Exclusive
20
min

Piękna przyroda, obojętne państwo. Jak się żyje Ukraińcom w Turcji

Według statystyk przedstawionych przez ambasadora Ukrainy w Turcji, Wasyla Bodnara, od początku inwazji do Turcji przybyło 844 000 obywateli Ukrainy – i już 822 000 z nich już opuściło ten kraj. Dlaczego tak się stało? I jak żyje pozostałe 22 000 osób? Z jakimi wyzwaniami muszą się zmierzyć?

Kateryna Kopanieva

Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Większość ukraińskich uchodźców wyjechała do krajów UE. Są jednak tacy, którzy wybrali inne miejsca – kraje, w których nie ma programów tymczasowej ochrony i mieszkań dla uchodźców. Jednym z nich jest Turcja.

Programów pomocy Ukraińcom nie było i nie ma

Marta Franczuk z Kijowa przyjechała do Turcji ze swoimi dwoma synami. Nie miała w tym kraju żadnych krewnych ani przyjaciół.

– Pierwszym krajem, w którym się zatrzymaliśmy, była Rumunia. Zdecydowaliśmy się jednak ruszyć dalej i wylądowaliśmy w Turcji, którą odwiedziliśmy wiele razy wcześniej jako turyści – mówi Marta Franczuk. – Byli z nami moi rodzice, ludzie już starsi. Przyjechaliśmy do znanego tureckiego kurortu Fethiye [miasto w południowo-zachodniej Turcji, położone między Antalyą a Bodrum – red.]. Myśleliśmy, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, rodzice i dzieci będą mogli przynajmniej trochę odpocząć nad morzem – a potem zobaczymy.

Dzięki pośrednikowi, którego znalazłam w grupie Ukraińców na Telegramie, udało mi się znaleźć mieszkanie. Najpierw wynajęliśmy je na miesiąc, potem na kolejne dwa, w końcu podpisaliśmy umowę na wynajem długoterminowy.

Marta Franczuk: - Myśleliśmy, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, rodzice i dzieci będą mogli przynajmniej trochę odpocząć nad morzem – a potem zobaczymy

W Turcji nie ma i nigdy nie było programów pomocy Ukraińcom. Wjeżdżaliśmy do tego kraju jako turyści, na 90 dni. Potem mogliśmy się ubiegać o pozwolenie na pobyt turystyczny. Kluczowym słowem jest tutaj „turysta” – ten status nie daje ci prawa do pracy ani dostępu do pomocy państwa. Masz jedynie prawo do pobytu w kraju przez określony czas. Kiedy zaczęła się wojna, Ukraińcom wydawano pozwolenie turystyczne na dwa lata, a potem zaczęto je wydawać lub przedłużać na rok, a czasem na tylko sześć miesięcy.

Tu zasady ciągle się zmieniają, podobnie jak ceny – uzyskanie pozwolenia na pobyt nie jest darmowe, płacisz podatek i ubezpieczenie. Kiedy przyjechaliśmy, koszty z tym związane wynosiły ok. 300-400 euro na osobę

Zezwolenie turystyczne daje ci dostęp do szkoły średniej i publicznej opieki zdrowotnej. Pewnego rodzaju udogodnieniem dla Ukraińców było to, że przynajmniej nie odmówiono nam pozwolenia na pobyt, bo obywatelom innych krajów często się odmawia – nawet Brytyjczykom, którzy, nawiasem mówiąc, bardzo lubią Fethiye. Brytyjscy emeryci kupują tu nieruchomości, w mieście jest ich wielu, więc często można tu usłyszeć angielski – w przeciwieństwie do Ankary czy Stambułu. Bywa, że nawet ceny w salonach fryzjerskich są podawane nie tylko w lirach, ale i w funtach.

Jako że pozwolenie na pobyt nie daje prawa do pracy, by tu mieszkać, musisz być bardzo bogatą osobą albo pracować na rynku innego kraju. To drugie to właśnie mój przypadek: jestem psycholożką i pracuję online. Jest tu też wielu specjalistów IT, którzy pracują dla innych krajów, lecz mieszkają w Turcji.

Przejście na wizę pracowniczą jest trudne. Taka wiza jest dostępna tylko w niektórych przypadkach i tylko dla osób o określonych specjalnościach, np. lekarzy.

Na lato inne mieszkanie

Według Marty z wynajmowaniem mieszkania w Turcji wiążą się pewne niuanse, szczególnie w miejscowościach wypoczynkowych:

– Sezon turystyczny to czas, w którym cena najmu podwaja się, a nawet potraja. Nawet jeśli jest długoterminowy, czynsz będzie uwzględniać wyższe stawki w miesiącach letnich. Nam właściciel wynajmuje lokal tylko od września do maja, a w sezonie prosi nas o poszukanie sobie innego zakwaterowania. To bardzo niewygodne, ale ponieważ naprawdę lubimy to mieszkanie, nadal je wynajmujemy.

Jeśli chodzi o ceny, willa (w Turcji to określenie na wyrost, bo w rzeczywistości w takim przypadku zwykle chodzi o mały dom) poza sezonem kosztuje około 1000 euro miesięcznie. A ceny stale rosną. Dwa lata temu poza sezonem mieszkanie można było wynająć za 300 euro, rok temu było to już 500.

Nasze mieszkanie jest na drugim piętrze prywatnego domu. Ładne i wygodne, bardzo blisko morza. Ale nie ma ogrzewania i zimą jest w nim zimniej niż na zewnątrz. W Turcji nigdzie nie ma centralnego ogrzewania, ludzie używają klimatyzatorów i grzejników.

Synowie Marty nie poszli do tureckiej szkoły. Wybrali naukę online w szkole ukraińskiej:

– Nie było żadnej presji ze strony władz w tym względzie. Tureckie szkoły są dostępne, ale jeśli rodzina przebywa w tym kraju na podstawie zezwolenia turystycznego, to od niej zależy, czy pośle do nich swoje dzieci, czy nie. Istnieją bezpłatne kursy nauki tureckiego, ale nie każdy widzi sens w uczeniu się go, ponieważ zezwolenie turystyczne nie daje ci prawa do pracy i nie prowadzi do stałego pobytu. Co więcej, nigdy nie możesz być całkowicie pewna, że twoje pozwolenie na pobyt zostanie przedłużone.

Ta niestabilność – gdy zasady wciąż się zmieniają i nie są sprecyzowane – jest głównym powodem, dla którego Ukraińcy z Turcji wyjeżdżają. Wśród tych, którzy wciąż tu są, najpopularniejszym tematem dyskusji jest to, do którego kraju wyjechać. Ja też to rozważam

To, co jest tu wspaniałe, to przyroda, niesamowite krajobrazy, morze. Spacerując po mieście widzę góry z ośnieżonymi szczytami, a niedaleko mojego domu rosną drzewa pomarańczowe i oliwne. Oliwki nauczyłam się już marynować, tak jak robią to miejscowi. Turcja ma ciekawą kuchnię, niektóre rzeczy naprawdę lubię, na przykład suszone morwy i pastę tahini. W sałatkach zamiast octu balsamicznego używa się bardzo smacznego sosu z granatów. Turcja jest krajem muzułmańskim, dlatego prawie nigdzie nie kupisz wieprzowiny. A jeśli już gdzieś ją znajdziesz, będzie to bardzo drogi kawałek mięsa przywieziony z zagranicy.

Szykany za kanapki

– Turcja jest oficjalnie państwem świeckim, lecz istnieją pewne niuanse – mówi Andżela z Siewierodoniecka. Ona również przyjechała do Turcji z dwoma synami. – W 2022 r. mój dziewięcioletni syn miał nieprzyjemną sytuację w tureckiej szkole. Miejscowe dzieci, które w niektóre dni postu nic nie jedzą, zaczęły krytykować go za to, że przynosi do szkoły kanapki. Zdarzyło się nawet, że zatrzymały go na korytarzu i próbowały zmusić do odmówienia namazu [rytualna modlitwa muzułmańska – red.]. Porozmawiałam jednak o tym z nauczycielami i sytuacja się poprawiła.

Religia jest w szkole osobnym przedmiotem, lecz mój syn ma prawo odmówić chodzenia na nią, co też zrobiliśmy. Teraz już lubi szkołę i mówi płynnie po turecku. Młodszy, który w momencie naszego przyjazdu miał pięć lat, miał więcej problemów z tureckim – dopiero zaczął w nim mówić. Program nauczania jest znacznie łatwiejszy niż ukraiński. Na przykład chemii, biologii i fizyki nie uczy się w szkole średniej, ale na studiach. Równocześnie moi synowie uczą się online w szkole ukraińskiej.

Andżela i jej synowie mają status oczekujących na ochronę międzynarodową

Andżela jest dwukrotną uchodźczynią wewnętrzną. W 2014 roku wyjechała z Krasnodonu, okupowanego przez Rosjan, do Siewierodoniecka. W 2022 roku i stamtąd musiała uciekać.

– Dzieci i ja pojechaliśmy do Ankary, bo mieszka tam mój wujek – mówi Andżela. – Wsparcia ze strony państwa nie było, ale wolontariusze pomagali w dostarczaniu ubrań, żywności i środków higieny. Pewien turecki biznesmen postanowił pomóc Ukraińcom, którzy przybyli wtedy do Ankary, i opłacił trzymiesięczny czynsz tym, którzy tego potrzebowali. W ten sposób znaleźliśmy się w akademiku, w którym mieszkamy do dziś – tyle że teraz płacimy czynsz.

Jednym z największych problemów jest dla mnie nieznajomość tureckiego. Po angielsku mówi w Ankarze niewiele osób

Próbowałam uczęszczać na kursy językowe, ale nie mam tureckich przyjaciół, z którymi mogłabym ćwiczyć turecki, więc nie widziałam u siebie postępów.

Andżela zauważa, że cudzoziemcom trudno jest uzyskać pozwolenie na pracę, więc wielu z nich pracuje na czarno. Zamiast zezwolenia na pobyt turystyczny złożyła wniosek o ochronę międzynarodową:

– Tej ochrony nie otrzymaliśmy i raczej nie otrzymamy, ale mamy status osób oczekujących na decyzję, co uprawnia nas do bezpłatnej opieki medycznej i edukacji szkolnej. Ten status jest nam wciąż przedłużany.

Syn Andżeli z miejscowym nauczycielem

– Dla etnicznych Ukraińców uzyskanie statusu ochrony międzynarodowej w Turcji jest prawie niemożliwe – mówi Julia Bilecka, szefowa Związku Ukraińców w Ankarze. – Możesz się o niego ubiegać, ale, o ile wiem, nikt jeszcze nie otrzymał decyzji – ani pozytywnej, ani negatywnej. Znacznie łatwiej uzyskać ten status Tatarom krymskim z ukraińskim paszportem.

Ochrona międzynarodowa daje wiele praw, których nie mają Ukraińcy przebywający tu na podstawie zezwolenia na pobyt turystyczny – m.in. dostęp do rynku pracy. Nie można przewidzieć, czy zezwolenie turystyczne zostanie przedłużone, a jeśli tak, to na jak długo. Mojej matce początkowo wydano roczne zezwolenie na pobyt, potem przedłużono je tylko na sześć miesięcy, a teraz na kolejny rok. Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje.

Wolontariusze – jedyna pomoc

Julia przyjechała do Turcji jeszcze przed wojną. Przebywa w tym kraju na podstawie wizy pracowniczej – jest wykładowczynią na uniwersytecie, biegle włada tureckim i angielskim.

– Aby otrzymać wizę pracowniczą, zarówno ty, jak twój potencjalny pracodawca musicie spełnić określone kryteria – wyjaśnia. – Musisz być wykwalifikowanym specjalistą, a pracodawca musi podać przekonujące powody, dla których zatrudnia ciebie zamiast miejscowych.

Poza tym aby firma miała prawo zatrudnić obcokrajowca, musi mieć na liście płac określoną liczbę obywateli Turcji

Z powodu tych trudności Ukraińcy często pracują w Turcji na czarno – w firmach sprzątających lub logistycznych, które wymagają od pracowników znajomości rosyjskiego (to szczególnie istotne w przypadku firm współpracujących z Azją Środkową). Nieoficjalnie ukraińscy obywatele dostają również pracę w branży kosmetycznej: niektórzy pracują w domu, inni w salonach. Władze tak naprawdę tego nie monitorują: zwykle inspekcje przeprowadzane są tylko w przypadku skarg na daną firmę lub osobę.

Stambuł

Duży napływ, a następnie odpływ Ukraińców z Turcji wynika z tego, że dla wielu – zwłaszcza tych, którzy musieli wyjechać przez terytoria okupowane – kraj ten był krajem tranzytowym: przebywali tu przez kilka miesięcy, czekając na wizy, na przykład do Kanady lub Stanów Zjednoczonych. Wielu po uzyskaniu dokumentów natychmiast wyjeżdżało do Europy.

Ci, którzy zostali, to głównie ludzie, którzy po wybuchu wojny przyjechali do swoich krewnych. Przenosiły się tu też rodziny, w których np. mężczyzna jest obywatelem Turcjii i mieszkał z żoną, Ukrainką, w Ukrainie. Państwo tureckie nie zareagowało na wojnę w Ukrainie natychmiast. Jedynymi osobami, które pomagały ludziom przybyłym w pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji, byli wolontariusze.

Potem zaangażowały się organizacje międzynarodowe. Jeśli chodzi o Turków, to sympatyzują z Ukraińcami, ale jednocześnie powszechne są wśród nich nastroje antyamerykańskie.

Kiedy mówisz, że jesteś z Ukrainy, często słyszysz: „Czy nadal trwa wojna? Cóż, to wszystko wina Ameryki”

Pojawia się tu również rosyjska propaganda i narracja, że Rosja zaczęła wojnę, „bo nie miała wyboru”. Nawet w kręgach akademickich można znaleźć ludzi czytających rosyjskie media i wierzących w to, co tam znajdują.

W Turcji są też inne trudne kwestie, na przykład polaryzacja – podział na społeczeństwo świeckie i religijne. Autorytaryzm rozciąga się na prawie wszystkie obszary życia. Na przykład rektorzy uniwersytetów nie są wybierani, ale mianowani przez prezydenta, a ludzie lojalni wobec rektorów zostają dziekanami. To samo dzieje się w wielu firmach: szansa na to, że trafisz na demokratycznego, a nie autorytarnego szefa, jest niewielka – bez względu na to, w jakiej branży pracujesz. Wielu Ukraińcom trudno zaakceptować tę rzeczywistość, a to – oprócz niestabilności gospodarczej i niejasnej polityki wizowej – również wpływa na ich decyzje o opuszczeniu kraju.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
хв

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Weto przeciw życiu: jak decyzja polskich władz może pozbawić ukraińskich chorych ostatniej deski ratunku

Ексклюзив
20
хв

List protestacyjny Polek do Premiera, Sejmu, Senatu i Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej

Ексклюзив
20
хв

Kobieta, która stała się mostem

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress