Exclusive
20
min

Wdowa ze Stugną

Niewielu ludzi w tym kraju "torturowali" tak jak mnie. I nie miałam już u boku mężczyzny, który zawsze mnie chronił i wspierał - mówi Tetiana Czornowoł, dziennikarka, polityczka i żołnierka

Maria Górska

Skupienie się na walce o wyzwolenie kraju pomogło Tetianie odnaleźć sens po tragicznej stracie. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ile jest wdów w naszym społeczeństwie po ośmiu latach wojny w Donbasie i dwóch latach wojny na pełną skalę? Nie mniej niż liczba flag powiewających na grobach ukraińskich żołnierzy. Kobiety zastępują swoich mężów w codziennych sprawach kraju ogarniętego wojną - w rodzicielstwie, utrzymaniu rodziny, obronie. Ale czy radzą sobie z własną stratą?

- Tak, możesz to zrobić, po prostu walcz! - mówi Tetiana Czornowoł, dziennikarka, polityczka i oficer wojska, wdowa po poległym bohaterze. Opowiedziała Sestrom o swojej walce.

Obgadywali mnie za plecami: "Dostała pieniądze za śmierć męża!"

Gdyby nie wojna, w tym roku Tetiana i Mykoła obchodziliby 21. rocznicę ślubu.

Na Facebooku Tetiana wspomina: "Miałam wielkie wesele. Miałam piękną suknię... była wypożyczona, droga. Po ślubie nie wiedziałam, jak ją zwrócić: była przypalona, pokryta woskiem i winem, aie miałam pieniędzy, żeby ją odkupić... Co robić? Dół spódnicy były czarny od dzikich tańców... Najszczęśliwszym, najbardziej intymnym wspomnieniem z wesela jest to, jak na drugi dzień klęczeliśmy z Mykołą przed wanną, ramię w ramię, i praliśmy w niej tych siedem spódnic, na które składała się suknia. Umyliśmy ją i oddaliśmy, zapłaciliśmy niewielką karę. Miło przypominać sobie, jak ją praliśmy. Warto było żyć i wyjść za mąż tylko dla tej chwili.

Zakochani i szczęśliwi Tetiana Czornowoł i Mykoła Berezowyj w dniu ślubu. Zdjęcie: Facebook bohaterki

Mykoła Berezowyj, mąż Tetiany, bojownik batalionu Azow, został zabity w pobliżu Iłowajska 10 sierpnia 2014 r.

Została sama z dwójką dzieci, 11-letnią Iwanną i 3-letnim Ustymem. I z niewypowiedzianym żalem. - Zamykałam się w łazience i płakałam - mówi. - Tak bardzo tęskniłam za mężem, bolało mnie to każdego dnia. Noc po nocy druga połowa naszego małżeńskiego łóżka pozostawała pusta. Było trochę łatwiej, gdy położyłam tam nasze najmłodsze dziecko.

Potem Tatiana zderzyła się z ludzką z hipokryzją. Ludzie gadali za jej plecami: "Dostała za to pieniądze!".

- Z jakiegoś powodu, choć byłam wdową, traktowali mnie źle. A przez to było jeszcze trudniej...

W dniu śmierci Mykoła wyznał Tetianie SMS-em miłość. Tetiana na pogrzebie męża. 13 sierpnia 2014. Fot: UNIAN

Próbowała dowiedzieć się, skąd ta niechęć. Dlaczego ludzie nie wspierają jej, tylko odpychają takich jak ona?

- Czym innym jest rozwód, a czym innym utrata męża. Kiedy ludzie się rozwodzą, kończy się ich związek; to po prostu problem życiowy - zastanawia się Tatiana - Ale kiedy umiera ukochany mężczyzna, w grę wchodzą zupełnie inne mechanizmy. Dlaczego tak się dzieje? Być może to cecha ludzkiej natury. Na przykład w Chinach wdowy są tradycyjnie źle traktowane, nawet tego nie ukrywają. W naszym kraju inni starają się wykończyć samotną kobietę, co może zrujnować jej życie. Tak było przynajmniej w moim przypadku. Nie udało mi się już znaleźć innego partnera...

Gdyby nie moje dzieci, mogłabym się zabić

Tetiana pracowała jako dziennikarka, ujawniała korupcję prezydenta Wiktora Janukowycza, a podczas Rewolucji Godności stała się jedną z jej najbardziej znanych postaci. Latem 2014 roku jako żołnierka pułku Azow wzięła udział w wyzwoleniu Mariupola, a w październiku 2014 roku została wybrana do parlamentu z listy młodego wówczas Frontu Ludowego. Została pełnomocniczką rządu ds. polityki antykorupcyjnej oraz osobistą doradczynią ministra spraw wewnętrznych. Jednak jej role publiczne tylko zwielokrotniły negatywny klimat wokół niej, który ujawnił się po stracie męża. Ludzie zaczęli dyskutować o niej nie tylko w kuchni, lecz także w mediach.

- Kiedy otrzymałam zasiłek pośmiertny za męża, jeden z głównych ukraińskich serwisów informacyjnych opublikował wiadomość, że działaczka antykorupcyjna Chornowoł wzbogaciła się o milion w ciągu roku - wspomina Tetiana. - Nie wyjaśnili, że to był zasiłek pośmiertny. Jak czytelnik mógł to odebrać? Tylko tak, że działaczka antykorupcyjna stała się skorumpowanym urzędnikiem. To był dla mnie duży cios psychiczny.

W tym czasie Tetiana często mówiła o stracie męża w swoich wystąpieniach i telewizji.

- Pamiętałam o moim mężu i jego śmierci, ponieważ kiedy się o tym pamięta, wydaje się, że przywraca to do życia jakąś jego część - uważa. Pewnego razu w programie telewizyjnym znany prezenter oskarżył Tetianę o spekulowanie na pamięci o jej zmarłym mężu. - Zaczął mówić całemu krajowi, że lansuję się na śmierci mojego męża. Jak wdowa może tego słuchać? Każdego dnia widzę oczy moich dzieci, które straciły ojca. On siedzi sobie w ciepłym studiu, nękając mnie niesprawiedliwymi słowami, a w tym samym czasie ludzie dzwonią na antenie, by go wspierać. Możesz to sobie wyobrazić?

Tetiana Czornowoł wie, czym jest nienawiść w mediach / 2019. Fot: Stas Jurczenko, Graty

Choć w polityce odniosła sukces, Tetiana była głęboko przygnębiona. By nie zwariować, pracowała na okrągło: - W ciągu pięciu lat, kiedy byłam posłanką do parlamentu, nigdy nie byłam na wakacjach, na żadnej imprezie, nawet w odwiedzinach.

Przygotowuje ramy prawne dla zwrotu do budżetu państwa pieniędzy skradzionych przez Janukowycza i jego współpracowników. 28 stycznia 2015 r. Państwowa Służba Monitoringu Finansowego zablokowała 1,42 mld USD na rachunkach ludzi powiązanych z Wiktorem Janukowyczem, bliskimi mu urzędnikami i ich współpracownikami. Te pieniądze objął legalny zwrot środków na rachunki państwowe. W kraju, w którym nawet po zwycięstwie Rewolucji Godności wielu prorosyjskich polityków pozostało w parlamencie i miało silny wpływ na agencje rządowe i media, coś takiego niełatwo było przeprowadzić.

- Czułam się bardzo źle. Brakowało mi podstawowego wsparcia, ludzie obrzucali mnie błotem - za wszystkie te dobre rzeczy, które próbowałam zrobić dla mojego kraju. Kiedy robisz coś takiego, niektórzy bogaci wujkowie tracą swoje majątki. Jeśli pieniądze trafiają do budżetu państwa, oznacza to, że znikają w czyjejś kieszeni. Dlatego byłam wtedy tak bardzo wkurzona. Mało kogo w tym kraju obrzucano błotem tak jak mnie. A nie miałam już przy boku męża, który zawsze mnie wspierał. To nie było życie, to było piekło. Gdyby nie moje dzieci, mogłabym się zabić.

Rodzina Tetiany Czornowoł w 2010 roku: Mykoła, córka Iwanna i nowo narodzony Ustym. Zdjęcie: prywatne archiwum bohaterki

Dlaczego śmieją się z mojej mamy? - moja córka nie mogła tego zrozumieć

W 2016 r. udało się odzyskać część pieniędzy skradzionych przez ekipę Janukowycza - budżet państwa na 2017 r. zyskał 10,5 mld hrywien ze specjalnej konfiskaty środków skorumpowanych urzędników. Część tych pieniędzy została potem wydana na obronę kraju. Aby odwrócić uwagę od złych myśli, Tetiana postanowiła studiować wojskowość:

- W 2018 roku ukończyłam kurs oficerów artylerii rezerwy. Już w 2014 roku, na linii frontu, zdawałam sobie sprawę, że ta wojna nie zakończy się tak łatwo. Spodziewałam się wielkiej wojny i rosyjskiej agresji. Byłam ich pewna już wtedy, gdy byłam nastolatką.

2019 był kolejnym trudnym rokiem, który Tetiana musiała przetrwać - tym razem z powodu jej działalności politycznej. Podczas kampanii prezydenckiej do walki z przeciwnikami politycznymi stosowano brudne metody. Rodzina poległego bohatera Mykoły Berezowycza nie była na to gotowa. Pewnego zimowego dnia, podczas wakacji u dziadków w Bukowli, w jednym z centralnych kanałów telewizyjnych córka Tetiany zobaczyła satyryczny skecz. Tematem żartów była jej mama.

- Występuje "Kwartał 95" [ukraiński kabaret - red.]. Pokazują mnie, jakieś pojedyncze ujęcia, niekorzystne zdjęcia. Wszyscy wokół mnie się śmieją, ha-ha! - chorzy psychicznie ludzie zostali wybrani do Rady Najwyższej... Moja córka widzi, jak się ze mnie naśmiewają, zaczyna płakać i pyta tatę: "Dlaczego śmieją się z mojej mamy?". To było straszne!

By się nie załamać, Tetiana wyjęła sztalugi, farby i zaczęła malować. Obrazami dzieliła się na Facebooku. Najczęściej malowała samą siebie - silną, piękną i pewną siebie, w czerwonej sukience i z karabinem maszynowym. - To była prawdziwa rehabilitacja, bo uciekałam w świat, który malowałam. Wszystkie moje obrazy afirmują życie.

Na koncie osobistym mam pięć czołgów wroga. Ale to nie wystarczy

W 2019 r. do władzy doszedł Wołodymyr Zełenski i jego partia Sługa Narodu. Zmienia się rząd, prokuratura, organy śledcze i podejście do postrzegania najnowszej historii. Sprawy Majdanu powracają w nieoczekiwany sposób: w kwietniu 2020 r. Tetiana dostaje zawiadomienie o wszczęciu przeciwko niej postępowania karnego w sprawie rzekomego podpalenia biura Partii Regionów [partia Janukowycza - red.]. W mediach robi wrażenie silnej, jak zawsze. - Zabijali mnie na Majdanie, a w 2014 r. byłam też na froncie i kilka razy próbowali mnie wsadzić do więzienia. Jestem weteranką trzech rewolucji - komentuje Tetiana. Nadal studiuje wojskowość.

- Tuż przed inwazją przekwalifikowałam się na strzelca przeciwpancernego. Byłem pewna, że główna bitwa odbędzie się w pobliżu Kijowa, a reszta to tylko odwracanie uwagi. Byłam absolutnie pewna, że nastąpi główny atak czołgów z Czarnobyla na prawym brzegu Dniepru. Wszystko, co można było zrobić w tym czasie, to zainstalować broń przeciwczołgową. Ponieważ byłam członkinią Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, wiedziałam, że najlepsza broń przeciwczołgowa była produkowana w kraju. Tak więc zaledwie dwa tygodnie przed rozpoczęciem wojny ukończyłam kurs przeciwpancerny w punkcie kontrolnym "Łucz". Kiedy rozpoczęła się rosyjska inwazja na pełną skalę, podporucznik Czornowoł zabrała swojego 12-letniego syna do rodziców i pojechała na front. Już w pierwszych dniach walczyła z przeciwpancernym systemem rakietowym Stugna na ramieniu.

Tetiana Czornowoł na obrazie Hanny Krywołap, 2023 r. Zdjęcie: Facebook artystki

- To duży, stukilogramowy karabin snajperski o zasięgu 5 kilometrów, z którego strzela się do czołgów i innych pojazdów opancerzonych. Pocisk jest naprowadzany laserem. Ja prowadzę ten pocisk, aż trafi - objaśnia Tetiana. Wkrótce po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę stała się w strzelaniu prawdziwą profesjonalistką: Na osobistym koncie mam pięć czołgów. To oczywiście za mało. Ale uwierz mi, to dużo pracy... Przyznaje, że znalezienie się w armii pomogło jej właściwie oceniać swoją rolę.

- Kobiecie trudniej spełnić się w męskiej drużynie, ale są na to sposoby. Wiele dziewczyn chce biegać z chłopakami w kamizelkach kuloodpornych z karabinami maszynowymi, strzelając z bliska do wroga. Ale naturą mężczyzny jest zawsze chronić kobietę, a udział kobiety w walce wręcz wywołuje u mężczyzn pewien dyskomfort. Dlatego chcę powiedzieć kobietom jedną rzecz: Bardzo ważna jest specjalizacja. Kiedy kobieta ma specjalizację potrzebną na linii frontu, jest na swoim miejscu.

Dziś Tetiana jest starszym porucznikiem i dowódcą plutonu przeciwpancernego. Pod jej komendą służą dziesiątki ludzi.

- Kobiecie z pewnością trudno jest dowodzić mężczyznami - mówi Tetiana. - Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego natura potraktowała mnie tak niesprawiedliwie, czyniąc kobietą (śmiech), ale już się do tego przyzwyczaiłam. Chciałabym być bardziej zręczna. Czuję, że brakuje mi wiedzy, nie mam czasu na naukę wszystkiego. W rzeczywistości jestem przeciętnym graczem. Oczywiście nie jestem najgorszym strzelcem przeciwpancernym, nie jestem też najgorszym dowódcą plutonu przeciwpancernego, ale nie jestem też najlepsza. Mam kompleks ucznia klasy "A", a chcę być najlepsza.

Rosyjski transporter opancerzony zniszczony przez Tetianę 8 lipca 2022 r., w dniu urodzin gen. Walerija Załużnego, głównodowodzącego ukraińskiej armii. Zdjęcie: prywatne archiwum bohaterki

Mój Mykoła jest teraz dla mnie bardziej żywy niż nawet pięć lat temu

Postępowanie karne przeciwko Tetianie Czornowoł zostało zawieszone na czas wojny. Skupienie się na wypędzenia wroga z Ukrainy pomogło jej odnaleźć sens po śmierci męża.

- Jestem gladiatorem - żyję z dnia na dzień. Dzięki Bogu, że wojna zaczęła się w czasie gdy dzieci są już duże, mogę się o nie mniej martwić. Łatwo żyć z dnia na dzień. Życie ma zupełnie inne kolory. Problemy nie przeszkadzają tak bardzo, ciężar odpowiedzialności za jutro tak mocno już nie uwiera, po prostu cieszysz się dniem dzisiejszym. Życie nabiera zupełnie nowych barw. Zdałam sobie sprawę, że po to się urodziłam! Przygotowywałam się do tego przez całe życie. To moja praca, to co lubię i robię najlepiej.

Lubię chodzić na zwiady, ukrywać się, zajmować pozycje i żyć w trudnych warunkach, testować swoją wytrzymałość. Uwielbiam to uczucie, które towarzyszy walka. A Stugna [ukraiński pocisk przeciwpancerny - red.] daje mi to uczucie

- Jesteś bardzo blisko wroga. Widzisz, gdzie strzelasz i jaki jest rezultat twojej pracy.

Dziś Tetiana uczy się latać myśliwcem F16. Marzy o przemarszu przez Chreszczatyk [centralna ulica Kijowa - red.] w Marszu Zwycięstwa. I o wyzwoleniu Krymu.

Jednak swoje najbardziej intymne marzenia dzieli z Mykołą.

- Łapię się na myśli, że nie postrzegam go już jako martwego. Teraz jest dla mnie bardziej żywy niż choćby pięć lat temu. Śnię o nim. Patrzę na jego zdjęcie ze szczególną miłością. Mówię do niego na głos, czasami rozmawiam z jednym z moich kolegów tak, jakby Mykoła był mną. Jest jakaś usterka. Wypowiadam jego imię i myślę: "O mój Boże!".

Wojownik i obrońca Mykoła Berezowyj na obrazie namalowanym przez Tetianę Czornowoł. Zdjęcie: Facebook bohaterki

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Z Serhijem i Rusłanem spotykam się we Lwowie, w nowym centrum rehabilitacyjnym dla byłych jeńców wojennych i cywilów w niedawno otwartym przy centrum Unbroken, jedynym takim w Ukrainie. Centrum będzie świadczyć pacjentom pełną pomoc: leczenie stacjonarne i ambulatoryjne, wsparcie psychologiczne, arteterapię.

Pierwszymi jego podopiecznymi są żołnierze, którzy wrócili z niewoli. Po uzyskaniu pomocy specjalistów oficerowie w końcu zaczęli spać, koszmary z niewoli śnią im się coraz rzadziej, zniknęły ataki paniki w reakcji na hałas, w końcu odnaleźli w sobie siłę. Są gotowi opowiedzieć o niewoli, choć jeszcze niedawno bali się nawet o niej wspomnieć.

Nawet nosiliśmy im jedzenie

Serhij Taraniuk wstąpił do piechoty morskiej w wieku 16 lat. Gdy w 2014 r. okupanci przyszli na Krym, służył w jednostce wojskowej w Teodozji. To ta legendarna ostatnia brygada, która nie złamała przysięgi wierności Ukrainie, za co została ostrzelana i wzięta do niewoli przez rosyjskie siły morskie. Jednak potem Serhij był świadkiem, jak niektórzy z jego towarzyszy przeszli na stronę Rosji.

Serhij Taraniuk

– Była zima. Obudziliśmy się rano i zobaczyliśmy, że do naszej jednostki podjechały rosyjskie pojazdy opancerzone – opowiada Serhij Taraniuk. – Nie rozumieliśmy, co się dzieje, a przybywało ich z każdą chwilą. Nie mogliśmy już wrócić do domu, byliśmy wtedy w jednostce na służbie bojowej.

Rosjanie nic nie mówili. Znaliśmy tych żołnierzy, bo przez wiele lat uczestniczyliśmy z nimi we wspólnych ćwiczeniach w Sewastopolu. Razem wysiadaliśmy z okrętu desantowego, wspólnie się szkoliliśmy, dzieliliśmy się doświadczeniem. Jednak choć znaliśmy ich osobiście, nie wiedzieliśmy, po co przyjechali. Oni też początkowo nie wiedzieli. Mieli rozkaz stać w miejscu.

I stali – za ogrodzeniem, a my nawet przynosiliśmy im ciepłe posiłki, bo mieli tylko racje żywnościowe. Rozmawialiśmy z nimi, jak z przyjaciółmi. Kiedy ich dowództwo się o tym dowiedziało, zastąpiło ich innymi chłopakami

Kiedy wszystkie ukraińskie jednostki w Krymie zostały już przejęte przez rosyjskie wojsko (tak zwanych zielonych ludzików), dowództwo Siergieja podjęło decyzję, że nie zdradzi Ukrainy. Po pseudoreferendum, kiedy Krym ogłoszono częścią Rosji, rosyjskie wojsko nakazało ukraińskiej piechocie morskiej złożyć broń.

– Trzymaliśmy się do końca, nasza jednostka w Teodozji została zajęta jako ostatnia. Przyleciał dowódca rosyjskich sił morskich, ale nasz dowódca odmówił złożenia broni.

Zostaliśmy na noc w jednostce, by wrogowie nie przejęli naszego sztandaru. O piątej rano rozpoczął się szturm. Przyleciały helikoptery, a my byliśmy bez broni. Załadowali nas do kamazów i wywieźli do portu w Teodozji. Tam zaczęli nas przekonywać: „Zostańcie w Rosji, tak będzie lepiej”. Mówili, że Ukraina nas nie potrzebuje. Niektórzy mieli rodziny na Krymie, więc ponad połowa oddziału została. Wyjechało tylko 140 z 350 osób. Wszystkie ukraińskie bataliony, które opuściły Krym, zebrano w Mikołajowie, w 36. brygadzie. Potem rozpoczęła się operacja antyterrorystyczna [ATO – red.], wstąpiłem do akademii wojskowej, a następnie naszą brygadę piechoty morskiej przeniesiono pod Mariupol.

Obrona w Zakładzie Iljicza

I to właśnie pod Mariupolem, dokąd ściągnięto najlepsze jednostki bojowe Ukrainy, zimą 2022 r. Serhija i Rusłana zaskoczyła rosyjska inwazja. Obaj dostali się do niewoli, gdy Rosjanie otoczyli już miasto, podczas próby przedarcia się na terytorium kontrolowane przez Ukrainę.

– Rosjanie wkroczyli do Mariupola z Doniecka. Już 18 lutego rozpoczęły się intensywne ostrzały. 24 lutego była burza, grad, zniknęło światło. Deszcz padał przez dwa dni. W takich warunkach rozpoczęła się rosyjska ofensywa: spadały pociski, jechały czołgi, wszędzie było błoto. Zaczęliśmy się powoli wycofywać. Dowodziłem kompanią 60 ludzi, trzymaliśmy się, dopóki Rosjanie nie przełamali flanki. 28 lutego weszliśmy na teren Zakładu Iljicza [tak do niedawna nazywano część tamtejszego kombinatu metalurgicznego – red.].

Były dwie lokalizacje: Azowstal i Zakład Iljicza. W Zakładzie Iljicza zebrały się straż graniczna, gwardia narodowa, cała piechota morska i dużo innego wojska. Trzymaliśmy obronę Mariupola i czekaliśmy na posiłki. Ale wiedzieliśmy już, że Rosjanie przełamali obronę w Czonkarze [miejscowość nad Morzem Azowskim, na północ od Krymu – red.] i idą na nas.

Ruszyli dwiema falangami: w kierunku Mikołajowa – Chersonia oraz na Melitopol – Berdiańsk i do nas. Nikt jeszcze nie rozumiał, co się dzieje, nie sądziliśmy, że będzie aż tak ciężko. Kiedy otoczyli nas pierścieniem i odcięli dostawy broni i zaopatrzenia z Ukrainy, nasze szanse na obronę gwałtownie zmalały.

Przylatywały do nas helikoptery z Ukrainy, by zabrać rannych, dostarczyć lekarstwa i żywność. Wielu pilotów tych helikopterów zginęło, zostali zestrzeleni przez Rosjan, to w zasadzie były loty śmierci. U nas było wielu ciężko rannych w wyniku ostrzału artyleryjskiego, więc założyliśmy szpital. Rosjanie długo nie mogli zdobyć Azowstali i Zakładu Iljicza. Trzymaliśmy się tam aż do 12 kwietnia.

Planowaliśmy przebić się na terytorium Ukrainy. Wiedzieliśmy, że brygada poniesie straty, ale myśleliśmy, że się przebijemy. Jednak wkradł się chaos, dowódcy plutonów zaczęli zabierać swoich ludzi i przedzierać się samodzielnie. O tym, że niektórzy ludzie dotarli do swoich, a niektórzy zginęli podczas przedzierania się, dowiadywałem się już w niewoli, gdzie spotkałem znajomych, którzy zostali jeńcami już w 2024 roku.

Koszmar Ołeniwki

– Nie chcieliśmy się poddać. W naszej brygadzie służyli chłopcy, którzy już przeszli rosyjską niewolę w 2014 roku i opowiadali o okropnościach i torturach, które tam przeżyli.

Nigdy nie przygotowywałem się do niewoli i nie potrafiłem sobie wyobrazić, że coś takiego mi się przydarzy. Rozumiałem, że mogę zginąć, ale o niewoli nawet nie myślałem

Przedzierając się, jechałem z moimi ludźmi BTR-em [pojazd opancerzony produkcji radzieckiej – red.], za mną jechała nasza ciężarówka z personelem. W BTR-ze byli sami oficerowie. Zostaliśmy ostrzelani z granatników, wóz się przewrócił, ale wszyscy przeżyli. Straciłem przytomność. Kiedy doszedłem do siebie, próbowałem wyjść z pojazdu, ale Rosjanie zaczęli do nas strzelać. Potem ruszyli do ataku i wzięli nas do niewoli. Spędziłem w niej 29 miesięcy.

Rosjanie, którzy nas pojmali, byli zawodowymi żołnierzami, znającymi wojskowy porządek. Traktowali nas normalnie. Nikt nawet nie związał nam rąk, dali nam jeść. Potem przyjechały zwykłe autobusy i nas zabrali. I dopiero kiedy przywieziono nas do strefy w Ołeniwce, zaczęła się „prawdziwa niewola”. Delikatnie mówiąc, traktowali nas tam strasznie.

W tak zwanej prijomce, czyli punkcie przyjęć, kazali nam się rozebrać, obfotografowali nas, skatowali, a dopiero potem wysyłali do baraku

Barak był przeznaczony dla 200 osób, ale było nas tam 800. Nie było nic – ani jedzenia, ani lekarstw. Byliśmy bardzo głodni. Potem zaczęli nas karmić: śniadanie o drugiej w nocy, obiad o północy, a kolacja o czwartej rano.

Mówili, że nas torturują i okaleczają, żebyśmy nigdy więcej nie poszli na wojnę.

Nie wszyscy ludzie są odporni na stres, nie wszyscy to wytrzymali. Torturowali nas prądem, bili. Wymyślali też różne oryginalne rodzaje tortur. Mówili nam, że dzisiaj będzie eksperyment, bo mają dla nas nową torturę.

Byliśmy w Ołeniwce, kiedy Rosjanie wysadzili barak z ukraińskimi żołnierzami. Podłożyli ładunki wybuchowe, kazali przenieść tam ludzi, a w nocy wszystko wysadzili. Nasi jeńcy wojenni, którzy pracowali w stołówce, słyszeli, jak rozmawiali funkcjonariusze DRL [samozwańcza prorosyjska Doniecka Republika Ludowa – red.] rozmawiali ze sobą, że przygotowali barak daleko w strefie przemysłowej i specjalnie przenieśli tam żołnierzy Azowa. Wybrali charyzmatycznych i zdolnych do przewodzenia ludzi. Nasi przyjaciele, którzy potem wyciągali stamtąd rannych i zabitych towarzyszy, opowiadali, że po wybuchu dach i ściany zostały wręcz rozniesione przez odłamki. Wyraźnie było widać, że wybuch nastąpił od wewnątrz.

Nikt nie spieszył się z pomocą naszym chłopakom, kiedy wołali pomocy. Palili się żywcem. Dopiero po dwóch godzinach wysłano tam naszych medyków, też jeńców. Widziałem tych, którzy przeżyli. Poparzeni, cali we krwi.

Człowieczeństwo było karane

W niewoli panowała całkowita izolacja informacyjna. Przez pierwsze pół roku byliśmy pełni optymizmu, że wkrótce nas uwolnią. Ale mija rok, półtora roku, a ty myślisz już tylko o tym, jak sprawić, żeby życie w niewoli było choć trochę lepsze. Nikt z naszych bliskich nie wiedział nic o naszym losie, a my nie wiedzieliśmy nic o ich losie.

Ciągle przenoszono nas do innych cel. Co dwa miesiące zmieniano nam otoczenie, żebyśmy nie przyzwyczaili się do siebie i nie nawiązali przyjaźni. Albo przenoszono nas do innego aresztu śledczego lub więzienia. W ten sposób zaliczyłem dziesięć miejsc przetrzymywania na terenie Rosji. Ciągle zawiązywano nam oczy i widzieliśmy tylko ściany cel.

Strażnikom rosyjskich więzień nie wolno było z nami rozmawiać ani opowiadać o wydarzeniach w Ukrainie. A nam nie wolno było się do nich zwracać. Jeśli zdarzyło się, że któryś z Rosjan zwrócił się do nas w ludzki sposób, swoi natychmiast na niego naskakiwali. Przejawy człowieczeństwa były karane.

W Taganrogu była taka sytuacja: przyszedł młody strażnik, miał około 18 lat. Pracował jako strażnik, żeby nie wzięli go do armii.

Zaczął z nami rozmawiać: „Chłopaki, czego byście chcieli?” Powiedzieliśmy, że czegoś słodkiego. Na następną zmianę, dwa dni później, przyniósł nam małe czekoladki „Guliwer”. Inni strażnicy to zobaczyli i wieczorem go zwolnili

Byli strażnicy, którzy prosili innych, żeby nas nie bili, ale w odpowiedzi słyszeli, że jesteśmy nazistami. Tam mają bardzo silną propagandę. Po półtora roku wydali nam literaturę do czytania. To była komunistyczna propaganda sowiecka. Nie mogliśmy tego czytać, chociaż bardzo chcieliśmy poczytać cokolwiek.

W więzieniu Rosjanie prowadzali nas do tak zwanej bani. Nie, nie takiej do mycia, to była odmiana tortur. Tam się nie myłeś, tylko stałeś nagi, a oni przepuszczali prąd przez twoje mokre ciało.

Kto miał słabe serce, nie wytrzymywał. Katowali ludzi na śmierć. W tej „bani” zapytali mnie: „Kim jest Stalin?”. Odpowiedziałem, że prezydentem ZSRR. Zaczęli się śmiać i mnie bić, mówiąc, żebym następnym razem, gdy tu trafię, już wiedział, kim był Stalin. Dobrze, że w celi siedzieli ze mną ludzie po sześćdziesiątce, którzy opowiedzieli mi szczegółowo o Stalinie. Żeby mnie więcej nie bito.

Pewnego razu rosyjski żołnierz sił specjalnych zobaczył mój tatuaż ze Spartaninem i zaczął razić mnie paralizatorem. Do dziś mam blizny po oparzeniach.

Raził mnie prądem, aż mi ręka zdrętwiała. Zapytał: „Wiesz, dlaczego? Bo masz bardzo ładny tatuaż, chciałem ci go zniszczyć”

Później odbył się proces Serhija. Skazano go na 29 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.

– W dniu kiedy mnie eskortowano podszedł do mnie konwojent z DRL i powiedział: „Wkrótce wrócisz do domu, nie martw się”. Był normalny, nigdy nas nie torturował, dawał zapalić papierosa.

I tak też się stało – już wieczorem wysłano mnie do Ukrainy w ramach wymiany.

Cud przyjaźni

27-letni Rusłan Zorianycz z Czernihowa był dowódcą plutonu w kompanii Serhija. Zaprzyjaźnili się. Razem trafili do niewoli, razem ją przetrwali i zostali zwolnieni tego samego dnia. Rusłan uważa to za cud przyjaźni:

– Razem trafiliśmy do niewoli. W Ołeniwce odbywała się selekcja, a potem razem z Siergiejem przewożono nas do różnych więzień – wspomina. – A kiedy nas jeszcze razem wymieniono, to już był szczyt szczęścia. Na wymianę przewożono nas w wagonach, gdzie były przedziały z kratami. Kiedy podczas wywoływania usłyszałem jego nazwisko w sąsiednim przedziale, nie mogłem uwierzyć. Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy, dokąd nas wiozą. Rosjanie zawsze mówili, że wiozą nas na wymianę, a zamiast tego przewozili do kolejnego aresztu śledczego w Rosji.

Rusłan Zorianycz

Rusłan spędził dwa lata w areszcie śledczym w Kursku. Potem trafiał do różnych więzień w Rosji: Ołeniwka, Taganrog, Nowozybkow w obwodzie briańskim, Borisoglebsk w obwodzie nowogrodzkim i inne.

– Dwa lata spędziłem w całkowitej izolacji. Tam wszyscy chodzą w kominiarkach, a ty 16 godzin na dobę musisz stać na nogach. Kaci potem tłumaczyli, że to po to, żeby nie zanikły nam mięśnie. Nie załamać się pomagała mi wiara, że czekają na mnie w domu. Podtrzymywały mnie wspomnienia z dzieciństwa, marzenia o przyszłości.

Kiedy jesteś tam już dwa lata i nie wiesz, co dzieje się w domu, czy twoi bliscy żyją, trudno marzyć, ale mimo wszystko fantazjujesz: że będziesz budował dom, sadził drzewa, otworzysz firmę. Pomagało też otoczenie. Jesteś wśród swoich, podobnie myślących ludzi i ciągle rozmawiasz z nimi o życiu.

Gdziekolwiek byłem, wszędzie miałem przyjaciół. Bo jeśli w celi panuje napięcie, przeżycie tortur jest jeszcze trudniejsze.

– Pewnego razu prowadzono nas na elektrowstrząsy i strasznie się bałem. A mój towarzysz z celi mówi do mnie: „Ja pójdę pierwszy, bo się nie boję. Oberwę zamiast ciebie!”

– To znaczy, że ktoś się poświęca, żeby cię chronić. Teraz koresponduję z nim, on nadal jest w niewoli. Czeka na wymianę. Tacy ludzie pokazują, czym jest prawdziwa przyjaźń.

Rozgryzłem siebie, przestałem się bać

– Na początku po wymianie przeraża tłum – przyznaje Siergiej. – Przez dwa i pół roku prawie z nikim nie rozmawiałeś, a tu tylu ludzi. Na początku nawet pójście do sklepu było trudne. Kiedy siedzisz w więzieniu, myślisz, że gdy wrócisz, to pójdziesz do sklepu i kupisz sobie wszystko, co tylko zechcesz. Ale w rzeczywistości jest inaczej. Boisz się tych tłumów w sklepach, na ulicach.

Trudno było przyzwyczaić się do normalnego życia, zrozumieć wszystko, co działo się w kraju przez cały ten czas. Nie możesz spać, w ogóle nie masz na to ochoty. Jeśli zasypiasz, cały czas śni ci się niewola.

Chcesz wszystko sfotografować. Chcesz fotografować jedzenie. Chcesz fotografować normalne życie

Chcesz chłonąć jak gąbka wszystko, co przegapiłeś: wąchać powietrze, patrzeć na drzewa, rozmawiać z bliskimi. W niewoli miałem możliwość napisania tylko dwóch listów. Odpowiedź otrzymałem półtora roku później. Dowiedziałem się, że bliscy wiedzą, że jestem w niewoli. Drugi list dotarł do nich dopiero wtedy, gdy mnie wymieniono.

Przez pierwszy miesiąc po wymianie w ogóle nie spałem. Byłem na lekach. 11 miesięcy po wymianie niewola „nadrabia zaległości”. Reakcja na syreny i głośne dźwięki jest paniczna. Niedaleko od nas trwa remont, czasami coś spadnie – a ty myślisz, że to nalot. I w jednej chwili masz atak paniki.

– Leczyliśmy się w Kijowie i w Mikołajowie, ale takiego szpitala, jak ten we Lwowie, jeszcze nie widziałem – mówi Siergiej. – Wspaniałe warunki, wspaniali specjaliści. Wcześniej gdyby mi powiedziano: „Idź do psychologa”, obraziłbym się, że jestem jakiś nie taki. Teraz moje podejście się zmieniło. Bardzo miło mi rozmawiać z psychoterapeutą i psychologiem, bo oni naprawdę bardzo pomagają. Czuję, że jest mi znacznie lepiej. Rozgryzłem siebie, przestałem bać się głośnych dźwięków.

– Mnie też bardzo podoba się we Lwowie – dodaje Rusłan. – Zwłaszcza dlatego, że tutaj wszyscy rozumieją, że trwa wojna. Minuta ciszy o 9 rano, kiedy całe miasto zatrzymuje się i wspomina poległych braci, robi ogromne wrażenie. Wśród nich są nasi przyjaciele, którzy już nigdy nie wrócą z rosyjskiej niewoli.

Zdjęcia: Adriana Dowga

20
хв

„Torturujemy was, byście nigdy nie mogli wrócić na front”. Wspomnienia z rosyjskiej niewoli

Jaryna Matwijiw

Jędrzej Dudkiewicz: – Jakie były początki Kobiet Wędrownych?

Khedi Alieva: – Jestem uchodźczynią polityczną. Gdybym nie została zmuszona, nigdy nie opuściłabym swojego kraju, Czeczenii, żyłabym tam w spokoju. Są momenty, że myślę: „Po co była ta cała walka o to, żeby żyć na emigracji? A może lepiej byłoby umrzeć, zostać zapomnianą, co jest losem wielu ludzi na świecie?”

Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju, wielu z nich popada chociażby w bezdomność. Oczywiście rozumiem, że mieszkań jest mało, że młodzi ludzie mają problemy z wynajmem, że w wielu krajach na Zachodzie uchodźcy mają większe szanse na mieszkania. Przybywając do Polski miałam nadzieję, że otrzymam ochronę, ale tak się nie stało. Przy czym ochronę rozumiem jako na przykład wsparcie w zrozumieniu, jakie jest prawo w Polsce. Przyjechałam z innego kraju, gdzie jest inna religia, inna kultura, inna mentalność, w których zostałam wychowana.

Dopiero tutaj po czasie zrozumiałam, że kobiet nie wolno bić. Pochodząc z bardzo patriarchalnego miejsca myślałam, że to norma

Już wtedy, w 2014 roku, gdy rozmawiałam z dziennikarzem „Dziennika Bałtyckiego”, wskazywałam, że warto ludziom przybywającym do Polski od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami, by pozostawili różne swoje przekonania na granicy. Ochronę rozumiem też jako legalną pracę, nawet w sklepie czy przy sprzątaniu. Dużo się mówi o tym, że trzeba się uczyć polskiego, ale najważniejsza jest właśnie praca. Działam z wieloma uchodźczyniami i wiele z nich naprawdę nie rozumie, że legalna praca to zabezpieczenie zdrowotne czy możliwość uzyskania na pewien czas wsparcia finansowego w razie zwolnienia. Niedawno przyjęłam do pracy pewną kobietę i gdy jej powiedziałam, że lipiec to miesiąc wakacyjny, więc może być mniej obowiązków, ale i tak dostanie normalne pieniądze – to nie mogła uwierzyć.

„Ludziom przybywającym do Polski warto od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami”

Widziałam wiele kobiet z Czeczenii i Ukrainy, które nielegalnie sprzątały, sama jednak chciałam zacząć życie na nowo, z czystą kartą, w pełni legalnie. Początkowo chodziło więc właśnie o to, w tym także o wsparcie psychologiczne dla mnie i mojej rodziny. To w ogóle bardzo ważny temat. Uważam, że powinny być środki na to, by wszystkim osobom przybywającym do Polski zapewnić taką pomoc. Dodatkowo można by wtedy opowiedzieć o tym, jak wygląda tutaj sytuacja, jakie są prawa, jakie możliwości. To istotne także z punktu widzenia poczucia bezpieczeństwa. W którymś momencie, kiedy stałam już pewnie na nogach, zapytałam znajomego, co mogłabym robić w kierunku tego wszystkiego. Powiedział: „Zostań mostem. Tłumacz różnice kulturowe, opowiadaj o islamie”. A raczej o pewnym odłamie islamu i społeczeństwa czeczeńskiego, bo wewnątrz tej religii różnice są spore. Tak się to wszystko zaczęło.

Czyli Kobiety Wędrowne zaczęły wspierać ludzi przyjeżdżających do Polski z najróżniejszych państw?

Tak, z takim założeniem, że nawet jeżeli z dziesięciu na nogi stanie tylko jedna, to i tak to będzie sukces. Sama otrzymałam mnóstwo pomocy od Polek i Polaków, więc nie chcę tego zmarnować. Chcę coś dać od siebie – zwłaszcza kobietom, które przyjeżdżają z miejsc, w których ich prawa są znacznie mniejsze. Dlatego duża część tego, co robię, to tłumaczenie, że w Polsce naprawdę jest demokracja i sytuacja kobiet jest tu o wiele lepsza.

Czym się zajmują Kobiety Wędrowne?

Od samego początku, odkąd piszemy projekty i staramy się realizować nasze pomysły, zależało nam na tym, by ich uczestniczki dostawały wynagrodzenie. Ostatnio uchodźczyni z Kirgizji powiedziała mi, że dopiero dzięki temu zrozumiała, czym jest równe traktowanie.

Sądzę, że języka najłatwiej się uczyć w praktyce – sama zresztą poznawałam polski nie na kursie, tylko jak najwięcej czytając, nawet ogłoszenia na ulicy. Korzystamy z kompetencji, które mają kobiety, i angażujemy je w działanie. To różne rzeczy.

Nakręciłyśmy na przykład film, w którym przybliżamy historie kobiet – pełne przemocy, handlu ludźmi – by pokazać np. straży granicznej, czemu one uciekają z różnych miejsc

We wszystkim, co robimy, towarzyszą nam polskie kobiety, co pozwala na budowanie relacji i prawdziwą integrację, pokazanie, że osoby przyjeżdżające z innych krajów nie są zagrożeniem. I nie chodzi o to, by wyrzekały się swojej kultury; sama nie chcę zmieniać tego, że jestem Czeczenką. Jednak kiedy widzimy, jak wiele nas łączy, łatwiej o porozumienie.

Innymi słowy, ważna jest integracja, ale też dawanie kobietom przyjeżdżającym do Polski z zagranicy podmiotowości, sprawczości i możliwości rozwijania swych kompetencji.

„Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering”

Myślę, że to bardzo ważne. O ile wsparcie, na przykład żywnościowe, jest istotne, to jednak nie może ono trwać zbyt długo. Znacznie większą pomocą jest danie legalnej pracy. Dzięki temu osoby z innych krajów nie tylko zarabiają pieniądze i płacą podatki, ale zyskują też większą kontrolę nad swoim życiem, większą wolność. W ten sposób próbuję przekazać innym kobietom coś z mojego doświadczenia.

Moje wartości zmieniły się, kiedy zabili mojego męża, na własne oczy zobaczyłam wojnę i zostałam bez domu

Otrzymałam pomoc, ale zależało mi na zyskaniu sprawczości, na robieniu czegoś samodzielnie i decydowaniu o samej sobie. Zrozumiałam też, że to daje spokój, możliwość wyspania się, wypicia bez pośpiechu kawy, bezpiecznego wyjścia na ulicę. To jest coś, o co cały czas walczę, choć to nie zawsze jest łatwe.

Co ma Pani na myśli?

Nie jest tak, że wiem wszystko. Wciąż mam w głowie sporo stereotypów, chociażby związanych z przedstawicielami innych odłamów islamu. Bywa, że się ich boję, dlatego dużo czytam o różnych rzeczach, a przede wszystkim poznaję takie osoby. Wtedy lęk się zmniejsza, chociaż nie chciałabym podróżować do Syrii czy Afganistanu. Niemniej wspieram rodzinę, która przyjechała do Polski z Afganistanu, mam też kolegę z tego kraju, z którym dzielę się doświadczeniem, bo chce otworzyć biznes w Polsce. Wiem, jak to jest walczyć o bycie wolną, i chcę, żeby inni też mieli taką możliwość.

Wspomniała Pani, że w projektach biorą udział też Polki i w ten sposób integracja się udaje. Macie na to jakiś własny sposób?

Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering. Nasze jedzenie zawsze jest najwyższej jakości i świeże, nie ma możliwości, by wykorzystać w cateringu cokolwiek wczorajszego. Wydaje mi się, że nasz sukces polega także na tym: wygrywamy jakością. Dodatkowo współpracujemy z polskim gospodarstwem, z którego mamy świetne produkty. Wszystko to na pewno pomaga w integracji, przełamywaniu stereotypów. Daje także dużo możliwości osobom przyjeżdżającym do Polski z innych krajów. Mamy sporą rotację pracownic i pracowników, bo po jakimś czasie idą do lepiej płatnej pracy. Znam ludzi, którzy zaczynali w naszym lokalu, a dziś zarabiają więcej ode mnie. I bardzo mnie to cieszy.

Z czego wynika to, że przychodzi do was wiele osób starszych?

Niedaleko nas jest przychodnia, więc pewnie zaglądają do nas przed lub po wizytach w niej. Często mówią, że w innych restauracjach coś im nie do końca pasowało, a u nas czują się dobrze. Nie bierzemy też pieniędzy za kawę czy herbatę. Zwykle ludzie są zdziwieni, starsze osoby chcą płacić. Wtedy mówię, że to jest moja forma wdzięczności za wszystko to, co dobrego spotkało mnie w Polsce. Mówiono mi, że możemy przez to zbankrutować, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ba, udało się odnieść sukces, więc staramy się też wspierać inne organizacje pozarządowe. Dość regularnie dostaję w podziękowaniach kwiaty lub czekoladki, ale to niepotrzebne, wystarczy zwykłe „dziękuję”. Mam naprawdę przyjemną pracę, którą lubię. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć szczęśliwą uchodźczynię, to z pewnością mogę to być ja.

„Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju”

Mimo wszystko atmosfera w Polsce w ostatnim czasie jest straszna. Nie budzi to Pani zaniepokojenia?

Mogę robić to, co robię, niewiele więcej. Uważam, że należy pomagać, zwłaszcza kobietom i dzieciom uciekającym z Ukrainy. Bardzo blisko siebie mamy przecież wojnę. Jednocześnie rozumiem, że trzeba sprawdzać, kto wjeżdża do Polski, jakaś weryfikacja musi być zachowana, bo to kwestia bezpieczeństwa. Dobrym pomysłem byłoby zaangażowanie na granicach osób z różnych krajów, by wspierały pograniczników w rozmowach z tymi, do których najbliżej im kulturowo czy językowo. Może to też pomogłoby nieco obniżyć napięcia, a równocześnie uchodźcy i migranci od razu dostawaliby o wiele więcej lepszych informacji o sytuacji i możliwościach w Polsce.

I nie daj Boże, żeby wojna dotarła do Polski. Jeśli jednak tak się stanie, jestem gotowa stanąć do walki o ten kraj

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Kobieta, która stała się mostem

Jędrzej Dudkiewicz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polowanie na czarownice czy sprawiedliwe stosowanie prawa? O deportacjach Ukraińców

Ексклюзив
20
хв

Stawianie na Waszyngton, jak Polska, to naiwność

Ексклюзив
20
хв

Przykład z północy. Czego możemy nauczyc się od Szwedów?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress