Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Bez dokumentów: ukraińscy mężczyźni za granicą nie będą mogli uzyskać paszportu
Od 23 kwietnia mężczyźni w wieku poborowym przebywający za granicą nie będą mogli korzystać z usług konsularnych, w szczególności dotyczących paszportów. Wyjątkiem jest przygotowanie dokumentów umożliwiających powrót do Ukrainy
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy nakazało wszystkim ukraińskim konsulatom zaprzestanie świadczenia usług mężczyznom w wieku poborowym od 23 kwietnia. Minister spraw zagranicznych Dmytro Kułeba oświadczył w serwisie X, że decyzja została podjęta w celu wdrożenia ustawy o mobilizacji:
„Jak to teraz wygląda: mężczyzna w wieku poborowym wyjechał za granicę, pokazał swojemu państwu, że kwestia jego przetrwania go nie dotyczy, a następnie wraca i chce otrzymywać usługi od tego państwa. To nie działa w ten sposób. W naszym kraju toczy się wojna. Pobyt za granicą nie zwalnia obywatela z jego obowiązków wobec ojczyzny”.
Dlatego wczoraj poleciłem podjąć działania w celu przywrócenia sprawiedliwego traktowania mężczyzn w wieku mobilizacyjnym w Ukrainie i za granicą. To będzie sprawiedliwe
Захист прав та інтересів громадян України за кордоном завжди був і залишається пріоритетом МЗС. Водночас в умовах повномасштабної російської агресії головним пріоритетом є захист Батьківщини від знищення.
Як це виглядає зараз: чоловік призовного віку виїхав за кордон, показав…
Tymczasowe zawieszenie usług konsularnych dotyczy wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 60 lat przebywających za granicą. Zostało to określone w piśmie podpisanym przez pierwszego zastępcę ministra spraw zagranicznych Andrija Sybigę, które zdobył ukraiński tygodnik „Dzerkało Tyżnia”.
Kułeba powiedział, że MSZ wkrótce wyjaśni, w jaki sposób urzędy konsularne będą świadczyć usługi mężczyznom w wieku poborowym. Obecnie mogą oni łatwo uzyskać jeden dokument: zaświadczenie umożliwiające powrót do Ukrainy.
Co mówią w konsulatach?
Konsulat Ukrainy w Krakowie poinformował, że zawiesił przyjmowanie dokumentów dla mężczyzn w wieku poborowym:
„Obecnie przyjmowanie obywateli w wieku poborowym zostało zawieszone. Czekamy teraz na instrukcje z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Chodzi o mężczyzn w wieku od 18 do 60 lat. Teraz ich przyjmowanie jest po prostu tymczasowo zawieszone. Obecnie opracowujemy mechanizmy, które będą działać zgodnie z ustawą o mobilizacji. Wciąż czekamy”.
Konsulat Generalny Ukrainy w Barcelonie również wstrzymał wydawanie paszportów ukraińskim mężczyznom, podobnie postąpił Konsulat Generalny w Houston w USA.
Czy usługi paszportowe będą nadal działać?
Od 23 kwietnia wstrzymano wydawanie gotowych dokumentów w zagranicznych oddziałach przedsiębiorstwa państwowego „Dokument”. Wynika to z przyczyn technicznych. Jednak wnioski o nowe paszporty można składać, jak zwykle.
Zrzut ekranu ze strony DP „Dokument”
„Paszporty mogą być wydawane dzieciom poniżej 12. roku życia, ponieważ nie ma potrzeby weryfikacji biometrycznej. Oddziały zagraniczne powiadomią wszystkich użytkowników usług o wznowieniu systemów wydawania dokumentów we wszystkich oficjalnych zasobach Przedsiębiorstwa Państwowego ‘Dokument’" – czytamy w oświadczeniu.
17 kwietnia Rada Najwyższa Ukrainy uchwaliła ustawę o mobilizacji, która została niedawno podpisana przez prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Dokument zawiera przepis ograniczający usługi konsularne dla mężczyzn w wieku od 18 do 60 lat bez wojskowych dokumentów rejestracyjnych.
Diana Balynska: Dlaczego większość Ukrainek za granicą pracuje poniżej swoich kwalifikacji? I co można z tym zrobić?
Antonina Kurec: To naprawdę paradoksalna sytuacja, kiedy kraje przyjmujące Ukraińców otrzymują wspaniałe zasoby edukacyjne i kadrowe, ale nie wykorzystują ich w pełni.
Statystyki są niepokojące: według socjologów około 68% ukraińskich migrantów w 2024 r. pracowało na stanowiskach poniżej swoich rzeczywistych kwalifikacji.
Tylko jedna trzecia dyplomowanych uchodźców znalazła pracę wymagającą wyższego wykształcenia. Dysponujemy potencjałem ludzkim, który może zmienić Ukrainę po wojnie.
Mowa tu o szeregu barier, znacznie głębszych niż tylko kwestia języka. Po pierwsze, mamy problem z regulacją zawodów i powolnym uznawaniem dyplomów, tzw. nostryfikacją. Dotyczy to zwłaszcza dziedzin wymagających licencji, takich jak medycyna.
Po drugie, niezwykle ważnym aspektem jest opieka nad dziećmi. Większość migrantów to kobiety z dziećmi. A pracodawcy, zwłaszcza w sektorach wymagających kwalifikacji, wymagają pełnego zatrudnienia.
Kwestia, gdzie umieścić dzieci w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym, staje się kluczowym czynnikiem ograniczającym dla wykwalifikowanych matek
Aby rozwiązać tę sytuację, potrzebne są wspólne programy między krajami. Oznacza to, że oprócz intensywnej nauki języka polskiego potrzebujemy szybkiej walidacji kwalifikacji, a także płatnych staży w sektorach deficytowych, takich jak opieka zdrowotna, logistyka czy energetyka. Bardzo potrzebne są również przedszkola zapewniane przez pracodawców lub państwowa pomoc w opiece nad dziećmi. Tylko w ten sposób będziecie w stanie wykorzystać ten „ukryty potencjał”, a co najważniejsze — ludzie powrócą do Ukrainy z nową, cenną europejską wiedzą specjalistyczną.
Kobiety z Ukrainy pracują za granicą najczęściej poniżej swoich kwalifikacji: Marek BAZAK/East News
Wspomniała Pani o nostryfikacji dyplomów. Biorąc pod uwagę, że jest to dość długi, wyczerpujący i kosztowny proces, czy istnieją jakieś sposoby, aby go uprościć?
Dobre pytanie. Współpracuję z uniwersytetami i wiem, że istnieją odrębne umowy o wzajemnym uznawaniu dyplomów akademickich między Polską a Ukrainą. Są jednak dziedziny, które wymagają dodatkowej weryfikacji.
Byłoby wspaniale, gdyby na szczeblu rządowym udało się uzgodnić jakiś fast track (przyspieszone procedury — red.) dla zawodów deficytowych, coś w rodzaju „zielonych korytarzy”. Albo stworzyć jeden e-rejestr, w którym można by od razu weryfikować te dyplomy.
W praktyce światowej stosuje się już tzw. skill bridges (mosty umiejętności), które są aktywnie wykorzystywane przez międzynarodowe firmy. Skupiają się one nie na ogólnych dokumentach, ale na tym, co dana osoba wie i potrafi. Podobne Skill Bridges działają już z powodzeniem w UE i Kanadzie.
Dobrą praktyką są centra oceny (assessment centers), gdzie sprawdza się praktyczne umiejętności, a nie tylko papier. Im częściej będziemy to robić, tym szybciej będziemy zapełniać miejsca pracy wykwalifikowanymi pracownikami.
Kobiety w „męskich” zawodach
Czy wzrost napięć społecznych i konkurencji na polskim rynku pracy może stać się zewnętrzną presją, która skłoni Ukraińców do powrotu do domu?
Nie uważam, że tylko ten czynnik będzie kluczowym katalizatorem masowego powrotu. Tak, nastroje społeczne ulegają wahaniom, ale większość Polaków nadal jest przychylna Ukraińcom.
Decyzja o powrocie jest podyktowana znacznie ważniejszymi powodami niż sytuacja na polskim rynku pracy. Przede wszystkim jest to bezpieczeństwo, zakończenie wojny. Po drugie, jest to dostępność lub brak mieszkania w Ukrainie. Nie możemy zapominać, że ogromna część ludzi po prostu nie ma dokąd wracać, ponieważ ich domy zostały zniszczone. Powrót dla was oznacza w rzeczywistości kolejny start od zera.
Abyście wrócili, Ukraina musi zaproponować wam zrozumiałą, uczciwą i motywującą strategię powrotu z namacalnymi ułatwieniami, programami uzyskania mieszkania i, co najważniejsze, gwarantowanymi miejscami pracy.
Pewność zatrudnienia i zapewnienia bytu rodzinie to kluczowy warunek powrotu.
Podejście to jest zgodne z praktyką EBRD i Banku Światowego w zakresie odbudowy powojennej.
Osobiście aktywnie angażuję się w dialog z międzynarodowymi partnerami na temat modeli powrotu wykwalifikowanych pracowników.
Jeśli chodzi o ukraiński rynek pracy: jacy specjaliści są obecnie najbardziej poszukiwani? Gdzie odczuwa się największy niedobór kadr, zwłaszcza biorąc pod uwagę potrzeby odbudowy?
W samym słowie „odbudowa” zawarte jest już budownictwo, gdzie obecnie istnieje największy popyt i największy niedobór kadr w Ukrainie. Wynika to nie tylko z migracji, ale także z faktu, że specjaliści w większości walczą na wojnie.
Bardzo poszukiwani są również specjaliści z zakresu energetyki i sieci. Wróg nieustannie bombarduje naszą infrastrukturę, dlatego ciągle potrzebujemy odbudowy. Równie pilnie potrzebni są logistycy, kierowcy. Są to branże, które, jak wiesz, krzyczą, że brakuje ludzi. Niedawno sama widziałam młodą dziewczynę-dźwigniarza i powoli zaczynamy przyzwyczajać się do widoku kobiet za kierownicą ciężarówek. Co ważne, wynagrodzenia w tych branżach również znacznie wzrosły. Pracodawcy są gotowi płacić, aby ludzie zajmowali te bardzo ważne stanowiska. Będzie to największa potrzeba w ciągu najbliższych 5 lat.
Kobiety sprzątają po kolejnym rosyjskim ataku na Kijów, 10.07.2025. fото: OLEKSII FILIPPOV/AFP/East News
W jaki sposób biznes i państwo powinny strategicznie zmienić swoje podejście, aby zapewnić kobietom realne możliwości rozwoju kariery?
Całkowicie słusznie podkreślasz, że Ukraina musi przemyśleć sposób, w jaki budujemy możliwości kariery dla kobiet. Potrzebujemy nie tylko równych wynagrodzeń, ale także głębokiego wsparcia systemowego. Takim systemowym wsparciem zajmuje się społeczność Women Leaders for Ukraine, a jako jej członkini osobiście uczestniczyłam w opracowaniu programu przygotowującego kobiety-liderki do pracy w energetyce. Kobiety uczyły się, zdobywały umiejętności techniczne i przywódcze, a prawie wszystkie uczestniczki projektu znalazły następnie zatrudnienie.
Jeśli chodzi o wsparcie społeczne, w Ukrainie istnieje już wiele bezpłatnych szkoleń i kursów dla kobiet, które zostały zmuszone do przejęcia biznesu porzuconego przez mężów, którzy wyruszyli na wojnę. Są to szkolenia z zakresu finansów, marketingu, logistyki. Dostępna jest również pomoc psychologiczna. Jednak niestety nie widzę jeszcze systemowych podejść społecznych (takich jak państwowe przedszkola lub pomoc w opiece nad dziećmi) na poziomie biznesu i państwa. To jest coś, co jeszcze trzeba wdrożyć.
A jak przebiega reintegracja i zatrudnienie weteranów? Czy są już jakieś systemowe programy?
To bardzo aktualny temat. Już w 2023 roku uruchomiono zakrojone na szeroką skalę programy (na przykład „Veteran Hub”), w ramach których pracodawcy otrzymywali bezpłatne szkolenia dotyczące adaptacji weteranów. Moje doświadczenie potwierdza, że takie programy są dość skuteczne w integracji weteranów z powrotem w środowisku pracy.
Popyt na weteranów jest duży, ponieważ wracają oni jako wspaniali liderzy. Posiadają cenne umiejętności nabyte w wojsku: determinację, krytyczne myślenie, umiejętność oceny ryzyka
Wielu weteranów po demobilizacji otwiera własne firmy. Zostali przedsiębiorcami, ponieważ głęboko odczuwają wartość życia i nie boją się ryzykować, chcą realizować swoje marzenia. To bardzo udany trend, a firmy są bardzo zainteresowane takimi pracownikami.
Jak sprowadzić ludzi z powrotem do Ukrainy?
Czy odczuwa się odpływ młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat, którzy wyjeżdżają za granicę na studia lub w poszukiwaniu perspektyw zawodowych? Jakie ryzyko to niesie?
Podczas wojny trudno jest operować dokładnymi danymi na temat tego, ilu młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat faktycznie wyjechało. Musimy opierać się na statystykach z granic, a one nie dają jasnego obrazu tego, którzy z nich opuścili kraj na zawsze.
Jednak tendencja jest widoczna, na przykład mamy wysoki odsetek ukraińskich studentów w Polsce. Około 43% wszystkich zagranicznych studentów w roku akademickim 2023-2024 w Polsce to Ukraińcy. To duży odsetek.
Ryzyko związane z odpływem młodzieży jest dla Ukrainy znaczne: tracimy całą grupę, która tworzy innowacje.
W szczególności są to inżynierowie IT, ludzie z wyższym wykształceniem. Oczywiście można powiedzieć: niech te dzieci wyjeżdżają i uczą się, zachowują swoje zdrowie psychiczne w krajach, gdzie panuje pokój, a z czasem wrócą już wykształcone, aby odbudować Ukrainę. Ale aby wróciły, potrzebna jest platforma powrotu.
Z pewnością wprowadziłabym stypendia celowe na zasadzie „uczyć się i wracać” lub stypendia z gwarancją zatrudnienia w projektach odbudowy. Niezbędne są również preferencyjne kredyty hipoteczne dla młodzieży, ponieważ wielu z nich pochodzi z okupowanych terytoriów lub straciło mieszkanie z powodu wojny.
Wśród ekspertów pojawia się opinia, że powróci około 1/3 osób, które wyjechały. Czy zgadzasz się z tą prognozą? Co powinno być najważniejszym czynnikiem motywującym do powrotu?
Nie bardzo wierzę, że powróci tylko jedna trzecia, ale niech ta teza pozostanie. Powinna ona skłonić nasze państwo do podjęcia zdecydowanych kroków, aby tak się nie stało.
Po pierwsze, Ukraina musi wysłać jasny i silny komunikat, że kraj się zmienił. Dotyczy to zarówno świadczenia wysokiej jakości usług administracyjnych, jak i przejrzystości. Po drugie, chodzi o rolę w wielkiej odbudowie. Dla wykwalifikowanych specjalistów może to być oferta wyższego stanowiska, rozwoju kariery i, co niezwykle ważne, element misji – przekazanie europejskiego doświadczenia swojemu krajowi.
I co najważniejsze:
Program państwowy musi być taki sam dla tych, którzy byli za granicą, jak i dla osób wewnętrznie przesiedlonych. Nie można dzielić obywateli!
Powinna to być kombinacja ofert pracy, mieszkania i poczucia misji odbudowy.
Ukrainka podczas kursu kulinarnego, Оlsztyn, 2022. fото: Hubert Hardy/REPORTER
- Chcę przekazać jasny komunikat Ukraińcom za granicą: wasze doświadczenie w Polsce nie jest zmarnowanym zasobem. To podstawa powojennego rozwoju Ukrainy. Wracając do kraju przywieziecie ze sobą standardy Unii Europejskiej, jej wartości. Wiecie, jak wzmocnić biznes i państwo. Dlatego inwestujcie w tę wiedzę i doświadczenie, nie ulegajcie wpływom negatywnych narracji! Pracujcie, uczcie się, zdobywajcie wykształcenie. To wasza strategiczna inwestycja w waszą osobistą przyszłość, a także w konkurencyjność naszej Ukrainy w Europie.
Krystyna Leskakowa była w Ukrainie nauczycielką języka angielskiego, a obecnie uczy obcokrajowców języka fińskiego. Do Finlandii przyjechała w 2022roku ze swoją małą córeczką. Wybór kraju nie był przypadkowy — w fińskim mieście Tampere mieszka matka Krystyny.
— Mieliśmy gdzie się zatrzymać, a tym, którzy nie mieli gdzie się zatrzymać, w 2022 roku pomagał Czerwony Krzyż — opowiada. — Obecnie za to odpowiada już inna organizacja. Nowo przybyłym Ukraińcom, tak jak wcześniej, nadal się pomaga się: większość z nich osiedla się w dużych mieszkaniach przerobionych na akademiki. W trzypokojowym mieszkaniu może mieszkać kilka rodzin, z których każda ma swój pokój. Jeśli rodzina jest duża, może otrzymać osobne mieszkanie, ale tylko tymczasowo. Po upływie roku od przyjazdu osoba ma prawo do miejskiej rejestracji, a wraz z nią — nowe możliwości.
Jak wszędzie, w Finlandii ważne jest znajomość lokalnego języka. Krystyna nauczyła się fińskiego i obecnie nawet uczy go innych.
Do momentu uzyskania zameldowania jedyną dostępną pomocą finansową jest zasiłek dla uchodźców w wysokości około 300 euro miesięcznie. Po uzyskaniu zameldowania można ubiegać się o podstawową pomoc społeczną, która w przypadku osób bezrobotnych wynosi około 600 euro miesięcznie. Jednocześnie można otrzymać pomoc na opłacenie czynszu za mieszkanie. Przed uzyskaniem zameldowania opcja ta jest niedostępna, więc albo mieszkasz w akademiku, albo samodzielnie wynajmujesz mieszkanie.
Osoby, które przybyły do Finlandii, są rejestrowane na giełdzie pracy, gdzie dla każdego Ukraińca w wieku produkcyjnym opracowuje się plan integracji. Obejmuje on naukę języka fińskiego do poziomu A2-B1 (czasami nawet B2), potwierdzenie lub podwyższenie kwalifikacji, zatrudnienie.
Obecnie okres integracji skrócono z trzech do dwóch lat, a w ciągu dwóch lat bardzo trudno jest nauczyć się fińskiego od podstaw. Znam niewiele osób, które po trzech latach pobytu w Finlandii mają pewny poziom B1. Dlatego większość idzie do pracy fizycznej.
Ogólnie rzecz biorąc, w Finlandii do każdej pracy potrzebne są kwalifikacje. W 2002 roku wiele firm przymykało na to oko, ponieważ chciało pomóc Ukraińcom. Jednak nawet do pracy w sprzątaniu potrzebne są kwalifikacje, czyli dwa i pół roku nauki. Wielu Ukraińców uczy się na młodszy personel medyczny, aby pracować na przykład w domu spokojnej starości. Mężczyźni często idą na budowę lub zostają ślusarzami i elektrykami. Dobrze płatna jest tu praca spawacza, ale wszystko znowu sprowadza się do języka — bez fińskiego nie ma mowy.
Krystyna zaczęła uczyć się fińskiego jeszcze w Ukrainie
- I chociaż było to ponad dziesięć lat temu, w stresie wiele rzeczy sobie przypomniałam— mówi. — W 2022 roku mój poziom był gdzieś pomiędzy A1 a A2. Od razu zapisałam się na płatne kursy, gdzie nauka była bardziej intensywna. Równolegle zajęłam się potwierdzeniem mojego dyplomu nauczyciela. Aby mieć prawo do nauczania, na przykład w liceum, musiałam dokończyć naukę — na szczęście bezpłatnie — w wyższej szkole zawodowej.
Mój zawód jest w Finlandii bardzo poszukiwany — większość ludzi uczy się tu angielskiego. Ale bez znajomości fińskiego można znaleźć pracę tylko w szkole międzynarodowej. Chociaż Finowie tak bardzo kochają swój język, że nawet specjaliście, który w pracy używa wyłącznie angielskiego, pracodawca raczej zaproponuje opłacenie kursów fińskiego. Kończyłam jeden kurs za drugim, a potem trafiłam na praktykę zawodową do college'u, gdzie uczy się fińskiego imigrantów. Po praktyce zaproponowano mi stanowisko instruktora, który pomaga studentom. Moja fiński był już wtedy na poziomie B2, a teraz sama go uczę. Chociaż początkowo planowałam uczyć angielskiego.
Helsinki 2025
Zdaniem Krystyny, nawet jeśli pracujesz, możesz otrzymać pomoc finansową na opłacenie czynszu — wszystko zależy od poziomu dochodów. Jeśli wynagrodzenie jest niewystarczające, państwo rekompensuje brakującą kwotę. Ukraińcy, którzy nie pracują, żyją z zasiłku socjalnego w wysokości 600 euro miesięcznie. Za te pieniądze można przeżyć w Finlandii.
— Bo jeśli ktoś nie pracuje, rachunki za prąd i wodę również pokrywa pomoc społeczna. Głównym wydatkiem będzie jedzenie, a ubrania można po prostu kupować w second handach.
Dźwięk pary pozwala zapomnieć o wszystkich smutkach
W Finlandii stałymi klientami second handów mogą być ludzie zamożni, którzy traktują takie doświadczenie jako możliwość ekologicznego życia i nadania rzeczom drugiego życia. Finowie są dość oszczędni, mało kto żyje tu na szeroką skalę. My, Ukraińcy, lubimy dawać drogie prezenty, a tutaj można podarować na przykład skarpetki — bo najważniejsza jest nie cena prezentu, ale uwaga.
Wydaje mi się, że Finowie są bardziej powściągliwi i spokojni niż Ukraińcy. Nie spieszą się, nie denerwują. Wykonują swoją pracę, ale bez stresu.
W większości przypadków dzień pracy zaczyna się o siódmej rano, ale już o7:20 wszyscy idą na przerwę kawową. Po godzinie — na kolejną, potem jeszcze jedną, a o 11:00 jest już pora na lunch. A jeśli dzień pracy kończy się o16:00, to o 15:58 przy biurkach nie ma już nikogo.
Ponieważ dla Finów praca to tylko praca, a życie to przede wszystkim bycie z rodziną, spacery na łonie natury, wycieczki nad jeziora, czerpanie radości z życia.
Krystyna z córką w Laponii, która jest marzeniem wielu dzieci na całym świecie
Kolejnym znanym elementem fińskiej filozofii jest sauna. Finowie chodzą do sauny w środy, piątki i weekendy — i prawie wszyscy miejscowi, których znam, nie naruszają tej tradycji. To sposób na relaks i odstresowanie się. W saunie,do której teraz czasami chodzę, znajduje się napis, który w tłumaczeniu z języka fińskiego oznacza, że dźwięk pary sprawia, że zapomina się o wszystkich smutkach. W saunie nie wypada dużo rozmawiać — chodzi o to, aby siedzieć i cieszyć się dźwiękiem, który powstaje, gdy woda spada na rozgrzane kamienie. Zrozumienie tego zen zajęło mi trzy lata. Już umiem cieszyć się sauną, ale nie potrafię jeszcze pracować całkowicie bez stresu.
Zasada unikania stresu stosowana jest tutaj również w nauce. Moja córka ma osiem lat i dla niej szkoła to przyjemność. Tutaj dzieci traktowane są jak osobowości, których nikt nie próbuje łamać ani wtłaczać w standardy. Nauczyciel nigdy nie skrytykuje ucznia podczas lekcji lub w obecności innych osób.
Nawiasem mówiąc, w szkołach uczy się tutaj dwóch języków obcych: oprócz angielskiego — również szwedzkiego, który w Finlandii jest drugim językiem państwowym. Patrząc na to, jak moja córka uczy się angielskiego, rozumiem, że program nauczania jest tutaj znacznie łatwiejszy niż w Ukrainie. Jednocześnie większość Finów dobrze zna angielski. Być może właśnie ta łatwość nauczania daje rezultaty, ponieważ dzieci nie postrzegają języka obcego jako czegoś obcego i skomplikowanego. Jeśli chodzi o nauczanie dorosłych, główna różnica w porównaniu z Ukrainą polega na tym, że nauczyciel przekazuje ci do dwudziestu procent materiału. Reszta to samodzielna nauka.
Zwolnienie lekarskie z powodu depresji
- Moja piętnastoletnia córka również jest bardzo zadowolona z fińskiej szkoły — opowiada Inna Bogacz, która w 2022 roku przeprowadziła się do fińskiego miasta Espoo. — Miło mnie zaskoczyło, że dzieci mają tu wszystko: od zeszytów i długopisów po laptopy. I nic nie trzeba kupować. W szkołach jest najnowszy sprzęt, a takiej ilości instrumentów muzycznych, jak w klasie muzycznej mojej córki, nie widziałam jeszcze nigdzie. Jeśli potrzebne są dodatkowe zajęcia z nauczycielem, są one bezpłatne. Teraz moja córka rozpoczyna orientację zawodową, która polega na tym, że dzieci wyjeżdżają na dwutygodniową praktykę do wybranej przez siebie organizacji, aby wypróbować ten lub inny zawód.
W przeciwieństwie do córki, która już dobrze zna język fiński, mi nie przychodzi to łatwo. Ale pracuję w sklepie, gdzie codziennie rozmawiam z ludźmi. Zajmuję się również malowaniem ubrań (w Ukrainie miałam własną pracownię artystyczną). Zawsze powtarzam, że w Finlandii mam dwie prace: ilustrację – dla duszy (miałam tu nawet wystawę!), a sklep – aby zarabiać i nie być na utrzymaniu państwa. To ciężka praca fizyczna z ośmiogodzinnymi zmianami, ale pozwala zarobić. Dodatkowo ukończyłam tutaj college na kierunku „kosmetologia”, a także uczę ukraińskie dzieci rysunku w ukraińskim centrum w Helsinkach.
Inna na wystawie swoich prac w mieście Kaari, 2024 r.
W planach mam przejście na wizę pracowniczą, która prowadzi do stałego pobytu. W Finlandii jest to możliwe, jeśli ma się umowę o pracę na określoną liczbę godzin.
W Finlandii ważne jest, aby mieszkać bliżej dużego miasta, ponieważ to właśnie tam są możliwości. Ukraińcy, których po przyjeździe osiedlono w prowincjach na północy, z czasem i tak przenosili się bliżej miast. W mieście jest praca, ale życie jest tu droższe. W Espoo miesięczny czynsz za trzypokojowe mieszkanie wynosi około 1400 euro (w Helsinkach jest drożej). Mniejsze mieszkanie będzie kosztować około 800 euro, ale wraz z opłatami komunalnymi — około tysiąca (przy czym minimalna płaca wynosi obecnie około 13 euro za godzinę). Należy również wziąć pod uwagę, że mieszkanie do wynajęcia będzie puste - może nawet nie będzie podłączone do prądu. Wszystko - od mebli po żarówki - kupujesz sam. Jedyne, co będzie to kuchnia.
Pralki nie są dostępne dla wszystkich: w wielopiętrowym budynku można na zmianę z sąsiadami prać i suszyć rzeczy w specjalnie wyposażonej pralni. Nie masz też prawa tapetować ani malować ścian na kolor inny niż biały, szary lub niebieski. W Finlandii, podobnie jak w innych krajach skandynawskich, preferuje się minimalistyczne wnętrza z białymi ścianami i meblami z IKEA. W fińskim domu nie zobaczysz złotych zasłon ani łóżka z baldachimem. Nawiasem mówiąc, domy są tu ciepłe, mają centralne ogrzewanie, co jest bardzo ważne w surowym klimacie.
Nasze miasto Espoo leży na południowym wybrzeżu, ale nawet tutaj bywa bardzo zimno (kiedyś było minus trzydzieści stopni i powietrze dosłownie zamarzało w nosie), a śnieg może padać nawet w maju. Najtrudniejszy okres przypada tutaj na listopad: wszystko wokół jest szare, ciągle pada deszcz, a dzień jest bardzo krótki. Idzie się do pracy w ciemności, wraca się również w ciemności. To przygnębia, wywołuje depresję. Dlatego wiele osób przyjmuje nie tylko witaminę D, ale także leki przeciwdepresyjne.
Mówi się, że Finlandia jest krajem szczęśliwych ludzi, ale jednocześnie odnotowuje się tu wysoki poziom samobójstw.
Stres lub depresja mogą być przyczyną nieobecności w pracy i wystawienia zwolnienia lekarskiego.
Nie powiedziałabym, że ludzie tutaj dużo piją. Alkohol jest bardzo drogi, a ludzie, którzy naprawdę go lubią, płyną promem do Tallina, skąd wracają z całymi wózkami butelek. Kiedyś płynęłam takim promem i byłam jedyną pasażerką bez wózka.
Pomimo specyficznego klimatu, Finlandia mi się podoba. W ogóle nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania. Bielizna termiczna, a także nieprzemakalne spodnie i kurtki — to tutaj rzeczy pierwszej potrzeby. W Finlandii nie ma gór, za to jest wiele pięknych jezior. Często spotykamy tu sarny, jelenie, lisy.
Fińskie lasy zamiast zniszczonych ukraińskich miast
- Lasy i jeziora nadają Finlandii szczególny surowy urok — potwierdza Krystyna Leskakova. — Są też białe noce, do których również trzeba się przystosować. Upały zdarzają się tu rzadko, chociaż tego lata przez całe trzy tygodnie temperatura utrzymywała się na poziomie około 28 stopni. Dla Finów jest to upał, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie ma tu klimatyzacji. Finom pomaga przetrwać niespodzianki klimatu zasada „nie stresować się”, spacery, a zimą —narty.
Jest jeszcze Laponia, gdzie trafia się do prawdziwej zimowej bajki. Kiedyś pojechałyśmy tam z córką na jeden dzień. Przed Bożym Narodzeniem panuje tam niesamowita atmosfera, ale nawet bez noclegu jest to bardzo kosztowna przyjemność.
Zajączek przy domu
Według Krystyny y i Inny Finowie nadal aktywnie pomagają Ukraińcom, omawiając potencjalne zagrożenie dla ich kraju ze strony sąsiedniej Rosji.
— W historii Finlandii również była wojna z Rosją, więc Finowie nas rozumieją i wspierają — mówi Krystyna. — Fakt, że Rosja dąży do rozszerzenia agresji na kraje UE, jest tutaj również żywo dyskutowany. Sądząc po nastrojach, Finowie w razie potrzeby pójdą bronić swojej ziemi. Chociaż oczywiście nikt nie jest gotowy na wojnę pod względem moralnym. Dzięki zabezpieczeniu socjalnemu Finowie są znacznie bardziej zrelaksowani niż my przed wojną.
W Finlandii naprawdę czujesz się bezpiecznie: rozumiesz, że jeśli nagle stracisz pracę, państwo cię wesprze, a jeśli nagle zachorujesz, nie będziesz musiał szukać pieniędzy na drogie leczenie.
I to jest jeden z powodów, dla których tak wielu Ukraińców myśli o pozostaniu w Finlandii nawet po zakończeniu działań wojennych. Drugim powodem jest pochodzenie Ukraińców, którzy przybyli do tego kraju.
„Jest coś, co odróżnia Finlandię od Polski i innych krajów zachodnioeuropejskich: przybyło tu wielu Ukraińców z okupowanych terytoriów lub ze wschodu Ukrainy” – cytuje socjologa, członka zarządu Stowarzyszenia Ukraińców w Finlandii Arsenija Swynaienko fińskie media YLE. „Była to niemal jedyna droga, aby dostać się z okupowanych terytoriów przez Rosję do Europy Zachodniej, przede wszystkim do Finlandii, Estonii lub Łotwy. Ci ludzie nie mają dokąd wracać. Stracili wszystko, ich miasta i wioski zostały zniszczone”.
Dlatego coraz więcej Ukraińców, którzy przebywali w kraju na podstawie tymczasowej ochrony, przechodzi obecnie na długoterminowe pozwolenie na pobyt typu A, które po czterech latach pobytu i pracy w Finlandii umożliwia ubieganie się o pozwolenie na pobyt stały. I chociaż prawo przewiduje, że osoba przebywająca w kraju może posiadać tylko jedną kartę pobytu, dla Ukraińców zrobiono wyjątek — mogą oni posiadać zarówno tymczasową ochronę, jak i pozwolenie na pobyt długoterminowy.
W latach 90. mój mąż pracował przy renowacji tamtejszego kościoła prawosławnego. Wtedy poznał Olgę i Jana Juszczyków, rodzinę o ukraińskich korzeniach, potomków przesiedlonych w ramach akcji „Wisła”. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. W 1997 roku przyjechałam z dziećmi na wakacje do Mrągowa, a oni odwiedzali nas w Ukrainie. Tak przez lata utrzymywaliśmy kontakt. Kiedy zaczęła się rosyjska inwazja, zadzwoniła do mnie pani Olga: „Przyjeżdżajcie, mamy dla was mieszkanie”. Nie planowałam wyjazdu – mieszkaliśmy w Krzemieńcu, w zachodniej Ukrainie. Ale zięć, który od razu zgłosił się do wojska, poprosił mnie, żebym zabrała córkę i wnuka. Tak trafiliśmy do Mrągowa.
I od razu zaczęła pani działać?
Pierwsze dwa, trzy tygodnie to był stres i chaos. Ale szybko zrozumiałam, że muszę coś robić, jakoś się przydać. Znalazłam w Mrągowie grupę Ukrainek i zaczęłyśmy działać razem. Gdy przyjeżdżały kolejne busy z uchodźcami, chodziłam po hotelach i pensjonatach, organizowałam zakwaterowanie.
Dla wielu kobiet i rodzin byłam kimś w rodzaju „mamy na obczyźnie”: szukałam noclegów, pomagałam w aptekach, zaspokajałam codzienne potrzeby. To była ogromna praca, ale wiedziałam, że jeśli nic nie będę robiła, to po prostu oszaleję. Tak powstał mały sztab kryzysowy, a później fundacja „Głos Kobiet z Ukrainy”.
„Teraz czuję się częścią wielkiej lokalnej społeczności”. Zdjęcie: mragowo.pl
Znała pani wtedy język polski?
Bardzo słabo, ale wiedziałam, że muszę sobie poradzić. Po prostu szłam i załatwiałam sprawy. Brakowało mi słów, ale zawsze znajdowałam sposób, żeby dojść do porozumienia. To było trudne, ale działanie dawało mi siłę.
Skąd tylu Ukraińców w Mrągowie? Na początku mieszkańcy Mrągowa sami jeździli na granicę i przywozili uchodźców. Potem jedni przyciągali kolejnych – zawsze łatwiej pojechać tam, gdzie już ktoś jest. Ja organizowałam noclegi, a później chodziłam po lokalnych firmach – do Mlekpolu, Banku Żywności czy zakładów produkcyjnych – i przywoziłam mleko, jogurty, makarony, chleb.
Znajomi żartowali, że „Iryna załatwia wszystkim luksusowe warunki”. Ale to nie ja – to właściciele mrągowskich pensjonatów i hoteli otwierali swoje drzwi. Ja tylko koordynowałam. Z czasem poruszyłam nie tylko Mrągowo, ale całą sieć warmińsko-mazurskich instytucji i firm.
Na przykład przy wsparciu Caritas Diecezji Ełckiej wysłaliśmy do Ukrainy kilka TIR-ów z jedzeniem i ubraniami. Bardzo pomagali mi też lokalni działacze i samorządowcy: Związek Ukraińców w Olsztynie, Olga i Jan Juszuk, pan Jakub Doraczyński – dziś burmistrz Mrągowa, Waldemar Cybul, starosta mrągowski, i wielu innych. Podpowiadali, do kogo jeszcze się zwrócić, z kim porozmawiać, kogo prosić o wsparcie. A ja chodziłam od firmy do firmy i zbierałam pieniądze.
Ogromne wsparcie otrzymałam także od wielu lokalnych firm, między innymi Budextanu oraz Wild i jej dyrektora MirosławaMichnowicza, który przekazał naszej fundacji samochód. Dzięki temu mogłam rozwozić żywność i inną pomoc do potrzebujących rodzin. Wsparcie przyszło z tak wielu stron, że wszystkich nie jestem w stanie wymienić.
To był trudny, ale też piękny czas – widziałam, jak wielu ludzi się jednoczy, jak bardzo chcą nam pomóc.
Ogromne wsparcie otrzymałam również od Katarzyny Królik, przedsiębiorczyni z Morąga, a dziś posłanki na Sejm. Zawsze była oddana sprawom ukraińskim, wielokrotnie wyciągała do mnie pomocną dłoń.
Mam szczęście do ludzi. Teraz czuję, że jestem częścią dużej, lokalnej wspólnoty. Wszędzie – w Mrągowie, Giżycku czy Olsztynie, gdzie prężnie działa Związek Ukraińców – przyjęto mnie jak swoją i wspiera się mnie w kolejnych inicjatywach.
Wtedy narodził się też pomysł koncertu „Odczuj Ukrainę”
Na fali entuzjazmu pomyślałam, że trzeba zrobić coś, co da ludziom – Ukraińcom i Polakom – wspólne doświadczenie. Zorganizowałam w mrągowskim amfiteatrze koncert „Odczuj Ukrainę”, podczas którego wystąpili m.in. Kalush Orchestra, zwycięzcy Eurowizji, a także Kazka i Jerry Heil. Na widowni zgromadziło się ponad trzy tysiące osób.
Jako gospodyni koncertu „Odczuj Ukraine”. Zdjęcie: Glosy Warmia Mazury
Do dziś pamiętam tę atmosferę: jedność, łzy, radość. Ludzie wciąż dziękują mi za to wydarzenie. Podkreślają, że w tamtym czasie było dla nich niezwykle ważne. Sama do dziś nie wierzę, że udało się to zrealizować.
Oczywiście nie zrobiłam tego sama – miałam pomoc pięcioosobowego zespołu fundacji i mojej sieci wsparcia. Bez nich to nie byłoby możliwe. Kiedy jednak weszłam na scenę i zobaczyłam tych wszystkich ludzi – jedni płakali, inni się bawili – poczułam, że to, co robię, naprawdę ma sens.
To było piękne, podnoszące na duchu wydarzenie, które dało siłę i nadzieję zarówno uchodźcom, jak lokalnej społeczności.
W kolejnym roku zorganizowała Pani wakacje dla tysiąca ukraińskich dzieci.
Tak, w Ostródzie zorganizowałam obóz „Dance Front” – tydzień wakacji dla tysiąca dzieci z Ukrainy. Były zajęcia, warsztaty taneczne, finał z udziałem znanych tancerzy, jak Iwona Pawłowicz i Robert Rywiński. Dzieci płakały ze wzruszenia. To było dla nich bardzo potrzebne – chwila wytchnienia od wojny. Wyjechały zachwycone.
I jeszcze jest Pani członkinią i inicjatorką Rady Kobiet przy Urzędzie Marszałkowskim w Olsztynie.
Tyle czasu zajmowałam się wspieraniem ukraińskich kobiet, że dobrze wiedziałam, z jakimi problemami się borykają. Większość z nich to problemy uniwersalne i nie dotyczą tylko Ukrainek – to również problemy Polek. Dlatego uważałam, że taka rada jest potrzebna.
Ilu Ukraińców mieszka obecnie w Mrągowie? W 2022 roku było ich około dwóch tysięcy, a teraz zostało może 600, 700 osób. Wielu wyjechało za pracą do Olsztyna czy Gdańska, część wróciła do Ukrainy. Najwięcej powrotów było w pierwszym roku wojny.
Dziś, po trzech i pół roku, ci którzy zostali, raczej już nie planują wyjazdu. Mają stałą pracę albo prowadzą własną działalność. Wynajmują mieszkania, a ich dzieci chodzą do lokalnych szkół.
„Nasz koncert dał siłę i nadzieję zarówno uchodźcom, jak lokalnej społeczności”. Zdjęcie: Paweł Krasowski
A pani?
Uwielbiam Mrągowo. Czuję się tu, jak w domu. Nawet gdy jadę odwiedzić córkę do Ukrainy, po tygodniu tęsknię i chcę wrócić tutaj. Może to też przez moje polskie korzenie, po dziadkach.
Czym zajmowała się Pani na Ukrainie przed 2022 rokiem? Z wykształcenia jestem psycholożką i cały czas prowadzę konsultacje online. Oprócz tego miałam studio fitness – klub dla kobiet liczący 120 członkiń, gdzie prowadziłam zajęcia fitness i pilates, treningi personalne oraz organizowałam wyjazdy rozwojowe. Równocześnie przez 15 lat prowadziłam kwiaciarnię. Zawsze kochałam kwiaty i tę twórczą energię, jaka towarzyszy układaniu bukietów.
Kiedy zrozumiałam, że raczej już nie wrócę na stałe do Ukrainy, sprzedałam kwiaciarnię. Sprzęt ze studia fitness spakowałam i przywiozłam ze sobą do Polski.
Lubię zamykać rozdziały i nie tkwić pomiędzy. To już trzeci raz, kiedy zaczynam wszystko od początku.
A teraz czym się pani zajmuje? Pięć razy w tygodniu, wieczorami, prowadzę zajęcia pilatesu i cardio dla kobiet. Nadal mam też klientki na konsultacje online.
Ale to dla mnie za mało. Projekty fundacyjne się skończyły, życie powoli wraca do normalności i po raz pierwszy muszę poważnie pomyśleć o sobie, co dalej.
Bo wiem już, że dla innych potrafię przenosić góry. Teraz muszę znaleźć sens i stabilizację dla siebie.
Ludzie wciąż mnie zaczepiają i dziękują: „Pamiętasz, jak nam pomogłaś? Jak wsparłaś moją mamę?”. A ja nie zawsze pamiętam; wtedy działo się tak wiele. Byłam potwornie zmęczona, ale mam też pewność, że dawałam z siebie sto procent. I jeśli miałabym jutro umrzeć, wiem, że tamten czas przeżyłam w pełni i w zgodzie ze sobą.
Odczuła już pani coraz częściej pojawiające się w Polsce nastroje antyukraińskie? Nie, ja tego nie widzę. Wszyscy ludzie, których poznałam, to osoby mądre, wspierające i rozumiejące, że Ukraińcy są dziś częścią społeczeństwa, ważnym zasobem.
Kiedy jeszcze nie było pewne, czy prezydent Nawrocki podpisze ustawę przedłużającą ochronę dla Ukraińców, lokalni przedsiębiorcy sami zaczęli załatwiać karty pobytu dla swoich pracowników. Przecież tutaj w każdej firmie pracują Ukraińcy. Co by się stało, gdyby nagle nie mogli pracować albo musieli wyjechać?
Ludzie w Mrągowie to rozumieją. Wspieramy się i szanujemy nawzajem.
Łańcuch jedności Ukraińców i Polaków w Mrągowie. Zdjęcie: Mragowo.pl
Marta Rothe, znana w mediach społecznościowych jako @tojaHelga, spędziła 20 lat na emigracji. Wyjechała z Polski do Niemiec jako 19-letnia dziewczyna — nie znając języka i nie mając pojęcia, co ją tam czeka. A czekały: problemy ze znalezieniem mieszkania i pracy, dyskryminacja, a nawet przemoc. Mimo wszystko Marta stanęła na nogi, zakochała się, urodziła syna i… w końcu wróciła do Polski. Dziś aktywnie wspiera ukraińskie uchodźczynie, które — podobnie jak ona kiedyś — znalazły się za granicą i zetknęły się z nieuzasadnioną wrogością.
„Każdy dzień na emigracji to walka”
Natalia Żukowska:Co skłoniło panią do opuszczenia Polski i przeprowadzki do Niemiec?
Marta Rothe: Wyjechałam w 1999 r. Polska nie należała jeszcze do Unii Europejskiej. Właśnie skończyłam szkołę średnią. Przyjaciółka, która wtedy mieszkała w Niemczech, przyjechała na wakacje i zaproponowała, żebym pojechała z nią na lato "dorobić". Mówiła, że zna kiosk, w którym szukają sprzedawczyni, i że pomoże. Byłam młoda, odważna i ufna. Nie znałam niemieckiego, ale uwierzyłam, że "jakoś to będzie". Szybko okazało się, że rzeczywistość wygląda inaczej.Na początku nie miałam nawet gdzie spać. Przyjaciółka stwierdziła, że nie może mnie przenocować, bo jej chłopak jest temu przeciwny. Zostałam w obcym kraju bez mieszkania, pracy, pieniędzy i bez miejsca, w którym mogłabym przeczekać noc. To był bolesny początek — moment, w którym zaczęło się moje prawdziwe dorosłe życie. Nie mogłam wrócić — nie miałam za co, a poza tym nie chciałam rozczarować rodziców. Granice były wtedy trudniejsze do pokonania niż dziś: przejścia graniczne, długie kontrole, mnóstwo formalności. Postanowiłam więc zostać i walczyć.
Gdzie spędziła pani pierwszą noc?
Błąkałam się po mieście z walizką. Przyjaciółka "załatwiła" mi nocleg u starszego Niemca z sąsiedztwa, który mieszkał sam. Było mi i strasznie, i wstyd, ale nie miałam wyjścia. Spałam kilka nocy na materacu na podłodze, nasłuchując każdego dźwięku. Później przygarnęła mnie Polka — okazało się, że pochodziła z mojej Zielonej Góry. Uznałam to za dobry znak. Po kilku dniach uciekła… zabierając wszystkie moje rzeczy. Zostałam z niczym. Plusem tej historii było to, że po jej ucieczce zwolniło się jej miejsce pracy. I udało mi się je dostać.
Tak zaczęłam stawać na nogi. Poznawałam ludzi, głównie Polaków. Nie wszyscy mieli dobre zamiary. Część przyjechała do Niemiec, uciekając przed wymiarem sprawiedliwości. Trafiłam w złe towarzystwo. Zakochałam się. W tym czasie pracowałam już w innym miejscu — pomagałam Polce opiekować się dziećmi i mieszkałam w jej domu, gdzie często bywali goście. Wśród nich był ten chłopak. Zaczęliśmy się spotykać, a potem zamieszkaliśmy razem. Szczerze wierzyłam, że to miłość, że w końcu znalazłam osobę, przy której będę miała spokój i wsparcie. Z czasem dowiedziałam się, że jest poszukiwany w Polsce za poważne przestępstwo.
Pamiętam dzień, w którym wszystko się zawaliło: wrócił pijany z kolegą. Wcześniej nigdy nie pił alkoholu, ale tego wieczoru wszystko było inaczej. Wygłupiali się, śmiali, a potem mnie zaatakowali. Chwycił nóż... Nawet teraz, po tylu latach, bardzo trudno mi o tym wspominać. Chciał podciąć mi gardło i trzymał nóż przy szyi. Potem zmienił zdanie i pociął mi tylko skórę na nadgarstkach.
W ogóle w tym okresie emigracji doświadczyłam bardzo wiele zła. Poniżano mnie, molestowano, bito. Nawet policja raz bezpodstawnie mnie aresztowała. Wtedy w Niemczech traktowano Polki jak nielegalne prostytutki. Pewnego razu jechaliśmy z koleżanką i dwoma chłopakami na dyskotekę — zatrzymała nas policja. Zabrali nas na posterunek. Przeprowadzili osobistą kontrolę, przesłuchiwali przez całą noc. Sprawdzali telefony, torby, nawet kontakty w notesach. Oskarżali mnie, że jestem tu dla pieniędzy, że pracuję nielegalnie, że przekroczyłam "czarną granicę". To nie była prawda — miałam nawet bilet powrotny do Polski na trzy miesiące później, bo tyle właśnie można było przebywać w Niemczech. W końcu nas puścili, ale ten incydent pozostawił głęboki ślad. A takich sytuacji było mnóstwo.
Marta Rothe
Co było najtrudniejsze w pierwszych latach?
Najtrudniejsze było chyba to, że zupełnie nie znałam języka niemieckiego. Mimo to prawie od razu skierowano mnie do pracy przy kasie w kiosku, który był jednocześnie barem. Sprzedawano tam piwo, stały automaty do gier. Po prostu wrzucono mnie na głęboką wodę. Wtedy nie było ani internetu, ani tłumaczy w telefonie. Dlatego wszędzie chodziłam z notesem, zapisywałam każde słowo, które usłyszałam od szefa lub klientów, a wieczorem, wracając do domu, tłumaczyłam. W ten sposób uczyłam się języka — słowo po słowie, dzień po dniu, i po roku mogłam swobodnie rozmawiać po niemiecku. Jednak trudności nie wynikały tylko z języka. Przytłaczało mnie ciągłe poczucie braku bezpieczeństwa. Żyłam w strachu dzień po dniu.
Moje życie zależało od innych — od ich woli, nastroju, kaprysów. Każdy dzień był walką — o pracę, bezpieczeństwo, własną godność.
Czy rodzice wiedzieli, przez co pani przechodzi?
Prawie nie mieliśmy kontaktu. Wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych ani komunikatorów. Aby zadzwonić do domu, trzeba było kupić specjalną kartę telefoniczną. Dobrze pamiętam, że kosztowała 12 marek niemieckich i nie zawsze mogłam sobie pozwolić na taki "luksus". Dzwoniłam do nich z budki telefonicznej raz na kilka tygodni. Nie opowiadałam im o najgorszym — nie chciałam martwić. Może to zabrzmi dziwnie, ale mimo wszystkiego w Niemczech czułam się wolna. W Polsce było wtedy ciężko — sytuacja gospodarcza, bezrobocie, ograniczone możliwości. Jednak po czterech latach postanowiłam wrócić do Polski. Nie była to łatwa decyzja, ale czułam, że nadszedł czas, aby zacząć wszystko od nowa. Znalazłam oficjalną pracę, zrobiłam prawo jazdy i zaczęłam nowe życie.
Potem znowu wyjechała pani do Niemiec?
Tak (uśmiecha się). W Polsce początkowo miałam już wszystko mniej więcej ustabilizowane: pracę, chłopaka, wspólne mieszkanie. Po naszym rozstaniu wszystko się zmieniło. Wróciłam do rodziców i znowu poczułam się jak na rozdrożu. Wtedy odezwała się przyjaciółka i zaczęła mnie namawiać, żebym do niej do Drezna przyjechała. Wahałam się, ale tym razem znałam już język, miałam doświadczenie. Poza tym Drezno znajduje się blisko Zielonej Góry. Wydawało się, że tym razem wszystko będzie inaczej. Pojechałam. To był 2008 r.
„Czułam się jak czarna owca”
Jak tym razem przywitały panią Niemcy?
W Dreźnie zaczynałam wszystko od zera, ale już z pewnym doświadczeniem i bez wielkich oczekiwań. Mieszkałam u przyjaciółki i jej chłopaka. Pracowaliśmy w firmie logistycznej. Szef wydawał się w porządku — elegancki, zawsze uśmiechnięty. Jednak z czasem zaczęłam zauważać, że jest ciągle podekscytowany, spocony. Zaczęłam podejrzewać, że bierze narkotyki. Powiedziałam o tym przyjaciółce. Ona tylko machnęła ręką i powiedziała: "Co ty, nie wymyślaj bzdur!". Pewnego dnia do biura weszła policja kryminalna z psami. Okazało się, że szef handluje narkotykami. Kilka razy wzywano mnie na przesłuchania w celu złożenia zeznań. Na szczęście nie skończyło się to dla mnie niczym poważnym, ale stres był ogromny. Moja przyjaciółka natychmiast uciekła. Ja miałam powód, aby zostać. Musiałam uzyskać oficjalne pozwolenie na pracę w Niemczech, a do tego trzeba było przepracować rok w jednej firmie. Brakuje mi tylko trzech miesięcy. Przychodziłam więc do biura, bo miałam klucze, i siedziałam tam sama. Przestali mi płacić pensję. Urząd pracy popełnił błąd i nie naliczył mi zasiłku dla bezrobotnych. Wszystko się powtarzało: inni ludzie, inne okoliczności, ale ten sam chaos. Czasami naprawdę wydawało mi się, że po prostu przyciągam kłopoty. To właśnie one mnie zahartowały.
Co pani dodawało sił w tamtym czasie?
Poznałam świetnego kolegę geja i jego bliskich — szczerzy ludzie, którzy stali się moją "małą rodziną". W 2010 r. poznałam mojego męża, Niemca, pracowaliśmy razem w dużej międzynarodowej firmie transportowej. Zawsze żartuję, że to było "w obozie pracy". Warunki tam były bardzo surowe: nie można było nawet się śmiać, nie pozwalano sobie zrobić kawy. Pracowaliśmy po 12 godzin, bez przerwy, pod stałą kontrolą. On na magazynie, a ja w biurze. Wtedy zachorowałam na wypalenie zawodowe, a chwilę później okazało się, że jestem w ciąży. Nasz syn urodził się zdrowy, ale w czasie porodu lekarze popełnili kilka błędów, w efekcie czego musiałam przejść 11 operacji.
Z mężem
Wpadłam w głęboką depresję. Trafiłam do kliniki psychosomatycznej dla matek z dziećmi na trzymiesięczną terapię. Po raz pierwszy mogłam wszystko opowiedzieć: o dyskryminacji, mobbingu, ksenofobi, strachu i samotność. Dopiero kiedy nazwałam ból, zaczęłam się leczyć.
A jak przejawiała się wobec pani dyskryminacja?
Drezno leży na wschodzie Niemiec, gdzie atmosfera bywa inna niż na zachodzie. Rasizm i ksenofobia są tam niestety częstsze. W 2008 r. obcokrajowców było niewielu. Z wyglądu nie było po mnie widać, że jestem Polką, ale zdradzał mnie akcent. Najczęściej obrażano mnie, nazywając "Rosjanką". Widząc polskie tablice rejestracyjne, krzyczeli: "Wracaj do domu!". W pracy trafiały się uprzedzenia: żarty o "Polakach kradnących samochody", śmiech, gdy coś źle wymówiłam. Kiedy to spotyka cię dzień w dzień, kropla drąży skałę, a potem zamienia się w truciznę.
Osobnym tematem był mój wygląd. Wiele miejscowych kobiet w ogóle nie przywiązywało uwagi do stroju. A każda moja "zadbana" stylizacja spotykała się z dezaprobatą. Jeśli malowałam usta, mogły powiedzieć, że to "za dużo". Jeśli przychodziłam na obcasach, patrzyły krzywo, więc z czasem przestałam je nosić, bo nie chciałam za każdym razem czuć tych spojrzeń. To było strasznie wyczerpujące.
Ciągle musiałam się ograniczać — nie śmiać się głośno, nie rozmawiać po polsku przez telefon. Czułam się, jakbym cały czas próbowała wcisnąć się w ubrania, które mi nie pasowały.
A jednocześnie robiłam wszystko, aby się zintegrować. Doskonale znałam już niemiecki, słuchałam niemieckiej muzyki, czytałam niemieckie książki, oglądałam lokalne wiadomości. Czasami nawet wydawało mi się, że jestem już w połowie Niemką. Ale nie — zawsze znajdowało się coś, co przypominało mi, że jestem obca. Czasami myślę, że za te wszystkie lata, które tam spędziłam, powinnam otrzymać rekompensatę — przynajmniej moralną. Bo to, co przeżyłam, było prawdziwym sprawdzianem wytrzymałości.
Codziennie z zaciśniętymi zębami
Czy były momenty, kiedy chciała pani wszystko rzucić?
Bardzo często. Zwłaszcza w najtrudniejszych okresach, kiedy czułam się zupełnie samotna. Budziłam się bez sił, żeby wstać, ale wiedziałam, że muszę pisać wnioski, odwołania do sądu... To było życie z zaciśniętymi zębami. Płacz prawie codziennie, poczucie bezsilności. Nieraz myślałam: "Koniec, rzucam to, wyjeżdżam stąd". Ale coś mnie ciągle zatrzymywało.
Co dokładnie?
Wewnętrzna siła. Upór, żeby się nie poddać, przejść przez to i rozwiązać wszystkie problemy.
Czego najbardziej brakowało pani w Niemczech?
Rodziców i przyjaciół — ciepłego kręgu, który tworzy poczucie domu. W Niemczech czułam się obca. Tęskniłam za polską kuchnią. Wtedy, w latach 2000, w sklepach nie sprzedawano jeszcze ani polskich produktów. Wtedy sama organizowałam sobie "polskie noce". Kupowałam butelkę wina, włączałam ulubioną polską muzykę i mogłam tańczyć całą noc w mieszkaniu. To był mój sposób, aby nie zwariować z tęsknoty.
Samotność — to właśnie najbardziej mnie dręczyło. To najgorsze uczucie podczas emigracji: jakbyś żył, ale część ciebie została gdzieś tam, w domu.
Jakie były najciekawsze sposoby adaptacji? Jak opisać Pani swoje pierwsze kroki w nowym miejscu?
Nauki języka - adaptacja do nowej kultury, pojawienie się roślin pospolitych w nowym świecie. Biurokracja, w Niemczech system administracyjny jest bardziej wymagany niż w Polsce. Sprawy urzędowe dotyczące cierpliwości i sterty formularzy. Składasz wniosek - na przykład Kindergeld - i czekasz, nie wiadomo, jak to zrobić. W Polsce obowiązuje ostatni termin, pierwszego dnia instytucji i 14 dni w odpowiedzi udzielenia. W Niemczech nie ma mamy. Nie chcemy opiekować się naszymi dziećmi po wyjeździe do Polski, więc nie możemy się doczekać, aż je zostawisz. Jednocześnie mamy maszynę, którą należy zmienić, aby nie korzystać z systemu. Prowadziłam nawet działalność „Polak w Niemczech”, pomagając w sprawach urzędowych.
Co przesądziło o powrocie?
Nie planowaliśmy wyjazdu do Polski. Mój syn nawet nie znał języka polskiego — przez moją chorobę nie byłam w stanie go nauczyć. Do tego doszła nieprzyjemna sytuacja w przedszkolu: starsza wychowawczyni biła dzieci, w tym mojego syna. Zrobiłam ogromną awanturę i nasze dziecko zostało wyrzucone z przedszkola. Była to kolejna trudna sytuacja, która ostatecznie przekonała mnie, że wystarczy. Ponadto właściciel mieszkania zabronił nam trzymać psa. Nie była to drobnostka — pies jest częścią rodziny. Wtedy mój mąż zaczął szukać domu w Zielonej Górze. Zdecydowaliśmy, że spróbujemy zacząć od nowa właśnie tam.
Minęły już dwa lata od powrotu, a ja wciąż nie czuję się... częścią polskiego społeczeństwa. Rani mnie nienawiść do obcokrajowców, przestarzałe myślenie rodaków, ksenofobia. Czasami nawet mówię sobie, że nie czuję się Polką. Dla mnie ważne jest, aby otaczać się dobrymi ludźmi, z którymi można szczerze porozmawiać o życiu. Tego właśnie mi tutaj brakuje.
Z psami
„Strach — najgorszy wróg integracji”
Z pani doświadczenia, kto zazwyczaj wraca z emigracji, a kto decyduje się pozostać?
Zostają zwykle ci, którzy są "zakorzenieni", mieszkają tam od wielu lat i mają dorosłe dzieci. Na Instagramie mam wiele Polek, które piszą, że nie zamierzają wracać z Niemiec do Polski, ponieważ tam dorastały ich dzieci, tam mają przyjaciół, szkoły, nawyki. Inni cenią spokój i przewidywalność — łatwiej planować wydatki, myśleć o jutrze. W Polsce zderzają się z inną mentalnością i ksenofobią, co zwiększa stres.
Ja miałam w tym sensie szczęście. Mój mąż zawsze kochał Polskę, czuje się tu dobrze. Dzięki temu łatwiej nam się dostosować — robimy to razem. On już nawet mówi po polsku, choć nie perfekcyjnie. Nasz syn komunikuje się po polsku już prawie idealnie. Jestem z tego bardzo dumna.
Jeśli chodzi o Ukrainki, to mają one inną sytuację, większość wyjechała przez wojnę. Nie wybrały emigracji. Gdyby wojna zmusiła mnie do opuszczenia kraju, też chciałabym wrócić. To naturalne.
Jakie wyzwania i możliwości mogą czekać Ukraińców po powrocie do domu?
Trudno mi wyobrazić sobie siebie na ich miejscu, ponieważ wojna niszczy nie tylko miasta, ale także ludzkie losy, relacje, wspomnienia. Po czymś takim trzeba będzie odbudować nie tylko dom, ale także siebie. Jednak jestem pewna, że powrót do domu przyniesie wielką radość. To chyba najgłębsze uczucie, jakiego może doświadczyć człowiek: powrót do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Jeśli serce pragnie powrotu, warto to zrobić. Jeśli jednak czujesz się bardziej komfortowo tam, gdzie jesteś teraz, to też dobrze. Wszyscy żyjemy w swoich małych "bańkach". Ja jestem w Polsce: czasami denerwują mnie ludzie, mentalność, pewne rzeczy, ale obok mnie jest mój mąż, dziecko, rodzice — to jest moje życie.
Moim zdaniem nie trzeba być przywiązanym do kraju. Ważniejsze jest znalezienie miejsca, w którym czujesz się spokojnie, gdzie czujesz się jak w domu.
Tak, widzę różnicę i niestety nie na korzyść Polski. Tak, w Niemczech też spotkałam się z rasizmem i dyskryminacją, ale były to pojedyncze przypadki, które z czasem zniknęły. Niemcy są ogólnie bardziej tolerancyjni, spokojniej podchodzą do różnych narodowości. Natomiast w Polsce widzę straszną nienawiść do Ukraińców. Wstyd mi nawet o tym mówić. Nie mogę słuchać, jak niektórzy znajomi, koledzy z pracy źle o nich mówią, krzyczą, żeby "wracali do domu". To bolesne. Jestem przekonana, że winę za to ponoszą przede wszystkim politycy i media, którzy od lat budują strach i nieufność wobec Ukraińców. Dlatego prawie nie oglądam telewizji i nie czytam wiadomości, bo to mnie zatruwa.
W Niemczech ludzie są zupełnie inni pod tym względem — bardziej zdystansowani od polityki. Wiele inteligentnych rodzin nie ma nawet telewizorów, dzieci wychowuje się bez nich. A w Polsce jest odwrotnie: telewizja i polityka są wszędzie — w domu, w kościele, w pracy, na ulicy. To dosłownie przyprawia o mdłości. Politycy mówią, że Ukraińcy zabierają Polakom miejsca w szpitalach, otrzymują pomoc, mają przywileje. I właśnie te słowa sieją nienawiść i strach wśród ludzi. To chyba najsmutniejsze — widzieć, jak propaganda pozbawia ludzi człowieczeństwa.
Czy zdarzyło się pani wyjaśniać lub przekonywać swoich przyjaciół, że jest odwrotnie?
Zawsze reaguję. Mówię na przykład:
"A wiesz, kto mnie na początku okradł, pobił i zgwałcił w Niemczech?" . A kiedy dodaję: "Polacy!" — ludzie są zazwyczaj zawstydzeni.
Bo wtedy wyjaśniam: nie ma znaczenia, kto dokładnie. To samo można by powiedzieć o każdym narodzie. Jeśli okradł mnie Polak, to co, wszyscy Polacy tacy są? Oczywiście, że nie. I wtedy pytam: "A co złego zrobił ci osobiście jakiś Ukrainiec?" — i w odpowiedzi zazwyczaj słyszę: "Nic, ale denerwuje mnie to czy tamto". Wtedy mówię: "Więc dlaczego powtarzasz to, co usłyszałeś w telewizji?"Czasami ludzie zaczynają wspominać jakieś pojedyncze przypadki — na przykład, że sąsiedzi-Ukraińcy byli głośni, coś zniszczyli, coś ukradli. Ale zawsze staram się wyjaśnić: takie historie są w każdym kraju. Są złodzieje, są ludzie, którzy czynią zło — zarówno wśród Polaków, jak i Niemców, i Ukraińców. Nie jest to kwestia narodowości, to po prostu ludzkie zachowanie. Zawsze prowadzę takie dyskusje — spokojnie, bez emocji, ale stanowczo. I zwykle argumenty się kończą.
Jak Polacy mogą lepiej zrozumieć Ukraińców, biorąc pod uwagę, że wielu z nich samych było i jest emigrantami?
Zrozumieć, że emigracja to nie przygoda, tylko wyzwanie: nowy język, zasady, kultura, samotność i ciągłe "udowadnianie, że jest się swoim". Jeśli Polacy nauczą się empatii, szacunku i wsparcia, a nie strachu i zazdrości, to wiele się zmieni. Próbuję to wyjaśniać na różne sposoby, ale często napotykam "głuchy" mur. Kiedyś powiedziałam znajomym Polakom: "Jesteście katolikami, Bóg uczy miłości, dlaczego więc zachowujecie się inaczej?" — ale takie argumenty nie działają.
Jak reagować na hejt i prześladowania?
Najważniejsze — reagować. Jeśli dziecko słyszy w szkole: "głupi Ukraińcy" — nie można tego ignorować. Trzeba o tym mówić. Dziecko musi wiedzieć, że może zwrócić się do rodziców, którzy powinni podjąć działania: poinformować wychowawcę klasy, dyrektora, szkolnego psychologa. Milczenie tylko pogłębia problem.
Po tym, co przeżyłam, mogę powiedzieć, że to poczucie własnej godności mnie uratowało. Gdybym nie wierzyła w siebie, nie wiedziała, kim jestem, nie wytrzymałabym wielu upokorzeń, których doświadczyłam.
Ale zawsze powtarzałam sobie: "Wiem, kim jestem. Nie pozwolę się poniżać". I tego chcę nauczyć innych — nie bać się, mówić, bronić siebie. Bo wszyscy jesteśmy ludźmi. I nasze prawa są takie same, niezależnie od tego, gdzie mieszkamy.
Jaką radę dałaby pani osobom, które dopiero zaczynają życie na emigracji?
Najważniejsze jest nauczenie się języka, to kluczem do wszystkiego: do pracy, zrozumienia ludzi, poczucia bezpieczeństwa. Po drugie — chęć integracji. Ważne jest, aby nie zamykać się we własnym środowisku. Wiem, że łatwiej jest trzymać się swoich, ale warto szukać kontaktów z lokalną społecznością: zapisać się na zajęcia sportowe, kursy, koła zainteresowań, organizować wspólne imprezy. Kolejna rada — unikać tematów politycznych. Rozmawiać o życiu, rodzinie, zwykłych sprawach. Na poziomie ludzkim wszyscy jesteśmy tacy sami i właśnie to pomaga znaleźć wspólny język. A co najważniejsze — nie bój się nowego. Strach jest największym wrogiem integracji.
Na swoim Instagramie wspiera pani Ukrainki. O czym do pani piszą?
Ukrainki często do mnie piszą. Mówią, że nie chcą być za granicą, że wolałyby żyć u siebie, ale niestety nie mogą. Dzielą się swoimi przeżyciami, osobistymi historiami — jak wyjeżdżały, jak ich bliscy nie mogą się tutaj odnaleźć, jak ich dzieci są prześladowane za to, że mówią po ukraińsku.
Najbardziej porusza ich to, że okazuję im wsparcie. Bardzo często piszą, że daje im to nadzieję — że nie wszyscy ludzie są źli. Ukraińcy są szczerzy i wdzięczni, tylko niektórzy z nas, niestety, tego nie dostrzegają.
Czy kiedykolwiek żałowała pani decyzji o emigracji?
Czasem myślę, że może byłoby mi łatwiej bez tego wszystkiego. Może moje życie byłoby łatwiejsze, spokojniejsze, ale potem zatrzymuję się i rozumiem: tak miało być. Mam męża, dziecko i były też dobre chwile. Bez tego, przez co przeszłam, prawdopodobnie nie stałabym się tym, kim jestem dzisiaj.
Tak, obecnie nie wszystko jest idealne — problemy nie znikają w jeden dzień, ale czuję, że jesteśmy na dobrej drodze. Najważniejsze — jesteśmy szczęśliwi i nie żyjemy w ciągłym stresie. A najcenniejsze — jesteśmy razem. To moja definicja spokoju i wdzięczności.
Podczas gdy przywódcy NATO zapewniają o niezmienności kursu na wsparcie Ukrainy, a UE po raz kolejny uświadamia, jak krucha jest jej jedność w obliczu poczynań Budapesztu, Rosja nie tylko nie powstrzymuje swej agresji, ale wręcz nasila wrogie działania – zarówno na froncie, jak w wojnie informacyjnej. Szczyt w Hadze nie przyniósł przełomu. Obietnice bez gwarancji, rozmowy o „pokoju poprzez siłę”, aluzje do dialogu z Putinem – a wszystko to na tle coraz bardziej oczywistego ograniczenia ambicji USA. Równolegle Węgry blokują nowe sankcje na Kreml, a ten uruchamia skomplikowane operacje cybernetyczne, dając do zrozumienia, że świat pogodził się już z jego obecnością w Ukrainie.
O tym, jak zmieniła się strategia Zachodu, jakie ryzyka niosą ze sobą iluzje na temat Rosji, co oznacza nowa fala dezinformacji i dlaczego to właśnie Europa powinna przejąć główną rolę w powstrzymywaniu agresji, rozmawiamy z Keirem Gilesem – czołowym brytyjskim ekspertem rosyjskiej wojskowości i starszym pracownikiem naukowym programu „Rosja i Eurazja” w brytyjskim Chatham House, jednym z ważniejszych na świecie think tanków zajmujących się badaniem stosunków międzynarodowych.
Największy błąd Amerykanów
Maryna Stepanenko: – Zasada: „pokój poprzez siłę” została uznana za główny temat rozmowy Trumpa i Zełenskiego. Po tym spotkaniu szef Białego Domu zasugerował dialog z Putinem i ewentualne dostawy systemów Patriot, lecz nie podjęto w tych kwestiach żadnych konkretnych zobowiązań. Czy w tym kontekście zasada „pokój poprzez siłę” może zostać zrealizowana w stosunku do Rosji? Na ile Stany Zjednoczone są gotowe wziąć na siebie rolę kraju wywierającego na nią nacisk?
Keir Giles: – Zawsze wiedzieliśmy, że jedynym sposobem na zapewnienie Europie bezpieczeństwa jest udzielenie maksymalnego wsparcia Ukrainie. Teraz mamy do czynienia z konsekwencjami polityki kilku kolejnych administracji USA, które uznały, że właściwa jest inna droga. Jednak Amerykanie byli – i są – w głębokim błędzie, co wyrządza ogromną szkodę nie tylko bezpieczeństwu europejskiemu i samej Ukrainie, ale także bezpieczeństwu globalnemu.
To właśnie ta ich powściągliwość i odmowa przeciwstawienia się agresji doprowadziły do wybuchu konfliktów na całym świecie
Widzimy, jak sytuacja się zaostrza, że ginie coraz więcej ludzi, wybucha coraz więcej wojen – i to wszystko z powodu nowej idei Stanów Zjednoczonych, że przeciwstawianie się agresorowi jest bardziej niebezpieczne niż pozwolenie na zniszczenie ofiary tego agresora.
Szczyt NATO uznał Rosję za długoterminowe zagrożenie dla całego Sojuszu. Zdjęcie: CHRISTIAN HARTMANN/AFP/East News
Spotkanie przywódców USA i Ukrainy po raz kolejny czyni aktualnym pytanie, jaki model wsparcia dla Kijowa Waszyngton uznaje za właściwy dla siebie. Czy chodzi o strategiczne partnerstwo, czy raczej o kontrolowane powstrzymywanie wojny bez długoterminowych zobowiązań?
Bardzo zasadne jest pytanie, czy prawdziwe strategiczne partnerstwo z Donaldem Trumpem jest w ogóle możliwe. W końcu Stany Zjednoczone dążyły do partnerstwa z Rosją, lecz nawet to nie działa zbyt dobrze, mimo że Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce. Każdy kraj, każdy tradycyjny przyjaciel, sojusznik lub partner Stanów Zjednoczonych musi pamiętać, że stosunki, na których opierała się dawna prosperity i bezpieczeństwo Ameryki, nie mają już realnego znaczenia dla Trumpa. Znajdujemy się w zupełnie nowym globalnym środowisku.
Oznacza to, że kraje, które poważnie traktują bezpieczeństwo europejskie, a tym samym bezpieczeństwo i przyszłość Ukrainy, muszą zintensyfikować działania, by wypełnić lukę pozostawioną przez Stany Zjednoczone. Dotyczy to przede wszystkim europejskich sąsiadów Ukrainy, ale także liberalnych demokracji na całym świecie, które mają wspólny interes w powstrzymaniu agresji.
Ostatnio po Brukseli krążyła plotka, że Rosja może zostać usunięta z listy głównych zagrożeń dla NATO, wobec czego pozostałby na niej jedynie międzynarodowy terroryzm. Wygląda to dziwnie w kontekście faktu, że to właśnie Rosja kontynuuje wojnę w Europie i destabilizuje sytuację na całym świecie – od Afryki po Bliski Wschód. W końcowym komunikacie Rosja została jednak uznana za długoterminowe zagrożenie dla całego Sojuszu. Czy to próba „normalizacji” agresora przez Zachód?
Stany Zjednoczone od dawna udają, że Rosja nie stanowi problemu. Nie możemy wykluczyć, że NATO w swych desperackich próbach utrzymania USA w Sojuszu może podchwycić tę retorykę.
Widzieliśmy już oznaki tego, że NATO jest gotowe podjąć nadzwyczajne środki, by Trumpa uspokoić. Weźmy na przykład list, który sekretarz generalny Mark Rutte napisał do prezydenta USA, celowo sformułowany „w języku Trumpa”. Zapewne bardzo trudno było naśladować w tym liście werbalne wyrażenia pięcioletniego dziecka, by to osiągnąć.
Dlatego nie możemy z całą pewnością stwierdzić, jak daleko może się posunąć NATO, by zapewnić dalszy udział USA w Sojuszu. Tyle że kraje europejskie nie powinny mieć złudzeń co do tego, czy Rosja przestała stanowić zagrożenie – mimo wysiłków obecnej administracji USA w przekonywaniu, że jest wręcz przeciwnie.
„Zapad-2025”: nie wojna, lecz kamuflaż
Pomimo sankcji, strat na froncie i rosnącej izolacji – reżim Putina trwa. Co jest źródłem tej trwałości? I co mogłoby zdestabilizować Putinowski reżim od wewnątrz?
Szansa na to, że rosyjski reżim zostanie zniszczony od wewnątrz, jest niewielka. Bo to jest reżim, z którego przeważająca większość Rosjan wydaje się być w pełni zadowolona.
W końcu jest to system samowystarczalny, w którym osoby, które zdobyły bogactwo i władzę, nie są zainteresowane jego zniszczeniem. Dlatego obecnie nie ma podstaw sądzić, że Rosja odejdzie od swojego agresywnego kursu, mimo długoterminowych strat i katastrofalnych skutków dla gospodarki kraju oraz jego ludności.
Zakładając, że koniec wojny nie jest jeszcze bliski, ale też nie jest beznadziejnie odległy – jakie czynniki mogą Pana zdaniem przełamać impas? Uznał Pan wewnętrzny rozłam w Rosji za mało prawdopodobny. Czy wobec tego może to być presja zewnętrzna lub coś innego, o czym jeszcze nie mówimy głośno?
Odpowiedź na to pytanie zawsze była i będzie taka sama: kraje europejskie muszą zapewnić Ukrainie maksymalne wsparcie fizyczne i finansowe, by pomóc jej pokonać Rosję wszelkimi dostępnymi środkami. Niekoniecznie tylko na froncie, ale także poprzez inne formy pomocy.
Kraje europejskie powoli zaczynają zdawać sobie sprawę, że ich przyszłość jest ściśle powiązana z przyszłością Ukrainy. I że nie mogą już polegać na Stanach Zjednoczonych jako głównym sponsorze wysiłków na rzecz jej wsparcia. Europa będzie musiała włożyć znacznie więcej wysiłku, by Ukraina mogła nadal utrzymywać linię frontu i odeprzeć agresora.
Rosja i Białoruś zapowiedziały przeprowadzenie we wrześniu ćwiczeń „Zapad-2025”. W przeszłości podobne manewry stanowiły preludia do agresji. Czy teraz istnieje ryzyko powtórzenia się tego scenariusza? I czy w warunkach wewnętrznego rozłamu politycznego Zachód jest w stanie odpowiednio zareagować?
Ludzie zawsze denerwują się przed zbliżającymi się ćwiczeniami „Zapad” – tak było na długo przed pełną inwazją na Ukrainę, a nawet przed aneksją Krymu. Bo one zawsze stwarzają możliwość zrobienia czegoś, co nie ma związku z samym szkoleniem.
Jednak na tym etapie, kiedy trwa już intensywny konflikt, musimy postrzegać manewry „Zapad” jako kolejny element dezorientacji na polu bitwy, jako część szerszego kamuflażu w ramach trwającej wojny – a nie początek nowej
Oczywiście w kontekście rosyjsko-białoruskich ćwiczeń zachodnie służby wywiadowcze będą uważnie obserwować, kto co robi i gdzie – nawet w tej nowej rzeczywistości, kiedy znaczna część rosyjskich sił lądowych jest już głęboko zaangażowana w Ukrainie i ma ograniczone możliwości operacyjne w innych regionach.
„Niewidzialny front”: informacyjna wojna Rosji z Zachodem
Pan sam stał się celem wyrafinowanego ataku phishingowego ze strony rosyjskich hakerów, podszywających się pod pracownicę Departamentu Stanu USA. Wykorzystali funkcję poczty Gmail „delegate access”, by uzyskać ukryty dostęp do Pana poczty, omijając dwupoziomowe uwierzytelnianie. Tę operację prawdopodobnie przygotowywano przez całe tygodnie. Jak zmieniła się rosyjska taktyka w wojnie informacyjnej w ciągu ostatniego roku? I co to nam mówi o nowym poziomie zagrożenia?
Jestem przekonany, że cała ta operacja zajęła znacznie więcej czasu. Samo jej przeprowadzenie trwało kilka tygodni, więc etap planowania prawdopodobnie rozpoczął się znacznie wcześniej.
Z jednej strony ta nowa technika, nowe podejście do uzyskiwania dostępu do poczty elektronicznej ludzi świadczy o tym, że Rosja jest zmuszona opracowywać bardziej wyrafinowane metody. Bo jej poprzednie, bardziej prymitywne, próby zakończyły się niepowodzeniem. Przez wiele lat podejmowano liczne próby włamania się do mojej poczty elektronicznej. Niektóre z nich były śmiesznie prymitywne, inne bardzo skomplikowane i wyrafinowane.
Jednak z drugiej strony ta nowa technika uświadamia, że wszyscy jesteśmy podatni na ataki
Sposób, w jaki prawdopodobni rosyjscy cyberprzestępcy wykorzystali funkcję Gmaila dostępną na koncie każdego użytkownika, by stworzyć coś w rodzaju „tylnej furtki”, omijającej wszystkie nasze standardowe zabezpieczenia (dwupoziomowe uwierzytelnianie, kody mobilne, prośby o potwierdzenie), pokazuje, że nikt nie jest bezpieczny.
Dopóki firmy takie jak Google, Microsoft i inne nie naprawią tej luki, technika ta będzie z pewnością wykorzystywana na znacznie szerszą skalę, nie tylko przeciwko takim celom, jak ja.
Tego lata Europa była świadkiem masowego wysyłania fałszywych wiadomości w imieniu zachodnich rządów, manipulacji w mediach społecznościowych i ingerencji w kampanie wyborcze w niektórych krajach członkowskich UE. W jaki sposób Rosja próbuje wpływać na opinię publiczną w Europie? I jakie narracje promuje przede wszystkim?
Niektóre z rosyjskich narracji są dość spójne w czasie, podczas gdy inne są związane z konkretnymi wydarzeniami politycznymi. Należy pamiętać, że kampanie prowadzone przez Rosję mają charakter stały i nie ograniczają się do dat z kalendarza demokratycznego.
Rosja nieustannie dąży do osłabienia sił jednoczących Europę: solidarności państw europejskich, spójności społeczeństw, zaufania do instytucji, a przede wszystkim – wspierania Ukrainy w przeciwstawianiu się rosyjskiej agresji
Te kampanie mają charakter stały. Ponadto istnieją ukierunkowane, pilne działania mające na celu wywarcie wpływu na wyniki konkretnych procesów demokratycznych w konkretnych krajach w konkretnych momentach.
Zmęczenie sankcjami: sabotażyści w służbie Kremla
Oprócz szczytu NATO ostatnio odbyło się jeszcze jedno ważne dla Ukrainy wydarzenie: szczyt Rady Europejskiej. Omówiono na nim m.in. nowy pakiet sankcji wobec Rosji oraz wsparcie dla procesu negocjacyjnego Ukrainy z UE. Jednak obie te inicjatywy zablokowały Węgry, a same sankcje – także Słowacja. W jakim stopniu takie działania podważają zaufanie do jedności UE? I jakie mechanizmy samoobrony przed wewnętrznym sabotażem są potrzebne Unii?
To kolejny przykład tego, jak organizacje oparte na konsensusie – NATO i UE – są wrażliwe na nawet najmniejszy wspólny mianownik. Jeśli w środku jest sabotażysta lub destruktor, może skutecznie sparaliżować całą organizację. To możliwe zwłaszcza w przypadku UE, która przede wszystkim jest organizacją handlową, a nie strukturą stworzoną do rozwiązywania konfliktów geopolitycznych.
W wielu aspektach sama struktura ponadnarodowych instytucji europejskich nie odpowiada wyzwaniom, przed którymi one obecnie stoją
Jednak imponujące jest to, jak daleko instytucje te zaszły w utrzymaniu jedności i wspólnym zrozumieniu znaczenia wsparcia dla Ukrainy. Wierzę, że znów uda się im znaleźć jakieś obejście, by iść naprzód nawet bez współpracy takich krajów jak Węgry, Słowacja czy inne.
Szczyt UE nie był w stanie przyjąć wspólnego oświadczenia w sprawie wsparcia dla Ukrainy, bo zablokowały je Węgry. Zdjęcie: Geert Vanden Wijngaert/Associated Press/East News
Stany Zjednoczone nie zamierzają zaostrzyć sankcji wobec Rosji. Co to oznacza?
Cóż, komunikat ze Stanów Zjednoczonych był bardzo jasny. Obecnie są one partnerami Rosji i dążą do narzucenia Ukrainie warunków kapitulacji dyktowanych przez Moskwę. To rzeczywistość, z którą muszą się obecnie zmierzyć Ukraina i Europa.
Właśnie dostosowanie się do tej rzeczywistości oraz szybkość, z jaką to nastąpi, będzie decydować o przyszłym bezpieczeństwie całego kontynentu.
Zdjęcie główne: Biuro Prezydenta Ukrainy
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.