Exclusive
20
min

Warszawa — Kijów. Na czacie status świeci na zielono

Odbieram telefon. Słyszę zmęczony głos, no bo jaki ma być. Czuję się, jakbym dodzwonił się w zaświaty

Jerzy Wójcik

Kijów podczas ostrzału, lipiec 2025 r. Zdjęcie: OLEKSII FILIPPOV/AFP/Eastern News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Najtrudniej jest zacząć. Jak zapytać: „Co tam u Ciebie?”, żeby nie zabrzmiało bez sensu, jak drewno? Jak zapytać, wiedząc, że Rosjanie walą noc w noc w śpiący/czuwający Kijów wszystkim, co mają, z coraz większą wściekłością? Jak pytać: „Jak się masz, Vitaly, wszystko OK u ciebie?”

Czy w ogóle istnieją odpowiednie słowa, kiedy wiesz, jakie piekło tam się dzieje, kiedy widzisz i słyszysz, jak Ukraina woła o pomoc kolejny rok, miesiąc, dzień i noc? Kiedy obserwujesz, jak świat Zachodu, a nawet twój własny kraj, w którym bezpiecznie żyjesz, kalkuluje, czy pomagać, na ile, za ile, ile może zarobić na odbudowie, a ile stracić w sondażach.

Ja jestem tu, on tam. Ciężarem, który mnie nie opuszcza, jest bezsilność. Mam jej dość.

Wiele razy w ciągu dnia śledzę wiadomości, oglądam straszne zdjęcia z Ukrainy. Ten kraj i jego ludzie z wielu powodów stali mi się bliscy – jak rodzina, przyjaciele, tak po prostu. Znam ich imiona, nazwiska, twarze, wiem, kim są, co robią, jak wyglądają ich mieszkania. Znam ich bliskich: żony, mężów, dzieci. Za każdym razem, gdy dociera do mnie wiadomość o kolejnym ataku, kolejny straszny komunikat o liczbie dronów, które Putin wysłał na nocny Kijów, Lwów, Odessę i gdzie tylko zechciał, nazwy przestają być nieznajomo brzmiącymi dźwiękami. Stają się imionami moich bliskich.

Bezpieczny, setki kilometrów od ich codziennego piekła, strachu, cierpienia, zmęczenia, wyczerpania, sprawdzam ich status na komunikatorach. Jeśli jest zielony/aktywny, to znaczy, że żyją. No, raczej żyją.

Osobą, której zielony status na komunikatorze często sprawdzam, jest Vitaly. Redaktor naczelny, wydawca, szef wspaniałego serwisu NV.ua, Nowe Głosy – portal, magazyn, stacja radiowa. To ważne i świetnie robione medium. Wciąż się dziwię, jak oni są w stanie to robić: schron pod redakcją, dookoła budynku jakieś okopy, generatory, 40 dziennikarzy z 200-osobowego zespołu na froncie.

Jeśli dziennikarstwo szuka drogi, misji, sensu, to niech pyta ich: oni wiedzą, po co są dziennikarzami.

Najważniejsze znajomości i przyjaźnie zdarzają się same, niezamierzone, poza naszymi wyborami. A później jedni stają się bliscy, bez względu na dzielące was kilometry. A bywa, że ci najbliżsi fizycznie stają się obcy. A bywa też, że niektórzy są bliscy na jedną niepełną chwilę – i znikają. To jak fala: przychodzi i odchodzi, normalna melodia.

Gdzieś kiedyś przeczytałem, że na wojnie częściej niż podczas pokoju spotykamy niezwykłych ludzi. Że wojna, która jest złem, wydobywa z nas też niekiedy to, co w człowieku najlepsze – i najgorsze. Nie jest to zaskoczeniem, a jednak za każdym razem ta prawda trafia we mnie z nową siłą.

W świecie, w którym słowa tak niewiele znaczą, staram się na własny użytek chronić ich wagę, znaczenie, ich granice, kształt i kierunek. Jednym z nich pod specjalną ochroną jest „przyjaźń”. Przyjaciele, przyjaźnić się. Wszystkie formy i odmiany, tryby, strony – przymiotnik, czasownik, rzeczownik.

Od jakiegoś czasu wymieniamy się tekstami, rozmawiamy o tematach, wspólnych ideach, pomysłach – po obydwu stronach granicy, światów – nocne rozmowy o tekstach, autorach, przeklętych polsko-ukraińskich strachach i złościach, ratowaniu zmarnowanych szans. No, takie polsko-ukraińskie czaty, najczęściej w nocy.

Jest, zdaje się, jakoś kwadrans przed północą ich czasu. Widzę, że Vitaly coś pisze na czacie. Tyle mogę w tej chwili zrobić, że z nim pogadam, a raczej poczuwam.

Dzwonię i zadaję to bezsensowne pytanie: „Co tam u Ciebie?”. A to ten kolejny dzień, gdy Shahedy nadlatują z Moskwy całymi chmarami. Kijów nie zaznał chwili spokoju piątą czy szóstą noc z rzędu. Ludzie śpią cudem po trzy godziny, noc w noc, a rano, ci, co przeżyli, idą do biura, szkoły, szpitala, urzędu. Miasto musi żyć, więc żyje. Nie wiadomo, czy dziś drony znowu uderzą, strach czekać na taką noc. I jak blisko twojego domu, ilu znowu zginie.

– Co słychać? Poczekaj, co tu gadać, zaraz ci pokażę, co słychać.

Włącza kamerę i z sypialni swojego mieszkania na którymś tam piętrze kijowskiego bloku wychodzi na balkon.

– Patrz, Jurek, to u mnie słychać.

Na małym ekranie smartfona noc rozświetlają wybuchy, wycie syren, dym. Niedaleko.

– No to tak – mówi Vitaly. – Codziennie. Ale poczekaj jeszcze – przemierza sypialnię na ekranie, meble, jakieś obrazy, kwiaty, a za chwilę za ścianą, w korytarzu, na podłodze, jak w podziemnym schronie, jakieś sylwetki mniejsze i większa, zawinięte w śpiwory, butelki z wodą dookoła, wydaje mi się, że zabawki.

– To moja żona i dzieci. Tak śpią, bo gdyby walnęło, to dwie ściany i mogą przeżyć.

I co możesz powiedzieć po takim obrazie? Nad głową twojej rodziny jest spokojne nocne warszawskie niebo, tylko lekki deszczyk zakłóca ciszę.

Depesza Reutersa z 10 lipca 2025 roku:

W nocy z 9 na 10 lipca Kijów doświadczył jednego z największych ataków ostatnich tygodni. Rosja użyła około 397–415 bezzałogowców, w tym blisko 200 dronów „Shahed”, oraz 18 rakiet balistycznych i manewrujących. Atak trwał prawie 10 godzin, obejmując osiem dzielnic miasta.

Zginęły dwie osoby, w tym kobieta – policjantka z metra. Rannych zostało od 22 do 28 osób, w tym dzieci. Zniszczeniu uległa infrastruktura: budynki mieszkalne, biurowe, placówki służby zdrowia, stacja metra, a nawet budynek nuncjatury papieskiej.

Reuters zaznacza, że eskalacja dronowego terroru zmusza mieszkańców Kijowa do nocnego ukrywania się i porannych powrotów do względnie „normalnego” życia.

Życie się nie poddaje

Tej nocy tuż po 22:00 na czacie widzę, że Vitaly wysyła coś, pojawiają się zdjęcia jedno pod drugim. Zdjęcia z jego ponalotowego spaceru po mieście, obrazy spokojnego miasta, wielkiego, plaża nad rzeką, ludzie grają w piłkę, ktoś na ławce brzdąka na gitarze zapewne tęskną melodię, na innym rozświetlony most, kontury budynków, jakaś para zakochanych w objęciach patrzy przed siebie, cisza, dziwna cisza i spokój.

[10/07/2025, 10:25:20 PM] Jerzy Wojcik: To Kijów?

[10/07/2025, 10:25:46 PM] Vitaly Sych: Так, в мене на Oболоні зараз

[10/07/2025, 10:26:05 PM] Vitaly Sych: Після важкої ночі всі живуть повним життям

[10/07/2025, 10:26:05 PM] Vitaly Sych: Tak, teraz u mnie na Obołoni. Po ciężkiej nocy wszyscy żyją pełnią życia.

Zakochani nad Dnieprem
Most Północny w Kijowie nocą. Pełnia księżyca wschodzi nad Mostem Północnym, odbijając się w spokojnych wodach Dniepru. Jedna z najważniejszych przepraw w mieście, otwarta w 1990 roku, dziś jest symbolem niezłomności. Żelazo, światło i niebo w jednym kadrze.
Siatkówka plażowa na Wyspie Obołońskiej. Z jednej strony rzeka, z drugiej – jasne sylwetki wieżowców na Obołoni (prawy brzeg). A między nimi – piasek, siatka i grupa młodych ludzi grających w siatkówkę plażową. Nie ma syren, nie ma strachu. Jedynie napięcie piłki w locie, bose stopy w piasku, krzyk radości po udanym odbiciu. Gra toczy się w cieniu drzew, które rysują się czarno na tle rozświetlonego nieba. To zdjęcie nie pokazuje wojny. Pokazuje to, co pozwala ją przetrwać.
Most Obołoński nocą. Nocne niebo nad Kijowem błękitnieje, a światła nowego Mostu Obołońskiego kreślą na horyzoncie wyrafinowane krzywizny. Jego falista konstrukcja, podświetlona ciepłym światłem, odbija się złotą smugą w wodzie. Na pierwszym planie kobieta w białych spodniach i ciemnym topie, która trzyma telefon, utrwalając ten moment. Miasto oddycha swobodnie.
Kijów, nocny spacer mostem. Ktoś z telefonem, ktoś patrzy prosto przed siebie. Strachu nie widać. Codzienność, której nikt nie zdołał odebrać.

Zdjęcia: Witalij Sych

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Przez wiele lat był zastępcą redaktora naczelnego Gazety Wyborczej. W ostatnich latach odpowiedzialny za cyfrową transformację Gazety Wyborczej jako jej wydawca. Doświadczony menedżer z unikalną wiedzą z zakresu zarządzania mediami, potwierdzoną licznymi sukcesami redakcyjnymi i komercyjnymi.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.

Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.

Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.

Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.

Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy  – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.

Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.

Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.

Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością

Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.

Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.

Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.

Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.

Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.

20
хв

Kira: głosuję na Ciebie!

Jerzy Wójcik

 W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.

Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.

Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.

I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos. 

W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.

Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja

Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczek w wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.

A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.

Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. 

Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.

W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.

To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.

20
хв

Gdy milczenie jest najgorsze

Olena Klepa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Podczas zagrożenia szansa na życie to Twoje działanie. Można się tego nauczyć

Ексклюзив
20
хв

W podziemnej twierdzy armii ukraińskiej

Ексклюзив
20
хв

Profesor Roman Kuźniar: Rosję ta wojna powinna kosztować coraz więcej. Aż się udławi Ukrainą

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress