Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Dzień wstydu po Dniu Niepodległości: instrukcja cynizmu
Wczoraj uściski, życzenia dla Prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, deklaracje o "niezachwianej solidarności z walczącą Ukrainą". Dziś weto wobec ustawy, która miała przedłużyć ochronę i doprecyzować wsparcie dla dzieci. Najpierw konfetti, potem młotek. To nie jest polityka państwa z taką historią za wolność waszą i naszą, to nie jest Europa. To jest pokaz: uśmiech do kamery, pałka w przepisach, cynizm w działaniu
Na początek fakt: dziś prezydent Karol Nawrocki odmówił podpisania nowelizacji ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy. Uzasadnił weto m.in. postulatem, by 800+ przysługiwało tylko tym ukraińskim rodzinom, w których rodzic pracuje w Polsce, oraz zapowiedział własny projekt: wydłużenie drogi do obywatelstwa z 3 do 10 lat, podniesienie kar za nielegalne przekroczenie granicy do 5 lat więzienia i wrzutkę do ustawy w postaci hasła "stop banderyzmowi". Równocześnie zakwestionował rozwiązania dotyczące dostępu do ochrony zdrowia dla uchodźców.
Wczoraj uściski, życzenia dla Prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, deklaracje o "niezachwianej solidarności z walczącą Ukrainą". Dziś weto wobec ustawy, która miała przedłużyć ochronę i doprecyzować wsparcie dla dzieci. Najpierw konfetti, potem młotek. To nie jest polityka państwa z taką historią za wolność waszą i naszą, to nie jest Europa. To jest pokaz: uśmiech do kamery, pałka w przepisach, cynizm w działaniu. I to wszystko dzień po Dniu Niepodległości Ukrainy.
Trzon zabiegu jest prosty: zamienić słowo "solidarność" w słowo "warunkowo". "Pomoc — owszem, ale pod warunkiem pracy rodzica". Jakby 800+ było premią w korpo, a nie świadczeniem na dziecko. Dziecko nie powinno być algorytmem do weryfikacji PIT-u. Dziecko nie jest "beneficjentem na próbę".
Zderzenie symboliczne — wczorajsze "gratulacje" i dzisiejsze "ale" — nie jest wypadkiem przy pracy. To metoda: najpierw gest wobec sąsiada, potem gest wobec elektoratu. Grawitacja jest oczywista: zjechać w stronę strachu, podejrzliwości, resentymentu.
Nie będę tu nic "omawiać". Nie trzeba. Wystarczy usłyszeć, co dzieje się w sercach naszych ukraińskich przyjaciół:
Chcę się wypłakać na temat weta, kto jest na statusie, jakie macie plany?*
Zabierzcie mnie ze sobą, gdziekolwiek się wybieracie. Nie chcę tu zostać sama. (...) psychicznie jest mi cieżko.
Mogę tylko wesprzeć moralnie i przytulić w myślach. To bestialstwo. Nie ma inncy słów.
Ten cynizm działa w konkretnym życiu. Nie w memach. Nie w studio. W podróżach, szkołach, w planach na wrzesień. W poczuciu, że wszystko, co udało się jakoś poukładać przez ostatnie dwa lata, można jednym zdaniem z mównicy rozbujać tak, żeby człowiek znowu miał wrażenie, że ziemia ucieka spod nóg.
Byliśmy w Pradze, kupiłam dziecku prezent urodzinowy. Było tak dobrze, nikt nas nie wyśmiewał na ulicy za to że mówiliśmy po ukraińsku. Wracamy do domu — otwieram wiadomości, bo wcześniej świadomie nie chciałam nic czytać
To nie jest "uprzejmość Czechów" kontra "brak uprzejmości Polaków". To jest pytanie o to, czy państwo w kryzysie umie być przewidywalne. Czy władza jest w stanie powiedzieć prawdę prostym zdaniem: "Tak, status ochrony będzie kontynuowany zgodnie z europejską decyzją. Tak, nie będziemy karać dzieci za zatrudnienie rodziców. Tak, nie będziemy paliwem do wojny pamięci".
Zamiast tego zapowiedź pakietu "porządku": ostrzejsze kary, dłuższa droga do obywatelstwa, hasła o "banderyzmie" wrzucone do debaty jak zapałka do suchej trawy. To nie jest obrona polskiej pamięci. To jest wywołanie pożaru w magazynie z amunicją rosyjskiej propagandy. Nie trzeba być strategiem, żeby zrozumieć, że im mniej mówimy o rosyjskiej agresji,a więcej o "symbolach", tym lepiej dla Kremla i gorzej dla realnej, codziennej współpracy polsko-ukraińskiej.
W świecie normalnym, jeśli w ogóle jeszcze pamiętamy, jak on wygląda, prawo socjalne działa dwojako: daje przewidywalność i chroni najsłabszych. To jest to, co buduje zaufanie.
Tu, teraz, robimy coś odwrotnego: dezorientujemy i przerzucamy koszt na rodziny. Jeszcze raz: rodziny, nie "system".
Mam wyjazd służbowy 22 września, a nie ma statusu, jak mam wrócić, jeśli mogą nie przedłuży go do 30? Powinnam wrócić 3 września.
*czarny humor: Zostaw nam przynajmniej klucze i adres, żebyśmy mogli ci później przesłać rzeczy. Od 22 września do 30 września jeszcze tu będziemy.
Jeśli przedłużą, istnieje ryzyko, że utkniemy po różnych stronach granicy z dzieckiem.
To jest język realnej niepewności. Czarny humor, bo jak inaczej trzymać nerwy na wodzy? I równolegle próba racjonalizacji, szukanie gruntu pod nogami:
Nie podsycajcie atmosfery. Ze statusem na pewno będzie dobrze. Nie mogą go oddzielnie od innych krajów unieważnić
Polska nie może samodzielnie unieważnić statusu ochrony tymczasowej ponieważ jest on przyznawany w ramach prawa europejskiego, a nie tylko polskiego
Jasne. Ale to nie rozwiązuje problemu zaufania. Bo zaufanie nie kończy się na zdaniu "muszą". Ludzie muszą planować: podróż, szkołę, studia, pracę, mieszkanie, terapię dziecka po traumie. Zaufanie to jest poczucie, że państwo nie włączy nagle trybu "show" i nie zaryzykuje czyjegoś września, żeby dopisać sobie punkt w sondażach.
A pod spodem — coś jeszcze cięższego: poczucie zdrady. Bo wybór Polski często nie był "z kalkulatora". Był z serca.
Teraz myślę, że to była idiotyczna decyzja, zatrzymać się na Polsce. Dziecko nauczyło się polskiego, żeby dostać się na studia, bo w Ukrainie jest w ostatniej klasie. A ja nie widzę w tym dobrego pomysłu. Lepiej, żeby nauczyła się angielskiego/niemieckiego. Bo ten antyukraiński temat – jest prawie we wszystkich obozach, wszyscy rywalizowali, kto stworzy gorsze warunki. Tak mi tego wszystkiego żal, bo wybrałam Polskę z miłości, a nie z kalkulacji Irlandia/Niemcy/Wielka Brytania. Ale miłość okazała się nieodwzajemniona.
To zdanie powinno wisieć nad każdym biurkiem, przy którym ktoś kreśli dziś "korektę kursu". Nie dlatego, że mamy zaspokajać wszystkim wszystko. Dlatego, że państwo, które od lat powtarza, że jest liderem solidarności, nie może grać w grę "wczoraj kwiaty, a dziś miękka deportacja ".
Zauważmy jeszcze jedną zbitkę: wątek "ochrony zdrowia" przeciwstawionej "gościom". Tu nie chodzi o rzekomą "preferencję". Chodzi o realną reformę systemu, żeby kolejki były krótsze dla wszystkich Polaków i Ukraińców, bo wszyscy stoją w tej samej kolejce do lekarza rodzinnego, a jedyną różnicę robi liczba lekarzy i finansowanie, a nie pochodzenie pacjenta. W przeciwnym razie zamiast polityki publicznej budujemy podział publiczny.
Dobra polityka szczególnie w kryzysie jest mniej spektakularna, niż się politykom śni. Składa się z nudnych, konkretnych decyzji: wdrożyć europejską ochronę do 4marca 2026 r. bez medialnych zygzaków; jasno napisać, że świadczenia nadzieci nie zależą od fluktuacji na rynku pracy rodziców; wreszcie przestać podpinać bieżącą politykę pod wojnę pamięci. Historii nie rozstrzygają konferencje prasowe. Historii nie załatwia się dopiskiem "stop" w ustawie. Historii się uczy, komunikuje ją i leczy przez edukację, archiwa, dialog, nie przez podrzucanie kolejnego granatu w debacie.
Czy można tu w ogóle pozwolić sobie na odrobinę ironii? Może tylko na tyle: gdyby cynizm polityczny miał dział PR, napisałby dziś komunikat: "W trosce o sprawiedliwość społeczną upraszczamy życie, odbierzemy lęk, a damy jasność". Tylko że jedyne, co dziś dostali ukraińscy uchodźcy w Polsce, to lęk i niepewność.
Oto miara polskiego państwa i prezydenta. Nie w słowach hymnu. W tym, że dzień po wspólnym świętowaniu Niepodległości Ukrainy, ktoś wciąż nie wie, czy wróci z dzieckiem do domu. I w tym, czy ktoś inny — mając władzę — uzna, że jego zadaniem jest wyłączyć ten lęk, a nie go wytwarzać.
* Wypowiedzi zostały zanonimizowane dla bezpieczeństwa bohaterek. Jak już wiedomo, w Polsce nic nie wiadomo.
Przez wiele lat był zastępcą redaktora naczelnego Gazety Wyborczej. W ostatnich latach odpowiedzialny za cyfrową transformację Gazety Wyborczej jako jej wydawca. Doświadczony menedżer z unikalną wiedzą z zakresu zarządzania mediami, potwierdzoną licznymi sukcesami redakcyjnymi i komercyjnymi.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury. Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu. UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.
Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej. Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.
Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB
Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?
Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.
Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.
Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.
Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.
Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?
Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.
Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.
W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.
Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.
To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.
Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.
Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.
Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?
Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.
Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.
Dzieci piszą listy do żołnierzy
Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?
To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu. Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.
Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.
Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.
Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?
Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, aleprzestrzeń, która daje wartość wszystkim.
Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.
Malowanie wielkanocnych pisanek
Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.
Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.
To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.
Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.
Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?
Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku. Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami. Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.
Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.
Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.
Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?
Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.
Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.
Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.
Ale jak to zrobić?
Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.
A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?
Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.
Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.
Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej. Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.
Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.
Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności. To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.
Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.
I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.
Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.
Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.
Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli. Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.
Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych
Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.
Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.
Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.
Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.
Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.
To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.
Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski. To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.
Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.
W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”. Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika. W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.
Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.
Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.
Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.
A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?
Obojętność jest najgroźniejsza.
Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.
Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?
W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.
Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz
Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.
Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.
Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.
Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?
Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?
Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.
Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:
dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.
Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?
Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.
Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.
„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.
Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.
Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.
Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.
Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:
„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”
Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?
Od trzech lat organizacja Demagog wraz z Instytutem Monitorowania Mediów (IMM) bada rozprzestrzenianie się antyukraińskiej propagandy w polskojęzycznym internecie. W ośmiu raportach analitycznych przedstawiono przykłady treści propagandowych i ich głównych dystrybutorów. To osoby atakujące Ukrainę i obrażające jej obywateli. Marcina Fica, eksperta Demagoga, pytamy o to, kto i w jaki sposób rozpowszechnia antyukraińską propagandę, jakich narracji używa i czy można temu przeciwdziałać.
Skąd ta nienawiść
Natalia Żukowska: – Już po raz ósmy wspólnie z Instytutem Monitorowania Mediów robicie badania dotyczące antyukraińskiej propagandy w polskojęzycznym internecie. Co obecnie jest podstawą tej propagandy w Polsce?
Marcin Fic: – W naszym raporcie uwzględniliśmy okres od kwietnia do lipca 2025 roku. W tym czasie były trzy wydarzenia, które wpłynęły na nasilenie antyukraińskich narracji. Po pierwsze, wybory prezydenckie w Polsce – w maju i czerwcu. Po drugie, rocznica „krwawej niedzieli” 1943 roku na Wołyniu. I po trzecie, podpisanie przez Wołodymyra Zełenskiego ustawy ograniczającej niezależność organów antykorupcyjnych w Ukrainie. Właśnie podczas tych wydarzeń odnotowaliśmy wzrost liczby antyukraińskich publikacji w Polsce. Były one skierowane przeciwko Ukraińcom, miały negatywny wydźwięk, opierały się na nieprawdziwych tezach, odwoływały się do obaw i stereotypów.
Marcin Fic bada rozprzestrzenianie się antyukraińskiej propagandy. Zdjęcie: Demagog
Głównym przesłaniem jest to, że Rosja rzekomo walczy z „nazistowskim” czy „bandersowskim” reżimem w Ukrainie, a ukraińscy uchodźcy stanowią zagrożenie dla Polaków. Te tezy są rozpowszechniane poprzez dezinformację, wykorzystywanie stereotypów i tworzenie fałszywych dylematów. Na przykład: jeśli popierasz Ukrainę, to nie dbasz o Polskę.
Jak zmieniają się narracje w porównaniu z poprzednimi badaniami? Jakie typowe stereotypy bądź fejki najczęściej pojawiają się w antyukraińskich wpisach?
Jednym z przykrych wniosków naszego raportu jest to, że liczba antyukraińskich publikacji wzrosła. Jeśli porównamy zidentyfikowane przez nas materiały z tego roku z tym samym okresem w zeszłym roku, to ich liczba wzrosła o 177%, a zasięg o ponad 154%.
Pojawiają się stałe, powtarzające się komunikaty.
Na przykład porównanie współczesnych Ukraińców, którzy dziś walczą o swój kraj przeciwko Rosji, do nazistów i banderowców. Prezydenta Ukrainy nazywa się „dyktatorem banderyzmu”
Tak było w zeszłym roku i tak jest w tym roku. Kolejną powtarzającą się strategią jest wykorzystywanie złożonej historii ukraińsko-polskiej, przede wszystkim tematu tragedii wołyńskiej. Ośrodki badawcze, takie jak Polski Instytut Spraw Międzynarodowych czy Fundacja im. Janusza Kurtyki, już dawno zwróciły uwagę na to, że Rosja wykorzystuje te historyczne traumy, by osłabić stosunki polsko-ukraińskie. Oczywiste jest, że zbrodnie na Wołyniu miały miejsce. To kwestia, która do dziś nie została ostatecznie rozstrzygnięta przez oba państwa. Nie doszło do prawdziwego porozumienia, które ograniczyłyby wrażliwość tego tematu. I właśnie dlatego jest on intensywnie wykorzystywany przez propagandę Kremla. Jak pokazuje praktyka, znajduje to oddźwięk w polskim społeczeństwie, ponieważ takie materiały są następnie intensywnie rozpowszechniane.
Ponadto często wykorzystywany jest temat przystąpienia Ukrainy do NATO. W szczególności pojawiały się komentarze będące reakcją na wypowiedzi polityków. Kiedy Rafał Trzaskowski powiedział, że poparłby przystąpienie Ukrainy do NATO, natychmiast pojawiła się informacja, że jest to równoznaczne z oficjalnym poparciem wojny z Rosją. Inni powtarzali, że członkostwo Ukrainy w NATO „nie leży w interesie Polski”, bo rzekomo doprowadzi do prowokacji. Albo że Polska broni „banderowskiej, niewdzięcznej Ukrainy”.
W antyukraińskiej propagandzie pojawia się też kwestia językowa: że ukraiński stanie się drugim językiem urzędowym Polski.
Te dezinformacyjne narracje brzmią wiarygodnie, ale nie mają żadnego potwierdzenia w faktach
Jedna z nich głosi, że język ukraiński rzekomo stanie się drugim obowiązkowym językiem obcym w polskich szkołach. Tę fikcję rozpowszechnił między innymi profil partii Ruch Narodowy. Tymczasem polskie Ministerstwo Edukacji wyjaśniło, że decyzję o wyborze języka obcego podejmuje dyrektor każdej szkoły i nie są prowadzone żadne prace nad tym, by ukraiński stał się językiem „domyślnym”.
X (Twitter) – główna platforma propagandy
Jakie platformy są najczęściej wykorzystywane do rozpowszechniania materiałów antyukraińskich?
Przede wszystkim platforma X (dawny Twitter). Zarejestrowaliśmy tam ponad 90% wszystkich antyukraińskich publikacji. Dalej jest Facebook, ale to już około 1,2-10%. Pozostałe prawie 7% przypada na inne sieci społecznościowe. Publikacje na X generują największy zasięg. Zidentyfikowaliśmy również konta, które rozpowszechniają antyukraińską propagandę o największym zasięgu. Co ciekawe, znaczna część tych profili była aktywna już w zeszłym roku – 5 z 10 najbardziej aktywnych kont odnotowaliśmy już w raporcie za poprzedni rok. Jeśli chodzi o X, to 7 z 10 najbardziej aktywnych profili w 2025 roku znalazło się również w rankingu za 2024 rok. Świadczy to o stałości i powtarzalności tych samych „aktorów”, którzy systematycznie rozpowszechniają antyukraińskie komunikaty.
Strony na platformie X, na których od kwietnia do lipca 2025 r. pojawiło się najwięcej antyukraińskich publikacji
Kto jest głównym propagatorem antyukraińskich narracji w polskim internecie? I czym się one od siebie różnią?
Głównych propagatorów takich narracji można określić przede wszystkim na podstawie ich zasięgu, czyli tego, kto wywarł największy potencjalny wpływ. Warto tutaj wyjaśnić metodologię: przez pojęcie „kontakt” rozumiemy to, że statystycznie osoba powyżej 15. roku życia mogła przynajmniej raz natknąć się na te materiały. W badanym przez nas czteromiesięcznym okresie liczba takich kontaktów wyniosła 32,5 miliona. Największy zasięg uzyskał profil niejakiego Martina Demirova. To profil, który pojawiał się już w naszych poprzednich raportach. Użytkownik ten przedstawia się jako Słowak z okolic Bystrzycy, który interesuje się Polską. Jego konto zostało już w przeszłości zablokowane za naruszenie zasad platformy. Niemniej od lat systematycznie rozpowszechnia propagandę, porównując Ukraińców do „nazistów” i „banderowców”. Jednocześnie przekazuje informacje o działaniach rosyjskiej armii, chwali jej „sukcesy na froncie” i „odbudowę miast” zniszczonych, jak twierdzi, przez „banderowskich nazistów”. W swoich postach otwarcie powołuje się na rosyjskie media i oficjalne źródła z Moskwy. Powtarza też klasyczny narrację Kremla: że wojna rozpoczęła się w celu „ochrony rosyjskojęzycznej ludności przed nazistami z Kijowa”. Pisał również o Buczy, kwestionując odpowiedzialność Rosji za zbrodnie wojenne.
W swoich postach twierdził, że masakra w Buczy to manipulacja i fikcja – i to pomimo faktu, że masowe egzekucje w Buczy zostały potwierdzone przez wiele międzynarodowych organizacji
Wybieraliśmy publikacje za pomocą monitoringu mediów, szukając wpisów zawierających 18 słów kluczowych, które zostały określone przez ekspertów na podstawie analizy debat w pierwszych miesiącach inwazji Rosji. Były to właśnie te terminy, których zwykle używali autorzy dezinformacji. Wśród nich znalazły się na przykład: „ukropol”, „ukrainizacja”, „ukry”, „stop ukrainizacji Polski”, „stop banderyzacji Polski”, „Poliniak”, a także kalki z języka rosyjskiego. Jak widać, wszystkie te słowa mają wyraźnie negatywny wydźwięk i są używane wyłącznie w celu uderzenia w wizerunek Ukraińców i Ukrainy.
Czy działalność Martina Demirova i Grzegorza Brauna uważa Pan za szczególnie niebezpieczną?
Tak. Braun również znalazł się w naszej klasyfikacji. To interesujący przykład tego, jak kampania wyborcza wpłynęła na antyukraińską propagandę. Polityk ten w swoich przedwyborczych komunikatach aktywnie wykorzystywał antyukraińskie narracje. Polaków popierających Ukrainę nazywał „ukropolakami” i oskarżał ich o „zdradę stanu”.
To klasyczna manipulacja: tworzenie fałszywej dylematu: albo jesteś „prawdziwym Polakiem”, albo pomagasz Ukrainie. W ten sposób Braun podsyca podziały i narzuca opinię, że nie można być jednocześnie polskim patriotą i sojusznikiem Ukrainy
Ponadto stymuluje nastroje antyeuropejskie i szerzy strach przed potencjalną wojną. Na przykład w swoich wystąpieniach twierdził, że polska armia przygotowuje się do interwencji w Ukrainie. Były też działania symboliczne, takie jak zdjęcie ukraińskiej flagi z budynku w Białej Podlaskiej, bo „tu jest Polska i tak pozostanie” – jakby obecność ukraińskiej symboliki była „okupacją”. Nie jest to pierwszy przypadek, kiedy Braun zachował się w ten sposób w stosunku do ukraińskich symboli. Wszystko to powoduje coraz większe podziały społeczne, buduje wrogość i podsyca rosyjskie narracje. Oczywiście, taka antyukraińska propaganda wpływa na opinię publiczną. Potwierdzają to badania socjologiczne CBOS.
W wyniku tych wszystkich działań tylko 30% ankietowanych deklaruje obecnie sympatię do Ukraińców – o 10 punktów procentowych mniej niż w zeszłym roku. Jednocześnie wzrósł odsetek osób wyrażających do nich niechęć (38%). Oznacza to, że skutkiem rozpowszechniania takich komunikatów jest wzrost napięcia i podziałów w społeczeństwie. Cel jest oczywisty, zwłaszcza w kontekście wyborczym: zmobilizować i zjednoczyć elektorat, który odczuwa zmęczenie wojną i strach przed jej ewentualnym rozprzestrzenieniem się.
Demonstracja pod hasłem: „Przestańcie wciągać Polskę w cudzą wojnę”, zorganizowana przez Grzegorza Brauna. Zdjęcie: Wojciech Olkuśnik/East News
Jak działa dyskredytacja
Jakie metody są stosowane do tworzenia fałszywych narracji o Ukrainie i Ukraińcach? Co działa najskuteczniej?
Nie możemy jednoznacznie ocenić skuteczności każdej z tych metod. Możemy jednak zwrócić uwagę na narracje, wydarzenia i techniki dezinformacyjne wykorzystywane przez propagandystów. W przypadku polityków jest to stosowanie manipulacji w kampaniach opartych na strachu i przeciwstawianiu.
Co ważne, obiektami ataków stają się również ci, którzy wspierają Ukrainę
W raporcie piszemy, że polscy politycy, którzy opowiadali się po stronie Ukrainy, byli regularnie obrażani i oskarżani w polskojęzycznym Internecie. Zaczęto ich nazywać na przykład „sługami Ukrainy”. To kolejna linia podziału – ataki na samo zaufanie do klasy politycznej
W jaki sposób pojedyncze przypadki zachowań Ukraińców w Polsce są wykorzystywane do tworzenia negatywnego wizerunku całej społeczności?
Kiedyś w mediach pojawiła się informacja o Ukraińcu, który pomagał migrantom przebywającym nielegalnie w Polsce dostać się do Niemiec. Na podstawie tego materiału w komentarzach natychmiast zaczęto pisać, że to „kolejny dowód na to, że migranci rozmnażają migrantów”. Podobny mechanizm działa również w innych sytuacjach: jeśli obywatel Ukrainy popełnia przestępstwo, natychmiast wykorzystuje się to do rozpowszechniania przekazu, że Ukraińcy stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa Polaków, państwa lub porządku publicznego. Stwarza to podłoże dla konfliktów międzyetnicznych i, oczywiście, bezpośrednio działa na korzyść Rosji.
Jak temu przeciwdziałać?
Poprzez edukację i wyjaśnianie. Mamy nadzieję, że pokazanie konkretnych narracji wykorzystywanych w antyukraińskiej propagandzie, które pokrywają się z celami Kremla, pomoże zwiększyć świadomość odbiorców. I zmniejszy poziom niebezpiecznego napięcia między Polakami a Ukraińcami w Polsce.
Jaką rolę odgrywają boty, trolle i chatboty w rozpowszechnianiu dezinformacji?
To naprawdę interesujący aspekt. Przyjrzeliśmy się przede wszystkim jednemu chatbotowi – Grokowi, zintegrowanemu z serwisem X. Opublikował on około 260 postów zawierających nasze słowa kluczowe. Odpowiadał na pytania użytkowników platformy, naśladując ich styl i sposób komunikacji.
Co ciekawe, w lipcu Grok zmienił się jego algorytm: po aktualizacji przestał unikać „niepoprawnych politycznie” stwierdzeń – pod warunkiem, że były one rzekomo dobrze uzasadnione. Początkowo nie potwierdzał na przykład tez o „ukrainizacji Polski” ani nie wyjaśniał, że temat UPA i Stepana Bandery jest złożony i delikatny
Jednak po aktualizacji zaczął popierać działania Grzegorza Brauna, jego „opór wobec ukrainizacji”, a nawet krytykę UE. Jednocześnie w innych odpowiedziach ten sam bot zaznaczał, że Braun promuje narracje Kremla. Widzimy więc sprzeczność i niestabilność w jego odpowiedziach. To jaskrawy przykład tego, że sztuczna inteligencja i podobne narzędzia mogą być wykorzystywane na różne sposoby. Dlatego trzeba być bardzo ostrożnym w kontaktach z nimi.
Strony na Facebooku, które publikują antyukraińskie posty (według zasięgu)
Jak zmniejszyć podatność na fake newsy
Jakie konkretne kroki podejmują Demagog i Instytut Monitorowania Mediów, by zwiększyć odporność informacyjną społeczeństwa?
We współpracy z Instytutem Monitorowania Mediów regularnie publikujemy raporty, a także samodzielnie lub wspólnie z innymi organizacjami weryfikujemy nieprawdziwe lub niepotwierdzone informacje, w szczególności dotyczące Ukrainy i stosunków polsko-ukraińskich.
Wkrótce ukaże się praktyczny przewodnik w języku ukraińskim i polskim, w którym wyjaśnimy, jak rozpoznawać nieprawdziwe informacje, jak weryfikować źródła i unikać pułapek dezinformacji, zwłaszcza w mediach społecznościowych
Bo naszym głównym zadaniem jest budowanie odporności informacyjnej, która ma zmniejszać wpływ propagandy i łagodzić napięcia społeczne.
A jak rozpoznać fałszywe informacje i niewiarygodne źródła? Na co zwracać uwagę?
Na to, z jakich źródeł uzyskujesz informacje. Sprawdzaj informacje w kilku różnych źródłach, porównuj je. Należy też zwracać uwagę na kontekst, bo zdarza się, że pewne fakty są celowo przemilczane – a w ten sposób poszczególne osoby lub media próbują promować narrację, która jest dla nich korzystna.
Czy w Polsce lub za granicą istnieją przykłady skutecznych strategii przeciwdziałania antyukraińskiej propagandzie?
Tak. Chodzi o analizę wypowiedzi polityków lub demaskowanie fałszywych informacji publikowanych w Internecie. Ma to wpływ na społeczeństwo, ponieważ zapewnia ludziom sprawdzone i wiarygodne informacje. Tym właśnie zajmują się organizacje specjalizujące się w weryfikacji faktów. Stale śledzimy tego typu materiały i staramy się dotrzeć z nimi do jak najszerszej grupy odbiorców. Chcemy dotrzeć do jeszcze większej liczby osób, dlatego współpracujemy z mediami. Nasza metoda polega na pokazaniu, że fakty mogą być nie mniej interesujące i ważne niż emocjonalne, manipulacyjne oceny.
Istnieje opinia, że weryfikacja faktów i walka z propagandą poprzez przekazywanie prawdy nie działa na tych, którzy głęboko wierzą w propagandę. Jak przekonać tych, którzy kierują się emocjami i apelami w mediach społecznościowych?
To bardzo trudne pytanie, prawdziwy dylemat dla każdego weryfikatora faktów. Rzeczywiście bardzo trudno jest przekonać ludzi, którzy szczerze wierzą w dezinformację, że to nieprawda. Nasze prace analityczne i raporty mają jeszcze jeden charakter – prewencyjny. To strategia wyprzedzająca. Kiedy ktoś zapozna się z takim raportem, dowie się o różnych narracjach, zrozumie, dlaczego są one fałszywe i w jaki sposób manipulują odbiorcami – to, mamy nadzieję, przy następnym spotkaniu z tymi narracjami osoba ta będzie bardziej odporna na manipulacje.
Jakie konsekwencje dla polskiego społeczeństwa i stosunków międzynarodowych może mieć antyukraińska propaganda?
Te narracje często opierają się na propagandzie Kremla. Podważają zaufanie do państwa polskiego i powodują wzrost napięcia między ludźmi, którzy tu mieszkają, Polakami i Ukraińcami
Dlatego, podobnie jak każda inna dezinformacja, antyukraińska propaganda sprawia, że jesteśmy bardziej podatni na podejmowanie decyzji w oparciu o fałszywe dane.
Czy można całkowicie wyeliminować propagandę z przestrzeni informacyjnej?
Odpowiedzialność za wzrost ilości dezinformacji spoczywa na dużych firmach technologicznych, które zarządzają platformami. W internecie jest wiele botów i nie zawsze wiemy, ile z wykrytych treści rozpowszechniają boty, a ile użytkownicy, którzy szczerze w nie wierzą, choć nie znają ich źródeł. Dlatego całkowite wyeliminowanie propagandy jest praktycznie niemożliwe. Można jednak zmniejszyć podatność na fałszywe informacje. Liczy się krytyczne myślenie i działania każdej osoby.