Exclusive
20
min

Wołyń: rana pamięci

Kwestia tragedii wołyńskiej po raz kolejny znalazła się na pierwszym planie stosunków polsko-ukraińskich. Ze strony Polski padają zapowiedzi połączenia rozwiązania tej kwestii z przystąpieniem Ukrainy do UE, a w Ukrainie Instytut Pamięci Narodowej wyraził gotowość rozpoczęcia prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych na Wołyniu trzy miesiące po zakończeniu stanu wojennego

Jewhen Magda

Wieniec na terenie dawnej polskiej wsi Kolonia Pokucie. 75. rocznica tragedii wołyńskiej, Ukraina. Fot: Agnieszka Śnieżko/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

O zrozumieniu i pojednaniu

Zacznę od osobistego doświadczenia. Przyczyny, dla których tragedia wołyńska jest tak ważna dla polskiego społeczeństwa, uświadomiłem sobie kilka lat temu, 1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych. Pierwszego dnia listopada prawie wszyscy Polacy oddają cześć swoim zmarłym, a fakt, że wielu z nich wciąż nie zostało pochowanych zgodnie z obrządkiem chrześcijańskim, jest dla polskiego społeczeństwa bardzo bolesny. Do niedawna było to wykorzystywane głównie przez prawicowych polityków i Kresowian – potomków ludności ze wschodnich regionów II Rzeczypospolitej.

Tego lata wszystko się jednak zmieniło – Donald Tusk zaczął grać kartą wołyńską. Ten krok polskiego premiera pokazuje, że w polskim społeczeństwie istnieje konsensus co do potrzeby uhonorowania ofiar tragedii wołyńskiej zgodnie z polskimi zasadami. A polscy politycy – i nie tylko oni – są gotowi przekonywać Ukrainę na różne sposoby.

Donald Tusk i Wołodymyr Zełenski podpisali 8 lipca umowę o bezpieczeństwie. fot: Fot: KPRM

Dlaczego ten temat nie dotyka Ukraińców tak bardzo jak Polaków? Po pierwsze, bo przez długi czas [my, Ukraińcy – red.] żyliśmy w kraju, w którym zbiorowa pamięć historyczna była podporządkowana interesom innych – najpierw Imperium Rosyjskiego, potem Związku Radzieckiego.

Po drugie, Ukraina ma obiektywne trudności ze spersonalizowanym pomiarem strat osobowych podczas największych tragedii XX wieku, Hołodomoru i II wojny światowej. Brak dokumentów i fakt, że duża część archiwów znajduje się w Rosji, uniemożliwiają ustalenie dokładnej liczby ofiar. W rzeczywistości wymienienie wszystkich ofiar z imienia i nazwiska jest niemożliwe.

Po trzecie, wojna rosyjsko-ukraińska, największa na świecie wojna od 1945 roku, wciąż trwa, codziennie pochłaniając życie Ukraińców. Na tym tle spory historyczne wydają się mieć co najmniej drugorzędne znaczenie.

Ekshumacja ofiar tragedii wołyńskiej jest jednak konieczna z wielu powodów.

Tylko w ten sposób – w oparciu o obiektywne dane – możemy poznać przybliżoną liczbę ofiar, precyzując, czy mówimy o tysiącach, czy o dziesiątkach tysięcy zabitych

Proces ekshumacji nie może być szybki. Jednocześnie procedura ta może napotkać obiektywne trudności, ponieważ polski Instytut Pamięci Narodowej faktycznie pełni funkcje organu ścigania, a jego praca na terytorium państwa będącego partnerem strategicznym powinna być określona przez specjalny dokument. Najlepiej – decyzją obu rządów, którą na poziomie politycznym mogłyby poprzeć polski Sejm i Senat oraz Rada Najwyższa Ukrainy. Ze względu na delikatny charakter sprawy lepiej byłoby, gdyby zespoły poszukiwawcze były międzynarodowe, z przedstawicielami nie tylko Polski i Ukrainy. Tyle że do czasu zakończenia działań wojennych to także wiąże się z obiektywnymi trudnościami. Nie każdy zagraniczny specjalista będzie chciał udać się do kraju, w którym trwają regularne naloty.

Promykiem nadziei na porozumienie wydaje się natomiast gotowość ukraińskiego IPN do wznowienia prac poszukiwawczych po zakończeniu stanu wojennego i – w drodze wyjątku – prowadzenie prac poszukiwawczych na prośbę obywatelki RP Karoliny Romanowskiej-Adamiec. Przydatne będzie określenie obszaru poszukiwań, to jest ustalenie, czy będą one prowadzone na terenie byłego województwa wołyńskiego (obecne obwody wołyński, rówieński i tarnopolski).

Wojna z pomnikami

Ukraińska opinia publiczna przypomina również o sprawie pomnika żołnierzy UPA na górze Monastyr w Polsce. To miejsce pamięci miało trudną historię, było wielokrotnie niszczone przez nieznanych wandali. Wspólna decyzja prezydentów Polski i Ukrainy, aby odpowiednio odrestaurować pomnik, z opatrzeniem go tablicą z nazwiskami ponad 60 poległych żołnierzy UPA (w bitwie z oddziałami NKWD), nie została zrealizowana. Takie wybiórcze działania polskich władz wywołują sprzeciw i opór ich ukraińskich odpowiedników. Oba kraje wpadają w spiralę konfrontacji, w której Polska czuje się pewniej, ponieważ jej narracja historyczna jest ukształtowana i ugruntowana w świadomości społecznej.

Z drugiej strony mamy przykład Huty Pieniackiej, zamieszkiwanej przez Polaków wsi w obwodzie lwowskim, która była bazą partyzantki sowieckiej i Armii Krajowej. Jej mieszkańcy zostali wymordowani przez niemieckich oprawców w lutym 1944 roku. Pomnik mieszkańców Huty Pieniackiej był wielokrotnie atakowany przez nieznanych wandali, ale strona ukraińska odrestaurowywała go tak szybko, jak to było możliwe.

Odrestaurowany pomnik w Hucie Pieniackiej. Fot: Wiki

Warto również zwrócić uwagę na wpływy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej oraz partyzantki sowieckiej, których działania były koordynowane z Moskwy.

Nie należy też zapominać, że tragedia wołyńska wydarzyła się podczas niemieckiej okupacji tych terenów i to władze okupacyjne były odpowiedzialne za to, co się stało. Czystki etniczne (mało kto zaprzeczy, że miały miejsce) dokonywane były zarówno przez Polaków, jak Ukraińców, ale Ukraińcy nie mieli wówczas własnego, niepodległego państwa.

Pamięć z posmakiem politycznym

Jeszcze w lipcu 2024 roku polski wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz mówił, że bez rozwiązania problemu wołyńskiego Ukraina nie będzie mogła stać się członkiem UE. W październiku stanowczo podtrzymał swoje stanowisko, publicznie nie zgadzając się z opinią Andrzeja Dudy tej kwestii. Wydaje się, że to [wyrażanie podobnych opinii – red.] nie do końca leży w zakresie kompetencji ministra obrony. W polskiej polityce istnieją też jednak inne opinie i stanowiska. W otoczeniu Kosiniaka-Kamysza znajduje się poseł PSL Tadeusz Samborski, znany z organizowania akcji „Wołyń” na Dolnym Śląsku.

Główny powód jest jednak inny.

Wiosną przyszłego roku w Polsce odbędą się wybory prezydenckie, które można opisać tytułem starego polskiego serialu: „Stawka większa niż życie”. Jak dotąd tylko Konfederacja zdecydowała się na ogłoszenie swego kandydata na prezydenta – Sławomira Mentzena, który wygłosił szereg ostrych wypowiedzi zgodnych z linią jego partii. Konfederacja od dłuższego czasu bazuje na antyukraińskich oświadczeniach, okresowo wzmacniając je ksenofobicznymi manifestacjami. Inne siły polityczne reprezentowane w parlamencie kontynuują poszukiwania swoich kandydatów. Jeśli wygra Koalicja Obywatelska, premier Donald Tusk będzie mógł skupić w swoich rękach maksymalną władzę. Oczywiście nie wszystkim polskim politykom taka perspektywa się podoba.

Wykorzystanie kwestii Wołynia podczas castingu kandydatów jest logiczne

Dlatego Karol Nawrocki, dyrektor Instytutu Pamięci Narodowej, nazwał Galicję „wschodnią Małopolską”. Tego określenia nie można nazwać konstruktywnym, ale w walce o głosy musimy przygotować się też na takie wypowiedzi.

Przecież wiceminister spraw zagranicznych Władysław Teofil Bartoszewski zapowiedział, że Polska podniesie kwestię tragedii wołyńskiej podczas negocjacji w ramach pierwszego rozdziału negocjacyjnego między Ukrainą a UE. Radosław Sikorski, jego bezpośredni przełożony, którego wrześniowa wizyta w Kijowie wywołała poruszenie w mediach, nazywa proces integracji europejskiej złożonym i także mówi o potrzebie należytego uhonorowania ofiar tragedii wołyńskiej.

Paradoks sytuacji polega na tym, że wykorzystanie tragedii wołyńskiej w wyścigu prezydenckim jest mało prawdopodobne właśnie ze względu na istnienie konsensusu w tej sprawie w polskim społeczeństwie. Podczas wyborów technolodzy polityczni opierają się na tematach, które dzielą społeczeństwo, a upamiętnienie ofiar Wołynia nie może pretendować do takiego wpływu.

Jednak koalicja rządząca pod przywództwem Donalda Tuska może wykorzystać ten temat do odwrócenia uwagi opinii publicznej od niespełnienia własnej obietnicy złagodzenia przepisów aborcyjnych

Błędem byłoby również zakładanie, że w Polsce nie ma innych głosów w sprawie tragedii wołyńskiej. I nie chodzi tu nawet o stanowisko byłego ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza, który porównał obecną politykę polskich władz do działań hieny, co zresztą nie wszyscy w Ukrainie zrozumieli (przypomnę, że Winston Churchill mówił o „polityce hieny” Polski w przededniu II wojny światowej). W 80. rocznicę Powstania Warszawskiego prezydent Andrzej Duda porównał to wydarzenie do obrony Mariupola, choć zostało to zignorowane przez oficjalny Kijów. Polski prezydent zauważył również, że nadmierne nagłaśnianie tragedii wołyńskiej leży w interesie Putina, tyle że ten wątek jego wypowiedzi nie był przejawem współczucia dla Ukrainy, a raczej elementem wewnętrznej walki politycznej. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia, który również ma ambicje prezydenckie, wyraził natomiast gotowość odłożenia dyskusji o tragedii wołyńskiej na późniejszy termin.

Spotkanie prezydentów Wołodymyra Zełenskiego i Andrzeja Dudy w przeddzień szczytu NATO. Zdjęcie: Marek Borawski/KPRP

W ariergardzie zrozumienia

Czy ludzie w Kijowie rozumieją złożoność sytuacji? Jestem pewien, że tak, lecz niemożliwe jest wprowadzenie znaczących zmian tu i teraz. Dmytro Kułeba popełnił błąd w ostatnich tygodniach swojego urzędowania na stanowisku ministra spraw zagranicznych [wypowiadając się na temat Wołynia i Akcji „Wisła” – red.] podczas Campus Polska w Olsztynie. Jego dymisja nie była jednak rytualną ofiarą dla Warszawy, raczej innego rodzaju rezonansem.

Andrij Sybiha, następca Kułeby, wykonał pierwszy telefon jako minister spraw zagranicznych do Radosława Sikorskiego. Na początku października Sybiha odwiedził Warszawę i spotkał się z Andrzejem Dudą, przewodniczącymi obu izb parlamentu, Sikorskim i polskimi ekspertami. Wśród jego rozmówców nie było jednak Donalda Tuska, który jest dziś właścicielem największego kawałka tortu władzy w Polsce.

Co robić?

W obecnej sytuacji nie ma sensu działać w zwykłym formacie, ponieważ stanowisk Polski i Ukrainy nie da się szybko zmienić. Jedynym sposobem na uleczenie „rany pamięci” jest działanie asymetryczne. Ukraina bardzo by skorzystała, gdyby Wołodymyr Zełenski znalazł okazję, powiedzmy, w drodze do Ramstein, pokazać Andrzejowi Dudzie i Donaldowi Tuskowi swój plan zwycięstwa. Tak, tak, obu, bo w marcu politycy ci polecieli razem do Joe Bidena, by uzgodnić wzmocnienie zdolności obronnych Polski.

Przydałoby się też publiczne podpisanie umowy na zakup polskiej broni czy zintensyfikowanie działań polsko-litewsko-ukraińskiej brygady imienia Konstantego Ostrogskiego.

Nie potrzebujemy imitacji energicznych działań, ale kroków potwierdzających realną treścią tezę o strategicznym partnerstwie obu krajów
No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Jewhen Magda to ukraiński politolog, historyk, dziennikarz, dyrektor Instytutu Polityki Światowej. Autor książek „Wojna hybrydowa. Przetrwaj i wygraj” oraz „Agresja hybrydowa Rosji: lekcje dla Europy”. Znalazł się w pierwszej dziesiątce ekspertów politycznych i analityków Ukrainy w rankingu edycji „Komentari” w 2020 roku.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Nasza czytelniczka zareagowała instynktownie. Zamiast się przestraszyć, postanowiła sprawdzić, kto jeszcze dostał taki materiał. Wynik jej mini-śledztwa jest przerażający. „Okazało się, że nikt. Rzucili tylko nam. Osiedle jest zamknięte i strzeżone, są cztery bloki. Zebrałam informacje od sąsiadów, także Ukraińców. Nikogo innego to nie dotknęło” – opowiada. To nie był przypadek, a celowa, precyzyjna operacja wymierzona w konkretną osobę.

Ta sama kobieta kilka miesięcy wcześniej została zaatakowana w drogerii. „Polka, twierdząc, że jestem Ukrainką, zaczęła mnie bić i pluć mi w twarz. Ludzie uciekli, ochrona nie reagowała. Tylko przypadkowa kobieta, prokuratorka, zatrzymała sprawę, która trafiła do sądu. Policja często zamiata takie rzeczy pod dywan” – pisze.

Te dwa incydenty nie są oddzielnymi zdarzeniami. To kolejne akty tej samej sztuki, w której historia staje się narzędziem wojny, a codzienność – polem bitwy. Nikt rozsądny w Polsce nie neguje tragedii Wołynia. Dziesiątki tysięcy ofiar, wspomnienia, które do dziś bolą, to fundament polskiej pamięci. Problem zaczyna się, gdy ten ból jest instrumentalizowany, a historia sprzed 80 lat zamienia się w pałkę, którą dziś uderza się w sąsiadów.

Ulotki, wrzucane do skrzynek i pojawiające się na słupach, jak te niedawno zauważone również w Mińsku Mazowieckim, nie służą edukacji historycznej. Służą wyłącznie sianiu strachu i podejrzliwości. Ich język – „ukraińscy bandyci”, „ludobójstwo” – to kalki propagandy z lat 40., odkurzone i używane w środku wojny, by budować nową barierę.

To nie jest przypadek. Takie materiały pojawiają się w chwili, gdy w Polsce toczy się gorąca debata o przyszłości sojuszu z Ukrainą, o roli uchodźców i o polityce społecznej. Im mocniejsze emocje, tym łatwiej nimi manipulować. To sprawnie wyreżyserowany spektakl, którego celem jest podział, a nie prawda.

Fundacja „Wołyń Pamiętamy”, na czele z prezeską Katarzyną Sokołowską, w swoich celach statutowych deklaruje „przywrócenie pamięci o ludobójstwie”, ale w rzeczywistości jej działalność polega na szerzeniu nienawiści. Działania fundacji, takie jak akcje plakatowe i wlepkowe, regularnie podsycają antyukraińskie nastroje. Analitycy z portali zajmujących się dezinformacją wielokrotnie wskazywali, że retoryka fundacji jest zbieżna z kluczowymi elementami rosyjskiej propagandy, której celem jest podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego i destabilizacja Polski.
To, co wygląda jak spontaniczne akcje, może być elementem zaplanowanej operacji, mającej za zadanie wykorzystać polskie resentymenty.

Dzisiejsza Polska żyje w rozdarciu. Z jednej strony mamy wielkie, oficjalne deklaracje o sojuszu z Kijowem, o wsparciu dla narodu walczącego o niepodległość. Z drugiej – rosnącą niechęć do uchodźców, podsycaną przez cynicznych polityków.

W kampaniach wyborczych hasło „Ukraińcy zabiorą wam pracę i mieszkania” działa szybciej i skuteczniej niż jakikolwiek program. Prezydent Nawrocki wetuje ustawę o świadczeniach dla Ukraińców, argumentując to „sprawiedliwością”.
Konfederacja buduje kapitał polityczny na resentymentach i strachu. Prawicowe media codziennie podsycają obraz Ukraińca jako konkurenta, a nie sojusznika.
W tej atmosferze wystarczy jeden czarno-biały plakat, by uruchomić lawinę gniewu.

Rosyjska propaganda od lat żeruje na ranach historycznych. Wyciąga bolesne momenty i wbija je w dzisiejsze konflikty. To, co Polacy i Ukraińcy powinni przepracować w duchu dialogu, zamienia się w narzędzie wzajemnego oskarżenia.

Ulotka w skrzynce to klasyczny przykład wojny kognitywnej – taniej, trudnej do zidentyfikowania, ale niszczycielskiej. Jej koszt to grosze. Jej skutek – nieufność, podejrzliwość, poczucie zagrożenia, a przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy są w Polsce nie jako goście i sojusznicy, lecz jako potencjalni wrogowie.

Nie ma wątpliwości: problem pamięci Wołynia trzeba omawiać. Ale nie ulotkami, nie w ciemnych kampaniach podszywających się pod troskę o historię. Tylko w otwartej rozmowie, uczciwym języku, poprzez edukację i spotkanie świadectw. Bo jeśli zgodzimy się, by historią handlowali propagandyści, staniemy się zakładnikami cudzych wojen.

A dziś Polska potrzebuje nie kolejnych barykad, lecz mostów – zwłaszcza z Ukrainą, która walczy nie tylko o swoje, ale i o nasze bezpieczeństwo. Historia naszej czytelniczki z Poznania – ulotka w skrzynce, atak w drogerii, obojętność ludzi – pokazuje, że obok wielkiej polityki liczy się jeszcze coś innego: codzienna reakcja. Kto stanie w obronie bitej kobiety? Kto zadzwoni na policję? Kto wyrwie z rąk propagandystów ulotkę, zanim zamieni się w kolejną falę hejtu?

Obojętność jest najgroźniejsza.

Bo daje sygnał, że można więcej, mocniej, brutalniej. Dziś, w Polsce, wybór nie jest abstrakcyjny. On dzieje się tu i teraz, w sklepach, na ulicach, w naszych społecznościach. Od naszej reakcji zależy, czy historia stanie się mostem do przyszłości, czy kolejną barykadą.

20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Jerzy Wójcik

Mnóstwo dziwnych pytań

Jestem mamą dziecka z ciężkim autyzmem i potwierdzoną niepełnosprawnością, w moim otoczeniu jest wiele mam wyjątkowych dzieci. Bardzo chciałabym pracować na pełny etat, chodzić na imprezy firmowe i wyjeżdżać w podróże służbowe – ale jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to kilka godzin pracy online dziennie. Przedszkola terapeutyczne zazwyczaj działają do godziny 13:00, do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i różne losowe przypadki, które zdarzają się mamom dzieci z autyzmem niemal codziennie. Ilu pracodawców podpisałoby umowę z taką osobą?

W wieku 6,5 roku mój Marko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z ludźmi, nie rozumie niebezpieczeństwa i może po prostu wejść pod samochód albo spróbować wyjść przez okno.

Ciągle próbuje uciekać, więc na ulicy trzeba go cały czas trzymać za rękę. W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i chowam klucz

Syn potrzebuje stałej opieki i pomocy dosłownie we wszystkim. A kiedy choruje, wpada w stan szoku, nie potrafiąc wyjaśnić, co mu dolega. Wtedy mogę tylko zgadywać, co się z nim dzieje.

Oficjalnie diagnozę „autyzmu” postawiono Markowi, gdy miał 3 lata. Od tego czasu codziennie przechodzimy terapie, które, choć dają pewne rezultaty, nie sprawiły, że moje dziecko stało się choć trochę samodzielne. Autyzmu nie da się wyleczyć, można jedynie złagodzić stan chorego i poprawić jego funkcjonowanie. W Polsce mój syn chodzi do przedszkola terapeutycznego, logopedy i ćwiczy w domu. Ma orzeczenie o niepełnosprawności, które należy potwierdzać co 2-3 lata.

Ostatnia komisja, która odbyła się już we wrześniu, różniła się od poprzednich i bardzo mnie zaskoczyła. Przyszłam na nią z opinią polskiego psychiatry, w której napisano, że syn jest niewerbalny, wymaga stałej opieki i ogólnie jego stan jest poważny. Jednak psychiatrka obecna na komisji zaczęła pytać mnie nie o syna, ale o to, czy pracuję, gdzie jest mój mąż i czy walczy za Ukrainę. Kiedy usłyszała, że nie walczy, wydała opinię, że mój syn nie mówi, ponieważ w przedszkolu mówi się z nim po polsku, a w domu po ukraińsku. Podczas naszej rozmowy syn ani razu nie zareagował na swoje imię, nie spojrzał w stronę psychologa, nie odpowiedział na pytanie o imię i wiek, nie nawiązując kontaktu ani ze mną, ani z komisją. Gołym okiem było widać, że to poważny problem, a nie kwestia tymczasowej reakcji dziecka na przebywanie w różnych środowiskach językowych.

Jak wyjaśnić taką zmianę w podejściu komisji lekarskiej – i mnóstwo dziwnych pytań, które zadawała?

Czy tym, że dziecku z poważną diagnozą trzeba byłoby przyznać zasiłek, a dziecku bez diagnozy wystarczy zalecić uczęszczanie do przedszkola, szkoły i obsługiwanie siebie samodzielnie, by mama mogła iść do pracy na cały dzień?

Tyle że my już przez to przechodziliśmy: żadne przedszkole nie przyjmie mojego syna na cały dzień, a szkoły oferują naukę online lub, jeśli masz szczęście, asystenta na pół dnia. Dlatego byłam gotowa złożyć odwołanie od decyzji komisji lekarskiej.

Na odwołanie się od decyzji komisji lekarskiej masz 14 dni. Składasz je tam, gdzie złożyłaś wniosek o rentę inwalidzką. Prawdopodobnie ponowna wizyta przed komisją odbędzie się już w zespole wojewódzkim. Jeśli i tam decyzja nie będzie dla ciebie korzystna, są jeszcze dwie opcje:

  • dodaj nowe dokumenty medyczne i złóż wniosek do nowej komisji w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia dziecka lub zmianami w jego zachowaniu (w przypadku autyzmu może to być opinia dotycząca inteligencji z certyfikowanej poradni i nowa opinia psychiatry). To dość szybka ścieżka, ale świadczenia będziesz mogła otrzymać dopiero po wydaniu pozytywnej decyzji;
  • idź do sądu. Rozstrzyganie sprawy może potrwać 1-2 lata, ale jeśli wygrasz, otrzymasz wszystkie świadczenia od momentu wydania negatywnej decyzji.

Dokąd wyjechać, skoro wszędzie jesteś obca?

Moje koleżanki w Polsce, które są w podobnej sytuacji, przeraża możliwość zniesienia świadczeń socjalnych i dostępu do opieki medycznej.

Kateryna samotnie wychowuje syna z porażeniem mózgowym. Cały dochód jej rodziny składa się z minimalnych alimentów, świadczeń z tytułu niepełnosprawności i 800 plus. Czasami Katia zdoła posprzątać czyjeś biuro i zarobić parę groszy, ale nie zdarza się to często, poza tym na takie prace nie podpisuje się umowy. A jej syn jest regularnym bywalcem szpitali, ponieważ nawet zwykłe zapalenie dróg oddechowych może skończyć się dla niego hospitalizacją.

„Każdy nasz dzień to rehabilitacja i walka o to, by syn zaczął choć trochę chodzić. Myję go, karmię, wożę na masaże, zajęcia – to zajmuje praktycznie cały dzień. Wszystkie moje próby znalezienia pracy, która pozwoliłaby mi opłacić opiekunkę dla niego, a przy tym jeszcze się wyżywić i opłacić czynsz, zakończyły się niepowodzeniem. Potrzebujemy kwoty większej niż średnia pensja w Polsce. Tyle że w oczach polskiego prezydenta jestem pewnie pasożytem, który dostaje pieniądze za nic” – mówi Katia.

Moja przyjaciółka jest bardzo wdzięczna Polsce. Tym, co ją irytuje, są te ciągłe huśtawki emocjonalne, które nie pozwalają planować nawet najbliższej przyszłości.

Takich historii jest bardzo wiele. Prowadzę konto na Instagramie – piszę o autyzmie i życiu w Polsce. Zaraz po wecie prezydenta Nawrockiego dziesiątki mam dzieci ze spektrum autyzmu zaczęły pytać: „Co teraz z nami będzie?”.

Większość tych mam chętnie poszłaby do pracy, gdyby w Polsce istniała możliwość oddania dzieci z podobnymi diagnozami do przedszkola na cały dzień. Poza tym jeśli dziecko nieustannie krzyczy, ma atak histerii, to i tak przedszkole dzwoni do mamy z prośbą o zabranie dziecka do domu. Jeśli chodzi o zasiłki 800 plus, to my, matki w wyjątkowej sytuacji, wydajemy te pieniądze na opłacenie specjalnych przedszkoli, lekarzy specjalistów i rehabilitację.

Obecną sytuację w Polsce obserwuję bez paniki, ale ze smutkiem w sercu. Bo rozumiem, że być może już wkrótce będę musiała powiedzieć:

„Polsko, to były bezcenne trzy lata. Zawsze będę za nie wdzięczna, ale teraz nie da się już tu przeżyć”

Być może właśnie dlatego nas popychają, byśmy wyjechali. Tylko dokąd jechać, skoro wszędzie jesteś obca?

20
хв

W oczach prezydenta jestem pasożytem

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Profanacja pamięci: jak nienawiść wykorzystuje tragedię dziecka

Ексклюзив
20
хв

Tysiąc fejków dziennie, czyli liczy się myślenie

Ексклюзив
20
хв

Polska myślała, że to wszystko szybko się skończy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress