Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Kijów. Miasto legenda założone w 482 roku. Miasto, które przetrwało najazd mongolsko-tatarski w XIII wieku, uzyskało lokację na prawie magdeburskim w XV wieku, podniosło się z ruin po II wojnie światowej, przetrwało okupację bolszewicką, a dziś bohatersko opiera się wrogowi, terrorystycznemu państwu Rosji.
Piękny gigant na dwóch brzegach Dniepru, między którymi pociąg metra pędzi w czasie i przestrzeni jak metalowa bestia
Najlepszą terapią na poprawę nastroju jest wjazd kolejką linową z Podola na Wzgórze Wołodymyrskie, skąd roztacza się najpiękniejszy widok na miasto.
Każdej wiosny w Kijowie zapomniana miłość na nowo rozkwita bzami w Ogrodzie Botanicznym, a latem, gdy idziemy na kijowskie plaże, wszelkie smutki są zmywane przez fale Dniepru i przenoszone do Morza Czarnego, a dalej, przez Bosfor i Gibraltar, do Oceanu Atlantyckie
Tak było zawsze i nawet jeśli w przeszłości się gubiliśmy, wiedzieliśmy na pewno, że jest takie miejsce na ziemi, gdzie możemy się odnaleźć
Nawet w czasach wojny Kijów daje nam siłę. Odporność mieszkańców Kijowa jest przykładem i dumą dla świata. Cała Europa patrzy z podziwem, jak ukraińskie niezłomne miasto, w które uderzają śmiercionośne pociski, odpiera ataki. Kijów cierpliwie czeka, aż ponownie zgromadzimy się na naszych ulicach, aby pamiętać o tych, których już z nami nie ma, i świętować nasze Zwycięstwo i wolność w wielkiej europejskiej rodzinie dla nas, i dla nich.
Ludzie podczas ataku rakietowego na stacji metra Teatralna. Zdjęcie: Efrem LukatskyAP/East News
Ściana pamięci w katedrze św. Michała w Kijowie. Zdjęcie: Francisco Seco/AP/East News
Przerwa w dostawie prądu w Kijowie. Listopad 2023 r. Zdjęcie Evgeniy Maloletka/AP/East News
Pary tańczące na Wzgórzu Wołodymyrskim w Kijowie. 2023. Zdjęcie: Roman PILIPEY / AFP/East News
Pożegnanie zmarłego 23-letniego Vadyma Popelnyuka na Majdanie Niepodległości. 5 kwietnia 2024 r. Zdjęcie:Vadim Ghirda/AP/East News
Narodowe Muzeum Historii Ukrainy poświęcone II wojnie światowej. Fot: Vadim Ghirda/AP/East News
Dziewczyny na ulicy w Kijowie. Fot: Francisco Seco/AP/East News
Nowa 160-metrowa kładka pieszo-rowerowa w Obolonie. Fot: FB Kijów to moje ulubione miasto
Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Diana Balynska: Dlaczego większość Ukrainek za granicą pracuje poniżej swoich kwalifikacji? I co można z tym zrobić?
Antonina Kurec: To naprawdę paradoksalna sytuacja, kiedy kraje przyjmujące Ukraińców otrzymują wspaniałe zasoby edukacyjne i kadrowe, ale nie wykorzystują ich w pełni.
Statystyki są niepokojące: według socjologów około 68% ukraińskich migrantów w 2024 r. pracowało na stanowiskach poniżej swoich rzeczywistych kwalifikacji.
Tylko jedna trzecia dyplomowanych uchodźców znalazła pracę wymagającą wyższego wykształcenia. Dysponujemy potencjałem ludzkim, który może zmienić Ukrainę po wojnie.
Mowa tu o szeregu barier, znacznie głębszych niż tylko kwestia języka. Po pierwsze, mamy problem z regulacją zawodów i powolnym uznawaniem dyplomów, tzw. nostryfikacją. Dotyczy to zwłaszcza dziedzin wymagających licencji, takich jak medycyna.
Po drugie, niezwykle ważnym aspektem jest opieka nad dziećmi. Większość migrantów to kobiety z dziećmi. A pracodawcy, zwłaszcza w sektorach wymagających kwalifikacji, wymagają pełnego zatrudnienia.
Kwestia, gdzie umieścić dzieci w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym, staje się kluczowym czynnikiem ograniczającym dla wykwalifikowanych matek
Aby rozwiązać tę sytuację, potrzebne są wspólne programy między krajami. Oznacza to, że oprócz intensywnej nauki języka polskiego potrzebujemy szybkiej walidacji kwalifikacji, a także płatnych staży w sektorach deficytowych, takich jak opieka zdrowotna, logistyka czy energetyka. Bardzo potrzebne są również przedszkola zapewniane przez pracodawców lub państwowa pomoc w opiece nad dziećmi. Tylko w ten sposób będziecie w stanie wykorzystać ten „ukryty potencjał”, a co najważniejsze — ludzie powrócą do Ukrainy z nową, cenną europejską wiedzą specjalistyczną.
Kobiety z Ukrainy pracują za granicą najczęściej poniżej swoich kwalifikacji: Marek BAZAK/East News
Wspomniała Pani o nostryfikacji dyplomów. Biorąc pod uwagę, że jest to dość długi, wyczerpujący i kosztowny proces, czy istnieją jakieś sposoby, aby go uprościć?
Dobre pytanie. Współpracuję z uniwersytetami i wiem, że istnieją odrębne umowy o wzajemnym uznawaniu dyplomów akademickich między Polską a Ukrainą. Są jednak dziedziny, które wymagają dodatkowej weryfikacji.
Byłoby wspaniale, gdyby na szczeblu rządowym udało się uzgodnić jakiś fast track (przyspieszone procedury — red.) dla zawodów deficytowych, coś w rodzaju „zielonych korytarzy”. Albo stworzyć jeden e-rejestr, w którym można by od razu weryfikować te dyplomy.
W praktyce światowej stosuje się już tzw. skill bridges (mosty umiejętności), które są aktywnie wykorzystywane przez międzynarodowe firmy. Skupiają się one nie na ogólnych dokumentach, ale na tym, co dana osoba wie i potrafi. Podobne Skill Bridges działają już z powodzeniem w UE i Kanadzie.
Dobrą praktyką są centra oceny (assessment centers), gdzie sprawdza się praktyczne umiejętności, a nie tylko papier. Im częściej będziemy to robić, tym szybciej będziemy zapełniać miejsca pracy wykwalifikowanymi pracownikami.
Kobiety w „męskich” zawodach
Czy wzrost napięć społecznych i konkurencji na polskim rynku pracy może stać się zewnętrzną presją, która skłoni Ukraińców do powrotu do domu?
Nie uważam, że tylko ten czynnik będzie kluczowym katalizatorem masowego powrotu. Tak, nastroje społeczne ulegają wahaniom, ale większość Polaków nadal jest przychylna Ukraińcom.
Decyzja o powrocie jest podyktowana znacznie ważniejszymi powodami niż sytuacja na polskim rynku pracy. Przede wszystkim jest to bezpieczeństwo, zakończenie wojny. Po drugie, jest to dostępność lub brak mieszkania w Ukrainie. Nie możemy zapominać, że ogromna część ludzi po prostu nie ma dokąd wracać, ponieważ ich domy zostały zniszczone. Powrót dla was oznacza w rzeczywistości kolejny start od zera.
Abyście wrócili, Ukraina musi zaproponować wam zrozumiałą, uczciwą i motywującą strategię powrotu z namacalnymi ułatwieniami, programami uzyskania mieszkania i, co najważniejsze, gwarantowanymi miejscami pracy.
Pewność zatrudnienia i zapewnienia bytu rodzinie to kluczowy warunek powrotu.
Podejście to jest zgodne z praktyką EBRD i Banku Światowego w zakresie odbudowy powojennej.
Osobiście aktywnie angażuję się w dialog z międzynarodowymi partnerami na temat modeli powrotu wykwalifikowanych pracowników.
Jeśli chodzi o ukraiński rynek pracy: jacy specjaliści są obecnie najbardziej poszukiwani? Gdzie odczuwa się największy niedobór kadr, zwłaszcza biorąc pod uwagę potrzeby odbudowy?
W samym słowie „odbudowa” zawarte jest już budownictwo, gdzie obecnie istnieje największy popyt i największy niedobór kadr w Ukrainie. Wynika to nie tylko z migracji, ale także z faktu, że specjaliści w większości walczą na wojnie.
Bardzo poszukiwani są również specjaliści z zakresu energetyki i sieci. Wróg nieustannie bombarduje naszą infrastrukturę, dlatego ciągle potrzebujemy odbudowy. Równie pilnie potrzebni są logistycy, kierowcy. Są to branże, które, jak wiesz, krzyczą, że brakuje ludzi. Niedawno sama widziałam młodą dziewczynę-dźwigniarza i powoli zaczynamy przyzwyczajać się do widoku kobiet za kierownicą ciężarówek. Co ważne, wynagrodzenia w tych branżach również znacznie wzrosły. Pracodawcy są gotowi płacić, aby ludzie zajmowali te bardzo ważne stanowiska. Będzie to największa potrzeba w ciągu najbliższych 5 lat.
Kobiety sprzątają po kolejnym rosyjskim ataku na Kijów, 10.07.2025. fото: OLEKSII FILIPPOV/AFP/East News
W jaki sposób biznes i państwo powinny strategicznie zmienić swoje podejście, aby zapewnić kobietom realne możliwości rozwoju kariery?
Całkowicie słusznie podkreślasz, że Ukraina musi przemyśleć sposób, w jaki budujemy możliwości kariery dla kobiet. Potrzebujemy nie tylko równych wynagrodzeń, ale także głębokiego wsparcia systemowego. Takim systemowym wsparciem zajmuje się społeczność Women Leaders for Ukraine, a jako jej członkini osobiście uczestniczyłam w opracowaniu programu przygotowującego kobiety-liderki do pracy w energetyce. Kobiety uczyły się, zdobywały umiejętności techniczne i przywódcze, a prawie wszystkie uczestniczki projektu znalazły następnie zatrudnienie.
Jeśli chodzi o wsparcie społeczne, w Ukrainie istnieje już wiele bezpłatnych szkoleń i kursów dla kobiet, które zostały zmuszone do przejęcia biznesu porzuconego przez mężów, którzy wyruszyli na wojnę. Są to szkolenia z zakresu finansów, marketingu, logistyki. Dostępna jest również pomoc psychologiczna. Jednak niestety nie widzę jeszcze systemowych podejść społecznych (takich jak państwowe przedszkola lub pomoc w opiece nad dziećmi) na poziomie biznesu i państwa. To jest coś, co jeszcze trzeba wdrożyć.
A jak przebiega reintegracja i zatrudnienie weteranów? Czy są już jakieś systemowe programy?
To bardzo aktualny temat. Już w 2023 roku uruchomiono zakrojone na szeroką skalę programy (na przykład „Veteran Hub”), w ramach których pracodawcy otrzymywali bezpłatne szkolenia dotyczące adaptacji weteranów. Moje doświadczenie potwierdza, że takie programy są dość skuteczne w integracji weteranów z powrotem w środowisku pracy.
Popyt na weteranów jest duży, ponieważ wracają oni jako wspaniali liderzy. Posiadają cenne umiejętności nabyte w wojsku: determinację, krytyczne myślenie, umiejętność oceny ryzyka
Wielu weteranów po demobilizacji otwiera własne firmy. Zostali przedsiębiorcami, ponieważ głęboko odczuwają wartość życia i nie boją się ryzykować, chcą realizować swoje marzenia. To bardzo udany trend, a firmy są bardzo zainteresowane takimi pracownikami.
Jak sprowadzić ludzi z powrotem do Ukrainy?
Czy odczuwa się odpływ młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat, którzy wyjeżdżają za granicę na studia lub w poszukiwaniu perspektyw zawodowych? Jakie ryzyko to niesie?
Podczas wojny trudno jest operować dokładnymi danymi na temat tego, ilu młodych mężczyzn w wieku 18-22 lat faktycznie wyjechało. Musimy opierać się na statystykach z granic, a one nie dają jasnego obrazu tego, którzy z nich opuścili kraj na zawsze.
Jednak tendencja jest widoczna, na przykład mamy wysoki odsetek ukraińskich studentów w Polsce. Około 43% wszystkich zagranicznych studentów w roku akademickim 2023-2024 w Polsce to Ukraińcy. To duży odsetek.
Ryzyko związane z odpływem młodzieży jest dla Ukrainy znaczne: tracimy całą grupę, która tworzy innowacje.
W szczególności są to inżynierowie IT, ludzie z wyższym wykształceniem. Oczywiście można powiedzieć: niech te dzieci wyjeżdżają i uczą się, zachowują swoje zdrowie psychiczne w krajach, gdzie panuje pokój, a z czasem wrócą już wykształcone, aby odbudować Ukrainę. Ale aby wróciły, potrzebna jest platforma powrotu.
Z pewnością wprowadziłabym stypendia celowe na zasadzie „uczyć się i wracać” lub stypendia z gwarancją zatrudnienia w projektach odbudowy. Niezbędne są również preferencyjne kredyty hipoteczne dla młodzieży, ponieważ wielu z nich pochodzi z okupowanych terytoriów lub straciło mieszkanie z powodu wojny.
Wśród ekspertów pojawia się opinia, że powróci około 1/3 osób, które wyjechały. Czy zgadzasz się z tą prognozą? Co powinno być najważniejszym czynnikiem motywującym do powrotu?
Nie bardzo wierzę, że powróci tylko jedna trzecia, ale niech ta teza pozostanie. Powinna ona skłonić nasze państwo do podjęcia zdecydowanych kroków, aby tak się nie stało.
Po pierwsze, Ukraina musi wysłać jasny i silny komunikat, że kraj się zmienił. Dotyczy to zarówno świadczenia wysokiej jakości usług administracyjnych, jak i przejrzystości. Po drugie, chodzi o rolę w wielkiej odbudowie. Dla wykwalifikowanych specjalistów może to być oferta wyższego stanowiska, rozwoju kariery i, co niezwykle ważne, element misji – przekazanie europejskiego doświadczenia swojemu krajowi.
I co najważniejsze:
Program państwowy musi być taki sam dla tych, którzy byli za granicą, jak i dla osób wewnętrznie przesiedlonych. Nie można dzielić obywateli!
Powinna to być kombinacja ofert pracy, mieszkania i poczucia misji odbudowy.
Ukrainka podczas kursu kulinarnego, Оlsztyn, 2022. fото: Hubert Hardy/REPORTER
- Chcę przekazać jasny komunikat Ukraińcom za granicą: wasze doświadczenie w Polsce nie jest zmarnowanym zasobem. To podstawa powojennego rozwoju Ukrainy. Wracając do kraju przywieziecie ze sobą standardy Unii Europejskiej, jej wartości. Wiecie, jak wzmocnić biznes i państwo. Dlatego inwestujcie w tę wiedzę i doświadczenie, nie ulegajcie wpływom negatywnych narracji! Pracujcie, uczcie się, zdobywajcie wykształcenie. To wasza strategiczna inwestycja w waszą osobistą przyszłość, a także w konkurencyjność naszej Ukrainy w Europie.
Krystyna Leskakowa była w Ukrainie nauczycielką języka angielskiego, a obecnie uczy obcokrajowców języka fińskiego. Do Finlandii przyjechała w 2022roku ze swoją małą córeczką. Wybór kraju nie był przypadkowy — w fińskim mieście Tampere mieszka matka Krystyny.
— Mieliśmy gdzie się zatrzymać, a tym, którzy nie mieli gdzie się zatrzymać, w 2022 roku pomagał Czerwony Krzyż — opowiada. — Obecnie za to odpowiada już inna organizacja. Nowo przybyłym Ukraińcom, tak jak wcześniej, nadal się pomaga się: większość z nich osiedla się w dużych mieszkaniach przerobionych na akademiki. W trzypokojowym mieszkaniu może mieszkać kilka rodzin, z których każda ma swój pokój. Jeśli rodzina jest duża, może otrzymać osobne mieszkanie, ale tylko tymczasowo. Po upływie roku od przyjazdu osoba ma prawo do miejskiej rejestracji, a wraz z nią — nowe możliwości.
Jak wszędzie, w Finlandii ważne jest znajomość lokalnego języka. Krystyna nauczyła się fińskiego i obecnie nawet uczy go innych.
Do momentu uzyskania zameldowania jedyną dostępną pomocą finansową jest zasiłek dla uchodźców w wysokości około 300 euro miesięcznie. Po uzyskaniu zameldowania można ubiegać się o podstawową pomoc społeczną, która w przypadku osób bezrobotnych wynosi około 600 euro miesięcznie. Jednocześnie można otrzymać pomoc na opłacenie czynszu za mieszkanie. Przed uzyskaniem zameldowania opcja ta jest niedostępna, więc albo mieszkasz w akademiku, albo samodzielnie wynajmujesz mieszkanie.
Osoby, które przybyły do Finlandii, są rejestrowane na giełdzie pracy, gdzie dla każdego Ukraińca w wieku produkcyjnym opracowuje się plan integracji. Obejmuje on naukę języka fińskiego do poziomu A2-B1 (czasami nawet B2), potwierdzenie lub podwyższenie kwalifikacji, zatrudnienie.
Obecnie okres integracji skrócono z trzech do dwóch lat, a w ciągu dwóch lat bardzo trudno jest nauczyć się fińskiego od podstaw. Znam niewiele osób, które po trzech latach pobytu w Finlandii mają pewny poziom B1. Dlatego większość idzie do pracy fizycznej.
Ogólnie rzecz biorąc, w Finlandii do każdej pracy potrzebne są kwalifikacje. W 2002 roku wiele firm przymykało na to oko, ponieważ chciało pomóc Ukraińcom. Jednak nawet do pracy w sprzątaniu potrzebne są kwalifikacje, czyli dwa i pół roku nauki. Wielu Ukraińców uczy się na młodszy personel medyczny, aby pracować na przykład w domu spokojnej starości. Mężczyźni często idą na budowę lub zostają ślusarzami i elektrykami. Dobrze płatna jest tu praca spawacza, ale wszystko znowu sprowadza się do języka — bez fińskiego nie ma mowy.
Krystyna zaczęła uczyć się fińskiego jeszcze w Ukrainie
- I chociaż było to ponad dziesięć lat temu, w stresie wiele rzeczy sobie przypomniałam— mówi. — W 2022 roku mój poziom był gdzieś pomiędzy A1 a A2. Od razu zapisałam się na płatne kursy, gdzie nauka była bardziej intensywna. Równolegle zajęłam się potwierdzeniem mojego dyplomu nauczyciela. Aby mieć prawo do nauczania, na przykład w liceum, musiałam dokończyć naukę — na szczęście bezpłatnie — w wyższej szkole zawodowej.
Mój zawód jest w Finlandii bardzo poszukiwany — większość ludzi uczy się tu angielskiego. Ale bez znajomości fińskiego można znaleźć pracę tylko w szkole międzynarodowej. Chociaż Finowie tak bardzo kochają swój język, że nawet specjaliście, który w pracy używa wyłącznie angielskiego, pracodawca raczej zaproponuje opłacenie kursów fińskiego. Kończyłam jeden kurs za drugim, a potem trafiłam na praktykę zawodową do college'u, gdzie uczy się fińskiego imigrantów. Po praktyce zaproponowano mi stanowisko instruktora, który pomaga studentom. Moja fiński był już wtedy na poziomie B2, a teraz sama go uczę. Chociaż początkowo planowałam uczyć angielskiego.
Helsinki 2025
Zdaniem Krystyny, nawet jeśli pracujesz, możesz otrzymać pomoc finansową na opłacenie czynszu — wszystko zależy od poziomu dochodów. Jeśli wynagrodzenie jest niewystarczające, państwo rekompensuje brakującą kwotę. Ukraińcy, którzy nie pracują, żyją z zasiłku socjalnego w wysokości 600 euro miesięcznie. Za te pieniądze można przeżyć w Finlandii.
— Bo jeśli ktoś nie pracuje, rachunki za prąd i wodę również pokrywa pomoc społeczna. Głównym wydatkiem będzie jedzenie, a ubrania można po prostu kupować w second handach.
Dźwięk pary pozwala zapomnieć o wszystkich smutkach
W Finlandii stałymi klientami second handów mogą być ludzie zamożni, którzy traktują takie doświadczenie jako możliwość ekologicznego życia i nadania rzeczom drugiego życia. Finowie są dość oszczędni, mało kto żyje tu na szeroką skalę. My, Ukraińcy, lubimy dawać drogie prezenty, a tutaj można podarować na przykład skarpetki — bo najważniejsza jest nie cena prezentu, ale uwaga.
Wydaje mi się, że Finowie są bardziej powściągliwi i spokojni niż Ukraińcy. Nie spieszą się, nie denerwują. Wykonują swoją pracę, ale bez stresu.
W większości przypadków dzień pracy zaczyna się o siódmej rano, ale już o7:20 wszyscy idą na przerwę kawową. Po godzinie — na kolejną, potem jeszcze jedną, a o 11:00 jest już pora na lunch. A jeśli dzień pracy kończy się o16:00, to o 15:58 przy biurkach nie ma już nikogo.
Ponieważ dla Finów praca to tylko praca, a życie to przede wszystkim bycie z rodziną, spacery na łonie natury, wycieczki nad jeziora, czerpanie radości z życia.
Krystyna z córką w Laponii, która jest marzeniem wielu dzieci na całym świecie
Kolejnym znanym elementem fińskiej filozofii jest sauna. Finowie chodzą do sauny w środy, piątki i weekendy — i prawie wszyscy miejscowi, których znam, nie naruszają tej tradycji. To sposób na relaks i odstresowanie się. W saunie,do której teraz czasami chodzę, znajduje się napis, który w tłumaczeniu z języka fińskiego oznacza, że dźwięk pary sprawia, że zapomina się o wszystkich smutkach. W saunie nie wypada dużo rozmawiać — chodzi o to, aby siedzieć i cieszyć się dźwiękiem, który powstaje, gdy woda spada na rozgrzane kamienie. Zrozumienie tego zen zajęło mi trzy lata. Już umiem cieszyć się sauną, ale nie potrafię jeszcze pracować całkowicie bez stresu.
Zasada unikania stresu stosowana jest tutaj również w nauce. Moja córka ma osiem lat i dla niej szkoła to przyjemność. Tutaj dzieci traktowane są jak osobowości, których nikt nie próbuje łamać ani wtłaczać w standardy. Nauczyciel nigdy nie skrytykuje ucznia podczas lekcji lub w obecności innych osób.
Nawiasem mówiąc, w szkołach uczy się tutaj dwóch języków obcych: oprócz angielskiego — również szwedzkiego, który w Finlandii jest drugim językiem państwowym. Patrząc na to, jak moja córka uczy się angielskiego, rozumiem, że program nauczania jest tutaj znacznie łatwiejszy niż w Ukrainie. Jednocześnie większość Finów dobrze zna angielski. Być może właśnie ta łatwość nauczania daje rezultaty, ponieważ dzieci nie postrzegają języka obcego jako czegoś obcego i skomplikowanego. Jeśli chodzi o nauczanie dorosłych, główna różnica w porównaniu z Ukrainą polega na tym, że nauczyciel przekazuje ci do dwudziestu procent materiału. Reszta to samodzielna nauka.
Zwolnienie lekarskie z powodu depresji
- Moja piętnastoletnia córka również jest bardzo zadowolona z fińskiej szkoły — opowiada Inna Bogacz, która w 2022 roku przeprowadziła się do fińskiego miasta Espoo. — Miło mnie zaskoczyło, że dzieci mają tu wszystko: od zeszytów i długopisów po laptopy. I nic nie trzeba kupować. W szkołach jest najnowszy sprzęt, a takiej ilości instrumentów muzycznych, jak w klasie muzycznej mojej córki, nie widziałam jeszcze nigdzie. Jeśli potrzebne są dodatkowe zajęcia z nauczycielem, są one bezpłatne. Teraz moja córka rozpoczyna orientację zawodową, która polega na tym, że dzieci wyjeżdżają na dwutygodniową praktykę do wybranej przez siebie organizacji, aby wypróbować ten lub inny zawód.
W przeciwieństwie do córki, która już dobrze zna język fiński, mi nie przychodzi to łatwo. Ale pracuję w sklepie, gdzie codziennie rozmawiam z ludźmi. Zajmuję się również malowaniem ubrań (w Ukrainie miałam własną pracownię artystyczną). Zawsze powtarzam, że w Finlandii mam dwie prace: ilustrację – dla duszy (miałam tu nawet wystawę!), a sklep – aby zarabiać i nie być na utrzymaniu państwa. To ciężka praca fizyczna z ośmiogodzinnymi zmianami, ale pozwala zarobić. Dodatkowo ukończyłam tutaj college na kierunku „kosmetologia”, a także uczę ukraińskie dzieci rysunku w ukraińskim centrum w Helsinkach.
Inna na wystawie swoich prac w mieście Kaari, 2024 r.
W planach mam przejście na wizę pracowniczą, która prowadzi do stałego pobytu. W Finlandii jest to możliwe, jeśli ma się umowę o pracę na określoną liczbę godzin.
W Finlandii ważne jest, aby mieszkać bliżej dużego miasta, ponieważ to właśnie tam są możliwości. Ukraińcy, których po przyjeździe osiedlono w prowincjach na północy, z czasem i tak przenosili się bliżej miast. W mieście jest praca, ale życie jest tu droższe. W Espoo miesięczny czynsz za trzypokojowe mieszkanie wynosi około 1400 euro (w Helsinkach jest drożej). Mniejsze mieszkanie będzie kosztować około 800 euro, ale wraz z opłatami komunalnymi — około tysiąca (przy czym minimalna płaca wynosi obecnie około 13 euro za godzinę). Należy również wziąć pod uwagę, że mieszkanie do wynajęcia będzie puste - może nawet nie będzie podłączone do prądu. Wszystko - od mebli po żarówki - kupujesz sam. Jedyne, co będzie to kuchnia.
Pralki nie są dostępne dla wszystkich: w wielopiętrowym budynku można na zmianę z sąsiadami prać i suszyć rzeczy w specjalnie wyposażonej pralni. Nie masz też prawa tapetować ani malować ścian na kolor inny niż biały, szary lub niebieski. W Finlandii, podobnie jak w innych krajach skandynawskich, preferuje się minimalistyczne wnętrza z białymi ścianami i meblami z IKEA. W fińskim domu nie zobaczysz złotych zasłon ani łóżka z baldachimem. Nawiasem mówiąc, domy są tu ciepłe, mają centralne ogrzewanie, co jest bardzo ważne w surowym klimacie.
Nasze miasto Espoo leży na południowym wybrzeżu, ale nawet tutaj bywa bardzo zimno (kiedyś było minus trzydzieści stopni i powietrze dosłownie zamarzało w nosie), a śnieg może padać nawet w maju. Najtrudniejszy okres przypada tutaj na listopad: wszystko wokół jest szare, ciągle pada deszcz, a dzień jest bardzo krótki. Idzie się do pracy w ciemności, wraca się również w ciemności. To przygnębia, wywołuje depresję. Dlatego wiele osób przyjmuje nie tylko witaminę D, ale także leki przeciwdepresyjne.
Mówi się, że Finlandia jest krajem szczęśliwych ludzi, ale jednocześnie odnotowuje się tu wysoki poziom samobójstw.
Stres lub depresja mogą być przyczyną nieobecności w pracy i wystawienia zwolnienia lekarskiego.
Nie powiedziałabym, że ludzie tutaj dużo piją. Alkohol jest bardzo drogi, a ludzie, którzy naprawdę go lubią, płyną promem do Tallina, skąd wracają z całymi wózkami butelek. Kiedyś płynęłam takim promem i byłam jedyną pasażerką bez wózka.
Pomimo specyficznego klimatu, Finlandia mi się podoba. W ogóle nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania. Bielizna termiczna, a także nieprzemakalne spodnie i kurtki — to tutaj rzeczy pierwszej potrzeby. W Finlandii nie ma gór, za to jest wiele pięknych jezior. Często spotykamy tu sarny, jelenie, lisy.
Fińskie lasy zamiast zniszczonych ukraińskich miast
- Lasy i jeziora nadają Finlandii szczególny surowy urok — potwierdza Krystyna Leskakova. — Są też białe noce, do których również trzeba się przystosować. Upały zdarzają się tu rzadko, chociaż tego lata przez całe trzy tygodnie temperatura utrzymywała się na poziomie około 28 stopni. Dla Finów jest to upał, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie ma tu klimatyzacji. Finom pomaga przetrwać niespodzianki klimatu zasada „nie stresować się”, spacery, a zimą —narty.
Jest jeszcze Laponia, gdzie trafia się do prawdziwej zimowej bajki. Kiedyś pojechałyśmy tam z córką na jeden dzień. Przed Bożym Narodzeniem panuje tam niesamowita atmosfera, ale nawet bez noclegu jest to bardzo kosztowna przyjemność.
Zajączek przy domu
Według Krystyny y i Inny Finowie nadal aktywnie pomagają Ukraińcom, omawiając potencjalne zagrożenie dla ich kraju ze strony sąsiedniej Rosji.
— W historii Finlandii również była wojna z Rosją, więc Finowie nas rozumieją i wspierają — mówi Krystyna. — Fakt, że Rosja dąży do rozszerzenia agresji na kraje UE, jest tutaj również żywo dyskutowany. Sądząc po nastrojach, Finowie w razie potrzeby pójdą bronić swojej ziemi. Chociaż oczywiście nikt nie jest gotowy na wojnę pod względem moralnym. Dzięki zabezpieczeniu socjalnemu Finowie są znacznie bardziej zrelaksowani niż my przed wojną.
W Finlandii naprawdę czujesz się bezpiecznie: rozumiesz, że jeśli nagle stracisz pracę, państwo cię wesprze, a jeśli nagle zachorujesz, nie będziesz musiał szukać pieniędzy na drogie leczenie.
I to jest jeden z powodów, dla których tak wielu Ukraińców myśli o pozostaniu w Finlandii nawet po zakończeniu działań wojennych. Drugim powodem jest pochodzenie Ukraińców, którzy przybyli do tego kraju.
„Jest coś, co odróżnia Finlandię od Polski i innych krajów zachodnioeuropejskich: przybyło tu wielu Ukraińców z okupowanych terytoriów lub ze wschodu Ukrainy” – cytuje socjologa, członka zarządu Stowarzyszenia Ukraińców w Finlandii Arsenija Swynaienko fińskie media YLE. „Była to niemal jedyna droga, aby dostać się z okupowanych terytoriów przez Rosję do Europy Zachodniej, przede wszystkim do Finlandii, Estonii lub Łotwy. Ci ludzie nie mają dokąd wracać. Stracili wszystko, ich miasta i wioski zostały zniszczone”.
Dlatego coraz więcej Ukraińców, którzy przebywali w kraju na podstawie tymczasowej ochrony, przechodzi obecnie na długoterminowe pozwolenie na pobyt typu A, które po czterech latach pobytu i pracy w Finlandii umożliwia ubieganie się o pozwolenie na pobyt stały. I chociaż prawo przewiduje, że osoba przebywająca w kraju może posiadać tylko jedną kartę pobytu, dla Ukraińców zrobiono wyjątek — mogą oni posiadać zarówno tymczasową ochronę, jak i pozwolenie na pobyt długoterminowy.
Samochód jedzie szybko. Mam wrażenie, że unosimy się na powierzchni, płyniemy przez piasek i pył, który oderwał się od naszych kół. Zakrywam nos szalikiem, mrużę oczy. Okna mamy uchylone, by na czas usłyszeć dźwięk metalowego szerszenia - drona z ładunkiem wybuchowym.
Wiem, że rozciągnięta wzdłuż całej drogi siatka antydronowa może nas nie uratować. Rosjanie wiedzą, że to tędy przebiega droga ewakuacji. Szukają dziur i luk w siatce, wlatują w tunel dronem, wyłączają terkoczące silniki, przysiadają na ziemi i czekają. Kiedy zjawi się w pobliżu samochód, operator podrywa drona i uderza w przejeżdżający pojazd.
Zdjęcie: Aldona Hartwińska
Nerwowo nasłuchuję dźwięków zza okna, ale w uszach jedynie huczy mi wiatr. Po chwili dostrzegam niknące światła terenówki przed nami. Myślę, że to dobrze. To znaczy, że nie wisi nad nami żaden dron kamikadze, bo przecież już dawno rąbnąłby w nich.
- W Marbelli jadłem najlepsze owoce morza - słyszę rozmowę Eryka z kolegą na przednim siedzeniu. - Pojechałbym nad morze. W ogóle lubię hiszpańską kuchnię, jest taka kolorowa.
Pędzimy polną drogą w kierunku punktu stabilizacyjnego, oddalonego jakieś 10 kilometrów od linii frontu. Jesteśmy w zasięgu dronów, artylerii, i wszystkiego, co Rosjanie wymyślili do zabijania. A żołnierze rozmawiają o tłuściutkiej paelli.
Droga zdaje się nie mieć końca, a ja kompletnie tracę orientację - czy jedziemy na północ, czy na południe? Na pewno jedziemy długo, bo kiedy docieramy na miejsce, jest już kompletnie ciemno. Gdzieś nad moją głową słyszę metaliczny dźwięk.
- Do blindaża! - krzyczy Eryk i popycha mnie w kierunku zamaskowanego siatką i gałęziami wejścia pod ziemię. Słyszę trzask samochodowych drzwi, trzask szyszek pod nogami, odjeżdżające z rykiem silnika auto. Ktoś łapie mnie za rękę i wciąga do środka, do ukrytego pod ziemią drewnianego labiryntu.
Kiedy ciśnienie spada i znikają mroczki przed oczyma, dostrzegam podziemną fortecę. Korytarze ciągną się dziesiątkami metrów, klucząc między salami operacyjnymi, miejscami odpoczynku po zabiegu, magazynami, kuchnią, toaletami… Na ścianie dostrzegam mapę, schemat tego labiryntu, i rozumiem, że dziś nie tylko ja się tutaj zgubię.
- Weszliście w przestrzeń operacyjną Służby Medycznej Trzeciej Brygady Szturmowej - mówi do mnie z powagą pulchny mężczyzna - Od tej pory, poważnie, słuchajcie każdego rozkazu, bo od tego zależy wasze życie. I nasze też.
Zdjęcie: Maciek Zygmunt
- Co to było? - pytam go.
- Gdzie, na niebie? Szahed. Ostatnio uderzają w nasze pozycje - pulchny odpowiada kompletnie bez emocji i skinieniem dłoni zachęca nas, by iść za nim.
Wchodzimy do kuchni, w której kilku żołnierzy właśnie je kolację - kaszę gryczaną z mięsem i ciemnobrązowym sosem. Jak w domu. Witamy się z nimi skinieniem głowy. Stoją tu dwie lodówki, spiżarka z konserwami, słodyczami, przekąskami, herbata i kawa. W dużym pudełku z przezroczystym wieczkiem dostrzegam świeżutkie ciasto, pewnie upieczone przez wolontariuszy.
- Chcecie kawy? - pyta z uśmiechem Eryk, który nagle zjawia się w kuchni. Musiał odstawić samochód kawałek dalej, by nie przyciągał dronowych oczu zbyt blisko wejścia od podziemnej fortecy.
W jego błękitnych oczach widzę potworne zmęczenie, dobroć i lata przesiedziane na wojnie. Eryk pochodzi z Krymu. Urodził się w Sewastopolu, więc już w 2014 roku zrozumiał, co to znaczy stracić dom. Choć wtedy żył w Kijowie z rodziną, postanowił dołączyć jako ochotnik do armii, by spróbować odbić okupowane terytoria. Brał udział w wyzwoleniu Mariupola i Marijanki, był w Kotle Iłowajskim. Rok później wrócił do życia cywilnego. Rozpoczął studia na kierunku wychowanie fizyczne, trenował sportowców w podnoszeniu ciężarów. Pełnowymiarowa wojna zastała go w Irpieniu. Zdążył wywieźć swoich bliskich na Zakarpacie, by wrócić i wziąć udział w walkach o obronę ukraińskiej stolicy.
- Moje mieszkanie znalazło się w okupowanej części Irpienia - Eryk prostuje się na krześle, jakby to wszystko zdarzyło się wieki temu. - zacząłem współpracować z siłami specjalnymi. Znałem miasto, wiedziałem, gdzie oni mogą się ukrywać, czy przechować sprzęt wojskowy. Kiedy wygnaliśmy ich w końcu z Kijowa, pojechałem na Zaporoże.
Eryk trafia do batalionu obrony terytorialnej „Dnipro Azow”, który wkrótce wejdzie w skład Trzeciej Szturmowej Brygady. Zaczyna od piechoty, poznając na własnej skórze, czym są okopy na pierwszej linii frontu. Zaczyna rozumieć, jak ważne jest, by każda jednostka miała swoje zabezpieczenie medyczne. Kiedy tylko może, uczy się medycyny taktycznej, by w warunkach bojowych udzielać pierwszej pomocy. Nie boi się krwi, nie boi się zostać ranny, kontroluje swój strach.
Eryk. Archiwum prywatne
- Trafiłem na bardzo gorący odcinek. W jednej chwili mieliśmy jedenastu rannych, niektórzy w bardzo ciężkim stanie. Łatałem dziury, zakładałem opaski uciskowe, ale w końcu i ja oberwałem. To był straszny moment - oczy Eryka błyszczą w półmroku. - Wywieźliśmy wszystkich. Ja miałem lekki wstrząs mózgu, ale poczułem silny wystrzał endorfin, byłem jak na haju. Udało mi się uratować tyle osób! Podjąłem decyzję, że chcę zacząć działać jako medyk bojowy.
Z granatnikiem na plecach i apteczką szedł ramię w ramię z żołnierzami na zadania bojowe. Brał udział w obronie Awdijiwki, która zdziesiątkowała brygadę do tego stopnia, że bataliony zostały wycofane z walk na kilka tygodni. Wówczas Eryk zaczął szkolić żołnierzy z udzielania pierwszej pomocy sobie i rannym kolegom.
Bo nic tak go nie boli, kiedy widzi niepotrzebne amputacje, bo ktoś założył opaskę uciskową, chociaż nie było takiej konieczności, ale noga z zatrzymanym krążeniem po wielu godzinach po prostu obumarła. Albo kiedy przywożą rannego, któremu nie można już pomóc, a śmierć można było zatrzymać jeszcze w okopie
Eryk tak poważnie podszedł do tematu, że dziś w tej drewnianej, podziemnej fortecy, jest zastępcą naczelnika.
- New York Times napisał, że Putin boi się Biłeckiego - zagaduję
- Biłecki to człowiek, z którym w 2014 zwalniałem Mariupol. To człowiek, który był w najgorętszych miejscach frontu z bronią w ręku. To człowiek, za jakiego jestem gotowy walczyć. Wszyscy w niego wierzymy i dlatego stworzyliśmy silną brygadę - odpowiada Eryk. - Dzięki dobremu liderowi nie oddajemy nawet kawałka ziemi bez walki. Brygada stała się korpusem, to ogromna ilość żołnierzy. Dlatego Putin się nas boi.
Wielu żołnierzy „Trójki” podkreśla, że dowódcy w brygadzie, śladem Andrija Biłeckiego, przechodzą bojowy szlak od piechoty do dowódców. Każdy dowódca wie, z czym zmaga się piechota, czym są okopy. Dużo łatwiej jest zarządzać maszyną, którą się rozumie w najmniejszych detalach. I dlatego ta maszyna staje się coraz silniejsza. Eryk uważa, że to jedyny sposób, by obronić niepodległość, a z czasem też odbić okupowane terytoria. Ukraina musi zbudować silną i nowoczesną armię, aby nikt nigdy więcej nie odważył się na nią napaść. Jego zdaniem negocjacje służą tylko po to, by do domu wracali żołnierze z rosyjskiej niewoli.
Zdjęcie: Maciek Zygmunt
- Mamy rannego - w kuchni zjawia się Pulchny. Podrywamy się na równe nogi. - Stan lekki.
Ruszamy w kierunku wejścia do blindaża. Ekipa przygotowuje się na przyjęcie pacjenta - sprawdzają sprzęt, zakładają gumowe rękawiczki. Ktoś zapala lampy z czerwonymi żarówkami, bo dzięki temu, kiedy otworzą się drzwi na zewnątrz nie przedostanie się zbyt dużo światła. To czerwone jest mniej widoczne. Wszyscy nagle milkną, słychać jedynie szepty. Przy laptopie siedzi kobieta i notuje to, co wiemy z komunikacji radiowej: rana brzucha, opatrunek okluzyjny, pacjent przytomny. Rana brzucha może wyglądać niepozornie, na początku nie dawać złych objawów. Ale jeśli żołnierz ma nawet maleńką dziurkę w płucu jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Zagraża mu jeden zabójców pola walki: odma płucna.
Gdzieś ponad wejściem do blindaża, słyszę wibrację - w naszym kierunku zbliża się samochód. Ktoś podbiega do drzwi, a medycy stają przy leżance, na której za chwilę położą rannego. Drzwi uchylają się, do środka wpada dwoje medyków, niski brodacz i drobna blondynka. Pomiędzy nimi kuśtyka młody chłopak w bokserkach i t-shircie. Medycy przejmują rannego, zamykają drzwi i zapalają jarzeniówki. Wraca rumor, wymiana komunikatów, ktoś podciąga mobilny sprzęt do wykonania prześwietlenia, by zobaczyć jak głęboko w brzuchu utknął odłamek po wybuchu drona kamikadze.
- Gdzie cię boli? - pyta jeden z medyków. - Podawaliście mu jakieś leki?
Żołnierze, którzy przynieśli rannego, stają niemal na baczność pod ścianą. Odpowiadają na pytania, a potem milkną, wlepiając wzrok w ratowników. Czekają, co będzie z kolegą. Mały kawałek metalu widać od razu na zdjęciu rentgenowskim, nad którym nachyla się kilka osób. Czytam z ich twarzy, że będzie dobrze.
Zdjęcie: Maciek Zygmunt
Wokół chłopaka medycy pracują, jak mrówki. Szybko, sprawnie, zgodnie z protokołem, bez zbędnego kombinowania. Po kolei sprawdzana jest każda część ciała, bo podczas ewakuacji medycy bojowi mogli coś przeoczyć. Cała procedura trwa kilkanaście minut. W końcu pada decyzja: pacjent stabilny, należy zmienić opatrunek i przygotować go na ewakuację do szpitala, gdzie usuną odłamek. Dwójka medyków odmeldowuje się, na chwilę jarzeniówki zastępuje czerwone światło, by mogli wyjść z blindaża i wrócić na dyżur. Znowu zapada cisza. Ale nieprzyjemna i niewygodna, bo w każdej chwili może ją przerwać dźwięk wojskowego pick-upa, który przywiezie tu niespodziewanie rannego wojownika.
- Czym jest niepodległość? - Eryk bierze łyk już chłodnej kawy, zanim odpowie na moje ostatnie pytanie. - To wolność. Wolność wyboru. Wolność wyboru sposobu życia. Wolność to też to, że mogę z bronią w ręku o tę niepodległość walczyć.
Na froncie ukraiński poeta, pisarz, muzyk i ekoaktywista Pawło Wyszebaba jest od początku pełnoskalowej inwazji. Dziś jest moździerzystą w baterii „Minotaur” 68. Brygady Jegrów. Jego tom poezji „Tylko nie pisz mi o wojnie” stał się w Ukrainie absolutnym bestsellerem, a wiersz „Do córki” przetłumaczono na osiemnaście języków.
„Długo szukałem własnej częstotliwości”
— Moje rozważania — czy wstąpić do wojska, czy nie, nie mając żadnego doświadczenia wojskowego ani bojowego, trwały około pół godziny — wspomina wydarzenia z 24 lutego 2022 roku Pawło Wyszebaba. — Nie miałem pojęcia, czym jest wojsko, a ponadto od czasów Majdanu, po wydarzeniach na ulicy Hruszewskiego, nie widzę na jedno oko. Pamiętam, jak stałem na balkonie i obserwowałem, jak sąsiedzi w pośpiechu wrzucają rzeczy do samochodu i odjeżdżają — i zrozumiałem, że nie mogę zrobić tego samego. Nie potępiam nikogo, ale ja nie mogłem. Wywiózłem więc z Kijowa pięcioletnią córkę i żonę z rodzicami, a sam poszedłem do punktu poborowego.
Mieliśmy wcześniej spakowane walizki, pełny bak paliwa. I chociaż nie znajdowałem logicznych argumentów, dlaczego Putin miałby rozpocząć pełną inwazję (wydawało mi się, że w tamtym czasie, w kontekście stopniowo rosnącej popularności prorosyjskich sił w Ukrainie, Rosja mogłaby postawić na przejęcie naszego kraju drogą polityczną), nie można było wykluczyć takiego scenariusza. Rozumiałem, z kim mamy do czynienia.
W 2014 roku Pańskie rodzinne miasto, Kramatorsk, przez trzy miesiące było pod okupacją
Tak, w okupacji znaleźli się moja mama, siostra i dziadek. Wtedy od razu przeszedłem na język ukraiński. Wcześniej mówiłem po rosyjsku i nawet broniłem swojego przekonania, że patriota Ukrainy może być rosyjskojęzyczny. Ale kiedy na żywo zobaczyłem, jak uzbrojeni Rosjanie zajmują ratusz w Kramatorsku z hasłami: „Mówimy tym samym językiem”, postanowiłem, że nie chcę dawać im tego argumentu. W twórczości okazało się to trudniejsze niż w codziennym życiu.
To tak, jakby twój odtwarzacz był ustawiony na jedną częstotliwość, a ty nagle przełączasz się na inną — i słyszysz tylko szum.
Długo szukałem własnej częstotliwości, żeby usłyszeć muzykę języka ukraińskiego i potrafić ją odtworzyć. Dopiero w 2017 roku napisałem wiersz „Obrazy” — to była pierwsza praca po ukraińsku, której nie miałem ochoty wyrzucić do kosza. Dziś czuję, że w języku ukraińskim odnalazłem siebie w pełni.
„Już pierwszego dnia okupacji przeszedłem na ukraiński”
Od razu przyjęto Pana do wojska?
Nie. W Kijowie, gdy dowiedziano się o mojej ślepocie na jedno oko i braku służby wojskowej, odmówiono. Wtedy, z polecenia znajomych, pojechałem do Tarnopola, gdzie wówczas przyjmowano wszystkich — i tak trafiłem do 68. Samodzielnej Brygady Jegrów. Już 21 marca byliśmy w obwodzie donieckim.
Wtedy zrozumiałem, że walczyć można nauczyć się tylko na wojnie.
Przygotowanie na poligonie, choćby najlepsze, nie da tego, co najważniejsze — odporności na stres. Pewne umiejętności można doprowadzić do automatyzmu, ale niewiele pomogą, jeśli w sytuacji ekstremalnej nie potrafisz zachować zimnej krwi. Całe życie uczyłem się pracy z emocjami poprzez medytacje i inne praktyki — i to ostatecznie bardzo mi na wojnie pomogło.
To, co zobaczył Pan na froncie, było szokiem?
To, co tam zobaczyłem, rzeczywiście bardzo różniło się od mojego wyobrażenia o wojnie, ukształtowanego na literaturze o I i II wojnie światowej oraz na kinie.
Największym odkryciem było to, że wojsko to państwo w państwie. To struktura, w której działają ludzie niemal wszystkich możliwych profesji — są tu medycy, księgowi, kadrowcy, osoby odpowiedzialne za magazyny i sprzątanie.
Zapewne tylko około dziesięciu procent żołnierzy wchodzi w bezpośredni kontakt z wrogiem. Na przykład teraz jestem moździerzystą i moim zadaniem jest nie dopuścić do kontaktu naszej piechoty z Rosjanami. Obsługa moździerza musi natychmiast reagować na działania szturmowe przeciwnika: przycisnąć Rosjan do ziemi, umożliwić naszym dronom dolot i dać innym pododdziałom czas na przygotowanie się do walki. Dlatego większość żołnierzy nie siedzi w okopach — ale ich praca jest nakierowana na to, by uchronić braci z pierwszej linii, na tzw. „zerze”.
Początkowo, wbrew moim prośbom, wpisano mnie jako kancelistę. Spędziłem na tym stanowisku dwa tygodnie i okazałem się skrajnie nieefektywny — zdążyłem nawet zdemotywować kolegów, mówiąc im, żeby nie liczyli na wypłaty, bo trwa wojna (naprawdę tak myślałem, więc wiadomość, że będą nam płacić — i to całkiem nieźle — była miłą niespodzianką). Ostatecznie uciekłem z kancelarii i zostałem pomocnikiem karabinu maszynowego. I nie żałuję, bo zacząłem brać bezpośredni udział w działaniach bojowych.
„Możesz nauczyć się walczyć tylko na wojnie”.
„Każda odporność na stres ma granice”
Nie boi się Pan?
Strach jest zawsze. Jeśli go nie ma, uważa się to za odchylenie. Strach to adrenalina i dopamina, które pomagają przetrwać, poprawiają funkcje poznawcze, dzięki czemu ciało i mózg pracują na maksimum. W takich momentach poprawia mi się nawet wzrok. Ale pytanie brzmi: jak tym strachem zarządzać.
Jeden z naszych dowódców powiedział kiedyś: „Patrz w ciemność nie jak ofiara, lecz jak drapieżnik. Ty się boisz, ale wróg też się boi. Wróg jest niebezpieczny, ale ty również. Bądź w roli nie tego, kto się boi, lecz tego, kogo trzeba się bać”.
Nazywam to nastawieniem wojownika — i to działa. Zawsze polecam to podejście braciom z oddziału, którzy nie wiedzą, jak radzić sobie z emocjami.
A jak poradzić sobie z emocjami, gdy przeżywa się stratę?
Jest moment, który wciąż wypływa w pamięci za każdym razem, gdy słyszę słowo „wojna” lub „straty”. W moim nowym tomie będą temu poświęcone trzy wiersze. 5 września 2022 roku zginęło trzynastu moich towarzyszy broni. To był atak rakietowy na nasz węzeł łączności pod Wuhłedarem, naprowadzony przez Amerykanina, który przyjechał do wsi Bohojawlenka miesiąc przed pełnoskalową inwazją pod pozorem wolontariusza. Później, gdy wieś zajęli Rosjanie, wystąpił na konferencji prasowej w Moskwie i opowiedział, że naprowadzał rakiety na nasze pozycje. Byłem trzysta metrów od miejsca uderzenia i potem wszystkich odkopaliśmy… W tamtym momencie zrozumiałem, że każda odporność na stres ma granice.
Nie da się być przygotowanym na to, że przyjdzie ci odgrzebywać ciała ludzi, z którymi dzień wcześniej szczerze rozmawiałeś i którzy byli ci nawet bliżsi niż przyjaciele.
Ten „przylot” wydarzył się w nocy, kiedy nasza brygada przechodziła na inne szyfrowanie, a konieczność dokończenia procesu trochę odciągnęła mnie od pierwszego szoku. Potem pomogła twórczość. To mój sposób radzenia sobie z traumą.
„Godzę się z tym światem i z chaosem, który się w nim dzieje, przy biurku. Jeśli się nie pogodziłem — znaczy, że za mało popracowałem.” Wielu krzyczy o swoim bólu poprzez twórczość, a ja raczej próbuję zrozumieć, jak ten ból pokonać — i chcę o tym opowiedzieć czytelnikowi. Piszę wtedy, gdy sam muszę znaleźć wyjście. Jak mówi Lubko Deresz, wydobywam ze ciemności światło.
Pawło pisze wiersze na laptopie. „Dla mnie twórczość to zawsze praca psychologiczna, możliwość uchwycenia własnego stanu”
Niestety, jest już cała lista ukraińskich pisarzy zabitych przez Rosjan. Z kimś z nich znał się Pan osobiście?
Tak, znałem poetę i pisarza Bohdana Sluszczynskiego, który zginął w Mariupolu podczas ostrzału. Był dziekanem mojego wydziału na Mariupolskim Uniwersytecie Państwowym. Z Maksymem Krywcowem poznaliśmy się już w czasie wojny, na Książkowym Arsenale. Był wyjątkową osobą i naprawdę wybitnym poetą. To, że nie otrzymał za życia wystarczającego uznania, nazywam ślepotą naszego społeczeństwa. Gdy dowiedziałem się o jego śmierci, zacząłem gorączkowo szukać telefonu do jego brygady — chciałem usłyszeć, że to jakaś pomyłka. Potem się zatrzymałem: co ja robię? Po co próbuję zaprzeczać rzeczywistości?
Czy pracuje Pan z psychoterapeutą? Wielu żołnierzy nie chce prosić o pomoc, bo uważa, że lekarz, który nie był na wojnie, ich nie zrozumie.
W rzeczywistości nie jest potrzebne, by lekarz rozumiał. Zadaniem psychoterapeuty nie jest zrozumieć, co czujesz, lecz nauczyć technik, które pomogą ci żyć z twoją traumą. Był okres, gdy samo słowo „zabity” natychmiast przenosiło mnie w przeszłość, gdzie odkopuję poległego przyjaciela. Teraz, także dzięki pracy z psychologiem, nauczyłem się sobie z tym radzić.
Znaczna część ludzi, których spotykam w wojsku, ma zbyt małą wiedzę o tym, jak pracować z własnymi emocjami — i jest im bardzo trudno. A nie wiadomo, kto jakiej pomocy potrzebuje — czy psychologa, czy psychoterapeuty, czy psychiatry. Czy dana osoba potrafi samodzielnie pokonać negatywne skutki, nie wyrządzając sobie krzywdy. Stąd załamania, zaburzenia psychiczne, a nawet samobójstwa. O tych ostatnich nie zwykło się mówić, ale one na froncie są. Samobójstwa zdarzają się w każdej brygadzie. I najwięcej było ich w 2022 roku.
Latem 2022 roku w jednej z brygad zastrzelił się dowódca kompanii. Dzień wcześniej zginęło kilku jego chłopaków. To nie była jego wina, ale w liście pożegnalnym napisał: „Wybaczcie mi, że nie uchroniłem życia”. Młody dowódca, którego wszyscy szanowali.
W rzeczywistości większość dowódców to wczorajsi cywile, którzy co najwyżej skończyli wojskowe przysposobienie przy uczelni. I tutaj kładzie się na nich odpowiedzialność za życie ludzi — odważnych, wspaniałych chłopaków, którzy, niestety, giną. Jak z tym żyć? Albo niedawno moi towarzysze Wołodia i Pawło poszli na pozycje i w nogę Pawła trafił wrogi dron FPV. Wołodia udzielił mu pierwszej pomocy, ale ewakuacja była niemożliwa; raz przebiegali pod drzewami, raz korzystali z maszyny budowlanej, starając się nie wejść w pole widzenia wrogiego drona nocnego. W pewnym momencie Wołodia po prostu ułożył Pawła w zadrzewieniu — ten był już blady, stracił dużo krwi. Na szczęście obaj przeżyli. Później Wołodia opowiadał, że po prostu ukląkł i modlił się, żeby Pawło przeżył. „Gdyby nie przeżył, nie wiem, co bym ze sobą zrobił — mówił. — Nigdy bym sobie tego nie wybaczył”.
„Jakbyśmy dziś stali na poboczu cywilizacji, na poboczu normalnego życia.”
Psychologiczne wsparcie jest potrzebne wszystkim — i tym, którzy teraz walczą, i tym, którzy odchodzą z wojska. Dla wszystkich, którzy są zwalniani ze służby, powinna być obowiązkowa diagnoza psychiatryczna — oraz elektroniczna baza, w której odnotowuje się, czego kto potrzebuje: kto ma skutki długotrwałego stresu, kto PTSD, a kto zaburzenia psychiczne. Po to, by pomoc była na czas. Na razie nikt nikogo nie sprawdza — człowiek po prostu zdejmuje hełm i wraca do życia cywilnego. I nie wiadomo, kto z tych ludzi może być niebezpieczny — zarówno dla otoczenia, jak i dla siebie.
Wojna wpływa na wszystkich. Przez długotrwały stres pojawiły się u mnie problemy poznawcze: pogarsza się pamięć, czasem nie potrafię przypomnieć sobie elementarnych słów. Jako pisarz zawsze pracowałem ze słownikami, ale jeśli wcześniej robiłem to, by wzbogacić język, to teraz — żeby przypomnieć sobie słowo, które wypadło z głowy. Pozostaje mieć nadzieję, że po wojnie funkcje poznawcze się odbudują.
Kiedyś powiedział Pan, że horyzont planowania to dwa tygodnie. Mówi się, że niemożność planowania to prosta droga do zaburzeń psychicznych.
W moim nowym tomie jest wiersz: „Zniknęły powiadomienia i zapowiedzi na tydzień, na rok, w ogóle na przyszłość…”. Osobiście od 2022 roku jestem nastawiony na długą wojnę. Kiedy wielu osobom wygodniej było wierzyć w bajki o „dwóch–trzech tygodniach”, powiedziałem, że moim zdaniem to potrwa około siedmiu lat — i spadła na mnie fala hejtu. Moje zdanie się nie zmieniło — wojna będzie trwać i rozleje się na inne kraje. W takich warunkach jedyne, co mogę planować, to jak zwiększyć skuteczność mojego pododdziału, jak przeciwstawiać się wrogim dronom FPV. Teraz przechodzę szkolenie z lądowych systemów robotycznych. Jeśli ta wojna jest na dekady, musimy uczyć się w niej żyć: uczyć uczniów montowania i pilotowania dronów, wciągać do wojska więcej ludzi — w tym kobiety, które mogłyby być bardzo efektywne. Może nawet płacić im więcej — byle przychodziły. Już nie wspominam o medycynie taktycznej, której podstawy każdy powinien mieć „z defaultu”. Takie planowanie jest dziś dla mnie zrozumiałe.
A poza tym mam tylko jeden plan — tworzyć, nie wciskać pauzy w życiu. Pisanie to mój sposób podtrzymywania równowagi psychicznej. Jeśli nie piszę, mam wrażenie, że nie adaptuję się do życia w tym świecie.
To zresztą główna metafora mojego nowego tomu pt. „Marginalia” — czyli notatki na marginesach. Wydaje się, że teraz jakby stoimy na poboczu cywilizacji, na poboczu normalnego życia.
Nasze zadanie — przetrwać, jak w najciemniejszych czasach ludzkości. W nowej książce na każdy temat napisałem po trzy wiersze, z trzech punktów widzenia: tak jak moździerzyści wyznaczają punkt za pomocą trzech współrzędnych (x, y, h), tak autor odnajduje siebie w tej przestrzeni — i uczy się w niej żyć.
Nadia Syrowatko, matka trójki dzieci, pedagog, została instruktorką sanitarną 21 Oddzielnej Brygady Zmechanizowanej i od pół roku przebywa w strefie działań wojennych. Jej mąż Wołodymyr Syrowatko, weteran, jest teraz w domu – wychowuje synów. Sześć lat temu, gdy sam był na linii ognia, za jednym razem adoptowali trzech chłopców. Ukraińskie media pisały i kręciły o nich reportaże. Teraz na froncie jest Nadia.
Czas jechać na front
Jeśli uratujesz mu życie, adoptujemy dziecko
– Co najmniej raz w tygodniu mamy z synami wideokonferencję – mówi Nadia. – To zasada obowiązuje u nas od czasów, gdy na wojnie był ich tata. Przyzwyczaili się już, że jedno z rodziców jest na froncie. Kiedy w 2015 r. mąż wrócił do domu po Iłowajśku [bitwa pod Iłowajśkiem w obwodzie donieckim, stoczona między 6 a 31 sierpnia 2014 r., była jedną z najkrwawszych bitew wojny w Donbasie – red.], zmusiłam go do złożenia obietnicy, że już nie pójdzie na wojnę.
Właściwie decyzję o adopcji podjęliśmy w kontekście tamych wydarzeń. Pewnej nocy zadzwonił do mnie towarzysz broni Wołodymyra i powiedział, że męża cudem odkopano po ostrzale z Gradów [Grady to mobilne wyrzutnie rakiet – red]. Wtedy, modląc się, poprzysięgłam sobie: „Boże, jeśli ocalisz mu życie, adoptujemy dziecko”. Potem okazało się, że Wołodymyr też o tym myślał. Po śmierci swoich młodych towarzyszy broni powiedział: „Nie zdążyli nawet mieć dzieci, nie zostawili po sobie nikogo. Chciałbym, żebyśmy mieli dzieci”. Uznaliśmy, że nie ma sensu tracić czasu, sił i nerwów na bezskuteczne próby zajścia w ciążę, skoro są dzieci, które potrzebują miłości.
Kateryna Kopanieva: – Powiedziałaś kiedyś, że swoje dziecko rozpoznasz od razu...
Nadia Syrowatko: – Tak. Kiedy po roku oczekiwania przyjechaliśmy z mężem do Odesy, dano nam dwie grube teczki ze zdjęciami dzieci. Mąż przeglądał jedną, ja drugą. Zobaczyłam pewnego chłopca i serce mi zamarło. „Jaki piękny” – pomyślałam. W tym momencie mąż pokazuje mi innego chłopca ze swojej teczki, który mu się spodobał. Okazało się, że ci chłopcy są braćmi, a mają jeszcze jednego brata. Artem miał wtedy pięć lat, Maksym cztery, a Mikołaj tylko 2 i 8 miesięcy. Poczuliśmy, że to nasze dzieci. Nie da się tego wyjaśnić. Po prostu wiesz – i tyle.
Jak to jest nagle zostać mamą trójki dzieci?
Najtrudniejsze było nawet nie z dziećmi, ale ze społeczeństwem, któremu musieliśmy stawić czoło. Za demonstracyjną tolerancją i: „Och, jacy jesteście wspaniali!” często kryje się potępienie i milion nieproszonych rad. Bo dla społeczeństwa – a nawet dla twoich bliskich – to są „niewygodne” dzieci, które nie spełniają ich oczekiwań. To nie są aniołki z Instagrama, ale chłopcy, którzy nauczyli się nie tyle żyć, co przetrwać.
Jeden z naszych synów bił inne dzieci, a jednocześnie nazywał je przyjaciółmi, ponieważ sam był wcześniej bity i mówiono mu: „Jestem twoim przyjacielem”. I doszedł do wniosku, że przyjaciel to ten, kto bije
Chłopcy nie czuli się braćmi, bo pojęcia braterstwa i bliskości były nieobecne w ich życiu. „Zadawaj się z tym, kto pomoże ci przetrwać”, „podporządkuj się silniejszym”, „zniszcz tego, kto stanowi dla ciebie konkurencję” – takie były ich „podstawowe nastawienia”. Bóg jeden wie, ile czasu i wysiłku kosztowało nas to, by to zmienić. Te dzieci żyły w strasznym świecie, który stworzyli dla nich dorośli. A potem dorośli – tylko już inni – chcieli, żeby były delikatnymi i grzecznymi aniołkami. Z powodu zawyżonych oczekiwań wobec nich niemal przestałam kontaktować się nawet z moimi rodzicami, którzy chcieli mieć bardziej „odpowiednich” wnuków.
Chłopcy bawili się w nieodpowiednie już dla ich wieku gry, w które wcześniej się nie bawili, opanowywali rzeczy, które na pierwszy rzut oka wydawały się elementarne. Stopniowo wspomnienia o przeszłości zniknęły, a na ich miejsce przyszły nowe – w szczególności takie, których w rzeczywistości nie było. Na przykład dzieci zaczęły pytać, czy karmiłam je piersią, kiedy je urodziłam. Nigdy nie ukrywaliśmy prawdy, ale to, co było „przed nami”, zostało zapomniane.
Z rodziną
Za granicą zaczęło mi się podobać. I się przestraszyłam
Kiedy rozpoczęła się rosyjska inwazja, wywieźliście dzieci do Wielkiej Brytanii?
Wyjechaliśmy po rosyjskim ataku na dom oficerski w Winnicy, który znajduje się obok naszego domu [ten atak rakietowy 14 lipca 2022 r. pochłonął życie 27 osób, ponad 200 zostało rannych – aut.]. Mój mąż poszedł na wojnę już pierwszego dnia. „Rozumiesz, że muszę iść?” – zapytał. Nie miałam nic do powiedzenia. Był w różnych gorących punktach, a my zostaliśmy w domu.
Wcześniej zajmowałam się dziećmi i pracowałam w prywatnej szkole, z której, nawiasem mówiąc, chcieli mnie zwolnić za „nadmierny patriotyzm”
Pewnego razu poprosiłam uczniów ostatnich klas, by zachowywali się godnie podczas odgrywania hymnu Ukrainy, i przypomniałam im, że od 2014 roku w kraju trwa wojna. To nie spodobało się ich rodzicom. Poproszono mnie, abym „nie straszyła dzieci słowem »wojna«”. Po 24 lutego 2022 r. z jakiegoś powodu zrezygnowano ze zwolnienia mnie.
14 lipca 2022 r. moje dzieci widziały na niebie dwie rakiety, które kilka sekund później uderzyły w dom oficerów. Po tym wydarzeniu młodszy syn zaczął mieć ataki paniki, podczas których nie mógł oddychać. Uznaliśmy, że dzieci trzeba wywieźć. Rodzina jednego z braci męża znalazła się wtedy pod okupacją i Rosjanie ich rozstrzelali… Mąż bał się o nasze bezpieczeństwo.
Do Wielkiej Brytanii przyjechaliśmy, podobnie jak większość Ukraińców, w ramach programu Homes for Ukraine; pomogła nam anglikańska parafia w południowo-wschodniej Anglii. Już dwa miesiące po przyjeździe znalazłam pracę w szkole: Anglicy byli nieco zszokowani aktywnością ukraińskich uczniów i postanowili zatrudnić ukraińskiego asystenta. Mieszkaliśmy w Anglii dokładnie rok.
Dlaczego zdecydowaliście się wrócić?
Ponieważ zdałam sobie sprawę, że zaczyna mi się tam podobać i jeśli zostaniemy dłużej, mogę nie chcieć już wracać. Była to moja pierwsza podróż zagraniczna w życiu i odkryłam, jak wiele potrafię. Potrafię płynnie mówić po angielsku, pracować w nowym kraju, od podstaw urządzić życie swoje i trójki dzieci. Czasami padam z nóg z zmęczenia, ale potrafię. Spodobała nam się angielska szkoła – mają tam zupełnie inne podejście, nie stygmatyzują dzieci. Kiedy powiedziałam, że chłopcy są adoptowani, zaczęli z nimi pracować psychologowie i logopedzi. Nowe życie zaczęło mnie wciągać. I to skłoniło mnie do zastanowienia się: jaki jest w tym sens?
Wszyscy mówimy, jak bardzo kochamy Ukrainę, ale z jakiegoś powodu mieszkamy w Wielkiej Brytanii. Uczę dzieci, że w rodzinie wszyscy muszą trzymać się razem i bronić siebie nawzajem, ale ojca wysłaliśmy na wojnę, a sami gdzieś wyjechaliśmy
Decyzja o powrocie dzieci nie była łatwa, ale wydaje mi się, że słuszna. Wtedy podjęłam jeszcze jedną decyzję. Kiedy jechaliśmy z dziećmi do domu z Wielkiej Brytanii, mój mąż, który właśnie wracał z frontu, powiedział, że chciałby pójść do psychologa – ale tylko do takiego, który sam przeszedł wojnę, bo inny go nie zrozumie. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że aby go zrozumieć, sama muszę pojechać na front.
Z mężem Wołodymyrem
Skarpetki z kotkami zamiast munduru
Jak zareagował Twój mąż?
Na początku to były całkowicie przewidywalne zastrzeżenia. Ale kiedy zrozumiał, że nie da się mnie przekonać, uzgodniliśmy, że wyznaczymy konkretny czas mojego pobytu na wojnie: rok. A potem zobaczymy. Dzieci też nie chciały mnie puścić i szczerze mówiąc ich reakcja mile mnie zaskoczyła. Zbyt długo byłam dla nich zarówno tatą, jak mamą – niewystarczająco łagodną, niewystarczająco surową, wiecznie zapracowaną. I zaczęło mi się wydawać, że tracę z chłopakami kontakt. Okazało się jednak, że tak nie jest.
Dzieci zapytały, czy to z ich powodu idę na front. Odpowiedziałam, że idę, bo są tam jeszcze Moskale, którzy nas zaatakowali. „I będziesz ich niszczyć?” – dopytywały. – „Nie. Będę pomagała naszym żołnierzom przeżyć”
Zdecydowałaś się zostać medykiem, nie mając ani wykształcenia medycznego, ani doświadczenia...
Jestem matką trójki dzieci, więc jakieś doświadczenie jednak miałam (śmiech). Ale rzeczywiście nie miałam wykształcenia medycznego, więc mąż powiedział: „Jedyne, o co cię proszę, to nie idź na medyczkę. Nie masz pojęcia, co tam robić”. Sama też tak myślałam, więc początkowo chodziło o to, że będę zajmować się ofiarami śmiertelnymi – wywozić ciała z pola bitwy, ewakuować je do kostnic. Czyli pracować nie z żywymi, żeby tym żywym nie szkodzić.
Ale wszystko potoczyło się inaczej. W winnickim TRO [oddziale obrony terytorialnej – red.] najpierw mnie odrzucili. Powiedzieli, że mam słaby wzrok, a poza tym jestem kobietą. Poszłam złożyć na nich skargę do komendy wojskowej. Tam poznałam rekruterkę, która przyjęła mnie do 21 Oddzielnej Brygady Zmechanizowanej – potrzebowali sanitariusza do oddziału ewakuacyjnego. Z charakterystycznym dla lekarzy czarnym humorem zaczęli mnie przekonywać, że „to też zbieranie rąk i nóg, tyle że u żywych”.
Przeszłam szkolenie i zrozumiałam, że mogę to robić. W rzeczywistości to znacznie więcej niż tylko ręce i nogi. Okazało się, że mogę też ciąć, zszywać. Nie mdleję, wkładając rękę do rany poszkodowanego.
Kiedy po raz pierwszy przywieziono żołnierza z obrażeniami niedającymi szans na przeżycie, a ten zmarł na moich oczach, uderzyła mnie myśl, że oto leży tu martwy, lecz dla swoich bliskich, którzy gdzieś tam na niego czekają, nadal żyje
Udzielono mi wtedy rady, która pokrywała się z radą mojego męża: nie zapamiętywać twarzy. Po prostu wykonujesz swoją pracę i cokolwiek się stanie, możesz ją dalej wykonywać. I tak pakuję teraz odcięte kończyny, po paznokciach i innych cechach identyfikuję ich właścicieli, ale staram się nie patrzeć na twarze rannych. To właśnie pomaga mi się trzymać. Czasami po pewnym czasie spotykam tych ludzi. Oni mnie pamiętają, a ja ich nie.
Bywa strasznie?
Strach jest jak nawyk, który może uratować ci życie. Jak mówi mój mąż, na wojnie giną ci, którzy przestają się bać. Znajdując się w strefie walk nie miałam pojęcia, jak brzmią KAB-y [bomby szybujące – red.], moździerze. Powiedziałam chłopakom, że będę reagować tak, jak oni. To znaczy: jeśli wy siedzicie, ja też siedzę, jeśli padacie na ziemię i czołgacie się, ja też. I pamiętam, że podczas jednego z pierwszych dni usłyszałam świst, a po nim wybuch. Chłopaki siedzą i spokojnie jedzą śniadanie. Potem kolejny wybuch. Ostrożnie pytam, czy mamy biec do schronu. A oni na to: „Tak, śniadanie ostygnie”. Mówią, że jeśli uderzy po raz trzeci, to wtedy się schowamy. Na początku to szokuje. Ale w rzeczywistości te dwa uderzenia były za domem, w którym się znajdowaliśmy. Na wojnie uważa się to za dość daleko – między tobą a miejscem uderzenia jest jeszcze całe podwórze!
Staramy się być ostrożni, ale nie można kontrolować wszystkiego, więc pojawia się też pewna doza fatalizmu: jak ma uderzyć, to uderzy. Kiedyś w nasz samochód walnął wrogi dron. Pamiętam, że padał deszcz, niebo wydawało się czyste od rosyjskiego lotnictwa, rozmawialiśmy z kolegą o jabłoniach. I nagle samochód podskoczył i obrócił się. Okazało się, że dron nagle podleciał z boku, trafił prosto pod nasz samochód, jego część, w tym dwa koła, odpadła, ale nasza kabina pozostała nienaruszona. To cud, że w aucie nie było rannych ani np. butli z gazem. Początkowo wydawało mi się, że to tylko strach, ale potem zaczęły się bóle głowy i mdłości. Wstrząs. Proponowano mi wyjazd na leczenie, ale dokąd pojechać, skoro nie ma ludzi, którzy mogliby mnie zastąpić?
Samochód ewakuacyjny po trafieniu przez drona
Teraz zrozumiałam, co miał na myśli mój mąż, mówiąc, że nie może stąd wyjechać. Zrozumiałam też jego stwierdzenie, że na wojnie jest emocjonalnie spokojniej. Bo tutaj, mimo niebezpieczeństwa, czujesz niesamowitą więź, jedność z tymi, którzy razem z tobą wykonują tę samą pracę. Nigdy nie pomyślałabym, że będę nocować w domu z czterema facetami – i czuć się maksymalnie bezpiecznie.
W takim domku może nie być wody ani prądu, ale można się do tego przyzwyczaić. Wodę zawsze jest skąd wziąć. Umówiliśmy się z chłopakami, że bez względu na to, co się będzie działo, każdy z nas musi się myć przynajmniej raz dziennie. Na początku wszyscy się śmiali, kiedy zaczęłam wszystko dezynfekować, kupiłam świeczki zapachowe, a nawet stworzyłam nam małą kawiarnię. Ale potem to docenili, bo nawet na wojnie można stworzyć podstawowy komfort i wygodę. Tak samo jest z rannymi. Stworzyliśmy zapas wypranych spodni, majtek i skarpetek i przed wysłaniem do szpitala ubieramy rannych w świeżą odzież.
Ranni sami chcą założyć te skarpetki z kotkami zamiast munduru, który przesiąkł krwią, moczem i ziemią. Wydaje się, że to drobiazg, ale to ważne
Nasze życie składa się z takich drobiazgów. Oto mój kubek. Komuś może się wydawać, że to drobiazg, ale dla mnie on jest wyjątkowy, bo przysłały mi go dzieci – synowie i mąż zostawili na nim swoje podpisy. Strzegę go, jak źrenicy oka.
Jak radzi sobie Twój mąż sam z trójką dzieci?
Wydaje mi się, że oni tam odżyli (śmiech). Zawsze starałam się wszystko kontrolować: jedzenie, ubrania, zainteresowania, zadania domowe. Z ojcem wszystko jest trochę prostsze.
Pytam, co robiliście, a dzieci odpowiadają: „Chodziliśmy z tatą do lasu”. „A co jedliście?”. „Tata powiedział, że prawdziwi myśliwi jedzą to, co upolują. Ale nic nie upolowaliśmy, więc nic nie jedliśmy”. „Ale oni nie prosili o jedzenie” – dodaje mąż
Wołodymyr od dawna chciał zapisać się do Płastu [ukraińska organizacja młodzieżowa – red.] i teraz zrobił to razem z synami. Podoba im się to. Strzelają z łuku, uczą się medycyny taktycznej. Cały czas spędzają z tatą. Dla chłopców, zwłaszcza nastoletnich (Artem ma już czternaście lat), to ważne.
Jesteś na froncie od pół roku. Czy wiesz już, co będzie za kolejne pół roku, gdy kiedy nadejdzie uzgodniony z mężem termin Twojego powrotu?
Trudno to przewidzieć, ale na pewno wrócę do domu. Na jakiś czas. Mąż został zdemobilizowany, ale nie jest pewne, czy na zawsze. Po dwóch i pół roku na froncie sam poczuł, że trzeba zrobić sobie przerwę. Tyle że ta wojna nie skończy się jutro, to gra na dłuższą metę. Musimy być gotowi bronić naszego kraju. Cieszę się, że nie tylko Wołodymyr, ale i ja jestem teraz w to zaangażowana.
Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki
Możesz dołączyć do zbiórki na remont samochodów ewakuacyjnych dla kompanii medycznej Nadii Syrowatko klikając w link