Exclusive
20
min

Kraj rad

Odziedziczyliśmy po znienawidzonym "sowiecie" bezwstydną zdolność do wnikania w życie innych ludzi, grzebania w nich i wytykania palcami tego, co inni powinni byli zrobić i jak powinni byli to zrobić.

Nina Kuriata

Dziedzictwo "sowietu": każdy wie, co ktoś inny powinien był zrobić, co należało zrobić lepiej. Zdjęcie: pathdoc/Shutterstock.

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Tragiczna śmierć rodziny z trójką dzieci w Charkowie w wyniku rosyjskiego ataku wywołała nie tylko lawinę współczucia w ukraińskim społeczeństwie, ale także kolejną falę absolutnie dzikich postów w mediach społecznościowych: jak matka mogła nie zadbać o bezpieczeństwo dzieci, a one zostały spalone żywcem w łazience, a ciało najmłodszego, 10-miesięcznego syna, zamieniło się w popiół.

To straszny obraz, który rysuje wyobraźnia: młoda kobieta ukrywająca się przed pożarem w łazience, tuląca swoich synów do piersi, nie mogąca się wydostać i prawdopodobnie wiedząca, że zaraz umrze. To naprawdę przerażające. Jednak wśród tych, którzy byli zszokowani kolejną cywilną śmiercią z powodu rosyjskiej agresji, byli tacy, którzy natychmiast uczynili matkę winną. Mówili, że to ona ponosi odpowiedzialność, że jej dzieci spłonęły, bo mogła już dawno zabrać je w bezpieczne miejsce.

W jednym z tych domów zginęła cała rodzina Putiatinów. Obwód charkowski, 9 lutego. Zdjęcie: Telegram/Oleg Sinegubov

Kiedy rosyjska wojna rozprzestrzeniła się na wszystkie regiony Ukrainy, wykraczając poza linię frontu w Donbasie, kiedy rosyjskie rakiety uderzyły w cele wojskowe i cywilne od Charkowa po Iwano-Frankowsk, głównym zadaniem kobiet było ratowanie życia swoich dzieci. Dla wielu oznaczało to zabranie ich do rzekomo "bezpieczniejszych regionów" lub za granicę. Pod wpływem znanego podstępu o kryptonimie "dwa lub trzy tygodnie" niewiele osób mogło sobie wyobrazić, że wojna potrwa długo (i nikt nie wie, jak długo), a w obliczu nagłego zagrożenia wiele decyzji zostało podjętych "na razie".

Ten czas miał i nadal będzie miał swój własny wymiar dla każdej osoby, i rodziny. Jednak kobiety stanowią około 80% obywateli Ukrainy objętych tymczasową ochroną w krajach europejskich. To one stały w kolejkach na granicach z europejskimi sąsiadami, czasem przez kilka dni. I to one stały się później obiektem potępienia (a czasem wręcz nienawiści w mediach społecznościowych). Prawdę mówiąc, nienawiść ta działa w obie strony.

Wszyscy znamy te stereotypy. "Jeśli wyjechałeś, jesteś zdrajcą" lub po prostu "nie kochasz Ukrainy", "siedzisz na gotowym", "wyjechałeś za pomocą społeczną".

Wszyscy znamy te stereotypy. "Jeśli wyjechałaś, jesteś zdrajcą" lub po prostu "nie kochasz Ukrainy", "siedzisz na wszystkim, co gotowe", "wyjechałaś po pomoc społeczną". Szczególnie zabawne (choć nie do końca) jest czytanie postów ludzi, którzy mają własną wyposażoną piwnicę, autonomiczne ogrzewanie prywatnego domu i kilka samochodów z różnymi rodzajami paliwa, gotowych w każdej chwili pędzić w kierunku zachodniej granicy.

Pozostanie w Ukrainie oznacza "nie dbasz o dzieci", "narażasz je na niebezpieczeństwo", "stawiasz swoje interesy ponad interesami dzieci".

Prym w tej opowieści wiodą mężczyźni, zwłaszcza bezdzietni.

Funkcjonariusze organów ścigania na miejscu śmierci rodziny Putiatinów. Zdjęcie: Telegram/Oleg Sinegubov

Co łączy te oskarżenia, oprócz mowy nienawiści? Całkowite ignorowanie granic osobistych. Oprócz kompletnej nieporadności postsowieckiego systemu państwowego (medycyna, edukacja, aparat państwowy odziedziczony po ZSRR), odziedziczyliśmy po znienawidzonym "sowiecie" tę bezwstydną zdolność do ingerowania w życie innych ludzi, grzebania w nich i wytykania palcami tego, co inni powinni byli zrobić i jak powinni byli to zrobić.

Przypomina mi się scena z radzieckiego filmu, kiedy inspektor z fabryki przychodzi do domu rodziny, wchodzi do sypialni i pyta: "Dlaczego łóżka są razem? Dlaczego nie ma portretów przywódców?". Takie mam skojarzenie, gdy słyszę pytania typu: "Dlaczego nie wracasz?" lub "Dlaczego nie wyjechałeś?". Dla mnie, niezależnie od ich treści, są to pytania tego samego rodzaju. One nie mają nic wspólnego z życiem, ludzi, którzy je zadają.

"Są to pytania, na które musi sobie odpowiedzieć każdy człowiek i każda rodzina. Nie sąsiedzi na ławce przy wejściu lub użytkownicy mediów społecznościowych"

Teraz, na linii frontu, nasi obrońcy walczą między innymi o to, byśmy już nigdy nie należeli do tego, co kiedyś było Związkiem Radzieckim. Lub, jak nazywała to wczesna sowiecka propaganda, Krajem Sowietów. Ale czy wiesz, co nasze społeczeństwo ma wspólnego ze społeczeństwem tego samego "kraju sowietów", który wyłonił się sto lat temu? Każdy wie, co ktoś inny powinien był zrobić, co było najlepszą rzeczą do zrobienia, a co nigdy nie było właściwą rzeczą do zrobienia (oczywiście w czasie przeszłym - jest tak samo oczywiste, która decyzja była właściwa!).

Po tragicznej śmierci rodziny z trójką dzieci w Charkowie, ci, którzy nie mogli powstrzymać się od wyrażenia swoich głębokich przemyśleń z perspektywy czasu, obwinili zmarłą matkę (!) za śmierć jej trójki dzieci. Jakie mieli do tego prawo, to pytanie retoryczne.

Wiadomo, że zmarła kobieta, Olga Putiatina, była prokuratorką wydziału w Woszczańsku Prokuratury Rejonowej w Czuhuwie. W prokuraturze obwodu charkowskiego pracowała od 2012 roku. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, w której Olga zabrałaby trójkę swoich dzieci (z których najmłodsze miało w chwili śmierci 10 miesięcy, co oznacza, że nie tylko urodziło się, ale i zostało poczęte podczas inwazji na pełną skalę), rzuciła pracę i wyjechała z nimi za granicę jako "uchodźczyni" (a dokładniej jako osoba objęta tymczasową ochroną humanitarną).

Jestem gotowa się założyć, że wtedy napisaliby o Oldze że "nie wierzy w Siły Zbrojne", "zdradziła Ukrainę" lub "odeszła od męża".

Teraz, gdy Olga nie żyje, nasze społeczeństwo często obwinia ją - właśnie ją - za śmierć jej dzieci. Warto zauważyć, że ta wina jest całkowicie zrzucana na kobietę, mimo że jej mąż, ojciec dzieci, zginął wraz z rodziną. I prawdopodobnie decyzja o tym, co zrobić i co zrobić dla rodziny, została podjęta wspólnie. Ale nie, w ukraińskim społeczeństwie we wszystkim, co dotyczy dzieci - niezależnie od tego, czy dziecko przeklinało w szkole, czy spłonęło w łazience podczas ataku rosyjskiego drona - zawsze winna jest matka. Nawiasem mówiąc, w Europie, o której wielu marzy, obowiązki rodzicielskie są dzielone równo między oboje rodziców. Tym bardziej obrzydliwe jest to, że kobieta, która poniosła tragiczną śmierć, jest potępiana przez mężczyzn po jej śmierci!

12 lutego rodzina Putiatinów została pochowana w obwodzie charkowskim. Zdjęcie: Suspilne

"Dlaczego nie wyjechali?" - słyszałam to pytanie wiele razy od 2014 roku, kiedy Rosja rozpoczęła okupację Donbasu. I za każdym razem chciałam powiedzieć: "Co możesz osobiście zrobić, aby pomóc tym ludziom?". Pamiętam, jak niechętnie wynajmowali mieszkania osobom z "donieckim pozwoleniem na pobyt", jak byli niezadowoleni, widząc na swoich podwórkach samochody z "donieckimi tablicami rejestracyjnymi" i jak tylko ci, którzy mieli talent do biznesu, i nie bali się zaczynać od zera w nowym miejscu, mogli sobie pozwolić na wyjazd - bardzo często wbrew wszelkim przeciwnościom i w niezbyt sprzyjających warunkach. Pomoc państwa dla osób wewnętrznie przesiedlonych była i jest tak mizerna, że nie pokrywa nawet kosztów mediów w sezonie grzewczym.

Dlatego powtórzę moje pytanie w kontekście wojny na pełną skalę: jak każdy z was, kto zadaje pytanie "dlaczego nie odejdą?", może im pomóc?

Kto zapewni mieszkanie i pracę kilkuosobowej rodzinie? Jeśli nie ma pracy w danej specjalności, a inna praca nie zaspokaja potrzeb np. dzieci czy starszych członków rodziny, to kto ich przyjmie? Są to pytania retoryczne. Jednak bez odpowiedzi na nie, ta rozmowa nie powinna się nawet rozpocząć. Tak, w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę wiele osób wolało spać w prowizorycznej sali gimnastycznej w Czerniowcach lub Lwowie, ale kiedy pierwszy szok minął, ludzie zaczęli myśleć o długoterminowych rozwiązaniach. A dla wielu z nich domowe mury i znajoma praca są właśnie tym sposobem na życie, który okazał się lepszy niż łóżko na zachodniej Ukrainie czy nieznane w innych krajach.  

Wróćmy jednak do pytania: czym różni się przestarzały Związek Radziecki od Europy, o przyłączenie do której walczył nasz Euromajdan w 2014 r. Ta walka trwa do dziś. Jedną z głównych wartości europejskich jest prywatność. Szacunek dla cudzych decyzji i osobistych granic.

To właśnie ta wartość definiuje etykę komunikacji w społeczeństwach zachodnich: jeśli możesz pomóc, zaoferuj (najlepiej w sposób, który nie stawia odbiorcy pomocy w niewygodnej sytuacji). Jeśli nie możesz, nic nie mów.

Nikt nie wie, jak długo potrwa wojna i jak się zakończy - zarówno dla całego kraju, jak i dla każdego z nas. Każda osoba i każda rodzina podejmuje własne decyzje: niektórzy ludzie pozostają na swoich stanowiskach pracy, inni martwią się o to, by nad głowami nie latały rosyjskie rakiety lub drony. Niektórzy nie mogą opuścić swoich starszych rodziców, podczas gdy inni zabierają swoje dzieci z dala od niebezpieczeństwa. Jedno dziecko w mieście niedaleko linii frontu nie może spać z powodu nalotów i cierpi na moczenie nocne, podczas gdy inne dziecko za granicą, w bezpiecznym miejscu, jest przygnębione, leży na kanapie i prosi o powrót do domu na Ukrainie, do swojego pokoju i szkoły ze schronem przeciwbombowym. Czyjś mąż poszedł na front i poprosił żonę, aby zabrała dzieci daleko, aby nie musiał się o nie martwić. A czyjaś żona za granicą zdecydowała: "Nie zostało nam wiele czasu, aby żyć osobno" i wróciła. Wszystkie te decyzje mają jedną wspólną cechę: są osobiste. I muszą być podejmowane samodzielnie przez w pełni sprawnych dorosłych. I, co najważniejsze, to oni muszą wziąć za nie odpowiedzialność.

Jest mało prawdopodobne, że przyjaciel, który doradził ci wyjazd, rozwiąże twoje problemy z obcym językiem, biurokracją, zatrudnieniem, pomocą społeczną, szkołami, przedszkolami, opiekunkami i klinikami w obcym kraju. Jest mało prawdopodobne, że sąsiad, który napisał w mediach społecznościowych "wracaj do Kijowa, nie był ostrzeliwany od miesięcy, więc jest tu bezpiecznie!", ewakuuje twoją rodzinę przy pierwszym zagrożeniu - ma własną. A ten, który radził wszystkim "po prostu opuścić" strefę frontu, raczej nie pomoże przesiedleńcom wewnętrznym osiedlić się w nowym miejscu. To, co wszyscy mogą zrobić na pewno, to trzymać się z dala od życia innych ludzi ze swoimi ocenami i niechcianymi radami. Mamy zbyt wielu zewnętrznych wrogów, by atakować się nawzajem.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, pisarka, ekspertka medialna, redaktorka do spraw Ukrainy w Tortoise media.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.

Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.

Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.

Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.

To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.

Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski.
To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.

Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.

W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”.
Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika.
W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.

Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.

Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.

Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.

A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?

Obojętność jest najgroźniejsza.

Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.

20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Jerzy Wójcik

Mnóstwo dziwnych pytań

Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?

W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.

Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz

Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.

Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.

Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.

Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?

Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?

Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.

Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:

  • dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
  • idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.

Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?

Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.

Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.

„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.

Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.

Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.

Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.

Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:

„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”

Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?

20
хв

W oczach prezydenta jestem pasożytem

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Keir Giles: – Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce

Ексклюзив
20
хв

Szczyt NATO w Hadze: Sojusz chce płacić, ale czy jest gotów walczyć?

Ексклюзив
20
хв

Bez Ukrainy NATO nie będzie już bezpieczne

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress