Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Nie chodzi tylko o ukraińskie kobiety i dzieci na wakacjach czy o ukraińskich weteranów przechodzących rehabilitację. Sami Europejczycy nie mogą czuć się bezpiecznie. w swych domach, dopóki Rosjanie swobodnie wędrują po Europie
Tego lata od portugalskiej części naszej ukraińskiej rodziny otrzymaliśmy zaproszenie na Maderę. Kiedy kupiłam bilety i powiedziałam w redakcji o podróży, Jerzy, mój Polski wydawca, spojrzał na mnie uważnie i rzekł:
– Uważaj. Wojna z Rosją toczy się nie tylko na terytorium Ukrainy.
Natychmiast przypomniałam sobie historię zamordowania przez rosyjskiego Z-patriotę dwóch ukraińskich żołnierzy przechodzących rehabilitację w Niemczech.
Szczerze mówiąc, podróżując za granicę, nie czuję się bezpiecznie już od 2014 roku.
Covidowa zasada zachowania półtora metra dystansu ich nie dotyczy. Czują, że wszędzie rządzą, irytuje ich jak cholera demonstracyjna niechęć do odpowiadania im po rosyjsku. Blondynka po trzydziestce długo i ze złością pytała mnie, dlaczego nie mówię do niej po rosyjsku:
– Rozumiesz rosyjski!
– Tak, oczywiście.
– To dlaczego mówisz do mnie po angielsku?
– Możemy mówić po ukraińsku.
– Nie rozumiem twojego języka!
– Dlatego mówimy po angielsku!
„Plaże bez Rosjan” to najpopularniejsze zapytanie w ukraińskim Internecie latem. Zdjęcie autorki.
Dziś Ukraińcy wolą kurorty bez Rosjan. To inwazja spowodowała kolosalną ewolucję w naszym światopoglądzie.
Zarówno w kraju, jak za granicą rzadko spotkasz Ukraińców mówiących po rosyjsku. Być może w domu, między sobą, nadal przechodzą na rosyjski.
W przestrzeni publicznej coraz częściej identyfikują się ze swoim językiem ojczystym. To bardzo ważne nie tylko dlatego, że można rozpoznać swoich, ale także po to, by w porę usłyszeć wroga
Lato 2024 roku, jesteśmy na Maderze. Przypomina mi się mój ulubiony esej Iryny Cilyk, filmowczyni, o mapie barszczu. To mapa, która powstaje, gdy spotykasz się z rodziną w dowolnym miejscu na świecie i idziesz tam na barszcz. Naszym punktem na mapie jest miasto Funchal, a barszcz ugotowała żona mojego brata, która jest tu ze swoimi dziećmi. Siedzimy na balkonie na 7 piętrze, patrzymy na miasto z góry, omawiamy wieści z domu i jemy.
Spędzamy tu 2 tygodnie, podczas których zwiedzamy miasto, chodzimy w góry i oczywiście odpoczywamy na plażach.
Dzieci Marii Górskiej na plaży w Portugalii. Foto: Archiwum osobiste.
Czasami słyszę mój ojczysty język – to rozgrzewa moje serce.
Częściej jednak słyszę rosyjski:
– Lena, pospieszmy się, po drodze musimy zatrzymać się w supermarkecie.
– Lesz, poczekaj, jeszcze nie skończyłam wina.
W takich przypadkach mój mózg włącza tryb awaryjny – mówię głośno po ukraińsku, demonstrując:
Jestem Ukrainką i jestem z tego dumna, żyję pomimo waszych rakiet i armii morderców, gardzę wszystkim, co rosyjskie, wierzę w Siły Zbrojne Ukrainy i w Zwycięstwo! Bójcie się nas, bo my jesteśmy wolni, a wy jesteście niewolnikami!
Dzieje się tak za każdym razem, ilekroć się na nich natknę. I nie mam nad tym żadnej kontroli: zwracam się do dzieci po ukraińsku lub po prostu śpiewam „Czerwoną kalinę”. Rosjanie rozmywają się i znikają za horyzontem albo patrzą na mnie jak na duch ojca Hamleta.
Tylko raz dzieje się inaczej.
Moja najstarsza córka i ja opalamy się na pływającym pomoście. Kątem ucha słyszę rosyjski. Siadam, rozglądam się i widzę niskiego, krzepkiego mężczyznę w średnim wieku, który z małym chłopcem włazi na pomost, trzymając pod pachą ogromnego dmuchanego krokodyla. Blizna przecina gniewną twarz mężczyzny, na jego nagim, nieopalonym torsie widać ślady starych ran. Niskim głosem wydaje swojemu dziecku krótkie rozkazy. Porusza się gwałtownie, agresywnie (myślę: „jak krokodyl”). W mojej głowie zapala się czerwone światło. W myślach szacuję odległość dzielącą nas od brzegu. Kalkuluję możliwe scenariusze. Rozumiem nierówność sił.
Jestem z córką, jestem matką, muszę chronić moje dziecko!
Krokodyl jest niebezpiecznie blisko. Nasze spojrzenia się spotykają. Jego oczy są zimne i ostre jak noże. W moich oczach wszystko jest jasne bez słów. Jego cienkie wargi drżą. Zaraz wydarzy się coś strasznego. Mija ułamek sekundy. On odwraca się do syna, wydaje kolejny rozkaz ostrym, automatycznym głosem. Chłopiec wskakuje do wody, krokodyl podąża za nim. Odwracam się. A potem, kiedy odwracam się ponownie w ich stronę, już ich nie ma – wtopili się w tłum wczasowiczów na plaży. Zniknęli.
Po inwazji nie wszystkie kraje europejskie ograniczyły wjazd rosyjskim turystom. Oprócz Polski odważyły się na to Łotwa, Litwa, Estonia i Finlandia. Kraje, z którymi Ukraina jest w tym samym „klubie”, które dobrze pamiętają lekcje historii i do dziś odczuwają skutki rosyjskiej agresji w XX wieku.
Państwa Europy Zachodniej nadal przyjmują Rosjan, choć tylko na krótkoterminowych wizach turystycznych, po 2022 roku trzykrotnie droższych. Te dodatkowe 50 euro nie uniemożliwia jednak obywatelom kraju – agresora wygrzewania się na plażach Hiszpanii, Portugalii czy Riwiery Francuskiej.
Jedna z plaż francuskiego wybrzeża. Rosjanie nadal mogą otrzymać wizę turystyczną w krajach UE. Zdjęcie:Shutterstock
Jakież to dziwne: przez cały rok rosyjscy obywatele popierają Putina i jego mordy w Ukrainie, besztają „zgniły Zachód”, słuchają Sołowjowa i Skabejewej, oklaskują Zacharową, Ławrowa i Nebenzię – a potem jadą bawić się do Paryża, Barcelony i Lizbony.
Gdzie wydają swoje pieniądze Rosjanie, którzy wrócili z wojny, obmywając się we krwi Ukraińców? Ci, którzy gwałcili, mordowali, palili i torturowali?
Czy ktoś da gwarancję, że w ramach premii za swoje potworne zbrodnie nie dostają biletów do kurortów w Unii Europejskiej?
Wyobraź sobie, że jesteś ukraińskojęzyczną kobietą z obwodu kijowskiego, która przywiozła swoje dziecko na rehabilitację do jednego z unijnych krajów – a metr od ciebie spędza urlop wagnerowiec albo żołnierz pskowskiego 234 Pułku Lotnictwa Szturmowego, który w Buczy albo Moszczunie pozostawił po sobie doły ze zwłokami.
Nie chodzi tylko o ukraińskie kobiety i dzieci na wakacjach czy o ukraińskich weteranów przechodzących rehabilitację. Sami Europejczycy nie mogą czuć się bezpiecznie w swych domach, dopóki Rosjanie swobodnie wędrują po Europie. Zwłaszcza że ostatnio dzięki Viktorowi Orbanowi otrzymali prawo do pracy i sprowadzania swoich rodzin do Unii.
Węgry muszą zaprzestać swoich prowokacji, które podważają bezpieczeństwo UE i umożliwiają rosyjskim agentom infiltrowanie Europy. Zachodnia Europa musi się obudzić i zdać sobie sprawę, że dla dzikusów nie ma miejsca w kurortach cywilizowanego świata. Europejczycy nie powinni spotykać się na wakacjach z gwałcicielami i mordercami.
Nie oczekuj, że na czas urlopu krokodyl przejdzie na wegetarianizm. W każdej chwili może i Tobie rzucić się do gardła.
Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.
Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.
Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.
Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.
To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.
Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski. To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.
Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.
W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”. Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika. W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.
Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.
Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.
Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.
A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?
Obojętność jest najgroźniejsza.
Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.
Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?
W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.
Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz
Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.
Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.
Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.
Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?
Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?
Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.
Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:
dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.
Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?
Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.
Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.
„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.
Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.
Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.
Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.
Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:
„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”
Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?
20 maja Unia Europejska przyjęła 17., największy i najbardziej ambitny, pakiet sankcji wobec Rosji. Jest on wymierzony przeciw „flocie cieni”, która pomaga Rosji omijać embargo na handel ropą, a także zaostrza ograniczenia dla rosyjskich przedsiębiorstw energetycznych i blokaduje aktywa sojuszników Kremla. Jednocześnie przygotowywany jest już 18. pakiet, który może obejmować zakaz importu rosyjskiego gazu i uranu oraz wykorzystanie zamrożonych rosyjskich aktywów do odbudowy Ukrainy.
Sankcje są kluczowym instrumentem nacisku na Kreml, lecz ich skuteczność, koordynacja działań między partnerami i konsekwencje dla jedności europejskiej pozostają kwestiami otwartymi. Rozmawiamy o tym z Ondřejem Kolářem, posłem do Parlamentu Europejskiego z Czech.
Musimy stanąć na własnych nogach
Maryna Stepanenko: Jaka jest Pana zdaniem główna zaleta 17. pakietu sankcji UE w walce z obchodzeniem embarga na ropę przez Rosję? Czy mogą one poważnie utrudnić działalność „floty cieni”?
Ondřej Kolář: To trudne pytanie. Fakt, że jest to już 17. pakiet sankcji, świadczy o tym, że polityka nie działa tak skutecznie, jak powinna. Dopuszczamy zbyt wiele wyjątków, nie mamy odpowiedniego systemu egzekwowania prawa i nie jesteśmy w stanie w pełni powstrzymać obchodzenia sankcji nie tylko przez poszczególne przedsiębiorstwa, ale także przez całe państwa. Sankcje mają znaczenie, ale musimy je znacznie lepiej wdrażać i stosować. Mam nadzieję, że wprowadzenie 17. pakietu oznacza, że w końcu zrozumieliśmy powagę problemu, zwłaszcza jeśli chodzi o „flotę cieni”, którą Rosja bardzo skutecznie wykorzystuje do obchodzenia ograniczeń.
Cieszę się, że Unia Europejska podąża za przykładem Wielkiej Brytanii w tej kwestii – choć rozczarowujące jest to, że potrzebowaliśmy sześciu miesięcy, aby w ogóle rozpocząć dyskusję na temat tego kroku.
UE działa zbyt wolno. Rosja podejmuje decyzje szybko i zdecydowanie, a my pozostajemy w tyle. Trzeba to zmienić. To my musimy wyznaczać agendę
Z zadowoleniem przyjmuję nowy pakiet i fakt, że w końcu skupiliśmy się na tym, co naprawdę ma znaczenie, na przykład na eksporcie paliw kopalnych, od których Rosja jest w dużym stopniu zależna. Im bardziej ograniczymy ten przepływ, tym lepiej dla nas i dla Ukrainy. Musimy jednak działać szybciej i precyzyjniej. Nie możemy sobie pozwolić na dalszą zabawę w chowanego.
Mówi Pan o obchodzeniu sankcji, ale 17. pakiet jest wymierzony nie tylko przeciwko rosyjskim przedsiębiorstwom, ale także przeciw ich partnerom w takich krajach jak Chiny i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wspomniał Pan również, że UE często reaguje, a nie wyznacza kierunek działań…
Czy widzi pani jakąś realistyczną drogę dla UE, pozwalającą jej być o krok przed Rosją? Czy istnieje sposób, by naprawdę zablokować wszystkie luki, które Rosja wykorzystuje do obchodzenia sankcji? Obawiam się, że nie. By zablokować wszystkie drogi unikania sankcji, UE musiałaby przekonać cały świat do zaprzestania współpracy z Rosją, a to jest po prostu niemożliwe.
Kraje takie jak Korea Północna, Iran i wiele państw z grupy BRICS nadal utrzymują stosunki z Moskwą, pomagając jej w kreowaniu wizerunku narodu, który tylko się broni i dąży do „normalnego życia”. To niebezpieczne i nie możemy się z tym pogodzić. Naszymi jedynymi realnymi narzędziami są tutaj dyplomacja i handel międzynarodowy.
Głównym błędem USA było wycofanie się z USAID. Stworzyło ono lukę, którą obecnie wypełniają inne kraje, jak Chiny i Rosja
Unii brakuje zasobów, by w pełni interweniować, ale nie możemy zrezygnować z tych obszarów. Musimy konkurować, pokazać, że jesteśmy lepszym partnerem, i przezwyciężyć przekonanie, że nasza kolonialna przeszłość czyni nas niepożądanymi. Bo to, co dziś robią Chiny w wielu miejscach, jest po prostu nową formą kolonializmu.
Nie pokonamy Rosji na polu bitwy, tak jak pokonaliśmy nazistowskie Niemcy w II wojnie światowej. Dlatego musimy wykorzystać wszystkie inne dostępne nam narzędzia. Dyplomacja i handel to dziedziny, w których możemy być o krok przed Rosjanami.
Po rozmowach w Stambule Unia Europejska przygotowuje 18. pakiet sankcji wymierzonych przeciwko rosyjskiej energetyce, systemowi finansowemu i „flocie cieni”. Czy Unia jest gotowa działać niezależnie od stanowiska USA, zwłaszcza biorąc pod uwagę wezwanie Thorstena Freia, nowo mianowanego szefa biura kanclerza Niemiec, by podjąć bardziej zdecydowane działania, w tym zakazać importu rosyjskiego gazu i uranu?
Bardzo chciałbym większej niezależności od Rosji, ponieważ jeśli nie osiągniemy jej w pełni, zawiedziemy samych siebie. Niezależność od USA jest jednak trudniejsza. Nadal jesteśmy w dużym stopniu zależni od Waszyngtonu w kwestiach obrony, bezpieczeństwa i handlu. USA były naszym głównym partnerem przez 80 lat. Ale wszystko się zmienia.
Fińska straż przybrzeżna eskortuje tankowiec należący do rosyjskiej „floty cieni”. Zdjęcie: AFP/East News
Nie możemy sobie pozwolić na reagowanie na wszystko, co mówi Donald Trump. Chaos od czasu jego inauguracji jest ogromny. Rano mówi jedno, w południe coś innego, a wieczorem zaprzecza obu wypowiedziom. Europejscy przywódcy zrozumieli już, że lepiej uzbroić się w cierpliwość i nie gonić za każdą zmianą w jego retoryce.
Teraz najważniejsze to stanąć na własnych nogach. Oznacza to bycie proaktywnym i projektowanie UE na poziomie globalnym. Zbyt długo Unia koncentrowała się na rozszerzaniu się i kwestiach wewnętrznych. To było ważne, ale zaniedbaliśmy naszą globalną rolę. Europa zawsze była globalnym graczem i musi nim pozostać, jeśli chce odnieść sukces.
Europa jest bardzo atrakcyjna – dzięki naszemu niezrównanemu systemowi opieki społecznej i jakości życia ludzie szukają tu lepszego życia. Nie możemy jednak tego traktować jako coś oczywistego. Musimy sami tego bronić.
Zależność od Stanów Zjednoczonych nie może być już dłużej akceptowana. USA muszą pozostać naszym najbliższym partnerem, a nie opiekunem
W co my w ogóle gramy?
Prezydent Trump w prywatnej rozmowie z europejskimi przywódcami przyznał, że Putin nie jest gotowy do zakończenia wojny. Jednocześnie jednak odrzucił pomysł wprowadzenia nowych sankcji, proponując zamiast nich pokojowe rozmowy w Watykanie. Jak Pan ocenia to stanowisko?
Donald Trump jest osobą naiwną, która nie rozumie, co się dzieje. Putin wielokrotnie go oszukiwał, z czego ten nawet nie zdawał sobie sprawy. Nie potrafi ocenić swoich błędów, bo po prostu ich nie uznaje. Nie można grać w pokera z odkrytymi kartami, a on właśnie to robi, pokazując Rosji swoje karty, ogłaszając swoje plany, wysyłając do Moskwy niekompetentnych ludzi, którzy nie mają żadnego doświadczenia.
Kiedy Trump mówi europejskim przywódcom, że zmusił Putina do przystąpienia do negocjacji z Ukrainą, podczas gdy negocjacje w tej sprawie odbyły się już tydzień wcześniej w Stambule, to tak, jakby powiedział: „Przespałem trzy lata”
To szaleństwo. On nie wie, co robi i co mówi światu i swoim sojusznikom. Europejscy przywódcy zdali już sobie sprawę, że za partnera mają klauna. Mam nadzieję, że wystarczy im cierpliwości i narzędzi, by spokojnie wyjaśnić Trumpowi, że się myli, że wszystko robi gorzej, a nie lepiej. I że Rosjanie się nim bawią. Trzeba dać mu do zrozumienia, że Rosja nie jest zainteresowana kompromisem. A my niestety musimy przyznać, że obecny prezydent USA jest kompletnie zagubiony i nie pomaga w niczym.
W Kongresie USA przedstawiono projekt ustawy Sanctioning Russia Act, który przewiduje 500-procentowe cło na import z krajów kupujących rosyjską ropę oraz rozszerzenie sankcji wobec rosyjskiego długu państwowego. Czy bez poparcia administracji Trumpa Kongres może samodzielnie przeforsować tę inicjatywę?
Byłbym zadowolony, gdyby to się udało. Ale patrząc na to, jak Donald Trump odnosi się do amerykańskiej demokracji, jestem nastawiony bardzo pesymistycznie. On nie dba ani o Kongres, ani o Senat, ani o sądy – tylko o siebie i swoją propagandę.
Nie ma znaczenia, co zdecyduje Kongres. Jeśli Trumpowi się to nie spodoba, zbojkotuje to tak samo, jak ignoruje orzeczenia sądowe i wszystko inne, z czym się nie zgadza. To wszystko bardzo komplikuje sprawę. Jednego dnia mówi, że wprowadzi surowe sankcje wobec Rosji, a następnego dnia – coś zupełnie przeciwnego. Gdzie my jesteśmy? W co my w ogóle gramy? Nic nie jest jasne.
Jestem wdzięczny amerykańskim ustawodawcom za tę inicjatywę, ale zachowuję ostrożność. Jeśli Trumpowi ona się nie spodoba, zablokuje ją bez wahania. Chciałbym się mylić, ale nie wierzę, że poprze coś, co nie służy jego interesom.
Ohydna rola Budapesztu
W marcu Węgry zagroziły zawetowaniem przedłużenia sankcji UE wobec Rosji, co mogło doprowadzić do odmrożenia znacznych rosyjskich aktywów. Chociaż znaleziono kompromis, Budapeszt nadal krytycznie wypowiada się nie tylko na temat sankcji, ale także rozszerzenia UE. Jak poważnym zagrożeniem dla jedności Unii Europejskiej w kontekście integracji europejskiej Ukrainy jest stanowisko Węgier? Jakie mogą być jego konsekwencje dla procesu integracji?
Węgry odgrywają rolę pożytecznego idioty w UE – „konia trojańskiego” Władimira Putina. Przeciągają też na swoją stronę innych, z pewnym sukcesem w przypadku Słowacji, której rząd pogubił się w rosyjskich kłamstwach. I gdy uwaga skupia się na Ukrainie, sytuacja na Bałkanach Zachodnich staje się jeszcze poważniejsza.
Węgry głośno rozpowszechniają bzdury o mniejszości węgierskiej w Ukrainie, po cichu podkopując pozycję UE w innych miejscach – zwłaszcza w Gruzji i na Bałkanach Zachodnich, gdzie węgierscy dyplomaci szerzą rosyjskie kłamstwa
W Bośni i Hercegowinie Węgry wchodzą w skład sił EUFOR [misja wojskowa pod dowództwem UE, której zadaniem jest utrzymanie pokoju i stabilności zgodnie z układem w Dayton – red.] i ściśle współpracują z przywódcami Republiki Serbskiej, powiązanymi z Putinem. Budapeszt odgrywa ohydną rolę w blokowaniu rozszerzenia UE, powtarzając rosyjską propagandę.
UE zrozumiała, że musi omijać Węgry, ale stwarza to niebezpieczny precedens. Tworzenie „koalicji chętnych” tylko po to, by ominąć Węgry i Słowację, może podważyć zaufanie do zasad i integralności UE.
Orbán blokuje przystąpienie Ukrainy do UE, uzasadniając to „zagrożeniami gospodarczymi”. Zdjęcie: LEON NEAL/AFP/East News
Ostatecznie Węgrzy muszą wybrać zmiany. Możemy tylko mieć nadzieję, że następne wybory przyniosą nowy rząd, a wraz z nim radykalnie odmienne stanowisko wobec Ukrainy i regionu. Do tego czasu musimy czekać i być cierpliwi.
Ukraina jak Puerto Rico
Parlament Europejski aktywnie wspiera integrację europejską Ukrainy, w szczególności poprzez przyspieszenie procesu akcesji i otwarcie klastrów negocjacyjnych. Jak Pan ocenia rolę Parlamentu Europejskiego w tym procesie i jego wpływ na decyzje Rady UE?
Parlament jest organem ustawodawczym, więc prawie wszystko w UE przechodzi przez niego. Nie odgrywa jednak decydującej roli w rozszerzeniu, chociaż mamy wpływ na ten proces.
Jestem członkiem Komisji Spraw Zagranicznych, w której uważnie obserwujemy każdy kraj chcący przystąpić do UE. Parlament przygotowuje, głosuje i publikuje sprawozdania z postępów każdego kraju. Ocenia, w jakim stopniu spełnia on kryteria przystąpienia, i przedstawia zalecenia.
Możemy też wysyłać misje na rzecz bezpośredniej współpracy z partnerami krajowymi, by omawiać reformy niezbędne do członkostwa w UE. Ostateczna decyzja o rozszerzeniu nie zależy jednak od nas. My tylko wspieramy i moderujemy. Większość parlamentu popiera rozszerzenie, ponieważ uznaje, że większa Unia to silniejsza Unia. Nasza rola polega na współpracy z parlamentami krajowymi, pomaganiu im w przeprowadzaniu niezbędnych reform, a nie na wywieraniu presji.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen stwierdziła, że Ukraina może przystąpić do UE do 2030 roku, jeśli reformy będą kontynuowane w obecnym tempie. Na ile realistyczny jest ten termin?
Byłbym zadowolony, gdyby tak się stało, ale wiele zależy od tego, kiedy zakończy się wojna. Nie oznacza to, że Ukraina nie powinna przystąpić do UE przed zakończeniem wojny – uważam wręcz, że zasługuje ona na specjalny status.
Często posługuję się przykładem Puerto Rico. To nie jest pełnoprawny stan USA, ale specjalne terytorium, z określonymi prawami i obowiązkami. Sytuacja Ukrainy jest wyjątkowa. Żaden z pozostałych krajów kandydujących – Mołdawia, Czarnogóra, Albania czy Serbia – nie jest w stanie wojny od 2014 roku. A Ukraina walczy już od 11 lat. Nie możemy więc traktować jej jak zwykłego kraju.
Ursula von der Leyen: – Ukraina może stać się członkiem UE przed 2030 r. Zdjęcie: NICOLAS TUCAT/AFP/East News
Ważne jest, by wyznaczać ambitne cele, bo one dają nam energię. Ale czy rok 2030 jest realistyczny? Szczerze mówiąc, nie wiemy nawet, co przyniesie jutro. Kiedy skończy się wojna? Jak się zakończy? Czy Rosja dotrzyma słowa?
Dlatego uważam, że specjalny status mógłby być bardziej skuteczny, a nawet mógłby przyspieszyć proces integracji. Bo z Ukrainą postępuje się dziś tak, jakby nic się nie stało, a to nie jest w porządku
Brakuje nam odwagi
W maju 2025 roku Polska zmierzyła się z bezprecedensową falą hybrydowych ataków ze strony Rosji, w związku z wyborami prezydenckimi. Czy Unia jest wystarczająco dobrze przygotowana na skomplikowane operacje informacyjne Rosji? Jakie kroki należy podjąć, by wzmocnić bezpieczeństwo informacyjne Europy?
Europa nie jest gotowa, zupełnie nie jest gotowa. Jednak niektóre państwa są gotowe bardziej niż inne. Jeśli spojrzeć na kraje bałtyckie i skandynawskie, to ich podejście całkowicie różni się od podejścia środkowoeuropejskiego. To zaskakujące, biorąc pod uwagę naszą wspólną historię. Kraje bałtyckie były częścią Związku Radzieckiego. Czechosłowacja była okupowana, ale nie tak długo. Tymczasem Estonia, Łotwa, Litwa i Finlandia bardzo skutecznie przeciwdziałają dziś zagrożeniom hybrydowym. A kraje takie jak Węgry i Słowacja całkowicie straciły orientację.
Umysły ich obywateli zostały wyprane przez rosyjską propagandę
Polska głośno mówi o problemie i chce działać. Natomiast w Czechach urzędnicy występują w telewizji i mówią, że dezinformacja nie istnieje. To najgorsze z możliwych podejść.
Mamy szczęście, że bomby nie spadają nam na głowy, ale już jesteśmy w stanie wojny informacyjnej – i ją przegrywamy. W Brukseli nikt nawet nie mówi o rosyjskiej propagandzie, to nie jest temat. Wydaje się, że stanowisko poszczególnych krajów zależy od historycznych doświadczeń w ich stosunkach z Rosją.
Zaczęliśmy dostrzegać problem tylko dlatego, że Rosja kontynuuje eskalację. W 2014 roku Rosjanie wysadzili skład amunicji w Czechach, a my tylko odesłaliśmy kilku rosyjskich dyplomatów. Rosyjscy urzędnicy nadal swobodnie poruszają się po strefie Schengen i nikt nie potrafi temu zapobiec.
Szczerze mówiąc, brakuje nam odwagi. Wciąż nie potrafimy uznać Rosji za wroga, choć ona nie chce być naszym przyjacielem – chce nas pokonać i zmienić świat. Europa nie jest gotowa, przegrywa i nie ma skoordynowanej odpowiedzi na hybrydowe zagrożenia. Każdy kraj działa na własną rękę, a Rosja wykorzystuje ten chaos.
Syndrom sztokholmski Europy
Rosja wywiera wpływ na kraje UE nie tylko poprzez cyberataki czy fake newsy, ale także poprzez tak zwaną miękką siłę – prorosyjskie organizacje, media, a nawet powiązania gospodarcze. Czy to poważne zagrożenie? Co UE może zrobić, by w porę wykrywać i powstrzymywać takie wpływy?
Tak, to poważne zagrożenie – a Europa wciąż nie potrafi tego przyznać. Musimy przestać sobie wmawiać, że Rosja nie może być aż tak zła. Jest aż tak zła. Musimy traktować rosyjską propagandę jeden do jednego: ona przekazuje dokładnie to, co myśli i czego chce Kreml.
Musimy reagować na ostrzeżenia naszych własnych służb bezpieczeństwa. Na przykład w Czechach służby wywiadowcze od dawna twierdzą, że posiadanie tam przez Rosję licznych nieruchomości stanowi zagrożenie. Tyle że gdy ma już dojść do konfiskaty takiego mienia, władze twierdzą, że jest to prawnie niemożliwe. Ten strach przed Rosją musi się skończyć. Tak, oni mają broń jądrową, ale ich gospodarka jest zrujnowana. Nie są w stanie wygrać globalnego konfliktu. Europa zachowuje się tak, jakby miała syndrom sztokholmski. Tymczasem Rosja nie może się z nami równać ani pod względem gospodarczym, ani strategicznym, a jej przywódcy nie są samobójcami, by rozpocząć wojnę nuklearną.
Musimy uznać, że Rosja jest wrogiem, i przestać legitymizować osoby z nią powiązane. Nie ma żadnego powodu, dla którego, zwłaszcza w Europie Środkowej, komuniści i prorosyjskie siły populistyczne nadal powinny mieć dostęp do mediów. To się musi skończyć
Rosyjska propaganda powinna zostać zakazana. Musimy być surowi wobec wszystkich: osób, firm i instytucji, które pomagają Rosji zdobywać wpływy. Przekupstwo, manipulacje, szpiegostwo – wszystko to musi być ścigane i karane. A ci, którzy sprzeciwiają się Rosji, muszą być głośniejsi, bardziej zdecydowani i nieugięci w wyjaśnianiu rzeczywistości.
Bo my nadal nie jesteśmy w stanie powiedzieć ludziom, co naprawdę się dzieje. A dla tego, co robi Rosja, nie ma żadnego usprawiedliwienia. Żadnego.
Zdjęcie główne: Associated Press/East News
Projekt współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.
Unia Europejska przygotowuje się do przyjęcia 16. pakietu antyrosyjskich sankcji. Zostaną wprowadzone 24 lutego 2025 r., w trzecią rocznicę inwazji Rosji na Ukrainę. Według niemieckiej gazety „Welt am Sonntag” krok ten powinien być wyraźnym sygnałem dla Moskwy. Powołując się na źródła w brukselskich kręgach dyplomatycznych dziennikarze donoszą, że nowe sankcje wpłyną na te sektory rosyjskiej gospodarki, które nie były sankcjami objęte w ogóle lub podlegały niewystarczającym ograniczeniom.
O skuteczności dotychczasowych ograniczeń, o tym, dlaczego Rosji udaje się omijać sankcje, jak można zwiększyć ich skuteczność i jak długo rosyjska gospodarka będzie w stanie finansować wojnę z Ukrainą rozmawiamy z prof. Ołeksandrem Sawczenką.
Kateryna Tryfonenko: W grudniu Rada Unii Europejskiej przyjęła 15. pakiet sankcji przeciwko Rosji. Wymierzone są między innymi we flotę tankowców – cieni, których Rosjanie używają do obchodzenia sankcji. Czy te ograniczenia wpłyną na zdolność Rosji do finansowania wojny przeciwko Ukrainie?
Ołeksandr Sawczenko: Wszystko zależy od szczegółów, a szczegóły są nieznane. Dla ekspertów jest oczywiste, co należy zrobić. Po pierwsze, musimy karać właścicieli tych statków i służby przybrzeżne, które ułatwiają im pływanie po wodach Bałtyku i Morza Czarnego, gdy dochodzi do naruszeń – włącznie z aresztowaniem kapitanów statków i wszystkich, którzy im pomagają. Obecnie flota cieni stanowi około 70% wszystkich statków transportujących ropę naftową. Dlatego to chwila prawdy.
Bez kary, i to przykładnej, a najlepiej na masową skalę, wszystkie sankcje będą nadal ignorowane
Moglibyśmy również naciskać na firmy ubezpieczeniowych, aby nie ubezpieczały ładunków, w których cena ropy przekracza 60 USD za baryłkę. Rosyjskie, chińskie i indyjskie firmy transportowe są ubezpieczone, ale trudno to kontrolować.
W rzeczywistości jedyną opcją, jaka pozostała, jest zablokowanie fizycznej zdolności tych statków do funkcjonowania jako przewoźników rosyjskiej ropy zarówno jeśli chodzi o przeładunek, jak transport. Przez dwa lata nic w tym kierunku nie zrobiono.
Pomimo sankcji zachodnie firmy nadal działają w Federacji Rosyjskiej. Wśród nich jest United Colors of Benetton. Zdjęcie: ALEXANDER NEMENOV/AFP/Eastern News
Rosja odniosła spory sukces w omijaniu zachodnich sankcji. Dlaczego Zachód nie zamknie istniejących luk wykorzystywanych przez Rosjan i nie monitoruje skuteczności swoich sankcji?
Uważam, że te sankcje są fikcją od samego początku. Struktury, które nakładają sankcje, piszą je w taki sposób, aby nie wpływały na zdolność Rosji do sprzedaży ropy do Chin i Indii, a także do Unii Europejskiej, po przeładunku na inne statki. Innymi słowy, sankcje są napisane w taki sposób, że można je ignorować.
Od dawna radzę: napisać sankcję, a następnie mechanizm jej wdrażania, schemat opisujący, kto co powinien zrobić, by sankcja zadziałała
Niczego takiego nie ma. Następnie – kontrola. Kto kontroluje wdrażanie tych sankcji? Nikt. Nie ma odpowiedniego mechanizmu. Kolejną rzeczą jest karanie tych, którzy obchodzą lub ułatwiają obchodzenie sankcji. Tu również nie ma mechanizmu. W takich okolicznościach, szczerze mówiąc, tylko głupiec by się do nich stosował.
W styczniu Rosja rozpocznie dostawy ropy naftowej do Indii, w ramach nowego kontraktu, podpisanego pod koniec ubiegłego roku. Jak donosi Reuters, indyjska firma Reliance Industries uzgodniła z Rosnieftem 10-letni kontrakt na import ropy, z opcją przedłużenia go o kolejne 10 lat. Umowa dotyczy dostaw prawie 500 000 baryłek ropy dziennie, co stanowi połowę eksportu morskiego Rosnieftu. Wartość kontraktu wynosi około 13 miliardów dolarów rocznie. Co Ukraina może zrobić, by powstrzymać takie umowy? Czy to w ogóle możliwe?
Możemy coś zrobić, na przykład blokując transport ropy do Indii. Ukraina może, jeśli otrzyma pozwolenie, zniszczyć terminal na Morzu Czarnym. A na Morzu Bałtyckim kraje skandynawskie muszą po prostu zablokować działalność tej szemranej floty UE transportującej rosyjską ropę. W ten sposób kontrakt może zostać zniszczony, a Rosja może zostać zmuszona do zapłacenia kar Indiom, bo wniosą one pozew, jeśli kontrakt nie będzie realizowany z powodu braku dostaw.
Zachodnie sankcje nie były w stanie powstrzymać wysyłania ropy z Federacji Rosyjskiej. Zdjęcie: Associated Press/Eastern News
Alternatywą jest ukaranie indyjskiej firmy, która kupuje ropę. Trudno do niej dotrzeć, ale dość łatwo dotrzeć do banków, które obsługują te kontrakty. To banki indyjskie.
Do tej pory karanie indyjskich firm było jednak symboliczne, co oznacza, że nie ma też woli politycznej, by to zrobić
Być może wynika to z faktu, że Stany Zjednoczone nie wysunęły się jeszcze w tej sprawie na pierwszy plan. Muszą one wraz z Arabią Saudyjską zwiększyć podaż ropy na rynku, jak obiecał Trump. Miejmy nadzieję, że jeśli to porozumienie i chęć nowo wybranego prezydenta USA do zwiększenia podaży ropy na światowych rynkach zostaną zrealizowane, to Rosja zostanie wykluczona z tego rynku.
UE ogłosiła rozpoczęcie prac nad kolejnym pakietem sankcji w trzecią rocznicę inwazji Rosji na Ukrainę. Jednak Viktor Orban już powiedział, że poczeka do inauguracji Trumpa, by zdecydować, czy zgodzić się na przedłużenie sankcji wobec Rosji. Czy Węgry będą w stanie całkowicie zablokować europejskie restrykcje wobec Rosji?
Istnieje taka możliwość. Jest to związane z faktem, że 20 stycznia Trump oficjalnie zostanie prezydentem, a Orban stanie się jego oficjalnym poplecznikiem – lub listonoszem. Trudno będzie powstrzymać węgierskiego premiera przed ingerowaniem w działania Unii Europejskiej.
Najlepsze, co mogę sobie wyobrazić, to zawieszenie uczestnictwa Orbana na rok w działaniach UE. Istnieje taka procedura, ale nie została jeszcze zastosowana. Dałoby to co najmniej rok spokoju, a potem nawet Trumpowi byłoby bardzo trudno sprowadzić Orbana z powrotem [do wcześniejszej pozycji – red.].
Oczywiście istnieje też pewne niebezpieczeństwo. Orban wciąż powtarza: „Poczekajmy, Trump przyjdzie i powie nam, co robić, jakie sankcje nałożyć”.
Oznacza to, że w rzeczywistości chce on pozbawić Unię Europejską jej podmiotowości. Jeśli Unia nadal chce się upokarzać, to może to zrobi
Oczywiście nie chcę w to wierzyć, ale istnieje takie ryzyko.
Podsumowując wyniki minionego roku rosyjski prezydent powiedział, że pomimo wszystkich sankcji rosyjska gospodarka staje się coraz silniejsza. Analitycy z Instytutu Studiów nad Wojną (ISW) uważają, że ta retoryka jest manipulacją mającą na celu ukrycie prawdziwego stanu rzeczy w rosyjskiej gospodarce. Jak jest naprawdę? Na czym opierają się pewne siebie wypowiedzi rosyjskiego prezydenta?
Oświadczenia Putina to blef i kompletne kłamstwo. Dotyczy to podstawowych wskaźników rosyjskiej gospodarki. Zacznijmy od inflacji, potem przejdziemy do PKB.
Inflacja nie wynosi tam 9% [jak podaje rosyjski rząd – red.]. Według oficjalnych statystyk, moich obliczeń i oficjalnych ośrodków gospodarczych inflacja w Rosji wynosi około 20%. Można to bardzo łatwo udowodnić, nawet makroekonomicznie. Z reguły inflacja powinna być o 1-2% niższa niż stopa dyskontowa. A stopa procentowa Banku Centralnego w Rosji wynosi 21% i ma wpływ na inflację. Dlatego rosyjski bank centralny stale podnosi stopę dyskontową, aby znaleźć jej odpowiedni poziom. Według moich obliczeń mówimy o około 24%. Co to oznacza? Oznacza to, że oświadczenia Putina, że PKB Rosji wzrósł o 8% w ciągu ostatnich dwóch lat, są kłamstwem. Zarówno w 2023 r., jak w ubiegłym roku, nastąpił spadek PKB.
Rosjanie uciekają się do manipulacji w obliczaniu fikcyjnego wzrostu PKB. W rzeczywistości, według moich obliczeń, w tym roku będzie to minus 3-3,5. W zeszłym roku było minus 2-2,5, a w przyszłym roku PKB spadnie jeszcze bardziej. Ale to wciąż za mało, by w kraju wybuchł kryzys.
Jak długo rosyjska gospodarka będzie w stanie utrzymać wojnę na obecnym poziomie?
Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że w przyszłym roku – bez względu na to, jakie zadania Putin wyznaczy swojemu Ministerstwu Finansów, aby zwiększyć wydatki na wojnę (które nominalnie rosną o 22-23%) – rzeczywiste wydatki na wojnę spadną z powodu inflacji i dewaluacji. Inflacja i dewaluacja zjedzą ten nominalny wzrost wydatków. To dobra wiadomość.
Ale zła wiadomość jest taka, że ludność Federacji Rosyjskiej (bo na miano narodu trzeba sobie zasłużyć) jest gotowa wytrzymać jeszcze przez długi czas.
Jeśli gospodarka i poziom życia będą nadal spadać o 2-3% rocznie, to za 10-15 lat ludność, choć będzie chodzić w łapciach, nadal będzie chwalić Putina
Oznacza to, że margines bezpieczeństwa tego społeczeństwa jest dość duży.
Ale będzie tak tylko pod warunkiem, że nie zobaczymy niedoboru dwóch z pięciu kluczowych zasobów. Pierwszym zasobem jest żywność w dużych miastach – a kartki żywnościowe zostały już wprowadzone. Następnym zasobem jest wódka dla zwykłych Rosjan i narkotyki dla rosyjskiej elity. Kolejne dwa zasoby to sprzęt wojskowy i amunicja. Ostatni to ludzie, którzy zgadzają się ginąć w Ukrainie i zabijać Ukraińców za pieniądze. Potrzebujemy prawdziwego niedoboru dwóch z tych pięciu zasobów, a wtedy ludzie wyjdą na ulice.
Bo w przeciwieństwie do Ukraińców, to z powodu wódki i jedzenia Rosjanie wyszli na ulice w latach 1991-1992 (ja poszedłem demonstrować w Kijowie za wolnością, demokracją i niepodległością Ukrainy).
Dopiero wtedy ci ludzie być może zrozumieją, dlaczego w ich kraju jest tak źle. A dopóki tego nie zrozumieją, będą umierać, wychwalać Putina i bić mu pokłony. Takie to ciekawe społeczeństwo.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
W 2024 roku Ukrainie udało się utrzymać wsparcie międzynarodowych partnerów, szczególnie w obszarze zbrojeń. Kijów otrzymał m.in. samoloty F-16, a pod koniec roku administracja Bidena zezwoliła na użycie amerykańskiej broni przeciwko celom w Rosji. Niemniej brak amerykańskiej pomocy wojskowej na początku roku zdeterminował dalszy rozwój sytuacji na froncie: Ukraina straciła część swojego terytorium, a Rosjanie stopniowo posuwają się naprzód w obwodzie donieckim.
Jednocześnie ukraińskie siły zbrojne wkroczyły do obwodu kurskiego i nadal utrzymują tam pozycje. Moskwie udało się uzyskać silne wsparcie od swoich sojuszników – Korea Północna dołączyła do wojny przeciwko Ukrainie. Kijowowi udało się natomiast zgromadzić dyplomatów z ponad 80 krajów na szczycie pokojowym w Szwajcarii. Eksperci oceniają, że głównymi wyzwaniami, wobec których stoi dziś Ukraina, są brak determinacji jej partnerów i niepewna sytuacja geopolityczna.
Paradoks ukraińskiej odporności
Największym osiągnięciem Ukrainy jest jej przetrwanie. I jest w tym pewien paradoks: swą odpornością inspiruje wiarygodnych partnerów, lecz zarazem wyczerpuje nią tych niewiarygodnych, którzy chcieliby, aby problem Ukrainy zniknął, by mogli wrócić z Rosją do business as usual, ocenia Keir Giles, starszy konsultant w brytyjskim think tanku Chatham House:
– Niemniej Ukraina zrobiła wszystko, co w jej mocy, by zachować swoje żywotne stosunki z zachodnimi mocarstwami. Tam, gdzie relacje te były zagrożone, wynikało to z czynników pozostających poza kontrolą Kijowa, czyli zmian politycznych w USA i Europie.
Jednocześnie, według Keira Gilesa, kraje Europy Zachodniej zaczynają zdawać sobie sprawę, że Ukraina to tylko linia frontu w większej wojnie, a agresywne zamiary Rosji wpływają również na nie.
Zachód się budzi, lecz wciąż brak mu determinacji
W kontekście politycznym głównym osiągnięciem tego roku jest to, że Zachód jako całość, Europa i Ameryka, obudził się. I coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że Rosja nie jest partnerem w jakimkolwiek sensie, ale strategicznym zagrożeniem i fundamentalnym wyzwaniem, zaznacza Wołodymyr Ohryzko, minister spraw zagranicznych Ukrainy w latach 2007-2009:
– Zachodowi bardzo dużo czasu zabrało dojście do tego punktu: po każdym kroku naprzód następowały dwa kroki w tył. Wydaje mi się, że ten ostateczny psychologiczny przełom nastąpił w 2024 roku.
Pokazały to m.in. wyniki szczytu NATO w Waszyngtonie, na którym Rosja, w przeciwieństwie do poprzednich szczytów, została uznana za zagrożenie numer jeden
Oczywiście bardzo dobrze by było, gdyby to teoretyczne zrozumienie zostało teraz przekształcone w praktyczne działania, mówi Ohryzko:
– Nie możemy powiedzieć, że Zachód zrobił wszystko, co mógł zrobić. Jest bardzo opóźniony w dawaniu nam tego, czego potrzebujemy, mimo że wola polityczna wydaje się być już ukształtowana, a zagrożenie zrozumiane. Ale jednocześnie, jeśli chodzi o rzeczy praktyczne, tu i ówdzie pojawiają się pseudobariery, które niektórzy zachodni przywódcy sami sobie stawiają. Najbardziej uderzającym przykładem jest tutaj stanowisko Scholza, którego kraj udziela Ukrainie ogromnej pomocy, za co z pewnością jesteśmy bardzo wdzięczni Niemcom.
Tyle że jeśli chodzi o kwestie fundamentalne, jeśli chodzi o dostarczanie broni, która może złamać zdolność Rosji do prowadzenia agresywnej wojny, kanclerzowi brakuje woli politycznej
Spotkanie przywódców G7 we włoskim Fasano, czerwiec 2024 r. Zdjęcie: Masamine Kawaguchi/Associated Press/East News
Ohryzko zwraca uwagę na narrację Trumpa, który mówi, że zezwolenie Bidena na użycie amerykańskiej broni przeciwko celom w Rosji było błędem:
– Wszystko to jest nawrotem starego myślenia o Rosji, że nie można jej pokonać. Myślę, że zmiana tego nastawienia to wyżyny politycznego myślenia, których nasi zachodni partnerzy jeszcze nie osiągnęli. Mam jednak nadzieję, że zostanie to przezwyciężone również w Niemczech, ponieważ nowy kanclerz będzie najprawdopodobniej przedstawicielem CDU/CSU. I że sami Europejczycy przekonają Trumpa, że jeśli chce, by Ameryka znów była wielka, to nie może przegrać z Putinem, lecz musi go postawić na właściwym miejscu.
Wyzwania geopolityczne
Tym, przed czym stoi Ukraina, wkraczając w 2025 rok, jest niepewność geopolityczna. Nowa administracja prezydencka USA będzie potrzebowała czasu na zbudowanie długoterminowej polityki wobec Ukrainy, a wiele będzie zależało od tego, jak szybko europejscy przywódcy podejmą decyzje i sformułują wspólną strategię, mówi Elina Beketova, ekspertka z Center for European Policy Analysis w Waszyngtonie (CEPA):
– Wcześniej mogli skupić się na USA, ale teraz wiele kluczowych decyzji będzie zależało od nich. Jak widzieliśmy w 2023 i 2024 roku, opóźnienia w pomocy doprowadziły do znacznych luk w obronie powietrznej i niedoboru broni, co pozwoliło Rosji uderzyć w kluczową infrastrukturę Ukrainy i poczynić znaczne postępy na linii frontu.
Kolejnym wyzwaniem geopolitycznym dla Kijowa jest współpraca między Koreą Północną a Rosją.
– Część regionu kurskiego znajduje się pod ukraińską okupacją od 6 sierpnia – dodaje Beketova. – Z jednej strony jest to znaczące zwycięstwo, ponieważ coś takiego nie wydarzyło się od 1941 roku.
Z drugiej strony obecność wojsk Korei Północnej na terytorium Federacji Rosyjskiej stanowi dodatkowe zagrożenie dla wojsk ukraińskich
Kontury negocjacji
Na Zachodzie dominuje dziś pogląd, że musimy z czegoś zrezygnować. To dowód, że logika zwycięstwa nie działa jeszcze w umysłach naszych zachodnich partnerów. Odbija się to na sytuacji Ukrainy. Czy Kijów może wygrać, gdy dostaje 50 rakiet, choć potrzebuje 500? Oczywiście, że nie, podkreśla Wołodymyr Ohryzko. Jeśli Zachód chce wygrać jako całość, musi dać swojej części, czyli Ukrainie, wszystko, czego ta potrzebuje. Jeśli chce przegrać, będzie robił to, co robi, ponieważ „taktyka łyżeczki” nie działa:
– Nawiasem mówiąc, kiedy nieustannie naciska się na nas, byśmy negocjowali, i mówi: „Chcemy stworzyć Ukrainie najlepsze warunki do negocjacji” – to myślę, że to cynizm. Bo negocjacje powinny odbywać się między Ukrainą, Stanami Zjednoczonymi Ameryki, Francją, Wielką Brytanią, NATO, Unią Europejską, może Niemcami, może Polską. Krajami, które wierzą, że naprawdę walczą z rosyjskim imperializmem. Po drugiej stronie jest świat autokratyczny. Tymczasem z jakiegoś powodu jesteśmy popychani do negocjacji jeden na jeden z Putinem. To absolutnie błędne, a co więcej – cyniczne podejście.
Bo jeśli my, demokratyczny świat, chcemy wygrać, to możemy wygrać tylko razem
Obecnie istnieje wrażenie, że niektórzy partnerzy międzynarodowi chcą zakończyć wojnę. Tyle że niekoniecznie doprowadzi to do pożądanego trwałego pokoju. Jak dotąd nie ma oznak, że Putin jest gotowy do zaprzestania agresji, a Ukraina nie ma wystarczająco silnej pozycji negocjacyjnej, by osiągnąć sprawiedliwy pokój, uważa Elina Beketova:
– Kluczową kwestią jest powojenna architektura bezpieczeństwa. Istnieją obawy, że Rosja może wykorzystać przerwę w walkach do przygotowania nowej fali agresji w ciągu kilku lat. Jednocześnie nie ma jasnych gwarancji ze strony partnerów, że będą chronić Ukrainę w przyszłości, by można było uniknąć ponownej rosyjskiej agresji. Dopóki nie stanie się jasne, jak będzie wyglądała powojenna architektura bezpieczeństwa, trudno wyobrazić sobie zasady ewentualnego zaprzestania działań wojennych.
Jednocześnie, kontynuuje Beketova, niektórzy europejscy urzędnicy omawiają możliwość wysłania sił pokojowych do Ukrainy, a administracja USA myśli o długoterminowej strategii dla niej:
– Biorąc pod uwagę obecny scenariusz – czy będzie to pokój na niekorzystnych warunkach dla Ukrainy, z utratą terytorium, czy silne wsparcie ze strony krajów NATO – więcej będziemy wiedzieć w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Wiele będzie zależało od stanowiska USA i sytuacji gospodarczej w Rosji.
NATO i architektura bezpieczeństwa
Według Keira Gilesa dla wolnej Ukrainy członkostwo w NATO pozostaje najskuteczniejszym sposobem zapobiegania przyszłym rosyjskim atakom – poprzez integrację wielonarodowego odstraszania z ukraińskim systemem bezpieczeństwa:
– Niestety to optymalne rozwiązanie będzie nadal odrzucane przez Stany Zjednoczone i Niemcy – tych zachodnich zwolenników Ukrainy, którzy teoretycznie są najpotężniejsi, ale jednocześnie najbardziej boją się urazić Rosję. Nieuchronnie oznacza to, że przyszłe gwarancje bezpieczeństwa będą musiały pochodzić od koalicji niechętnych – choć jak stwierdził prezydent Zełenski, bez wsparcia USA nawet to prawdopodobnie nie wystarczy, by Rosję odstraszyć.
Wołodymyr Zełenski i Mark Rutte. Zdjęcie: ADMINISTRACJA PREZYDENCKA UKRAINY
Nie tylko Stany Zjednoczone i Niemcy, lecz także Węgry, Słowacja, Belgia, Słowenia i Hiszpania otwarcie sprzeciwiają się wstąpieniu Ukrainy do NATO, przypomina Elina Beketova. Chociaż według jej oceny w 2024 r. podjęto kilka ważnych kroków w kierunku zbliżenia Kijowa do Sojuszu:
– Uruchomiono NATO Security Assistance and Training for Ukraine (NSATU) w Wiesbaden w Niemczech oraz utworzono Wspólne Centrum Analityczno-Szkoleniowo-Edukacyjne NATO-Ukraina (JATEC) w Bydgoszczy w Polsce. Ponadto roczne zobowiązanie do zapewnienia Ukrainie pomocy wojskowej opiewa na co najmniej 40 miliardów dolarów.
Ukraina zawarła również szereg ważnych dwustronnych umów o bezpieczeństwie z krajami partnerskimi, które zawierają konkretne zobowiązania i liczby, zauważa Beketova. I chociaż umowy te nie są alternatywą dla członkostwa w NATO, dają Ukrainie konkretne gwarancje wsparcia:
– W 2024 roku NATO znacznie zwiększyło swoją obecność w Ukrainie i planuje dalsze jej rozszerzenie w przyszłym roku.
Wizyta w Ukrainie była pierwszą roboczą wizytą po objęciu urzędu przez nowego Sekretarza Generalnego NATO Marka Rutte. To potwierdza, że kwestia ukraińska będzie jednym z jego priorytetów
Dla zachodnich zwolenników Ukrainy staje się coraz bardziej jasne, że wojna toczy się między rywalizującymi koalicjami – i że niestety koalicja wspierająca Rosję jest pod wieloma względami bardziej proaktywna i wiarygodna niż ta wspierająca Ukrainę, mówi Keir Giles:
– To nieśmiałość Stanów Zjednoczonych, które zarówno przewodzą proukraińskiej koalicji, jak ograniczają swoje wsparcie w najbardziej dotkliwy sposób, pozwoliła Rosji na zdobywanie coraz większego poparcia ze strony jej zwolenników – w tym na obecność zagranicznych kontyngentów. Tymczasem nie tylko Stany Zjednoczone, ale także państwa europejskie, wielokrotnie wykluczały takie kontyngenty po stronie Ukrainy. Teraz jednak fakt, że jest to niezaprzeczalnie konflikt globalny, utrudni Stanom Zjednoczonym traktowanie Europy jak teatru odizolowanego od źródeł ich głównych obaw – Chin i Bliskiego Wschodu. Zmusi je natomiast do postrzegania Rosji jako integralnej części wyzwań stojących przed Waszyngtonem.
Narzędzia zwycięstwa
Rosja podpisała na siebie historyczny wyrok, rozpoczynając agresję przeciwko Ukrainie, mówi Wołodymyr Ohryzko. Gdyby Zachód użył wszystkich dostępnych narzędzi, reżim Putina już by nie istniał:
– Przywódca Kremla podbija teraz stawkę do maksimum, by potem trochę odpuścić, jak to zawsze robi, i dalej rozgrywać swoje gierki. Tyle że jeśli Rosja nadal będzie tak działać, szybko wyczerpie wszystkie swoje rezerwy. Jedyne, co jej wtedy pozostanie, to okradanie własnych obywateli. To utrzyma się przez krótki czas, a potem nastąpi załamanie.
Zachód ma wystarczająco wiele narzędzi, by powstrzymać Putina. Pierwszym, podkreśla Ohryzko, o którym ukraińscy przedstawiciele krzyczą już od trzech lat, jest danie Ukrainie broni. Bo na razie daje ją w taki sposób, jakby nie dawał:
– Drugim narzędziem są sankcje. Tak, działają, tak, zawężają pole manewru Putina, ale być może trzeba je znacznie zaostrzyć. Wszyscy mówią o flocie cieni, której Rosja używa do eksportu ropy. Tę flotę widać, jak na dłoni: firmy, przewoźnicy i ubezpieczyciele są całkowicie widoczni. Pytanie brzmi, dlaczego tak trudno jest całkowicie zablokować ten kanał, by oni nie wypływali w morze, by nie mogli sprzedawać swojej ropy.
Ohryzko: – Zachód ma wystarczająco wiele narzędzi, by powstrzymać Putina. Zdjęcie: GABRIEL MONNET/AFP/East News
Według Ohryzki skuteczna polityka Zachodu polegałaby również na wpływaniu na kraje, które pomagają Rosji:
– Kto dziś pomaga Rosji przetrwać? Dwa kraje: Chiny i Indie. Cóż, w przypadku Chin mówimy o sojuszniku Rosji. Natomiast Indie kupują dziś najwięcej rosyjskiej ropy, co pomaga Rosji utrzymać się na powierzchni. Czy nie ma sposobu, by wpłynąć na Indie? A co z Chinami? Czyż Trump nie obiecał, że nałoży 60% ceł na wszystkie chińskie towary – a potem powiedział, że może to być 60%-40%, ale nie więcej. Czy nie można by uzgodnić z Arabią Saudyjską wspólnego obniżenia cen ropy z obecnych 70 do, powiedzmy, 50-40 dolarów za baryłkę? Istnieje ogromna liczba narzędzi, które można i należy wykorzystać.
Po prostu nie rozciągaj tego na dziesięciolecia, ale zrób to szybko i bez żadnych wyjątków. Tylko wtedy narzędzia zadziałają. Bo jeśli nadal będziemy podążać obecną ścieżką, to nie wiadomo, czy Ukraina przetrwa
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji