Exclusive
20
min

Znany ukraiński dysydent: nienawiść czyni cię podobnym do tego, z kim walczysz

„Le Figaro” nazywa go „ukraińskim Václavem Havlem”, a „Le Monde” jednym z najbardziej cenionych intelektualistów w kraju. Działacz na rzecz praw człowieka i wieloletni więzień obozów sowieckich, religioznawca i gorący zwolennik ukraińsko-polskiego pojednania, Myrosław Marynowycz wzywa do niepowtarzania błędów z przeszłości i zajęcia się kwestiami globalnego bezpieczeństwa „w oparciu o wartości, a nie ich kosztem”.

Polska Agencja Prasowa

Myrosław Marynowycz

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

PAP: Siedem lat w sowieckim łagrze, a potem kolejne trzy lata zesłania – to cena, jaką musiał pan zapłacić za swoją działalność na rzecz praw człowieka w Związku Radzieckim. Przypominam sobie, jak w swojej książce „Wszechświat za drutem kolczastym” napisał pan o pouczeniu matki: „Synu, tylko nie wstępuj do żadnych organizacji podziemnych”, na co pan po założeniu Ukraińskiej Grupy Helsińskiej odpowiedział, że nie jest to organizacja podziemna, ponieważ Związek Radziecki podpisał Akt Końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Czy pobyt w obozach przyniósł panu doświadczenia i wnioski, które byłyby przydatne dla dzisiejszych Ukraińców i Polaków?

Myrosław Marynowycz: Moją matkę często zbijało z pantałyku to, że mówiłem, iż jestem wdzięczny losowi za to, że przeszedłem przez łagry.

Rzecz jasna, nie jestem wdzięczny KGB-istom, bo wiedziałem, że nie życzą mi niczego dobrego. Jestem jednak wdzięczny za to, że Bóg zdołał obrócić zło skierowane przeciwko mnie w dobro.

Najważniejszym doświadczeniem, jakie wyniosłem z więzienia, jest to, że warto walczyć o prawdę. Nawet jeśli czasem trzeba płacić za to wysoką cenę.

Ta walka jest usprawiedliwiona tym, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw i zwycięży, a broniąc jej, kładziesz podwaliny pod swoje przyszłe duchowe zwycięstwo. Jest to zwycięstwo duchowe, a nie życiowy sukces, ponieważ zdarzało się, że moi koledzy współwięźniowie umierali. Jednak wszyscy do samego końca pozostawali wierni wybranym przez siebie wartościom, a nie własnemu bezpieczeństwu, i umierali w poczuciu spełnienia obowiązku wobec Boga i ludzi przy całkowitym braku dwulicowości.

W moim przypadku prawda o reżimie, z którym walczyłem, zwyciężyła, a moją osobistą moralną satysfakcją było bycie świadkiem jego upadku. Oczywiście możemy teraz spekulować, czy reżimu Putina dałoby się uniknąć. Myślę, że ten temat zasługuje na osobną rozmowę. Jednak nauka wyciągnięta z łagrów była taka, że nawet pozornie beznadziejna walka może przynieść swoje rezultaty. Innym doświadczeniem jest uświadomienie sobie, że człowiek nie może być nieomylny. Byłoby to po prostu sprzeczne z naturą.

Istoty ludzkie są czasami zbyt słabe, skłonne do pochopnych wniosków lub działań. Doświadczenie życia w obozach robót przymusowych nauczyło mnie, że trzeba zdawać sobie sprawę z własnych błędów i je naprawiać. Nie należy od razu myśleć, że „to już koniec, nigdy nikt tego nie zapomni”. Zapomną i wybaczą.

Przeciwstawił pan wartości kwestiom bezpieczeństwa. Czy uważa pan, że coś podobnego dzieje się też we współczesnej polityce międzynarodowej?

Kwestia wartości przejawia się dla mnie w dwóch dylematach. Pierwszy z nich ma charakter osobisty i polega na przeciwstawianiu instynktu przetrwania, który można również nazwać instynktem strachu, wyższym wartościom duchowym.

Zaczynałem od nadania priorytetu instynktowi przetrwania, kiedy podczas moich pierwszych rozmów z KGB grożono mi wydaleniem z uniwersytetu.

Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że nieustanny strach to droga w przepaść. Uwolnienie się od tego lepkiego uczucia, od kalkulowania konsekwencji swoich działań i rozważania granic moralnego kompromisu, przyniosło wspaniałe poczucie ulgi.

Tak, oczywiście, decyzja o stanięciu w obronie wartości stwarza całą masę problemów, ale wszystkie nieszczęścia, które pojawiają się na twojej drodze, są już wynikiem wyboru ścieżki życiowej, co do której nie masz wątpliwości.

Drugi dylemat jest podobny, ale ma wymiar zbiorowy. Sformułowałbym go jako moralny imperatyw przeciwko bezpieczeństwu. Do tej pory w Europie bezpieczeństwo przeważało nad wartościami. Co więcej, bezpieczeństwo zostało ogłoszone niemal najważniejszą wartością samą w sobie, co moim zdaniem może kryć pewien sofizmat, o którym będę mówił.

Słyszymy wyrzuty niektórych Europejczyków, że to Ukraina powinna iść na ustępstwa w imię pokoju. Kiedy słyszę takie apele, mówiące o tym, że powinniśmy pogodzić się z utratą ludzi i terytoriów, to naiwność takich propozycji razi mnie po prostu fizycznie.

Po pierwsze, są one nieskuteczne, bo gdy bestia odgryzie ofierze rękę, ta nie uspokoi się, dopóki nie zje jej doszczętnie. Po drugie, takie apele są skrajnie niemoralne i niesprawiedliwe. Z jakiegoś powodu ludzie, którzy za nimi stoją, nie spieszą się, by hojnie obdarować Rosję tym, co mają. Dlatego, aby uniknąć sofistyki, a jednocześnie relatywizmu moralnego, kwestia bezpieczeństwa powinna być rozwiązana z myślą o wartościach, a nie ich kosztem. Tylko takie podejście pozwoliłoby nam uniknąć powtarzania błędów z przeszłości, polegających na uspokajaniu agresora.

W przeciwnym razie będziemy skazani na kręcenie się w kółko, jak o tym kiedyś napisał Benjamin Franklin, gdy zauważył, że kto wyzbywa się z wolności, aby wygrać bezpieczeństwo, ten nie zasługuje ani na bezpieczeństwo, ani na wolność.

We wspomnianym pamiętniku zaznacza pan, że ważniejsze dla pana było podzielić się prawdziwymi przykładami wzajemnego wsparcia, poświęcenia i przebaczenia, niż składać oskarżycielskie zeznania przeciwko reżimowi. Życie w zgodzie z tak szlachetną i wielkoduszną chrześcijańską maksymą nie należy jednak do łatwych. Zwłaszcza gdy Ukraińcy codziennie mają do czynienia z wrogiem bombardującym szpitale dziecięce. Dlaczego zatem wszyscy piszą o swoim gniewie i nienawiści wobec wrogów, podczas gdy pan świadomie wybiera walkę z rzekomo tak naturalnym uczuciem?

Nienawiść jest zbyt naturalna, a nawet w pewien sposób odruchowa. Obawiam się rozmawiać o tym uczuciu, ale muszę mówić o nim cały czas.  Opowiem o jednym epizodzie z mojego obozowego doświadczenia. Był taki moment, kiedy wpadłem w szał, ponieważ strażnik więzienny celowo zignorował moją prośbę o podejście do celi. Desperacko potrząsałem kratami i w pewnym momencie spojrzałem na siebie z zewnątrz. Kiedy ujrzałem swoją zniekształconą twarz, to, jak straciła swój ludzki wyraz, byłem przerażony i zdałem sobie sprawę, jak destrukcyjna może być nienawiść.

To było ważne duchowe doświadczenie. Pomogło mi zrozumieć, że nienawiść jest niebezpieczna, ponieważ toruje drogę do upodobnienia się do tego, z kim/czym walczysz. A jednak emocje gniewu, wściekłości i nienawiści we wszystkich systemach religijnych są niszczycielskimi doświadczeniami, złem i mrokiem. Ukraińcy teraz z tym mrokiem walczą.

Jaka jest rola Cerkwi w odbudowie Ukrainy i czy wielowyznaniowość tego kraju jest problemem, czy raczej zaletą?

Przypominam sobie moje zdziwienie, kiedy w rozmowie z polskim kolegą wyraziłem żal, że istniejące podziały w ukraińskim społeczeństwie zostały dodatkowo spotęgowane przez rozłam w cerkwi. Ubolewałem nad tym, że stwarza to dla nas duże problemy i zauważyłem, że Polska ma lepszą sytuację ze swoją jednowyznaniowością..

W odpowiedzi usłyszałem, że to my jesteśmy szczęśliwi, bo jesteśmy wolni od dyktatu i dominacji jednej organizacji kościelnej. Dla mnie tamta rozmowa była przyczynkiem do wniosku, że w braku homogeniczności tak naprawdę kryje się nasze dobro. Ukraina nie może być całkowicie homogeniczna, ponieważ początki naszych regionalnych podtożsamości sięgają czasów Rusi Kijowskiej.

Możemy być zjednoczeni tylko w różnorodności, a ten slogan doskonale wpasowuje się we współczesny europejski światopogląd. Wojna konsoliduje Ukraińców, ale nie eliminuje przyczyn naszej różnorodności kulturowej.

Co do zakresu, w jakim Cerkiew odgrywa obecnie rolę agenta zmian społecznych.

Jeśli podążymy za modelem trzech fal demokratyzacji Huntingtona, możemy zauważyć jeden interesujący szczegół, który został zauważony i opisany przez religioznawcę Johna Witty'ego. Zauważył on, że procesy demokratyzacji w społeczeństwach zachodnich były poprzedzone wybuchami aktywności ze strony organizacji religijnych. Jednak gdy tylko te fale demokratyzacji przekroczyły niewidzialną granicę i znalazły się na kanonicznych ziemiach kościołów wschodnich, ten obraz się zmienił.

Z mojego punktu widzenia, społeczeństwo obywatelskie przodowało w zmianach, gdy kościoły starały się nadrobić zaległości. Było to zauważalne podczas naszych trzech Majdanów – Rewolucji na granicie, Pomarańczowej Rewolucji i Euromajdanu – gdzie kościoły były obecne, ale nie były inicjatorami i głównymi wyrazicielami protestu. Kościoły spóźniły się z przyjęciem moralnego impulsu społeczeństwa, a Watykan w pewnym momencie wcale zignorował niesamowite przejawy walki o ludzką godność podczas Euromajdanu, bojąc się ingerować w obszary, w których jego zdaniem suwerenność nad wiernymi miały moskiewskie władze kościelne.  

Nie wspominam tu o tym, aby kogokolwiek obwiniać. Kościoły wschodnie są bardzo inercyjne w podejmowaniu decyzji i reagowaniu na wyzwania. Jeśli jednak nie zmobilizują się do udziału w przemianach społecznych, to te zmiany, które zadecydują o sytuacji w przyszłości, nastąpią bez ich udziału.    

Od 20 lat Ukraina i Polska pozbawione są możliwości słuchania pożytecznych rad pana dobrego przyjaciela – Jacka Kuronia, który m.in. też pochodził ze Lwowa. Zwraca pan uwagę na to, że bez jego obecności w dialogu polsko-ukraińskim głosy zwolenników porozumienia milkną, a znacznie częściej słyszymy wypowiedzi grup nieprzejednanych przeciwników. Dlaczego, mimo że oba narody zdają się wiedzieć o sobie o wiele więcej niż dwie, trzy czy cztery dekady temu, w dyskursie publicznym wciąż nie pojawiają się nowi „Kuroniowie”?

Wiele osób w Europie zdaje sobie sprawę, że żyjemy w bardzo burzliwych czasach, w których życie nabiera rozpędu i czasami trudno jest nadążyć za gwałtownym tempem tych zmian. W rezultacie ludzie martwią się o swoją przyszłość i chcą chronić w niej swoje interesy, światopogląd i tożsamość.

Są to ludzie, którzy wolą nie eksperymentować w czasach szybkich przemian. Sytuacja na Ukrainie jest inna. Ukraińska państwowość nie przetrwa bez podejmowania ryzyka zmian i poszukiwania czegoś nowego. Odczuwamy, że nie ma powrotu do starej drogi.

Na stosunki ukraińsko-polskie wpływa obecnie nie tyle tradycja „Kultury” Giedroycia, ile etos właściwy obu narodom w okresie międzywojennym. Opiera się on na zasadzie sumy zerowej, czyli win-lose.

Zgodnie z tą zasadą do dziś obowiązuje zasada, że Ukraińcy mogą odnosić korzyści kosztem interesów Polaków i odwrotnie. Jeśli czcimy naszych przodków, przywódców i ludzi, którzy podtrzymywali narodowy duch w różnych okresach historii, to nieświadomie ulegamy tej logice. Nie jest to konstruktywne w tworzeniu przyszłości i nie odpowiada to obu narodom.

Zamiast tego Ukraina musi pomyśleć o wdrożeniu logiki win-win. Dla Polski ta inercja stanowi nie mniejsze zagrożenie, ponieważ ożywia dawny kompleks wyższości, po którym następuje konflikt, a po nim zagrożenie dla polskiej państwowości.

W stosunkach polsko-ukraińskich ciągle przeżywamy jazdę kolejką górską, ze wzniesieniami wzajemnej wyrozumiałości, po których następuje upadek w nieufność i niezrozumienie, które chcemy rozwiązać siłą. Pewnego dnia musi się to zmienić.

Prof. Myrosław Marynowycz jest ukraińskim działaczem społecznym, znanym publicystą i religioznawcą. To były radziecki dysydent polityczny, więzień polityczny, współzałożyciel Ukraińskiej Grupy Helsińskiej i ukraińskiej Amnesty International. Wcześniej obejmował stanowisko prezesa ukraińskiego ośrodka Międzynarodowego PEN-Klubu. Były prorektor Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie. (PAP)

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Polska Agencja Prasowa jest jedyną państwową agencją informacyjną w Polsce. Istnieje od 1918 r.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
хв

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Jak to jest być „mamą pingwina”

Ексклюзив
20
хв

Kristina Katrakis: Kiedy ja, Amerykanka, powiedziałam na granicy, że nie opuszczę Ukrainy, ponieważ nie mogę zostawić Ukraińców na śmierć, strażnik graniczny... płakał

Ексклюзив
20
хв

Biegłam na protezie, a kamerzysta krzyczał, gdy mnie doganiał: "Zwolnij, nie mogę za tobą nadążyć!".

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress