Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Pokojowy Trump w obliczu chaosu. Czy USA mogą znów stać się silne?
Słynący ze skandali i nieprzewidywalny Donald Trump powrócił do Białego Domu. Wielu światowych przywódców mierzy sobie ciśnienie i szuka uspokojenia, bo świat czeka piekielna przejażdżka
Dzisiejszy Trump bardzo różni się od tego, który objął urząd siedem lat temu. Podczas inauguracji był bardziej konserwatywny i skoncentrowany na Ameryce, co znalazło odzwierciedlenie nie tylko w jego lakonicznych stwierdzeniach, ale nawet menu bankietowym z lokalnymi przysmakami, takimi jak stek z Omaha czy wino z Kalifornii.
Przysięga 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zdjęcie: funkcje Rexa/EastEnders News
Chociaż Trump często jest nazywany przyjacielem Putina, znajomym Orbana i cynicznym biznesmenem, lwia część jego przemówienia była poświęcona Stanom Zjednoczonym. Motywem przewodnim było twierdzenie, że Ameryka „znów będzie szanowana na całym świecie”.
– Złota era Ameryki zaczyna się teraz. Od dziś nasz kraj będzie prosperował. Będziemy przedmiotem zazdrości wszystkich narodów i krajów. Każdego dnia administracja, ja osobiście, zawsze będziemy stawiać Amerykę na pierwszym miejscu – powiedział 47. prezydent Stanów Zjednoczonych.
To ambitna i odważna deklaracja, biorąc pod uwagę coraz częściej powtarzaną w zachodnich kręgach opinię, że trudna sytuacja Ukrainy wynika ze słabego przywództwa Zachodu i jego ustępstw wobec Rosji i Chin
Kiedy Putin świętował aneksję Krymu i oklaskiwał utworzenie quasi-państw DRL i ŁRL, większość zachodnich przywódców uspokajała Kreml. Co więcej, szukały one sposobów na zrozumienie Rosjan i cieszyły się, gdy mogły zrzucić winę na ukraińskich radykałów i naszą korupcję.
Oklaskując słowa Trumpa o „silnej Ameryce” powinniśmy pamiętać o wielu innych rzeczach. Choćby o dość infantylnym stanowisku Baracka Obamy w sprawie Ukrainy i pragnieniu Angeli Merkel zarabiania pieniędzy na rosyjskim gazie. Nie wspominając już o dwóch ostatnich prezydentach Francji, którzy przymykali oko na wojny i spotykali się z międzynarodowym przestępcą Putinem, podając mu rękę. I nic to, że Ukraina krzyczała w ogniu, Polska próbowała dotrzeć do Zachodu głosem Lecha Kaczyńskiego, a kraje bałtyckie obnażali rosyjskie schematy hybrydowe. Do niedawna wschodni Europejczycy byli uważani za niekonstruktywnych rusofobów.
Podczas kampanii wyborczej Trump obiecywał zakończenie wojny rosyjsko-ukraińskiej w 24 godziny. Szybko okazało się, że to iluzja, więc możemy śmiało powiedzieć, że nowy prezydent USA nie spełnił pierwszej obietnicy wyborczej
W przemówieniu do narodu złożył jednak nową obietnicę:
– Zakończymy wojny, których nawet nie zaczęliśmy. Będę człowiekiem, który zaprowadzi pokój na świecie.
Jest w tym coś ironicznego, bo tradycyjnie o pokoju na świecie z podobną naiwnością wypowiadały się finalistki konkursu piękności Miss Universe, którego właścicielem był nie kto inny jak Donald Trump.
Czy jednak taki pokój jest możliwy? Cóż, chciałabym zauważyć, że Ukraina zdecydowanie zasługuje na coś więcej niż krótkoterminowe porozumienie, w którym za swoje okrucieństwo Putin zostanie nagrodzony nowymi okupowanymi ziemiami. Jeśli Trump zwykł zrzucać winę za wszystkie swoje błędy na Joe Bidena, to teraz nie ma już alibi. Joe Biden i jego mażłonka Jill nie ukrywali radości, że globalne wyzwania nie są już ich zmartwieniem. I pozwolili Trumpowi zdać sobie z tego sprawę.
Co ciekawe, Trump zebrał rekordową kwotę 250 milionów dolarów w darowiznach na swoją inaugurację. Do zbiórki przyłączyły się czołowe firmy technologiczne, inwestorzy kryptowalutowi i banki. W zaprzysiężeniu wzięli udział prezesi Google, Apple, Open AI, Amazona, a także Elon Musk i Musk Zuckerberg – wszyscy ci, których określa się mianem oligarchów technologicznych.
Teraz i oni będą kojarzeni z Trumpem, więc muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy są gotowi na nowe wyzwania, na potencjalną III wojnę światową
Ponadto – na co mogą się przydać iPhone’y i algorytmy Facebooka, gdy Chiny rozbudowują swoją armię i marynarkę wojenną w imponującym tempie, by rzucić wyzwanie Stanom Zjednoczonym. I co sądzą o apetytach Chin, skoro jeszcze wczoraj Pekin był bodaj najważniejszym partnerem handlowym Ameryki.
Podczas gdy Trump obiecywał pokój na świecie, rosyjski dyktator publicznie mu pogratulował i zadeklarował, że jest gotowy negocjować „trwały pokój”. Na świecie nie brakuje pożytecznych idiotów i naiwniaków marzących o innej, lepszej Rosji. Tyle że źródło deklaracji Putina wydaje się oczywiste: zaledwie dziesięć dni przed zakończeniem kadencji prezydenckiej Bidena Departament Skarbu ogłosił nowe surowe sankcje wobec Rosji, wymierzone głównie w jej przemysł naftowy i gazowy.
Stary i nowy prezydent USA. Fot: Rex Features/East News
Członkowie zespołu Trumpa, tacy jak nowy sekretarz stanu Marco Rubio czy doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Walz, przyznali, że szukają możliwości nacisku na Moskwę. Tyle że stara administracja już przekazała je nowej, by siłą przekonać Putina do kompromisu.
Dlatego Departament Skarbu opublikował listę 100 objętych sankcjami rosyjskich podmiotów, w tym takich gigantów, jak jeden z największych rosyjskich producentów broni czy Moskiewska Giełda Papierów Wartościowych
Zmniejszenie dochodów z rosyjskich węglowodorów może stać się dźwignią nacisku. Oczywiście pakiet pomocowy z nowymi rakietami i samolotami byłby lepszy, ale to też nie jest złe. Zaledwie w ciągu tygodnia obowiązywania nowych sankcji napływ dolarów do Rosji spadł do poziomu z 1990 roku, zaś jedna trzecia zysków walutowych największych rosyjskich kompanii utknęła za granicą. A rosyjskie małe prywatne firmy jęczą, bo są na skraju bankructwa.
Dlatego Putin zastanawia się teraz, skąd wziąć dolary na wojnę i jak uniknąć zamieszek głodowych w Rosji.
By Trump nie uległ pokusie zniesienia choćby niektórych sankcji, Biden dodał do tego „kukułcze jajo”: tylko Kongres może dokonać zmian na ich liście. A ponieważ Republikanie będą mieli w nim większość, Putin i petrodolary są już ich bólem głowy.
W swoim orędziu o stanie państwa Donald Trump obiecał położyć kres chaosowi na świecie. Jednak pytanie o to, czy dojdzie do eskalacji i III wojny światowej, oraz o to, kto następny po Ukraińcach znajdzie się w okopach, by bronić wolnego świata, pozostaje otwarte.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Ukraińska dziennikarka, konsultant polityczny i medialny. Przez ponad 10 lat pracowała jako felietonistka parlamentarna. Pracuje zarówno z Censor.net, jak i Espresso. Jest autorem popularnych kanałów YouTube Censor.net i Showbiz. Specjalizuje się w polityce, ekonomii i technologiach medialnych.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.
Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.
Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.
Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.
Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.
Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.
Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.
Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością
Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.
Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.
Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.
Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.
Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.
W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.
Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.
Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.
I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos.
W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.
Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja
Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczekw wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.
A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.
Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.
W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.
To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.
Druga kadencja Ursuli von der Leyen na stanowisku przewodniczącej Komisji Europejskiej wiąże się z próbami podważania jej autorytetu. W lipcu wyszła obronną ręką z głosowania nad wotum nieufności wobec niej. Podczas obecnej (6-9 października) sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego kwestia zaufania do von der Leyen znów będzie przedmiotem głosowania. Poparcie centrystów i sił umiarkowanych powinno zapewnić przewodniczącej KE tymczasowy spokój na stanowisku. Ale czy tego poparcia wystarczy na dłużej?
Roland Freudenstein. Zdjęcie: archiwum prywatne
Najlepszy człowiek do tej roboty
Maryna Stepanenko: – Od 2014 roku żaden przewodniczący Komisji Europejskiej nie spotkał się z wotum nieufności, a Ursula von der Leyen znalazła się w takiej sytuacji już po raz drugi. Gdzie leży źródło tego kryzysu politycznego?
Roland Freudenstein: – W Komisji Europejskiej coraz częściej pojawiają się krytyczne uwagi pod adresem jej przewodniczącej nie tylko ze strony politycznych ekstremistów, lecz także części centrystów. Jednak wszyscy rozumieją, że tak naprawdę nie ma alternatywy. Dlatego najbliższe głosowanie nad wotum nieufności raczej nie przyniesie skutku.
Niektórzy nazywają Ursulę von der Leyen „silnym głosem Europy na świecie” i konsekwentną lobbystką interesów Ukrainy w Europie. Inni twierdzą, że brakuje jej uporu, aby doprowadzać ważne inicjatywy do końca. Jakie mocne i słabe strony von der Leyen jako polityczki może Pan wymienić?
– Powiedziałbym, że jej główną siłą jest siła jej przekonań i niesamowita pracowitość.
Często nazywają ją pracoholiczką. Nawet swój pokój hotelowy na 13. piętrze siedziby Komisji w Brukseli urządziła jak biuro
Oczywiście niektórym to się nie podoba. Niektórzy nie lubią silnych przewodniczących Komisji, inni – silnych kobiet. Krytykowano ją również za to, że nie poświęcała wystarczającej uwagi niektórym projektom, chociaż zazwyczaj były to przypadki, w których okoliczności działały przeciw niej.
Najlepszym przykładem jest Europejski Zielony Ład – wysiłki mające na celu zrównoważenie konkurencyjności gospodarczej Europy i walkę ze zmianami klimatycznymi. Przez wiele lat wahadło nastrojów przechylało się w stronę ratowania planety, ale ten moment już minął. Obecnie von der Leyen nie jest w stanie zrealizować wszystkich elementów „zielonego kursu”, które popierała na początku swojej drugiej kadencji.
Chociaż latem wotum nieufności nie zostało przyjęte, świadczy ono o poważnych rozbieżnościach w Parlamencie Europejskim. Jak Pan ocenia zdolność von der Leyen do utrzymania poparcia różnych grup politycznych w drugiej kadencji?
To właśnie fakt, że jej najzagorzalsi krytycy pochodzą ze skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, gwarantuje jej przetrwanie. Lewica nie chce głosować razem z prawicą – i vice versa. Ponadto naprawdę istnieje poczucie, że nikt inny nie mógłby wykonywać tej pracy lepiej niż ona, nawet wśród jej krytyków.
Jeśli spojrzeć na ich własne kryteria – w szczególności dotyczące ustawodawstwa socjalnego, polityki ekologicznej, szacunku dla państw członkowskich itp. – to po prostu nie wyobrażam sobie nikogo innego, kto mógłby pełnić tę rolę
Wiedzą o tym również jej krytycy, zwłaszcza ci, którzy znajdują się w centrum sceny politycznej i mogą być niezadowoleni z jej stylu lub niektórych jej decyzji. Ostatecznie nawet oni to przyznają.
Czy Ursula von der Leyen jest w stanie dostosować swoją politykę, by zadowolić zarówno partie centrowe, jak prawicowe, zachowując jednocześnie jedność UE?
Nie, nie da się tego zrobić, ponieważ nie da się zadowolić wszystkich. Podobnie jest w polityce krajowej: żaden szef rządu nie jest w stanie zadowolić wszystkich wyborców. Dlatego von der Leyen jest zmuszona polegać na koalicji sił zajmujących stanowisko centrowe.
Jednak nawet w ramach tej koalicji niezwykle trudno jest utrzymać konsensus, wymaga to ciągłych kompromisów. I właśnie tutaj jej siła oraz jej dyscyplina pracy odgrywają pozytywną rolę. Aby iść na kompromisy, trzeba być silnym i mieć silne przekonania. Jednocześnie trzeba niezwykle dużo pracować i współpracować z ogromną liczbą osób podejmujących decyzje.
Jestem głęboko przekonany, że Ursula von der Leyen jest obecnie najlepszą osobą do tej pracy.
Aby zaoszczędzić czas, Ursula von der Leyen ma w budynku Komisji Europejskiej nie tylko biuro, ale także mieszkanie. Zdjęcie: @ursulavonderleyen
Polityczne show skrajnej prawicy
Rosną wpływy prawicowych partii w Parlamencie Europejskim. Jak Pan ocenia ich oddziaływanie na kurs polityczny UE? Czy mogą zmienić układ sił w Europejskiej Partii Ludowej (EPP)?
Pod przewodnictwem Manfreda Webera Europejska Partia Ludowa czasami przyjmowała głosy skrajnej prawicy, co pozwoliło jej utworzyć większość wykraczającą poza klasyczną koalicję centrową: EPL, liberałów, socjaldemokratów i zielonych. Na przykład w odniesieniu do niektórych postanowień „zielonego kursu” EPP nie poszła za von der Leyen i zdołała skłonić Komisję do przyjęcia bardziej prawicowych, prorolniczych stanowisk.
Jednak w kwestiach strategicznych (europejska obrona, wsparcie dla Ukrainy, globalne umowy handlowe) jej stanowisko jest w pełni zgodne ze stanowiskiem EPP. W tych kwestiach problemy pojawiają się zazwyczaj ze strony lewicy, zwłaszcza socjalistów i zielonych. Jednym z przykładów jest jej zdecydowana reakcja na sytuację w Izraelu i Strefie Gazy, którą wielu członków UE, socjaliści i zieloni uznali za pochopną i jednostronną na korzyść Izraela.
EPP wpłynęła więc w pewnym stopniu na program von der Leyen, ale w kwestiach strategicznych pozostaje bliska jej poglądom.
Czy można stwierdzić, biorąc pod uwagę poparcie prawicowych partii dla wotum nieufności wobec von der Leyen, że ich celem jest nie tylko zmiana kierownictwa, ale także wywarcie wpływu na ogólny kurs UE?
Tak, one próbują to zrobić. Próbują osiągnąć pewne taktyczne sukcesy, gromadząc dużą liczbę głosów za wotum nieufności wobec Ursuli von der Leyen. Prawdopodobnie nie wygrają tych głosowań, ale chodzi o to, aby wysłać sygnał.
Jeśli spojrzeć na retorykę Viktora Orbána, staje się oczywiste, że Bruksela jest jego wrogiem, a nikt nie uosabia Brukseli bardziej niż Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej
Oczywiście są też inne wpływowe postaci – przewodniczący Parlamentu, przewodniczący Rady czy Kaja Kallas, wysoka przedstawiciel ds. polityki zagranicznej. Ale von der Leyen jest najbardziej wpływowa.
Dlatego staje się symbolem europejskiej administracji, instytucji UE, które zdaniem Orbána stały się zbyt potężne i popchnęły Europę w złym kierunku. Dlatego wraz z Patriotami dla Europy [Patriots for Europe, PFE, to skrajnie prawicowa grupa polityczna w Parlamencie Europejskim – przyp. aut.] i innymi prawicowymi siłami chce ją publicznie atakować, a przez to – atakować instytucje unijne. Oni chcą to przekształcić w wielkie polityczne show.
Węgry pod przywództwem Orbána niejednokrotnie blokowały inicjatywy UE, w szczególności dotyczące sankcji wobec Rosji. Jak Pan ocenia takie zachowanie Orbána i jego wpływ na pozycję Ursuli von der Leyen?
Viktor Orbán faktycznie stanął po stronie Putina – nigdy tego nie przyzna, ale taka jest prawda. Wierzy, że przyszłość należy do dyktatorów, chce utrzymywać z nimi dobre stosunki i ostatecznie sam chce zostać dyktatorem. Może nawet przegrać następne wybory, ale taki jest jego światopogląd.
Odrzuca wszystko, za czym opowiada się UE: wspólną suwerenność, silne instytucje brukselskie, głosowanie większością głosów w Radzie. Był również zdecydowanym przeciwnikiem członkostwa Ukrainy w UE. W najbliższych tygodniach Rada może jednak podjąć próbę obejścia węgierskiego weta w sprawie sankcji wobec Rosji.
Obecnie nie tylko instytucje brukselskie, ale także większość państw członkowskich UE ma Orbana serdecznie dosyć i poszukuje sposobów na obejście Węgier, a czasem nawet Węgier i Słowacji
To duża zmiana. Wcześniej państwa członkowskie nie lubiły Orbána, ale rzadko atakowały go otwarcie. Teraz robią to Polska, kraje bałtyckie, kraje północne, czasami nawet Niemcy. Dlatego Orbán czuje się osaczony. Nadal przedstawia Brukselę jako wroga, a państwa członkowskie jako „dobrych chłopców”, ale w rzeczywistości większość rządów otwarcie się mu sprzeciwia. Jego planem awaryjnym jest podważenie ich legitymizacji poprzez nazywanie ich „elitą” czy „globalistami”, którzy nie reprezentują już swoich narodów. Tyle że te rządy zostały wybrane w demokratyczny sposób, co stawia Orbana w trudnej sytuacji.
Von der Leyen publicznie popiera pomysł zniesienia obowiązkowego konsensusu w głosowaniach UE w niektórych obszarach. Czy można uznać ten krok za radykalny i ryzykowny dla jej kariery politycznej?
Nie, ponieważ to nie ona jest głównym motorem tego procesu. I postępuje bardzo mądrze, nie będąc nim, ponieważ to tylko wzmocniłoby stereotyp o niej jako żądnej władzy eurokratce, która ogranicza prawa państw członkowskich. Nie zapominajmy, że w kwestii głosowania większością głosów w naprawdę decydujących sprawach są też inne państwa członkowskie, które się wahają.
Dlatego będzie znacznie lepiej, jeśli inna wpływowa postać w Brukseli, w tym przypadku przewodniczący Rady Europejskiej António Costa, podejmie tę inicjatywę, a pozostałe państwa członkowskie ją poprą. W ten sposób ta kwestia stanie się kwestią o charakterze politycznym, a nie inicjatywą jednej osoby. Szczerze mówiąc, nie sądzę, aby kwestia głosowania większościowego miała negatywny wpływ na jej karierę.
Dezinformacja i naturalny wróg rosyjskiej propagandy
Jak Pan ocenia rolę dezinformacji w procesach politycznych UE, w szczególności w kampaniach przeciwko von der Leyen?
Jej wpływ jest dość duży. Mam na myśli to, że Rosja robi wszystko, co w jej mocy, by zwiększyć napięcie w europejskiej polityce – zarówno w państwach członkowskich, jak w brukselskiej bańce. Negatywny wizerunek Ursuli von der Leyen jest częścią tego podsycania konfliktów. I oczywiście rosyjska dezinformacja i propaganda są wymierzone w von der Leyen, ponieważ była i jest aktywna w kwestiach dotyczących Ukrainy. Ona jest dla nich naturalnym wrogiem.
Z Wołodymyrem Zełenskim w Brukseli, 17 sierpnia 2025 r. Zdjęcie: OPU
Rosja zawsze stara się zaostrzyć napięcia polityczne i konflikty wewnątrz Unii Europejskiej.
Jednocześnie zauważam, że ludzie wyrażają eurosceptyczne poglądy, krytykują von der Leyen lub Ukrainę nie tylko dlatego, że płaci im za to Kreml. Czasami są o tym naprawdę przekonani. Dlatego byłbym ostrożny w traktowaniu każdej krytyki jako rosyjskiej dezinformacji lub twierdzeniu, że ktoś jest na żołdzie Putina.
Musimy zwalczać tę krytykę za pomocą argumentów politycznych, a nie tylko wytykając palcem.
Istnieje bowiem powszechne poczucie niezadowolenia, poczucie, że sprawy idą w złym kierunku, że podział bogactwa jest niesprawiedliwy, że Europa nie generuje wystarczającego wzrostu gospodarczego, że zbyt wiele wydaje się na zbrojenia, a zbyt mało na sprawy socjalne itp.
Te odczucia są realne. Rosja próbuje je wykorzystać do zaostrzania napięć politycznych. Jednak właściwym sposobem przeciwdziałania tej krytyce są działania polityczne, a nie tylko oskarżanie kogoś o to, że otrzymuje pieniądze z Moskwy.
Czy Unia reaguje wystarczająco aktywnie na zagrożenia związane z dezinformacją ze strony państw trzecich? Co trzeba zrobić, by wzmocnić ochronę unijnej przestrzeni informacyjnej?
Rządy krajowe i Unia nie powinny bezpośrednio zatrudniać ludzi do walki z dezinformacją. Zamiast tego powinny finansować projekty wspierające i rozwijające społeczeństwo obywatelskie – na przykład dziennikarzy śledczych, którzy demaskują sieci rosyjskich wpływów.
Oczywiście, rządy powinny wykorzystywać swoje służby wywiadowcze do wykrywania operacji wpływu. Jednak główna reakcja wolnego społeczeństwa na autorytarne zagrożenia (w sferze informacyjnej, sieciach społecznościowych lub gospodarce) powinna pochodzić od społeczeństwa obywatelskiego. Chodzi o fundacje, partie polityczne, ośrodki analityczne, stowarzyszenia, uniwersytety, media.
Sama Ukraina odniosła niezwykły sukces w przeciwdziałaniu rosyjskiej dezinformacji od pierwszych lat po nielegalnej aneksji Krymu i okupacji Donbasu w 2014 roku. To właśnie ukraińskie społeczeństwo obywatelskie zareagowało – i to znacznie szybciej niż władze. Tak samo powinno być w Unii Europejskiej. Rządy powinny finansować i wspierać społeczeństwo obywatelskie, ale faktyczną pracę muszą wykonywać sami obywatele.
Integracja Ukrainy z Unią: to dopiero początek
W swoim przemówieniu o stanie Unii Europejskiej („State of the Union”) Ursula von der Leyen podkreśliła znaczenie integracji Ukrainy z UE. Jak Pan ocenia rolę przewodniczącej Komisji Europejskiej w tym procesie?
Ona wyznacza konkretne cele, wytycza kierunki na drodze Ukrainy do członkostwa w UE. I nie jest to tylko jej osobista inicjatywa, ale inicjatywa całej Komisji Europejskiej. Realizuje wolę państw członkowskich w Radzie UE, ale nadal jest wiele spraw, którymi kieruje samodzielnie.
Pomoc UE dla Ukrainy, w szczególności finansowane przez UE wsparcie wojskowe, jest ogromnym osobistym sukcesem Ursuli von der Leyen, ponieważ włożyła w to naprawdę dużo energii. To samo dotyczy drogi Ukrainy do członkostwa
Jednak ostatecznie decyzje będą podejmować państwa członkowskie, a nie Komisja Europejska czy von der Leyen osobiście.
Czy Ukraina może zostać członkiem UE do 2030 roku?
Taki jest plan. Nie powiedziałbym, że to niemożliwe, ale UE ma zaskakująco niejednoznaczne doświadczenia z ustalaniem konkretnej daty przed pomyślnym zakończeniem wszystkich rozdziałów negocjacji i pełnym wdrożeniem wszystkich niezbędnych przepisów w kraju przystępującym do UE.
Ukraina ma nad czym pracować. Nie w zakresie przyjmowania ustawodawstwa, które w większości jest już gotowe, ale w zakresie jego wdrażania, w szczególności wzmocnienia walki z korupcją i praworządności. Ten rok przyniósł pewne niepowodzenia, które z pewnością nie sprzyjały przyspieszeniu procesu przystąpienia Ukrainy do Unii. Ale Ukraina ma potencjał, by sprostać tym wyzwaniom.
Żyjemy w czasach, w których utrwalone wyobrażenia o świecie rozpadają się na naszych oczach. Społeczeństwa radykalizują się, ludzie odczuwają coraz większy strach – o siebie, o bliskich, o przyszłość. W takich warunkach szczególnie bolesne jest obserwowanie tego, jak ci, którym powierzono kierowanie państwem – elity polityczne, instytucje państwowe – wykazują amoralność, obojętność i cynizm. Rodzi się potrzeba znalezienia jakiegoś wyjaśnienia tego wszystkiego – i oparcia się na tym wyjaśnieniu.
Switłana Czunichina, psycholożka polityczna, zastępczyni dyrektora Instytutu Psychologii Społecznej i Politycznej Narodowego Instytutu Pedagogicznego Ukrainy, mówi o tym, jak działają lęki, dlaczego pomaganie Ukraińcom wychodzi z mody, jak dostosować się do egzystencjalnej niepełnosprawności, jak wpłynąć na decyzje Trumpa i kogo dziś na świecie można nazwać dorosłym.
Switłana Czunichina. Zdjęcie: archiwum prywatne
Cena strachu
Natalia Żukowska: – Mogłoby się wydawać, że pod wpływem strachu Europejczycy powinni się zjednoczyć i odeprzeć wroga. Ale widzimy, że strach działa na ludzi inaczej: zaczynają nienawidzić tych, którzy mówią im o niebezpieczeństwie, pobudzają do działania. Dlaczego tak się dzieje?
Switłana Czunichina: – Strach może wywołać reakcję „uderz-uciekaj”, ale częściej „uciekaj”, ponieważ ludzie zazwyczaj unikają niebezpieczeństwa, niż stawiają mu opór. Czasami strach może objawiać się ignorowaniem niebezpieczeństwa. Ludzie mogą zachowywać się tak, jakby nic się nie działo.
Może być też odwrotnie: ludzie przytulają się do źródła zagrożenia, jak do obrońcy
Strach może również prowadzić do zastygnięcia, a nawet paraliżu. To złożona emocja, z którą człowiek nie czuje się zbyt komfortowo. Wydaje się, że pobudza do działań, na które zazwyczaj nie ma energii. Z reguły strach zabiera zasoby, które nie należą do niego. Dlatego reakcja Europejczyków jest całkowicie naturalna. Najbardziej zaskakujące jest to, że pojawiają się głosy wzywające do skutecznego oporu i odparcia źródła zagrożenia. Niestety widzimy, że taka reakcja jest dziś w deficycie.
Jak mamy rozmawiać z Europejczykami, skoro wszyscy są zmęczeni naszą wojną i próbują za wszelką cenę odgrodzić się od tego tematu?
Trzeba jasno zrozumieć, czego od nich chcemy, i mówić o tym wprost. Nie powinno być żadnych manipulacji, żadnych ukrytych sformułowań. Należy też podjąć pewne działania w celu dostosowania naszych żądań lub próśb do ich kontekstu życiowego. By zrozumieli, że potrzebujemy pomocy, a nie im zagrażamy.
Bo wśród Europejczyków panuje obecnie powszechna opinia, że Ukraińcy są niebezpieczni, że to my jesteśmy źródłem zła i tworzymy problemy – a nie Rosjanie
Jak wyjaśnić to, że w 2022 pomaganie Ukraińcom było modne, a teraz modne jest ich obrażanie?
Nikt nie chce być po stronie pokonanego. Wszyscy chcą być po stronie zwycięzcy. W każdej wojnie aktywizuje się komponent narcystyczny, kiedy narody zaczynają się afirmować na tle innych. W momencie upadku moralnego Putina, który wszczął nieuzasadnioną wojnę w środku Europy, pozostałym przywódcom i narodom łatwo było stanąć po stronie moralnej słuszności i poczuć w ten sposób pewną euforię. Pomagając Ukrainie, Europejczycy podsycali swój narcyzm. Bo wyglądało to tak, że jesteśmy po stronie dobrych, postępujemy słusznie i bronimy słabszych.
Na dziś Ukraina nie przyniosła Europie tej upragnionej szybkiej satysfakcji. Strategia, którą Europejczycy wybrali na początku, nie przyniosła zwycięstwa, a nie są gotowi zaangażować się w bardziej skuteczny sposób. Nie mogę powiedzieć, by to było wyczerpujące wyjaśnienie, ale takie elementy w nastawieniu sympatyków Ukrainy są wyraźnie widoczne. Na przykład niektórzy rosyjscy blogerzy, którzy początkowo bardzo stanowczo opowiadali się po stronie Ukrainy, obecnie zajęli stanowisko, że w najlepszym razie „nie wszystko jest tak jednoznaczne”, a w najgorszym – przeszli na stronę agresora. Bo obecnie połączenie się ze zwycięską siłą daje im większą obietnicę narcystycznej satysfakcji. Jakby Putin nie przegrał, jakby wygrywał. Jakby po jego stronie mogły być zarówno siła, jak prawda. Tak to mniej więcej działa.
Wyczerpanie Europy jest dość naturalne. W końcu wojna pochłania zasoby. Nikt nie spodziewał się, że będzie długa – a tu jej końca nie widać.
Europa musi podjąć decyzję, jak dalej postępować: stawić opór czy się wycofać
To trudny dylemat, ponieważ podjęcie wyzwania oznacza dla Europejczyków przystąpienie do wojny, a tego nikt nie chce. Poza tym wojnę naprawdę bardzo trudno zaakceptować jako część rzeczywistości.
Propaganda, w szczególności rosyjska, intensywnie gra na ludzkich lękach. Jak to się dzieje?
Jak widać, Ukraińcy kontynuują opór, mimo wrogiej propagandy. Mogę powiedzieć z całą pewnością, że ona nie działa tak, jak chcieliby Rosjanie. Nie składamy broni, nie jesteśmy gotowi do kapitulacji. Prawdą jest jednak, że są też tacy, którzy dają się na tę propagandę nabrać – i nie chodzi tu o umiejętność analizowania informacji.
Problem polega na tym, że Rosjanie dają nam do wyboru dwa sposoby umierania
Pierwszy to śmierć fizyczna: codziennie zabijają Ukraińców. Druga śmierć z ich menu to śmierć obywatelska. Próbują nam przekazać: „Pogódźcie się z tym, że nie istniejecie jako naród, odrębna grupa etniczna. Umrzyjcie jako Ukraińcy, a wtedy zachowacie życie fizyczne”. Oczywiście żadna z tych opcji Ukraińców nie urządza, dlatego nasz opór trwa.
Wolny świat w stanie rozłamu
Ze strachu wynikają też wszystkie podziały społeczne w ostatnim czasie. Podzielono Amerykę, Rumunię, Węgry, Polskę... Teoretycznie można podzielić również Ukraińców. Na przykład kwestią „oddania terytoriów i zakończenia wojny” czy postawą: „nie oddamy ani metra”. Albo sprawą uchylających się od służby wojskowej. Albo kwestiami językowymi. Jak temu przeciwdziałać?
Nie powiedziałabym, że Ukraińcy są podzieleni tak samo, jak na przykład społeczeństwo polskie, węgierskie czy amerykańskie. Byliśmy podzieleni przed rozpoczęciem wojny. To było klasyczne podzielone społeczeństwo – bez przestrzeni, w której można by było dojść do porozumienia co do tego, kim jesteśmy jako naród i dokąd zmierzamy. Dwie części Ukrainy chciały innej przyszłości i nie można było znaleźć kompromisu, ponieważ jedna przyszłość wykluczała drugą. To samo dzieje się obecnie z Węgrami, Stanami Zjednoczonymi, Polską i wieloma innymi krajami.
Dziś wolny świat jest w stanie rozłamu, ale Ukraina nie. W naszym społeczeństwie panuje ogólny konsensus. Nie został on zniszczony przez wojnę, na co miał nadzieję Putin. Wręcz przeciwnie: konsensus został przez wojnę wzmocniony.
Wszyscy marzymy o takiej samej Ukrainie – niezależnej, wolnej, suwerennej, zintegrowanej z zachodnim światem. Nie o „ruskim mirze”, ale o byciu świecie wolnych narodów
Nie jest tajemnicą, że ostrym problemem w Ukrainie jest język. Ten problem jest najbardziej niebezpieczny, ponieważ trzeba zdecydować, z kim jesteśmy – z wolnymi narodami Zachodu, czy jednak z Rosją. Język rosyjski jest dla Ukraińców językiem wroga. Zarazem rosyjskojęzyczni obywatele Ukrainy marzą dziś o wolnym kraju europejskim tak samo jak ukraińskojęzyczni. Trzeba być ostrożnym, ponieważ podział w kwestii językowej może łatwo zniszczyć tę naszą jedność. Jeśli społeczność ukraińskojęzyczna będzie atakować rosyjskojęzyczną jako obcą, nienależącą do tej wymarzonej Ukrainy, konsensus bardzo szybko się zachwieje.
Dziś pozostaje faktem to, że społeczeństwo ukraińskie składa się z dwóch społeczności językowych. Pozostałe sprzeczności, o których pani wspomniała, dotyczą tożsamości lokalnej i odzwierciedlają złożoną strukturę każdego współczesnego społeczeństwa, które składa się z różnych społeczności. To sprzeczności, kwestie sporne, które są w pełni uregulowane. Podział to coś innego i u nas go nie ma. Jednak niebezpieczeństwo istnieje. By nie stać się ponownie podzielonym narodem, jakim byliśmy do 2014 roku, należy prewencyjnie regulować wymienione kwestie, szukać rozwiązań, w szczególności normatywnych.
Dlaczego agresor obwinia ofiarę za własne grzechy? Czy u podstaw tego również leży strach?
I tak, i nie. Agresor nie odczuwa takiego strachu, jaki odczuwa ofiara. To dwa różne rodzaje strachu. Ofiara boi się o swoje życie, bezpieczeństwo, a przede wszystkim o swoją integralność fizyczną. Natomiast agresor bardziej martwi się o swoją integralność psychiczną, której nie ma.
Agresor to zawsze ten, kto poprzez ofiarę leczy własne rany psychiczne, traumy i lęki
Na przykład Rosjanie mówią, że niepodległa Ukraina jest dla nich zagrożeniem, „anty-Rosją”, jak mówi Putin, i dlatego są zmuszeni nas atakować. To obłuda. Oni nie boją się Ukrainy, tylko nią pogardzają. Zaatakowali ją właśnie dlatego, że uważali ją za łatwą zdobycz. Gdyby naprawdę się bali, to przynajmniej starannie przygotowaliby się do ataku. Tak jak Izrael w przypadku Iranu – to był starannie zaplanowany atak. Izrael naprawdę ma powody, by uważać Iran za zagrożenie, ponieważ od dziesięcioleci różni przedstawiciele tego kraju głoszą, że ich celem jest zniszczenie Izraela.
Czy Ukraina oświadczyła coś podobnego w stosunku do Rosji? Oficjalnie – ani razu, ponieważ siły są nierówne. Nie było tego też w świadomości społecznej. Ukraińcy nie widzieli w Rosjanach ani zagrożenia, ani narodu wrogiego. Wręcz przeciwnie, odnosili się do nich życzliwie. I okazało się, że to była ukraińska ślepota.
Ukraina nie stanowiła dla Rosjan żadnego realnego zagrożenia, dlatego nie odczuwali oni strachu. Być może był to strach Putina o stabilność swojego reżimu. Podobny niepokój odczuwają obecnie kontynentalne Chiny wobec Tajwanu. Tam istnieje jeden naród, ale są dwa systemy. Chiny żyją w rzeczywistości totalitarnej, Tajwan w demokratycznej. Jak wyjaśnić Chińczykom z Chin, że muszą żyć w niewoli, skoro ich rodacy z Tajwanu żyją w wolności? Dlaczego władza ma należeć do Xi Jinpinga? I dlaczego musi być tak brutalna? Trudno to wyjaśnić.
Prawdopodobnie Putinowi również trudno było wyjaśnić, dlaczego Rosjanie mają niezmienną władzę, podczas gdy Ukraińcy, którzy w wyobraźni kremlowskiego dyktatora są tacy sami, ciągle zmieniają przywódców swego kraju – i normalnie funkcjonują. Tyle że agresor nie boi się nas.
Agresor atakuje ofiarę, która w jego wyobraźni jest słabsza. Tak postępują wszystkie drapieżniki. Nie atakują tych, którzy mogą im sprostać. To prawo natury i polityki
Ucieczka od równości
Często mówi się, że obecnie na świecie nie ma już dorosłych. Co to oznacza?
Moim zdaniem tak jest. Chodzi o to, że obecnie nie ma nikogo, kto mógłby uporządkować chaos panujący na świecie.
Kogo można obecnie nazwać dorosłym? Ursulę von der Leyen, która jest konsekwentna w swoich działaniach i myśli w kategoriach globalnych?
Ursula von der Leyen również budzi wątpliwości. Jest w podwójnej sytuacji: z jednej strony deklaruje zdecydowanie, skuteczność i bezkompromisowość, ale z drugiej – nie jest w stanie zrealizować żadnej ze swoich deklaracji. Czy to postawa dorosłego? Nie wiem.
Moim zdaniem dorośle zachowuje się dziś Izrael. Zidentyfikował zagrożenie, opracował strategię, jak się go pozbyć lub je zmniejszyć. Strategia była dobrze przemyślana, skalkulowana i zrealizowana. Czy ktoś jeszcze dziś tak postępuje? Być może Ukraina. Wbrew okolicznościom, w których obecnie żyjemy, zachowujemy się adekwatnie, ponieważ chcemy przetrwać jako naród. Nasze działania są co najmniej niesprzeczne z tym celem, odpowiadamy wrogowi. To działania dorosłych ludzi. Natomiast działania sprzeczne z deklarowanym celem, takie jak korupcja, bezsensowne decyzje zarządcze, porażka mobilizacji, nie są dojrzałe.
Dlaczego ludzie są skłonni popierać reżimy autorytarne czy populistów? Dlaczego właśnie teraz populistom sprzyja koniunktura?
Nie każdy reżim populistyczny przekształca się w autorytarny. Jeśli spojrzeć na to z psychologicznego punktu widzenia, to dla mnie jest to wskaźnik tego, czy społeczność, naród lub społeczeństwo potrafi lub nie potrafi zarządzać sprzecznościami. Społeczeństwo składa się bowiem z ludzi i grup o różnych, czasem sprzecznych, interesach. Jednym ze sposobów radzenia sobie z tym jest tłumienie tego, co nie jest uważane za akceptowalne, eliminowanie w dowolny sposób: zakazywanie, niszczenie, izolowanie itp. Tak właśnie działa autorytaryzm. Dlaczego to jest atrakcyjne? Bo dla wielu jest zrozumiałe. Wiele osób z wewnętrznymi sprzecznościami zachowuje się tak samo.
Po prostu określasz coś jako akceptowalne, a czegoś się pozbywasz na różne sposoby i żyjesz w pozornej normalności. Zazwyczaj płacisz za to nerwicami czy innymi zaburzeniami, konfliktami z ludźmi
W społeczeństwie demokratycznym strefa tej marginalizacji jest niewielka. Większość żyje w sytuacji równości. Istnieje stały dialog i dostosowywanie się ludzi o różnych poglądach do współistnienia. To trudne, nie zawsze zrozumiałe i słabo kontrolowalne, czasami ludzie są niezadowoleni. W takich warunkach pojawiają się różne zjawiska polityczne, na przykład popyt na populistycznych przywódców. Człowiek oczekuje, że pojawi się ktoś, kto rozwiąże między innymi jego problemy.
Dlaczego nawet wykształceni ludzie ulegają manipulacjom politycznym?
Bo wykształcenie nie ma tu nic do rzeczy.
W przypadku osoby wykształconej niezaspokojone potrzeby są odczuwalne tak samo, jak w przypadku osoby niewykształconej. Zmęczenie systemem jest takie samo u wszystkich. Życie każdego człowieka jest niedoskonałe. Zarówno osoby niewykształcone, jak wykształcone są w równym stopniu rozczarowane. W równym stopniu potrzebują lepszej realizacji swoich interesów.
Największa postać wśród żyjących
Amerykański prezydent jest klasycznym przykładem skutecznego narcyza w polityce. Na czym polega siła i słabość takich ludzi w przestrzeni politycznej?
Pomimo licznych ostrzeżeń związanych z jego prezydenturą, pomimo tego, że dzieli amerykańskie społeczeństwo i połowa Amerykanów nie akceptuje go i nie uznaje za swojego prezydenta, Trump odnosi sukcesy w wyborach. Czy jest skutecznym prezydentem? Tego jeszcze nie wiemy. Raczej nie.
Siła osobowości narcystycznych polega na umiejętności bycia bardziej przekonującym od innych w obietnicach. Tacy ludzie wierzą w swoje niezwykłe zdolności, wierzą, że przewyższają umiejętnościami wszystkich innych. Narcyzi są przekonani, że są najlepsi we wszystkim. A ludzie chcą wierzyć, że ktoś taki istnieje i że istnieją proste odpowiedzi na ich egzystencjalne pytania.
Kim jest Donald Trump z punktu widzenia psychologii politycznej: charyzmatycznym przywódcą, populistą czy manipulatorem?
Wszystkim tym razem.
Skąd ta jego pewność, że Putin go szanuje? Dlaczego wciąż mówi o tym, że wszyscy go bardzo cenią?
Bo nie jest w stanie pojąć, że ktoś może postrzegać go inaczej niż on sam siebie postrzega. Amerykański prezydent uważa się za największą postać wśród wszystkich żyjących. Nie dopuszcza do siebie innej opinii, bo ona by go zabiła.
Nie ma dla niego znaczenia, co o nim myśli ukraiński przywódca, Zełenski nie jest dla niego ważny jako człowiek. Nie pasuje do jego obrazu świata i struktury jego osobowości. Natomiast Putin jest dla niego niezwykle ważną osobą, na nim się wzoruje.
Dla Trumpa ważne jest, co Putin myśli, dlatego trzyma się idei, że kremlowski dyktator go szanuje
Coś się zmieni dopiero wtedy, gdy Trump zdejmie Putina ze swojego piedestału. Widzimy już oznaki, że tak może się stać, jasny obraz rosyjskiego przywódcy nieco już w głowie Trumpa przygasł. Ale zobaczymy, czy ta tendencja będzie się rozwijać. Dopóki Putin jest na piedestale Trumpa, prezydent USA będzie trzymał się przekonania, że Putin też go kocha.
Skoro Putin jest psychopatą, a Trump narcyzem, to czy to oznacza, że rosyjski prezydent jest silniejszy? Bo narcyzi są wrażliwi, a psychopaci nie.
Osoba o strukturze narcystycznej jest bardziej wrażliwa, ponieważ jest chronicznie uzależniona od wrażenia, jakie wywiera na innych ludziach. Uznanie innych jest dla niej źródłem życiowej energii. Psychopaci nie są uzależnieni od innych. Oni potrzebują innych tylko po to, by realizować swoje zamierzenia. Po prostu wykorzystują innych dla swoich interesów.
Dlaczego Trump tak słucha Putina? Czym kremlowski dyktator podbija jego ego?
Prezydent USA podziwia wszystkich autorytarnych przywódców, a Putina szczególnie. Jednocześnie bardzo ważne jest dla niego, by ten podziw był wzajemny. Szef Rosji doskonale o tym wie i skutecznie to wykorzystuje. Mimo niektórych [krytycznych] wypowiedzi Trumpa pod adresem Putina, ten ostatni podąża za amerykańskim prezydentem we wszystkim, nie wchodzi z nim w konflikt w żadnych okolicznościach. Wręcz przeciwnie – tylko mu się podlizuje. Ze strony Putina to gra, z punktu widzenia Trumpa konieczność życiowa. On tak żyje i tak myśli, a Putin się tym bawi.
Dlaczego prezydent USA często zmienia zdanie, łatwo łamie obietnice, dziś mówi jedno, a jutro coś innego? To sprytna manipulacja polityczna, gra czy zaburzenie psychiczne?
Nie sądzę, żeby to było zaburzenie psychiczne. Jedyne, co interesuje Trumpa, to potwierdzenie jego wielkości w jakiejkolwiek formie. To jest to, dla czego żyje. Chce udowodnić sobie i światu, że jest „naj-naj-naj...”. Jednak rzeczywistość bardzo mu w tym przeszkadza. Nie zakończył wojny w ciągu 24 godzin, cła nie ożywiają amerykańskiej gospodarki, inne kraje nie całują jego butów po zniewagach. Świat ma własną logikę, która nie bardzo zgadza się z fantazjami Trumpa. Dlatego jest zmuszony nieustannie zmieniać interpretacje tego, co się dzieje, na swoją korzyść.
Trump mówi różne rzeczy, bo nie ma innych wartości, celów poza potwierdzeniem własnej (pozornej) wielkości. Wszystko, co mówi, służy temu motywowi, a nie motywowi bycia konsekwentnym
Jeśli chodzi o manipulację polityczną, to często ma ona jakiś ukryty cel, którego nie zawsze znamy. Cel Trumpa, jak cel dziecka, jest oczywisty.
Niedawno w jednym z wywiadów powiedziała Pani, że Trump nie ma poczucia humoru. Po co w polityce poczucie humoru?
Politycy nie muszą mieć poczucia humoru; Zełenski jest pod tym względem raczej wyjątkiem niż regułą. Poczucie humoru nie jest głównym narzędziem pracy polityka. Nie sądzę, by jego brak przeszkadzał Trumpowi. Gdyby jednak rozumiał humor, byłby bardziej wrażliwy na publiczne wypowiedzi, które często są zawoalowane i wykorzystują te same metody co humor. Ludzie mówią jedno, a mają na myśli coś innego. Tak działa humor. Jego brak pozbawia Trumpa pewnej politycznej zręczności. Jego metoda jest prosta, a sposób działania polega na tym, że nie dostosowuje się, nie wychwytuje, kto co powiedział, tylko łamie wszelkie konteksty. Dlatego nie potrzebuje humoru.
W biograficznym filmie „Wybraniec” Trump dzieli ludzi na wyższych i niższych od siebie, próbując zmienić pierwszych w drugich. Nie interesują go normalne relacje międzyludzkie. Jak w takich warunkach komunikować się z nim, by osiągać cele?
To zależy od tego, w jakiej pozycji się znalazłeś, wyższej czy niższej. Jeśli w niższej, to niewiele można zrobić, bo dla niego nie istniejesz. Jedyne, co jest w stanie zaakceptować, to zachwyt, uległość, służalstwo itp. I tutaj jest bardzo mało miejsca na manewr, ponieważ on nie pozostawia go tym, którzy są niżej. To znaczy: albo Trumpowi schlebiasz, albo cię nie ma.
Tak właśnie zachowuje się obecnie otoczenie Trumpa. Po prostu mu schlebia, by przetrwać w jego systemie politycznym. Wszyscy, którzy zaczynają mu się sprzeciwiać, znikają.
Ale jeśli jesteś wyższy, otwiera się przed tobą cała gama możliwości, które ma obecnie na przykład Putin.
Jeśli jesteś wyższy od osoby z narcystyczną osobowością, masz niemal nieograniczone możliwości kierowania nią. Twoja pochwała staje się bronią jądrową
Sprawa z Putinem wygląda dziś tak, a nie inaczej, bo Trump z jakiegoś powodu uznaje go za wyższego od siebie. Ale z czasem to może się zmienić...
Historia krajów Europy Wschodniej, w szczególności Ukrainy, może wiele nauczyć współczesną Amerykę. Może ją nawet uratować, uważa Marci Shore, badaczka historii Europy Wschodniej na Uniwersytecie Yale, obecnie wykładająca w Munk School of Global Affairs & Public Policy na Uniwersytecie w Toronto.
W marcu 2025 roku Marci Shore, jej mąż Timothy Snyder, także sławny historyk, oraz profesor filozofii Jason Stanley, ich kolega, ogłosili, że opuszczają Stany Zjednoczone, ponieważ dostrzegają oznaki przekształcania się kraju w dyktaturę. W dostrzeżeniu tych przemian pomogło Shore doświadczenie związane z badaniem nazizmu i faszyzmu w Europie w pierwszej połowie XX wieku.
Dziennikarze niezależnego ukraińsko-angielsko-rosyjskojęzycznego serwisu The New Voice of Ukraine (NV) spotkali się ze znaną naukowczynią w Kijowie. Opowiedziała im o swojej przeprowadzce do Kanady i wyznała, że nadal jest obiektem prześladowań i gróźb ze strony zwolenników prezydenta Donalda Trumpa.
W rozmowie wielokrotnie wracała do tych doświadczeń, wyjaśniając, jak przekształcają się i upadają reżimy demokratyczne, w którym momencie rozpoczęła się erozja demokracji w USA, co może ją uratować i w jakim stopniu zachodnia cywilizacja zależy dziś od wyniku wojny w Ukrainie.
Marci Shore
NV: – Jak Pani, naukowczyni zajmująca się Europą Wschodnią, postrzega dziś Ukrainę?
Marci Shore: – Dostrzegam niesamowite napięcie duchowe i intelektualne, które można wyczuć w ukraińskim społeczeństwie. Bardzo silnie odczułam to podczas Arsenału Książkowego [w dniach 29 maja – 1 czerwca Marci Shore wzięła udział w XIII Międzynarodowym Festiwalu „Arsenał Książkowy” w Kijowie – red.], w dyskusjach na temat ukraińskiego doświadczenia wojny.
Bliskość śmiertelnych zagrożeń i jednocześnie świadomość wartości życia skłaniają ludzi w Ukrainie do myślenia w sposób, w jaki być może nigdy nie myśleliby w innych okolicznościach. I do wychodzenia daleko poza granice codzienności, dostrzegania bezpośredniego związku między własnym życiem a wartościami, do codziennego weryfikowania swoich ideałów. To dla mnie zaszczyt, że zaproszono mnie do udziału w tych rozważaniach.
Moim zdaniem w Ukrainie trwa obecnie najbardziej intensywny proces intelektualny na świecie
W Ukrainie naprawdę dużo myślimy o przyszłości, mamy wiele różnych pomysłów na to, co powinno się stać z krajem po wojnie. Zarazem kiedy patrzymy na starą Europę i Stany Zjednoczone, wydaje nam się, że ich społeczeństwa w jakiś sposób utraciły swoje wielkie jednoczące marzenia. Nie widzimy ambitnych i wszechstronnych idei dotyczących przyszłości zachodniego świata. Czy to tylko nasze wrażenie jako bardzo młodego narodu, czy naprawdę coś się stało z koncepcją przyszłości zachodniego świata?
Myślę podobnie, ale nie jest to typowe dla człowieka Zachodu. Bo jestem kosmopolitką, którą obecnie nazywa się zdrajczynią za to, że opuściłam Amerykę. Jednak czuję, że Ukraina jest awangardą. Jeśli ten świat ma przyszłość, to właśnie to miejsce będzie jej nosicielem.
Moim marzeniem jest pokonanie rosyjskiego reżimu. Nie widzę żadnej możliwości negocjacji, myślę, że potrzebujemy całkowitego upadku rosyjskiego reżimu, całkowitego restartu od zera
Wtedy zobaczymy upadek Łukaszenki i innych dyktatur. Myślę, że ta fala ostatecznie położy kres tyranii w Iranie i podda w wątpliwość wszystko, co obecnie robi Donald Trump w Stanach Zjednoczonych.
Marzę, że Ukraina się odrodzi – ale nie po to, by naśladować Zachód. Bo widzimy, że Zachód się rozpada i nie ma dla Ukrainy żadnych przydatnych lekcji. Ważne jest, by Ukraina porzuciła model: „dogonić i naśladować Zachód”. Model Ukrainy musi być awangardowy, własny.
Mówi Pani, że Ukraina nie powinna powtarzać drogi krajów zachodnich, gdy tymczasem my, w tej części świata, przez długi czas żyliśmy marzeniami o amerykańskiej demokracji i wolności. To właśnie idea Ameryki zainspirowała wiele ruchów demokratycznych tutaj, w Europie Wschodniej. Co się stało z tą ideą? W którym momencie wszystko zaczęło iść nie tak?
Powiedziałabym o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Ameryka nigdy nie była taka, jaką wyobrażała sobie reszta świata. A zwłaszcza taka, jaką widzieli ją mieszkańcy Europy Wschodniej, ukształtowani przez komunizm. Ameryka była dla nich miejscem antysowieckim, czymś w rodzaju raju. Była i częściowo nadal jest dla tych ludzi krajem wolnych i ojczyzną odważnych.
Być może pamiętacie moment, kiedy Alexander Vindman, amerykański oficer pochodzenia ukraińskiego, zeznawał podczas pierwszego procesu Trumpa w 2019 roku [Vindman zeznawał przed Kongresem w sprawie tzw. skandalu Trump – Ukraina, dostarczając dowodów, które doprowadziły do ??oskarżenia Trumpa o nadużycie władzy i pierwszej próby jego impeachmentu – red.]? Swego czasu jego ojciec Alexandra wraz z synami uciekł z sowieckiej Ukrainy. I oto Alexander Vindman, który zrobił karierę wojskową w USA, wstaje, by złożyć zeznania przeciwko Trumpowi, a na końcu przemowy zwraca się do swojego ojca i mówi: „Nie martw się, tato. Tutaj, w tym kraju, nie muszę się bać mówić prawdy”.
W tym momencie chciałam go objąć i płakać, bo taką absolutną wiarę w Amerykę może mieć tylko ktoś, kto uciekł z Związku Radzieckiego. Użył słowa „prawda” nie w angielskim znaczeniu, ale tak, jak rozumieją je dysydenci w krajach komunistycznych
W Kongresie Alexander Vindman powiedział: „Tutaj nie muszę się bać mówić prawdy”. Oczywiście, to nie była prawda, ponieważ musiał się bać, ponieważ represje za prawdę były faktem. Już wtedy nie żyliśmy w państwie, w którym panowałaby praworządność. System się rozpadał. Mieliśmy niezwykle skorumpowany rząd. Ale wiara Vindmana była tak szczera, wyrażał takie zrozumienie Ameryki, jakie znałam od wielu moich przyjaciół i kolegów, których wizja Ameryki ukształtowała się pod wpływem ich doświadczeń życia poza Ameryką.
Mówi Pani, że to była fantazja. A jaka jest rzeczywistość?
Rzeczywistość polega na tym, że Stany Zjednoczone są krajem niezwykle skonfliktowanym. Z jednej strony istnieją piękne ideały, z drugiej – ideały te nigdy nie zostały zrealizowane. Jesteśmy krajem zbudowanym na niewolnictwie. Tak było od początku i trwało to długo. Jesteśmy krajem, który podczas II wojny światowej wysłał do Europy wojska podzielone według kryterium rasowego, by walczyć z nazistami. Wyobraźcie sobie: walczyliśmy z europejskim rasizmem za pomocą naszych wojsk podzielonych według kryterium rasowego.
Hitler stworzył prawa norymberskie na wzór amerykańskich praw Jima Crowa, które były szeroko stosowane na Południu. Biali i czarni nie mogli jeść w tej samej restauracji, nie mogli chodzić na ten sam basen. W Ameryce trwało to jeszcze długo, nawet po upadku nazizmu
W Stanach Zjednoczonych do 1967 roku obowiązywały przepisy zakazujące małżeństw między członkami różnych grup etnicznych. Do 2003 roku obowiązywały u nas przepisy zakazujące związków homoseksualnych. Zmiany nastąpiły znacznie później niż w krajach Unii Europejskiej.
Funkcjonuje u nas również system masowego więziennictwa; co trzeci czarny mężczyzna w Ameryce trafia do więzienia. Istnieje też u nas masowa przemoc z użyciem broni. To nie przemoc polityczna, to codzienna przemoc uliczna. Wy macie aplikację z syrenami, które ostrzegają o atakach rakietowych, a Uniwersytet Yale ma aplikację, która ostrzega o strzelaninie w sąsiedztwie i zaleca, by nie odwiedzać tej okolicy, dopóki policja nie zakończy pracy. Strzelaniny stały się codziennością.
Opuszczając Stany Zjednoczone powiedziała Pani, że to właśnie historia Europy Wschodniej pomogła Pani rozpoznać początki reżimu faszystowskiego w USA. Jakie były według Pani te oznaki faszyzmu? I w którym momencie zaczęła się erozja demokracji?
Poczucie zmian w amerykańskiej polityce pojawiło się u mnie już w 2008 roku, kiedy kandydatem Partii Republikańskiej i przeciwnikiem Baracka Obamy w wyścigu prezydenckim został John McCain, który na swoją kandydatkę na wiceprezydenta wybrał Sarah Palin. Przemówienia Palin, które nie były oparte na obiektywnej rzeczywistości, a były skrajnie populistyczne, przerażały mnie. Zobaczyłam osobę gotową powiedzieć każde kłamstwo, by zyskać sympatię ludzi, osobę niemającą żadnych granic.
McCain nie był taki jak Palin, ale z jakiegoś powodu ją wybrał. Ten sojusz między tradycyjnym republikaninem a radykalną prawicą przypomniał mi doświadczenia krajów europejskich, kiedy konserwatywni politycy Europy Wschodniej od początku zachęcali prawicowe i faszystowskie ruchy lub szli z nimi na kompromis, nie rozumiejąc ich wpływu. Tak jak to zrobili Ion Antonescu w stosunku do Żelaznej Gwardii w Rumunii czy Miklós Horthy w stosunku do Partii Strzeleckiej w Węgrzech w latach 40. XX wieku.
We wszystkich tych przypadkach konserwatywni przywódcy potrzebowali czasu, by zrozumieć, że nowa prawica to nie tylko bardziej energiczna wersja nich samych, ale dżin faszyzmu, którego wypuścili z butelki
McCain też w końcu to zrozumiał i wydaje się, że poczuł ulgę, gdy przegrał z Obamą.
Wtedy wydawało się nam, że historia tych radykalnych idei wśród republikanów dobiegła końca. Jednak ujawniła się ona z pełną mocą podczas pierwszej kadencji Trumpa, a dziś Partia Republikańska jest de facto opanowana przez ten ruch i próbuje zmienić Amerykę.
Jak wygląda dziś amerykański opór?
Kiedy Trump wygrał w 2016 roku, wielu moich kolegów mówiło, że to oczywiście źle, ale z nami wszystko będzie dobrze, bo mamy system kontroli i równowagi [checks and balances – red.]. Ten system stał się czymś w rodzaju mantry z jogi. Nasz podział władzy i zaufanie do sądownictwa były naprawdę zaawansowane, bo jeśli nawet Sąd Najwyższy rzeczywiście upadł z powodu nominatów Trumpa, to przecież inne sądy działają. Problem polega na tym, że wyrok sądu przestał być dla władzy wykonawczej absolutnym wezwaniem do działania. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by władza wykonawcza odmówiła respektowania systemu kontroli i równowagi. A teraz właśnie tak się dzieje.
Nie mamy w tym żadnego doświadczenia. Teraz pytanie brzmi, czy ktoś użyje przemocy. Bo co się stanie, jeśli sądy będą domagać się wykonania swoich orzeczeń, a prezydent powie: „nie”? Kto wtedy przymusi kogo? Obawiam się, że zmierzamy ku wojnie domowej, że to wszystko zakończy się przemocą.
Wracając do Ukrainy: dla wielu krajów Europy Wschodniej przystąpienie do Unii Europejskiej było niegdyś nadrzędnym celem – tak jak dla nas teraz. Widzimy jednak, że ich demokracje nie stały się silniejsze. Wręcz przeciwnie: jakby straciły cel, stały się bardziej podatne na zagrożenia. Widzimy to na przykładzie Polski, Węgier, Słowacji. Dlaczego tak się stało?
Należy tu wziąć pod uwagę kilka czynników. Jednym z nich jest to, że akcesją Unia Europejska działała jak bodziec do dobrego zachowania. Ale gdy tylko stałeś się jej członkiem, okazało się, że w Unii nie ma już żadnego mechanizmu kontroli nad tobą. Wydawałoby się, że Viktor Orbán nie może robić tego, co robi, ponieważ Węgry są członkiem UE – ale on nadal to robi. Mieszkając w Polsce naiwnie sądziłam, że drakońskie przepisy dotyczące aborcji są w unijnym kraju niemożliwe, ale znów się pomyliłam. Tak więc UE nie ma realnej siły przymusu.
Kolejny czynnik: naiwnie sądziliśmy, że liberalizm i demokracja są ze sobą powiązane. Jeśli masz wolny rynek, masz liberalizm. Niemcy wierzyli, że można okiełznać Putina, handlując z nim. I że na pewno nigdy nie zrobi nic strasznego, ponieważ nie leży to w jego interesie gospodarczym. Okazuje się, że to nieprawda.
To, czego powinniśmy się nauczyć już w latach 30. XX wieku, to fakt, że liberalizm i demokracja nie są tym samym. Ludzie mogą demokratycznie głosować na faszyzm
Co może ostatecznie zatruć ukraińską demokrację na drodze do UE?
Kiedy jako historyczka rozmawiam teraz z ukraińskimi studentami, zwłaszcza z młodzieżą, widzę jedno: skala waszych cierpień, śmierci, męczeństwa i ofiar doprowadzi do ogromnej pokusy mitologizowania przeszłości. Bardzo trudno będzie tego nie robić, ponieważ wasza ofiara jest tak realna, tak bezpośrednia i tak głęboka. I mówię im: „Wasz autorytet na arenie międzynarodowej, wasza zdolność do przemawiania z pozycji moralnego autorytetu nie będzie wynikać z tego, że pochodzicie z narodu, który od niepamiętnych czasów był niewinny – bo takiego narodu nie ma. Nie ma kraju, który nie miałby ciemnych momentów w swojej historii”. Ale ta mitologizowana moralna słuszność staje się pokusą dla każdego kraju – od Polski po Amerykę.
Wasza pozycja na arenie międzynarodowej będzie wynikać z waszej zdolności do patrzenia na przeszłość z szeroko otwartymi oczyma i nacisku na mówienie prawdy. Jeśli będziecie w stanie to zrobić, właśnie to poprowadzi was naprzód.