Exclusive
Portrety siostrzeństwa
20
min

Siostry w walce i święta Anna

W jakim świecie będą jutro żyły nasze dzieci – w spokojnej, bezpiecznej Europie czy w świecie podziemnych szkół, strachu i bombardowań?

Maria Górska

Bianka Zalewska i Maria Górska. Fot: Łukasz Sokół

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

<frame>Prezentujemy kolejny artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: redakcja@sestry.eu <frame>

Biankę Zalewską poznałam w Espreso TV w Kijowie, gdzie obie pracowałyśmy po zwycięstwie Majdanu. Cały nasz zespół redakcyjny był zakochany w tej kruchej blondynce, wesołej i towarzyskiej, a przy tym nieco egzotycznej, ponieważ była cudzoziemką. Mówiła po ukraińsku z silnym polskim akcentem, a słuchanie jej i rozmawianie z nią po polsku było przyjemnością. Dzięki temu mogłam ćwiczyć mój drugi język ojczysty, którego nauczyłam się jako dziecko podczas wizyt u mojego ojca, dyrektora ukraińskiego teatru w Krakowie.

Zaprzyjaźniłyśmy się i latem czasami zaczynałyśmy dzień od przejażdżki jej kabrioletem po słonecznym Kijowie. Wiatr szumiał mi we włosach, a z głośników dobiegała muzyka:

„Dzień dobry, Ukraino, obudź się już, kochanie!

Przynoszę ci jedyną filiżankę kawy z mlekiem”.

Letnia przejażdżka kabrioletem. Zdjęcie: archiwum prywatne

I śpiewałyśmy razem na pół miasta! W tym czasie prowadziłam z Witalijem Portnikowem programy o ukraińskiej polityce i wojnie. Na kanale telewizyjnym Rewolucja Godności każdy, kto miał okazję relacjonować bohaterską i krwawą walkę narodu ukraińskiego o wolność i brać w niej udział, jest bohaterem i gwiazdą. Dziennikarze Espreso byli atakowani przez tituszki [młodzi ludzie opłaceni i przywiezieni na zlecenie ówczesnych władz Wiktora Janukowycza do Kijowa dla wszczynania bójek i starć z działaczami Euromajdanu, organizowania prowokacji, bicia demonstrantów, ochraniania budynków rządowych i organizowania wieców poparcia dla partii rządzącej – red.], bici przez Berkut, a ich samochody były podpalone przez nieznanych sprawców. Wszystko po to, by byśmy ze strachu zamilkli. Mimo to Espreso kontynuowało nadawanie.

Ale nawet tej społeczności zdesperowanych ludzi nasza polska przyjaciółka była wyjątkowa

Pojechała na front, by nakręcić reportaże, które później pokazano w Polsce i w Ukrainie. Rozmawiała z żołnierzami, mieszkała w ziemiankach, ryzykując własnym życiem pokazywała, jak Rosjanie zabijają Ukraińców, ukrywała się przed ostrzałem w piwnicach razem z miejscową ludnością na terenach nieokupowanych i przygranicznych. Jej celem było pokazanie Polsce, że wojna trwa, że Rosja atakuje, chce zająć całą Ukrainę i jest ogromnym zagrożeniem dla Europy. Jakby miała jakiś tajemny instynkt i widziała, co nadchodzi, że czeka nas jeszcze większa wojna, której stawką będzie pokój na świecie.

Bianka Zalewska podczas operacji antyterrorystycznej (ATO) we wschodniej Ukrainie. Zdjęcie: archiwum prywatne

27 lipca 2016 r., po kolejnym ostrzale, Bianka wracała z ukraińskimi żołnierzami ze strefy operacji antyterrorystycznej. Ich samochód dostał się pod ostrzał Rosjan i przewrócił się. Byłam przerażona, gdy dowiedziałem się o jej obrażeniach: miała złamany kręgosłup, obojczyk i uszkodzone nerki. Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że rdzeń kręgowy nie został uszkodzony, że Bianka będzie żyć i chodzić, choć czeka ją wiele miesięcy rehabilitacji, bólu i cierpienia. Gdy my, dziewczyny z Espreso, zobaczyłyśmy materiał filmowy z jej leczenia w szpitalu, pobiegłyśmy do centrum handlowego i kupiłyśmy jej butelkę perfum Chanel.

Do redakcji Bianka wróciła po pół roku. Pierwszą rzeczą, jaką nam powiedziała, było to, że jedzie na wojnę, aby zrobić kolejny reportaż
Ranna Bianka Zalewska w drodze do szpitala. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wkrótce zdjęcia z wojny, nakręcone przez Biankę, znów można było zobaczyć w polskiej telewizji. Ale pamiętam też inne obrazy. Na przykład gdy podczas jednej z uroczystości w redakcji Bianka nagle zalała się łzami i wyszła.

Kubek z napojem, który trzymała w ręku, był za ciężki, a zoperowany obojczyk z metalowymi szynami w środku nie wytrzymał obciążenia i pękł. Znowu szpital

Pamiętam, jak Bianka walczyła o swoje zdrowie i jak uparcie odmawiała zaniechania kręcenia filmu w Donbasie, który w tamtym czasie był mało interesujący dla znudzonych wojną Europejczyków. „Widzisz, Mario, kocham Ukrainę, kocham ludzi. Kiedy pokazuję, co dzieje się na froncie, czuję, że jestem tam, gdzie powinnam być. To jest zbrodnicza wojna, a Putin jest mordercą i musi przegrać! Inaczej nigdzie na świecie – a tym bardziej w Polsce – nie będzie pokoju i spokoju”. Wtedy nagle poczułam, że Bianka jest moją rodziną na zawsze, że jest moją polską Siostrą.

Bianka Zalewska i Maria Górska, dziennikarki Espreso. Zdjęcie: archiwum prywatne

Kilka lat później, po setkach reportaży z linii frontu, pracy dla TVN Discovery, nagrodach za odwagę od dwóch ukraińskich i jednego amerykańskiego prezydenta Bianka, która szczęśliwie wyszła za mąż w Polsce, rozpoczęła kolejną walkę: o swoje przyszłe dziecko, o możliwość bycia matką. Rany, których Bianka doznała z rąk terrorystów Putina, tak mocno nadwerężyły jej zdrowie, że ciąża stała się dla niej czymś niemal nieosiągalnym.

Wtedy ja również zapragnęłam mieć dziecko – drugie. Lecz mimo że chodziliśmy na konsultacje lekarskie, czekaliśmy na ciążę niemal rok. Od znajomych usłyszałam o cudzie św. Anny – uzdrawiającym źródle bijącym na terenie klasztoru w obwodzie tarnopolskim. Kobiety, które nie mogły zajść w ciążę, kąpały się w nim i modliły, by spełniło się ich marzenie o macierzyństwie.

Kiedy pojechałam do świętej Anny późną jesienią 2021 roku, modliłam się tam za nas obie – za siebie i za moją polską Siostrę. I stał się cud

Obie urodziłyśmy podczas wojny. Ja jako osoba wewnętrznie przesiedlona w wojennym Lwowie, przy wyciu syren ostrzegających przed rosyjskimi pociskami. Bianka urodziła w Warszawie, stolicy kraju, którego granicę szturmują setki tysięcy migrantów, będących bronią w hybrydowej wojnie Putina i Łukaszenki.

Maria Gurska z nowo narodzoną córką. Zdjęcie: archiwum prywatne

Dziś nasze córki dorastają razem w Warszawie i chciałyby mieć mamy częściej przy sobie. Każda z nas jest aktywna – jako liderka i dziennikarka – by przy każdej okazji uświadamiać ludziom, że przyszłość całej Europy decyduje się w Ukrainie. Dlatego Ukraina potrzebuje broni, Ukraina musi być w NATO – a Rosja musi zostać pokonana, zwrócić nasze terytoria, zapłacić za zabijanie i zniszczenia.

Czy nas usłyszą? Nie wiem, ale to zależy od tego, w jakim świecie będą jutro żyły nasze córki, Amelia i Anna. W spokojnej, bezpiecznej Europie, czy w świecie podziemnych szkół, alarmów i bombardowań.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.

Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.

Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.

Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.

To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.

Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski.
To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.

Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.

W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”.
Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika.
W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.

Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.

Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.

Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.

A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?

Obojętność jest najgroźniejsza.

Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.

20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Jerzy Wójcik

Mnóstwo dziwnych pytań

Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?

W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.

Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz

Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.

Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.

Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.

Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?

Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?

Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.

Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:

  • dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
  • idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.

Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?

Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.

Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.

„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.

Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.

Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.

Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.

Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:

„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”

Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?

20
хв

W oczach prezydenta jestem pasożytem

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Między światami: traumy ukraińskich nastolatków na emigracji

Ексклюзив
20
хв

Keir Giles: – Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce

Ексклюзив
20
хв

Szczyt NATO w Hadze: Sojusz chce płacić, ale czy jest gotów walczyć?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress