Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Każde dziecko może doświadczyć zastraszania. Ryzyko wzrasta, gdy uczeń przenosi się do zupełnie nowego środowiska, w innym kraju.
Iryna, która wyjechała z Kijowa do Polski w marcu 2022 roku, opowiada o doświadczeniach swojego dziesięcioletniego syna: "Co zaskakujące, Maksym w obliczu konfliktów w miejscowej szkole był w stanie lepiej zrozumieć polskie dzieci - mówi. - Polskie dzieci nna przykład potrafią się pokłócić "znienacka", ale równie łatwo przepraszają i wybaczają przewinienia. Wydaje mi się, że dzieje się tak dlatego, że w polskich szkołach zachowanie uczniów jest niezwykle ważne - jest monitorowane, a punkty za zachowanie są odejmowane lub przyznawane. Dlatego dzieci i nauczyciele starają się nie pogłębiać konfliktów, ale je rozwiązywać. Nauczyciele uczą uczniów tej strategii interakcji i sprawdza się ona w drobnych, codziennych starciach".
Obserwuj zmiany nastroju dziecka
Według Wictorii Kondratiuk, psycholożka z organizacji pozarządowej "Wings for the Family", w przeciwieństwie do sytuacji konfliktowej, która zdarza się raz, nękanie jest powtarzającym się działaniem skierowanym przeciwko jednej osobie. W tym przypadku szersze grono dzieci jest zaangażowane w konflikt jako obserwatorzy. Stopniowo zmienia się zachowanie wszystkich uczestników znęcania się, ale przede wszystkim zachowanie ofiary.
"Jeśli dobrze znasz swoje dziecko, na pewno zauważysz zmiany w jego zachowaniu. Objawy mogą być różne: ktoś może stać się wycofany lub inaczej jeść lub spać. Zawsze będą jakieś sygnały" - zauważa psycholożka.
To samo działo się z synem Iryny. Zwykle bardzo towarzyski chłopiec, który był przyzwyczajony do dzielenia się wszystkimi nowymi doświadczeniami, stawał się coraz bardziej wycofany, odpowiadając na pytania dotyczące szkoły z irytacją lub zbyt optymistycznymi odpowiedziami, mówiąc, że wszystko jest w porządku. "Nagle Maksym poprosił mnie, żebym zabrała go z polskiej szkoły, a pewnego dnia wrócił do domu zapłakany po kolejnej serii ataków i po prostu nie mógł przestać mówić i mówić" - mówi Iryna.
Nie jest trudno zauważyć, że zachowanie dziecka zmienia się. Gorzej śpi, odmawia jedzenia - lub przeciwnie. Fot: Pexels
Zaufanie to podstawa
W obliczu znęcania się musimy stworzyć atmosferę zaufania i akceptacji ddziecka, aby mogło ono zacząć mówić - radzi Wiktoria Kondratiuk.
Oczywiście będzie wiele emocji i bólu. Ale zadaniem dorosłego jest zebranie faktów. Razem z dzieckiem należy zidentyfikować napastnika, zastanowić się, kim są obserwatorzy, gdzie i kiedy miały miejsce konkretne epizody ataków. Te informacje będą potrzebne do negocjacji ze szkołą
"Musisz zrozumieć, komu dziecko ufa w szkole. Może to być jeden z jego rówieśników, nauczycieli lub pracowników - osoby, u których codziennie szuka wsparcia" - wyjaśnia psycholożka.
Okazało się, że Maksym był publicznie wyśmiewany przez trzech chłopców. Synowi Iryny zabrakło słów, by odpowiedzieć po polsku.
"Uważam za niedopuszczalne reagowanie siłą, co jest bardzo poważnym wykroczeniem w polskiej szkole. Było jasne, że sytuacja nie zostanie rozwiązana na poziomie dzieci. Musieliśmy zaangażować pracowników szkoły" - mówi Iryna.
Kluczowa jest rozmowa
W Ukrainie w takich sytuacjach ludzie udają się do psychologa, ale tutaj wszystko działa inaczej: trzeba umówić się na spotkanie z wychowawcą klasy za pośrednictwem Librusa, elektronicznego systemu, który służy jako narzędzie komunikacji między szkołą a uczniem i rodzicami.
Iryna starannie przygotowała się do spotkania: przetłumaczyła wszystkie informacje otrzymane od syna na język polski i skupiła się na faktach. Przygotowała również kilka zdań o swoim synu: jaki jest w normalnym środowisku psychologicznym i jak czuje się, i zachowuje teraz, w sytuacji ciągłego stresu.
"Przyszedł zapłakany i nie chce iść do szkoły" - te słowa zrobiły na nauczycielce największe wrażenie.
Iryna starała się być przekonująca. Pokazała, że zna swoje dziecko, jest odpowiedzialna za jego zdrowie psychiczne i postrzega sytuację jako niedopuszczalną. Ale musiała to zrobić tak grzecznie, jak to tylko możliwe i bez bezpodstawnych oskarżeń.
Twój syn wrócił do domu zapłakany? Po prostu porozmawiaj z nim. Zdjęcie: Pexels
Udało się. Polska nauczycielka słuchała uważnie, dopytywała Maksyma o szczegóły i zapewniała, że ma sprawę pod kontrolą.
Iryna była pewna, że to dopiero początek historii i że będzie musiała udać się do dyrektora, i rodziców sprawców. Ale nękanie ustało w ciągu zaledwie kilku dni. "Nie wiem, co dokładnie zrobiła nauczycielka, ale to zadziałało!" - mówi Iryna.
Algorytmy
Olga Ostapczuk, asystentka w pracy z ukraińskimi dziećmi w szkole średniej nr 52 w Białymstoku, opowiada o praktyce polskiego systemu edukacji w zwalczaniu mobbingu:
"W naszej szkole personel ma jasne, skuteczne wzorce postępowania w różnych sytuacjach konfliktowych. Kiedy rodzice się z nami kontaktują, te procedury są natychmiast uruchamiane. Czasem zadziała rozmowa nauczyciela ze sprawcą, a czasem musimy porozmawiać z rodzicami w obecności psychologa. Nauczyciel najprawdopodobniej poświęci kilka godzin lekcyjnych na złagodzenie lub rozwiązanie sytuacji. W razie potrzeby zaangażuje psychologa lub pedagoga szkolnego albo specjalistów od rozwiązywania konfliktów".
Iryna i Maksym mają się teraz dobrze: ich syn zaczął czuć się częścią zespołu. Oczywiście może się z kimś pokłócić o drobiazg, czasami brakuje mu słów, aby wyjaśnić swoje zdanie, ale dziecko nie czuje się już zastraszane.
Co może pomóc
Ważne, aby odróżnić mobbing od drobnych konfliktów: mobbing jest powtarzalny i prowadzi do zmiany ról społecznych w zespole.
Stwórz dziecku bezpieczną przestrzeń do rozmowy
Identyfikacja sprawców nękania i osób, do których można zwrócić się o wsparcie
Poinformuj nauczyciela. Jeśli to konieczne, poproś o ponowne spotkanie, aby dowiedzieć się, na czym polega problem.
Konsultantka edukacyjna, korepetytorka dla nastolatków; matka dwóch uczniów domowych; wieloletnia administratorka największej ukraińskiej społeczności FB w zakresie edukacji alternatywnej; starszy pedagog, organizator obozów rodzinnych; certyfikowany trener programu wsparcia ukraińskich matek w Polsce „Dodaj siłę” z IMID.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Organizacja „Demagog” przygotowała praktyczny przewodnik, który krok po kroku pokazuje, jak samodzielnie rozpoznawać manipulacje i nie dać się złapać w pułapkę dezinformacji.
Co można znaleźć w przewodniku?
● Prawdziwe przykłady dezinformacji wraz z wskazówkami, jak samodzielnie je sprawdzić.
● Zestaw wiarygodnych źródeł, z których warto korzystać.
● Praktyczne narzędzia online do sprawdzania treści.
● Ćwiczenia rozwijające krytyczne myślenie.
● Inspiracje i materiały do dalszej nauki.
Dlaczego warto się tego nauczyć?
Ponieważ jest to krytyczne myślenie. Ponieważ media społecznościowe toną w fałszywych informacjach, które są współczesną bronią, a przed tą bronią trzeba umieć się bronić. Dzięki podręcznikowi nauczysz się odróżniać prawdę od kłamstwa, chronić siebie i swoich bliskich przed manipulacją oraz świadomie poruszać się w świecie informacji.
Podręcznik opiera się na konkretnych przypadkach fałszerstw dotyczących osób i organizacji, a także na nieprawdziwych materiałach, sprawdzonych i obalonych wcześniej przez „Demagoga”. Dla każdej techniki dezinformacji znajdziesz nie tylko przykład, ale także sprawdzone narzędzia, które pomogą rozpoznać podobne manipulacje w przyszłości.
O swojej reformie szefowa resortu edukacji Barbara Nowacka mówiła, że to zmiany, które mają uczynić polską szkołę „najlepszą na świecie”.
Od kiedy objęła tekę ministry edukacji, szczególnie dużo mówiło się nie tylko o liście lektur, odchudzeniu przeładowanych podstaw programowych, ale przede wszystkim o miejscu religii w szkole i nowym przedmiocie: edukacji seksualnej.
Wymiar lekcji religii zmniejszono do jednej w tygodniu, ocena z tego przedmiotu nie jest wliczana do średniej, a zajęcia odbywać się będą na pierwszej lub ostatniej lekcji
Maria Kowalewska, nauczycielka, wychowawczyni w warszawskiej szkole podstawowej i aktywistka teamu Wolna Szkoła, ocenia te zmiany pozytywnie: – To ułatwia przygotowanie planu zajęć, ale przede wszystkim trzeba też pamiętać, że w szkole mamy dzieci różnych wyznań. Trudno też oczekiwać, żeby wiara czy wiedza religijna były oceniane.
Trybunał Konstytucyjny kwestionuje legalność rozporządzenia MEN dotyczącego lekcji religii, jednak rząd nie publikuje tego orzeczenia.
Edukacja, nie deprawacja
Choć „duża” reforma, dotycząca podstaw programowych, które mają być przejrzyste, spójne i okrojone oraz egzaminów, zajmie jeszcze trochę czasu, to jak mówi Barbara Nowacka, już w tym roku szkolnym pojawią się „jaskółki wiosny”.
Chodzi o dwa nowe przedmioty, czyli szeroko dyskutowaną edukację zdrowotną (dla klas czwartych i starszych) oraz edukację obywatelską, która zostanie wprowadzona do szkół ponadpodstawowych.
– W podstawach programowych pojawiają się tak zwane zagadnienia fakultatywne – mówiła wiceministra edukacji Katarzyna Lubnauer. – To oznacza, że stawiamy nie tylko na to, by nauczyciele mieli w swojej pracy wybór metod, ale by mieli też wpływ na to, czego chcą uczyć – dodała, podkreślając autonomię nauczycieli.
Edukacja zdrowotna, przedmiot, które podstawa programowa obejmuje informacje na temat szeroko pojętego dbania o swój dobrostan fizyczny i psychiczny, ma wyposażyć uczniów i uczennice w wiedzę o tym, jak świadomie podejmować decyzje związane ze zdrowiem. „Przedmiot obejmuje nie tylko obszar medyczny czy biologiczny, lecz także zagadnienia związane z emocjami, relacjami, odpowiedzialnością, wartościami i dobrostanem. Uczy podejmowania świadomych decyzji zdrowotnych. Promuje zdrowy styl życia. Rozwija umiejętności komunikacji, empatii i troski o siebie i otoczenie. Pozwala ustrzec się przed różnorodnymi zagrożeniami – od chorób zakaźnych, przez uzależnienia, po dezinformację” – pisze ministerstwo na swojej stronie.
Zajmuje się także zdrowiem seksualnym, co wzbudziło kontrowersje i ostatecznie sprawiło, że przedmiot nie będzie obowiązkowy. Ostrzegały przed nim środowiska konserwatywne, a przede wszystkim episkopat, który grzmiał o „deprawacji”
Kilka dni temu biskupi znów podjęli temat, pisząc list. Podkreślają w ni, że w nowym przedmiocie „nie chodzi o zdrowie uczniów”. „W swej istotnej części przedmiot ten zawiera treści dotyczące tzw. zdrowia seksualnego, których celem jest całkowita zmiana w postrzeganiu rodziny i miłości” – piszą członkowie prezydium Konferencji Episkopatu Polski, dodając, że „według założeń nowego przedmiotu, uczniowie mają być od najmłodszych lat poddawani erotyzacji”. Apelują także do rodziców, by nie wyrażali zgody na udział dzieci w tych „demoralizujących zajęciach”.
Maria Kowalewska: – Gdyby ktoś zadał sobie trud przeczytania podstawy programowej, dowiedziałby się, że kwestie dotyczące zdrowia seksualnego to tylko 9 proc. podstawy programowej. I to bardzo ważne 9 proc., bo w moich klasach w każdym roku wraca temat pornografii, a pytania, z którymi zwracają się do mnie uczniowie, świadczą o tym, że edukacja zdrowotna to bardzo potrzebny przedmiot. Fakt, że pozostanie nieobowiązkowy, sprawi, że wielu rodziców nie zapisze dzieci na zajęcia. Ze szkodą dla dzieci.
Nowacka nie chce powtarzać błędów
O autonomii, o której mówi Katarzyna Lubnauer, trudno mówić w przypadku tych zmian, które wprowadzono już w ubiegłym roku. Chodzi o zmianę w pracach domowych – stały się nieobowiązkowe. Z tej decyzji MEN początkowo cieszyli się uczniowie i rodzice, podczas gdy krytykowały ją środowiska eksperckie, zarzucając jej właśnie ingerencję w zakres autonomii nauczyciela oraz podkreślając znaczenie samodzielnej pracy uczniów.
– To jest bardzo proste. Jeśli dzieci nie piszą w domu, to po prostu nie nauczą się pisać, a przecież czekają je egzaminy ósmoklasisty. Żeby nauczyć się języka, konieczna jest samodzielna praca, powtórki – mówi Maria Kowalewska
Cała przygotowana reforma zakłada wprowadzenie nowych, praktycznych przedmiotów (wspomniana edukacja obywatelska i edukacja zdrowotna, przyroda w nowej formule, zajęcia praktyczno-techniczne w nowej formule), nowej, spójnej podstawy programowej, więcej zajęć praktycznych i projektowych, zmiany w ocenianiu, z większym naciskiem na oceny opisowe, informacje zwrotne i rozwój kompetencji, zmiany w egzaminach ósmoklasisty i maturalnym (od 2031 roku), mniej godzin w klasach 7-8 szkoły podstawowej oraz wsparcie dla nauczycieli.
Te zmiany będą wprowadzane stopniowo. Barbara Nowacka nie chce powtórzyć błędów swoich poprzedników, przede wszystkim Anny Zalewskiej i jej pospiesznie przygotowanej i wdrożonej reformy dotyczącej likwidacji gimnazjów.
Od września 2026 roku nowe podstawy programowe przedmiotów zaczną obowiązywać w przedszkolach oraz 1. i 4. klasie szkoły podstawowej. W pierwszym roku obejmą tylko dwa roczniki: klasy pierwsze i czwarte szkół podstawowych. We wrześniu 2027 roku reforma rozpocznie się w szkołach ponadpodstawowych – liceach, technikach i szkołach branżowych.
Szkoła ma być jednak przyjazna, państwo – już mniej
W czerwcu tego roku głośno było o wycofaniu się MEN z programu „Szkoła dla wszystkich”, który przewidywał m.in. zapewnienie wsparcia asystentów międzykulturowych dzieciom (i ich rodzicom) z rodzin migranckich i uchodźczych. Przede wszystkim tych z Ukrainy, bo ich jest w Polsce najwięcej.
Po ogłoszeniu tej decyzji resort znalazł się pod pręgierzem krytyki, a z rządu odeszła wiceministra Joanna Mucha.
Obecnie rząd informuje, że w ramach programu wyrównywania szans edukacyjnych dzieci i młodzieży „Przyjazna szkoła” w latach 2025-2027 będą środki na dodatkowe wsparcie uczniów z Ukrainy w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych, w tym na wsparcie asystentów międzykulturowych oraz podniesienie kompetencji kadr w zakresie pracy w środowisku wielokulturowym.
W kontekście nowego roku szkolnego trudno nie wspomnieć o prezydenckim wecie do ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy z Polsce. Zdaniem prezydenta otrzymywanie przez nich świadczenia 800 plu powinno być powiązane z zatrudnieniem.
Tak więc matki, które nie pracują lub stracą pracę (bo w praktyce sprawa dotyczy głównie samotnych kobiet z dziećmi), nie będą mogły otrzymywać tego wsparcia. To z pewnością wpłynie nie tylko na domowe budżety, ale także na funkcjonowanie dzieci w szkołach
Dla nauczycieli najważniejszą zmianą jest nowelizacja Karty Nauczyciela, dzięki której ma się poprawić sytuacja młodych nauczycieli na początku kariery oraz tych, którzy wybierają się już na emeryturę. Zmienią się także zasady oceniania pracy nauczycieli i znikają tzw. „godziny Czarnkowe”, czyli narzucony nauczycielom obowiązek bycia dostępnymi w szkole przez dodatkową godzinę w tygodniu.
Marina Stepanenko: Jak ocenia Pani system bezpieczeństwa w Europie Wschodniej, przede wszystkim w Polsce i krajach bałtyckich? Na ile jest on odporny na długotrwałą presję ze strony Rosji?
Monika Sus: Dla Polski i wszystkich krajów graniczących z Rosją NATO pozostaje kluczowym graczem w dziedzinie bezpieczeństwa. Od tego należy zacząć każdą dyskusję. W ramach NATO najważniejsze jest obecnie zwiększenie wydatków na obronność i nowe inwestycje.
Proces ten trwa, ale jeśli zapyta Pani, czy te kraje mogą samodzielnie bronić się przed Rosją, powiedziałabym, że nadal potrzebują wsparcia NATO – zwłaszcza kraje bałtyckie, które nie mają na przykład systemów obrony przeciwlotniczej. Aby przechwytywać drony i inne zagrożenia ze strony Rosji, ciągle polegają na samolotach i siłach powietrznych sojuszników.
Polska nieco się wyróżnia – jest większa, silniejsza i lepiej wyposażona, ma własny system obrony przeciwlotniczej, więc może wytrzymać dłużej niż kraje bałtyckie. Obecnie jesteśmy silniejsi niż w 2022 roku.
Polska coraz aktywniej pozycjonuje się jako „państwo frontowe” i jeden z głównych graczy w dziedzinie bezpieczeństwa w Europie. W swoich badaniach opisuje to Pani jako proces poszukiwania statusu (ang. status-seeking). Czy uważa Pani, że Polska osiągnęła już poziom wpływów odpowiadający jej ambicjom?
Oczywiście. Polska ma duże ambicje i bardzo ważna jest dla niej tak zwana polityka statusu.
Polska nie tylko przeznaczy prawie 5% swojego budżetu na obronność w latach 2025-2026, ale także dąży do tego, aby zostać uznaną za jeden z najsilniejszych krajów na wschodnim skrzydle.
Powiedziałabym, że rząd doskonale zdaje sobie sprawę, że z partnerami jesteśmy silniejsi. Musimy współpracować z NATO i korzystać z instrumentów stosowanych lub proponowanych przez UE. Najskuteczniejszą ochroną, jaką Polska może obecnie zapewnić, jak twierdzą przedstawiciele ministerstw spraw zagranicznych i obrony, jest oczywiście dostarczanie broni Ukrainie i zapewnienie jej zwycięstwa w wojnie.
Ministrowie spraw zagranicznych Ukrainy Andrij Sybiha, Polski –Radosław Sikorski, Litwy –Kęstutis Budrys, Lublin, 16.07.2025. Zdjęcie: Michał Janek /REPORTER
Warszawa często podkreśla swoją szczególną rolę w regionie, a jednocześnie ścisłą współpracę ze Stanami Zjednoczonymi. Czy to nie dwuznaczne: z jednej strony dążenie do autonomii, z drugiej uzależnienie od czynnika amerykańskiego?
Koncepcja strategicznej autonomii nigdy nie była popularna w Polsce, ponieważ była to w istocie francuska idea niezależności od Stanów Zjednoczonych.
Obecnie sytuacja w Brukseli uległa zmianie – nie chodzi już tyle o „strategiczną autonomię”, ile o zdolność Europy do działania bez Stanów Zjednoczonych, gdy jest to konieczne.
Polska jest podzielona w tej kwestii. Rząd Tuska i minister spraw zagranicznych Sikorski są proeuropejscy i uważają, że wzmocnienie obrony UE jest sposobem na umocnienie zarówno UE, jak i NATO. Nie oznacza to, że nie chcą oni ścisłej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi — Europa potrzebuje czasu, aby rozwinąć zdolność do samodzielnego działania, a to nie nastąpi w ciągu dwóch-trzech lat. Dlatego Polska kupuje amerykański sprzęt i ma nadzieję, że amerykańskie wojska pozostaną dłużej na wschodnim skrzydle, równolegle rozwijając europejskie możliwości.
Jednak jeśli zapytać kogoś z administracji prezydenta, to podkreśli on znaczenie USA jako jedynego skutecznego czynnika powstrzymującego Rosję i umniejszy znaczenie Europy. Z punktu widzenia eksperta jest to krótkowzroczne.
Myślę, że gdyby Karol Nawrocki lub inni jego zwolennicy doszli do władzy – bo prezydent nie może podejmować decyzji dotyczących polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Polski – również wybraliby ścisłą współpracę z europejskimi sojusznikami, ponieważ dla Polski bardzo opłacalne finansowo jest współpracowanie z Europejczykami, przy jednoczesnym utrzymywaniu bliskich stosunków ze Stanami Zjednoczonymi.
Ta dychotomia nie jest wyjątkowa dla Polski – Niemcy również borykają się z nią po długim okresie zależności od Stanów Zjednoczonych.
Idziemy w dobrym kierunku, ale przez następne pięć do siedmiu lat Stany Zjednoczone pozostaną niezbędne do zapewnienia możliwości strategicznych, podczas gdy Europa rozwija własne. Jest to okres przejściowy.
Wspomniała Pani o amerykańskich siłach zbrojnych a w kontekście informacji o zmniejszeniu ich obecności w Rumunii Warszawa dostała potwierdzenie, że Stany Zjednoczone nie planują ograniczać swojej obecności wojskowej na terytorium Polski. Jak ocenia Pani znaczenie amerykańskich sił zbrojnych dla bezpieczeństwa regionalnego? Czy istnieją scenariusze, w których obecność ta mogłaby ulec zmianie i co oznaczałoby to dla Polski i krajów bałtyckich?
Wiem, że Pete Haggett był w Warszawie w lutym i spotkał się z naszym ministrem obrony, zapewniając, że Stany Zjednoczone nie planują wycofać wojsk. Ale szczerze mówiąc, Stany Zjednoczone mogą być nieprzewidywalne. Dzisiaj mogą powiedzieć jedno, a za dwa tygodnie zmienić zdanie – taka jest administracja Trumpa. Widzę oznaki, że wycofają wojska z Polski, ale co do krajów bałtyckich nie jestem już taka pewna.
Obecność Stanów Zjednoczonych jest niezwykle ważna, ponieważ, jak wiadomo, Rosja rozumie język siły. Stany Zjednoczone są najsilniejszym członkiem NATO, a ich wojska na wschodnim skrzydle zmuszają Rosję do zastanowienia się dwa razy zanim podejmie działania.
Niedawne wycofanie wojsk z Rumunii nie jest przyjemne, ale w razie potrzeby inni sojusznicy z NATO (Francja, Wielka Brytania, Hiszpania, Niemcy) mogliby łatwo wypełnić tę lukę. Mówimy tu o około tysiącu żołnierzy, a nie o wycofaniu wojsk na dużą skalę. Naprawdę martwiłabym się, gdyby Stany Zjednoczone zmniejszyły swoją obecność w Niemczech, zwłaszcza w bazie Ramstein, która ma kluczowe znaczenie dla ogólnego bezpieczeństwa Europy.
Pomimo znacznych wydatków Polski na obronność, istnieje ryzyko, że przygotowuje się ona do „niewłaściwej” wojny: przywiązuje dużą wagę do drogiego sprzętu, ale jest słabo chroniona przed współczesnymi zagrożeniami, takimi jak masowe ataki dronów lub operacje hybrydowe. Czy podziela Pani tę ocenę i jakie strategiczne korekty mogłyby wzmocnić obronę Polski i krajów bałtyckich?
Świetne pytanie. Nie mogę zbyt wiele powiedzieć o krajach bałtyckich, ponieważ nie śledzę uważnie ich inwestycji w obronność, ale Polska nadal ma skłonność do myślenia w kategoriach wojny konwencjonalnej, co jest przestarzałym podejściem. Widzieliśmy to na przykładzie dronów – używanie drogich rakiet do ich zestrzelenia nie jest rozsądne.
Należy oddać sprawiedliwość polskiemu przemysłowi obronnemu, który zaczyna zdawać sobie sprawę z konieczności uczenia się od Ukrainy – współczesna wojna, technologie podwójnego zastosowania, start-upy produkujące tańsze, szybsze i bardziej adaptacyjne systemy. To bardzo ważne.
Problem polega na tym, że około 90% budżetu obronnego Polski trafia do państwowych przedsiębiorstw, które są zbyt duże i zbyt powolne, aby wprowadzać innowacje.
Obecnie toczy się dyskusja — spóźniona, ale konieczna — na temat zaangażowania większej liczby prywatnych firm i start-upów, które mogą szybciej reagować i efektywnie wykorzystywać finansowanie publiczne.
Przedsiębiorstwa państwowe mogą produkować czołgi i samoloty, a prywatne firmy powinny stać się siłą napędową innowacji. Technologie wojskowe rozwijają się tak szybko, że musimy iść z duchem czasu. Mamy nadzieję, że kraje bałtyckie – z ich mniejszymi budżetami i silniejszą kulturą innowacji– radzą sobie z tym lepiej.
W końcu, jeśli Europa chce powstrzymać Rosję, wszystkie systemy muszą działać razem. Idealnie byłoby, gdyby NATO i UE koordynowały podział pracy – różne kraje specjalizowały się w różnych dziedzinach, współpracowały w produkcji, zwłaszcza z Ukrainą, która najszybciej wdraża innowacje.
Z moich rozmów w Brukseli i innych stolicach wynika, że świadomość tego faktu rośnie. Biurokracja UE utrudnia szybkie postępy, ale uznanie problemu jest pierwszym krokiem – i to jest optymistyczne.
Otwarcie w Polsce hali produkcyjnej MESKO S.A., gdzie znajduje się produkcja amunicji pistoletowej i karabinowej, Skarżysko-Kamienna, 13.06.2025. Zdjęcie: Anita Walczewska/East News
Bada Pani współpracę w dziedzinie bezpieczeństwa. Czy można powiedzieć, że mechanizmy współpracy między NATO, UE i Polską funkcjonują skutecznie? Co ma decydujące znaczenie — struktury formalne czy nieformalne powiązania?
Oprócz wspomnianych przez Panią podmiotów istnieją również mniejsze struktury, takie jak projekty krajów Europy Północnej i Bałtyckiej (grupa Nordycko-Bałtycka Ósemka – przyp. autora) lub Rada Morza Bałtyckiego. Są one ważne, ponieważ są bardziej elastyczne – decyzje w małych grupach są podejmowane szybciej niż w NATO czy UE. Mniejsze formaty pomagają również stworzyć impuls do działania większych organizacji, dlatego są ważną częścią europejskiego krajobrazu bezpieczeństwa.
Ogólnie rzecz biorąc, współpraca między NATO a UE przebiega dość dobrze, chociaż nadal jest ograniczona takimi kwestiami, jak spór między Turcją, Cyprem i Grecją, który utrudnia wymianę danych wywiadowczych. Ważne jest, że UE nie dąży już do powielania działań NATO. Jej rola polega na zachęcaniu państw członkowskich do bardziej efektywnego wydawania środków na obronność zgodnie z planami NATO, oferując pożyczki lub zachęty finansowe.
Struktura bezpieczeństwa Europy jest złożona i prawdopodobnie będziemy świadkami bardziej elastycznych, nieformalnych formatów, takich jak „koalicja chętnych” dla Ukrainy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że niektórzy sojusznicy nie ufają obecnie Stanom Zjednoczonym. Jednak takie koalicje mogą funkcjonować dopiero po zawieszeniu broni i będą opierać się na logistyce NATO.
Potrzebne są zarówno struktury formalne, jaki nieformalne, które powinny się wzajemnie uzupełniać. System bezpieczeństwa Europy rozwijał się stopniowo po II wojnie światowej i zamiast wymyślać go na nowo, powinniśmy jak najskuteczniej wykorzystać to, co mamy. Właśnie to starają się zrobić zarówno NATO, jak i UE.
Polska – Ukraina: współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa
Jak scharakteryzowałaby Pani dzisiejszy poziom współpracy między Polską a Ukrainą w dziedzinie bezpieczeństwa?
Polska pozostaje jednym z najsilniejszych sojuszników Ukrainy w kwestii dostaw broni – i oczywiście powinno to być stałe i oczywiste. Na szczęście każdy poważny polityk sprawujący dziś władzę w Polsce doskonale rozumie, że bezpieczeństwo Ukrainy jest ściśle związane z bezpieczeństwem Polski. Ukraina w zasadzie toczy wojnę w naszym imieniu i musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby ją wesprzeć.
Uważam za bardzo zły znak, że prezydent Nawrocki nie odwiedził jeszcze Kijowa.
Z różnych źródeł słyszymy, że prezydent Zełenski wielokrotnie go zapraszał, ale Nawrocki do tej pory nie potwierdził wizyty – i to jest duży błąd.
A jak ocenia Pani stan współpracy zbrojeniowej między Polską a Ukrainą?
Współpraca między firmami zbrojeniowymi staje się coraz intensywniejsza, ale możemy zrobić więcej. Na przykład Dania realizuje już kilka wspólnych projektów z ukraińskimi firmami – i jest to obszar, w którym Polska również mogłaby zintensyfikować swoje działania.
Jestem bardzo wdzięczna Polsce za to, że to właśnie ona zainicjowała misję UE w zakresie szkolenia ukraińskich żołnierzy i że częściowo dzieje się to na terytorium Polski. Jest to bez wątpienia pozytywny krok.
Jakie czynniki polityczne lub społeczne utrudniają pogłębienie współpracy wojskowej między naszymi dwoma państwami?
Niepokoi mnie to, jak toksyczny staje się klimat polityczny między naszymi dwoma krajami.
Niektórzy przedstawiciele polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych są szczerze zaniepokojeni tym, że na przykład, jeśli Polska dołączy do „koalicji chętnych” i wyśle swoje wojska, będzie to zbyt ryzykowne z politycznego punktu widzenia.
W obu krajach istnieją siły nacjonalistyczne, które mogłyby wykorzystać taki krok. W Ukrainie niektórzy mogliby powiedzieć, że Polska dokonała inwazji – jest to narracja aktywnie podsycana przez Rosję. W Polsce nacjonaliści mogliby twierdzić, że tracimy żołnierzy za granicą i powinniśmy skupić się wyłącznie na obronie własnego terytorium, a nawet argumentować, że oddanie Ukrainy Rosji przyniesie pokój – co oczywiście jest nieprawdą, ale taka retoryka zyskuje na popularności.
Rząd Polski obawia się, że wprowadzenie wojsk może zostać wykorzystane do celów politycznych i sprowokować oskarżenia rządu o ochronę interesów Ukrainy zamiast Polski. A to może wzmocnić partie takie jak Konfederacja i Prawo i Sprawiedliwość. Dlatego rozumiem, dlaczego rząd jest ostrożny. Jednocześnie z punktu widzenia eksperta chciałabym, aby Polska była bardziej aktywna.
A także, aby zarówno Ukraina, jak i Polska były bardziej wrażliwe na kwestie historyczne. Tak, mamy trudną przeszłość, ale teraz mamy wspólnego wroga – i to powinno przeważyć stare urazy.
Powiem coś optymistycznego: wszyscy, z którymi rozmawiałam w branży obronnej, twierdzą, że Polska będzie aktywnie uczestniczyć w każdej „koalicji chętnych”, ponieważ cała logistyka – żołnierze, broń, transport, lotniska i infrastruktura – będzie przebiegać przez Polskę. Brak wojsk na ziemi nie oznacza braku samolotów w powietrzu. Polska mogłaby pomóc w ochronie przestrzeni powietrznej Ukrainy, gdy zostanie osiągnięte zawieszenie broni.
Myśliwiec Typhoon FGR4 nad Polską, 19.09.2025. Zdjęcie: Ben Birchall/Press Association/East News
Czynnik amerykański i globalne zmiany
Ostatnie działania administracji Trumpa, w szczególności porozumienie z Seulem w sprawie transferu technologii dla floty atomowych okrętów podwodnych, wzmocnieniu roli polityki dalekowschodniej USA? Czy Europa, a zwłaszcza Polska i kraje bałtyckie, nie ryzykują, że znajdą się poza centrum uwagi polityki bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych?
Krótka odpowiedź brzmi: tak. Ale myślę, że jest to coś, co obserwujemy w Stanach Zjednoczonych już od dłuższego czasu. I jest to z pewnością jeden z powodów, dla których Europa musi być w stanie się bronić.
Bo nawet jeśli, powiedzmy, demokraci powrócą do Białego Domu i nawet jeśli będą oddani Europie i przychylni stosunkom transatlantyckim, to głównym przeciwnikiem Stanów Zjednoczonych pozostają Chiny i wszyscy o tym wiedzą.
Myślę, że w amerykańskiej administracji –zarówno wśród demokratów, jak i republikanów – panuje szeroka zgoda co do tego, że Europa musi być w stanie się bronić na wypadek, gdyby Stany Zjednoczone zostały zmuszone do przeniesienia swoich sił w region Indo-Pacyfiku.
Jak Polska mogłaby wtedy dostosować swoją strategię, aby zachować znaczenie i wagę w oczach Waszyngtonu?
Bardzo trudno będzie utrzymać wpływ, jeśli Stany Zjednoczone rzeczywiście będą zmuszone przenieść swoją uwagę z Europy. Uważam, że najlepszym scenariuszem dla Polski – i dla NATO jako całości – jest maksymalne wzmocnienie europejskiego filaru NATO.
Nie jestem pewna, czy samo kupowanie broni od Stanów Zjednoczonych – jak proponują niektórzy nasi prawicowi politycy – jest naprawdę właściwą strategią, aby utrzymać Amerykę na wschodnim skrzydle. Chodzi raczej o to, aby pokazać Stanom Zjednoczonym, że wydajemy wystarczająco dużo, inwestujemy we własne możliwości i udowadniamy, że możemy być silnym sojusznikiem. Ale w tym celu musimy zbudować znacznie silniejsze siły zbrojne w całej Europie, a nie tylko na wschodnim skrzydle.
Omówiłyśmy nieformalne formaty współpracy w Europie, ale mamy też wiele podobnych przykładów na skalę światową – od AUKUS po partnerstwa UE z azjatyckimi demokracjami. Czy te „elastyczne sojusze” stwarzają nowe możliwości dla zbiorowego bezpieczeństwa, czy też wręcz przeciwnie – ryzyko fragmentacji globalnego systemu?
Kolejne interesujące pytanie. Spróbuję udzielić krótkiej odpowiedzi: jedno i drugie. Te mniejsze formaty są potrzebne, ponieważ po prostu potrzebujemy większej elastyczności w tych strukturach.
Można ograniczyć ryzyko podziału, znajdując sposoby informowania i angażowania sojuszników, którzy nie należą do tych niewielkich ugrupowań. W razie potrzeby można również w pewnym stopniu włączyć do tych elastycznych formatów oficjalne organizacje międzynarodowe, co jest całkowicie realne. Widzieliśmy już, jak to działa w Europie, i jestem optymistką, że możemy to zobaczyć na arenie globalnej.
Oczywiście sprawia to, że świat staje się bardziej złożony, a wraz ze wzrostem złożoności zawsze istnieje ryzyko fragmentacji.
Ale jeśli spojrzeć na szklankę do połowy pełną, to istnienie bardziej zróżnicowanych systemów bezpieczeństwa może uczynić cały system bardziej odpornym.
Wyobraźmy sobie scenariusz, w którym na przykład Węgry, Słowacja, Czechy i Stany Zjednoczone blokują decyzje NATO, ponieważ stają się one bardziej zgodne z Rosją. W takim przypadku kraje o podobnych poglądach, takie jak Kanada i inni członkowie NATO, a nawet partnerzy, tacy jak Nowa Zelandia, Indonezja czy Korea Południowa, mogą nadal połączyć siły, aby utworzyć koalicję i podjąć działania. Na tym właśnie polega przewaga tego elastycznego formatu.
Monika Sus — profesorka Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, współpracowniczka Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji, adiunkt i pracownik naukowy Szkoły Hertie (Berlin),redaktor serii Central and Eastern European Perspectives on International Relations wydawnictwa Palgrave Macmillan.
W Ukrainie doniesienia o tym, że nastolatki zwerbowane przez Rosjan dopuściły się dywersji, chuligaństwa czy terroryzmu, to już codzienność. Początkowo wróg skupiał się na dzieciach z rodzin w trudnej sytuacji socjalnej, ale ostatnie głośne przypadki pokazują, że w pułapkę wpadają nawet nastolatki z zamożnych rodzin, w tym dzieci wojskowych, którzy bronią kraju.
Jednym z najbardziej szokujących przypadków była tragedia w Iwano-Frankiwsku w 2023 roku. Dwóch chłopców w wieku 15 i 17 lat przez kanał na Telegramie dostało zadanie od rosyjskiego kuratora: złożyć domowej roboty bombę i dostarczyć ją pod wskazany adres.
Kiedy wyszli na ulicę, by wykonać zadanie, bomba została zdalnie odpalona. Starszy chłopak zginął na miejscu, młodszemu amputowano nogi
Szerokim echem odbiło się też zabójstwo Iryny Farion, ukraińskiej działaczki społecznej, aktywistki działającej na rzecz języka ukraińskiego i posłanki ze Lwowa. Podejrzewa się o nie Wiaczesława Zinczenkę z Dniepru, syna żołnierza Sił Zbrojnych Ukrainy. Ukraińskie służby specjalne ustalają, czy zatrzymany ma powiązania z ruchem neonazistowskim w Rosji.
Z kolei 14-letnia uczennica z Tarnopola szukała pracy w jednej z grup telegramowych. Hakerzy podstępem uzyskali dostęp do jej danych osobowych, włamali się do jej telefonu i ściągnęli intymne zdjęcia dziewczyny. Szantażem zmusili ją do przeniesienia w plecaku materiału wybuchowego i podłożenia go pod samochodem, który stał w pobliżu posterunku policji. Funkcjonariusze cudem zdołali zapobiec eksplozji.
W 2024 roku, w okresie masowych ataków na obiekty energetyczne Ukrainy, przez kraj przetoczyła się fala incydentów, w których werbowano nastolatków do wysadzania elektrowni. Potem była kolejna fala – podkładania ładunków wybuchowych w wojskowych samochodach
Jak rosyjscy rekruterzy znajdują swoje ofiary? Najczęściej poprzez grupy telegramowe poświęcone poszukiwaniu pracy. Kuszą je pieniędzmi, na przykład prosząc, by na początek zrobić coś łatwego i błahego, na przykład namalować graffiti na jakimś budynku. Płacą hojnie (w lokalnej walucie lub kryptowalucie), a potem idą dalej: namawiają do popełnienia przestępstwa. Obiecują za to większe kwoty, ale tym razem nikt nie zamierza już płacić. Albo szantażują i zastraszają.
Taki schemat pomaga upiec kilka pieczeni na jednym ogniu: zadać cios Ukraińcom rękami innych Ukraińców, wrobić w przestępstwo lub zniszczyć nieletnich, którzy swoimi działaniami rujnują sobie życie, a tym samym wypadną z potencjalnego kręgu oporu przeciw Rosjanom.
Jak rosyjscy rekruterzy znajdują swoje ofiary? Najczęściej poprzez grupy telegramowe poświęcone poszukiwaniu pracy
„Rzućcie ją na kolana i poniżcie”
W Ukrainie wszystko zaczęło się od anonimowych kanałów na Telegramie, z obraźliwymi komentarzami na temat wspólnych znajomych. Najpierw w ośrodkach regionalnych, a potem nawet w małych miasteczkach, jedna po drugiej pojawiały się grupy o nazwie „Istota (i nazwa miasta)”. Informacje o nich rozchodziły się pocztą pantoflową. Proponowano wysyłanie zdjęć i filmów osób, o których nastolatki chciałyby wyrazić swoją opinię anonimowo. Oczywiście znaleźli się tacy, którzy byli na kogoś obrażeni, zazdrośni, mieli jakieś konflikty. Często celem ataków stawali się „kujoni”, atrakcyjne dziewczyny i ci, którzy nie pasowali do ogólnych norm.
Rozpowszechniano zdjęcia z poniżającymi, cynicznymi opisami, wulgarnymi słowami, które często zawierały bezpośrednie wezwania do przemocy: „gdy ją zobaczycie, oplujcie ją”, „ona ma AIDS”, „w nienaturalny sposób zgwałciłem jego matkę”, „ona ma wszy”, „rzućcie ją na kolana i poniżcie”
Jeśli rodzice lub krewni wstawiali się za dzieckiem, administratorzy kanału mogli stworzyć na nich „teczkę”, organizując nagonkę na całą rodzinę
Ukraińskie ośrodki śledcze, w szczególności serwis NGL.Media, udowodniły, że to część hybrydowej wojny przeciwko Ukrainie, a administratorzy tych kanałów znajdowali się w Rosji. Wszystkie informacje na tych kanałach były podawane w języku rosyjskim, a profile – powiązane z rosyjskimi numerami.
– Znaleźli mój profil na Facebooku i zaczęli pobierać stamtąd zdjęcia, umieszczając je potem w bardzo obraźliwych kontekstach. Udostępniali moje dane kontaktowe: numer telefonu, miejsce pracy – opowiada Iryna z Odesy. – Chciałam chronić moją siostrzenicę. Ją, sportsmenkę i prymuskę, pięknę dziewczynę, przedstawiono jako sprzedająca się do intymnych zabaw. Wpadła w depresję, nie chciała chodzić do szkoły. Administrator kanału zaproponował usunięcie tego posta za pieniądze, ale kiedy się zgodziłam, po prostu zniknął.
Nie chodziło więc o pieniądze, ale o celowe nękanie, wywieranie dodatkowej presji psychicznej na ukraińskich nastolatkach – i tak już doświadczonych przez wojnę, rozłąkę z rodzicami, utratę domu i normalnego, bezpiecznego życia.
Według Nastii Melnyczenko, badaczki zjawiska znęcania się, w destrukcyjnym schemacie nękania w Internecie ostatecznie cierpią wszystkie strony. Największej krzywdy doświadczają dzieci, które znalazły się w roli ofiary. Jednak poziom niepokoju wzrasta również u tych, którzy po prostu scrollowali strony i byli świadkami nękania. Znęcanie się ma silny wpływ na rozwój zespołu stresu pourazowego (PTSD). Badania pokazują, że 27,6% chłopców i 40,5% dziewcząt, którzy doświadczyli znęcania się, miało wyniki mieszczące się w klinicznym zakresie PTSD.
Trauma nastolatków spowodowana znęcaniem się może być większa niż nawet u dorosłych uczestników wojny, pracowników, którzy zostali zwolnieni, czy par po rozwodzie
Podobne do wspomnianych kanały na Telegramie mogły być też wykorzystywane do budowania baz danych nastolatków potencjalnie podatnych na manipulację i próby rekrutowania do nielegalnych zadań.
Największej krzywdy doświadczają dzieci, które znalazły się w roli ofiary
Tellonym i Szon Patrol, czyli nękanie w Polsce
Chociaż w Polsce kontrole dotyczące wykorzystywania cudzych zdjęć i filmów są surowsze, charakter kontaktów, w które ostatnio angażują się nastolatki, jest bardzo podobny.
Zamiast Telegramu używa się tu Tellonym, aplikacji mobilnej i serwisu internetowego do wymiany anonimowych wiadomości. Początkowo aplikacja ta była niewinnym narzędziem integrującym społeczność liceów i podstawówek. Publikowano tam ogłoszenia o sprzedaży książek, dyskutowano o nauczycielach – którzy są surowi, a którzy nie. Jednak z czasem w wielu szkołach Tellonym stał się narzędziem do celowego nękania.
– Nie wiedziałam o tej aplikacji, dopóki nie usłyszałam szeptów za moimi plecami, bo w Tellonym napisano: „Karina P. z 2b to dziwka” – powiedziała mi córka mojej przyjaciółki.
Niedawno polscy nastolatkowie znaleźli sobie nową rozrywkę: organizują „patrole” sprawdzające, czy dziewczyny są odpowiednio ubrane, i publikują w mediach społecznościowych krytyczne filmy. Wskazane w ten sposób dziewczyny zmagają się z wieloma negatywnymi komentarzami na swój temat. Liczba kont w mediach społecznościowych, które używają nazwy „Szon Patrol (+ nazwa miasta)”, gwałtownie rośnie.
Słowo „szon” w młodzieżowym slangu oznacza prostytutkę.
To nie przypadek, ale celowe naśladowanie modelu destabilizacji psychologicznej: to, co wypróbowano w Ukrainie, teraz wprowadza się w Polsce – z uwzględnieniem mentalności narodowej i realiów prawnych dotyczących publikowania zdjęć i filmów. Jedynym celem jest sianie chaosu i dzielenie społeczeństwa
Test podatności: jak rekruterzy badają grunt
Tylko w moim małym miasteczku, w obwodzie odeskim, w ciągu ostatniego miesiąca sporządzono protokoły administracyjne wobec rodziców trójki dzieci. To bezpośrednia konsekwencja nowej fali: w anonimowych grupach telegramowych w zamian za niewielką zapłatę 100 czy 200 hrywien (10-20 zł) zachęca się dzieci i nastolatków do naruszania porządku publicznego lub działań niezgodnych z prawem. Proponuje się im na przykład wykonywanie niebezpiecznych akrobacji na rowerach lub motorowerach, wspinanie się na pomniki, kąpanie w miejskiej fontannie, odpalanie petard (podczas wojny to zabronione, bo wywołuje lęk) – a potem fotografowanie i filmowanie tego wszystkiego. I publikowanie.
„Ceniony” jest content z bezdomnymi, osobami pijanymi i rówieśnikami w upokarzających sytuacjach
Jak podkreśla polski reporter Paweł Jędral, Rosja systematycznie stosuje te same narzędzia – dezinformację, cyberataki i angażowanie wrażliwych grup w fizyczny wandalizm – również w Mołdawii. Ta na pierwszy rzut oka dziwna taktyka jest skutecznym narzędziem wojny hybrydowej.
Co jednak najważniejsze, dzięki takim pozornie niegroźnym działaniom następuje selekcja potencjalnych kandydatów do dalszej, już poważniejszej, współpracy.
Słowo „szon” w młodzieżowym slangu oznacza prostytutkę
„Łatwy szmal” i „ważna misja”, czyli haczyki
Podatne i posłuszne dzieci rekrutuje się do popełniania poważniejszych przestępstw. Ostatecznym celem jest wykorzystanie ich do przeprowadzania aktów dywersji, podpaleń, zamachów bombowych itp. Za granicą takie przypadki mają wywoływać negatywne nastawienie do Ukraińców, zmniejszyć poparcie dla Ukrainy i solidarność z nią.
Analiza przeprowadzona przez ukraińską fundację charytatywną „Głosy dzieci” pokazuje, że Rosjanie celowo poszukują nastolatków z tak zwanej strefy ryzyka, proponując im pieniądze w zamian za destrukcyjne treści lub wykonywanie niezgodnych z prawem zleceń. Do tej kategorii należą dzieci, które odczuwają izolację społeczną, mają niską samoocenę lub problemy finansowe.
Ta wrażliwość jest szczególnie silna w środowisku dzieci będących uchodźcami. Liczba potencjalnych celów może być tutaj wyższa z powodu szeregu czynników systemowych: izolacji społecznej w środowisku zagranicznych rówieśników, rozdzielenia rodzin, problemów finansowych.
Także lokalni nastolatkowie, którzy słyszeli ksenofobiczne wypowiedzi rodziców, często łatwo ulegają zewnętrznym wpływom. Rekruterzy wiedzą, na jakie czułe punkty naciskać.
Kiedy czujesz bezsilność i niepokój, nagle pojawia się ktoś, kto potrafi przekonać cię o ważności określonych działań – ostrzega fundacja „Głosy dzieci”
Niedawna historia z Wrocławia pokazuje, jak działają te mechanizmy. Podejrzani – grupa ukraińskich nastolatków – zwabili innego Ukraińca, 23-letniego, na rzekomą randkę z 16-letnią dziewczyną. Kiedy mężczyzna przyszedł, brutalnie go pobili, ogolili mu głowę i namalowali na twarzy nazistowskie symbole. Wszystko sfilmowali.
Z kolei polska policja zatrzymała dwóch 17-letnich obywateli Ukrainy, którzy według śledczych na zlecenie zagranicznych służb specjalnych pozostawiali „banderowskie hasła” oraz czerwono-czarne symbole na budynkach i pomnikach ofiar tragedii wołyńskiej. Polskie służby specjalne podkreślają, że działania te miały charakter prowokacji i służyły podsycaniu wrogości między Ukraińcami i Polakami.
Takie sytuacje powtarzają się w różnych krajach UE, gdzie mieszkają ukraińscy uchodźcy. Niedawno w Holandii policja aresztowała dwóch 17-latków pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Według ojca jednego z nich, syn został zwerbowany przez prorosyjskiego hakera za pośrednictwem Telegramu. W sierpniu nastolatek z Wi-Fi snifferem [urządzenie do przechwytywania danych – red.] kręcił się w pobliżu biur Europolu, Eurojustu i ambasady Kanady w Hadze, szpiegując pracę tych instytucji.
Rosjanie celowo poszukują nastolatków z tak zwanej strefy ryzyka, proponując im pieniądze w zamian za destrukcyjne treści lub wykonywanie niezgodnych z prawem zleceń
Zaufanie kontra manipulacje: jak przeciwdziałać
Ministerstwo Edukacji Ukrainy wyjaśnia: podstawowym zabezpieczeniem jest zaufanie między rodzicami a dzieckiem. Jest ono w stanie zniweczyć wszystkie schematy rekrutacyjne.
Ten mechanizm ochronny, budowany od najmłodszych lat, dowiódł już swojej skuteczności. Dowodzi tego przypadek w Tarnopolu. Ósmoklasista jednej z tamtejszych szkół nie zgodził się na propozycję „zarobku”, którą otrzymał w komunikatorze: przeprowadzenie zamachu terrorystycznego na urzędników państwowych. Rozpoczął tę komunikację dla żartu, ale wkrótce zaczęto go szantażować i grozić mu. Opowiedział o wszystkim rodzicom, cyberprzemoc udało się powstrzymać.
Okres dojrzewania to czas burzliwych zmian w organizmie i psychice, co sprawia, że młodzież jest szczególnie podatna na radykalne idee. Układ limbiczny (emocje) jest już dobrze rozwinięty, a kora przedczołowa (samokontrola, ocena ryzyka) jeszcze nie. Dlatego emocje często biorą górę nad rozsądkiem. Manipulatorzy wykorzystują to, podsuwając proste odpowiedzi na złożone pytania. To, że młodzi chłopcy i dziewczęta ulegają takim wpływom, nie świadczy o ich złym charakterze, lecz o umiejętnościach wroga.
Co mogą zrobić rodzice
1. Porozmawiać z dzieckiem o ryzyku, które może się pojawić, ostrzec przed możliwością szantażu i zastraszania. Podać przykłady różnych adekwatnych sytuacji, w szczególności takich, w których wszystko zaczęło się od propozycji „łatwych pieniędzy” lub wykonania „specjalnej misji”. Wyjaśnić, jak przebiega rekrutacja i jak postępować w przypadku popadnięcia w tarapaty.
2. Nie pouczać nastolatka na temat jego przekonań czy zainteresowań. Być wsparciem, a nie nadzorcą. Nie potępiać, tylko słuchać i zadawać wiele pytań. Poszukiwanie odpowiedzi uczy krytycznego myślenia.
3. Zaproponować alternatywę dla tego, czego szukają manipulatorzy. Skierować energię dziecka w konstruktywną stronę. Jeśli niepokoi je jakaś niesprawiedliwość, wspólnie z nim zaangażować się w działalność charytatywną. A jeśli brakuje mu pieniędzy – wspólnie poszukać sposobu na ich zarobienie.
Trzeba zdać sobie sprawę z tego, jakie bolączki wykorzystuje wróg. W Polsce to podsycanie wrogości narodowej: próby skłócenia Ukraińców z Polakami, sianie niezgody między uchodźcami a lokalną społecznością
Wrodzy manipulatorzy zawsze grają na podziałach. Naszym obowiązkiem jest nie potępiać ofiar, ale stworzyć system, w którym każde dziecko będzie wiedziało, gdzie zwrócić się o pomoc, nie obawiając się kary.
Za ustawą głosowało 227 posłów, 194 było przeciw, a siedmiu wstrzymało się od głosu.
Wcześniej posłowie przegłosowali wniosek o przystąpienie do trzeciego czytania projektu bez ponownego kierowania go do komisji oraz zagłosowali przeciwko wnioskowi koła poselskiego Konfederacji Korony Polskiej o odrzucenie ustawy w całości. Odrzucili także poprawki i wnioski mniejszości zgłoszone przez opozycję.
Poparcia nie uzyskały propozycje klubu PiS dotyczące m.in. zaostrzenia kar dla osób nielegalnie przekraczających granicę, wprowadzenia kary za propagowanie banderyzmu, wydłużenia z 3 do 10 lat minimalnego okresu nieprzerwanego pobytu w Polsce wymaganego do uznania cudzoziemca za obywatela polskiego oraz ograniczenia możliwości zaciągania kredytów i pożyczek przez Bank Gospodarstwa Krajowego na rzecz Funduszu Pomocy.
Posłowie odrzucili również wnioski mniejszości zgłoszone przez Klaudię Jachirę (KO), która chciała m.in. powiązania świadczenia 800 plus z aktywnością zawodową nie tylko cudzoziemców mieszkających w Polsce, ale również polskich obywateli.
Poparcia nie uzyskała również poprawka koła Razem, która przywracała warunki wypłaty świadczeń do stanu z poprzedniego projektu ustawy.
Projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu weryfikacji prawa do świadczeń na rzecz rodziny dla cudzoziemców oraz o warunkach pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa został opracowany po tym, jak pod koniec sierpnia prezydent Karol Nawrocki poinformował, że nie podpisał nowelizacji ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy. Swoją decyzję motywował m.in. tym, że świadczenie 800 plus powinni dostawać tylko ci Ukraińcy, którzy pracują w Polsce.
800 plus dla obcokrajowców
Regulacja uszczelnia system otrzymywania świadczeń na rzecz rodziny przez cudzoziemców. Prawo do tych świadczeń zostanie powiązane z aktywnością zawodową oraz nauką dzieci w polskiej szkole, z wyjątkami dotyczącymi np. osób z niepełnosprawnościami. Dodatkowo prawo do świadczeń będzie powiązane z uzyskiwaniem przez cudzoziemców co najmniej 50 proc. minimalnego wynagrodzenia za pracę, co oznacza, że w 2025 roku będzie to 2333 zł brutto.
ZUS co miesiąc będzie sprawdzał, czy cudzoziemcy byli aktywni zawodowo. Jeżeli w danym miesiącu obcokrajowiec nie był aktywny, to świadczenie będzie wstrzymywane, a przelew nie zostanie wysłany. ZUS będzie także weryfikował w rejestrze komendanta głównego Straży Granicznej, czy dany cudzoziemiec nie wyjechał z Polski.
Aby umożliwić lepszą identyfikację cudzoziemców ubiegających się o świadczenia oraz ich dzieci, wprowadzony zostanie obowiązek posiadania numeru PESEL. Przy nadawaniu PESEL weryfikowany będzie także pobyt dzieci na terytorium Polski.
Nowe przepisy przewidują także integrację baz danych różnych instytucji, co ma pozwolić na skuteczniejsze monitorowanie uprawnień cudzoziemców oraz wyeliminować próby wyłudzania świadczeń.
Wprowadzone zostaną również ograniczenia dotyczące możliwości korzystania ze świadczeń opieki zdrowotnej przez dorosłych obywateli Ukrainy. Chodzi m.in. o programy zdrowotne, rehabilitację leczniczą, leczenie stomatologiczne czy programy lekowe.
Zgodnie z ustawą dotychczasowe przepisy dotyczące legalności pobytu obywateli Ukrainy, którzy uciekli przed wojną, zostaną przedłużone do 4 marca 2026 r.
Nowe rozwiązania mają wejść w życie zasadniczo z dniem następującym po ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw.