Exclusive
20
min

Jak myśliwy został snajperem

Na tę rozmowę umawialiśmy się długo, choć znamy się ponad rok. A to był na pozycjach, a to trzeba było naprawiać samochód, a to pojechać po części. – Jedziemy na poligon, bo jak inaczej pokazać to, co robię? – zdecydował. Bumer, lat 46, snajper 63. Batalionu lwowskiej 103. Brygady Obrony Terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy

Karolina Baca-Pogorzelska

Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Kiedy kładzie się na śniegu w białym maskującym kombinezonie, widać go tylko dzięki czarnej kominiarce. Ale to tylko na potrzeby naszego materiału. „Na robocie” musi zlewać się z tłem: w zimie z białym, gdy nie ma śniegu - z zielono-brązowym (wtedy biały kombinezon zastępuje specjalna siatka maskująca, w której wygląda trochę jak człowiek - drzewo). – Słowami ciężko jest opisać, jak wygląda nasza praca. Czasem tak leżysz dwie doby w tym śniegu i po prostu czekasz. No, ale ktoś to musi robić – tłumaczy Bumer, gdy ładuje specjalnymi nabojami swoje wysłużone SWD (samopowtarzalny karabin wyborowy). – A ten celownik pamiętasz? Ty mi go przywiozłaś. O, jeszcze ma dwa ślady po odłamkach, ale na szczęście wciąż działa.

Snajper ze znakiem wywoławczym "Boomer".
Zdjęcie autora

Wiosną ubiegłego roku część jego jednostki dostała oddelegowanie z rejonu kupiańskiego, gdzie od października 2022 roku stacjonują bez rotacji, na Donbas. Bumer znalazł się w tej grupie. Szybko stało się jasne, że „delegacja” potrwa jakieś trzy miesiące. Ale, jak to na wojnie, trzeba być elastycznym. W maju przyjechał z narady dowódca z komunikatem: "Zbierajcie się, wyjeżdżamy". – Myśleliśmy, że na pozycje, a on mówi, że pod Kupiańsk. Tylko nie na nasz odcinek, a nieco dalej, więc nie do „swoich” – wspomina Bumer.

W nocy pojawili się w nowej bazie, kolejnego dnia wyszli na pozycje. Do wroga mieli 50-100 metrów. W nocy nastąpił zmasowany ostrzał rosyjski. - Używali wszystkiego, lotnictwa, artylerii, broni ręcznej – opowiada Bumer. Wtedy cała killkunastoosobowa „delegacja” była na zmianie, ale nie mieli żadnych szans. Komunikat przyszedł w nocy. Do bazy wpadł Rudik, dowódca macierzystej jednostki Bumera. – Lepiej usiądź, Karolina – wiedział dobrze, że się przyjaźnimy, a w całej „delegacji” nie ma choćby jednej obcej mi osoby. Wszyscy zostali lżej lub ciężej ranni, do dziś dwóch kolegów Bumera uznaje się za zaginionych bez wieści.

Podczas walk jeden z odłamków trafił Bumera w rękę. Konieczna była hospitalizacja. Ale już po kilku dniach nie mógł wytrzymać w szpitalu i wręcz chodził po ścianach; nie mógł wytrzymać tej bezczynności. Tyle że ręka puchła, a to utrudniałby strzelanie. – Mam jeszcze drugą, a wtedy, w nocy, okazało się, że nią też umiem strzelać – żartuje snajper. To niejedyny jego wypadek na wojnie. Ma na koncie kilka poważnych kontuzji akustycznych, co skutkuje sporym ubytkiem słuchu. Ale dla niego ważniejsze jest to, że wciąż dobrze widzi.

Dlaczego w ogóle został snajperem? Do wojska wstąpił jako ochotnik. – 24 grudnia miałem urodziny i przyjechałem do domu ze Szwajcarii, gdzie pracowałem już długo jako budowlaniec. Szef dał mi trochę wolnego, bilet powrotny miałem na 1 marca 2022 roku. No, to już mi się on nie przydał – wspomina. Do obrony terytorialnej wstąpił od razu, gdy zaczęła się pełnoskalowa wojna. Przyznaje jednak, że nie miał pojęcia, że ochotnicy bez wojskowego doświadczenia wylądują docelowo na wschodzie kraju, gdzie toczą się jedne z najcięższych walk. Zarówno on, jak jego koledzy z Czerwonohradu - bo z tego miasta w obwodzie lwowskim wywodzi się jego rota - nie wyobrażali sobie nawet, że zamiast stać na blokpostach, będą walczyć na „zerówkach”. – Najpierw byłem kierowcą, ale potem dowództwo, znając moje myśliwskie doświadczenie, zaproponowało, bym został snajperem, bo snajperów ciągle brakuje. I tak już zostało – opowiada Bumer.

Zdjęcie: Shutterstock

Poznaliśmy się nieco ponad rok temu, w prawosławne Boże Narodzenie, gdy przyjechałam robić materiał do książki o czerwonohradzkiej jednostce służącej ponad 1000 km od domu. Bumer natychmiast przeszedł na polski. – Pracowałem wcześniej dość długo w Polsce, m.in. w Warszawie, ale od tego czasu nie miałem z kim gadać po polsku, a nie chcę zapomnieć języka – wyjaśnił. Okazało się też, że zna nie tylko język, ale i polskie kolędy.

Nigdy nie chciał o nic prosić. Celownik snajperski, który kosztuje tyle co samochód, trzeba mu było dać wręcz siłą. Ale gdy padł jego prywatny jeep, którego używał na froncie, jeżdżąc na pozycje, nie protestował, gdy przywieźliśmy inne auto. – Najbardziej lubię BMW, ale zdaje się, że przez wojnę zmienię preferencje – śmieje się.

Gdy jedziemy na poligon, tłumaczy, jaka jest różnica w pracy z kałasznikowem, jaki mają wszyscy, a SWD ze specjalnym celownikiem. – Musisz się nauczyć patrzeć w tę lunetę zupełnie inaczej niż w przypadku zwykłego celownika. Odrzut jest tak potężny, że za pierwszym razem rozwaliłem sobie łuk brwiowy – tłumaczy. A potem już tylko strzela. 7 na 10. Nie jest z siebie zadowolony, ale przy niskiej temperaturze i dużym wietrze praca snajpera jest jeszcze trudniejsza. Wiosną, gdy na donbaski poligon zabraliśmy zaprzyjaźnionych dziennikarzy z telewizji, zafundował im nie lada atrakcje – m.in. granaty czy strzelanie z RPG (ręczny granatnik przeciwpancerny). – Ja nie chcę, by ta wojna została zapomniana – mówi.

Czy na „zerówce” liczy trafienia do celu?

– Kiedyś tak, teraz mi się już nie chce. Ja po prostu chcę, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło.

No items found.
No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Polska dziennikarka, specjalizuje się w zagadnieniach dotyczących przemysłu górniczego i energetycznego. Pracowała w takich publikacjach jak „Dziennik Wschodni”, „Tygodnik Lubelski”, „Rzeczpospolita”, „Dziennik Gazeta Prawna”, „Wprost” itp. Od marca 2022 r. niemal stale przebywa w Ukrainie, organizując pomoc humanitarną i informując o rosyjskiej agresji.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.

Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.

Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.

Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.

To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.

Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski.
To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.

Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.

W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”.
Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika.
W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.

Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.

Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.

Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.

A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?

Obojętność jest najgroźniejsza.

Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.

20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Jerzy Wójcik

Mnóstwo dziwnych pytań

Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?

W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.

Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz

Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.

Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.

Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.

Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?

Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?

Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.

Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:

  • dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
  • idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.

Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?

Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.

Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.

„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.

Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.

Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.

Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.

Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:

„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”

Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?

20
хв

W oczach prezydenta jestem pasożytem

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress