Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
„Wszystko ma żyć”: o mocarnej Annie z gołębim sercem
Gdy wybuchła wojna, Anna Kurkurina, najsilniejsza kobieta na świecie, została w Ukrainie, by pomagać zwierzętom. I ocaliła ich już ponad 200. 23 października zostanie pokazany polsko-ukraiński film dokumentalny, który opowiada o tym niezwykłym człowieku
Anna jest osobą pełną charyzmy. Niegdyś była nauczycielką biologii, później pracowała z drapieżnikami w zoo. Aż któregoś dnia zaczęła trenować – i w wieku 41 lat, ważąc 72,5 kg, wycisnęła 147,5 kg. Do dziś żadna kobieta na świecie nie zdołała pobić tego rekordu. Oto Anna Kurkurina, najsilniejsza kobieta na Ziemi, wielokrotna mistrzyni świata w trójboju siłowym i właścicielka 14 rekordów.
Dziś ma 58 lat i opowiada swoją historię. O tym jak ze względu na wygląd uznawano ją za chłopca, a potem – za mężczyznę. I jak była trenerką niepełnosprawnych nastolatków. Na przykład Dimy, chłopca z porażeniem mózgowym, bardzo obiecującego młodego sportowca. Chciała go przygotować do mistrzostw świata, ale wybuchła wojna w 2022 r.
Jednak mimo po jakimś czasie wrócili do wspólnych treningów – mimo że Dima wyjechał za granicę. Na mistrzostwach udało mu się podnieść upragnione 90 kg i zająć pierwsze miejsce.
Anna otwarcie deklaruje swój homoseksualizm. Jest też wolontariuszką i działaczką na rzecz praw zwierząt. Nigdy nie opuściła Mikołajowa, mieszkała tu już przed wojną. Nawet podczas ostrzałów nie ruszała się z domu, nie schodziła do schronu. Bo nie mogła zostawić swoich przerażonych zwierząt samych.
Anna Kurkurina. Zdjęcie z Instagrama bohaterki
Zaczęła też pomagać innym zwierzętom, rannym i porzuconym, chętnie wykorzystując do tego swoją sportową popularność. Naraża życie, jeżdżąc do wiosek zniszczonych przez Rosjan w obwodach mikołajowskim i chersońskim, by karmić pozostawione tam zwierzaki.
W filmie widzimy puste wioski, zniszczone budynki i przerażone, głodujące stworzenia. Słyszymy wycie syren i huk eksplozji, ale to Hanny nie przeraża. Zdejmuje zwierzęta z dachów, wyławia je z wody w zalanych okolicach Chersonia.
Miłość wolontariuszki do zwierząt jest nicią spajającą film. Widzimy, jak się nimi opiekuje, jak przywozi je ranne do lecznicy, jak czule mówi do każdego, patrząc mu w oczy.
Kiedy była mała, przynosiła do domu koty. Mama ją za to beształa, ale tata wspierał. Od najmłodszych lat potrafiła nawiązywać ze zwierzętami szczególną więź – swego czasu w mikołajowskim zoo zaprzyjaźniła się nawet z lwem. Teraz pomaga zakładać schroniska i znajdować nowe domy dla dziesiątek bezpańskich czworonogów – także tych, które przynoszą jej dzieci z sąsiedztwa. Niektóre zatrzymuje.
Anna w mikołajowskim zoo. Zdjęcie: filmweb.pl
Bohaterka filmu „Wszystko ma żyć” wierzy, że skoro urodziła się inna, to musiał być jakiś powód. Serce podpowiada jej, gdzie powinna być. Bo wojna to nie tylko zabijanie, nie tylko zagłada środowiska. To także niszczenie każdego człowieka, każdej żywej istoty.
Dzięki niej nowe domy ma już ponad 200 zwierząt ewakuowanych z linii frontu. Założyła fundację charytatywną. Pomaga nie tylko czworonogom, ale i ludziom. Bo jak mówi - wszystko ma żyć.
<add-big-frame>Film wyreżyserowałi Tetiana Dorodnitsyna i Andrii Lytvynenko. Autorami zdjęć są Tetiana Dorodnitsyna i Ivan Selistran. Zostanie zaprezentowany w ramach przeglądu Najlepsze Polskie Filmy Dokumentalne w Kinach Studyjnych. Pierwszy pokaz będzie 23 października w szczecińskim Kinie „Zamek”, kolejne – w czterech kinach w Krakowie, w Centrum Kultury i Filmu w Suchej Beskidzkiej, Kinie „Atlantic” w Warszawie, Kinie „Charlie” w Łodzi i Kinie „Światowid” w Katowicach. Więcej informacji znajdziesz tutaj. <add-big-frame>
Dziennikarka, pisarka, podcasterka. Uczestniczka projektów społecznych mających na celu rozpowszechnianie informacji na temat przemocy domowej. Prowadziła własne projekty społeczne różnego rodzaju: od rozrywki po film dokumentalny. W Hromadske Radio tworzyła podcasty, fotoreportaże i filmy. Podczas inwazji na pełną skalę rozpoczęła współpracę z zagranicznymi mediami, uczestnicząc w konferencjach i spotkaniach w Europie, aby rozmawiać o wojnie na Ukrainie i dziennikarstwie.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Diana Balynska: Dlaczego większość Ukrainek za granicą pracuje poniżej swoich kwalifikacji? I co można z tym zrobić?
Antonina Kurec: To naprawdę paradoksalna sytuacja, kiedy kraje przyjmujące Ukraińców otrzymują wspaniałe zasoby edukacyjne i kadrowe, ale nie wykorzystują ich w pełni.
Statystyki są niepokojące: według socjologów około 68% ukraińskich migrantów w 2024 r. pracowało na stanowiskach poniżej swoich rzeczywistych kwalifikacji.
Tylko jedna trzecia dyplomowanych uchodźców znalazła pracę wymagającą wyższego wykształcenia. Dysponujemy potencjałem ludzkim, który może zmienić Ukrainę po wojnie.
Mowa tu o szeregu barier, znacznie głębszych niż tylko kwestia języka. Po pierwsze, mamy problem z regulacją zawodów i powolnym uznawaniem dyplomów, tzw. nostryfikacją. Dotyczy to zwłaszcza dziedzin wymagających licencji, takich jak medycyna.
Po drugie, niezwykle ważnym aspektem jest opieka nad dziećmi. Większość migrantów to kobiety z dziećmi. A pracodawcy, zwłaszcza w sektorach wymagających kwalifikacji, wymagają pełnego zatrudnienia.
Kwestia, gdzie umieścić dzieci w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym, staje się kluczowym czynnikiem ograniczającym dla wykwalifikowanych matek
Aby rozwiązać tę sytuację, potrzebne są wspólne programy między krajami. Oznacza to, że oprócz intensywnej nauki języka polskiego potrzebujemy szybkiej walidacji kwalifikacji, a także płatnych staży w sektorach deficytowych, takich jak opieka zdrowotna, logistyka czy energetyka. Bardzo potrzebne są również przedszkola zapewniane przez pracodawców lub państwowa pomoc w opiece nad dziećmi. Tylko w ten sposób będziecie w stanie wykorzystać ten „ukryty potencjał”, a co najważniejsze — ludzie powrócą do Ukrainy z nową, cenną europejską wiedzą specjalistyczną.
Kobiety z Ukrainy pracują za granicą najczęściej poniżej swoich kwalifikacji: Marek BAZAK/East News
Wspomniała Pani o nostryfikacji dyplomów. Biorąc pod uwagę, że jest to dość długi, wyczerpujący i kosztowny proces, czy istnieją jakieś sposoby, aby go uprościć?
Dobre pytanie. Współpracuję z uniwersytetami i wiem, że istnieją odrębne umowy o wzajemnym uznawaniu dyplomów akademickich między Polską a Ukrainą. Są jednak dziedziny, które wymagają dodatkowej weryfikacji.
Byłoby wspaniale, gdyby na szczeblu rządowym udało się uzgodnić jakiś fast track (przyspieszone procedury — red.) dla zawodów deficytowych, coś w rodzaju „zielonych korytarzy”. Albo stworzyć jeden e-rejestr, w którym można by od razu weryfikować te dyplomy.
W praktyce światowej stosuje się już tzw. skill bridges (mosty umiejętności), które są aktywnie wykorzystywane przez międzynarodowe firmy. Skupiają się one nie na ogólnych dokumentach, ale na tym, co dana osoba wie i potrafi. Podobne Skill Bridges działają już z powodzeniem w UE i Kanadzie.
Dobrą praktyką są centra oceny (assessment centers), gdzie sprawdza się praktyczne umiejętności, a nie tylko papier. Im częściej będziemy to robić, tym szybciej będziemy zapełniać miejsca pracy wykwalifikowanymi pracownikami.
Kobiety w „męskich” zawodach
Czy wzrost napięć społecznych i konkurencji na polskim rynku pracy może stać się zewnętrzną presją, która skłoni Ukraińców do powrotu do domu?
Nie uważam, że tylko ten czynnik będzie kluczowym katalizatorem masowego powrotu. Tak, nastroje społeczne ulegają wahaniom, ale większość Polaków nadal jest przychylna Ukraińcom.
Decyzja o powrocie jest podyktowana znacznie ważniejszymi powodami niż sytuacja na polskim rynku pracy. Przede wszystkim jest to bezpieczeństwo, zakończenie wojny. Po drugie, jest to dostępność lub brak mieszkania w Ukrainie. Nie możemy zapominać, że ogromna część ludzi po prostu nie ma dokąd wracać, ponieważ ich domy zostały zniszczone. Powrót dla was oznacza w rzeczywistości kolejny start od zera.
Abyście wrócili, Ukraina musi zaproponować wam zrozumiałą, uczciwą i motywującą strategię powrotu z namacalnymi ułatwieniami, programami uzyskania mieszkania i, co najważniejsze, gwarantowanymi miejscami pracy.
Pewność zatrudnienia i zapewnienia bytu rodzinie to kluczowy warunek powrotu.
Podejście to jest zgodne z praktyką EBRD i Banku Światowego w zakresie odbudowy powojennej.
Osobiście aktywnie angażuję się w dialog z międzynarodowymi partnerami na temat modeli powrotu wykwalifikowanych pracowników.
Jeśli chodzi o ukraiński rynek pracy: jacy specjaliści są obecnie najbardziej poszukiwani? Gdzie odczuwa się największy niedobór kadr, zwłaszcza biorąc pod uwagę potrzeby odbudowy?
W samym słowie „odbudowa” zawarte jest już budownictwo, gdzie obecnie istnieje największy popyt i największy niedobór kadr w Ukrainie. Wynika to nie tylko z migracji, ale także z faktu, że specjaliści w większości walczą na wojnie.
Bardzo poszukiwani są również specjaliści z zakresu energetyki i sieci. Wróg nieustannie bombarduje naszą infrastrukturę, dlatego ciągle potrzebujemy odbudowy. Równie pilnie potrzebni są logistycy, kierowcy. Są to branże, które, jak wiesz, krzyczą, że brakuje ludzi. Niedawno sama widziałam młodą dziewczynę-dźwigniarza i powoli zaczynamy przyzwyczajać się do widoku kobiet za kierownicą ciężarówek. Co ważne, wynagrodzenia w tych branżach również znacznie wzrosły. Pracodawcy są gotowi płacić, aby ludzie zajmowali te bardzo ważne stanowiska. Będzie to największa potrzeba w ciągu najbliższych 5 lat.
Kobiety sprzątają po kolejnym rosyjskim ataku na Kijów, 10.07.2025. fото: OLEKSII FILIPPOV/AFP/East News
W jaki sposób biznes i państwo powinny strategicznie zmienić swoje podejście, aby zapewnić kobietom realne możliwości rozwoju kariery?
Całkowicie słusznie podkreślasz, że Ukraina musi przemyśleć sposób, w jaki budujemy możliwości kariery dla kobiet. Potrzebujemy nie tylko równych wynagrodzeń, ale także głębokiego wsparcia systemowego. Takim systemowym wsparciem zajmuje się społeczność Women Leaders for Ukraine, a jako jej członkini osobiście uczestniczyłam w opracowaniu programu przygotowującego kobiety-liderki do pracy w energetyce. Kobiety uczyły się, zdobywały umiejętności techniczne i przywódcze, a prawie wszystkie uczestniczki projektu znalazły następnie zatrudnienie.
Jeśli chodzi o wsparcie społeczne, w Ukrainie istnieje już wiele bezpłatnych szkoleń i kursów dla kobiet, które zostały zmuszone do przejęcia biznesu porzuconego przez mężów, którzy wyruszyli na wojnę. Są to szkolenia z zakresu finansów, marketingu, logistyki. Dostępna jest również pomoc psychologiczna. Jednak niestety nie widzę jeszcze systemowych podejść społecznych (takich jak państwowe przedszkola lub pomoc w opiece nad dziećmi) na poziomie biznesu i państwa. To jest coś, co jeszcze trzeba wdrożyć.
A jak przebiega reintegracja i zatrudnienie weteranów? Czy są już jakieś systemowe programy?
To bardzo aktualny temat. Już w 2023 roku uruchomiono zakrojone na szeroką skalę programy (na przykład „Veteran Hub”), w ramach których pracodawcy otrzymywali bezpłatne szkolenia dotyczące adaptacji weteranów. Moje doświadczenie potwierdza, że takie programy są dość skuteczne w integracji weteranów z powrotem w środowisku pracy.
Popyt na weteranów jest duży, ponieważ wracają oni jako wspaniali liderzy. Posiadają cenne umiejętności nabyte w wojsku: determinację, krytyczne myślenie, umiejętność oceny ryzyka
Wielu weteranów po demobilizacji otwiera własne firmy. Zostali przedsiębiorcami, ponieważ głęboko odczuwają wartość życia i nie boją się ryzykować, chcą realizować swoje marzenia. To bardzo udany trend, a firmy są bardzo zainteresowane takimi pracownikami.
Jak sprowadzić ludzi z powrotem do Ukrainy?
Czy odczuwa się odpływ młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat, którzy wyjeżdżają za granicę na studia lub w poszukiwaniu perspektyw zawodowych? Jakie ryzyko to niesie?
Podczas wojny trudno jest operować dokładnymi danymi na temat tego, ilu młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat faktycznie wyjechało. Musimy opierać się na statystykach z granic, a one nie dają jasnego obrazu tego, którzy z nich opuścili kraj na zawsze.
Jednak tendencja jest widoczna, na przykład mamy wysoki odsetek ukraińskich studentów w Polsce. Około 43% wszystkich zagranicznych studentów w roku akademickim 2023-2024 w Polsce to Ukraińcy. To duży odsetek.
Ryzyko związane z odpływem młodzieży jest dla Ukrainy znaczne: tracimy całą grupę, która tworzy innowacje.
W szczególności są to inżynierowie IT, ludzie z wyższym wykształceniem. Oczywiście można powiedzieć: niech te dzieci wyjeżdżają i uczą się, zachowują swoje zdrowie psychiczne w krajach, gdzie panuje pokój, a z czasem wrócą już wykształcone, aby odbudować Ukrainę. Ale aby wróciły, potrzebna jest platforma powrotu.
Z pewnością wprowadziłabym stypendia celowe na zasadzie „uczyć się i wracać” lub stypendia z gwarancją zatrudnienia w projektach odbudowy. Niezbędne są również preferencyjne kredyty hipoteczne dla młodzieży, ponieważ wielu z nich pochodzi z okupowanych terytoriów lub straciło mieszkanie z powodu wojny.
Wśród ekspertów pojawia się opinia, że powróci około 1/3 osób, które wyjechały. Czy zgadzasz się z tą prognozą? Co powinno być najważniejszym czynnikiem motywującym do powrotu?
Nie bardzo wierzę, że powróci tylko jedna trzecia, ale niech ta teza pozostanie. Powinna ona skłonić nasze państwo do podjęcia zdecydowanych kroków, aby tak się nie stało.
Po pierwsze, Ukraina musi wysłać jasny i silny komunikat, że kraj się zmienił. Dotyczy to zarówno świadczenia wysokiej jakości usług administracyjnych, jak i przejrzystości. Po drugie, chodzi o rolę w wielkiej odbudowie. Dla wykwalifikowanych specjalistów może to być oferta wyższego stanowiska, rozwoju kariery i, co niezwykle ważne, element misji – przekazanie europejskiego doświadczenia swojemu krajowi.
I co najważniejsze:
Program państwowy musi być taki sam dla tych, którzy byli za granicą, jak i dla osób wewnętrznie przesiedlonych. Nie można dzielić obywateli!
Powinna to być kombinacja ofert pracy, mieszkania i poczucia misji odbudowy.
Ukrainka podczas kursu kulinarnego, Оlsztyn, 2022. fото: Hubert Hardy/REPORTER
- Chcę przekazać jasny komunikat Ukraińcom za granicą: wasze doświadczenie w Polsce nie jest zmarnowanym zasobem. To podstawa powojennego rozwoju Ukrainy. Wracając do kraju przywieziecie ze sobą standardy Unii Europejskiej, jej wartości. Wiecie, jak wzmocnić biznes i państwo. Dlatego inwestujcie w tę wiedzę i doświadczenie, nie ulegajcie wpływom negatywnych narracji! Pracujcie, uczcie się, zdobywajcie wykształcenie. To wasza strategiczna inwestycja w waszą osobistą przyszłość, a także w konkurencyjność naszej Ukrainy w Europie.
Krystyna Leskakowa była w Ukrainie nauczycielką języka angielskiego, a obecnie uczy obcokrajowców języka fińskiego. Do Finlandii przyjechała w 2022roku ze swoją małą córeczką. Wybór kraju nie był przypadkowy — w fińskim mieście Tampere mieszka matka Krystyny.
— Mieliśmy gdzie się zatrzymać, a tym, którzy nie mieli gdzie się zatrzymać, w 2022 roku pomagał Czerwony Krzyż — opowiada. — Obecnie za to odpowiada już inna organizacja. Nowo przybyłym Ukraińcom, tak jak wcześniej, nadal się pomaga się: większość z nich osiedla się w dużych mieszkaniach przerobionych na akademiki. W trzypokojowym mieszkaniu może mieszkać kilka rodzin, z których każda ma swój pokój. Jeśli rodzina jest duża, może otrzymać osobne mieszkanie, ale tylko tymczasowo. Po upływie roku od przyjazdu osoba ma prawo do miejskiej rejestracji, a wraz z nią — nowe możliwości.
Jak wszędzie, w Finlandii ważne jest znajomość lokalnego języka. Krystyna nauczyła się fińskiego i obecnie nawet uczy go innych.
Do momentu uzyskania zameldowania jedyną dostępną pomocą finansową jest zasiłek dla uchodźców w wysokości około 300 euro miesięcznie. Po uzyskaniu zameldowania można ubiegać się o podstawową pomoc społeczną, która w przypadku osób bezrobotnych wynosi około 600 euro miesięcznie. Jednocześnie można otrzymać pomoc na opłacenie czynszu za mieszkanie. Przed uzyskaniem zameldowania opcja ta jest niedostępna, więc albo mieszkasz w akademiku, albo samodzielnie wynajmujesz mieszkanie.
Osoby, które przybyły do Finlandii, są rejestrowane na giełdzie pracy, gdzie dla każdego Ukraińca w wieku produkcyjnym opracowuje się plan integracji. Obejmuje on naukę języka fińskiego do poziomu A2-B1 (czasami nawet B2), potwierdzenie lub podwyższenie kwalifikacji, zatrudnienie.
Obecnie okres integracji skrócono z trzech do dwóch lat, a w ciągu dwóch lat bardzo trudno jest nauczyć się fińskiego od podstaw. Znam niewiele osób, które po trzech latach pobytu w Finlandii mają pewny poziom B1. Dlatego większość idzie do pracy fizycznej.
Ogólnie rzecz biorąc, w Finlandii do każdej pracy potrzebne są kwalifikacje. W 2002 roku wiele firm przymykało na to oko, ponieważ chciało pomóc Ukraińcom. Jednak nawet do pracy w sprzątaniu potrzebne są kwalifikacje, czyli dwa i pół roku nauki. Wielu Ukraińców uczy się na młodszy personel medyczny, aby pracować na przykład w domu spokojnej starości. Mężczyźni często idą na budowę lub zostają ślusarzami i elektrykami. Dobrze płatna jest tu praca spawacza, ale wszystko znowu sprowadza się do języka — bez fińskiego nie ma mowy.
Krystyna zaczęła uczyć się fińskiego jeszcze w Ukrainie
- I chociaż było to ponad dziesięć lat temu, w stresie wiele rzeczy sobie przypomniałam— mówi. — W 2022 roku mój poziom był gdzieś pomiędzy A1 a A2. Od razu zapisałam się na płatne kursy, gdzie nauka była bardziej intensywna. Równolegle zajęłam się potwierdzeniem mojego dyplomu nauczyciela. Aby mieć prawo do nauczania, na przykład w liceum, musiałam dokończyć naukę — na szczęście bezpłatnie — w wyższej szkole zawodowej.
Mój zawód jest w Finlandii bardzo poszukiwany — większość ludzi uczy się tu angielskiego. Ale bez znajomości fińskiego można znaleźć pracę tylko w szkole międzynarodowej. Chociaż Finowie tak bardzo kochają swój język, że nawet specjaliście, który w pracy używa wyłącznie angielskiego, pracodawca raczej zaproponuje opłacenie kursów fińskiego. Kończyłam jeden kurs za drugim, a potem trafiłam na praktykę zawodową do college'u, gdzie uczy się fińskiego imigrantów. Po praktyce zaproponowano mi stanowisko instruktora, który pomaga studentom. Moja fiński był już wtedy na poziomie B2, a teraz sama go uczę. Chociaż początkowo planowałam uczyć angielskiego.
Helsinki 2025
Zdaniem Krystyny, nawet jeśli pracujesz, możesz otrzymać pomoc finansową na opłacenie czynszu — wszystko zależy od poziomu dochodów. Jeśli wynagrodzenie jest niewystarczające, państwo rekompensuje brakującą kwotę. Ukraińcy, którzy nie pracują, żyją z zasiłku socjalnego w wysokości 600 euro miesięcznie. Za te pieniądze można przeżyć w Finlandii.
— Bo jeśli ktoś nie pracuje, rachunki za prąd i wodę również pokrywa pomoc społeczna. Głównym wydatkiem będzie jedzenie, a ubrania można po prostu kupować w second handach.
Dźwięk pary pozwala zapomnieć o wszystkich smutkach
W Finlandii stałymi klientami second handów mogą być ludzie zamożni, którzy traktują takie doświadczenie jako możliwość ekologicznego życia i nadania rzeczom drugiego życia. Finowie są dość oszczędni, mało kto żyje tu na szeroką skalę. My, Ukraińcy, lubimy dawać drogie prezenty, a tutaj można podarować na przykład skarpetki — bo najważniejsza jest nie cena prezentu, ale uwaga.
Wydaje mi się, że Finowie są bardziej powściągliwi i spokojni niż Ukraińcy. Nie spieszą się, nie denerwują. Wykonują swoją pracę, ale bez stresu.
W większości przypadków dzień pracy zaczyna się o siódmej rano, ale już o7:20 wszyscy idą na przerwę kawową. Po godzinie — na kolejną, potem jeszcze jedną, a o 11:00 jest już pora na lunch. A jeśli dzień pracy kończy się o16:00, to o 15:58 przy biurkach nie ma już nikogo.
Ponieważ dla Finów praca to tylko praca, a życie to przede wszystkim bycie z rodziną, spacery na łonie natury, wycieczki nad jeziora, czerpanie radości z życia.
Krystyna z córką w Laponii, która jest marzeniem wielu dzieci na całym świecie
Kolejnym znanym elementem fińskiej filozofii jest sauna. Finowie chodzą do sauny w środy, piątki i weekendy — i prawie wszyscy miejscowi, których znam, nie naruszają tej tradycji. To sposób na relaks i odstresowanie się. W saunie,do której teraz czasami chodzę, znajduje się napis, który w tłumaczeniu z języka fińskiego oznacza, że dźwięk pary sprawia, że zapomina się o wszystkich smutkach. W saunie nie wypada dużo rozmawiać — chodzi o to, aby siedzieć i cieszyć się dźwiękiem, który powstaje, gdy woda spada na rozgrzane kamienie. Zrozumienie tego zen zajęło mi trzy lata. Już umiem cieszyć się sauną, ale nie potrafię jeszcze pracować całkowicie bez stresu.
Zasada unikania stresu stosowana jest tutaj również w nauce. Moja córka ma osiem lat i dla niej szkoła to przyjemność. Tutaj dzieci traktowane są jak osobowości, których nikt nie próbuje łamać ani wtłaczać w standardy. Nauczyciel nigdy nie skrytykuje ucznia podczas lekcji lub w obecności innych osób.
Nawiasem mówiąc, w szkołach uczy się tutaj dwóch języków obcych: oprócz angielskiego — również szwedzkiego, który w Finlandii jest drugim językiem państwowym. Patrząc na to, jak moja córka uczy się angielskiego, rozumiem, że program nauczania jest tutaj znacznie łatwiejszy niż w Ukrainie. Jednocześnie większość Finów dobrze zna angielski. Być może właśnie ta łatwość nauczania daje rezultaty, ponieważ dzieci nie postrzegają języka obcego jako czegoś obcego i skomplikowanego. Jeśli chodzi o nauczanie dorosłych, główna różnica w porównaniu z Ukrainą polega na tym, że nauczyciel przekazuje ci do dwudziestu procent materiału. Reszta to samodzielna nauka.
Zwolnienie lekarskie z powodu depresji
- Moja piętnastoletnia córka również jest bardzo zadowolona z fińskiej szkoły — opowiada Inna Bogacz, która w 2022 roku przeprowadziła się do fińskiego miasta Espoo. — Miło mnie zaskoczyło, że dzieci mają tu wszystko: od zeszytów i długopisów po laptopy. I nic nie trzeba kupować. W szkołach jest najnowszy sprzęt, a takiej ilości instrumentów muzycznych, jak w klasie muzycznej mojej córki, nie widziałam jeszcze nigdzie. Jeśli potrzebne są dodatkowe zajęcia z nauczycielem, są one bezpłatne. Teraz moja córka rozpoczyna orientację zawodową, która polega na tym, że dzieci wyjeżdżają na dwutygodniową praktykę do wybranej przez siebie organizacji, aby wypróbować ten lub inny zawód.
W przeciwieństwie do córki, która już dobrze zna język fiński, mi nie przychodzi to łatwo. Ale pracuję w sklepie, gdzie codziennie rozmawiam z ludźmi. Zajmuję się również malowaniem ubrań (w Ukrainie miałam własną pracownię artystyczną). Zawsze powtarzam, że w Finlandii mam dwie prace: ilustrację – dla duszy (miałam tu nawet wystawę!), a sklep – aby zarabiać i nie być na utrzymaniu państwa. To ciężka praca fizyczna z ośmiogodzinnymi zmianami, ale pozwala zarobić. Dodatkowo ukończyłam tutaj college na kierunku „kosmetologia”, a także uczę ukraińskie dzieci rysunku w ukraińskim centrum w Helsinkach.
Inna na wystawie swoich prac w mieście Kaari, 2024 r.
W planach mam przejście na wizę pracowniczą, która prowadzi do stałego pobytu. W Finlandii jest to możliwe, jeśli ma się umowę o pracę na określoną liczbę godzin.
W Finlandii ważne jest, aby mieszkać bliżej dużego miasta, ponieważ to właśnie tam są możliwości. Ukraińcy, których po przyjeździe osiedlono w prowincjach na północy, z czasem i tak przenosili się bliżej miast. W mieście jest praca, ale życie jest tu droższe. W Espoo miesięczny czynsz za trzypokojowe mieszkanie wynosi około 1400 euro (w Helsinkach jest drożej). Mniejsze mieszkanie będzie kosztować około 800 euro, ale wraz z opłatami komunalnymi — około tysiąca (przy czym minimalna płaca wynosi obecnie około 13 euro za godzinę). Należy również wziąć pod uwagę, że mieszkanie do wynajęcia będzie puste - może nawet nie będzie podłączone do prądu. Wszystko - od mebli po żarówki - kupujesz sam. Jedyne, co będzie to kuchnia.
Pralki nie są dostępne dla wszystkich: w wielopiętrowym budynku można na zmianę z sąsiadami prać i suszyć rzeczy w specjalnie wyposażonej pralni. Nie masz też prawa tapetować ani malować ścian na kolor inny niż biały, szary lub niebieski. W Finlandii, podobnie jak w innych krajach skandynawskich, preferuje się minimalistyczne wnętrza z białymi ścianami i meblami z IKEA. W fińskim domu nie zobaczysz złotych zasłon ani łóżka z baldachimem. Nawiasem mówiąc, domy są tu ciepłe, mają centralne ogrzewanie, co jest bardzo ważne w surowym klimacie.
Nasze miasto Espoo leży na południowym wybrzeżu, ale nawet tutaj bywa bardzo zimno (kiedyś było minus trzydzieści stopni i powietrze dosłownie zamarzało w nosie), a śnieg może padać nawet w maju. Najtrudniejszy okres przypada tutaj na listopad: wszystko wokół jest szare, ciągle pada deszcz, a dzień jest bardzo krótki. Idzie się do pracy w ciemności, wraca się również w ciemności. To przygnębia, wywołuje depresję. Dlatego wiele osób przyjmuje nie tylko witaminę D, ale także leki przeciwdepresyjne.
Mówi się, że Finlandia jest krajem szczęśliwych ludzi, ale jednocześnie odnotowuje się tu wysoki poziom samobójstw.
Stres lub depresja mogą być przyczyną nieobecności w pracy i wystawienia zwolnienia lekarskiego.
Nie powiedziałabym, że ludzie tutaj dużo piją. Alkohol jest bardzo drogi, a ludzie, którzy naprawdę go lubią, płyną promem do Tallina, skąd wracają z całymi wózkami butelek. Kiedyś płynęłam takim promem i byłam jedyną pasażerką bez wózka.
Pomimo specyficznego klimatu, Finlandia mi się podoba. W ogóle nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania. Bielizna termiczna, a także nieprzemakalne spodnie i kurtki — to tutaj rzeczy pierwszej potrzeby. W Finlandii nie ma gór, za to jest wiele pięknych jezior. Często spotykamy tu sarny, jelenie, lisy.
Fińskie lasy zamiast zniszczonych ukraińskich miast
- Lasy i jeziora nadają Finlandii szczególny surowy urok — potwierdza Krystyna Leskakova. — Są też białe noce, do których również trzeba się przystosować. Upały zdarzają się tu rzadko, chociaż tego lata przez całe trzy tygodnie temperatura utrzymywała się na poziomie około 28 stopni. Dla Finów jest to upał, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie ma tu klimatyzacji. Finom pomaga przetrwać niespodzianki klimatu zasada „nie stresować się”, spacery, a zimą —narty.
Jest jeszcze Laponia, gdzie trafia się do prawdziwej zimowej bajki. Kiedyś pojechałyśmy tam z córką na jeden dzień. Przed Bożym Narodzeniem panuje tam niesamowita atmosfera, ale nawet bez noclegu jest to bardzo kosztowna przyjemność.
Zajączek przy domu
Według Krystyny y i Inny Finowie nadal aktywnie pomagają Ukraińcom, omawiając potencjalne zagrożenie dla ich kraju ze strony sąsiedniej Rosji.
— W historii Finlandii również była wojna z Rosją, więc Finowie nas rozumieją i wspierają — mówi Krystyna. — Fakt, że Rosja dąży do rozszerzenia agresji na kraje UE, jest tutaj również żywo dyskutowany. Sądząc po nastrojach, Finowie w razie potrzeby pójdą bronić swojej ziemi. Chociaż oczywiście nikt nie jest gotowy na wojnę pod względem moralnym. Dzięki zabezpieczeniu socjalnemu Finowie są znacznie bardziej zrelaksowani niż my przed wojną.
W Finlandii naprawdę czujesz się bezpiecznie: rozumiesz, że jeśli nagle stracisz pracę, państwo cię wesprze, a jeśli nagle zachorujesz, nie będziesz musiał szukać pieniędzy na drogie leczenie.
I to jest jeden z powodów, dla których tak wielu Ukraińców myśli o pozostaniu w Finlandii nawet po zakończeniu działań wojennych. Drugim powodem jest pochodzenie Ukraińców, którzy przybyli do tego kraju.
„Jest coś, co odróżnia Finlandię od Polski i innych krajów zachodnioeuropejskich: przybyło tu wielu Ukraińców z okupowanych terytoriów lub ze wschodu Ukrainy” – cytuje socjologa, członka zarządu Stowarzyszenia Ukraińców w Finlandii Arsenija Swynaienko fińskie media YLE. „Była to niemal jedyna droga, aby dostać się z okupowanych terytoriów przez Rosję do Europy Zachodniej, przede wszystkim do Finlandii, Estonii lub Łotwy. Ci ludzie nie mają dokąd wracać. Stracili wszystko, ich miasta i wioski zostały zniszczone”.
Dlatego coraz więcej Ukraińców, którzy przebywali w kraju na podstawie tymczasowej ochrony, przechodzi obecnie na długoterminowe pozwolenie na pobyt typu A, które po czterech latach pobytu i pracy w Finlandii umożliwia ubieganie się o pozwolenie na pobyt stały. I chociaż prawo przewiduje, że osoba przebywająca w kraju może posiadać tylko jedną kartę pobytu, dla Ukraińców zrobiono wyjątek — mogą oni posiadać zarówno tymczasową ochronę, jak i pozwolenie na pobyt długoterminowy.
Gremi Borsch Fest — największy charytatywny festiwal współczesnej kultury ukraińskiej w Europie, który już czwarty rok z rzędu odbywa się w różnych miastach Polski, za każdym razem zbierając miliony hrywien na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy.
W ciągu czterech lat — od 2022 do 2025 roku — trzydzieści festiwali zorganizowanych przez fundację Gremi Foundation zgromadziło setki tysięcy uczestników i zapewniło ponad cztery miliony złotych pomocy (około 46 milionów hrywien) — na wsparcie 15 tysięcy ukraińskich żołnierzy.
Jak Gremi Borsch Fest wyrósł z lokalnej inicjatywy do rangi wielkiej platformy dialogu kulturowego, burząc stereotypy i wrogie narracje, opowiada założycielka Gremi Foundation Galina Kirichenko.
Galina Kirichenko. Archiwum prywatne
Diana Balińska: Jak długo mieszka Pani za granicą i czym jest dla Pani dziś Ukraina?
Galina Kirichenko: Za granicą mieszkam od czasów studenckich. Ukończyłam uniwersytet w Bremie w Niemczech i długo mieszkałam tam z rodziną. Obecnie moje życie toczy się między trzema krajami: Niemcami, Wielką Brytanią i Polską. Jednak tylko Ukraina jest dla mnie domem. Nawet gdy fizycznie jesteś daleko, ona zawsze pozostaje w sercu. To miejsce siły, które nadaje sens wszystkim moim działaniom.
Jak Jak wpadła Pani na pomysł stworzenia festiwalu Borsch Fest?
W pierwszych dniach pełnoskalowej inwazji wraz z mężem Jewhenem uznaliśmy, że nie możemy pozostać obojętni i musimy wykorzystać zasoby naszej firmy, by pomóc armii. Na początku wszystko było proste: własne pieniądze, szybkie decyzje, konkretne działania. Założyliśmy fundację i zaczęliśmy robić to, co realnie mogliśmy — z terytorium Polski.
Jednym z naszych pierwszych kroków była ewakuacja 200 kobiet z dziećmi — rodzin naszych pracowników — do miasta Dąbrowa Górnicza niedaleko Katowic. Po kilku tygodniach adaptacji zrozumieliśmy, jak trudne jest dla ludzi rozstanie z domem. Zorganizowaliśmy więc małe spotkanie dla Ukraińców: ugotowaliśmy 50 litrów barszczu i zaprosiliśmy gości. Wydarzyło się coś niespodziewanego — przyszło niemal trzykrotnie więcej osób, niż planowaliśmy. Dołączyli Ukraińcy z całego miasta.
Zdjęcie: Nataliia Kulynych
Goście spontanicznie zebrali pierwszą kwotę darowizn na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy. Za te pieniądze kupiliśmy 200 opasek uciskowych. Już następnego dnia zaczęliśmy otrzymywać wiadomości z innych polskich miast: „Czy moglibyście zorganizować coś takiego u nas?”.
To doświadczenie pokazało nam, że proste, nieformalne spotkania mogą stać się skutecznym narzędziem działania — nawet jeśli nie masz jeszcze rozpoznawalnego nazwiska w świecie organizacji dobroczynnych.
Miesiąc później powtórzyliśmy spotkanie w Gdańsku. Tym razem ugotowaliśmy już 200 litrów barszczu. I znów – przyszło więcej gości, niż się spodziewaliśmy. Stało się jasne, że zapotrzebowanie na takie inicjatywy jest ogromne. Po drugim wydarzeniu postanowiliśmy przekształcić spontaniczne spotkania w systematyczną działalność i przygotowaliśmy serię imprez w całej Polsce na kolejne pół roku. Tak rozpoczęła się historia Gremi Borsch Fest i Gremi Foundation.
W 2023 roku zorganizowaliśmy dziewięć festiwali w różnych miastach, ale mimo doświadczenia wciąż mierzyliśmy się z tym samym wyzwaniem: gości było więcej, niż planowaliśmy, a barszczu nigdy nie wystarczało. W 2024 roku ugotowaliśmy go już ponad 8,4 tysiąca litrów.
Jaka jest główna idea festiwalu? Co przede wszystkim chcieliście przekazać polskiej publiczności?
Festiwal od początku miał być platformą wolontariatu i zbiórek na rzecz armii – na zakup sprzętu ochronnego, dronów, systemów walki elektronicznej i tym podobnych. Ale już podczas pierwszych wydarzeń postawiliśmy sobie także inny, równie ważny cel – wykorzystać język kultury, by połączyć Ukraińców i Polaków. Bo wspierając Ukrainę, wspieramy bezpieczeństwo całej Europy.
Czy nie zarzucano wam, że festiwal barszczu to próba „narzucania” ukraińskiej kultury?
Narzucanie to wtedy, gdy ktoś coś wymusza. My po prostu zapraszamy. A Polacy przychodzą z ciekawością i otwartością. Próbują barszczu, słuchają muzyki, pytają o Ukrainę. To zawsze jest spotkanie w duchu wzajemności. Dlatego Gremi Borsch Fest nie polega na „narzucaniu”, tylko na „dzieleniu się”.
Na czym polega siła projektów kulturalnych w porównaniu z polityką, jeśli chodzi o opowiadanie historii Ukrainy?
Polityka i wiadomości to logika, liczby, argumenty. Kultura natomiast dotyka serca. Kiedy ktoś próbuje pysznego barszczu albo słucha pięknej ukraińskiej piosenki, doświadcza pozytywnych emocji. I wtedy Ukraina przestaje być tylko „krajem wojny” — staje się krajem ludzi, twórczości i życia.
Zdjęcie: Gremi Borsch Fest
Jakie ukraińskie narracje warto dziś wyjaśniać polskiemu społeczeństwu?
Najważniejsza: walczymy nie tylko za siebie. To wojna także o Polskę i o Europę. Europejczycy się „męczą”: co jakiś czas wojna w Ukrainie schodzi na dalszy plan, ludzie popadają w złudzenie normalności. Na to nie można pozwalać — trzeba przypominać. Druga: Ukraina jest różnorodna, ale łączy nas dążenie do wolności i rozwoju. I trzecia: Ukraina nie sprowadza się wyłącznie do wojny. Jest też inna Ukraina — młoda, kreatywna, nowoczesna. To ona jest gwarancją naszej przyszłej wygranej.
Czy w trakcie lat organizowania festiwalu zmieniło się nastawienie Polaków do Ukrainy?
Bardzo. Jeśli na początku na festiwal przychodzili głównie Ukraińcy, to dziś znaczną część gości stanowią Polacy. Dla nich to okazja, by zobaczyć Ukrainę nie przez wiadomości, lecz przez muzykę, sztukę, jedzenie i bezpośrednie spotkanie.
Z jakimi stereotypami lub mitami na temat Ukrainy najczęściej spotykacie się w Polsce? Jak udaje się je obalać?
Najpowszechniejszy stereotyp głosi, że Ukraińcy przyjechali do Polski jedynie jako „tania siła robocza”, zabierają miejsca pracy i nie zamierzają się integrować. Tymczasem nasi rodacy zakładają tu firmy, pracują w sektorach wysokich technologii i branżach kreatywnych, regularnie płacą podatki i wnoszą istotny wkład w lokalną gospodarkę. Drugi, równie częsty mit mówi, że Ukraińcy w Polsce korzystają ze wszystkich świadczeń socjalnych i „żyją na koszt państwa”. W rzeczywistości co najmniej 78% Ukraińców pracuje legalnie. Są też bolesne kwestie historyczne. Jednak to właśnie kultura burzy te mury szybciej niż jakiekolwiek oświadczenia polityczne.
Zdjęcie: Nataliia Kulynych
Czy odczuwacie wpływ rosyjskiej propagandy w Polsce? Jak projekty kulturalne mogą się jej przeciwstawiać?
Tak, szczególnie w okresie wyborów. Wtedy w mediach społecznościowych pojawiały się tysiące negatywnych wpisów o Ukraińcach. Co ciekawe, potwierdzają to właśnie polskie badania. To klasyczny przykład działania propagandy: przemilczeć temat wojny i zastąpić go innymi lękami oraz stereotypami. Ale właśnie tutaj kultura okazuje się skuteczna. Bo jeśli ktoś osobiście spotkał Ukraińców na festiwalu, porozmawiał z nimi, spróbował barszczu, to nie uwierzy już w kłamstwa. Ma własne doświadczenie — silniejsze niż cudze fake newsy.
Jaką widzi Pani przyszłość dla Gremi Borsch Fest, zwłaszcza po zwycięstwie Ukrainy?
Gremi Borsch Fest jest już dziś największym street festiwalem współczesnej kultury ukraińskiej w Europie. Na razie jednak jego lokalizacja ogranicza się do Polski. W przyszłości chcemy rozszerzyć jego formułę na inne kraje Europy. Marzymy, by Gremi Borsch Fest stał się dla Europejczyków symbolem tego, że Ukraina przetrwała — i przyniosła do Europy swoją siłę, kulturę i inspirację. Byśmy mówili już nie tylko o bólu i stratach, lecz także o odbudowie i nowym życiu.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, wraz z Pierwszą Damą Ukrainy Ołeną Zełenską uzgodnili pomysł wystawienia w Ameryce opery o Ukraińcach, by pomóc Ukrainie być lepiej słyszaną na świecie. Gelb jest przyjacielem Ukrainy, odmówił współpracy swojego teatru z rosyjskimi artystami popierającymi reżim Putina. Zaprosił też na staż i występy ukraińskich śpiewaków operowych. Libretto do przyszłej opery napisał amerykański dramaturg George Brant, a dyrygentką została Keri-Lynn Wilson, Kanadyjka znana z kierowania Ukraińską Orkiestrą Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) i zespołem „Kijowska Kamerata”. Nawiasem mówiąc, Peter Gelb i Keri-Lynn Wilson są małżeństwem o ukraińskich korzeniach.
Pojawiło się pytanie, kto napisze muzykę do nowej opery. Ogłoszono konkurs, wpłynęło ponad 70 zgłoszeń z Ukrainy. Zwyciężył 44-letni Maksym Kołomijec, znany w Ukrainie oboista i kompozytor, którego wielu uważa za jednego z najbardziej „zachodnich” współczesnych ukraińskich kompozytorów – dzięki jego odważnym eksperymentom muzycznym.
Maksym Kołomijec i dyrygentka Keri-Lynn Wilson podczas próby. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Ukraińskie historie, które pójdą w świat
Oksana Gonczaruk: – 14 sierpnia w Warszawie odbyła się światowa premiera suity orkiestrowej z opery „Matki Chersonia”, która zainicjowała europejską trasę koncertową Ukrainian Freedom Orchestra „Niepokonani 2025”. Widzowie po raz pierwszy usłyszeli muzykę z opery, której premiera zaplanowana jest na 2026 rok. Czy do suity weszły najlepsze utwory z opery?
Maksym Kołomijec: – Powiedzmy, że weszły ważne, ponieważ suita jest dziełem samowystarczalnym, musi być interesująca sama w sobie. Napisanie suity nie było łatwe: stworzyłem pierwszą wersję, wysłałem ją do Keri-Lynn, a ona bardzo delikatnie poprosiła o niewielkie przeróbki. Dokonałem ich, wziąłem inne motywy, inaczej skomponowałem całość. Ale suita to ważny krok w promocji nadchodzącej premiery opery „Matki Chersonia” pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson. Obecnie wraz z Ukrainian Freedom Orchestra wyruszyła w trasę po Europie, gdzie da osiem koncertów, a prawie każdy z nich rozpocznie się moją suitą. To naprawdę potężna promocja „Matek Chersonia”. Amerykanie są pod tym względem świetni, wszystko kontrolują, pracują systemowo.
Jak układa się wasza współpraca? Na ile Keri-Lynn Wilson czuje materiał, który Pan jej proponuje?
Wszystko układa się wspaniale. Jest wrażliwą, dobrą osobą i wspaniałą dyrygentką. Mówię tak nie tylko dlatego, że rozpoczęliśmy współpracę. Keri-Lynn na początku wojny stworzyła Ukrainian Freedom Orchestra [w jej skład wchodzą ukraińscy muzycy z różnych orkiestr, teatrów operowych i zespołów z całej Ukrainy i zagranicy – red.]. Wiem, jak brzmi ta orkiestra. Z połową muzyków wchodzących w jej skład grałem na koncertach, to świetni instrumentaliści. Jestem wdzięczny, że Keri-Lynn już po raz czwarty ich ze sobą zbiera.
Nazywa swoich muzyków „żołnierzami muzyki”, a ta jej mała armia światła dokonuje niezwykłych rzeczy
By orkiestra symfoniczna zabrzmiała po długiej przerwie, muzycy ćwiczyli w Warszawie codziennie przez 6 godzin 10 dni z rzędu.
Najważniejsze, że Keri-Lynn poczuła i rozumiała Pana muzykę, bo ona jest skomplikowana.
Dlatego kiedy ją pisałem, dużo rozmawialiśmy. Długo przyglądałem się MET. Jeździłem tam, słuchałem tego, co grają, analizowałem, jak ludzie tam odbierają muzykę, czym w ogóle żyją, jakimi operami i jak je wystawiają.
Próbowałem stworzyć sobie wyobrażenie o tym, jaki powinien być styl opery, która trafi do Nowego Jorku. Bo choć piszę operę ukraińską, premiera odbędzie się najpierw w Warszawie, a następnie w Metropolitan Opera.
Dyrektor generalny Opery Narodowej w Warszawie Waldemar Dąbrowski, dyrygentka Keri-Lynn Wilson i Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Między Verdim a awangardą
Ale to nie powód, by pisać operę radykalnym współczesnym językiem muzycznym...
W tym przypadku na pewno nie. Skupiłem się na języku muzycznym bliskim wielu osobom. No i w zasadzie sama tematyka opery dyktuje styl, bo to przecież historia o matkach, o kobietach, które możemy spotkać w pociągu lub autobusie. To proste kobiety, w przypadku których ciężki los sprawił, że stały się bohaterkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby śpiewały na przykład w stylu Zimmermana czy Berga. Musi być empatia między nimi a muzyką, która oddaje ich charakter.
Pisząc muzykę, inspirowałem się klasyczną operą, choć nazwałbym to raczej rozszerzonym stylem klasycznym, który obejmuje również współczesne techniki.
Nie można po prostu zamknąć oczu i stworzyć coś radykalnie własnego, co zostanie wystawione dwa razy i zapomniane. To musi być bliskie wielu ludziom – czyli w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka popularna. Po to, by opera była wystawiana na całym świecie
Dlaczego wybraliście właśnie taki temat? I jak pracowaliście nad librettem?
W MET, kiedy mowa o nowej operze, wszystko odbywa się bardzo precyzyjnie i jest przemyślane na wszystkich poziomach. Temat wybieraliśmy kilka miesięcy. Trudność polegała na tym, że tematów wojennych wartych przedstawienia w operze są tysiące. To tysiące ludzkich losów i sytuacji, które chciałoby się opisać. Ale właśnie w tym czasie zaczął się pojawiać temat porywania i deportacji ukraińskich dzieci przez Rosjan, co jest jedną z największych zbrodni Rosji – i teatr wybrał ten temat. Nie chcieliśmy po prostu pokazać życie bohatera interesującego tylko Ukraińców, ale poruszyć temat ponadczasowy. Potem rozpoczęło się gromadzenie materiałów.
Wiem, że początkowo chcieliście wykorzystać w libretcie losy konkretnych kobiet i dzieci.
Tak, ale zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ trudno to zrobić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Tu są niuanse dotyczące praw autorskich i czynnik ludzki – ludzie, gdy rzecz dotyczy ich, na pewno będą ingerować w proces. Dlatego postanowiliśmy nie ograniczać się do konkretnych losów i stworzyliśmy postacie zbiorowe. Całkowicie wiarygodne, ale uogólnione, ponieważ składają się z wielu podobnych rzeczywistych sytuacji kobiet, które próbowały odzyskać swoje dzieci.
Temat porwania dzieci jest przerażający. Jak Amerykanie, dla których rodzina jest święta, do tego podchodzą?
Z mojego punktu widzenia Amerykanie nie są ludźmi emocji, ale czynu. Wylewanie łez nie jest ich metodą. A to, jak podchodzą do tego tematu, przejawia się w tym, że poświęcają mu obecnie ogromne zasoby
Dokładają wielkich starań, by ten temat był szeroko rozpowszechniany, i opowiadają o nim wszędzie, gdzie tylko się da.
Występ Ukrainian Freedom Orchestra w Operze Narodowej w Warszawie, 2025 r. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Autorem libretta jest znany amerykański dramaturg George Brant, mistrz współczesnej opery. Czytałam, że ma operę, w której główną bohaterką jest pilotka F16. Jak wygląda wasza współpraca?
To wspaniały dramaturg i niesamowita osoba. Napisał fabułę dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Oprócz niego pracowała nad nią Sasza Andrusyk, która sprawdzała zgodność z dokumentami: kto, gdzie, kiedy, dokąd, jakie wojska się wycofały i w którym momencie. Jest tam wiele takich szczegółów, a ona wszystko sprawdziła. Teraz wszystko wygląda spójnie.
George Brant zagłębił się w dokumentację. Fundacja Save Ukraine przesłała mu setki godzin różnych wywiadów, mnóstwo artykułów.
I o ile pierwsze wersje libretta wyglądały tak, jakby napisał je Amerykanin, który nigdy nie był w Chersoniu, to ostateczna wersja sprawia wrażenie, jakby George spędził w Chersoniu całe życie
Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pracy, bo czytając libretto czułem, kim są te kobiety.
Dlaczego bohaterkami opery stały się matki z Chersonia?
Bo właśnie w Chersoniu doszło do bardzo podłego masowego uprowadzenia dzieci. To historia o tym, jak Rosjanie to zrobili, podstępem, mówiąc, że wysyłają dzieci do obozu na Krymie, gdzie będzie im dobrze – a potem je wywieźli, zabierając im telefony, by nie mogły skontaktować się z rodzicami. Te dzieci wysłano do obozów, gdy miasto było okupowane i istniała łączność między Chersoniem a Krymem. Potem jednak do miasta wkroczyli nasi, łączność została odcięta i okazało się, że chociaż z Chersonia na Krym jest blisko, matki nie mogą się tam dostać.
Czy w waszej operze jest szczęśliwe zakończenie? Udaje się matkom odzyskać dzieci?
Nie, nie ma hollywoodzkiego happy endu. Niektórym udało się uwolnić dzieci, a innym nie, a jeszcze inne zginęły po drodze.
Wszystko wygląda tak, jak było w rzeczywistości. Ta historia jest o nadziei. O tym, że nie można się poddawać. O sile woli i miłości
Zresztą byłoby dziwne, gdyby zakończenie było szczęśliwe, ponieważ żyjemy w świecie, w którym jest zbyt wiele zła, i to zło jest bardzo silne.
Ale w Pana muzyce jest światło.
To prawda. Starałem się, by utwór nie był całkowicie ponury i pełen zdrady. Kobietami kieruje miłość – uczucie dość jasne. Warto pisać muzykę z perspektywy światła, które jest w nas.
Czy w operze będą arie? Chciałbym usłyszeć coś tak przejmującego, jak u Verdiego czy Pucciniego.
Arie na pewno będą, i to piękne, jest tam dość dużo odpowiedniego materiału. Teraz można posłuchać na przykład „Faith is hard work” w wykonaniu Amerykanki Erin Morley, która ma wspaniały sopran koloraturowy.
Skoro już mowa o ariach: czy wiadomo, kto będzie śpiewał na premierze?
Premiera odbędzie się dwukrotnie, w Warszawie i w Nowym Jorku, ale solistki, które mogą śpiewać na premierze w MET, nie mogą wystąpić w Warszawie – i na odwrót. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem, ale wiem, że partię jednej z głównych bohaterek wykona polska śpiewaczka Aleksandra Kurzak, wspaniała liryczna sopranistka, jedna z czołowych solistek MET. Kiedy pisałem muzykę, orientowałem się na nią i na Erin Morley.
Erin Morley śpiewa arię matki. Zrzut ekranu z filmu Metropolitan Opera
Maraton, nie sprint
Jak reaguje Pan swoją twórczością na wojnę? Wojna wypala duszę wszystkim, a muzycy to ludzie wrażliwi. Nie mogą pominąć tego strasznego tematu.
Dużo o tym myślałem, ponieważ widzę, jak temat wojny jest postrzegany w twórczości Ukraińców i Europejczyków. To ogromna różnica, ponieważ Ukraińcy wiedzą, o czym mowa, a Europejczycy, kiedy mowa o naszej wojnie, coraz częściej ziewają: „Och, znowu ci Ukraińcy ze swoją wojną, będą lać łzy”. Jednak trudno ich winić za brak empatii, bo, po pierwsze, naprawdę nie wiedzą, co to jest wojna. A po drugie, wymaganie empatii od obcych ludzi byłoby dziwne. Dlatego chcę tworzyć utwory, które będą interesujące nie tylko dla Europejczyków, ale dla wszystkich ludzi na świecie. Bo dziś temat wojny jest żywy, ale potem zniknie, a wraz z nim umrą dzieła.
A ja nie chciałbym, żeby moja muzyka umarła. To, co się dziś pisze, pisze się nie tylko po to, żeby wykonać to tylko tu i teraz
Jak wygląda dziś kwestia popularności gatunku opery współczesnej opery na świecie?
Rozmawiałem o tym z MET, ponieważ oni ciągle wystawiają nowe opery – chociaż mając takie zaplecze, mogliby wystawiać Pucciniego i nie martwić się o nic więcej. Ale mają inne podejście. Pracownicy MET opowiadali mi, że ich teatr został mocno dotknięty pandemią COVID-19. Metropolitan Opera nie działa tak, jak na przykład Opera Narodowa w Kijowie. Nie otrzymuje ani grosza od państwa, utrzymuje się wyłącznie ze środków od sponsorów. I tu nagle z powodu COVID-19 teatr zostaje zamknięty, nie ma pieniędzy od sponsorów, a publiczność, która zawsze chodziła na operę klasyczną, nie przychodzi... Co robić? MET zaczął poruszać w swoich dziełach aktualne, palące tematy i przyciągać publiczność z różnych warstw społecznych. Nowy Jork to gigantyczne miasto, liczące 27 milionów mieszkańców, więc potencjalna publiczność jest. Okazało się, że opera jest naprawdę interesująca, gdy ma odniesienie do współczesności.
Bo opera klasyczna ma w istocie dla współczesnego słuchacza fabułę sztuczną. Te opery są jak owady zalane bursztynową żywicą miliony lat temu
Oglądałem w MET różne opery o współczesnym świecie i na wszystkie bilety były wyprzedane. Bo one są bliskie ludziom.
A u nas prawie nie podejmuje się prób wystawiania współczesnych oper.
Cóż, nie należy za to obwiniać teatrów, na przykład Opery Narodowej. Jedną rzeczą jest wystawić nową operę w metropolii liczącej 27 milionów mieszkańców, a inną w mieście liczącym 3 miliony. To nie są rzeczy porównywalne. Aby wystawiać współczesne opery, tak jak robi to MET, potrzebny jest silny zespół. W Nowym Jorku jest z kogo wybierać, a u nas nie ma zbyt wielu specjalistów. Do tego dochodzi korupcja, i to nawet niezwiązana bezpośrednio z operą. No i kumoterstwo, bez którego się nie obejdzie.
Kolejny problem to kompozytorzy. Do MET na konkurs na operę wpłynęły 74 zgłoszenia. To praktycznie wszyscy kompozytorzy [w Ukrainie - red.], którzy w zasadzie są w stanie napisać cokolwiek. Nie jest też pewne, czy są w stanie napisać akurat operę – po prostu zgłosili się. A to znaczy, że w Ukrainie jest obecnie około stu kompozytorów. Tymczasem w takim Berlinie są ich tysiące.
I jest konkurencja.
Tak, o to właśnie chodzi. Oni tam konkurują, walczą o pieniądze, o możliwość zaistnienia. A u nas konkurencja jest słaba, zaangażowanie kompozytorów w życie muzyczne minimalne. No i nikt nigdy nie daje na takie rzeczy pieniędzy. Zamówiono u kogoś jedną operę, wystawiono ją, nie poszło, i wszyscy pozostali ze złym wrażeniem: „No cóż, to znaczy, że nie mamy kompozytorów, więc lepiej nic nie robić”. Ale to tak nie działa. Przecież aby powstała jedna dobra opera, trzeba pracować przez dziesięciolecia, zamawiać opery u dziesiątków kompozytorów. Stworzenie opery to tytaniczna praca. Potrzebny jest nie tylko talent, ale także doświadczenie. Dla tych, którzy tego nie robili, to niezwykle trudne zadanie.
Stworzenie opery to tytaniczna praca. Zdjęcie: Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Pewna litewska agencja operowa przez lata zajmowała się wystawianiem oper kameralnych wyłącznie litewskich kompozytorów. Litwa jest niewielka, a mimo to w ciągu 20 lat wystawiono tam około 50 oper. I to jest agencja, a nie teatr operowy! Oczywiste jest, że kiedy wystawia się 50 oper, wśród nich na pewno znajdzie się jakaś bardzo dobra. Gdyby w operę w Ukrainie zaczęto inwestować w latach 90., mielibyśmy już trzy dekady rozwoju tego gatunku.
Ukraińcy muszą więc nastawić się na to, że to nie sprint, ale wieloletni maraton. Nie da się w dwa lata stworzyć arcydzieła. Trzeba w to inwestować przez dziesięciolecia
Jakie są ogólne trendy w sztuce operowej? Jak zmienia się ten gatunek?
Widzę, że powstaje wiele oper, więc mówienie o kryzysie tego gatunku jest śmieszne. Rośnie liczba wariantów tego, jak może wyglądać opera. Są opery eksperymentalne. W Europie temat opery współczesnej nieco grzęźnie, Europejczykom łatwiej jest wykonywać sprawdzone rzeczy. Rozumiem dlaczego: wszystko, co współczesne, jest bardzo kosztowne, a wynik zupełnie nieprzewidywalny. Istnieje duże ryzyko, że nowość nie zostanie przyjęta przez publiczność.
Dobry kompozytor też nie jest gwarancją sukcesu. Nie wszystkie opery Pucciniego są równie dobrze przyjmowane, jego hitów jest tylko kilka. Z Wagnerem i Verdim jest podobnie. Tyle że także te ich niepopularne opery były kiedyś wystawiane w teatrach, ponieważ ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za taki eksperyment.
Oprócz oper „Matki Chersonia”, „Noc” i „Espenbaum”, macie balet „Pieśni smoków”, który rok temu wystawiono w operze w Charkowie. Pomimo wojny i ostrzałów, w Charkowie cały czas odbywają się jakieś eksperymenty kulturalne i muzyczne.
Jestem wzruszony do łez, że oni to robią i się nie poddają. „Pieśni smoków” nie były pisane jako balet. Istniał mój album elektroniczny o tym samym tytule, który reżyserka Żanna Czapeła, fanka mojej twórczości, zaproponowała przerobić na balet. Ponoć od razu wiedziała, jak to należy wystawić. Wtedy napisali libretto, przemyśleli dramaturgię baletu, a Antonina Radiewska balet wystawiła. Moja praca jest tam minimalna.
W balecie bierze udział wielu artystów, ale wystawiono go w lofcie i transmitowano na żywo do Paryża. To bardzo fajni ludzie, więc mam nadzieję, że wszystko im się uda.
O Annie Dobrydniewej mówi się, że spośród wszystkich ukraińskich artystów to ona daje najwięcej koncertów dla żołnierzy na froncie. Jej praca to przemierzanie z muzyką tysięcy kilometrów zniszczonych dróg. Występuje w okopach, starych chatach, na leśnych polanach. Teraz wyruszyła w charytatywną trasę koncertową po miastach Polski, Niemiec i Holandii, zbierając pieniądze na potrzeby ukraińskiego wywiadu wojskowego.
„Występujemy tylko wtedy, gdy to bezpieczne”
Najważniejsze koncerty w życiu
– Ta trasa po Europie jest dla mnie bardzo ważnym wydarzeniem – mówi artystka. – Chodzi o utrzymanie kontaktu z Ukraińcami, którzy pomagają nam wszędzie, gdzie są. Uwielbiam tę naszą cechę – gdziekolwiek los nas rzuci, zawsze czujemy się Ukraińcami, nie jesteśmy obojętni. By uniknąć zbędnych kosztów, cały czas będziemy w drodze. Na wszystko mamy dwa tygodnie: codziennie koncert, w nocy przejazd. Trzeba zebrać siły i dokonać niemożliwego.
Oksana Gonczaruk: – Wybiera się Pani w trasę razem z Wadymem Krasnookim z zespołu Mad Heads. Dlaczego właśnie z nim?
Anna Dobrydniewa: – Śpiewałam w duecie przez 15 lat [duet Para Normalnych – red.] i nie lubię już dzielić sceny z kimś innym; to chyba już moje zawodowe skrzywienie. Ale dla takiego celu – jestem gotowa. Przez lata wojny dzięki wolontariatowi zaprzyjaźniłam się z wieloma artystami, bo często jeździmy do żołnierzy.
Z Wadymem Krasnookim, którego bardzo cenię jako piosenkarza, połączył nas znany wolontariusz wojskowy Jurij Tyra. A tę trasę koncertową zorganizowała inicjatywa wolontariacka „6992 kilometry państwowej granicy” [tyle wynosi łączna długość wszystkich granic Ukrainy – red.], którą Jurij wraz z podobnie myślącymi osobami założył jeszcze w 2015 roku. Zespół „6992” organizuje koncerty dla żołnierzy w najgorętszych miejscach i od momentu swego powstania sprowadził do Ukrainy już ponad 1600 samochodów dla armii. To bardzo potężna organizacja, a Jurij Tyra jest dla mnie świętym człowiekiem.
Już na początku wojny zdecydowała się Pani pozostać w Ukrainie. Jakie uczucia Panią kierowały?
Czułam, że w domu jestem silniejsza, a z dala od niego będę słaba i bezradna. Tutaj mam wrażenie, że wszystko kontroluję, na wiele rzeczy mogę wpłynąć. Cała moja rodzina również postanowiła zostać, chociaż mieszka w Krzywym Rogu. Najpierw byłam z mamą, ale po jakimś czasie powiedziała mi, że ma w domu uczniów, których musi przygotować do akademickiego koncertu. Na moje błagania i argumenty, że w Krzywym Rogu są silne ostrzały, odpowiedziała: „Jestem nauczycielką i muszę uczyć”.
Po raz pierwszy wyjechałam z Ukrainy rok po rozpoczęciu inwazji, na koncert charytatywny do Hiszpanii.
Myślałam, że w końcu na te cztery dni wyłączę w sobie tryb alarmowy i w końcu się wyśpię. Ale tego nie zrobiłam. Cały czas czytałam wiadomości i czułam się, jakby mi odcięło prąd
Każdy z nas jest inny. Niektórzy są bardziej skupieni i produktywni w bezpiecznym otoczeniu. Znam wielu Ukraińców, którzy wyjechali i robią dla kraju dużo dobrego. Mnie jest łatwiej w Ukrainie.
„Znam wielu Ukraińców, którzy wyjechali i robią dla kraju dużo dobrego. Mnie jest łatwiej w Ukrainie”
Jak to się stało, że została Pani wolontariuszką kulturalną, która daje najwięcej koncertów na froncie?
Od razu było dla mnie jasne, że trzeba działać. A co my, artyści, możemy zrobić? Możemy pomóc ludziom przeżyć ich emocje, rozładować napięcie, dodać otuchy, uspokoić, posmucić się razem i znaleźć siłę, by wierzyć w lepsze jutro. I oczywiście zbierać pomoc dla armii.
Pamiętam pierwszy koncert po rozpoczęciu inwazji. Wtedy wątpiłam, by moja muzyka była komukolwiek potrzebna. Występowaliśmy w Truskawcu, gdzie było wtedy bardzo wielu przesiedleńców. Koncert trwał dwie godziny, a po nim jeszcze przez trzy godziny po prostu przytulaliśmy się do ludzi. Pozwoliliśmy sobie wyrazić emocje, które zazwyczaj ukrywamy. A później zajrzeliśmy do naszej skrzynki i zrozumieliśmy, że zebraliśmy całą kwotę, której wówczas potrzebowaliśmy.
Od tego czasu zaczęliśmy organizować spotkania z Komandą A – zespołem artystów, którzy połączyli siły i zaczęli dawać koncerty charytatywne, by pomóc armii (ciekawym zbiegiem okoliczności nasze imiona zaczynają się na literę „A”). Pierwsze koncerty zorganizowaliśmy na zachodzie Ukrainy, dokąd trafiło wielu przesiedleńców i gdzie było w miarę bezpiecznie. Czasami graliśmy trzy koncerty dziennie, zbierając pomoc dla różnych brygad. Potem zaczęłam jeździć na front i zrozumiałam, że to właśnie tam odbywają się najważniejsze koncerty w moim życiu.
Poczułam, że zajęłam się muzyką właśnie po to, by teraz być blisko chłopaków, śpiewać dla nich, dawać im piękne emocje, pomagać
Najbardziej intensywna, najsilniejsza emocja, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam na scenie, to poczucie, że chłopaki naprawdę potrzebują tych moich koncertów. Czasami żołnierze widzą moje nagrania na TikToku i piszą: „A kiedy do nas?! Przyjedźcie!”. Wtedy dowiaduję się, jaka to brygada, gdzie stacjonuje, i przekazuję informacje naszym organizatorom. I tydzień później jesteśmy już u tych chłopaków, a oni są w szoku: dopiero co widzieli nas w mediach społecznościowych, a tu my – ja, Arsen Mirzojan, Tonia Matwijenko –jesteśmy u nich i dajemy koncert w lesie albo w jakiejś chatce.
Warunki tych występów na froncie są polowe. Ma Pani specjalne kostiumy na takie wyjazdy?
Na temat tego, jak wyglądam na koncertach na froncie, można przeczytać różne komentarze... Bo zawsze, kiedy jadę na front, zabieram ze sobą sukienki, kosmetyki i biżuterię. O piątej rano na stacji benzynowej robię sobie fryzurę i makijaż, by pojawić się przed żołnierzami piękna, jak prawdziwa artystka, i już samym swoim wyglądem okazać im szacunek i miłość.
Wiele osób narzeka: „Ojej, jak można jechać na front z czerwoną szminką na ustach i w błyszczącej sukience? Nie mogłaś się normalnie ubrać?”
A ja uważam, że to najłatwiejsze: przyjechać na koncert w zwykłej bluzie i czarnych okularach. Ja chcę wyglądać elegancko, żeby żołnierze poczuli, że to prawdziwy koncert, który ich odciągnie od codzienności.
„Chcę wyglądać elegancko, żeby żołnierze poczuli, że to prawdziwy koncert, który ich odciągnie od codzienności”
Występujecie w gorących punktach – tu, w obwodzie donieckim, zaporoskim, charkowskim...
Tak, i to dość często. Ale występujemy tylko wtedy, gdy to bezpieczne. Zdarzało się, że w ostatniej chwili koncert był odwoływany z powodu nagłego zagrożenia. Oczywiście, kiedy występujesz, często coś walnie z prawej czy z lewej. Niebezpiecznie nocować w takich miejscach. Na przykład w Donbasie większość hoteli jest zniszczona. To przerażające zobaczyć na własne oczy, co się stało z hotelami, w których się zatrzymywałam.
Z chłopakami na froncie nigdy nie jest strasznie
Zawsze była Pani taka odważna?
W spokojnym życiu nie miałam okazji, żeby tego się o sobie dowiedzieć – chociaż raz wyszłam na ring bokserski i walczyłam naprawdę. Chciałam się sprawdzić.
Wojna ujawniła we mnie pewne cechy, o których wcześniej nie myślałam, bo żyłam w swojej wygodnej bańce. Od 24 lutego wszystko się zmieniło, pojawiły się inne sensy i ta podstawa mojej osobowości, na której się teraz opieram. Najważniejsze, że to przynosi rezultaty, że jest pożyteczne.
Z każdym samochodem przekazanym na front, z każdym przekazanym dronem czuję coraz większą siłę
Skąd czerpie Pani energię, kiedy już nie ma siły, a w perspektywie kolejna nocna podróż i koncert rano?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Podczas każdego koncertu patrzę w oczy ludziom, którzy co minutę patrzą w oczy śmierci. Tego się nie da opisać. Po prostu robisz swoje, a dopiero kiedy wracasz do domu, pozwalasz sobie na rozluźnienie pięści. Po takich wyjazdach robię sobie pauzę – przez całą dobę nie można mi przeszkadzać. Rozmyślam, leżę, płaczę, oglądam najnowsze zdjęcia z żołnierzami. A potem dzwonię do rodziców, żeby powiedzieć, jak bardzo ich kocham.
Czy chłopaki na froncie w 2022 roku i teraz są inni?
Dla mnie nie. Bo ludzie, którzy tam są, mają nadludzką siłę. W ich towarzystwie czujesz się zupełnie inaczej – nawet gdy wokół huczy, czujesz się bezpiecznie.
„Ludzie, którzy są na froncie, mają nadludzką siłę”
Policzyła Pani, ile już koncertów zagraliście od początku wojny?
Razem z zespołem ponad 350.
Rok temu zaprezentowała Pani w wersji ukraińskiej swój dawny hit „Happy End”, który śpiewała Pani jeszcze w zespole Para Normalnych. Podobno żołnierze często pytali o tę piosenkę.
Tak, przyjeżdżałam do żołnierzy i zawsze któryś mówił: „Zaśpiewaj nam Happy End”. A że było takie zapotrzebowanie, trzeba było przetłumaczyć ten tekst na ukraiński. I teraz to śpiewam.
Ta piosenka kiedyś rozbrzmiewała niemal z każdego radia i ludzie nadal chcą jej słuchać, bo u wielu budzi ciepłe wspomnienia. Na weselach to często pierwszy taniec nowożeńców, a podczas uroczystości rodzinnych ludzie obejmują się przy niej ze łzami w oczach. Jest co wspominać przy tej piosence.
Teraz piszę sporo piosenek, ale wszystkie są smutne. Nie umiem inaczej, choć nie bardzo chcę dzielić się smutnymi emocjami. Dlatego postanowiłam wydać ukraińskojęzyczną wersję tanecznej piosenki „Nie szkoda”.
Jak powstają Pani piosenki?
Wcześniej pisałam je znacznie częściej, także na zamówienie dla innych artystów.
Ale kiedy zaczęła się inwazja, powstała we mnie taka wewnętrzna przepaść. Aż się przestraszyłam, że nigdy nie uda mi się jej zasypać, już nigdy nie pojawią się tam żadne słowa ani melodie
Nawet gdy chciałam coś powiedzieć, nie wychodziło mi – po prostu zaczynałam płakać. I kiedy zdecydowałam, że już nigdy niczego nie napiszę, nagle przyszła do mnie piosenka „Dzieciństwo”. Po prostu na mnie spadła. Kto pisze muzykę, wie, jak to jest.
Na dodatek jej tekst powstał jednocześnie w dwóch językach, ukraińskim i angielskim, co zdarzyło mi się po raz pierwszy.
Poświęciłam tę piosenkę ukraińskim dzieciom, które ucierpiały w wyniku rosyjskiej agresji. Wersję demo nagrałam w szafie, bo nie mogłam dojechać do studia. Śpiewałam przez łzy. Do dziś nie mogę jej śpiewać bez łez.
„Wszystkim ludziom, przed którymi występowałam, obiecałam, że wrócę z koncertem Zwycięstwa”
Od Wałerija Załużnego, byłego Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy, otrzymała Pani odznaczenie „Za Pomoc Wojsku”...
W domu urządziłam sobie ołtarzyk, na którym mam wszystkie naszywki, które dają mi żołnierze. Jest ich już bardzo wiele, każda jest bezcenna. Ten ołtarzyk to moja siła, moja niezłomność. Oczywiście jest tam też odznaczenie od generała Załużnego. To dla mnie ogromny zaszczyt. Postaram się nie zawieść jego zaufania.
Gdy tak się z Panią rozmawia, robi się jakoś lżej, umacnia się w człowieku wiara w nasze zwycięstwo...
Ludzie są już bardzo zmęczeni i wystarczy najmniejsza iskierka, by wszyscy zaczęli się kłócić. Najstraszniejsze jest to, że nasz wróg cieszy się z tego powodu. A my jesteśmy emocjonalni, w nas wszystko się gotuje.
Pamiętam pierwszy rok wojny na pełną skalę, kiedy wszyscy byliśmy jak jedna pięść. Tak zjednoczeni, wspierający siebie nawzajem. Widziałam to na każdym koncercie – jak ludzie pomagają przesiedleńcom, jak wypełniają się skrzynki z pomocą. Teraz już tak nie jest, bo społeczeństwo jest zmęczone. Ale mimo wszystko trzeba starać się nie niszczyć siebie nawzajem, bo to nas osłabia. Nawet po zwycięstwie czekają nas ciężkie czasy – odbudowa, ból po stracie, problemy psychiczne.
Marzy Pani o czymś po zakończeniu wojny?
Wszystkim ludziom, przed którymi występowałam, obiecałam, że wrócę z koncertem Zwycięstwa. Do każdego miasta, do wszystkich tych, którzy przekazali darowizny, wspierali i wierzyli. I którzy nadal wierzą.