Exclusive
20
min

Między światami: traumy ukraińskich nastolatków na emigracji

Z jakimi wyzwaniami zmagają się na co dzień ukraińscy nastolatkowie w Polsce? Od czego zależy ich udana adaptacja za granicą? Oto prawdziwe historie – tych, którzy odczuwają stratę, samotność i izolację społeczną, i tych, którzy zdołali odnaleźć siłę i inspirację w nowych okolicznościach

Halyna Halymonyk

‍ Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Mity a rzeczywistość

Niedawno zaproszono mnie do udziału w organizacji spotkania online między ukraińskimi nastolatkami – tymi, którzy pozostali w Ukrainie, i tymi, którzy z powodu wojny zostali zmuszeni szukać bezpieczeństwa za granicą. Chodziło o stworzenie przestrzeni do dialogu, wzajemnego wsparcia i zachowania wspólnej tożsamości kulturowej.

Jednak później europejscy organizatorzy porzucili ten pomysł. Obawiali się, że taki format może niezamierzenie skłaniać dzieci do opuszczenia Ukrainy. Bo dzieci przebywające obecnie w Polsce mogłyby opowiedzieć swoim rówieśnikom w Ukrainie o wspaniałej edukacji za granicą, możliwościach rozwoju, podróżach, integracji itp. I w końcu mogłoby to przyczynić się do pogłębienia kryzysu demograficznego, w którym pogrążyła się Ukraina w wyniku inwazji.

Uderzyła mnie ta pewność, że dzieci za granicą są szczęśliwe, przystosowane i zintegrowane, że dostrzegają wyłącznie zalety swego nowego statusu. Rozmawiam z wieloma ukraińskimi nastolatkami, zwłaszcza w Polsce, i wiem, jak często odczuwają głęboką samotność, depresję, wyczerpanie, niepokój spowodowany rozłąką z rodziną. Jak często doświadczają nieporozumień kulturowych, znęcania się, skutków bariery językowej, życia w „ukraińskiej bańce”, chronicznego zmęczenia ich matek i niepewności przyszłości.

Głębokie zrozumienie sytuacji jest ważnym krokiem do zrozumienia rzeczywistych doświadczeń ukraińskich nastolatków za granicą. To pomoże skutecznie ich wesprzeć.

Chłopcy, dziewczęta i Ukraińcy

Po 24 lutego 2022 r. Polska podjęła znaczne wysiłki na rzecz integracji ukraińskich dzieci w swoim systemie edukacyjnym. Zapewniono im odpowiednią liczbę miejsc w szkołach, wprowadzono międzykulturowych asystentów nauczycieli, utworzono klasy integracyjne, zorganizowano dodatkowe zajęcia z języka polskiego. Wszystkie te działania miały na celu jak najszybsze opanowanie polskiego przez dzieci z Ukrainy, dostosowanie się do nowych warunków nauki i zyskanie poczucia pewności siebie w nowym środowisku.

Tyle że nie wszystko jest takie proste. Pod koniec 2022 roku prawie wszyscy ukraińscy koledzy z klasy moich dzieci, siódmej klasy szkoły podstawowej, opuścili polskie placówki oświatowe i powrócili do nauki zdalnej według ukraińskiego programu. Część z nich do powrotu do polskich szkół zmusiły ograniczenia w wypłacaniu zasiłku 800+ dla tych ukraińskich dzieci, które nie uczęszczają do polskich szkół.

Przyczyny tego stanu rzeczy są złożone. Przede wszystkim chodzi o różnice między systemami edukacji. W 2022 roku wobec ukraińskich uczniów stosowano te same wymagania co wobec polskich, choć ci drudzy od początku uczą się według polskich standardów i od urodzenia posługują się językiem polskim. Bariera językowa, wysokie tempo nauczania, brak zrozumienia i wsparcia w klasie, a także nadzieja na powrót do Ukrainy i skutki silnego stresu – wszystko to potęgowało poczucie izolacji, „inności”. U wielu dzieci wywołało też nowy stres i traumę psychiczną.

Czas, w którym poczucie przynależności do społeczeństwa jest potrzebne bardziej niż kiedykolwiek, ukraińscy uchodźcy nastolatkowie przechodzą samotnie. Zdjęcie: Shutterstock

– W naszej klasie powstały trzy odrębne grupy. Nawet nauczyciele zwracali się do nas: „chłopcy, dziewczęta i Ukraińcy” – wspomina 15-letnia Sofia, która mieszka z rodziną w Lublinie. – Ukraińcy od razu się zjednoczyli, bo polskie dzieci miały już własne, ustalone grono znajomych, do którego nie kwapiły się wpuszczać nikogo nowego.

Kontakt z polskimi rówieśnikami nie nawiązał się. Ani ze strony Ukraińców, ani ze strony Polaków nie podjęto żadnych realnych wysiłków, by zaistniał

Oksana, mama Sofii, zapewnia, że cała jej rodzina dołożyła wszelkich starań, by pomóc dzieciom w adaptacji. Razem uczestniczyli w wydarzeniach kulturalnych, brali udział w szkolnych imprezach, uczyli się polskiego, regularnie kontaktowali się z nauczycielami. Młodszy syn dość szybko się zaaklimatyzował, ale nastoletniej córce było znacznie trudniej.

Nie powinieneś siedzieć w ławce, tylko być na froncie

Szczególnie wrażliwi okazali się nastoletni chłopcy. W rozmowach z dziesiątkami rodzin powtarzała się ta sama historia: ukraińskich chłopców obrażano, bo nie są na froncie, i sugerowano, że powinni wrócić do kraju i walczyć. Niektórzy nie wytrzymywali presji psychicznej – rzucali naukę, a nawet wracali do Ukrainy.

– Pracowałam na trzech etatach. Zmywałam naczynia, gotowałam posiłki dla cateringu, sprzątałam klatki schodowe. Byłam przekonana, że najważniejsze jest to, że dzieci są bezpieczne, uczą się, a ja muszę zapewnić rodzinie wszystko, co niezbędne – opowiada Nadia, mama 18-letniego Artema. Wraz z rodziną przeniosła się do Polski w marcu 2022 roku.

Wkrótce jednak dowiedziała się, że syn prawie nie chodzi na zajęcia w technikum. Okazało się, że był poniżany przez rówieśników. Mówili, że powinien być na wojnie, a nie „chować się w Polsce”.

Między matką a synem doszło do poważnego konfliktu: próbowała mu wyjaśnić, ile wysiłku wkłada w to, by dać mu szansę na spokojne życie. „Nie prosiłem cię o to” – skwitował

Nadia zwróciła się do psychologa, a ten wyjaśnił, że agresywne wypowiedzi polskich nastolatków są często odzwierciedleniem ich własnych lęków. Podświadomie boją się, że w przypadku porażki Ukrainy to oni będą musieli walczyć – już za swój kraj.

Szkoła Caritas dla Ukraińców w Olsztynie, 2024 r. Zdjęcie: Karol Porwicz/East News

Nie prosiłem cię, żebyś mnie ratowała

Psycholożka Iryna Owczar od dawna pracuje z dziećmi i nastolatkami, którzy doświadczyli traumatycznych przeżyć wojennych.

– Okres dojrzewania to trudny czas, kiedy dziecko przechodzi potężne przemiany fizyczne i psychiczne: w ciele, mózgu, postrzeganiu siebie – mówi. – W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje poczucia przynależności do społeczeństwa, wsparcia i akceptacji rówieśników. Jednak z powodu wojny, utraty znanego sobie otoczenia i zerwania kontaktów bardzo wiele ukraińskich dzieci przechodzi ten etap w samotności.

Historie ukraińskich rodzin w Polsce pokazują, że nawet jeśli dziecko jest formalnie zintegrowane – to znaczy chodzi do podstawówki/technikum/liceum, zdaje egzaminy, ma jakieś grono znajomych – nie gwarantuje to jego prawdziwej adaptacji. Nie gwarantuje też, że pewnego dnia matka nie usłyszy: „Nie prosiłem cię, żebyś mnie ratowała”.

– Przyjechałam do Polski z dwiema córkami – opowiada Ołesia. – Starsza, nastolatka z silną motywacją, szybko opanowała język, dostała się na prestiżowy uniwersytet, zaczęła uprawiać sport, brać udział w zawodach. Wydawało się, że jest klasycznym przykładem udanej integracji.

Jednak rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana. Po 18. urodzinach kupiła bilet do Kijowa i pojechała – do tego samego mieszkania na piętnastym piętrze, z którego jej rodzina uciekła przed wojną. Teraz, nawet podczas ostrzałów i blackoutów, nie chce wracać do Polski. Nawet na wakacje.

Studiuje na kijowskim uniwersytecie i dwa lata spędzone w Polsce nazywa „wyrwanymi z życia”

Młodszej córce Ołesi adaptacja przyszła jeszcze trudniej. W ciągu kilku lat – cztery zmiany szkoły, ciągłe poczucie wyobcowania, znęcanie się ze strony polskich rówieśników, depresja, leczenie farmakologiczne. Jej przestrzeń społeczna nadal jest ograniczona do kilku ukraińskich znajomych w Polsce i komunikacji online z przyjaciółmi z Ukrainy. A jej największym pragnieniem jest powrót do domu.

– Moje doświadczenia z adaptacją nastolatków to epic fail [epicka porażka – red.] – przyznaje ze smutkiem Ołesia.

Jest przekonana, że jej historia nie jest wyjątkowa, bo podobne problemy ma wiele znanych jej rodzin. W jednych dzieci zamykają się w sobie, nie komunikują się z nikim. W innych stają się apatyczne. A w jeszcze innych buntują się, stają się agresywne i nie chcą się uczyć.

– Nastolatki, zwłaszcza te, które przyjechały w starszym wieku, wykazują bardzo wysoki poziom dezadaptacji. Problem nie leży tylko w języku.

Chodzi przede wszystkim o utratę kontaktu z samym sobą i swoim miejscem w świecie – podkreśla Iryna Owczar

Bańka językowo-kulturowa to lek. Lepiej go nie przedawkować

– Moim stałym towarzystwem są Ukraińcy i Białorusini. Nawet na letnich obozach czy wycieczkach nauczyciele zawsze zakwaterowują nas w jednym pokoju. Jakbyśmy byli odrębną społecznością, jakby polskim rówieśnikom było niekomfortowo dzielić z nami przestrzeń – mówi 16-letnia Jana.

Istnienie tych kręgów towarzyskich przeraża niektórych rodziców. Zauważają, że ich dzieci, od urodzenia mówiące po ukraińsku, przechodzą na rosyjski, bo jest on zrozumiały dla nastolatków z obszaru postsowieckiego. Zaczynają słuchać rosyjskiej muzyki, przyswajać rosyjskojęzyczne treści. Na dodatek komunikowanie się wyłącznie z przedstawicielami wspólnej przestrzeni językowo-kulturowej wzmaga poczucie nostalgii.

Zdarza się też, że nawet bardzo dobra znajomość polskiego nie gwarantuje pełnej akceptacji

– W klasie jestem najlepsza z polskiego – mówi 15-letnia Alina. – Lubię ten język, uwielbiam czytać po polsku, interesuję się polską literaturą i historią. Ale nauczycielka nigdy nie daje mi szóstki, maksymalnie piątkę z plusem. Inni za takie same odpowiedzi dostają szóstki. Nawet polscy koledzy z klasy żartują: „Szóstki z polskiego są tylko dla obywateli Polski, a nie dla ukraińskich uchodźców”.

Ukraińskie dzieci w szkole „Materynka” w Warszawie, 2024 r. Zdjęcie: Aliaksandr Wałodzin/East News

Tetiana, mama 19-letniego Włada, opowiada, że w 2022 roku, kiedy dopiero co przyjechali do Polski, wszystko wydawało się wspaniałe: miasto, przyroda, życzliwi ludzie. Polskie rodziny pomagały w codziennym życiu i pracy, Wład spędził nawet miesiąc na młodzieżowym obozie zdrowotnym. Uczył się wtedy online w ukraińskiej szkole, nie miał w Polsce przyjaciół.

Problemy zaczęły się już po pół roku. Wciąż powtarzał: „Moi przyjaciele i rodzina zostali w Pierwomajsku, oni żyją, rakiety nikogo nie zabiły, a ty przywiozłaś mnie do obcego kraju. Chcę normalnego zakończenia szkoły, chcę widzieć moich przyjaciół. Tutaj wszystko jest obce”.

Po roku sam się spakował i wyjechał do Ukrainy; mama została w Polsce. W Ukrainie ukończył szkołę, a potem... wrócił. Tym razem jego nastawienie było już zupełnie inne. Szybko nauczył się polskiego, znalazł pracę, poznał przyjaciół wśród Polaków i Ukraińców. Można powiedzieć, że naprawdę się zintegrował. W Ukrainie spojrzał na sytuację z innej perspektywy. Zrestartował się, odzyskał siły i zasoby niezbędne do wzięcia na siebie odpowiedzialności. Praca w Polsce też bardzo pomogła mu dojrzeć – młodzieńczy maksymalizm ustąpił miejsca realistycznemu spojrzeniu na życie.

Przyjęli mnie, bo potrafiłem to, co oni cenili

Pragnienie bycia częścią społeczności czasami popycha ukraińskich nastolatków do kontrowersyjnych kroków.

– W liceum Ukraińcy trzymali się z dala od Polaków, a ja cały czas się zastanawiałem, jak zaprzyjaźnić się z miejscowymi – wspomina 19-letni Maksym. – Pewnego razu wracaliśmy razem z lekcji i chłopcy zaczęli narzekać, że bardzo lubią piwo, ale jeszcze nie mogą go kupić i muszą stosować różne sztuczki. Jako że byłem od nich starszy i miałem już prawo kupować alkohol, wszedłem do sklepu, kupiłem kilka butelek i ich poczęstowałem. Od tego czasu co tydzień zapraszali mnie na spacer, kupowałem im piwo, oni zwracali mi pieniądze, a potem siedzieliśmy w parku i rozmawialiśmy. Dzięki tym rozmowom nauczyłem się polskiego – żywego, młodzieżowego, bez akcentu.

Pewnego razu powiedzieli mi: „Jesteś fajny, lubimy cię, ale innych Ukraińców – nie”. Przestałem się z nimi spotykać

Kiedy Maksym dostał się na uniwersytet, zaczął pomagać innym. Ukraińcom – z językiem, tłumaczeniami, egzaminami. Polakom – z zadaniami domowymi na seminaria i ze zrozumieniem niuansów kryptowalut. Dzisiaj ma wielu przyjaciół z obu krajów i uważa się za dobrze zintegrowanego:

– Przestałem być uchodźcą, kiedy zacząłem pomagać innym.

Według niego właśnie to sprawia, że migranci z obcych stają się swoimi. Na przykład muzyka i sztuka, z ich uniwersalnym językiem. Gra w szkolnym zespole, talent do rysowania – to zawsze przyciąga uwagę rówieśników. Bardzo pomaga też sport. „Mój przyjaciel został przyjęty do lokalnej drużyny koszykarskiej, kiedy wykazał się wytrwałością na treningach. Zespoły sportowe mają „kodeks szacunku dla nowicjuszy” – w przeciwieństwie do grup szkolnych.

Przestrzeń bez strachu i osądu

Kiedy Albert Einstein miał 15 lat, został zmuszony do przeprowadzki – najpierw do Włoch, a następnie do Szwajcarii. W listach do rodziny pisał, że czuje się bardzo samotny i wyobcowany, bo przez długi czas uważali go za obcego. Co pomogło? Zainteresowanie fizyką i wsparcie nauczyciela – czyli „ucieczka od rzeczywistości” w interesujące zajęcie i pojawienie się w życiu ważnej osoby dorosłej.

Podobne czynniki, jak twierdzi psycholożka Mira Kowen, pomagają dzieciom-uchodźcom również dzisiaj: hobby jako ratunek, przynajmniej jedna ważna osoba dorosła (nauczyciel, trener, kierownik itp.) oraz możliwość wyrażania siebie bez strachu i narażania na osąd.

Najwięcej szczęścia miały nastolatki, którym udało się znaleźć wsparcie wśród polskich nauczycieli. Ołena, mama 17-letniego Ołeksandra, mówi, że wsparcie nauczycieli i pierwsze dobre kontakty w szkole dały synowi siłę, by iść naprzód i nie zrażać się trudnościami. Najpierw trafili do małej wsi, gdzie nie było dzieci w jego wieku. A Saszko bardzo chciał się uczyć, więc szybko poprosił dyrektora o przyjęcie go do 8 klasy, obiecując, że w ciągu trzech miesięcy opanuje język polski i przygotuje się do egzaminów.

Dzięki wsparciu nauczycielki, pani Basi, i dyrektora lokalnej szkoły, którzy w niego uwierzyli, szybko się zaaklimatyzował. Początkowo komunikował się z kolegami z klasy mieszanką angielskiego i rosyjskiego, stopniowo doskonaląc polski.

Egzaminy zdał już po kilku miesiącach: z polskiego uzyskał 86 punktów, z pozostałych przedmiotów 100

Sasza został też harcerzem, co pomogło mu znaleźć nowych przyjaciół, rozwijać swoje zainteresowania i poczuć się częścią lokalnej społeczności. Znalazł przyjaciół wśród polskich i ukraińskich rówieśników, uczestniczy w różnych sekcjach i kółkach zainteresowań. Spotkał też swoją pierwszą miłość.

Więcej odpowiedzialności i wolności

Integracja nastolatków zależy od wielu czynników. Jak rodzice mogą w niej pomóc? Będąc przykładem i wsparciem. Jeśli rodzice bardzo tęsknią za domem, kontaktują się tylko z Ukraińcami – dzieciom będzie się trudniej przystosować. Jeśli rodzice podświadomie czują się spokojniejsi, gdy dziecko siedzi cicho samo w domu „w bezpiecznym miejscu”, nastolatek może nie mieć energii do integrowania się. Dlatego przesłanie dla dzieci powinno brzmieć: „Jesteś tu dla bezpieczeństwa, zawsze możesz wrócić do domu – ale z nową wiedzą, umiejętnościami i kontaktami, które dadzą ci przewagę”.

Tetiana, matka 17-letniego Mykyty Wdowyka, wyznaje, że zawsze wychowywała syna tak, by mógł żyć samodzielnie, bez jej opieki. Od najmłodszych lat – liczne kółka zainteresowań i obozy z wycieczkami w góry, spływy kajakowe i wyjazdy za granicę. Częste zmiany otoczenia pomogły mu rozwinąć silne umiejętności komunikacyjne, więc przymusowa emigracja nie była dla niego wyzwaniem.

Mykyta Wdowyk. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jeszcze przed wojną rodzina planowała, że po 9. klasie Mykyta pójdzie do polskiej szkoły średniej. Przygotowywał się, uczył języka, lecz wojna pokrzyżowała plany. W wieku 15 lat wraz z grupą nastolatków z organizacji młodzieżowej został ewakuowany do Francji, gdzie mieszkał przez 4 miesiące, uczęszczając do lokalnej szkoły. Po rozmowie kwalifikacyjnej w polskim college'u – został przyjęty. Jesienią 2022 roku wyjechał do Polski, do Szczecina, gdzie rozpoczął naukę w technikum na kierunku „informatyka”. Opiekę nad nim przejęła kuzynka. Mieszka 500 km od niego, więc Mykyta musiał samodzielnie zorganizować swoje życie i naukę.

Przez pierwszy rok mieszkał z Ukraińcami, przez kolejny z Polakami. Dzięki temu łatwo się zintegrował i znalazł przyjaciół

Teraz studiuje na uniwersytecie w Łodzi. Spotyka się z dziewczyną, gra w siatkówkę, uprawia wakeboarding, gra w szachy i na gitarze. Jego mama uważa, że tajemnicą tego sukcesu jest wsparcie, dyscyplina, otwartość na nowe i odpowiedzialność. Pomaga synowi finansowo, lecz ma jasną zasadę: pieniądze daje mu tylko raz w miesiącu, by nauczył się nimi gospodarować.

Mykyta dorabia też jako statysta i rozdając ulotki. Mama podkreśla, że dziecku trzeba dawać swobodę, ufać mu i być dla niego moralnym wzorem – a nie kimś, kto tylko kontroluje. Bo wtedy dzieciom łatwiej dostosować się do życiowych wyzwań.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
хв

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Ексклюзив
20
хв

Tysiąc fejków dziennie, czyli liczy się myślenie

Ексклюзив
20
хв

Polska myślała, że to wszystko szybko się skończy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress