Exclusive
20
min

Dlaczego Ukrainki zamieniają mężów na obcokrajowców

- Nasze kobiety, które wyjechały za granicę z dziećmi i zaczęły życie od zera na własną rękę, przekonały się, że żaden mężczyzna nie jest niezbędny - mówi Ołeksandra, Ukrainka, która na Tinderze poznawała Polaków, Hindusów, Turków, Włochów, Francuzów i Ukraińców. Opowiedziała nam o swoich burzliwych przygodach, które nauczyły ją płakać i kochać na nowo

Olena Bondarenko

Rysunek Magdy Danaj

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ołeksandra urodziła się i wychowała w ukraińskojęzycznej rodzinie w Doniecku. Wychowywano ją na osobę z charakterem i zasadami. Przeprowadziła się do Kijowa, ukończyła studia i wyszła za mąż.

- Moja matka mieszkała z ojcem przez całe moje życie. Zostałam wychowana w przekonaniu, że kobieta potrzebuje mężczyzny - mówi.

Teraz, mając 42 lat, Ołeksandra wygląda młodziej, z jej ruchów i wyrazu twarzy bije pewność siebie, przyciąga uwagę żywą energią.

- Bo całe życie robię to, co kocham - śmieje się. A kocha organizację harcerską Plast, dzieci, ludzi w ogóle - i ruch, dużo ruchu.

Wyszła za mąż z miłości. Mąż również pochodził z kręgów patriotycznych. Urodziła dwie córki - upragnione i ukochane. Mieszkali niedaleko Kijowa, we wsi Błystawica w powiecie buczackim.

Ołeksandra. Zdjęcie z prywatnego archiwum bohaterki

Szanuję siebie - pożegnałam się z mężem

Mieszkali z mężem przez 15 lat, dopóki, jak mówi Ołeksandra, "nie poszedł na baby i nie zniknął na dobę".

- Wybaczyłam mu raz, ale kiedy przyłapałam go na zdradzie po raz drugi, spakowałam jego rzeczy do worka na śmieci i wyrzuciłam go za drzwi tego samego wieczoru.

Przez całe życie małżeńskie Oleksandra mieszkała w domu teściów. Natychmiast zadzwoniła więc do teściowej i powiedziała jej wprost: "Twój syn mnie zdradza. Wyrzuciłam go z domu. Czy będziesz mnie wspierać?".

Teściowa stanęła po stronie synowej: "To mój dom, możesz tu zostać. Jestem dumna, że moje dziewczynki nauczyły się szanować siebie". Oleksandra żyła dalej, pracowała - musiała, ze względu na dzieci. Ale w środku, jak przyznaje, była kompletnie zniszczona. Początek wielkiej wojny, jak mówi z goryczą, obserwowała "z pierwszego rzędu". Wieś Błystawica znajduje się kilka kilometrów od pasa startowego lotniska w Hostomlu. "Napastnicy machali do nas z helikopterów".

- Mój były mąż - mówi Ołeksandra - kiedy jeszcze nie byliśmy oficjalnie rozwiedzeni, wyjechał na Zakarpacie ze swoją kochanką.

Nawet nie pomyślał, że jego dzieci są pod okupacją, że możemy potrzebować pomocy. Jak można uciekać przed niebezpieczeństwem i zapomnieć o własnych dzieciach?

Nasze dziewczynki są jego kopiami, opiekował się nimi, zabierał je do lekarzy, uczestniczył w ich edukacji. A potem zerwaliśmy, a on ot tak stał się obojętny?

Ołeksandra opuściła okupowane tereny, gdy Rosjanie zaczęli strzelać do cywilów. Do małego samochodu zabrała matkę, dziewczynki, koty i plecak z rzeczami.

- Niczego nie braliśmy - wspomina Oleksandra - bo byłam pewna, że po drodze zostaniemy zastrzeleni. Kilka dni przed naszym wyjazdem na naszej ulicy, przede mną, rozstrzelali samochód z ludźmi. Cudem udało nam się uciec.

Siostra, która była już wtedy w Krakowie, zadzwoniła do Ołeksandry: przyjedź. Po długiej i trudnej podróży wszystkie cztery - ona, córki i matka - znalazły się w Polsce. Tydzień później rozpoczęła pracę w krakowskiej szkole, którą znalazła dzięki swoim znajomym. Znała polski, kiedyś studiowała na Uniwersytecie Lubelskim. Znajomych poznała, bo organizowała imprezy edukacyjne dla dzieci w Ukrainie.  

Randki z Polakami kończyły się na temacie Wołynia

Ołena Bondarenko: - Antyukraińska propaganda straszyła Polki takimi kobietami: młoda, wykształcona, piękna, na pewno zabierze ci pracę i ukradnie męża

Ołeksandra: Na szczęście nie spotkałam się z taką postawą. Ale naprawdę wychowano mnie w przekonaniu, że kobieta desperacko potrzebuje mężczyzny. Jestem więc w Krakowie, mieście wielonarodowościowym, otrząsnęłam się trochę ze stresu, mam pracę. I postanowiłam pójść na randkę.

Postawiłam sobie za cel wychodzenie raz w tygodniu, w każdą sobotę. Musiałam rozładować swój mózg. Każdego wieczoru przed pójściem spać zabraniałam sobie czytania wiadomości. Zamiast tego korespondowałam z mężczyznami.

"Na Tinderze pisali mi, jaka jestem piękna i atrakcyjna, jak bardzo mnie pragną. Potrzebowałem tego". Fot: Shutterstock

OB: Spotykałaś się z Polakami?

О: Moja pierwsza randka była z Polakiem. Dopiero się poznaliśmy, a on od razu mi powiedział: "Mam piekarnię i zbieram dziewczyny uchodźczynie. Pracują dla mnie, a ja im pomagam". "Jak im pomagasz?" zapytałam: "W gospodarstwie domowym jako mężczyzna i przez usługi seksualne" - odpowiedział.

Na tej zasadzie zamierzał otworzyć swoją trzecią piekarnię. Był maj 2022 r., trwał główny napływ ukraińskich uchodźców do Polski.

Dzięki społecznościom kobiecym wiedziałam, że uchodźczynie regularnie otrzymywały podobne oferty: jesteś w obcym kraju, sama, biedna i nieszczęśliwa, zaspokój moje nietypowe pragnienia seksualne, a ja pomogę ci z pieniędzmi. Ukraińskie kobiety otrzymywały takie oferty na całym świecie, nie tylko w Polsce.

Oczywiście odmówiłam pracy w piekarni.

Moje kolejne spotkanie było również z Polakiem. Zaczęło się niewinnie, od herbaty. A potem jakoś przeszliśmy do tematu Wołynia... I prawie się pozabijaliśmy! Wtedy postanowiłam, że nie będę już chodzić na randki z Polakami (śmiech).

OB: A potem każdej nocy przeglądałeś Tindera?

О: Tak, ponieważ pisali mi, jaka jestem piękna, atrakcyjna, jak bardzo mnie pragną. Potrzebowałam tego.

Czasami spotykałam bardzo interesujących mężczyzn. Na przykład przez długi czas korespondowałem z Hindusem, który cytował mi niektóre ze swoich książek w stylu "Pieśni nad pieśniami"

Nie prosił o spotkanie, po prostu wysłał mi cytaty, a ja je przetłumaczyłam i odpisałam: "Wow, to świetne, daj mi więcej!". Byłam naprawdę rozkojarzona. Przy okazji poprawiłam jednak swój angielski.

Potem wykupiłam subskrypcję na Tinderze - dzięki niej możesz pisać do osoby, która ci się podoba. Szukałam ciekawych mężczyzn do rozmowy. Znalazłam na przykład klasycznego "survivalowca", wcześniej tylko o takich czytałam! Miał działkę w odległej wiosce w Tatrach, żył po swojemu, dostał nawet pozwolenie na broń. Podczas pandemii pracował zdalnie i cieszył się tym. Ale później zrobiło mu się smutno, więc szukał kobiety, która zgodziłaby się zamieszkać z nim w... bunkrze. Długo mnie zapraszał (śmiech).

OB: Jesteś romantyczna?

О: Jestem gotowa zrobić wiele dla romansu, ale nie w bunkrze. Z wampirem było ciekawiej. Pisał o sobie jako o dziecku nocy, wysyłał zdjęcia, na których jego oczy były albo zabarwione na czerwono -  soczewki albo w Photoshop. Zgrywałam się: "Och, zawsze marzyłam o tym, żeby stracić dziewictwo z prawdziwym wampirem i razem z nim biegać po dachach, zawsze na ciebie czekałam". Szybko się wkurzył, nie znosił tej gry (śmiech).

Ukraińcy chcieli barszczu i seksu

OB: Szukałaś zabawy czy związku?

О: Na Tinderze szybko zdałam sobie sprawę, że powinnam iść w dwóch kierunkach: szukać związków i nie wykluczać zabawy. Poznałam tak wielu interesujących ludzi! Na przykład Hindusa, który po raz pierwszy w życiu spróbował ze mną mięsa. Dla mnie, mięsożercy z ukraińskimi tradycjami smalcu, to była coś dziwnego.  

Szybko jednak odkryłam, że większość obcokrajowców szukających kobiet chce, by ich obsługiwano. Byłam już mężatką i nie widziałam potrzeby, by znowu pakować się w coś takiego. Szukałam związku opartego na partnerstwie: "przyniosę ci mewy do łóżka, a potem ty przyniesiesz mi mewy". Większość mężczyzn, których spotykałam, nie było na to gotowych. W szczególności Ukraińcy.  

Europejczycy kamuflowali swoje poszukiwania pokojówki romantyzmem. Ukraińscy mężczyźni mówili na pierwszej randce: "Przyjdę do ciebie na barszcz i seks". Byli to głównie faceci, którzy wyjechali przed wojną i teraz cieszyli się, że przyjechało do nich wiele samotnych kobiet. Liczyli na to, że dostaną nagrodę za samo to, że istnieją. Z czasem musieli spiuścić z tonu - bo konkurencja. A różnica, nawet w wyglądzie, między ukraińskimi mężczyznami a obcokrajowcami jest duża. I nie na korzyść Ukraińców.

"Na Tinderze szybko zdałam sobie sprawę, że powinnam iść w dwóch kierunkach: szukać związków i nie wykluczać zabawy". Fot: Shutterstock

OB: Więc umawiałaś się z kimś dla czegoś więcej niż tylko zabawa?

О: Związek typu friends with benefits [seks bez zobowiązań - red.] z Hindusem. Miło nam się rozmawiało, opowiadał mi o Indiach, bogactwie indyjskiej kultury i gotował indyjską pizzę. Byliśmy razem przez cztery miesiące. A potem został przeniesiony do Wrocławia do pracy. Zapytał mnie, czy będę za nim tęsknić. Nic nie poczułam. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że coś jest ze mną nie tak.

OB: Miałaś jakieś korzyści z tych randek?

О: Spotykałam się też z Turkiem. Jest socjologiem i szybko znaleźliśmy wspólny język. Z Hindusem znacznie poprawiłam swój angielski, a z Turkiem mogliśmy rozmawiać godzinami.

Spotykaliśmy się przez trzy miesiące, a potem zaczął mówić, że pragnie poważnego związku i małżeństwa. Wyjaśniłam, że nie chcę wychodzić za mąż, ale mnie nie słuchał. Sprawdził formalności w konsulacie i złożył oficjalną propozycję. Odmówiłam, bo kiedy ktoś nie słyszy twojego "nie" na początku związku, nie usłyszy go w przyszłości. I wróciłam na Tindera.

Dwudziestolatkowie obiecują dużo seksu i fajerwerki orgazmów

OB: Kto tym razem?

О: Przerzuciłam się na Włochów i Francuzów. Przy Włochach okazało się, że cały ten mój angielski na nic, bo oni nawijają jak YouTube na podwójnej prędkości. Ale jest z nimi łatwo i przyjemnie. Z Francuzem łączyła mnie intymność, fizycznie był nzachwycający - na brzuchu miał kaloryfer! Zadbany, przystojny, Francuz jak z żurnala. Ale zapomniałam o nim, gdy tylko go zostawiłam. Wtedy postanowiłam zadbać o siebie i poszłam do psychologa z pytaniem. Gdzie są moje emocje? - pytałam.

OB: I co powiedział psycholog?

О: Wyjaśnił mi, że stres i to, co widziałam, odłączyły moje emocje od umysłu. Niektórzy ludzie żyją z tym przez całe życie i jest to dla nich normalne. Ale nie dla ludzi tak ekspresyjnych jak ja. Ciężko pracowaliśmy. Po kilku sesjach pierwsza od półtora roku łza spłynęła mi po policzku. Wtedy poczułam jeszcze większą potrzebę zrozumienia siebie.

Dzieci pojechały na obóz, a ja miałam tydzień spokoju. Francuz zaproponował mi wspólne wakacje w Hiszpanii. Odmówiłam. Potrzebowałam tego tygodnia, żeby pobyć sama. W całym domu porozstawiałam pudełka z detalami miasta dla Muminków - uwielbiam Muminki! - i czułam się niesamowicie podekscytowana. Wychowano mnie tak, bym tłumiła swoje pragnienia ze względu na męża i dzieci. I oto jestem, po raz pierwszy od dziesięcioleci, sama ze sobą!

I wtedy pojawia się Francuz i krzyczy: "Wiem, że mnie zdradzasz, dlatego odmówiłaś wyjazdu ze mną na wakacje!". Zapraszam go do środka, on wchodzi i od razu od drzwi widzi rozłożone detale: tu schnie ściana bajkowego miejskiego domu, tam dach. Był wściekły: "Wymieniłaś mnie na TO?" Byłam taka zła, że tak pogardliwie określił moje hobby! To był koniec naszej znajomości.

W międzyczasie wygasła subskrypcja na Tinderze, a inne platformy randkowe pokazały swoje męskie dno. Miliard ofert, a wszyscy chcą, żebyś spotkała się z nimi w pracy w szpilkach i seksownych majtkach.

Na Badoo nie ustawiłam limitu wieku i zaczęli do mnie pisać dwudziestoletni chłopcy. Obiecywali dużo seksu, fajerwerki orgazmów i "masaż u ciebie", bo nie mieli własnego kąta. I tak znalazłam ukraińskiego chłopaka, marynarza, 28 lat.

OB: I co z tym Ukraińcem?

О: W końcu zdecydowałam się na wielkie pływanie. W pracy sytuację miałam stabilną, moje emocje wracały. Chłopak tak pięknie pisał, jakby korzystał z czatu GPT. Spotkaliśmy się i okazało się, że to taki inteligentny facet w prawdziwym życiu. Wyjaśnił, że był marynarzem. Był na morzu, gdy wybuchła wojna. Teraz nadal pracuje i przekazuje darowizny. Był słodki, opiekuńczy, poznał moje dzieci, moją mamę, moje koty... i nie bał się.

OB: Nadal się spotykacie?

О: Tak, od kilku miesięcy jestem w nim zakochana jak nastolatka. Chodzimy, trzymając się za ręce, całujemy się na przystankach autobusowych... I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Moje uczucia powróciły. Teraz muszę całkowicie zanurzyć się w miłości. On niedługo wypływa w morze, a ja zostanę w domu. Będę oglądać głupie filmy o miłości, jeść czekoladę i płakać. A potem, zgodnie z moim planem odzyskania uczuć, będę musiała moralnie dojrzeć do roli dorosłej kobiety i być w stanie zbudować dojrzały związek.

OB: Będziesz gotowa ponownie wyjść za mąż?

О: Nie sądzę. Ogólnie rzecz biorąc, małżeństwo jest potrzebne, aby mieć wspólne dzieci i ochronę prawną. A co jeśli nie planujesz już mieć dzieci?

Wiele uchodźczyń ma podobne myśli. Od dzieciństwa uczono nas, że mężczyzna, nawet zły, musi być obok, bo kiedy jesteś sama, coś jest z tobą nie tak.

A tutaj nasze kobiety, które wyjechały za granicę ze swoimi dziećmi, zaczęły życie od zera na własną rękę i upewniły się, że nie potrzebują żadnego mężczyzny. Kobieta może nie tylko przetrwać sama. Może odbudować swoje życie, wychować dzieci, poradzić sobie ze wszystkim sama i mieć czas dla siebie!

Tak, bywa ciężko, ale i tak łatwiej niż z bezużytecznym mężczyzną.

Na Ukrainie kobieta z dziećmi jest obywatelem drugiej kategorii z przyczepą. A na Zachodzie jesteś przede wszystkim kobietą. Moja matka, moje dzieci, moje koty nie były ciężarem dla Turka, kiedy chciał się ze mną ożenić. Kiedy pojechałam do Paryża w interesach, Francuz zdziwił się, że zabieram tylko jedną córkę. Wyjaśniłam, że zabranie obu było dla mnie zbyt kosztowne. "Rozumiem, że twoje serce pęka jako matki" - powiedział i zaoferował mi pieniądze na zabranie ze sobą drugiego dziecka. Nie sprawiał wrażenia, że istnieję tylko dla jego przyjemności.

Hindus pomógł mi szukać mojej córki, która się zgubiła! Jesteśmy w trakcie randki, jestem już w bieliźnie, przytulamy się, a potem dzwoni moja matka: "Dziecko zniknęło!". On natychmiast się ubiera: "Idziemy szukać!".

Próbowałam spotykać się z Białorusinem, uchodźcą politycznym. Był wspaniały, ale nie chciał nawet słyszeć o moich dzieciach. To było tak, jakbyśmy mieli istnieć w próżni.

Nauczyłam się myśleć o sobie jako o wartościowej kobiecie, przeanalizowałam historie innych uchodźczyń. I nie pojmuję, po co byłby mi mężczyzna na stałe. Źli mężczyźni stwarzają tylko problemy, wymagają obsługiwania i kradną czas. A dobry... znajdź takiego, jeśli potrafisz.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, uczestniczka pierwszych polsko-ukraińskich projektów współpracy w 1990 roku. Obserwatorka parlamentarna. Pracowała w mediach drukowanych i telewizji. Od 2008 roku PR — kierownik prasowy przedstawicielstwa Polskiej Organizacji Turystyki w Kijowie. Od siedmiu lat mieszka w Krakowie. Współpracowała z tygodnikiem Wprost jako reporterka wojenna.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Z Serhijem i Rusłanem spotykam się we Lwowie, w nowym centrum rehabilitacyjnym dla byłych jeńców wojennych i cywilów w niedawno otwartym przy centrum Unbroken, jedynym takim w Ukrainie. Centrum będzie świadczyć pacjentom pełną pomoc: leczenie stacjonarne i ambulatoryjne, wsparcie psychologiczne, arteterapię.

Pierwszymi jego podopiecznymi są żołnierze, którzy wrócili z niewoli. Po uzyskaniu pomocy specjalistów oficerowie w końcu zaczęli spać, koszmary z niewoli śnią im się coraz rzadziej, zniknęły ataki paniki w reakcji na hałas, w końcu odnaleźli w sobie siłę. Są gotowi opowiedzieć o niewoli, choć jeszcze niedawno bali się nawet o niej wspomnieć.

Nawet nosiliśmy im jedzenie

Serhij Taraniuk wstąpił do piechoty morskiej w wieku 16 lat. Gdy w 2014 r. okupanci przyszli na Krym, służył w jednostce wojskowej w Teodozji. To ta legendarna ostatnia brygada, która nie złamała przysięgi wierności Ukrainie, za co została ostrzelana i wzięta do niewoli przez rosyjskie siły morskie. Jednak potem Serhij był świadkiem, jak niektórzy z jego towarzyszy przeszli na stronę Rosji.

Serhij Taraniuk

– Była zima. Obudziliśmy się rano i zobaczyliśmy, że do naszej jednostki podjechały rosyjskie pojazdy opancerzone – opowiada Serhij Taraniuk. – Nie rozumieliśmy, co się dzieje, a przybywało ich z każdą chwilą. Nie mogliśmy już wrócić do domu, byliśmy wtedy w jednostce na służbie bojowej.

Rosjanie nic nie mówili. Znaliśmy tych żołnierzy, bo przez wiele lat uczestniczyliśmy z nimi we wspólnych ćwiczeniach w Sewastopolu. Razem wysiadaliśmy z okrętu desantowego, wspólnie się szkoliliśmy, dzieliliśmy się doświadczeniem. Jednak choć znaliśmy ich osobiście, nie wiedzieliśmy, po co przyjechali. Oni też początkowo nie wiedzieli. Mieli rozkaz stać w miejscu.

I stali – za ogrodzeniem, a my nawet przynosiliśmy im ciepłe posiłki, bo mieli tylko racje żywnościowe. Rozmawialiśmy z nimi, jak z przyjaciółmi. Kiedy ich dowództwo się o tym dowiedziało, zastąpiło ich innymi chłopakami

Kiedy wszystkie ukraińskie jednostki w Krymie zostały już przejęte przez rosyjskie wojsko (tak zwanych zielonych ludzików), dowództwo Siergieja podjęło decyzję, że nie zdradzi Ukrainy. Po pseudoreferendum, kiedy Krym ogłoszono częścią Rosji, rosyjskie wojsko nakazało ukraińskiej piechocie morskiej złożyć broń.

– Trzymaliśmy się do końca, nasza jednostka w Teodozji została zajęta jako ostatnia. Przyleciał dowódca rosyjskich sił morskich, ale nasz dowódca odmówił złożenia broni.

Zostaliśmy na noc w jednostce, by wrogowie nie przejęli naszego sztandaru. O piątej rano rozpoczął się szturm. Przyleciały helikoptery, a my byliśmy bez broni. Załadowali nas do kamazów i wywieźli do portu w Teodozji. Tam zaczęli nas przekonywać: „Zostańcie w Rosji, tak będzie lepiej”. Mówili, że Ukraina nas nie potrzebuje. Niektórzy mieli rodziny na Krymie, więc ponad połowa oddziału została. Wyjechało tylko 140 z 350 osób. Wszystkie ukraińskie bataliony, które opuściły Krym, zebrano w Mikołajowie, w 36. brygadzie. Potem rozpoczęła się operacja antyterrorystyczna [ATO – red.], wstąpiłem do akademii wojskowej, a następnie naszą brygadę piechoty morskiej przeniesiono pod Mariupol.

Obrona w Zakładzie Iljicza

I to właśnie pod Mariupolem, dokąd ściągnięto najlepsze jednostki bojowe Ukrainy, zimą 2022 r. Serhija i Rusłana zaskoczyła rosyjska inwazja. Obaj dostali się do niewoli, gdy Rosjanie otoczyli już miasto, podczas próby przedarcia się na terytorium kontrolowane przez Ukrainę.

– Rosjanie wkroczyli do Mariupola z Doniecka. Już 18 lutego rozpoczęły się intensywne ostrzały. 24 lutego była burza, grad, zniknęło światło. Deszcz padał przez dwa dni. W takich warunkach rozpoczęła się rosyjska ofensywa: spadały pociski, jechały czołgi, wszędzie było błoto. Zaczęliśmy się powoli wycofywać. Dowodziłem kompanią 60 ludzi, trzymaliśmy się, dopóki Rosjanie nie przełamali flanki. 28 lutego weszliśmy na teren Zakładu Iljicza [tak do niedawna nazywano część tamtejszego kombinatu metalurgicznego – red.].

Były dwie lokalizacje: Azowstal i Zakład Iljicza. W Zakładzie Iljicza zebrały się straż graniczna, gwardia narodowa, cała piechota morska i dużo innego wojska. Trzymaliśmy obronę Mariupola i czekaliśmy na posiłki. Ale wiedzieliśmy już, że Rosjanie przełamali obronę w Czonkarze [miejscowość nad Morzem Azowskim, na północ od Krymu – red.] i idą na nas.

Ruszyli dwiema falangami: w kierunku Mikołajowa – Chersonia oraz na Melitopol – Berdiańsk i do nas. Nikt jeszcze nie rozumiał, co się dzieje, nie sądziliśmy, że będzie aż tak ciężko. Kiedy otoczyli nas pierścieniem i odcięli dostawy broni i zaopatrzenia z Ukrainy, nasze szanse na obronę gwałtownie zmalały.

Przylatywały do nas helikoptery z Ukrainy, by zabrać rannych, dostarczyć lekarstwa i żywność. Wielu pilotów tych helikopterów zginęło, zostali zestrzeleni przez Rosjan, to w zasadzie były loty śmierci. U nas było wielu ciężko rannych w wyniku ostrzału artyleryjskiego, więc założyliśmy szpital. Rosjanie długo nie mogli zdobyć Azowstali i Zakładu Iljicza. Trzymaliśmy się tam aż do 12 kwietnia.

Planowaliśmy przebić się na terytorium Ukrainy. Wiedzieliśmy, że brygada poniesie straty, ale myśleliśmy, że się przebijemy. Jednak wkradł się chaos, dowódcy plutonów zaczęli zabierać swoich ludzi i przedzierać się samodzielnie. O tym, że niektórzy ludzie dotarli do swoich, a niektórzy zginęli podczas przedzierania się, dowiadywałem się już w niewoli, gdzie spotkałem znajomych, którzy zostali jeńcami już w 2024 roku.

Koszmar Ołeniwki

– Nie chcieliśmy się poddać. W naszej brygadzie służyli chłopcy, którzy już przeszli rosyjską niewolę w 2014 roku i opowiadali o okropnościach i torturach, które tam przeżyli.

Nigdy nie przygotowywałem się do niewoli i nie potrafiłem sobie wyobrazić, że coś takiego mi się przydarzy. Rozumiałem, że mogę zginąć, ale o niewoli nawet nie myślałem

Przedzierając się, jechałem z moimi ludźmi BTR-em [pojazd opancerzony produkcji radzieckiej – red.], za mną jechała nasza ciężarówka z personelem. W BTR-ze byli sami oficerowie. Zostaliśmy ostrzelani z granatników, wóz się przewrócił, ale wszyscy przeżyli. Straciłem przytomność. Kiedy doszedłem do siebie, próbowałem wyjść z pojazdu, ale Rosjanie zaczęli do nas strzelać. Potem ruszyli do ataku i wzięli nas do niewoli. Spędziłem w niej 29 miesięcy.

Rosjanie, którzy nas pojmali, byli zawodowymi żołnierzami, znającymi wojskowy porządek. Traktowali nas normalnie. Nikt nawet nie związał nam rąk, dali nam jeść. Potem przyjechały zwykłe autobusy i nas zabrali. I dopiero kiedy przywieziono nas do strefy w Ołeniwce, zaczęła się „prawdziwa niewola”. Delikatnie mówiąc, traktowali nas tam strasznie.

W tak zwanej prijomce, czyli punkcie przyjęć, kazali nam się rozebrać, obfotografowali nas, skatowali, a dopiero potem wysyłali do baraku

Barak był przeznaczony dla 200 osób, ale było nas tam 800. Nie było nic – ani jedzenia, ani lekarstw. Byliśmy bardzo głodni. Potem zaczęli nas karmić: śniadanie o drugiej w nocy, obiad o północy, a kolacja o czwartej rano.

Mówili, że nas torturują i okaleczają, żebyśmy nigdy więcej nie poszli na wojnę.

Nie wszyscy ludzie są odporni na stres, nie wszyscy to wytrzymali. Torturowali nas prądem, bili. Wymyślali też różne oryginalne rodzaje tortur. Mówili nam, że dzisiaj będzie eksperyment, bo mają dla nas nową torturę.

Byliśmy w Ołeniwce, kiedy Rosjanie wysadzili barak z ukraińskimi żołnierzami. Podłożyli ładunki wybuchowe, kazali przenieść tam ludzi, a w nocy wszystko wysadzili. Nasi jeńcy wojenni, którzy pracowali w stołówce, słyszeli, jak rozmawiali funkcjonariusze DRL [samozwańcza prorosyjska Doniecka Republika Ludowa – red.] rozmawiali ze sobą, że przygotowali barak daleko w strefie przemysłowej i specjalnie przenieśli tam żołnierzy Azowa. Wybrali charyzmatycznych i zdolnych do przewodzenia ludzi. Nasi przyjaciele, którzy potem wyciągali stamtąd rannych i zabitych towarzyszy, opowiadali, że po wybuchu dach i ściany zostały wręcz rozniesione przez odłamki. Wyraźnie było widać, że wybuch nastąpił od wewnątrz.

Nikt nie spieszył się z pomocą naszym chłopakom, kiedy wołali pomocy. Palili się żywcem. Dopiero po dwóch godzinach wysłano tam naszych medyków, też jeńców. Widziałem tych, którzy przeżyli. Poparzeni, cali we krwi.

Człowieczeństwo było karane

W niewoli panowała całkowita izolacja informacyjna. Przez pierwsze pół roku byliśmy pełni optymizmu, że wkrótce nas uwolnią. Ale mija rok, półtora roku, a ty myślisz już tylko o tym, jak sprawić, żeby życie w niewoli było choć trochę lepsze. Nikt z naszych bliskich nie wiedział nic o naszym losie, a my nie wiedzieliśmy nic o ich losie.

Ciągle przenoszono nas do innych cel. Co dwa miesiące zmieniano nam otoczenie, żebyśmy nie przyzwyczaili się do siebie i nie nawiązali przyjaźni. Albo przenoszono nas do innego aresztu śledczego lub więzienia. W ten sposób zaliczyłem dziesięć miejsc przetrzymywania na terenie Rosji. Ciągle zawiązywano nam oczy i widzieliśmy tylko ściany cel.

Strażnikom rosyjskich więzień nie wolno było z nami rozmawiać ani opowiadać o wydarzeniach w Ukrainie. A nam nie wolno było się do nich zwracać. Jeśli zdarzyło się, że któryś z Rosjan zwrócił się do nas w ludzki sposób, swoi natychmiast na niego naskakiwali. Przejawy człowieczeństwa były karane.

W Taganrogu była taka sytuacja: przyszedł młody strażnik, miał około 18 lat. Pracował jako strażnik, żeby nie wzięli go do armii.

Zaczął z nami rozmawiać: „Chłopaki, czego byście chcieli?” Powiedzieliśmy, że czegoś słodkiego. Na następną zmianę, dwa dni później, przyniósł nam małe czekoladki „Guliwer”. Inni strażnicy to zobaczyli i wieczorem go zwolnili

Byli strażnicy, którzy prosili innych, żeby nas nie bili, ale w odpowiedzi słyszeli, że jesteśmy nazistami. Tam mają bardzo silną propagandę. Po półtora roku wydali nam literaturę do czytania. To była komunistyczna propaganda sowiecka. Nie mogliśmy tego czytać, chociaż bardzo chcieliśmy poczytać cokolwiek.

W więzieniu Rosjanie prowadzali nas do tak zwanej bani. Nie, nie takiej do mycia, to była odmiana tortur. Tam się nie myłeś, tylko stałeś nagi, a oni przepuszczali prąd przez twoje mokre ciało.

Kto miał słabe serce, nie wytrzymywał. Katowali ludzi na śmierć. W tej „bani” zapytali mnie: „Kim jest Stalin?”. Odpowiedziałem, że prezydentem ZSRR. Zaczęli się śmiać i mnie bić, mówiąc, żebym następnym razem, gdy tu trafię, już wiedział, kim był Stalin. Dobrze, że w celi siedzieli ze mną ludzie po sześćdziesiątce, którzy opowiedzieli mi szczegółowo o Stalinie. Żeby mnie więcej nie bito.

Pewnego razu rosyjski żołnierz sił specjalnych zobaczył mój tatuaż ze Spartaninem i zaczął razić mnie paralizatorem. Do dziś mam blizny po oparzeniach.

Raził mnie prądem, aż mi ręka zdrętwiała. Zapytał: „Wiesz, dlaczego? Bo masz bardzo ładny tatuaż, chciałem ci go zniszczyć”

Później odbył się proces Serhija. Skazano go na 29 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.

– W dniu kiedy mnie eskortowano podszedł do mnie konwojent z DRL i powiedział: „Wkrótce wrócisz do domu, nie martw się”. Był normalny, nigdy nas nie torturował, dawał zapalić papierosa.

I tak też się stało – już wieczorem wysłano mnie do Ukrainy w ramach wymiany.

Cud przyjaźni

27-letni Rusłan Zorianycz z Czernihowa był dowódcą plutonu w kompanii Serhija. Zaprzyjaźnili się. Razem trafili do niewoli, razem ją przetrwali i zostali zwolnieni tego samego dnia. Rusłan uważa to za cud przyjaźni:

– Razem trafiliśmy do niewoli. W Ołeniwce odbywała się selekcja, a potem razem z Siergiejem przewożono nas do różnych więzień – wspomina. – A kiedy nas jeszcze razem wymieniono, to już był szczyt szczęścia. Na wymianę przewożono nas w wagonach, gdzie były przedziały z kratami. Kiedy podczas wywoływania usłyszałem jego nazwisko w sąsiednim przedziale, nie mogłem uwierzyć. Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy, dokąd nas wiozą. Rosjanie zawsze mówili, że wiozą nas na wymianę, a zamiast tego przewozili do kolejnego aresztu śledczego w Rosji.

Rusłan Zorianycz

Rusłan spędził dwa lata w areszcie śledczym w Kursku. Potem trafiał do różnych więzień w Rosji: Ołeniwka, Taganrog, Nowozybkow w obwodzie briańskim, Borisoglebsk w obwodzie nowogrodzkim i inne.

– Dwa lata spędziłem w całkowitej izolacji. Tam wszyscy chodzą w kominiarkach, a ty 16 godzin na dobę musisz stać na nogach. Kaci potem tłumaczyli, że to po to, żeby nie zanikły nam mięśnie. Nie załamać się pomagała mi wiara, że czekają na mnie w domu. Podtrzymywały mnie wspomnienia z dzieciństwa, marzenia o przyszłości.

Kiedy jesteś tam już dwa lata i nie wiesz, co dzieje się w domu, czy twoi bliscy żyją, trudno marzyć, ale mimo wszystko fantazjujesz: że będziesz budował dom, sadził drzewa, otworzysz firmę. Pomagało też otoczenie. Jesteś wśród swoich, podobnie myślących ludzi i ciągle rozmawiasz z nimi o życiu.

Gdziekolwiek byłem, wszędzie miałem przyjaciół. Bo jeśli w celi panuje napięcie, przeżycie tortur jest jeszcze trudniejsze.

– Pewnego razu prowadzono nas na elektrowstrząsy i strasznie się bałem. A mój towarzysz z celi mówi do mnie: „Ja pójdę pierwszy, bo się nie boję. Oberwę zamiast ciebie!”

– To znaczy, że ktoś się poświęca, żeby cię chronić. Teraz koresponduję z nim, on nadal jest w niewoli. Czeka na wymianę. Tacy ludzie pokazują, czym jest prawdziwa przyjaźń.

Rozgryzłem siebie, przestałem się bać

– Na początku po wymianie przeraża tłum – przyznaje Siergiej. – Przez dwa i pół roku prawie z nikim nie rozmawiałeś, a tu tylu ludzi. Na początku nawet pójście do sklepu było trudne. Kiedy siedzisz w więzieniu, myślisz, że gdy wrócisz, to pójdziesz do sklepu i kupisz sobie wszystko, co tylko zechcesz. Ale w rzeczywistości jest inaczej. Boisz się tych tłumów w sklepach, na ulicach.

Trudno było przyzwyczaić się do normalnego życia, zrozumieć wszystko, co działo się w kraju przez cały ten czas. Nie możesz spać, w ogóle nie masz na to ochoty. Jeśli zasypiasz, cały czas śni ci się niewola.

Chcesz wszystko sfotografować. Chcesz fotografować jedzenie. Chcesz fotografować normalne życie

Chcesz chłonąć jak gąbka wszystko, co przegapiłeś: wąchać powietrze, patrzeć na drzewa, rozmawiać z bliskimi. W niewoli miałem możliwość napisania tylko dwóch listów. Odpowiedź otrzymałem półtora roku później. Dowiedziałem się, że bliscy wiedzą, że jestem w niewoli. Drugi list dotarł do nich dopiero wtedy, gdy mnie wymieniono.

Przez pierwszy miesiąc po wymianie w ogóle nie spałem. Byłem na lekach. 11 miesięcy po wymianie niewola „nadrabia zaległości”. Reakcja na syreny i głośne dźwięki jest paniczna. Niedaleko od nas trwa remont, czasami coś spadnie – a ty myślisz, że to nalot. I w jednej chwili masz atak paniki.

– Leczyliśmy się w Kijowie i w Mikołajowie, ale takiego szpitala, jak ten we Lwowie, jeszcze nie widziałem – mówi Siergiej. – Wspaniałe warunki, wspaniali specjaliści. Wcześniej gdyby mi powiedziano: „Idź do psychologa”, obraziłbym się, że jestem jakiś nie taki. Teraz moje podejście się zmieniło. Bardzo miło mi rozmawiać z psychoterapeutą i psychologiem, bo oni naprawdę bardzo pomagają. Czuję, że jest mi znacznie lepiej. Rozgryzłem siebie, przestałem bać się głośnych dźwięków.

– Mnie też bardzo podoba się we Lwowie – dodaje Rusłan. – Zwłaszcza dlatego, że tutaj wszyscy rozumieją, że trwa wojna. Minuta ciszy o 9 rano, kiedy całe miasto zatrzymuje się i wspomina poległych braci, robi ogromne wrażenie. Wśród nich są nasi przyjaciele, którzy już nigdy nie wrócą z rosyjskiej niewoli.

Zdjęcia: Adriana Dowga

20
хв

„Torturujemy was, byście nigdy nie mogli wrócić na front”. Wspomnienia z rosyjskiej niewoli

Jaryna Matwijiw

Jędrzej Dudkiewicz: – Jakie były początki Kobiet Wędrownych?

Khedi Alieva: – Jestem uchodźczynią polityczną. Gdybym nie została zmuszona, nigdy nie opuściłabym swojego kraju, Czeczenii, żyłabym tam w spokoju. Są momenty, że myślę: „Po co była ta cała walka o to, żeby żyć na emigracji? A może lepiej byłoby umrzeć, zostać zapomnianą, co jest losem wielu ludzi na świecie?”

Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju, wielu z nich popada chociażby w bezdomność. Oczywiście rozumiem, że mieszkań jest mało, że młodzi ludzie mają problemy z wynajmem, że w wielu krajach na Zachodzie uchodźcy mają większe szanse na mieszkania. Przybywając do Polski miałam nadzieję, że otrzymam ochronę, ale tak się nie stało. Przy czym ochronę rozumiem jako na przykład wsparcie w zrozumieniu, jakie jest prawo w Polsce. Przyjechałam z innego kraju, gdzie jest inna religia, inna kultura, inna mentalność, w których zostałam wychowana.

Dopiero tutaj po czasie zrozumiałam, że kobiet nie wolno bić. Pochodząc z bardzo patriarchalnego miejsca myślałam, że to norma

Już wtedy, w 2014 roku, gdy rozmawiałam z dziennikarzem „Dziennika Bałtyckiego”, wskazywałam, że warto ludziom przybywającym do Polski od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami, by pozostawili różne swoje przekonania na granicy. Ochronę rozumiem też jako legalną pracę, nawet w sklepie czy przy sprzątaniu. Dużo się mówi o tym, że trzeba się uczyć polskiego, ale najważniejsza jest właśnie praca. Działam z wieloma uchodźczyniami i wiele z nich naprawdę nie rozumie, że legalna praca to zabezpieczenie zdrowotne czy możliwość uzyskania na pewien czas wsparcia finansowego w razie zwolnienia. Niedawno przyjęłam do pracy pewną kobietę i gdy jej powiedziałam, że lipiec to miesiąc wakacyjny, więc może być mniej obowiązków, ale i tak dostanie normalne pieniądze – to nie mogła uwierzyć.

„Ludziom przybywającym do Polski warto od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami”

Widziałam wiele kobiet z Czeczenii i Ukrainy, które nielegalnie sprzątały, sama jednak chciałam zacząć życie na nowo, z czystą kartą, w pełni legalnie. Początkowo chodziło więc właśnie o to, w tym także o wsparcie psychologiczne dla mnie i mojej rodziny. To w ogóle bardzo ważny temat. Uważam, że powinny być środki na to, by wszystkim osobom przybywającym do Polski zapewnić taką pomoc. Dodatkowo można by wtedy opowiedzieć o tym, jak wygląda tutaj sytuacja, jakie są prawa, jakie możliwości. To istotne także z punktu widzenia poczucia bezpieczeństwa. W którymś momencie, kiedy stałam już pewnie na nogach, zapytałam znajomego, co mogłabym robić w kierunku tego wszystkiego. Powiedział: „Zostań mostem. Tłumacz różnice kulturowe, opowiadaj o islamie”. A raczej o pewnym odłamie islamu i społeczeństwa czeczeńskiego, bo wewnątrz tej religii różnice są spore. Tak się to wszystko zaczęło.

Czyli Kobiety Wędrowne zaczęły wspierać ludzi przyjeżdżających do Polski z najróżniejszych państw?

Tak, z takim założeniem, że nawet jeżeli z dziesięciu na nogi stanie tylko jedna, to i tak to będzie sukces. Sama otrzymałam mnóstwo pomocy od Polek i Polaków, więc nie chcę tego zmarnować. Chcę coś dać od siebie – zwłaszcza kobietom, które przyjeżdżają z miejsc, w których ich prawa są znacznie mniejsze. Dlatego duża część tego, co robię, to tłumaczenie, że w Polsce naprawdę jest demokracja i sytuacja kobiet jest tu o wiele lepsza.

Czym się zajmują Kobiety Wędrowne?

Od samego początku, odkąd piszemy projekty i staramy się realizować nasze pomysły, zależało nam na tym, by ich uczestniczki dostawały wynagrodzenie. Ostatnio uchodźczyni z Kirgizji powiedziała mi, że dopiero dzięki temu zrozumiała, czym jest równe traktowanie.

Sądzę, że języka najłatwiej się uczyć w praktyce – sama zresztą poznawałam polski nie na kursie, tylko jak najwięcej czytając, nawet ogłoszenia na ulicy. Korzystamy z kompetencji, które mają kobiety, i angażujemy je w działanie. To różne rzeczy.

Nakręciłyśmy na przykład film, w którym przybliżamy historie kobiet – pełne przemocy, handlu ludźmi – by pokazać np. straży granicznej, czemu one uciekają z różnych miejsc

We wszystkim, co robimy, towarzyszą nam polskie kobiety, co pozwala na budowanie relacji i prawdziwą integrację, pokazanie, że osoby przyjeżdżające z innych krajów nie są zagrożeniem. I nie chodzi o to, by wyrzekały się swojej kultury; sama nie chcę zmieniać tego, że jestem Czeczenką. Jednak kiedy widzimy, jak wiele nas łączy, łatwiej o porozumienie.

Innymi słowy, ważna jest integracja, ale też dawanie kobietom przyjeżdżającym do Polski z zagranicy podmiotowości, sprawczości i możliwości rozwijania swych kompetencji.

„Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering”

Myślę, że to bardzo ważne. O ile wsparcie, na przykład żywnościowe, jest istotne, to jednak nie może ono trwać zbyt długo. Znacznie większą pomocą jest danie legalnej pracy. Dzięki temu osoby z innych krajów nie tylko zarabiają pieniądze i płacą podatki, ale zyskują też większą kontrolę nad swoim życiem, większą wolność. W ten sposób próbuję przekazać innym kobietom coś z mojego doświadczenia.

Moje wartości zmieniły się, kiedy zabili mojego męża, na własne oczy zobaczyłam wojnę i zostałam bez domu

Otrzymałam pomoc, ale zależało mi na zyskaniu sprawczości, na robieniu czegoś samodzielnie i decydowaniu o samej sobie. Zrozumiałam też, że to daje spokój, możliwość wyspania się, wypicia bez pośpiechu kawy, bezpiecznego wyjścia na ulicę. To jest coś, o co cały czas walczę, choć to nie zawsze jest łatwe.

Co ma Pani na myśli?

Nie jest tak, że wiem wszystko. Wciąż mam w głowie sporo stereotypów, chociażby związanych z przedstawicielami innych odłamów islamu. Bywa, że się ich boję, dlatego dużo czytam o różnych rzeczach, a przede wszystkim poznaję takie osoby. Wtedy lęk się zmniejsza, chociaż nie chciałabym podróżować do Syrii czy Afganistanu. Niemniej wspieram rodzinę, która przyjechała do Polski z Afganistanu, mam też kolegę z tego kraju, z którym dzielę się doświadczeniem, bo chce otworzyć biznes w Polsce. Wiem, jak to jest walczyć o bycie wolną, i chcę, żeby inni też mieli taką możliwość.

Wspomniała Pani, że w projektach biorą udział też Polki i w ten sposób integracja się udaje. Macie na to jakiś własny sposób?

Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering. Nasze jedzenie zawsze jest najwyższej jakości i świeże, nie ma możliwości, by wykorzystać w cateringu cokolwiek wczorajszego. Wydaje mi się, że nasz sukces polega także na tym: wygrywamy jakością. Dodatkowo współpracujemy z polskim gospodarstwem, z którego mamy świetne produkty. Wszystko to na pewno pomaga w integracji, przełamywaniu stereotypów. Daje także dużo możliwości osobom przyjeżdżającym do Polski z innych krajów. Mamy sporą rotację pracownic i pracowników, bo po jakimś czasie idą do lepiej płatnej pracy. Znam ludzi, którzy zaczynali w naszym lokalu, a dziś zarabiają więcej ode mnie. I bardzo mnie to cieszy.

Z czego wynika to, że przychodzi do was wiele osób starszych?

Niedaleko nas jest przychodnia, więc pewnie zaglądają do nas przed lub po wizytach w niej. Często mówią, że w innych restauracjach coś im nie do końca pasowało, a u nas czują się dobrze. Nie bierzemy też pieniędzy za kawę czy herbatę. Zwykle ludzie są zdziwieni, starsze osoby chcą płacić. Wtedy mówię, że to jest moja forma wdzięczności za wszystko to, co dobrego spotkało mnie w Polsce. Mówiono mi, że możemy przez to zbankrutować, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ba, udało się odnieść sukces, więc staramy się też wspierać inne organizacje pozarządowe. Dość regularnie dostaję w podziękowaniach kwiaty lub czekoladki, ale to niepotrzebne, wystarczy zwykłe „dziękuję”. Mam naprawdę przyjemną pracę, którą lubię. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć szczęśliwą uchodźczynię, to z pewnością mogę to być ja.

„Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju”

Mimo wszystko atmosfera w Polsce w ostatnim czasie jest straszna. Nie budzi to Pani zaniepokojenia?

Mogę robić to, co robię, niewiele więcej. Uważam, że należy pomagać, zwłaszcza kobietom i dzieciom uciekającym z Ukrainy. Bardzo blisko siebie mamy przecież wojnę. Jednocześnie rozumiem, że trzeba sprawdzać, kto wjeżdża do Polski, jakaś weryfikacja musi być zachowana, bo to kwestia bezpieczeństwa. Dobrym pomysłem byłoby zaangażowanie na granicach osób z różnych krajów, by wspierały pograniczników w rozmowach z tymi, do których najbliżej im kulturowo czy językowo. Może to też pomogłoby nieco obniżyć napięcia, a równocześnie uchodźcy i migranci od razu dostawaliby o wiele więcej lepszych informacji o sytuacji i możliwościach w Polsce.

I nie daj Boże, żeby wojna dotarła do Polski. Jeśli jednak tak się stanie, jestem gotowa stanąć do walki o ten kraj

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Kobieta, która stała się mostem

Jędrzej Dudkiewicz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Weto przeciw życiu: jak decyzja polskich władz może pozbawić ukraińskich chorych ostatniej deski ratunku

Ексклюзив
20
хв

Kobieta, która stała się mostem

Ексклюзив
20
хв

Uciekłam do kraju elfów

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress