po drugie, niemal niemożliwe jest stworzenie poważnej umiarkowanej partii prorosyjskiej z jej udziałem, ponieważ nie zaakceptuje ona żadnego potencjalnego alternatywnego lidera. W tym sensie Șoșoacă zajmuje niszę, która, choć kontrowersyjna, odgrywa jakąś rolę w demokratycznym krajobrazie.
W zdrowej demokracji ważne jest to, by reprezentowane były różne głosy – nawet te, z którymi możesz się nie zgadzać. Șoșoacă wypełnia tę przestrzeń, chociaż nie nazwałbym jej nieszkodliwą.
Jej wpływ jest realny, ona robi dużo hałasu. Ale przekaz Șoșoacă jest skierowany głównie do mniej wykształconego, zmarginalizowanego segmentu społeczeństwa
Jeśli rzeczywiście to ona jest twarzą prorosyjskiego poparcia w Rumunii, to nawet bym jej przyklasnął, bo reprezentuje Rosję w sposób, który moim zdaniem nie jest nazbyt szkodliwy dla rumuńskiego społeczeństwa.
Diana Șoșoacă, liderka prorosyjskiej rumuńskiej partii SOS Rumunia, ma 3-letni zakaz wjazdu do Ukrainy. Zdjęcie: Vadim Ghirda/Associated Press/East News
Rumunia jako bastion bezpieczeństwa
Jak zmieniła się rola Rumunii w regionalnej architekturze bezpieczeństwa od czasu wybuchu wojny na pełną skalę w Ukrainie?
Nie sądzę, by sytuacja zmieniła się znacząco, ponieważ te kwestie rozwijają się już od dłuższego czasu. Stanowiska Rumunii i Polski kształtowały się stopniowo. Rumunia jest częścią amerykańskiej tarczy antyrakietowej od 20 lat i posiada kluczowe obiekty wojskowe we współpracy z USA, takie jak 57. baza lotnicza Mihail Kogalniceanu. Nasze zaangażowanie w Afganistanie i Iraku, a także bazy w Câmpia Turzii i Fetesti, odzwierciedlają strategiczną orientację Rumunii.
Strategiczne partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi zostało zbudowane w ciągu ostatnich 25 lat i jest podstawą naszej strategii obronnej. Wciąż jednak mamy przestrzeń do rozwoju. Podczas gdy Polska zamierza wydać w tym roku na obronność 4,7% PKB, Rumunia wydaje tylko 2,5%. Czekamy na dodatkowe możliwości ze strony USA, musimy też zwiększyć atrakcyjność kariery wojskowej. To trudne, gdy toczy się wojna i istnieje zagrożenie, że Rosja zaatakuje kraje NATO.
Ponadto musimy dostosować nasze doktryny wojskowe, uwzględniając wnioski z trwającej wojny w Ukrainie, która jest pierwszym konfliktem o wysokiej intensywności i na pełną skalę w XXI wieku.
Na ile realistyczne są scenariusze częściowego lub całkowitego przeniesienia amerykańskiej bazy wojskowej z Polski do Rumunii?
To mało prawdopodobne. Mówi się o częściowym wycofaniu wojsk amerykańskich, w szczególności z Niemiec i z Aviano we Włoszech, ale bazy na wschodniej flance NATO, takie jak te w Rumunii, pozostaną. Wcześniejsze dyskusje obejmowały przeniesienie baz z Niemiec do Polski, Czech lub Rumunii, ale obecnie mówi się jedynie o ograniczonej redukcji sił amerykańskich w Europie.
Kluczowe obiekty strategiczne, takie jak baza obrony przeciwrakietowej Deveselu i baza Mihail Kogalniceanu, pozostaną obsadzone przez wojska amerykańskie. Na niektórych pozycjach NATO może dojść do rotacji wojsk. Amerykańscy żołnierze mogą zostać zastąpieni przez sojuszników, którzy będą uczestniczyć we wspólnych operacjach, ćwiczeniach i regionalnych centrach dowodzenia w Rumunii i Polsce.
Transfer wojsk między Polską a Rumunią nie jest jednak możliwy, ponieważ oba kraje mają takie samo znaczenie strategiczne dla Stanów Zjednoczonych i wymagają zrównoważonego wzmocnienia
Rumunia wspiera wysiłki Polski w zakresie odstraszania, a polskie wojska są obecne w Rumunii, co odzwierciedla nasze strategiczne partnerstwo, w tym nasze trójstronne stosunki z Turcją, które z czasem uległy wzmocnieniu.
Brytyjscy żołnierze na ćwiczeniach w Rumunii. Zdjęcie: Rex Features/East News
W jakim stopniu Morze Czarne staje się areną nie tylko militarnej, ale i geopolitycznej konfrontacji? Jak Rumunia może wpłynąć na równowagę sił w regionie?
Morze Czarne zawsze było częścią geopolitycznego krajobrazu i od dawna opowiadamy się za uznaniem jego strategicznej roli. Zajęło to trochę czasu, ale udało nam się ukształtować amerykańską strategię dla tego regionu. Niemcy i Francja również opracowują własne strategie dotyczące Morza Czarnego, a teraz Komisja Europejska wydaje się już być gotowa do wspierania jednolitego podejścia europejskiego.
Ten region ma kluczowe znaczenie – znajduje się tuż za naszymi drzwiami. Kluczowe wydarzenia, takie jak aneksja Krymu i obecna wojna, miały miejsce na południu, a nie w krajach bałtyckich czy w Kaliningradzie.
Dlatego właśnie Morze Czarne powinno być centralnym punktem każdej strategii bezpieczeństwa
Od lat pracujemy nad pozycjonowaniem południowej części Morza Czarnego jako morza NATO, z sojusznikami i aspirującymi do roli sojuszników krajami w regionie. Wzywamy także NATO do przywrócenia przez nie swojej misji bezpieczeństwa w rejonie tego morza. W obecnych okolicznościach to niełatwe, ale w każdej formie zawieszenia broni Sojusz będzie potrzebny do ochrony kluczowej infrastruktury morskiej, od Odessy po Stambuł i od Konstancy po Batumi.
To długoterminowy wysiłek, który rozpoczął się dwie dekady temu i nadal ewoluuje. Idealnie byłoby, gdyby Ukraina i Gruzja wzięły w nim udział, oczywiście w zależności od ich chęci i możliwości. Swoboda żeglugi powinna być chroniona i wspierana przez siły NATO. Na przykład nasz trójstronny, wraz z Bułgarią i Turcją, zespół ds. rozminowywania wnosi bezpośredni wkład w te wysiłki.
Wreszcie – podnosimy świadomość i szukamy szerszego wsparcia ze strony UE i NATO dla długoterminowego zaangażowania regionalnego.
Pomoc dla Ukrainy: realia i przyszłość
Na czym polega strategia Bukaresztu – na pomaganiu Ukrainie, ale nie publicznie? Czy wynika to z ostrożności, czy z wewnętrznego kompromisu politycznego? A może to jakiś sygnał dla sojuszników?
Nie sądzę, by to było coś, o czym warto teraz dyskutować. Wojna w Ukrainie wciąż trwa, a ukraińscy urzędnicy doskonale zdają sobie sprawę z tego, dlaczego zachowaliśmy się tak, a nie inaczej. Rumunia i Polska odegrały uzupełniające się role: Polska była głośna i widoczna, zwracając na siebie uwagę, podczas gdy Rumunia pracowała ciszej, za kulisami.
W czasie wojny przejrzystość nie zawsze jest zaletą
Rumunia spotkała się z krytyką części mediów, a nawet dyplomatów, którzy kwestionowali nasz wkład tylko dlatego, że nie ogłosiliśmy go publicznie. Ale ważne jest to, że ci, którzy musieli wiedzieć, wiedzieli.
Sytuacja wciąż się zmienia, więc strategie muszą pozostać elastyczne. Siła Rumunii leży w jej zdolności do zapewnienia pomocy humanitarnej, korytarzy transportowych, swobody przemieszczania się i wsparcia wojskowego, nawet jeśli nie ujawnialiśmy jego szczegółów. Naszym wyborem była cicha skuteczność.
W przeszłości stosunki między Ukrainą a Rumunią były trudne, w szczególności z powodu kwestii mniejszościowych i terytorialnych. Ale wraz z wybuchem wojny na pełną skalę ton w rumuńskich mediach i dyskursie politycznym znacznie się zmienił. Czy możemy mówić o trwałej poprawie nastawienia do Ukrainy na poziomie społecznym?
Myślę, że musimy spojrzeć na to inaczej. Niegdyś ukraińscy przywódcy, premier i minister obrony, postrzegali Rumunię jako główne zagrożenie. Jednak od czasu aneksji Krymu w 2014 r. Rumunia, a stopniowo także Ukraina, są całkowicie wobec siebie otwarte.
Jako sąsiedzi mieliśmy swoje problemy, co jest normalne, lecz krok po kroku sytuacja się poprawiała. Wielu Ukraińców odkryło Rumunię dopiero po 2022 roku, kiedy setki tysięcy ludzi szukało tu schronienia i poczuło nasze wsparcie.
Chodzi o percepcję i wojnę informacyjną. Rosja intensywnie pracuje nad poróżnieniem nas, wykorzystując naturalne tarcia między sąsiadującymi krajami
Oczywiście każde państwo broni swoich interesów, ale jesteśmy tutaj, aby pozostać obok siebie, i musimy znaleźć sposoby na współistnienie. I tak właśnie się dzieje. Mogę się tylko cieszyć z obecnej sytuacji. Wizerunek Rumunii w Ukrainie znacznie się poprawił, a nastroje wobec Ukrainy są w Rumunii w przeważającej mierze pozytywne. Owszem, pojawiają się głosy skrajnie antyukraińskie, często prorosyjskie lub skrajnie prawicowe, ale nie mają one większego znaczenia. Szerokie poparcie dla Ukrainy w Rumunii pozostaje silne i bardzo ważne jest, by tak pozostało.
Czy istnieje ryzyko, że po wyborach nowa elita polityczna zmieni podejście Rumunii do wojny w Ukrainie, na przykład ograniczając pomoc wojskową lub współpracę z sojusznikami w regionie?
To mało prawdopodobne, ponieważ jeśli Ukraina upadnie, następna będzie Rumunia. Wszyscy to rozumieją. Bardzo ważne jest wspieranie Ukrainy, aby udało się jej utrzymać linię frontu daleko na wschodzie, zapobiec przesunięciu się frontu w kierunku Chersonia, Mikołajowa czy Odessy.
Nie przewiduję więc żadnych dramatycznych zmian we wsparciu Rumunii dla Ukrainy. Ani teraz, ani w przyszłości
Ta perspektywa jest dobrze rozumiana i podzielana przez naszych przywódców. I powinna nadal kierować naszymi działaniami. Mamy wspólne interesy i znaczne możliwości współpracy, która już trwa. Handel, w tym eksport zboża, przepływa przez Konstancę, nasze drogi, nowe przejścia graniczne i rozbudowaną infrastrukturę. Od lutego 2022 r. zapotrzebowanie na transport wzrosło siedmiokrotnie. Szybko się do tego dostosowaliśmy, a ta współpraca tworzy podstawy dla długoterminowego partnerstwa, zwłaszcza w obszarach takich jak bezpieczeństwo i obrona.
Projekt współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu Wsparcie Ukrainy, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.