Exclusive
20
min

Skandal stanikowy, czyli celebryci udają obrońców

Co łączy matkę chrzestną żony prezydenta Zełenskiego, biustonosze i siły zbrojne? Wielki i nieprzyjemny skandal

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Żołnierze 128 Karpackiej Brygady Desantowo-Szturmowej podczas szkolenia. Fot: AA/ABACA/Abaca/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Pewnego czerwcowego poranka Alina Sarnacka, mieszkanka Kijowa, sierżant w Siłach Zbrojnych Ukrainy i medyczka pola walki w jednej z kompanii kijowskiej obrony terytorialnej, weszła do metra. Zobaczyła tam plakat ze zdjęciem aktorki Oleny Krawiec [prywatnie dawnej koleżanki Wołodymyra Zełenskiego z kabaretu i matki chrzestnej jego żony – red.] krótkim tekstem, będącym rzekomo cytatem z wypowiedzi żołnierki o pseudonimie „Pirania”: „Były chwile, kiedy bielizna nie trzymała, więc przy wykonywaniu zadania moje piersi po prostu wypadały z biustonosza”. Na dole plakatu – logo marki brabrabra.

Skandaliczna reklama, która wywołała powszechne oburzenie. Zdjęcie: Facebook / Ana More

Później dzięki Google udało się znaleźć prawdziwą „Piranię” – Julię Malę, starszą sanitariuszkę z 503. oddzielnego batalionu piechoty morskiej. Nikt nie zapytał jej o zgodę na użycie jej imienia i cytowanie jej słów. Później okazało się, że te cytaty pochodziły z zamkniętej ankiety na temat potrzeb walczących kobiet i weteranów.

Medyczka bojowa Julia Mala była oburzona reklamą. Zdjęcie: instagram.com/mala_yuliia

Mówiąc wprost, grupa ludzi, którzy nie doświadczyli wojny, postanowiła na niej zarobić, powołując się na osobiste doświadczenia walczącej kobiety i umożliwiając jej identyfikację – do czego nie miała żadnego prawa. Na dodatek brabrabra to marka o białoruskich korzeniach, której pracownicy jeszcze w 2017 roku narzekali na spadek sprzedaży, bo młode pokolenie przestało się interesować jej produktami.

W kampanii zaangażowano jeszcze kilka innych, znanych z mediów kobiet: piosenkarkę Nadię Dorofiejewą, instagramerkę Daszę Kwitkową i prezenterkę telewizyjną Nadię Matwiejewą.

Nietrudno się domyślić, że i one nigdy nie miały nic wspólnego wojskiem. Nie mają więc pojęcia, jak to jest na misji bojowej – w staniku czy bez

Maryna L. służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy już od kilku lat. Tak opisuje prawdziwe problemy kobiet w wojsku:

- Chciałabym zobaczyć chociaż jeden z tych tak bardzo reklamowanych kobiecych mundurów, o woskowej bieliźnie dla żołnierek już nie wspominając. Przez ostatnie 6 lat marzyłam o koszulce pasującej do mojego munduru. I nigdy nie otrzymałam żadnego munduru w moim rozmiarze – tylko numer butów pasował. Nie skamlałam, nie jęczałam i nie krzyczałam na całe gardło o ciężkim życiu kobiet w wojsku. Oto jak służymy. A tu nagle ktoś troszczy się o nas, biedne, pokrzywdzone kobiety w wojsku, i chce nam dać markowe majtki z magazynu...

Przypadek brabrabry utwierdził mnie w przekonaniu, że kampanie reklamowe potrzebują zmian jakościowych i nowych twarzy. Sanitariuszka piechoty morskiej Julia Mala potrafiła świetnie zobrazować problem z bielizną dla żołnierek. Billboardy z „Piranią” w metrze naprawdę mogłyby przyciągnąć uwagę ludzi. I byłaby to dobra kampania społeczna, która nie sprowadzałaby się do rechotu z „podskakujących cycków”.

Marketerzy mogą wciąż myśleć, że ukraińskie społeczeństwo się nie zmieniło, i nadal umieszczać na okładkach matkę chrzestną prezydenta czy aktorki z wątpliwych seriali telewizyjnych

Często mówi się, że weterani nie są ludźmi mediów, więc nie mogą być wykorzystywani w reklamie. Ale jest to zużyty stereotyp.

Nie tak dawno weteran Ołeksandr Teren stał się nowym bohaterem udanego projektu telewizyjnego „Kawaler”. Ten były kijowski barista zgłosił się na ochotnika na wojnę i stracił nogi podczas wyzwalania obwodu charkowskiego w 2022 roku. Pojawienie się Saszki w takim projekcie to sposób na dotarcie do masowej publiczności, która nie interesuje się polityką ani wojną. Można bowiem pokazać społeczeństwu, że facet na protezach to nie jest ktoś, komu można tylko współczuć – albo się od niego odwrócić. To ważne, bo w wyniku wojny będziemy mieli całe pokolenie niepełnosprawnych młodych ludzi.

Ołeksandr Teren stracił podczas wojny obie nogi. Zdjęcie: Facebook / terenRV

Dobry przykład współpracy reklamowej z wojskiem dała niedawno marka Solo for diamonds. Posiada ona kolekcję spersonalizowanych pierścionków, z których jeden nosi nazwę Karaya – na cześć słynnego pilota, Bohatera Ukrainy Wadyma Woroszyłowa. Osobiście brał on udział w projektowaniu biżuterii i jak można się spodziewać, ma ona kształt samolotu. W reklamie wystąpił z żoną i przyznał, że zainspirowała go miłość i rodzina.

Śmierć słynnej ratowniczki medycznej i dziennikarki Iryny Cybuch była dla społeczności ukraińskiej prawdziwym dramatem. Marzyła o rodzinie, dzieciach i grządkach z pomidorami. Zginęła pod Charkowem. Swego czasu magazyn „Elle” przeprowadził z Iryną wywiad, który zilustrował fotografiami ze specjalnej sesji zdjęciowej. Czymś odświeżającym było nareszcie poznać historię kobiety mającej cel, a nie kochanki oligarchy, która martwi się, czy powinna skrapiać się perfumami marki Chanel, czy Dior. Podczas pogrzebu Iryny we Lwowie wiele osób niosło portrety zrobione przez fotografów „Elle” zdjęciowej.

Skandal z matką chrzestną żony prezydenta był o tyle potrzebny, że społeczeństwo zaczęło mówić o stosowności kampanii w odniesieniu do ukraińskich żołnierzy

Jeśli nowoczesne marki chcą sprzedawać swoje towary w Ukrainie, będą musiały uwzględniać sytuację w kraju i dać głos wojsku. Wojskowi powinni mieć głos, by mówić o sobie, swoich historiach i problemach. Weterani powinni być na billboardach – i mówić własnym głosem. Nie potrzebują szemranych pośredników, by rozmawiać z cywilami. Zwłaszcza jeśli te osobowości medialne nie stronią od zarabiania pieniędzy w Rosji.

Istnieje wyraźne poczucie, że społeczeństwo chce poznawać nowych bohaterów. Chce zaangażowania i empatii

Jeśli Olena Krawiec chce być użyteczna dla kobiet w wojsku, nie powinna kraść ich słów. Są lepsze sposoby na zwrócenie uwagi na Siły Zbrojne. Najlepiej robić to poprzez własne zaangażowanie w ważne sprawy. Obrończynie kobiet same poradzą sobie ze stanikami na froncie, bez obrzydliwych plakatów w metrze.

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, konsultant polityczny i medialny. Przez ponad 10 lat pracowała jako felietonistka parlamentarna. Pracuje zarówno z Censor.net, jak i Espresso. Jest autorem popularnych kanałów YouTube Censor.net i Showbiz. Specjalizuje się w polityce, ekonomii i technologiach medialnych.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.

Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.

Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.

Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.

Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy  – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.

Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.

Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.

Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością

Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.

Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.

Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.

Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.

Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.

20
хв

Kira: głosuję na Ciebie!

Jerzy Wójcik

 W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.

Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.

Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.

I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos. 

W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.

Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja

Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczek w wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.

A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.

Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. 

Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.

W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.

To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.

20
хв

Gdy milczenie jest najgorsze

Olena Klepa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Podczas zagrożenia szansa na życie to Twoje działanie. Można się tego nauczyć

Ексклюзив
20
хв

W podziemnej twierdzy armii ukraińskiej

Ексклюзив
20
хв

Profesor Roman Kuźniar: Rosję ta wojna powinna kosztować coraz więcej. Aż się udławi Ukrainą

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress