Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
„Nielegalny Zełenski”. Jak Putin próbuje uniknąć podpisania porozumień pokojowych i przedłużyć wojnę
Rosyjski dyktator szuka sposobów na kontynuowanie agresji przeciwko Ukrainie nawet po ewentualnym podpisaniu porozumień pokojowych. Manipuluje datą 20 maja, twierdząc, że Zełenski nie jest już prawowitym prezydentem
Putin, który po wątpliwych wyborach ogłosił się zwycięzcą ostatnich wyborów w Rosji, już od dekady jest niezadowolony z tego, kto sprawuje władzę w Ukrainie. Nie podobał mu się prezydent Petro Poroszenko, który wygrał wolne i demokratyczne wybory w 2014 roku. Nie jest również zadowolony z Wołodymyra Zełenskiego, który uczciwie wygrał wybory w 2022 roku.
Kiedy Rosja rozpoczęła wojnę na pełną skalę przeciwko Ukrainie, Kreml miał nadzieję, że do połowy marca 2022 r. lewobrzeżna Ukraina znajdzie się pod pełną kontrolą Rosji. Dlatego Wiktor Janukowycz, którego Rosja początkowo planowała ogłosić jedynym prawowitym przywódcą Ukrainy, czekał już w gotowości w Mińsku.
Oczywiście byłby to jedynie namiestnik, który w pełni realizowałaby wolę Moskwy
W czasie gdy toczyły się walki o Kijów, Janukowycz zaapelował do Ukraińców, by „zaprzestali rozlewu krwi” i usiedli do stołu negocjacyjnego. Chodziło o Stambuł [negocjacje Stambule między przedstawicielami Ukrainy i Rosji 29 marca 2022 r. – red.], gdzie zawczasu napisany [przez Rosję – red.] scenariusz zakładał uznanie aneksji Krymu, tak zwaną niepodległość wschodnich regionów Ukrainy, ograniczenie liczby ukraińskich żołnierzy, dwujęzyczność, zakaz wstępowania do NATO i bezterminową neutralność Ukrainy. Próbowano między innymi zmusić Ukrainę do „denazyfikacji” i wprowadzenia kultu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Co jednak najważniejsze, Rosja przedstawiła listę praw, które Ukraina powinna zmienić, poczynając od konstytucji.
Nic się jednak takiego nie wydarzyło. Po pierwsze, Wołodymyr Zełenski postanowił nie bawić się w rosyjskie gierki.
Po drugie, ukraińskie społeczeństwo, zajęte obroną Kijowa i Odessy, mogło nie zaakceptować takiej opcji, a wtedy spadłyby głowy najwyższych przywódców Ukrainy
Na długo przed piątą rocznicą prezydentury Zełenskiego Rosja zaczęła rozpowszechniać narracje za pośrednictwem Telegramu i TikToka, że prezydent Ukrainy rano 21 maja będzie przeterminowany – więc dobrym pomysłem byłoby pójście na Majdan i zorganizowanie protestu. I że każdy szanujący się patriota powinien pójść i rzucić granat dymny w kierunku ulicy Bankowej [w Kijowie na ul. Bankowej znajduje się siedziba prezydenta – red.].
W rzeczywistości już 20 maja Ukraińcy odnotowali koniec pierwszej kadencji Zełenskiego. Zdali sobie sprawę, że odtąd pracuje on na kredyt
W Ukrainie obowiązuje jednak ważny konsensus: kraj wszedł w tę trudną wojnę z tym prezydentem i wyjdzie z niej razem z nim. Aktywna część ukraińskiego społeczeństwa życzy Zełenskiemu, by przeszedł na emeryturę, kiedy będzie to możliwe, i nigdy nie wracał do polityki. Ważne jest jednak, aby teraz zachować państwowość. A do urn, szkół i szpitali, które przetrwają ataki rakietowe, pójdziemy potem.
Rosja rozpowszechnia narracje o nielegalności prezydentury Wołodymyra Zełenskiego. Zdjęcie: KPU
Putin próbuje zakłócić szczyt pokojowy w Szwajcarii, gdzie społeczność zachodnia będzie omawiać opcje zakończenia wojny. Celem kremlowskiego przywódcy jest zasianie wątpliwości co do tego, czy możliwe jest porozumienie z Zełenskim i czy jest on upoważniony do podpisania jakichkolwiek porozumień pokojowych. I wreszcie – chodzi o upewnienie się, że Rosja zawsze będzie mogła wrócić do tak zwanej specjalnej operacji wojskowej przeciwko Ukrainie. Rosjanie mówią: po co uznawać ten pokój, skoro podpisał go prezydent, którego kadencja wygasła? Walczmy dalej, ponieważ musimy zdobyć więcej regionów Ukrainy, by dopisać je do Rosji w rosyjskiej konstytucji.
Dlatego całkiem logiczne jest podejrzenie, że Wiktor Janukowycz ponownie był obecny w Mińsku (jego samolot został zauważony w Homlu) na spotkaniu Putina z Łukaszenką 20 maja. Niewykluczone, że przywódca Kremla zażąda później, by porozumienie pokojowe po stronie ukraińskiej zostało podpisane nie przez „nielegalnego” Zełenskiego, ale przez „prawowitego” Janukowycza.
Aby wzmocnić tę narrację, Putin postanowił odnieść się do ukraińskiej konstytucji. Nawiązał do artykułu 111, stwierdzając, że zgodnie z nim po zakończeniu kadencji uprawnienia prezydenta Ukrainy rzekomo przechodzą na przewodniczącego Rady Najwyższej: „Dlatego, według wstępnej oceny, jedyną legalną władzą [w Ukrainie – aut.] jest parlament i przewodniczący Rady [Najwyższej]”.
Tyle że przekazanie uprawnień prezydenckich przewodniczącemu Rady Najwyższej przewiduje art. 112 konstytucji, a nie 111 – i tylko w trzech wyjątkowych przypadkach: jeśli prezydent nagle zachoruje, zrezygnuje lub umrze.
Zełenski zdrowy i nie złożył rezygnacji, więc może pełnić swoje obowiązki do czasu elekcji nowego prezydenta w pierwszych powojennych wyborach
Natomiast przewodniczący Rady Najwyższej Rusłan Stefańczuk odrzucił ideę zastąpienia Zełenskiego i podpisania czegokolwiek z Putinem.
Putin celowo robi zamieszanie, bo nie zrezygnował ze swojego marzenia o prorosyjskim puczu w Ukrainie, który Telegram lubi uparcie nazywać „Majdanem 3”. Są to również próby prężenia muskułów przed wyborami do Parlamentu Europejskiego i parlamentów krajowych u wielu kluczowych partnerów zachodnich. Putin celowo wyrzuca do przestrzeni publicznej wątek o „nielegalności” prezydentury Zełenskiego także po to, by podtrzymać wojnę w Ukrainie, gdy Zachód coraz mocniej go naciska. I nawet jeśli coś zostanie podpisane, chce mieć pretekst do kontynuowania ostrzału ukraińskich miast.
W rachubę wchodzi również próba wyprowadzenia Zełenskiego z równowagi w przededniu szczytu w Szwajcarii, z którym ukraiński prezydent wiąże duże nadzieje
– Z kim powinniśmy negocjować? Zdajemy sobie sprawę, że legitymacja obecnej głowy państwa dobiegła końca. Myślę, że jednym z celów konferencji w Szwajcarii jest potwierdzenie przez społeczność zachodnią legitymacji obecnej lub ustępującej głowy państwa – powiedział w Mińsku Putin.
Każdy ukraiński dziennikarz, aktywista, wolontariusz i wojskowy może wymienić szereg wad prezydenta Zełenskiego. Ale wszyscy podjęli wspólną decyzję o uznawaniu go, dopóki nie będą możliwe wolne i demokratyczne wybory.
A co najważniejsze – dopóki nie będą to bezpieczne wybory, w których nie zostaniesz przy urnie wyborczej rozerwany na strzępy przez rosyjską rakietę
Niektórzy zachodni politycy wielokrotnie pytali Zełenskiego, czy rozważa przeprowadzenie wyborów w czasie wojny. Na szczęście ukraiński prezydent rozumie, że „wybory” w czasie wojny postawiłyby go na równi z Putinem. Właśnie w takim przypadku pojawiłyby się uzasadnione pytania o jego legitymację, ponieważ Ukraińcy nie idą do urn pod przymusem, ale jako wolni ludzie. I to właśnie odróżnia nas od Rosji.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Ukraińska dziennikarka, konsultant polityczny i medialny. Przez ponad 10 lat pracowała jako felietonistka parlamentarna. Pracuje zarówno z Censor.net, jak i Espresso. Jest autorem popularnych kanałów YouTube Censor.net i Showbiz. Specjalizuje się w polityce, ekonomii i technologiach medialnych.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.
Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.
Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.
Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.
Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.
Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.
Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.
Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością
Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.
Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.
Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.
Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.
Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.
W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.
Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.
Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.
I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos.
W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.
Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja
Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczekw wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.
A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.
Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.
W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.
To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.
Nagranie wideo, na którym słychać jak ktoś po ukraińsku komentuje zawartość paczki otrzymanej od polskiego Caritas, pojawiło się na Facebooku w grupie o nazwie „Nie dla banderyzmu”. Na nagraniu słychać między innymi frazy o „mdłej mące” i skargi na brak włoskiego makaronu i krewetek. Wcześniej, w marcu 2025 r., w mediach społecznościowych krążył już filmik, na którym ktoś w podobny sposób komentował pomoc humanitarną od darczyńców. Tam również dźwięk został sfabrykowany – towarzyszyły mu obraźliwe komentarze w stylu „W paczce jest tanie polskie gówno. Mówię poważnie, oni chcą nas otruć”. Firma Demagog znalazła oryginalne nagranie wideo, na którym słychać zupełnie inne słowa: „Dzisiaj otrzymaliśmy pomoc humanitarną od fundacji Caritas. Byliśmy zaskoczeni ilością wszystkiego, co tu jest — jest tu po prostu wszystko!”. Film na Facebooku ma prawie dwa tysiące reakcji i 1,3 tysiąca udostępnień. Wśród ponad tysiąca komentarzy znalazło się wiele wrogich wypowiedzi na temat Ukraińców. Jeden z użytkowników napisał (poniżej znajduje się tłumaczenie z języka polskiego): „Niech twój prezydent ci da. Jaka podła baba, wracaj do siebie”. Inny komentarz brzmi: „Jaka bezczelna baba, chciała krewetki, niech się wynosi!”.
Zrzut ekranu z fałszywym filmem opublikowanym na jednej z grup
To samo fałszywe nagranie opublikowały różne prorosyjskie konta na TikTok, Reddit, VKontakte, Telegram i X. Podobnie jak w marcu, film nie był rozpowszechniany przez pojedyncze profile, ale przez całą sieć antyukraińskich stron. Takie konta – świadomie lub nie – poprzez publikowanie fałszywych materiałów przyczyniają się do sukcesu rosyjskiej dezinformacji.
Wykorzystując nowe możliwości sztucznej inteligencji, do których większość użytkowników internetu jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić, rosyjska propaganda próbuje przekonać Europejczyków, a w szczególności Polaków, że Ukraińcy są niewdzięczni wobec tych, którzy im pomagają
Specjaliści z Demagoga podkreślają: głos słyszalny w filmie został dodany sztucznie. W oryginale słychać zupełnie inne słowa – pozytywne komentarze na temat pomocy od polskiej Caritas.
Katarzyna Chawryło, główna specjalistka Rosyjskiego Działu Centrum Studiów Wschodnich (OSW), w swoich pracach zauważa, że w krajach, w których mieszka wielu ukraińskich migrantów, Rosja próbuje wywołać wrogość na tle etnicznym. Podstawą do tego są często oskarżenia o „banderowstwo” i „przywileje” Ukraińców.
Rosyjską dezinformację regularnie opisuje również East Stratcom Task Force (ESTF) – grupa robocza Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych (EEAS). Na swoim portalu EU vs Disinfo wyjaśnia, że jednym z typowych fałszywych narracji Kremla jest twierdzenie, że Ukraina jest niewdzięczna za udzieloną jej pomoc. Aby to „udowodnić”, Rosja rozpowszechnia nieprawdziwe informacje.
Rosja prowadzi nie tylko działania wojskowe przeciwko Ukrainie, ale także skoordynowane kampanie dezinformacyjne w wielu krajach świata. Ich celem jest stworzenie zniekształconego wizerunku Ukrainy i Ukraińców, aby wzmocnić nastroje antyukraińskie.
Druga kadencja Ursuli von der Leyen na stanowisku przewodniczącej Komisji Europejskiej wiąże się z próbami podważania jej autorytetu. W lipcu wyszła obronną ręką z głosowania nad wotum nieufności wobec niej. Podczas obecnej (6-9 października) sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego kwestia zaufania do von der Leyen znów będzie przedmiotem głosowania. Poparcie centrystów i sił umiarkowanych powinno zapewnić przewodniczącej KE tymczasowy spokój na stanowisku. Ale czy tego poparcia wystarczy na dłużej?
Roland Freudenstein. Zdjęcie: archiwum prywatne
Najlepszy człowiek do tej roboty
Maryna Stepanenko: – Od 2014 roku żaden przewodniczący Komisji Europejskiej nie spotkał się z wotum nieufności, a Ursula von der Leyen znalazła się w takiej sytuacji już po raz drugi. Gdzie leży źródło tego kryzysu politycznego?
Roland Freudenstein: – W Komisji Europejskiej coraz częściej pojawiają się krytyczne uwagi pod adresem jej przewodniczącej nie tylko ze strony politycznych ekstremistów, lecz także części centrystów. Jednak wszyscy rozumieją, że tak naprawdę nie ma alternatywy. Dlatego najbliższe głosowanie nad wotum nieufności raczej nie przyniesie skutku.
Niektórzy nazywają Ursulę von der Leyen „silnym głosem Europy na świecie” i konsekwentną lobbystką interesów Ukrainy w Europie. Inni twierdzą, że brakuje jej uporu, aby doprowadzać ważne inicjatywy do końca. Jakie mocne i słabe strony von der Leyen jako polityczki może Pan wymienić?
– Powiedziałbym, że jej główną siłą jest siła jej przekonań i niesamowita pracowitość.
Często nazywają ją pracoholiczką. Nawet swój pokój hotelowy na 13. piętrze siedziby Komisji w Brukseli urządziła jak biuro
Oczywiście niektórym to się nie podoba. Niektórzy nie lubią silnych przewodniczących Komisji, inni – silnych kobiet. Krytykowano ją również za to, że nie poświęcała wystarczającej uwagi niektórym projektom, chociaż zazwyczaj były to przypadki, w których okoliczności działały przeciw niej.
Najlepszym przykładem jest Europejski Zielony Ład – wysiłki mające na celu zrównoważenie konkurencyjności gospodarczej Europy i walkę ze zmianami klimatycznymi. Przez wiele lat wahadło nastrojów przechylało się w stronę ratowania planety, ale ten moment już minął. Obecnie von der Leyen nie jest w stanie zrealizować wszystkich elementów „zielonego kursu”, które popierała na początku swojej drugiej kadencji.
Chociaż latem wotum nieufności nie zostało przyjęte, świadczy ono o poważnych rozbieżnościach w Parlamencie Europejskim. Jak Pan ocenia zdolność von der Leyen do utrzymania poparcia różnych grup politycznych w drugiej kadencji?
To właśnie fakt, że jej najzagorzalsi krytycy pochodzą ze skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, gwarantuje jej przetrwanie. Lewica nie chce głosować razem z prawicą – i vice versa. Ponadto naprawdę istnieje poczucie, że nikt inny nie mógłby wykonywać tej pracy lepiej niż ona, nawet wśród jej krytyków.
Jeśli spojrzeć na ich własne kryteria – w szczególności dotyczące ustawodawstwa socjalnego, polityki ekologicznej, szacunku dla państw członkowskich itp. – to po prostu nie wyobrażam sobie nikogo innego, kto mógłby pełnić tę rolę
Wiedzą o tym również jej krytycy, zwłaszcza ci, którzy znajdują się w centrum sceny politycznej i mogą być niezadowoleni z jej stylu lub niektórych jej decyzji. Ostatecznie nawet oni to przyznają.
Czy Ursula von der Leyen jest w stanie dostosować swoją politykę, by zadowolić zarówno partie centrowe, jak prawicowe, zachowując jednocześnie jedność UE?
Nie, nie da się tego zrobić, ponieważ nie da się zadowolić wszystkich. Podobnie jest w polityce krajowej: żaden szef rządu nie jest w stanie zadowolić wszystkich wyborców. Dlatego von der Leyen jest zmuszona polegać na koalicji sił zajmujących stanowisko centrowe.
Jednak nawet w ramach tej koalicji niezwykle trudno jest utrzymać konsensus, wymaga to ciągłych kompromisów. I właśnie tutaj jej siła oraz jej dyscyplina pracy odgrywają pozytywną rolę. Aby iść na kompromisy, trzeba być silnym i mieć silne przekonania. Jednocześnie trzeba niezwykle dużo pracować i współpracować z ogromną liczbą osób podejmujących decyzje.
Jestem głęboko przekonany, że Ursula von der Leyen jest obecnie najlepszą osobą do tej pracy.
Aby zaoszczędzić czas, Ursula von der Leyen ma w budynku Komisji Europejskiej nie tylko biuro, ale także mieszkanie. Zdjęcie: @ursulavonderleyen
Polityczne show skrajnej prawicy
Rosną wpływy prawicowych partii w Parlamencie Europejskim. Jak Pan ocenia ich oddziaływanie na kurs polityczny UE? Czy mogą zmienić układ sił w Europejskiej Partii Ludowej (EPP)?
Pod przewodnictwem Manfreda Webera Europejska Partia Ludowa czasami przyjmowała głosy skrajnej prawicy, co pozwoliło jej utworzyć większość wykraczającą poza klasyczną koalicję centrową: EPL, liberałów, socjaldemokratów i zielonych. Na przykład w odniesieniu do niektórych postanowień „zielonego kursu” EPP nie poszła za von der Leyen i zdołała skłonić Komisję do przyjęcia bardziej prawicowych, prorolniczych stanowisk.
Jednak w kwestiach strategicznych (europejska obrona, wsparcie dla Ukrainy, globalne umowy handlowe) jej stanowisko jest w pełni zgodne ze stanowiskiem EPP. W tych kwestiach problemy pojawiają się zazwyczaj ze strony lewicy, zwłaszcza socjalistów i zielonych. Jednym z przykładów jest jej zdecydowana reakcja na sytuację w Izraelu i Strefie Gazy, którą wielu członków UE, socjaliści i zieloni uznali za pochopną i jednostronną na korzyść Izraela.
EPP wpłynęła więc w pewnym stopniu na program von der Leyen, ale w kwestiach strategicznych pozostaje bliska jej poglądom.
Czy można stwierdzić, biorąc pod uwagę poparcie prawicowych partii dla wotum nieufności wobec von der Leyen, że ich celem jest nie tylko zmiana kierownictwa, ale także wywarcie wpływu na ogólny kurs UE?
Tak, one próbują to zrobić. Próbują osiągnąć pewne taktyczne sukcesy, gromadząc dużą liczbę głosów za wotum nieufności wobec Ursuli von der Leyen. Prawdopodobnie nie wygrają tych głosowań, ale chodzi o to, aby wysłać sygnał.
Jeśli spojrzeć na retorykę Viktora Orbána, staje się oczywiste, że Bruksela jest jego wrogiem, a nikt nie uosabia Brukseli bardziej niż Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej
Oczywiście są też inne wpływowe postaci – przewodniczący Parlamentu, przewodniczący Rady czy Kaja Kallas, wysoka przedstawiciel ds. polityki zagranicznej. Ale von der Leyen jest najbardziej wpływowa.
Dlatego staje się symbolem europejskiej administracji, instytucji UE, które zdaniem Orbána stały się zbyt potężne i popchnęły Europę w złym kierunku. Dlatego wraz z Patriotami dla Europy [Patriots for Europe, PFE, to skrajnie prawicowa grupa polityczna w Parlamencie Europejskim – przyp. aut.] i innymi prawicowymi siłami chce ją publicznie atakować, a przez to – atakować instytucje unijne. Oni chcą to przekształcić w wielkie polityczne show.
Węgry pod przywództwem Orbána niejednokrotnie blokowały inicjatywy UE, w szczególności dotyczące sankcji wobec Rosji. Jak Pan ocenia takie zachowanie Orbána i jego wpływ na pozycję Ursuli von der Leyen?
Viktor Orbán faktycznie stanął po stronie Putina – nigdy tego nie przyzna, ale taka jest prawda. Wierzy, że przyszłość należy do dyktatorów, chce utrzymywać z nimi dobre stosunki i ostatecznie sam chce zostać dyktatorem. Może nawet przegrać następne wybory, ale taki jest jego światopogląd.
Odrzuca wszystko, za czym opowiada się UE: wspólną suwerenność, silne instytucje brukselskie, głosowanie większością głosów w Radzie. Był również zdecydowanym przeciwnikiem członkostwa Ukrainy w UE. W najbliższych tygodniach Rada może jednak podjąć próbę obejścia węgierskiego weta w sprawie sankcji wobec Rosji.
Obecnie nie tylko instytucje brukselskie, ale także większość państw członkowskich UE ma Orbana serdecznie dosyć i poszukuje sposobów na obejście Węgier, a czasem nawet Węgier i Słowacji
To duża zmiana. Wcześniej państwa członkowskie nie lubiły Orbána, ale rzadko atakowały go otwarcie. Teraz robią to Polska, kraje bałtyckie, kraje północne, czasami nawet Niemcy. Dlatego Orbán czuje się osaczony. Nadal przedstawia Brukselę jako wroga, a państwa członkowskie jako „dobrych chłopców”, ale w rzeczywistości większość rządów otwarcie się mu sprzeciwia. Jego planem awaryjnym jest podważenie ich legitymizacji poprzez nazywanie ich „elitą” czy „globalistami”, którzy nie reprezentują już swoich narodów. Tyle że te rządy zostały wybrane w demokratyczny sposób, co stawia Orbana w trudnej sytuacji.
Von der Leyen publicznie popiera pomysł zniesienia obowiązkowego konsensusu w głosowaniach UE w niektórych obszarach. Czy można uznać ten krok za radykalny i ryzykowny dla jej kariery politycznej?
Nie, ponieważ to nie ona jest głównym motorem tego procesu. I postępuje bardzo mądrze, nie będąc nim, ponieważ to tylko wzmocniłoby stereotyp o niej jako żądnej władzy eurokratce, która ogranicza prawa państw członkowskich. Nie zapominajmy, że w kwestii głosowania większością głosów w naprawdę decydujących sprawach są też inne państwa członkowskie, które się wahają.
Dlatego będzie znacznie lepiej, jeśli inna wpływowa postać w Brukseli, w tym przypadku przewodniczący Rady Europejskiej António Costa, podejmie tę inicjatywę, a pozostałe państwa członkowskie ją poprą. W ten sposób ta kwestia stanie się kwestią o charakterze politycznym, a nie inicjatywą jednej osoby. Szczerze mówiąc, nie sądzę, aby kwestia głosowania większościowego miała negatywny wpływ na jej karierę.
Dezinformacja i naturalny wróg rosyjskiej propagandy
Jak Pan ocenia rolę dezinformacji w procesach politycznych UE, w szczególności w kampaniach przeciwko von der Leyen?
Jej wpływ jest dość duży. Mam na myśli to, że Rosja robi wszystko, co w jej mocy, by zwiększyć napięcie w europejskiej polityce – zarówno w państwach członkowskich, jak w brukselskiej bańce. Negatywny wizerunek Ursuli von der Leyen jest częścią tego podsycania konfliktów. I oczywiście rosyjska dezinformacja i propaganda są wymierzone w von der Leyen, ponieważ była i jest aktywna w kwestiach dotyczących Ukrainy. Ona jest dla nich naturalnym wrogiem.
Z Wołodymyrem Zełenskim w Brukseli, 17 sierpnia 2025 r. Zdjęcie: OPU
Rosja zawsze stara się zaostrzyć napięcia polityczne i konflikty wewnątrz Unii Europejskiej.
Jednocześnie zauważam, że ludzie wyrażają eurosceptyczne poglądy, krytykują von der Leyen lub Ukrainę nie tylko dlatego, że płaci im za to Kreml. Czasami są o tym naprawdę przekonani. Dlatego byłbym ostrożny w traktowaniu każdej krytyki jako rosyjskiej dezinformacji lub twierdzeniu, że ktoś jest na żołdzie Putina.
Musimy zwalczać tę krytykę za pomocą argumentów politycznych, a nie tylko wytykając palcem.
Istnieje bowiem powszechne poczucie niezadowolenia, poczucie, że sprawy idą w złym kierunku, że podział bogactwa jest niesprawiedliwy, że Europa nie generuje wystarczającego wzrostu gospodarczego, że zbyt wiele wydaje się na zbrojenia, a zbyt mało na sprawy socjalne itp.
Te odczucia są realne. Rosja próbuje je wykorzystać do zaostrzania napięć politycznych. Jednak właściwym sposobem przeciwdziałania tej krytyce są działania polityczne, a nie tylko oskarżanie kogoś o to, że otrzymuje pieniądze z Moskwy.
Czy Unia reaguje wystarczająco aktywnie na zagrożenia związane z dezinformacją ze strony państw trzecich? Co trzeba zrobić, by wzmocnić ochronę unijnej przestrzeni informacyjnej?
Rządy krajowe i Unia nie powinny bezpośrednio zatrudniać ludzi do walki z dezinformacją. Zamiast tego powinny finansować projekty wspierające i rozwijające społeczeństwo obywatelskie – na przykład dziennikarzy śledczych, którzy demaskują sieci rosyjskich wpływów.
Oczywiście, rządy powinny wykorzystywać swoje służby wywiadowcze do wykrywania operacji wpływu. Jednak główna reakcja wolnego społeczeństwa na autorytarne zagrożenia (w sferze informacyjnej, sieciach społecznościowych lub gospodarce) powinna pochodzić od społeczeństwa obywatelskiego. Chodzi o fundacje, partie polityczne, ośrodki analityczne, stowarzyszenia, uniwersytety, media.
Sama Ukraina odniosła niezwykły sukces w przeciwdziałaniu rosyjskiej dezinformacji od pierwszych lat po nielegalnej aneksji Krymu i okupacji Donbasu w 2014 roku. To właśnie ukraińskie społeczeństwo obywatelskie zareagowało – i to znacznie szybciej niż władze. Tak samo powinno być w Unii Europejskiej. Rządy powinny finansować i wspierać społeczeństwo obywatelskie, ale faktyczną pracę muszą wykonywać sami obywatele.
Integracja Ukrainy z Unią: to dopiero początek
W swoim przemówieniu o stanie Unii Europejskiej („State of the Union”) Ursula von der Leyen podkreśliła znaczenie integracji Ukrainy z UE. Jak Pan ocenia rolę przewodniczącej Komisji Europejskiej w tym procesie?
Ona wyznacza konkretne cele, wytycza kierunki na drodze Ukrainy do członkostwa w UE. I nie jest to tylko jej osobista inicjatywa, ale inicjatywa całej Komisji Europejskiej. Realizuje wolę państw członkowskich w Radzie UE, ale nadal jest wiele spraw, którymi kieruje samodzielnie.
Pomoc UE dla Ukrainy, w szczególności finansowane przez UE wsparcie wojskowe, jest ogromnym osobistym sukcesem Ursuli von der Leyen, ponieważ włożyła w to naprawdę dużo energii. To samo dotyczy drogi Ukrainy do członkostwa
Jednak ostatecznie decyzje będą podejmować państwa członkowskie, a nie Komisja Europejska czy von der Leyen osobiście.
Czy Ukraina może zostać członkiem UE do 2030 roku?
Taki jest plan. Nie powiedziałbym, że to niemożliwe, ale UE ma zaskakująco niejednoznaczne doświadczenia z ustalaniem konkretnej daty przed pomyślnym zakończeniem wszystkich rozdziałów negocjacji i pełnym wdrożeniem wszystkich niezbędnych przepisów w kraju przystępującym do UE.
Ukraina ma nad czym pracować. Nie w zakresie przyjmowania ustawodawstwa, które w większości jest już gotowe, ale w zakresie jego wdrażania, w szczególności wzmocnienia walki z korupcją i praworządności. Ten rok przyniósł pewne niepowodzenia, które z pewnością nie sprzyjały przyspieszeniu procesu przystąpienia Ukrainy do Unii. Ale Ukraina ma potencjał, by sprostać tym wyzwaniom.
Rozmawiamy o tym, jak działa machina nienawiści, kto na niej zyskuje i co zrobić, by jej przeciwdziałać.
Słowa, które nigdy nie istniały
Jerzy Wójcik: Zacznijmy od najważniejszego. Czy czuje się Pani dziś bezpiecznie w Polsce?
Natalka Panczenko: Niestety, nie czuję się tak bezpieczna jak kiedyś. Po każdej fali dezinformacji widzę, jak kolejne osoby zaczynają wierzyć w fałszywe treści i przenoszą to do codzienności. Najpierw były komentarze w internecie, potem telefony, a z czasem także nieprzyjemne sytuacje na ulicy. W takich warunkach poczucie bezpieczeństwa po prostu znika.
Najtrudniejsze jest to, że zagrożenia zaczęły dotyczyć również mojej rodziny. To pokazuje, że propaganda nie kończy się w sieci - ma bardzo realne, bolesne skutki w życiu prywatnym. Dlatego zdecydowałam się mówić o tym głośno.
To nie jest już problem jednej osoby, tylko sygnał, że dezinformacja uderza w całą naszą wspólnotę.
Co w tej sytuacji mogą zrobić zwykli ludzie? Jak nie ulec manipulacji i nie wzmacniać tej machiny nienawiści?
Przede wszystkim każdy z nas ma ogromny wpływ na to, jak wygląda przestrzeń publiczna. To od naszych codziennych decyzji – czy sprawdzamy źródła, czy podajemy dalej niesprawdzone treści – zależy, czy dezinformacja będzie się rozprzestrzeniać. I to my dorośli jesteśmy odpowiedzialni za przekazanie tej wiedzy dzieciom.
Dlatego jako mama apeluję dziś do polskich rodziców, do matek i ojców. Wszystkim nam zależy, by nasze dzieci mogły żyć bezpiecznie. To od Was zależy, jakie będą Wasze dzieci. Proszę, nie dajcie się manipulacji. Sprawdzajcie źródła, sięgajcie do pełnych materiałów, nie podawajcie dalej insynuacji i nie dokładajcie złośliwych komentarzy.
Jeśli traficie na treść, która nagle „podkręca” emocje – złość, lęk, oburzenie – w 99 proc. to sygnał, że ktoś celowo ją spreparował, właśnie po to, by Was poruszyć i skłócić nas między sobą.
Zatrzymajcie się na chwilę, sprawdźcie, skąd pochodzi informacja, kto jest autorem, czy są niezależne potwierdzenia. Nie dajcie sobą sterować.
Zadbajmy razem o bezpieczeństwo nasze i naszych dzieci. Uczmy je rozpoznawać manipulacje, rozmawiajmy o dezinformacji, uczmy krytycznego myślenia. Tylko wspólnie – spokojem, uważnością i solidarnością – możemy ochronić nasze rodziny przed kłamstwem i nienawiścią.
Wytłumaczmy na Pani przykładzie jak działa dezinformacja. Tego samego dnia, gdy rosyjskie drony naruszyły polską przestrzeń powietrzną, w sieci ruszyła skoordynowana kampania dezinformacyjna. Jej elementem był spreparowany deepfake z Pani udziałem, w którym rzekomo obraża Pani Polaków. Jak wyglądała ta manipulacja i dlaczego mogła być dla wielu wiarygodna?
Zrobiono to w prosty sposób: wykorzystano fragment starego wywiadu, który udzielałam po ukraińsku, a następnie nałożono na niego wygenerowany sztuczną inteligencją głos po polsku. Ten głos wypowiadał słowa, których nigdy nie powiedziałam.
Dla osób, które mnie znają, fake był oczywisty – intonacja nie była moja, a ruchy ust nie zawsze zgadzały się z tekstem. Jednak ktoś, kto nigdy wcześniej mnie nie widział ani nie słyszał, mógł w to uwierzyć, bo całość wyglądała dość wiarygodnie. Ktoś kto spreparował ten fejk najprawdopodobniej ustawił też reklamę na filmik, dzięki czemu w ciągu kilkunastu godzin video już miało ponad 100 tysięcy wyświetleń.
Te nagrania zostały przeanalizowane zarówno przez Demagoga, jak i przez NASK. Obie instytucje jednoznacznie potwierdziły, że mamy do czynienia ze spreparowanym deepfake’em.
Problem w tym, że o ile eksperci i dziennikarze potrafią rozpoznać manipulację, o tyle zwykli odbiorcy – zwłaszcza ci, którzy nigdy wcześniej się ze mną nie zetknęli – nie są w stanie odróżnić fałszywki od prawdziwej wypowiedzi.
Dlatego dziś szczególnie ważne jest, byśmy uczyli społeczeństwo krytycznego podejścia do treści w internecie. W dobie sztucznej inteligencji musimy umieć sprawdzać źródła i nie dawać się nabierać na spreparowane materiały.
Ostatnia fala ataków antyukraińskich była wyjątkowo brutalna. Jak działa ten mechanizm? Co odróżnia go od tego, co widzieliśmy w latach 2015-2016?
Rosyjska propaganda działa w Polsce od wielu lat – podobne kampanie obserwowaliśmy już w 2015–2016 roku. Jednak dziś wyróżnia je skala i intensywność. Ilość deepfake’ów, spreparowanych materiałów i manipulacji w sieci jest ogromna, a każdego dnia dziesiątki tysięcy trolli pracują nad tym, by poróżnić Polaków i Ukraińców. Niestety, do tej narracji dołączają już nie tylko przypadkowi użytkownicy internetu, ale także politycy, którzy powielając rosyjskie narracje, stają się uczestnikami tej dezinformacyjnej walki. A jeśli podobne treści wypowiada polityk, dla wielu osób brzmi to jak prawda, co jeszcze bardziej wzmacnia skuteczność propagandy.
Cała machina dezinformacyjna działa jak jeden wspólny mechanizm – i to czyni ją tak skuteczną. Jedni produkują grafiki, inni przygotowują deepfake’i i zmanipulowane nagrania, kolejni rozprzestrzeniają je w internecie i zasypują komentarzami. W efekcie powstaje efekt „śnieżnej kuli”: treści jest tak dużo, że zwykły odbiorca traci czujność i zaczyna wierzyć, że skoro tyle osób o czymś mówi, to musi to być prawda.
Krytycy zarzucają, że Pani ostre wypowiedzi same stają się paliwem dla propagandy. Jak Pani na to odpowiada?
Na tym polega cała sztuka dezinformacji – żeby stać się jej ofiarą, wcale nie trzeba nic mówić. Jeśli ktoś obierze cię za cel, każdą wypowiedź da się zmanipulować, a jeśli brakuje materiału – zawsze można stworzyć deepfake.
Niedawno padłam ofiarą dużej kampanii, w której moje słowa zostały wyrwane z kontekstu i przypisano mi cytaty, których nigdy nie wypowiedziałam. Ostrzeżenie o tym, że szczucie Polaków na Ukraińców może wymknąć się spod kontroli, zostało przekręcone i przedstawione jako groźba wobec Polaków. Podkreślę, że mówiłam to po ukraińsku, w ukraińskiej telewizji, do ukraińskich widzów – więc już samo twierdzenie, że rzekomo groziłam Polakom w ukraińskiej telewizji, jest absurdem i absolutną bzdurą.
Sfałszowane cytaty przypisywane Natalce Panczenko
Co ciekawe, pierwsze publikacje na ten temat pojawiły się 5 lutego na rosyjskich stronach internetowych, a już następnego dnia po polsku na mediach społecznościowych i temat od razu podchwycili polscy politycy – m.in. Grzegorz Braun i były premier Leszek Miller. To pokazuje, że od samego początku w tę kampanię zaangażowani byli politycy, którzy swoim udziałem nadali jej rozgłos i wiarygodność.
Chcę podkreślić to jednoznacznie: nigdy nie kierowałam żadnych gróźb wobec Polaków.
Przypisywanie mi takich słów jest elementem świadomej manipulacji i przykładem klasycznej dezinformacji.
Z czasem ta narracja dezinformacyjna przedostała się także do części mediów tradycyjnych. Na szczęście redakcje głównego nurtu, takie jak Onet, Wyborcza czy największe telewizje, od razu weryfikowały informacje i informowały, że to manipulacja. Jednak w mediach społecznościowych i na anonimowych portalach narracja żyła własnym życiem, docierając do tysięcy osób.
Dziś widzimy, że to się nie zatrzymało – przy każdym nowym incydencie w Polsce pojawiają się tysiące trolli, którzy powielają fałszywe treści, wklejają moje zdjęcia z dopisanymi cytatami i oskarżają całą społeczność ukraińską. To klasyczny mechanizm propagandy: tworzy się sztucznego wroga i wykorzystuje go do zastraszania ludzi. Niestety, za armią trolli idą też zwykli użytkownicy internetu, którzy uwierzyli w te narracje i zaczynają grozić, obrażać czy nawet atakować Ukraińców – zarówno dorosłych, jak i dzieci.
Złamać maszynę dezinformacyjną
W jakim stopniu polskie społeczeństwo jest odporne na tę machinę? I dlaczego te, często proste, hasła tak łatwo się przyjmują?
Grupą docelową takich ataków jest przede wszystkim społeczeństwo polskie. Chodzi o to, by jak najwięcej osób uwierzyło, że Ukraina i Ukraińcy są źli, że szkodzą Polsce, i by zaszczepić wrogość między naszymi narodami.
Ukraińcy mają z rosyjską propagandą do czynienia od wielu lat, dlatego – moim zdaniem – są dużo bardziej odporni na fejki i manipulacje. Potrafią je rozpoznać, nazwać po imieniu i zdemaskować. Natomiast polskie społeczeństwo jest do tego mniej przygotowane, a przez to znacznie bardziej podatne na fałszywe informacje rozpowszechniane w ramach skoordynowanych kampanii dezinformacyjnych.
Problem polega również na tym, że dla części polskiej sceny politycznej jest to walka ideologiczna. W polskim parlamencie działają partie jawnie antyukraińskie i to właśnie one wykorzystują fale dezinformacyjne do własnych celów. Zamiast je demaskować, wzmacniają je i budują na nich swoją narrację polityczną.
Narracje rosyjskiej propagandy są bardzo proste, ale niestety niezwykle skuteczne. Powtarzane wciąż od nowa, przenikają do świadomości wielu osób, które często nawet nie zdają sobie sprawy, że to element dezinformacji. Wymienię najpopularniejsze hasła.
„To nie nasza wojna” – kluczowa narracja Kremla, mająca przekonać Polaków, że wspieranie Ukrainy nie ma sensu. Jej celem jest odwrócenie uwagi od realnego zagrożenia ze strony Rosji i zniechęcenie do solidarności z Ukraińcami.
„Ukraińcy siedzą w Polsce na socjalu” – mit całkowicie oderwany od faktów. Większość Ukraińców w Polsce ciężko pracuje i utrzymuje się samodzielnie.
„Ukraińcy jeżdżą drogimi samochodami” – narracja oparta na emocjach i zazdrości. Owszem, istnieje niewielka grupa zamożnych osób, które posiadają droższe auta, ale to zdecydowana mniejszość. Większość Ukraińców w Polsce ciężko pracuje, by zapewnić byt sobie i swoim rodzinom.
„Niewdzięczni Ukraińcy” i “Ukraińcy zabierają Polakom pracę” – przekazy mające wzbudzać poczucie krzywdy i wrogości. Narracja ta sugeruje, że Ukraińcy nie okazują wdzięczności za udzieloną pomoc, a dodatkowo odbierają Polakom miejsca pracy. W rzeczywistości większość Ukraińców podejmuje zawody, na które w Polsce brakuje rąk, uzupełniając luki na rynku pracy.
Wszystkie te slogany mają jeden wspólny cel – poróżnić Polaków i Ukraińców. Rosja chce odwrócić uwagę od własnej agresji i wmówić Polakom, że zagrożenie pochodzi od ukraińskich sąsiadów. To absurd, ale niestety skutecznie powielany.
W 2022 roku Natalia zorganizowała marsz wdzięczności Ukraińców dla Polaków. Zdjęcie: Adam Burakowski/Reporter
Skoro debatuje się o tym od lat, co jeszcze można zrobić? Jak realnie z tym walczyć?
Po pierwsze, rząd musi zacząć traktować zagrożenie dezinformacją dużo poważniej.
Myślę, że dopiero w momencie, gdy na Polskę spadły rosyjskie drony i równolegle ruszyła ogromna kampania dezinformacyjna – o czym mówili premier i ministrowie, apelując do ludzi, by nie wierzyli w propagandę – władze po raz pierwszy w pełni zdały sobie sprawę, jak potężnym narzędziem może być dezinformacja i jak skutecznie potrafi zarządzać opinią publiczną.
Po drugie, państwo powinno stworzyć własne zespoły do walki z kampaniami dezinformacyjnymi. Oczywiście w Polsce istnieją instytucje zajmujące się tym tematem, jak chociażby NASK czy organizacje pozarządowe. Potrafią one wykrywać manipulacje, analizować je i prowadzić fact checking, czyli pokazywać, gdzie mamy do czynienia z fałszywymi treściami. Problem polega jednak na tym, że brakuje instytucji, które mogłyby realnie rozbijać całą machinę dezinformacyjną: neutralizować farmy trolli, obalać ich narracje i skutecznie im przeciwdziałać. Dziś te działania są zbyt słabe, by mierzyć się ze skalą zagrożenia.
I wreszcie – kluczowe jest podejście do treści. Im dłużej badam zjawisko dezinformacji, tym bardziej jestem przekonana, że jedyny sposób na jej pokonanie to produkowanie kilka razy więcej prawdziwego, rzetelnego kontentu niż fejków i manipulacji. Na razie w tej sferze przegrywamy.
Rząd powinien potraktować to wyzwanie systemowo: stworzyć nowe instytucje, które będą w stanie skutecznie zwalczać farmy trolli, deepfake’i i inne narzędzia manipulacji, a jednocześnie budować i konsekwentnie wzmacniać własne narracje – takie, które będą docierały do społeczeństwa i odporniały je na wpływy propagandy.